Ariana | Blogger | X X

niedziela, 25 stycznia 2015

One shot: Zakochany Demon

 Tak, tak, wiem... Wszyscy oczekują na kolejny rozdział Diabolik Lovers, a ja po raz kolejny zamiast tego, wyskakuję z czymś nowym... Przykro mi, ale taka już jest moja wena. Niezależna i wybredna, a czasami nawet wredna. Ale mniejsza, chęć napisania tego opowiadania pojawiła się u mnie, kiedy zaczęłam oglądać "Makai Ouji: Devils and realist", a jakoże dawno nie napisałam żadnego one shot'a... ta daam! Mam nadzieję, że to opowiadanie spodoba się również osobom, które nie są zaznajomione z mangą lub anime o "Księciu Piekieł". Zapraszam do czytania ^^
P.S.: Następny rozdział  DL pojawi się najprawdopodobniej pod koniec przyszłego tygodnia.






Zakochany Demon

 Czy demon może dostać depresji? Taka myśl nie dawała spokoju Leonardowi, gdy z niepokojem obserwował swego pana. Sytry był szanowanym szlachcicem, demonicznym hrabią, który dowodził sześćdziesięcioma zastępami piekielnymi i był kandydatem na zastępcę Lucyfera. A tymczasem od kilku dni prawie wcale nie ruszał się ze swojego fotela i pochłaniał jeszcze większe ilości słodkości niż zazwyczaj. W dodatku przez cały czas zdawał się być na zmianę zamyślony lub rozdrażniony.
- Panie… - zaczął ostrożnie lokaj, wsuwając się do pokoju hrabiego.
- Dobrze, że jesteś – odpowiedział mu cichy głos. – Przynieś więcej ciastek.
 Na twarzy lokaja niemal niezauważalnie drgnął jeden z mięśni. Przez te wszystkie lata tak się starał… Zwiedził niemalże cały ludzki świat, był we wszystkich krajach słynących z dobrej kuchni, nauczył się przygotowywać tak wiele, najróżniejszych i najbardziej wykwintnych dań… A jego pan wciąż wolał słodycze! Demon z trudem opanował rosnącą w nim złość.
- Tak jest, panie. Jednakże… przyszedłem tu w innej sprawie.
- O co chodzi?
- Pan Baalberith chce cię widzieć, panie.
 Dopiero teraz jasnoniebieskie oczy zaszczyciły lokaja spojrzeniem. Wydawało mu się, czy w oczach swego pana przez ułamek sekundy dojrzał przebłysk strachu? Nie zdążył niestety poznać odpowiedzi na to pytanie, ponieważ twarz Sytry błyskawicznie przybrała wyraz neutralnej maski.
- Dobrze, dziękuję za wiadomość. Możesz odejść.

***
 Sytry potulnie opadł na kolana przed tronem Króla Pająków, nieprzyjemnego Księcia Zachodu. Opuścił skromnie wzrok na misternie zdobioną posadzkę i zapytał cicho:
- Chciałeś mnie widzieć, wuju?
- Owszem – odpowiedział mu głęboki głos. – Ale co to za skromność? Podnieś głowę, moja śliczna laleczko.
 Demon przesunął palcami po bladym policzku Sytry. Ten przygryzł nerwowo dolną wargę, po czym niechętnie podniósł wzrok.
- W jakiej sprawie chciałeś mnie widzieć, wuju?
 Baalberith cofnął rękę, mierząc swojego bratanka wzrokiem ciemnozielonych oczu. Jego usta wygięły się w kpiącym uśmiechu.
- Doszły mnie słuchy o twoim podejrzanym zachowaniu ostatnimi czasy.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz…
 Książę Zachodu chwycił Sytry brutalnie za podbródek, zmuszając go tym samym do spojrzenia mu w oczy.
- Naprawdę myślisz, że możesz mnie okłamać, moja marionetko? – wysyczał, napawając się tym przerażeniem w pięknych, niebieskich oczach. – Chodzi o jakąś ludzką kobietę, mylę się?
 Nie mylił się. Sytry był autentycznie zdumiony. Wiedział, że nie uda mu się utrzymać tego długo w tajemnicy, ale jednocześnie nie spodziewał się, że jego wuj odkryje to tak szybko. Chociaż może sam był sobie winien…
 Prawda była taka, że jakiś czas temu, pewna ludzka dziewczyna przykuła jego uwagę. Sam nie wiedział czemu. Jednak, jeszcze żaden człowiek nigdy tak go nie zainteresował. Sytry nie mógł się powstrzymać, by nie schodzić (a robił to ostatnio dość często) do ludzkiego świata tylko po to, by ją zobaczyć. Obserwował ją, gromadził o niej informacje… ale mimo to, wciąż nie zaspokoił swojej ciekawości. W dodatku jego myśli wciąż krążyły wokół niej. Nie mógł pozbyć się jej obrazu ze swojego umysłu. Chciał się z nią spotkać, chciał z nią porozmawiać, chciał… Już sam nie wiedział czego tak naprawdę chciał.
 Widząc jego reakcję, Baalberith parsknął śmiechem. Ponownie rozparł się wygodniej w swoim tronie.
- To czemu, w takim razie, po prostu nie zejdziesz do świata ludzi i jej nie uwiedziesz? Zaspokoisz swoje potrzeby i po problemie. Z twoimi zdolnościami nie powinno to raczej zająć dużo czasu.
 To prawda, Sytry posiadał dość ciekawą zdolność – na jego życzenie każda kobieta bez namysłu zrzuciłaby z siebie ubrania i oddałaby mu się. Doskonale o tym wiedział, ale jednak… Nie chciał tego robić. Czuł, że nie byłoby to prawidłowe.
- N-nie, wuju – mruknął cicho.
 Uśmiech spełzł z twarzy Baalberitha.
- Słucham? Co ty powiedziałeś?
- Powiedziałem: nie! – Sytry podniósł głos, a w jego oczach zalśniła nagła złość. – Nie zrobię tego!
- Czy ty zgłupiałeś do reszty?! – starszy demon uderzył pięścią w podłokietnik swojego tronu. – Czego ty niby oczekujesz?! Nie mów, że uległeś uczuciu do jakiejś śmiertelniczki! – Ostatnie słowo niemalże wypluł z pogardą. – Chcesz skończyć jak Gilles de Rais, który do tej pory świruje, gdy ktoś tylko wspomni Joannę d’Arc? A może tak jak Camio? Mam ci przypomnieć co stało się z jego „ukochaną”? Zestarzała się i umarła. Bo była tylko śmiertelniczką! Radzę ci się szybko z tego otrząsnąć. To tylko głupota, której ulegają słabeusze. A teraz zejdź mi z oczu. I radzę zapamiętać ci moje słowa.

