Ariana | Blogger | X X

środa, 26 listopada 2014

Noragami: Prolog

 Witajcie moi drodzy czytelnicy. Dziś chciałabym zaprezentować wam coś nowego (tak, wiem, znowu), napisanego pod wpływem nagłego przypływu weny. Jest to krótki wstęp do kolejnego fanfic'a tym razem takiego tytułu jak "Noragami". Zachęcam do przeczytania i podzielenia się wrażeniami ^ ^.


Byłam zwykłą dziewczyną

 Czy kiedykolwiek mając jeszcze te –naście lat rozmyślaliście już o własnej śmierci? Zastanawialiście się, kiedy i jaki spotka was koniec? Albo może, co czeka was po nim? Wasza dusza pójdzie do Piekła czy Nieba? Do Tartaru czy Elizjum? Odrodzicie się jako inny człowiek, czy też zwierzę? Będziecie straszyć po nocach swoich znajomych czy przyglądać się życiu na Ziemi z boku?
 Założę się, że większość z was nie zastanawiała się nad takimi rzeczami, albo odpędzała po prostu nieproszone myśli. Nie ukrywam, że sama również należałam do tego grona. Starałam nie zadręczać się przygnębiającymi myślami o własnej śmierci, bo przecież byłam taka młoda. Miałam całe życie przed sobą. Przynajmniej tak myślałam.
 Urodziłam się w niewyróżniającej się zbytnio rodzinie. Ni to zamożnej, ni biednej. Dorastałam w dobrych warunkach, zawsze miałam to, czego potrzebowałam. Niczego mi nie brakowało. Miałam kochającą rodzinę, grupkę przyjaciół i dobrych znajomych. W szkole uczyłam się dobrze. Wolny czas spędzałam ze znajomymi lub w domowym zaciszu z książką na kolanach, czy też przed komputerem. W święta chodziłam do pobliskich świątyń i modliłam się do naszych, licznych, japońskich bóstw. Nie byłam jednak jakoś ogromnie wierząca. Byłam po prostu zwykłą, przeciętną dziewczyną.
Dlaczego mówię o tym wszystkim w czasie przeszłym? Ponieważ ja już nie żyję.

***

 Wszystko wydarzyło się tego pechowego, wiosennego dnia. Miałam szesnaście lat, właśnie kończyłam pierwszy rok liceum. Zbliżały się egzaminy. W tym dniu wcześniej kończyłam zajęcia, więc wybrałam się z moją najlepszą przyjaciółką na małe zakupy.
W pewnej chwili zadzwonił jej telefon. Wyciągnęła go więc z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz. Zobaczywszy, kto do niej dzwoni, westchnęła cicho, posłała mi przepraszający uśmiech i ruszyła przed siebie, przykładając komórkę do ucha. Uśmiechając się pod nosem pomachałam jej na pożegnanie i zatrzymałam się przy jednej ze sklepowych witryn, aby przyjrzeć się wystawie.
 Minęło może… nie wiem… pół minuty? I usłyszałam jakiś hałas na drodze – warczący silnik rozpędzonego samochodu. Rozejrzałam się zaskoczona i zauważyłam, że auto to pędzi wprost na moją przyjaciółkę, która kłóciła się z kimś przez telefon, stercząc na środku przejścia dla pieszych.
- O cholera… AYUMI! – krzyknęłam i puściłam się, ile sił w nogach w jej stronę. Przyjaciółka spojrzała na mnie zaskoczona, a widząc mój wyraz twarzy, obejrzała się za siebie. Zamiast uciekać, stanęła jak wryta, opuszczając dłoń z telefonem. Dobiegłam do niej w dosłownie ostatniej chwili. Pchnęłam ją z całej siły na jaką było mnie stać. Jednak kosztowało mnie to niewyobrażalnie wysoką cenę. Dla mnie było już bowiem za późno. 

poniedziałek, 10 listopada 2014

Krew... to jest... Cukierek albo psikus?

