Ariana | Blogger | X X

niedziela, 26 lipca 2015

Informacja

Witam serdecznie wszystkich moich czytelników! Wpadłam wyjaśnić powód mojej nieobecności, a raczej nie wstawiania żadnych rozdziałów. Otóż wystąpiły u mnie pewne problemy techniczne, a mianowicie - od tych upałów mój komputer przestał normalnie funkcjonować (co chwilę się zawieszał), więc postanowiłam dać mu trochę przerwy. Teraz skorzystałam z tego, że działa (niestety nie wiem na jak długo) i napisać wam tego posta, żebyście się na mnie nie denerwowali. Jeśli komputer będzie dziś normalnie działał, to zabiorę się za zaległości, jednakże w pierwszej kolejności pojawi się kontynuacja "Wyspy Zagłady" (mam już zaczęty rozdział, więc jeśli nic się znowu nie zepsuje, to powinien się niedługo pojawić).
Widziałam też, że niektórzy z was stają w mojej obronie w małych sprzeczkach, jakie ostatnio pojawiły się w komentarzach, dlatego chciałabym podziękować tym osobom. Jesteście kochani, że tak stoicie po mojej stronie ^^
Chciałabym teraz wszystkich poprosić o cierpliwość w oczekiwaniu na zaległe rozdziały. Mam nadzieję, że nie gniewacie się na mnie zbytnio :c
A tak poza tym, jak wy znosicie te upalne dni? Bo ja szczerze mówiąc, gdy wysłano mnie do sklepu po picie, to czułam się jak Haruka idący przez pustynię w endingu pierwszego sezonu Free! ;-; (Jeśli ktoś nie wie, o co chodzi, wstawiam poniżej filmik) Ach, tęsknię za tym anime! T^T
No to się rozpisałam... cóż, jeszcze raz przepraszam, że nie miałam jak was wcześniej powiadomić o tej "awarii", proszę o cierpliwość i do przeczytania, że się tak wyrażę.


niedziela, 19 lipca 2015

Diabolik Lovers: Rozdział 28

Nie wiem, co niektórzy z was mają z tym, że ja zamierzam już kończyć to opowiadanie ;-; Jeśli ktoś nadal ma jakieś wątpliwości, to spokojnie - mam jeszcze co najmniej kilka wątków, które chciałabym zrealizować. A przechodząc już do samego rozdziału... Natsuki została odbita! Czy wypełni obietnicę złożoną samej sobie w mrocznej celi? Co ma jej do powiedzenia Ayato?
Przekonajcie się sami ^^
P.S. Czy tylko u mnie jest taka pokręcona pogoda (w chwili w której to piszę jednocześnie świeci słońce i jest burza) ? ;-;