***
 Sytry nie miał zamiaru słuchać swojego wuja. Już następnego dnia ponownie udał się do świata ludzi. Dzięki swoim wcześniejszym wizytom, doskonale orientował się w aktualnej modzie dwudziestego pierwszego wieku. Błyskawicznie zamienił swój szlachecki strój na zwykły, biały T-shirt oraz czarną kamizelkę, spodnie i buty. Zmienił również długość mlecznobiałych włosów, które teraz sięgały mu mniej więcej do połowy pleców.
 Przejrzał się w jednej ze sklepowych witryn, po czym sprawdził godzinę na markowym zegarku, który pojawił się na jego lewym nadgarstku i uśmiechnął się zadowolony.
 Doskonale znał Jej plan dnia i wiedział, w które dni  i o jakiej godzinie wychodziła regularnie na miasto wraz ze swoimi przyjaciółmi. Rozejrzał się po mijającym go, kolorowym tłumie. I wreszcie ją dostrzegł. Szła w towarzystwie dwóch rówieśniczek, opowiadając im coś, na co te co chwila reagowały chichotami i szerokimi uśmiechami.
 Na sam jej widok na twarzy Sytry zagościł mimowolny uśmiech, a jednocześnie poczuł się dziwnie zdenerwowany. Odwrócił się więc i udawał, że ze skupieniem ogląda przez szybę wystawę w sklepie z męskimi ubraniami. Nie było to trudne, gdyż kilka ciuchów naprawdę mu się spodobało.
 Jednak, gdy tylko wyczuł jej obecność za swoimi plecami, musiał się odwrócić. Nawet na niego nie spojrzała, zbyt pochłonięta rozmową z koleżankami. Przez to także, nie zauważyła zdradliwej nierówności chodnika. Potknęła się i zderzyłaby się z betonem, gdyby nie interwencja Sytry.
 Jego ciało zareagowało, zanim jeszcze zdążył to przemyśleć. Błyskawicznie znalazł się przy dziewczynie, łapiąc ją w ostatniej chwili. Zdziwił się, jak lekka była.
 Dzięki tej sytuacji, wreszcie mógł przyjrzeć się jej z bliska. Przesunął wzrokiem po jej drobnym, smukłym ciele, po jasnej skórze, delikatnych rysach twarzy, złotych pasmach włosów, muskających jego ramię. I wreszcie zatrzymał się na szeroko otwartych, szmaragdowych oczach.
 Wreszcie otrząsnął się i pomógł dziewczynie wrócić do pozycji pionowej.
- Wow… znaczy… dzięki – wykrztusiła, przygładzając swoje ubranie.
- Nie ma za co – odpowiedział, wciąż nie mogąc oderwać od niej wzroku.
 Koleżanki dziewczyny zaczęły szeptać między sobą i szturchać ją. Widocznie się im spieszyło. Jednak ona wciąż stała w tym samym miejscu, wpatrując się w Sytry z nieskrywanym zdumieniem. 
- Czy my… spotkaliśmy się już kiedyś? – zapytała niepewnie, marszcząc czoło.
- Nie, nie wydaje mi się.
- W takim razie miło było cię poznać… - urwała, gdyż nie znała przecież jego imienia.
- Nazywam się Sytry. Sytry Cartwright – odpowiedział bez zastanowienia, uśmiechając się.
- To dość ciekawe imię – zaśmiała się. – Jestem Willa Twining.
- Twining? – powtórzył zaskoczony Sytry.
- Taa… Pewnie kiedyś już słyszałeś to nazwisko? Moja rodzina jest stara jak świat… No, w każdym razie, muszę już iść. Do zobaczenia, Sytry!
 Dziewczyna pomachała mu na odchodnym, uśmiechając się do niego szeroko. A on wciąż stał zdumiony tym, czego się dowiedział.
- Do zobaczenia… - mruknął.
 Trudno było mu w to wszystko uwierzyć. Znał barwę tych włosów, odcień tych oczu. Znał to nazwisko. A jednak wciąż z trudem to do niego docierało.  
 Natomiast Sytry wiedział jedno. To jednorazowe spotkanie mu nie wystarczało. Chciał więcej. Chciał o wiele więcej…

niedziela, 18 stycznia 2015

Diabolik Lovers: Rozdział 14

 No więc brawa dla mnie - ogarnęłam się i napisałam nowy rozdział w jeden dzień. A to już coś! Tym razem uderzam w kolejny nowy wątek: Do rezydencji Sakamaki przychodzi zaproszenie od ojca wampirów na Karnawał w Świecie Demonów. Tak, akcja jest wzorowana na "Diabolik Lovers: Vandead Carnival". Jeśli ktoś nie jest w temacie, a chciałby się dowiedzieć, czego może spodziewać się w następnych rozdziałach, zachęcam do obejrzenia poniższych filmików (i oczywiście, do przeczytania tego rozdziału!):