 Tak, wiem... wyrabianie się z pisaniem w czasie nie należy do moich mocnych stron... Dopiero dzisiaj udało skończyć mi się ten rozdział, czyli odpowiedź na umieszczoną wcześniej przeze mnie "zagadkę". Jest to rozdział bonusowy - nie ma większego wpływu na aktualną akcję opowiadania. Możliwe, że w przyszłości będzie pojawiało się więcej takich bonusów.  Ale do rzeczy. Spóźnionego, wesołego Halloween! 





Bonus I: Halloween
Krew albo psikus?

Halloween, godzina 20:13

  Yuri pociągnęła swojego młodszego braciszka za rękę. Chłopak opierał się, przyciskając do siebie papierową torbę.
- Chodźże wreszcie – warknęła zniecierpliwiona dziewczyna. – Sam chciałeś iść zbierać te głupie cukierki.
- Ale nie do tego  domu – siedmiolatek cofnął się, próbując wyrwać się siostrze. – Czy oni  w ogóle obchodzą Halloween?
- Na pewno. Są tacy mroczni, no i te plotki… muszą obchodzić Halloween, to coś w ich stylu.
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale”. Wchodzimy tam, ty dostaniesz te swoje głupie cukierki, a ja pogadam sobie z chłopakami.
 Blondynka uśmiechnęła się do swoich myśli. Tak naprawdę nie obchodziło jej te całe Halloween, a chęć jej brata do zbierania cukierków wykorzystała tylko po to, by mogła spotkać się z braćmi Sakamaki. Była bardzo ciekawa jak ci bogaci i nieziemsko przystojni chłopcy żyją, i jak wygląda ich dom. No i… jakim cudem zadają się z kimś takim jak Natsuki Komori. Wzdrygnęła się na samą myśl o niej. Nie lubiła jej od samego początku. Ten jej sposób bycia, ta zuchwałość, okropny styl… Wszystko to wzbudzało w Yuri odrazę. Nie rozumiała, co może łączyć taką osobę z rodziną Sakamaki.
 Blondynka pokręciła głową odpędzając od siebie niechciane myśli. Była przekonana, że dziś uda jej się zbliżyć do któregoś z braci. Sama była obrzydliwie bogata, ładna i wiedziała, że nie jeden chłopak ze szkoły zrobiłby wszystko żeby z nią być. Była więc pewna, że to starczy, by zauroczyć nawet synów Tougo Sakamaki.
 Pogrążona w myślach, nie zauważyła, że jej brat wycofuje się cichaczem w stronę, z której przyszli. Dostrzegła to dopiero po chwili i czym prędzej złapała chłopaka za pelerynę jego stroju wampira.
- Nigdzie nie uciekasz – skarciła go, po czym pchnęła wysoką, metalową furtkę. Ciągnąc brata za sobą, ruszyła przez dziedziniec posiadłości, rozglądając się wokół z zaciekawieniem.
- Naprawdę nie rozumiem, po co tak bardzo chciałaś tu przyjść, ponuro tu – mruknął chłopczyk.
- Nie marudź.
 Przebrnąwszy wreszcie przez długi dziedziniec, stanęli przed głównym wejściem do budynku. Gdy tylko zbliżyli się do drzwi, z pochodni umieszczonych po obu ich stronach buchnął fioletowy ogień.
Chłopak pisnął, chowając się za swoją siostrą.
- Wow, ciekawe czy to prawdziwe… - odezwała się Yuri, unosząc dłoń by zastukać do drzwi. Ledwie dotknęła drewna, a drzwi otworzyły się same, ze skrzypnięciem niczym w jakimś horrorze. Blondynka wzruszyła ramionami i przekroczyła próg posiadłości, kurczowo zaciskając palce na ramieniu brata, aby się jej nie wyrwał. W tej samej chwili drzwi zatrzasnęły się, więżąc rodzeństwo w półmroku korytarza.
- Może jednak zawrócimy? – szepnął chłopiec, czepiając się siostry jak małe zwierzątko.