Wyznanie

 Kiedy się ocknęłam, moim oczom ukazał się niebieski baldachim nad łóżkiem. Musiałam kilkakrotnie zamrugać, aby upewnić się, że nie mam zwidów. Spróbowałam pozbierać myśli i zorientować się, co się stało. Jednakże ostatnie co pamiętałam, to postać Azusy siedzącego na łóżku, na którym położył mnie Ruki. A teraz znajdowałam się… w domu? Uśmiechnęłam się do swoich myśli. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam myśleć tak o rezydencji rodziny Sakamaki. Dom. Wcześniej to stwierdzenie ograniczało się tylko do przykościelnego budynku, w którym mieszkałam razem z moim ojcem zastępczym. Od niedawna poszerzyło się właśnie o tą ogromną rezydencję wypełnioną wampirami. Miałam tylko nadzieję, że to nie jest sen i nie obudzę się zaraz w ciemnej, zimnej celi z Richterem sterczącym nade mną ze strzykawką wypełnioną kolejną porcją przerażającego bólu… Zacisnęłam palce na pościeli, próbując odegnać od siebie ten obraz.
- Obudziłaś się – padło nagle ciche stwierdzenie. Odwróciłam głowę w stronę tak znajomego głosu. Ayato siedział na krześle obok mojego łóżka. Jego twarz wyrażała… troskę? Na ten widok moje serce gwałtownie przyspieszyło.
- Ayato… - Zmarszczyłam brwi, gdy z mojego gardła wydobył się dźwięk przypominający bardziej skrzypienie zardzewiałego mechanizmu niż mój normalny głos. Dotykając palcami szyi natknęłam się na miękki opatrunek, a kiedy odsunęłam kołdrę okazało się, że zamiast szkolnego mundurku, miałam na sobie śnieżnobiałą koszulę nocną. Posłałam wampirowi zdezorientowane spojrzenie. – Co się… - odchrząknęłam – stało? Przebraliście mnie?
- Służba to zrobiła. Opatrzyli cię też.
 Poczułam się dziwnie z myślą, że ktoś obcy widział mnie praktycznie nago, kiedy byłam nieprzytomna. Wolałam jednak, aby była to służba niż któryś z braci.
Spróbowałam podnieść się do pozycji siedzącej, a wtedy moją klatkę piersiową przeszył gwałtowny ból, uświadamiający mi, że to na pewno nie może być sen.
- Spokojnie – Ayato pochylił się, żeby pomóc mi oprzeć się o poduszki. Jego dotyk był nadzwyczaj delikatny. – Masz połamane żebra.
 To miało sens, skoro Richter rzucał sobie mną o ściany jak szmacianą laleczką.
- Przyszliście… - urwałam, po raz kolejny nerwowo odchrząkując, aby pozbyć się chrapliwego brzmienia w moim głosie – po mnie?
Ayato skinął jedynie głową w odpowiedzi. Zachowywał się jakoś tak… zdystansowanie. Wbiłam wzrok w pościel i dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej obecności w moim pokoju. Przy moich nogach, zwinięty w kłębek spał rudy kotek Shuu.
- Shuu niedawno tutaj był – odpowiedział wampir na moje nieme pytanie. – Przyszedł z nim.
Uśmiechnęłam się lekko, po czym ponownie podniosłam wzrok na wampira.
- Jak długo byłam nieprzytomna?
- Praktycznie cały dzień.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
Naprawdę odpłynęłam na aż tak długo?
- Która godzina?
- Dochodzi północ.
Chciałam zapytać go, czy siedział przy mnie przez ten cały czas, ale przemilczałam to. Nie chciałam robić sobie złudnych nadziei.
- Zaraz kolacja. Dasz radę coś zjeść?
Otwierałam już usta, aby odpowiedzieć, ale wyręczył mnie w tym mój brzuch, burcząc głośno. Kącik ust wampira uniósł się nieznacznie.
- Uznam to za „tak”. Dam znać służbie.
- Nie – powiedziałam szybko, aby go zatrzymać. Zerknął na mnie zdziwiony. – Zejdę na dół.
- Jesteś pewna? – zmarszczył brwi. – Reiji mówił, że lepiej żebyś leżała.
- Dam radę – uśmiechnęłam się. – Zresztą, dawno się z nim nie kłóciłam.