Zaproszenie

 Od tej dziwnej sytuacji w ogrodzie odczuwałam niepokój. Gdy tylko zostawałam sama, skóra mnie mrowiła zupełnie jakbym była obserwowana. Dlatego starałam się jak najmniej czasu spędzać bez towarzystwa. Może wydawać się to dziwne, ale z wampirami czułam się bezpieczniej. Przynajmniej wiedziałam, czego można się po nich spodziewać.
 Dziwne obrazy, które wtedy zobaczyłam, wciąż nie dawały mi spokoju. Nie byłam pewna czym one były, jakąś wizją? A może Cordelia znowu próbowała namieszać mi w głowie?
 A w dodatku, kim mogła być obserwująca nas wtedy postać? Obawiałam się, że może to Richter powrócił. Chociaż miałam wielką nadzieję, że to jednak nie on.
 Myślałam już, że od tych wszystkich myśli po prostu oszaleję. Miałam tego dość, chociaż z drugiej strony byłam ciekawa. Jednak chłopcy skutecznie odciągnęli moją uwagę od tego tematu.
 Gdy wieczorem następnego dnia siedzieliśmy wszyscy w salonie, Reiji odczytał oficjalne zaproszenie kierowane do nas wszystkich, którego autorem był sam Karlheinz Sakamaki. Kiedy skończył czytać, wszyscy mieli dość sceptyczne miny. Pierwszy odezwał się Ayato, który cały czas w najlepsze zajadał się takoyaki przygotowanymi przeze mnie.
- Hę?! Że niby… karze nam uczestniczyć w Karnawale?
- Ayato, nie mów z pełnymi ustami – skarcił go Reiji. – To prawdziwy brak manier.
- Zamknij się! Nie pluję tym na lewo i prawo, więc się odczep – burknął w odpowiedzi zielonooki. – Jeezu, ten stary i jego pokręcone pomysły…
- Zastanawiam się, czemu zależy mu tak na naszym uczestnictwie – odezwał się Kanato, przyciskając do siebie Teddy’ego.
- Kto wie? – Laito wzruszył ramionami. – Jego szaleństwo nie jest niczym nowym… Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby, na przykład, kazał nam się w tej chwili przenieść na Marsa.
 Porwałam z talerza Ayato jedno takoyaki i przysłuchiwałam się w dalszym ciągu ich rozmowie. Jak na razie nie rozumiałam zbytnio, o co chodzi, więc wolałam się nie wtrącać.
- Prawda, Maleńka? – nagle Laito zwrócił się bezpośrednio do mnie. – Też tak myślisz?
- Huh? – spojrzałam na niego zaskoczona. Tak naprawdę, to nie wiedziałam praktycznie nic o ich ojcu. – Hmm… z waszych historii wynika, że jest kimś naprawdę… albo bardzo dziwnym, albo strasznym.
- Racja, ten facet istnieje tylko po to, by się nad nami znęcać i nas ranić.
 Wysłuchując relacji braci, zaczynałam im co raz bardziej współczuć. Mieć ojca, którego nie obchodzi, co dzieje się z jego własnymi dziećmi... Ja nigdy tego nie zaznałam nawet, jeśli mężczyzna, który się mną opiekował tylko udawał mojego ojca.
- Laito, posuwasz się za daleko – oświadczył Reiji. – Ze względu na ojca, zamierzam przyjąć jego zaproszenie na „VanDead Carnival”.
- Tch… zamknij się! – warknął, dotąd milczący Subaru. – Karnawał… Myślę, że on ma naprawdę coś nie tak z głową! – Po czym, aby dać upust swojej złości, uderzył pięścią w ścianę.
 Jeszcze kilka miesięcy temu, może by mnie zaskoczyło jego agresywne zachowanie, jednak teraz byłam do niego już przyzwyczajona. Mimo to, wzdrygnęłam się mimowolnie.
 - Subaru, jeśli na tej ścianie będzie choć rysa, pieniądze na naprawę odbiorę z twojego kieszonkowego – oznajmił ze spokojem Reiji.
- Hę?! Nie przesadzaj! To już jest gnębienie!
- Niby z której strony to jest gnębienie? – Reiji uniósł pytająco brwi. – No cóż, w każdym razie, ja wezmę udział w „VanDead Carnival”.
- Kto by chciał uczestniczyć w czymś takim?! Ja nie idę – jakby na podkreślenie swoich słów, Ayato rozparł się wygodniej na kanapie obok mnie.
- Ja też nie chcę – poparł go Kanato.
- Zapowiada się nudno… Ja również chyba spasuję – Laito skrzyżował ramiona i odchylił się na oparcie swojego fotela.
- Oczywiście, ja też odmawiam – podjął Subaru. – Nie mam żadnego obowiązku, by tam iść.
- Ja też – przytaknął Shuu. – Nie mam czasu na gierki staruszka.
- Hmm… jeśli tak to w porządku.
- Co jest, Reiji? – Ayato spojrzał na niego zaskoczony. – Naprawdę tam pójdziesz?
- Tak, pójdę. Nieposłuszeństwo wobec ojca mogłoby się skończyć jakimiś problemami. Zresztą, Natsuki będzie mi towarzyszyć – oznajmił, spoglądając na mnie ze złośliwym uśmiechem.
- Słucham?! – można by powiedzieć, że szczęka mi z lekka opadła. Nie rozumiałam, po co Reiji miałby brać mnie ze sobą. – Chyba żartujesz!
- Przecież ona nie ma z tym nic wspólnego! – Zaprzeczył Subaru. – Dlaczego miałaby z tobą iść?!
- No właśnie! – wtrącił Ayato, odstawiając gwałtownie swój talerz. – Ona z tobą?!
 Reiji, jak zwykle zachował swój nienaturalny spokój.
- Nie mam wyboru. Powinienem zabrać ją ze sobą, bo tak wyraźnie jest napisane w zaproszeniu.
- Że co?! – krzyknęłam. Nie miałam najmniejszej ochoty iść nigdzie sama z Okularnikiem.
- Właśnie tak. Pójdziemy razem do Świata Demonów, a wy… - urwał i powiódł wzrokiem po swoich braciach. – Róbcie jak chcecie. Śmiało, zignorujcie polecenie ojca i przygotujcie się na karę.
 Ayato przeniósł wzrok z Reijiego na mnie, po czym ponownie na niego i warknął cicho coś niezrozumiałego pod nosem.
- … Jeśli Maleńka idzie, to ja też może pójdę – westchnął Laito.
- Laito, próbujesz uciec? – Kanato nagle się zdenerował.
- To nie tak – zaprzeczył szybko Kapelusznik. – Chodzi mi o to, że z Maleńką Karnawał może nie będzie taki zły…
- Hę? – obdarzyłam go zdziwionym spojrzeniem. – Co ty… Zaczekajcie chwilę!
- O co chodzi? – zapytał Shuu.
- Mówicie o tym całym wyjściu i moim towarzystwie, ale ja jeszcze nawet nie zdecydowałam czy zamierzam iść! A poza tym… O co w ogóle chodzi z tym całym Karnawałem w Świecie Demonów?
- Jak sama nazwa wskazuje, to Karnawał, głu-pia~ - Ayato nagle odzyskał humor. W odpowiedzi pokazałam mu język, po czym odwróciłam się do pozostałych, oczekując na dalsze wyjaśnienia.
- Chodzi mi o to, jak wygląda taki Karnawał.