- Nie – odpowiedziała krótko.
 Ruszyli więc korytarzem, zagłębiając się we wnętrze domu.
- Czy nie ma tu gdzieś jakiegoś włącznika światła? – mruknęła Yuri, przeczesując wzrokiem ściany. Nagle spostrzegła zwisającą z sufitu ogromną pajęczynę i z trudem powstrzymała pisk.
- Czy ktoś tu w ogóle mieszka? – odezwał się cicho jej brat.
- Oczywiście, że tak. To na pewno tylko atrapa…
 W tej chwili, gdzieś z głębi domu dobiegły ich piski, krzyki i śmiech.
- O, widzisz. Może urządzili imprezę? – blondynka uśmiechnęła się z ulgą.
Uśmiech ten jednak szybko znikł z jej twarzy, kiedy coś futrzastego otarło się o jej ramię.
- Co to było? – niemal krzyknęła, zatrzymując się w kręgu światła rzucanym przez ogromny żyrandol w kolejnym pomieszczeniu. Uniosła głowę, obrzucając wzrokiem tyle pomieszczenia ile tylko wyłaniało się ze światła. I wtedy, przy wielkich schodach dostrzegła… nietoperza. Tak, żywego nietoperza. Zwieszał się on z balustrady i łypał na nią groźnie swoimi małymi, paciorkowatymi oczkami.
- O mój Boże…
- To ty chciałaś tu przyjść…
- Cicho. Idziemy.
 Yuri miała niejaki problem utrzymać brata, kiedy mijali suto zastawione słodkościami stoły ustawione wzdłuż następnego korytarza. Cóż, musiała przyznać, że jej samej na ich widok ciekła ślinka.
Na szczęście, już za następnym zakrętem dostrzegła prostokąt światła padający na posadzkę korytarza, któremu towarzyszyły podniesione głosy i śmiech. Yuri zmarszczyła brwi, usłyszawszy wśród nich ten znienawidzony, dziewczęcy głos. Zatrzymała się jednak dopiero przy progu. Widok, który zobaczyła, całkowicie ją zaskoczył.
 W salonie, oświetlona przez światło wielu świec znajdowała się piątka braci Sakamaki i jedna dziewczyna… Natsuki Komori. Ale to co się tam działo, przeszło wyobrażenia Yuri.
 Ayato Sakamaki z kocimi uszami wystającymi spośród czerwonawych włosów podpierał lewą ręką plecy Natsuki, przechylonej pod dziwnym kątem. W prawej trzymał natomiast lśniący, srebrny sztylet. Uśmiech na twarzy chłopaka nie spodobał się Yuri.
Natsuki trzymała w opuszczonej dłoni złoty, wysadzany kamieniami puchar, a na posadzce wokół niej połyskiwała w świetle świec czerwona ciecz.
 Rozparty na jednej z sof Shuu natomiast, z typowym dla niego znudzeniem wymalowanym na twarzy podrzucał w dłoni sporych rozmiarów nóż. Kiedy przechylił głowę, Yuri dostrzegła czarną opaskę zasłaniającą jego prawe oko.
 Kanato siedzący nieopodal na fotelu, z czarnym kapeluszem z gwiazdkami na głowie i swoim misiem na kolanach w najlepsze pałaszował… gałki oczne.
 Laito, w pelerynie z czarnymi nietoperzymi skrzydłami i rogami w tym samym kolorze zanosił się głośnym śmiechem, bawiąc się pustym pucharem.
 Nieco dalej, rzucając wściekłe spojrzenia najstarszemu z trojaczków, Subaru skrupulatnie poprawiał bandaże pokrywające całe jego ciało.
 Nagle Shuu zaprzestał podrzucania noża i nie odwracając nawet głowy oznajmił:
- Mamy towarzystwo.
 Jak na komendę wszystkie spojrzenia powędrowały w stronę Yuri i jej braciszka.
- Cukierek albo psikus? – pisnął chłopiec, wychylając się zza ramienia swojej siostry, zanim ta zdążyła go powstrzymać.