Moje pojawienie się w jadalni, wywołało małe zamieszanie przy stole. Jak na komendę, spojrzenia wszystkich zebranych zwróciły się w moją stronę.
- Maleńka! – Laito niemal zachłysnął się napojem, który pił, kiedy weszłam do pomieszczenia. – Wreszcie się obudziłaś!
- Jak się czujesz? – zapytał Subaru.
- Dzisiaj twój ulubiony deser – wtrącił mu się w zdanie Kanato.
- Mówiłem przecież, że masz leżeć – przesadne westchnięcie Reijiego uniosło się ponad głosy pozostałych wampirów.
- Siadaj, bo zaczniemy bez ciebie – dodał na koniec Shuu.
 Lecz ja zatrzymałam się u szczytu stołu, czekając aż wszyscy skończą mówić. Kiedy wszyscy bracia umilkli, skłoniłam się przed nimi nisko. Czułam na sobie zdziwiony wzrok całej szóstki. Nabrałam głęboko powietrza w płuca, pomimo kłującego bólu i zawołałam:
- Przepraszam! Przepraszam za wszystkie kłopoty!
Dopiero po kilku sekundach kompletnej ciszy, jaka nastała w jadalni, odważyłam się podnieść głowę i wyprostować plecy. Pierwszy przemówił Laito.
- Nie, maleńka – uśmiechnął się, opierając łokcie na stole i spoglądając wymownie na pozostałych.
- Nie powinnaś przepraszać – dołączył się Subaru.
- Powinnaś podziękować – sprostował Shuu.
- W końcu uratowaliśmy cię z własnej woli – dodał Kanato, poruszając w potakującym geście głową Teddy’ego.
- Chociaż raz mądrze mówią – skwitował Reiji, charakterystycznym ruchem poprawiając okulary.
- I mają rację – odezwał się Ayato, stojący u mojego boku.
- Wszyscy… - powiodłam wzrokiem po twarzach wampirów, czując przyjemne ciepło rozlewające się po mojej klatce piersiowej. Nie spodziewałam się takiej reakcji z ich strony. – Dziękuję.
- A teraz siadaj, bo naprawdę zaczniemy bez ciebie – ostrzegł Reiji. Stary, dobry sztywniak.
 Po kolacji przenieśliśmy się do salonu, aby uzupełnić wszystkie informacje.
- Więc… - zaczęłam, odchylając się na oparcie kanapy. – Kto po mnie przyszedł?
- Wszyscy oprócz Reijiego, który nie chciał ruszyć swojego szanownego tyłka, gdyż miał „swoje sprawy na głowie” – odparł Laito, siedzący obok mnie.
Reiji zgromił go wzrokiem zza swoich okularów.
- Ktoś musiał przygotować odtrutki – mruknął, krzyżując ramiona. – Nie moja wina, że wszyscy rzuciliście się na najłatwiejszą robotę.
- Najłatwiejszą? – Laito uniósł pytająco brwi.
- To nie ty podpalałeś ogród, uciekając przed przerośniętym maniakiem roślin – fuknął oburzony Kanato.
- Chyba dużo mnie ominęło… - mruknęłam, zerkając na sprzeczających się braci. – Chwila, wiedziałeś, że będą potrzebne odtrutki?
- To było do przewidzenia – Reiji przeniósł wzrok na mnie. – Jak wrócisz do pokoju, to nie zapomnij wziąć leków. Są na szafce nocnej.
Obdarzyłam go zaskoczonym spojrzeniem.
- Chłopcy, co się z wami stało? – uśmiechnęłam się. – Od kiedy jesteście dla mnie tacy mili?
- Od zawsze, maleńka – Laito objął mnie ramieniem, uśmiechając się niewinnie.
- Jasne. A na początku było „jeśli spróbujesz stąd uciec, to zginiesz” – spróbowałam zimitować głos Subaru,ale niezbyt mi to wyszło z powodu wciąż męczącej mnie chrypy. Uśmiechnęłam się przepraszająco do białowłosego wampira. – Wybacz.
- W każdym razie wygląda na to, że podawali ci jakiś narkotyk – odezwał się ponownie Reiji. – Byłabyś w stanie go opisać?
- Opisać… chwila, „podawali”? Liczba mnoga? – upewniłam się.
- No tak, Mukami – potwierdził Ayato, poprawiając się w swoim fotelu.
- Nie – potrząsnęłam głową. – To nie oni.
- Jak to nie oni? – zdziwił się Shuu. – Znaleźliśmy cię w ich domu.
- Tak, ale… nikt z nich nie zrobił mi nic złego.
- To jak wyjaśnisz stan, w jakim cię znaleźliśmy? – zapytał Subaru. – Niby kto to w takim razie zrobił?
- Richter.
Nagle wszyscy w pokoju spoważnieli.
- Możesz powtórzyć? – poprosił Shuu, prostując się.
- To Richter mnie porwał. To on podawał mi narkotyk – powtórzyłam, skubiąc nerwowo rękaw koszuli.
- Mówisz poważnie? – Laito obrócił się do mnie przodem.
- A dlaczego miałabym kłamać? Mukami podobno mieli z nim jakąś umowę, ale Ruki zabrał mnie stamtąd… od niego. I wydawał się wkurzony. Kłócili się, kiedy przybyliście.
- Myślałem, że go załatwiłeś – Ayato rzucił oskarżycielskie spojrzenie swojemu rudowłosemu bratu.
- Ja też tak myślałem! – Laito uniósł dłonie w obronnym geście. – Widać nawet w piekle go nie chcą…
- Opowiedz wszystko, co się wydarzyło – zwrócił się do mnie Reiji.
Skinęłam głową i opowiedziałam wszystko ze szczegółami. Od momentu, w którym Richter pojawił się w kościele, aż do tego, jak straciłam przytomność w towarzystwie Azusy. Bracia słuchali mnie z uwagą, a następnie opowiedzieli, jak przebiegła „akcja ratunkowa” w ich wykonaniu. Wreszcie Reiji stwierdził, że powinnam zażyć leki i iść spać. Zgodziłam się, ponieważ i tak czułam się już zmęczona. Jednak na odchodnym przypomniało mi się coś bardzo ważnego – miałam przeprosić Ayato. Odwróciłam się więc w jego stronę.
- Mógłbyś pójść ze mną? Chcę o czymś porozmawiać.
Wampir zrobił zdziwioną minę, ale zgodził się. Gdy do mnie podchodził, dostrzegłam jak Laito ponad jego ramieniem do mnie mruga. Stłumiłam w sobie chęć przewrócenia oczami.