- No więc widzisz – zaczął Reiji - wydarzenia zwane karnawałami zdarzają się nawet w Świecie Demonów. Tak naprawdę nie różnią się zbytnio od tych ludzkich, ale jeśli już by wnikać w szczegóły… to „VanDead Carnival” jest otwartym festiwalem dla wampirów w tamtym świecie. Innymi słowy, wszyscy uczestnicy tego Karnawału są wampirami.
Same wampiry?!
 Przełknęłam nerwowo ślinę. Skoro to impreza tylko dla krwiopijców to po pierwsze, dlaczego mam tam iść, skoro jestem człowiekiem? A po drugie, o ja biedna… Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Niby na co dzień przebywałam z szóstką wampirów, ale cały Karnawał tylko dla wampirów… Ile ich tam może być? Dziesiątki? Setki? Poczułam dreszcz przebiegający mi po plecach. To się nie może dla mnie dobrze skończyć…
- Nie wyglądasz na zadowoloną – zwrócił się do mnie Subaru. – Jakoś pobladłaś.
- Taa… hmm… może to dlatego, że mam być jedynym człowiekiem na imprezie dla samych wampirów? Chyba nie chcę tam iść…
- Więc zostajesz, prawda? – zapytał Kanato, uśmiechając się nieznacznie.
- Z chęcią…
- Myślisz, że bym to wybaczył? – wtrącił się Reiji.
- Ehh, miałam nadzieję się wykręcić.
- Huuh, chyba nie mam wyjścia – mruknął zrezygnowany Shuu. – Pójdę z wami.
- Hee, nawet ty, nudziarzu, chcesz w tym uczestniczyć? – na twarzy Ayato pojawił się złośliwy uśmiech. – To prawdziwa rzadkość.
- To tylko dlatego, że prowokowane gniewu staruszka mogłoby się okazać kłopotliwe…
- Mądra decyzja, Shuu – stwierdził jego młodszy brat z uśmiechem.
- Niech będzie, też idę – poddał się Subaru.
- No, no, ty też? – Reiji wydawał się być co raz bardziej zadowolony.
- Po prostu nie mam nic lepszego do roboty, jasne?
- Subaru się o nią martwi, prawda? – dodał Kanato z rozbawieniem.
 Spojrzałam zaciekawiona na białowłosego. Zastanawiałam się, czy to prawda. W końcu Subaru dość często stawał w mojej obronie… Kątem oka zauważyłam, że twarz Ayato nagle spochmurniała.
- Hę?! To nie tak! – zaprzeczył tymczasem najmłodszy z braci.
- Haha, Subaru jest taki uroczy, czyż nie? – zaśmiał się Laito, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu wypełzającego na moje usta.
- Coś ty powiedział?! Zabiję cię!
- Okay, okay – odezwał się pojednawczo Reiji. – Koniec drażnienia Subaru. A reszta… - spojrzał wyczekująco na Ayato i Kanato. Sama również wbiłam błagalny wzrok w Ayato, mając nadzieję, że jednak zmieni zdanie. Wampir zerknął na mnie, po czym westchnął dramatycznie.
- Tch… jeśli wszyscy idą, to ja też.
 Usłyszawszy to, posłałam mu szeroki uśmiech. Wyraz jego twarzy nieco złagodniał, chociaż wciąż wydawał się być naburmuszony.
- W takim razie ja też pójdę – zgodził się Kanato. – Tak się składa, że znajduje się tam mój ulubiony sklep ze słodyczami.
- No i wychodzi na to, że ostatecznie wszyscy dobrowolnie idziemy – Laito wydawał się rozbawiony całym tym obrotem spraw.
- Cóż, to to, na co liczył ojciec – stwierdził Reiji.
- Taa… więc uzgodnione, wszyscy idziemy. Świetnie. A teraz idę spać – oznajmił Shuu, ziewając. Tym samym zakończył nasze „spotkanie”.
 Szczerze powiedziawszy, to trochę się tym całym Karnawałem martwiłam. Miałam być jednym, jedynym człowiekiem, otoczonym przez stado wampirów. Jeśli w dodatku wszystkie będą takie żądne krwi… Wzdrygnęłam się. Nie wiedziałam, czego mogłabym się spodziewać na tym festiwalu. A wątpiłam, żeby Sakamaki cały czas mnie pilnowali. Myśl o tylu nadnaturalnych istotach w jednym miejscu, napawała mnie przerażeniem.
 A w dodatku, „VanDead Carnival” miał odbyć się w Świecie Demonów. Parę razy słyszałam o tym miejscu, ale nigdy tam nie byłam. I naprawdę wolałabym żeby tak zostało…
- Co ty wyprawiasz? – usłyszałam zdziwiony głos.
 Podniosłam głowę i zobaczyłam Ayato, stojącego w drzwiach mojego pokoju. Wampir rozejrzał się zdezorientowany po pokoju.
- Co tu się stało?
 Cóż, nie dziwiłam mu się. Mój pokój wyglądał bowiem, jakby przeszło przez niego tornado. Jedna z szaf była otwarta na oścież i wszędzie, dosłownie wszędzie – na łóżku, toaletce, podłodze – walały się moje ubrania.
- Emm… nic takiego. Szukałam czegoś odpowiedniego na Karnawał.
 Wampir uniósł brwi, patrząc na mnie pytająco.
- No co? Nie ma żadnych wymagań, co do stroju?
- Nie. Idziesz tak jak chcesz.
- Serio? Żadnych yukat ani nic?
- Nie – powtórzył. – Dlaczego chcesz utrudniać sobie życie?
- Nie utrudniam… Eh, tak czy siak muszę coś wybrać – odwróciłam się zamyślona w stronę porozrzucanych stert ubrań.
- Dziewczyny…
- Mówiłeś coś?
- Może… - nagle jego oddech połaskotał skórę na mojej szyi.
- Kolego, ja tu muszę ogarnąć ten bajzel, więc proszę cię bardzo, żebyś mnie nie rozpraszał.
 Spróbowałam mu się wymknąć, ale wampir był szybszy. Chwycił mnie za ramię i obrócił w swoją stronę, a ja cofając się, potknęłam się o porzucony na podłodze but i byłabym wyrżnęła na podłogę, gdyby nie oczywiście Ayato.
 Chłopak uśmiechnął się do mnie, trzymając mnie w swoich ramionach. Korzystając z pozycji w jakiej się znalazłam, przytknął usta do mojej szyi. Musiałam przygryźć dolną wargę, by nie wydać jakichś niestosownych dźwięków, gdy przesuwał językiem po mojej skórze.
 Widząc moją reakcję, zaśmiał się cicho i podciągnął mnie do pozycji stojącej. Lewą rękę oplótł wokół mojej talii, a prawą przytrzymywał tył mojej głowy.
- Jesteś pewna, że ciuchy nie mogą poczekać? – wymruczał mi do ucha.
- No, może chwilkę… - odparłam, wtulając się w niego.
  Nigdy nie spodziewałabym się, że mogłabym czuć się tak… bezpiecznie w ramionach jakiegokolwiek wampira. Tym bardziej nie myślałam nigdy o tym, że mogłabym w jakimś się zakochać. Bo teraz wiedziałam już na pewno. Zakochałam się w Ayato. Z jednej strony napawało mnie to dziwnym szczęściem, a z drugiej… niepewnością. Wciąż nie wiedziałam, co on tak naprawdę o mnie myśli? Jak długo to co nas łączy wytrzyma? Jaki rodzaj relacji teraz między nami zaistniał?
 Jak zwykle miałam tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi… Postanowiłam jednak choć przez chwilę o tym,  a nawet o niczym nie myśleć, oddając się przyjemności jaką dawało mi trwanie w uścisku Ayato.