Halloween, godzina 4:17

Reiji podniósł wzrok znad swojej książki i spiorunował mnie wzrokiem. Nerwowym gestem poprawił okulary, prawie wciskając je sobie w twarz.
- Nie.
- Ale Reeeiji – jęknęłam. – Proooszę!
- Dołączam się – oznajmił Laito. – Proszę~.
- Nie.
- Halloween jest zabawne~.
- No właśnie, co ci szkodzi? – zapytałam, kładąc dłonie na jego biurku.
 Reiji zatrzasnął z hukiem książkę, odkładając ją na blat.
- Powiedziałem już: nie.
- Czemu?
- Bo nie.
- „Bo nie” to nie odpowiedź – skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Nie będziemy obchodzić głupich zwyczajów śmiertelników.
- Ale… - zaprotestowałam jednocześnie z Laito.
- Nie. Koniec rozmowy.
- No weź, Reeeiji…
Wampir uniósł jedną brew i wykonał dłonią gest jakby opędzał się od natrętnego owada.
- Sio.
- Sztywniak – mruknęłam, kiedy zamknęły się za mną drzwi gabinetu.
- Głowa do góry, Maleńka – odezwał się Laito. – Coś wymyślimy.
- Wątpię. Z tym upartym… - odetchnęłam, powstrzymując się przed użyciem jakiegoś obraźliwego słowa. – Ech, nieważne. Idę spać.

 Jak powiedziałam – tak zrobiłam. Zrzędząc non-stop na sztywniactwo Okularnika wykąpałam się i powlokłam do łóżka. Tak, zepsuł mi humor. Miałam wielką nadzieję, że jednak uda mi się zabawić z braćmi Sakamaki w Halloween. Nigdy jakoś wcześniej nie miałam okazji do obchodzenia tego dnia. Cóż, bycie chrześcijanką, wychowywaną przez kapłana miało w tym jakiś udział…
 Obudziwszy się rano… to jest popołudniu… (godziny czternastej chyba nie można zaliczyć już do rana, co?) ubrałam się, zjadłam śniadanie… i stwierdziłam, że w domu panuje nadzwyczajna cisza. Dobrze wiedziałam, że jest dopiero środek dnia, ale i tak… nawet jak na rodzinę Sakamaki taka dojmująca cisza była aż dziwna. Tym bardziej, że nikt nie dobijał się do mojego pokoju, co było kolejnym zaskoczeniem.
 Gdy nieco później wróciłam do sypialni z biblioteki, zauważyłam na łóżku czarne pudło, przewiązane czerwoną wstążką. Na pudełku leżała biała, złożona na pół kartka. Podniosłam ją, zdziwiona i rozłożyłam papier, na którym widniała następująca informacja: „Załóż to i zejdź do salonu o 17.” Uniosłam brwi, rozpoznając pismo Ayato.
 Odłożyłam kartkę i otworzyłam pudło. Moim oczom ukazała się sukienka. Wyjęłam ją ostrożnie i przyjrzałam się jej uważnie. Nie miała ramiączek, z przodu sięgała nieco powyżej kolan, z tyłu – za kolana. Uszyta ze szkarłatnego materiału, z czarnymi rękawami, rozpoczynającymi się na wysokości dekoltu. Rękawy te, dekolt i dół były artystycznie podarte, a materiał na piersiach ozdobiono delikatnymi, złotymi łańcuszkami.
 Myślałam, że ta sukienka nie będzie na mnie pasować, albo będę w niej źle wyglądała, ale… myliłam się. Zdziwiłam się, okręcając się przed lustrem. Była dość obcisła w górnej części, ale dało się oddychać, więc było dobrze. W sumie… czułam się dziwnie, jedynie w związku z brakiem ramiączek. Rozpuściłam więc włosy, aby dodać sobie trochę pewności siebie.
 Nim się spostrzegłam, ścienny zegar w pokoju wybił godzinę siedemnastą. Ciekawa, co jest grane, zeszłam do salonu. Po drodze zauważyłam, że zmienił się nieco wystrój domu. Ściany pokrywały teraz wielkie pajęczyny, jakby nie sprzątano tu od dawna, postaci na obrazach przypominały zjawy, gdzieniegdzie z żyrandoli, mebli i balustrad zwieszały się żywe (o zgrozo!) nietoperze. Normalne światła pogaszono i teraz jedyne światło dawały groteskowe dynie i czaszki (miałam nadzieję, że sztuczne…) ze świecami płonącymi ogniem o różnych kolorach – zwykłym pomarańczowym, krwistoczerwonym, zielonym, fioletowym, niebieskim.
 W salonie czekała na mnie niespodzianka – cały pokój przystrojono jeszcze bardziej niż resztę domu. Roiło się w nim od kolorowych świec, meble wymieniono na takie w kolorze szkarłatu i czerni, a stół zastawiono… misami z gałkami ocznymi, półmiskami z palcami i talerzem z naturalnej wielkości ludzką czaszką.
- Nie są prawdziwe – odezwał się za moimi plecami Kanato. – To słodycze.
Odwróciłam się i ujrzałam, iż chłopak miał na sobie strój… czarownika. Czarny kapelusz ze złotymi gwiazdami, taka sama peleryna… nawet Teddy miał na swojej pluszowej głowie miniaturowy kapelusik.
Kanato uśmiechnął się i usiadł na jednym z foteli, sięgając po miskę z gałkami ocznymi.
- Hej, nie mówcie, że zaczynacie bez nas~.