wtorek, 6 stycznia 2015

Zetsuen no Tempest: Prolog

 No i jednak nie wytrzymałam. Skończyłam wczoraj oglądać "Zetsuen no Tempest" i po prostu nie mogłam się powstrzymać, żeby nie napisać fanfic'a. To anime za bardzo mi się spodobało xD. W każdym razie, napisałam taki oto króciutki prolog. Jest to kontynuacja historii z "Zetsuen no Tempest", a akcja rozpoczyna się bezpośrednio w tym miejscu, w którym zakończyła się w anime. Zapraszam do czytania ^ ^.






Ponowne spotkanie

 Miło było patrzeć na przyjaciela, który wreszcie odważył się wykonać samodzielnie jakiś krok w stronę zakochanej w nim dziewczyny. W końcu Yoshino i Hakaze pasowali do siebie i od dawna w oczach innych wyglądali na ładną parę.
Mahiro uśmiechnął się pod nosem, po raz ostatni zerknął w stronę przyjaciela i niespiesznym krokiem ruszył przed siebie. W końcu miał własne plany na wieczór. To właśnie teraz miał ponownie spotkać się z dziewczyną, którą uratował kilka miesięcy temu przed syndromem żelaza.
 Kiedy dotarł w umówione miejsce, jego wzrok przykuła pewna osoba. Siedziała ona na barierce odgradzającej chodnik od ulicy. Nic nie robiła sobie ze spojrzeń, które rzucali jej przechodzący obok ludzie i wesoło machała nogami w wysokich butach na lekkim obcasie. Mahiro chwilę się zawahał. Nie był pewny czy to właśnie ona. Dziewczyna, którą wtedy uratował była wystraszoną piętnastolatką, a ta tutaj wyglądała na ciut starszą, jakby bardziej dojrzałą. Jednak dziewczyna szybko rozwiała jego wątpliwości. Podniosła głowę, spojrzała na niego i odezwała się:
- Mahiro Fuwa. Wreszcie się spotykamy.
Chłopak uśmiechnął się.
- Nanami Mizuguchi? Kopę lat.
Dziewczyna również się uśmiechnęła i zeskoczyła z barierki. Otrzepała spódniczkę, po czym spojrzała zaciekawiona na blondyna.
- Czyżbyś mnie nie poznał?
- No, wiesz… zważywszy na okoliczności w jakich się spotkaliśmy…
- Spoko, rozumiem – dziewczyna parsknęła śmiechem, po czym, ku zdziwieniu Mahiro, skłoniła się nisko.
- Dziękuję ci bardzo za ratunek!
- Już ci mówiłem, nie ma za co – chłopak podrapał się w głowę. – To gdzie chcesz iść?
- Zdaję się na ciebie, mój bohaterze – zaśmiała się tamta.
  Mahiro zabrał ją więc do jednego z dobrze znanych mu barów, w których można było również dla dodatkowej rozrywki zagrać w rzutki. Dziewczyna usiadła przy stoliku, a on sam ustawił się przed jedną z tarcz. Uśmiechnął się i spojrzał na dziewczynę.
- To przywraca wspomnienia.
- Wspomnienia?
- Taa. Byłem tu już kiedyś z Yoshino. Chciałem znaleźć mu jakąś laskę, bo nie wiedziałem, że już wtedy z kimś był. Nieźle się na mnie za to obraził.
- Yoshino to ten twój przyjaciel, tak?
Chłopak skinął głową, wziął jedną z rzutek i posłał ją w kierunku tarczy. Trafił prosto w środek.
- Teraz moja kolej – stwierdziła Nanami, podnosząc się ze swojego miejsca. Mahiro obdarzył ją zdziwionym spojrzeniem. Nie przypominał sobie, aby jakaś dziewczyna chciała z nim kiedyś grać. Jeszcze bardziej zdziwił się, kiedy dziewczyna trafiła w miejsce tuż obok środka.
- No co? – zapytała rozbawiona, widząc jego minę.
- Nic… - w tej chwili coś przykuło jego wzrok. Na cienkim łańcuszku na szyi dziewczyny wisiała srebrna obrączka.
- Czekaj, czekaj. Czy to nie jest jeden z talizmanów, które ci wtedy dałem?
- Hmm? – Nanami odruchowo sięgnęła do naszyjnika. Obróciła pierścień w palcach, przyglądając mu się z taką uwagą, jakby widziała go po raz pierwszy. – A tak, racja.
- Ale wiesz, że one już nie działają? Drzewa Rodzaju nie ma. Magia zniknęła.
- Niby tak, ale przywiązałam się do niego. Nawet jeśli nie działa, może pozostać zwykłą ozdóbką, prawda?

 Swoje spotkanie zakończyli dopiero kilka godzin później, kiedy na zewnątrz było już całkowicie ciemno.
- Powtórzymy to kiedyś? – zaproponował Mahiro, a na twarzy dziewczyny momentalnie pojawił się promienny uśmiech.
- Z przyjemnością!
 I rozeszli się w swoje strony. Mahiro zaoferował się, że odprowadzi Nanami do domu, zważywszy na tak późną porę, ale ona zbyła go machnięciem ręki, twierdząc, że mieszka dostatecznie blisko, by mogła sama, bezpiecznie tam trafić.
 Mahiro nie wiedział jednak, że dziewczyna obserwowała go uważnie, póki nie zniknął z jej pola widzenia. Dopiero wtedy odwróciła się i ruszyła w swoją stronę pewnym krokiem, mamrocząc pod nosem.
- Jeśli naprawdę myślisz, że już po wszystkim, to muszę cię rozczarować, Mahiro, bo jesteś w błędzie. Prędzej czy później, sam się o tym doskonale przekonasz.



Zapowiedź następnego rozdziału:

- Podwójna randka!
- Hakaze-chan?
- Normalne życie jednak nie jest takie złe...
- Spektakl jeszcze się nie zakończył. Czas na akt drugi.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Inu x Boku SS: Prolog

 Ehh, i jak zwykle moja wena wraz z wyobraźnią robią, co im się żywnie podoba. A oto ich najnowsze dzieło, czyli prolog do nieco innej wersji historii z anime"Inu x Boku SS", które oglądałam w zeszłym tygodniu. Jednakże nie wiem jeszcze, czy będę to kontynuować. A moja wena i wyobraźnia ostatnio wariują, i spiskują teraz, żebym napisała również fanfic o anime "Zetsuen no Tempest", które aktualnie oglądam. Jednak postaram się powstrzymać i nie bombardować was każdym pomysłem zrodzonym w moim umyśle xD W każdym razie zapraszam do czytania:



Prolog

 Ludzie są fałszywi, oszukują innych jeśli tylko jest im to na rękę. Szczęście i przyjemności trwają za krótko, a ból i cierpienie ciągną się w nieskończoność. Życie jest niesprawiedliwe. Oto mój światopogląd.
 Mam na imię Ayano i jako pierworodne dziecko jestem dziedziczką rodu Funabashi, a zarazem kolejną w rodzinie reinkarnacją demona. Ale nie prosiłam się o żadną z tych rzeczy. Gdybym mogła wybrać, wolałabym być zwykłą, normalną dziewczyną z przeciętnej rodziny. Może wtedy zaznałabym chociaż zwyczajnego dzieciństwa oraz rodzicielskiej miłości. Skarżę się? Marudzę? Żądam za wiele? Tak sądzi większość osób, z którymi miałam do czynienia.
 Przez całe swoje dzieciństwo byłam trzymana pod kloszem. Poza szkołą nie miałam kontaktów z rówieśnikami, ani nawet z własnymi rodzicami. Widywałam ich bardzo rzadko, chociaż mieszkaliśmy w jednej posiadłości. Zamiast nich, zajmował się mną sztab opiekunek. Codziennie widywałam sztuczne uśmiechy, wymuszony szacunek i uprzejmość. Przynoszono mi zabawki, drogie ubrania i ozdoby, których nie chciałam. Ale gdy prosiłam o wyjście z domu lub zabawę z innymi dziećmi, nagle mi odmawiano.
 Ludzie się mnie bali. Bali się drzemiącej we mnie mocy, bali się dziedzictwa, o które nie prosiłam. Rodzice kiedyś stwierdzili, że jestem rozpuszczona, wybredna, że narzekam na swój los, podczas, gdy inne dzieci są do mnie porównywane.
 W szkole mną pogardzano, wytykano palcami, wyzywano od potworów. Tam także uważali, że jestem rozpuszczona.
 Widząc, że ludzie oceniali mnie nie po moim charakterze ani zachowaniu, lecz po pochodzeniu, wyrobiłam sobie nową postawę. Wykreowałam nową siebie, fałszywą osobę na pokaz. Zaczęłam zachowywać się tak jak oczekiwali tego ode mnie rodzice. A tak naprawdę odcięłam się od innych, oddaliłam się, zamknęłam w sobie. Uśmiechałam się grzecznie, zachowując się nienagannie, podczas, gdy w środku czułam się zupełnie inaczej. Przestałam dopuszczać do siebie innych. Nie chciałam do nikogo się zbliżać.
 Żyłam więc w swoim małym świecie, na pokaz grając grzeczną dziewczynę z dobrej rodziny przez wiele lat. Tkwiłam w przekonaniu, że mój wykreowany z pomocą doświadczenia światopogląd jest słuszny, póki nie spotkałam jego.
***

 „Ayakashi Kan” zwany też „Maison de Ayakashi” to luksusowy kompleks dla „wybranych”. Zamieszkują go takie osoby, jak ja – z rodów, w których dziedziczy się krew nadnaturalnych. W dodatku każdy taki mieszkaniec otrzymuje podobno swojego prywatnego ochroniarza z „Secret Service”.
 Ja nie chciałam żadnego ochroniarza, ani nawet tych luksusów. Chciałam po prostu żyć w spokoju, sama. W miejscu, które należałoby do mnie, gdzieś gdzie mogłabym być wreszcie indywidualistką na pełen etat. „Ayakashi Kan” okazał się być niemalże idealny, no a do tego bezpieczny. Miałam na oku też kilka innych mieszkań, ale rodzice uparli się, że skoro i tak koniecznie chcę, żyć na swoim, to albo będzie to w „Ayakashi Kan” albo nigdzie. Decyzja była więc oczywista.
 I tak oto stałam przed główną bramą do luksusowego kompleksu, o którym marzyło tak wiele osób.
- Na pewno panience nie pomóc? – zapytał szofer, który mnie tu podwiózł. Obserwował mnie z niejaką obawą. Uśmiechnęłam się do niego spokojnie.
- Nie, dziękuję. Możesz już jechać do domu – odparłam, złapałam za rączkę walizki i ruszyłam w stronę wejścia do budynku.
 W środku od razu skierowałam się do windy, bo choć odrzuciłam propozycję szofera, wcale nie byłam taka pewna czy dotaszczę wszystkie swoje rzeczy bezpiecznie do swojego pokoju.
- Apartament numer cztery – mruknęłam, kiedy drzwi windy rozsunęły się na właściwym piętrze. Nie oglądając się na nic, ruszyłam prosto do drzwi mojego nowego apartamentu. Musiałam jeszcze wyjąć klucze z torebki, a nie było to łatwe ze względu na to, jak bardzo byłam obładowana. Spróbowałam sięgnąć wolną dłonią do kieszonki z kluczami, nie odstawiając niczego, ale okazało się to błędem. Torba sportowa zsunęła mi się z ramienia i upadła na podłogę, a w jej ślady poszedł plecak. Zła, cisnęłam również walizką na podłogę.
- Niech to szlag… - warknęłam, grzebiąc w torebce. Kiedy wreszcie natknęłam się na właściwe klucze, te oczywiście musiały wypaść mi z ręki. Klnąc pod nosem schyliłam się, żeby je podnieść. Ktoś jednak mnie uprzedził.
- Panienka Ayano Funabashi?
 Podniosłam wzrok na nieznajomego i mimowolnie wstrzymałam oddech. Był to wysoki, młody mężczyzna w garniturze. Co czyniło go jeszcze bardziej niezwykłym miał mlecznobiałe włosy oraz heterochromię – jego lewe oko było złote, natomiast prawe – niebieskie. Na jego wyciągniętej w moją stronę dłoni w czarnej rękawiczce leżał mój klucz.
- Zgadza się. Dziękuję – przyjęłam klucz i odwróciłam się, by otworzyć drzwi. W duchu cały czas modliłam się, aby mężczyzna sobie poszedł. Nie chciałam się wdawać w niepotrzebne rozmowy i po raz kolejny odgrywać tego samego spektaklu.
 Mężczyzna podniósł z podłogi moje rzeczy i podał mi je z uśmiechem na ustach. Skinęłam mu bez słowa głową i chciałam już wejść do pokoju, jednak on wciąż stał w tym samym miejscu, nie wykazując żadnych chęci do odejścia. Zrezygnowana odwróciłam się w jego stronę.
- O co chodzi?
Ku mojemu zdziwieniu białowłosy skłonił się nisko.
- Nazywam się Soushi Miketsukami i zostałem wyznaczony na twojego agenta z Secret Service, panienko Ayano.
- Dziękuję, ale nie potrzebuję żadnego ochroniarza, więc możesz już iść – i nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Następnie oparłam się o nie, wzdychając ciężko. Byłam przekonana, że to ktoś z rodziny zatrudnił tego ochroniarza. Miałam cichą nadzieję, że już nigdy go nie spotkam. Nie chciałam nawiązywać z nikim znajomości, wiązałoby się to tylko z kolejnymi rozczarowaniami, a może i nawet cierpieniem. Już dawno zdecydowałam, że będę unikać, jak tylko się będzie dało wszystkich mieszkańców „Ayakashi Kan”.
 Nie wiedziałam jeszcze jednak, że nie będzie to takie łatwe ani, że tak wiele zmieni się w moim życiu za sprawką białowłosego ochroniarza.

czwartek, 1 stycznia 2015

Diabolik Lovers: Rozdział 13

 Witam w nowym roku! Może zaczniemy go od nowego rozdziału Diabolik Lovers? Wszyscy za? Mam nadzieję, że tak, bo właśnie go skończyłam ^^. Rozdział ten różni się chyba pod pewnym względem od innych, no ale o tym się przekonacie, jak go przeczytacie xD Ewentualne skargi możecie kierować pod adresem piosenek, pod wpływem, których go pisałam xD Zawdzięczacie go więc m.in. "Poison" Groove Coverage, "D.N.A" Little Mix, "Sexin on the Dance Floor" Cash Cash i "Whataya Want From Me" Adama Lamberta. Zapraszam do czytania :3