 Laito i Ayato weszli do salonu w tej samej chwili. Starszy z nich przebrał się za demona – na głowie zamiast swego ukochanego kapelusza miał parę czarnych rogów, a na plecach dopięte do czarnej peleryny miniaturowe nietoperzowe skrzydła. Uśmiechnął się szeroko, mierząc mnie wzrokiem od stóp po głowę.
- No, no. Ślicznie wyglądasz, Maleńka. Mógłbym cię schrupać – mrugnął do mnie, ale ja już przeniosłam wzrok na jego brata. Niemal wybuchłam śmiechem. Ayato nie przejmował się zbytnio przebieraniem. Z jego włosów wystawały bowiem tylko kocie uszy, a ze spodni długi ogon. Zawsze przypominał mi kota, ale w tej chwili wyglądał po prostu… uroczo.
- Co jest, Naleśniku? – zapytał, gdy gapiłam się na niego z głupkowatym wyrazem twarzy. Kąciki jego ust uniosły się jednak w uśmiechu, kiedy przesunął po mnie powoli wzrokiem.
- Nic – mruknęłam. – Niezły kostium.
- Ty też wyglądasz nieźle.
Zamrugałam. Czy on mnie właśnie skomplementował?
- D-dzięki.
- No i gdzie reszta? – westchnął Laito. – Spóźnia-
- Przymknij się – dobiegł nas głos Subaru, chociaż jego samego nie było widać.
- Nie cierpię, kiedy tak robisz… Skoro tu jesteś, to się pokaż – zażądał Ayato.
 Subaru prychnął w odpowiedzi, ale i tak zszedł ze schodów. Jak się okazało, przebrał się za mumię. Większość ciała miał szczelnie zakrytą bandażami, jednak gdzieniegdzie na jego ramionach i plecach prześwitywała naga skóra.
 Laito zaklaskał w dłonie.
- A więc brakuje nam jeszcze…
- Jestem.
 Trudno w to było uwierzyć, ale Shuu, który właśnie zjawił się w pokoju, również był przebrany. Prawe oko miał zasłonięte czarną opaską, na głowę wsunął również czarny piracki kapelusz, na ramiona zarzucił niedbale pelerynę, a do spodni przytroczył… nóż? Sztylet? Miniaturowy miecz? Nie wiedziałam jak określić broń blondyna.
- Coś nie tak? – posłał mi pytające spojrzenie.
- N-nie, nie, skądże.
 Opadłam na wolne miejsce obok Ayato na kanapie. Przesunęłam wzrokiem po wampirach, komicznie wyglądających w ich przebraniach.
- Okay, to teraz mi powiedzcie: jak udało wam się to zorganizować? Przecież Reiji nie chciał się zgodzić…
- To nie było takie trudne, Maleńka. Mówiłem, że coś wymyślimy.
- Mój brat nie jest taki twardy na jakiego wygląda – oznajmił Shuu, wzruszając ramionami.
- Aha… a gdzie jest teraz? – zapytałam, przekonana, że nawet jeśli zgodził się na obchodzenie Halloween, to i tak nie będzie miał zamiaru w tym uczestniczyć.
- Zaraz powinien przyjść – stwierdził Laito, sięgając po misę z cukierkami.
- Jest dzisiaj odpowiedzialny za napoje – powiedział Kanato.
- Czyli będzie spędzał Halloween z nami?
- Niestety. Będę – odezwał się głos za moimi plecami.
 Odwróciłam się szybko i niemal spadłam z kanapy. Za mną stał Reiji w białym kitlu poplamionym czerwoną farbą. Przynajmniej miałam nadzieję, że była to farba… W każdym razie… przez twarz wampira przebiegała paskudna blizna, jego włosy były w nieładzie, a jedno oko było niemalże całkowicie białe. W dłoniach trzymał srebrną tacę zastawioną pucharami z dziwną, dymiąca substancją.
- Emm… mam nadzieję, że to nie jest zatrute?
- Przekonasz się jak skosztujesz.
Pocieszające.
- No dobra, wszyscy są, więc zaczynajmy zabawę! – Laito wyszczerzył kły w uśmiechu, sięgając po swój puchar. Pozostali poszli za jego przykładem. Ku mojemu zdziwieniu nawet ja dostałam własne naczynie. Uniosłam je więc i zawołałam:
- Wesołego Halloween!
 Szóstka wampirów spojrzała po sobie, po czym wszyscy, grupowo stuknęliśmy swoimi kielichami.