Nowe uczucia

 Jak się okazało, Ayato nie rzucił swoich słów na wiatr. Kilka godzin później, już po zakończeniu wigilijnej „imprezy” szykowałam się w swoim pokoju do snu. Zdążyłam już wziąć kąpiel i przebrać się w piżamę. Właśnie stałam przed toaletką, rozczesując swoje kruczoczarne, wilgotne nieco po kąpieli włosy, gdy wyczułam za sobą czyjąś obecność. W lustrze mignęły mi zielone oczy, a lodowate palce owinęły się wokół mojego nadgarstka. W pierwszej chwili niemal wrzasnęłam, zaskoczona. Zerknęłam szybko za ramię i napotkałam uśmiechniętą twarz Ayato, pochyloną nad moim ramieniem.
- Co ty, u licha, wyprawiasz?! – zapytałam, udając oburzenie.
- Czy nie mówiłem, że dokończymy to później?
- W sensie, że… tak teraz?
- A kiedy? – mruknął, a jego oddech połaskotał  skórę na mojej szyi. Poczułam gęsią skórkę na ramionach. Ayato wysunął szczotkę z mojej ręki, pozwalając spaść jej na podłogę. Jednocześnie przytknął usta do mojego barku, by po chwili zatopić w nim kły. Krzyknęłam cicho z zaskoczenia. Wampir zlizał powoli krople krwi wypływające z miniaturowych ranek.
- Taka słodka, taka gorąca… niesamowita – wymruczał, otaczając mnie ramionami. Mimowolnie zadrżałam. W odpowiedzi błysnął zębami w uśmiechu i bez ostrzeżenia wziął mnie na ręce.
- Co ty wyprawiasz? – pisnęłam, łapiąc się go kurczowo.
- Jeszcze zasłabniesz, jeśli będziemy tu tak sterczeć – stwierdził, po czym niezbyt delikatnie, opuścił mnie na łóżko. Sam błyskawicznie znalazł się nade mną. Pochylił się i nakrył moje usta swoimi, składając na nich delikatny pocałunek, trwający zaledwie kilka sekund.
 Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Jego, migotały w delikatnym świetle rzucanym przez nocną lampkę. Wstrzymałam oddech, kiedy dostrzegłam w nich wyraźne pragnienie… Nie, pożądanie.
- Należysz do mnie – oznajmił. – Słuchaj mnie. Patrz tylko na mnie. Bądź cała, wyłącznie moja.
 Nie dał mi czasu na odpowiedź, ponownie złączając nasze wargi w kolejnym pocałunku, tym razem bardziej gwałtownym, namiętnym, niemal odbierającym mi dech w piersiach. Odruchowo zamknęłam oczy, pozwalając trwać tej słodkiej przyjemności. Serce biło mi jak szalone. Wypełniała mnie dziwna ekscytacja i radość.
 Usta Ayato przeniosły się z moich warg na szyję, a z niej na ramiona. Jego dłonie przesuwały się po moim ciele, sprawiając, że miejsca, których dotykał zdawały się płonąć.
 Jęknęłam cicho, kiedy jego kły ponownie zatopiły się w mojej skórze, tym razem na obojczyku. Wampir oblizał się zadowolony, po czym przesunął powoli językiem po mojej rozpalonej szyi. Od tego wszystkiego kręciło mi się w głowie.
 Jego chłodna dłoń wsunęła się pod moją koszulkę. Wodził palcami po moim brzuchu, przesuwał je wzdłuż materiału spodenek i znów przenosił na brzuch, kreśląc na nim skomplikowane wzory. Drażnił się ze mną, z uśmiechem obserwując moje reakcje. Postanowiłam nie dać mu tej jednostronnej satysfakcji. Pod wpływem nagłego impulsu zarzuciłam ramiona na jego szyję, dźwignęłam się odrobinę i pocałowałam go, wkładając w ten pocałunek wszystkie targające mną emocje.
 Gdy ponownie opadłam na poduszki, dostrzegłam zdziwienie wymalowane na twarzy chłopaka. Na zaledwie sekundę jego oczy otworzyły się szerzej, po czym uśmiechnął się jeszcze bardziej zadowolony z siebie i wrócił do obsypywania mego ciała pocałunkami. Przylgnęłam do niego całym ciałem, ciesząc się z jego bliskości. Zacisnęłam kurczowo dłonie na jego ubraniu, nie chcąc by się ode mnie odsuwał.
 I wtedy zaczęło to do mnie docierać. Nie bez powodu moje serce tak wariowało w jego obecności. Nie bez jakiejś przyczyny reagowałam tak na jego dotyk. Byłam nastolatką, nigdy nawet nie miałam chłopaka, więc czy mogłam mówić o miłości? Ale jeśli nie byłam zakochana w Ayato, to w takim razie czym było to uczucie?
 Zacisnęłam powieki. Ale przecież nie mogłam powiedzieć mu czegoś takiego. Nie mogłam wyjechać z tekstem, że go… kocham! Nawet nie wiedziałam, co on czuł do mnie. Czy… cokolwiek do mnie czuł. Mówił, że należę do niego… ale przecież można coś posiadać i tego nie kochać, prawda? Miałam mętlik w głowie.
 Ayato wyczuł, że coś jest nie tak. Złapał mnie w talii i obrócił się tak, że teraz to ja leżałam na nim.
- Co jest, Naleśniku?
- Nic – mruknęłam.
- Ty płaczesz? – ponownie otworzył oczy szerzej, zaskoczony.
- Nie – odpowiedziałam szybko, odwracając głowę.
- Właśnie widzę - przesunął palcami po moim policzku, ścierając z niego słone krople. – Powiesz, o co chodzi, Naleśniku, czy mam cię do tego zmusić?
- Ja… - nie wiedziałam, jak powinnam ubrać w słowa to, co zaprzątało moje myśli.
- Ty?
- Czym ja dla ciebie tak właściwie jestem? – wybuchłam w końcu. – Tylko zabawką, czy może jednak czymś więcej?
 Po raz kolejny udało mi się go zaskoczyć. Ayato wsunął dłoń w moje włosy i obrócił się tak, że znów wylądowałam pod nim. Przytknął usta do mojego ucha i wyszeptał:
- Głupia. Gdybyś była „tylko zabawką” już dawno byś mi się znudziła.
 Skończywszy to mówić, przygryzł lekko płatek mego ucha.
- Chyba nie chcesz zostać ukarana za takie myślenie, prawda? – mruknął, ponownie przykładając usta do mojej skóry. Gwałtownie pokręciłam głową i poczułam, że Ayato się uśmiecha. Po krótkiej chwili nasze usta ponownie się odnalazły, napierając na siebie z nową siłą.
To mogłoby trwać w nieskończoność.
 I tak naprawdę straciłam poczucie czasu. W tamtej chwili liczyły się jedynie nasze splecione dłonie, wargi ocierające się o siebie, kontrast między moim rozgrzanym ciałem i jego chłodnym, jego palce w moich włosach, moje dłonie zaciśnięte na jego koszuli, moje przyśpieszone bicie serca, nasze wymieszane, urywane oddechy, nasze złączone cienie, przesuwające się po pokoju. Kto w takiej chwili przejmowałby się upływem czasu?

 Obudziły mnie promienie słońca bezczelnie oświetlające moje powieki. Jęknęłam, skuliłam się pod ciepłą kołdrą i wtuliłam twarz w klatkę piersiową Ayato, nie chcąc jeszcze opuszczać wygodnego łóżka, ani ramion, obejmujących moje ciało.
A byłam pewna, że zaciągnęłam w nocy zasłony…
 W tej samej chwili usłyszałam znajomy chichot, więc niechętnie otworzyłam oczy. Laito stał przy odsłoniętych oknach i obserwował nas z rozbawieniem.
- Czego chcesz? – mruknęłam zaspana.
- Ależ niczego, Maleńka. Po prostu jako jedyni jeszcze nie wstaliście, więc wpadłem na pomysł, żeby was obudzić, gołąbeczki. W końcu, chyba nie chciałabyś przespać świąt, na których tak bardzo ci zależało?
- Która godzina?
- Hmm… - spojrzał na zegar wiszący na ścianie. – Dochodzi wpół do piętnastej.
- Ugh… Nie chcę jeszcze wstawać…
Laito się zaśmiał.
- Co takiego robiliście całą noc, że jesteś aż tak zmęczona, Maleńka? Czyżbym niedługo miał zostać wujkiem?
 Moje policzki niemal natychmiast stały się gorące.
- Chciałbyś! Do niczego takiego nie doszło. Rozumiesz? Nie doszło.
- O co tyle krzyku z samego rana? – mruknął Ayato. Usiadł na łóżku i bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego. Obrzucił swojego brata niezbyt przyjemnym spojrzeniem. – Co ty tu robisz?
- Jak już mówiłem, przyszedłem was wspaniałomyślnie obudzić, żeby Maleńka nie przespała świąt.
 Spojrzenie Ayato przeniosło się na mnie. Wampir westchnął ciężko.
- Zawracanie dupy – burknął, za co oberwał ode mnie w ramię. – No, już, już…
 - W takim razie, ja was zostawiam~.
 Laito mrugnął jeszcze do mnie na odchodnym, za co jego brat spiorunował go wzrokiem. Z westchnieniem podniosłam się z łóżka, jednak nim zdążyłam cokolwiek zrobić, Ayato chwycił mnie za nadgarstek.
- Naprawdę tak ci się spieszy?
Spojrzałam na zegarek.
- Minęła już połowa dnia…
- I koniecznie chcesz robić coś innego przez drugą połowę?
Przygryzłam dolną wargę.
- Co ci chodzi po głowie?
Ayato wstał i przyciągnął mnie do siebie.
- Chyba znasz odpowiedź – stwierdził, odsuwając moje włosy, by pocałować mnie w szyję.
- Jeszcze nie masz dość? – zaśmiałam się, wykręcając z jego uścisku. Wiedziałam, że jeśli nie będę się opierać, zeszłoby nam jeszcze trochę czasu zanim w końcu wyszlibyśmy z pokoju.
 Wampir posłał mi jeden z tych jego uśmiechów, od którego uginały się pode mną kolana, a tętno niebezpiecznie mi przyspieszało.
- Mam ci pomóc przy przybieraniu?
- Nie, dzięki. Dam sobie radę. Możesz zająć się sobą.
- Jesteś pewna? Raczej nie ma za wiele tego, czego jeszcze nie widziałem…
- Jeszcze wiele nie widziałeś! – odparowałam, czując, że moje policzki znowu stają się gorące. – Idź do siebie!

  Po zejściu na parter zastałam typowy widok – Ayato i Shuu grali w rzutki, Reiji czytał książkę, Kanato pochłaniał słodycze, a Laito i Subaru grali w bilard.
- Tak ci zależało, żebym wylazła z łóżka, a teraz co? – obrzuciłam Laito spojrzeniem spod zmrużonych powiek. – Mam sobie iść sama śpiewać kolędy pod choinką?
 - Możesz zagrać z nami – zaproponował Subaru.
- Przecież wiesz, że nie umiem.
- Możemy cię nauczyć – Laito wyprostował się i oparł kij do bilardu o ramię. – O ile Wasza Wysokość – tu uśmiechnął się złośliwie, zerkając w stronę Ayato – nie ma nic przeciwko.
- Może później… - podeszłam do okna i odsłoniłam zasłony. – Śnieg!
- Śnieg? – powtórzył Laito.
- Tak. Spadł śnieg!
 I nim którykolwiek z braci zdążył mnie zatrzymać, popędziłam po kurtkę i wypadłam jak burza do ogrodu. Musiało zacząć padać w nocy, albo wcześnie rano, gdyż ziemię pokryła już gruba warstwa białego puchu.
 Pierwszy raz widziałam ogród Sakamakich obsypany śniegiem i ten widok po prostu zaparł mi dech w piersiach. Z tego całego wrażenia poślizgnęłam się na oblodzonej ścieżce i z pewnością wylądowałabym na tyłku, gdyby ktoś mnie nie podtrzymał.
- No, no, Maleńka. Co też w ciebie wstąpiło? – Laito zaśmiał się tuż koło mojego ucha. Sama też parsknęłam śmiechem i otrzepałam ubranie.
- Dzięki.
- Nie ma za co. Ahh, i to by było na tyle z bycia sam na sam – wampir westchnął dramatycznie, gdy dostrzegł, że z domu wychodzą pozostali.
- Głupek – skomentowałam.
 Podeszłam do najbliższego krzaku róż i zanurzyłam dłonie w leżącym na nim śniegu. Chłód sprawił, że moja skóra błyskawicznie się zaróżowiła, gdy formowałam w dłoniach kulkę. Odwróciłam się, zerkając na braci i zastanawiając się, w kogo mogłabym rzucić, aby nie wiązało się to z nieprzyjemnymi konsekwencjami. Zdecydowałam się na Laito. W końcu i tak wiecznie obrywał…
 Śniegowa kula rozbiła się na kurtce na plecach wampira, który odwrócił się w moją stronę z uniesionymi pytająco brwiami.
- Wojna na śnieżki! – zawołałam i rozpętałam tym prawdziwe piekło. Kulki latały we wszystkich możliwych stronach, niektóre nawet bez udziału czyichkolwiek rąk. Nadnaturalna szybkość wampirów bardzo pomagała im w tej zwykłej zabawie. Prawie żaden z nich nie miał na sobie śniegu, podczas gdy ja miałam nim obsypane całe włosy i kurtkę. Ale nie przeszkadzało mi to. Ta wydawać mogłoby się, zwykła wojna na śnieżki sprawiła mi ogromną radość. Dzięki niej, mogłam zobaczyć jak wiele zmieniło się podczas ostatnich kilku miesięcy. Chociażby moje relacje z szóstką ponoć sadystycznych wampirów. Na początku nie wpadłabym w ogóle na pomysł, że mogłabym ich lubić, a co dopiero zakochać się w którymś z nich. Wydawało mi się, że pochodzimy z dwóch tak zupełnie różnych światów…
 I choć nie rozumiałam jeszcze wielu spraw, jak na przykład tego, czemu tak właściwie zostałam wysłana do posiadłości Sakamakich, już dawno przestałam czuć się tutaj jak ofiara, a wręcz… czułam się jak w domu. Wiedziałam jednak, że muszę jeszcze sporo się dowiedzieć i rozwiązać kilka spraw.
 Moje rozmyślania przerwał gwałtowny ból w klatce piersiowej. Uśmiech spełzł z mojej twarzy. Zacisnęłam dłoń na kurtce, cofając się kilka kroków na drżących nogach. W uszach mi szumiało, a obraz przed oczami się rozmazał.
- Nie, błagam… Tylko nie znowu…
 Zakręciło mi się w głowie i osunęłam się na kolana w mroźny puch. Zacisnęłam palce na włosach, czując tępe pulsowanie w głowie i walcząc z mdłościami. Przed oczami zaczęły z zawrotną prędkością migać mi niezrozumiałe dla mnie obrazy. Ogień. Krew. Uniesiony miecz. Wilk z obnażonymi kłami. Przewrócony kielich z wylewającą się z niego cieczą. Przerażające, powykręcane z bólu twarze nieznanych mi ludzi.
 Nie zdawałam sobie sprawy, że krzyczę póki ból w klatce piersiowej nie ustał, a obrazy nie zniknęły mi sprzed oczu. Wciągnęłam łapczywie powietrze do płuc i rozejrzałam się. Wampiry otoczyły mnie, pochylając się nade mną z zaniepokojonymi twarzami.
- Co to było? – zapytał Ayato, dotykając mojego ramienia.
Potrząsnęłam głową.
- Nie wiem – wstałam, chociaż próbował mnie powstrzymać. – Już w porządku.
 Ból zniknął równie szybko, jak się pojawił. Sama nie rozumiałam, co się właśnie stało. Ale, gdy podniosłam wzrok zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej niepokojącej rzeczy. Ktoś nas obserwował. Pośród drzew stała tajemnicza postać. Jej ciemny płaszcz załopotał na wietrze, kiedy odwróciła się i zniknęła mi z pola widzenia. Zadrżałam wcale nie z zimna i objęłam się ramionami.
- Lepiej wracajmy do środka…