Halloween, godzina 20:21

  Kiedy wypiliśmy już po dwie kolejki napoju sporządzonego przez Reiji’ego (a trzeba przyznać, że się postarał, bo napój był przepyszny), atmosfera się rozluźniła i chłopcy przytargali do salonu tarczę do rzutek. Tylko, że tarcza była w kształcie ludzkiej czaszki, a rzutki zastąpili najróżniejszymi nożami i sztyletami.
- Trzydzieści dziewięć do trzydziestu ośmiu dla Shuu – oznajmił Laito, bawiąc się pustym kieliszkiem. Chwilę wcześniej Reiji wyszedł po kolejną dolewkę, a Kapelusznikowi już widać było tęskno do picia.
- Niech cię! – warknął Ayato, sięgając po kolejny sztylet.
- Czyżbyś wyszedł z wprawy? – zapytał Shuu, podrzucając w jednej dłoni spory nóż.
- Chciałbyś! Naleśniku, podaj mój kielich.
- A „proszę” to już dla ciebie za wiele?
Ayato rzucił mi nieprzyjemne spojrzenie. Przegrana nie wprawiała go bynajmniej w dobry nastrój.
- Już idę, idę.
 Z westchnięciem podniosłam się ze swojego miejsca, chwyciłam kielich Ayato i ruszyłam w jego stronę. Nie zauważyłam jednak, że jeden z bandaży Subaru rozwiązał się i leżał teraz rozciągnięty na dywanie. Pech chciał, że zaplątałam się w materiał i byłabym wyrżnęła o posadzkę, gdyby nie Ayato. Wampir wykazał się swoim nadzwyczajnym refleksem i zdążył złapać mnie jedną ręką zanim upadłam. Niestety, cała zawartość kielicha, który trzymałam w ręce znalazła się na podłodze. Przez chwilę z zaskoczeniem wpatrywaliśmy się sobie nawzajem w oczy.
- Przepraszam… - mruknął Subaru gdzieś za nami.
- Nie wierzę! Przepraszający Subaru? – Laito parsknął głośnym śmiechem.
- Zamknij się!
- Mamy towarzystwo – odezwał się nagle Shuu.
 Wszyscy, pomijając blondyna z jednakowym zdumieniem spojrzeliśmy w stronę wejścia do salonu. W progu stała… Yuri z jakimś małym chłopcem. Otworzyłam szerzej oczy. Co ONA tu robi?
 Blondynka miała na sobie jasną suknię i makijaż upodabniający jej twarz do zjawy. Chłopiec natomiast, który wyglądał zza jej pleców ubrany był w lekko kiczowaty kostium Draculi.
- Cukierek albo psikus? – pisnął.
 Ayato puścił mnie, upewniając się, że odzyskałam równowagę, po czym spojrzał porozumiewawczo na swoich braci.
- Co tu się dzieje? – zapytał tymczasem Reiji, wyłaniając się z korytarza z kolejną porcją napojów.
- Intruz – odezwał się Shuu, ciskając nożem w tarczę. Ostrze wbiło się wprost w jeden z oczodołów czaszki. Jak na komendę bracia podnieśli się ze swoich miejsc.
- „Cukierek albo psikus”? – powtórzył Ayato, uśmiechając się nieprzyjemnie. – A może raczej „Krew albo psikus”?
 Mina zrzedła Yuri natychmiastowo. Dziewczyna pociągnęła chłopca za ramię, wycofując się w korytarz,  którym musiała tu przyjść. Wyminąwszy Reiji’ego puściła się biegiem.
***

 Yuri biegła ile sił w nogach, ciągnąc swego brata za sobą. Ozdoby, które wcześniej wydawały jej się ciekawym pomysłem na urządzenie domu na halloweenową imprezę, teraz napawały ją przerażeniem.
- Przecież to ty chciałaś tu przyjść! – Wysapał jej brat.
- Myliłam się. To dom wariatów!
 Przebiegając obok tak zachwycających ją wcześniej stołów ze słodyczami prawie dostała zawału. Między stolikami stał bowiem Kanato z przerażającym uśmiechem na ustach i… gałką oczną nabitą na palec wskazujący. Jak gdyby nigdy nic, pomachał jej radośnie.
Ta jeszcze bardziej przyspieszyła, ale nie pobiegła za daleko. W pewnej chwili po prostu zaplątała się w wielką pajęczynę, a następnie potknęła o coś (wolała nie wiedzieć co) zalegającego podłogę. Kiedy podnosiła się z pomocą swego braciszka dostrzegła opartego o ścianę, uśmiechniętego Laito.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie uciekniesz?
 Blondynka poderwała się błyskawicznie i kuśtykając w swoich szpilkach ponownie rzuciła się w stronę drzwi, od których dzieliło ją już tylko kilka metrów. To jednak wystarczyło by zdążyła natknąć się jeszcze na Ayato. Usta chłopaka rozciągnęły się w szyderczym uśmieszku.
- Już nas opuszczasz?
  Nieco dalej, tuż przy drzwiach, czekała już na nią Natsuki. Czarnowłosa otworzyła przed nią drzwi, uśmiechając się kpiąco.
- I jak się podobało?
 Ale blondynka nie odpowiedziała jej. Pognała ze swym bratem prosto przez dziedziniec, wyklinając po drodze na rodzinę Sakamaki i znienawidzoną koleżankę. Kiedy tylko zniknęła z terenu posiadłości, w środku rozległy się śmiechy, a siódemka nastolatków wróciła do przerwanego świętowania.