***

- Więc o czym chciałaś rozmawiać? – zapytał Ayato, kiedy znaleźliśmy się już w moim pokoju.
Westchnęłam cicho, siadając na brzegu łóżka. Spuściłam wzrok na drżące dłonie. Denerwowałam się. Bardzo się denerwowałam. Odetchnęłam jeszcze raz, zebrałam się w sobie i podniosłam wzrok na wampira.
- Chciałam cię przeprosić – oznajmiłam w końcu.
Ayato uniósł jedną brew.
- Przecież zrobiłaś już to w jadalni.
- Nie – zaprzeczyłam. – To znaczy… Chciałam cię przeprosić za moje zachowanie w ciągu ostatnich dni – znowu spuściłam wzrok. – Byłam samolubna. Nie powinnam żądać od ciebie czegoś, czego sama nie robiłam i potem jeszcze się na ciebie o to wkurzać.
Milczał, wpatrując się we mnie z założonymi rękami.
- I nie powinnam się wtrącać w twoje relacje z innymi – kontynuowałam niepewnie, ciszej. – Jeśli lubisz Yuri, to masz przecież prawo z nią przebywać czy… być z nią. To twoja decyzja, nie moja.
Tym razem nie podniosłam wzroku. Splotłam dłonie na kolanach, zastanawiając się, jak dobrać słowa.
- Wtedy w tej… celi zdałam sobie sprawę, jak głupio się zachowałam. Żałowałam tego. No, i nadal żałuję. Dlatego… przepraszam.
Cisza, która zapadła w pokoju zdawała mi się ciągnąć w nieskończoność. Ból głowy tylko potęgował u mnie zdenerwowanie, wywołane oczekiwaniem na jakąś reakcję ze strony wampira.
Czy mi wybaczy? A może jest zły? Czy…
 W tej chwili Ayato podszedł do łóżka, opuszczając ręce luźno wzdłuż tułowia. Skuliłam się w sobie, nie wiedząc co chce zrobić. Ale on najzwyczajniej w świecie… usiadł obok i gwałtownym ruchem przyciągnął mnie do siebie, oplatając ramionami moje plecy. Otworzyłam szerzej oczy, zaskoczona jego zachowaniem, a moje serce oczywiście od razu zaczęło szybciej pracować.
- A-Ayato? – zająknęłam się, z twarzą przy jego torsie.
- Głupia… - mruknął.
- Ale… o co ci chodzi?
- Jesteś głupia – powtórzył, zacieśniając uścisk. Zacisnęłam zęby, czując ból wywołany złamanymi żebrami, ale nie protestowałam. – Potrzebuję cię…
Moje serce ponownie przyspieszyło. Biło tak głośno, że byłam pewna, iż Ayato też je słyszy. Zastanawiałam się, czy się przesłyszałam.
- S-słucham? – wyjąkałam, dziwnie wysokim głosem.
- Słyszałaś. Chciałaś szczerość, to masz szczerość – Ayato odsunął się na tyle, by spojrzeć mi w twarz. – Nie wymagaj teraz ode mnie, żebym ci to sprecyzował. Sam nie wiem dlaczego. Po prostu chcę cię mieć przy sobie.
Ayato mnie potrzebuje? Ayato chce mnie mieć przy sobie? Czy ja aby na pewno dalej nie śnię?
- Ja… - urwałam, bo tak właściwie, to nie wiedziałam co powiedzieć.
- I nic mnie nie łączy z Yuri – dodał, prychając.
- Ale… przecież widziałam was wtedy w składziku…
Ayato westchnął.
- Chciałem sprawdzić, co akurat w tobie jest takiego niezwykłego.
- Co jest we mnie niezwykłego? – powtórzyłam skołowana.
- Dalej nie wiem, co to takiego – wzruszył ramionami. – Ale coś musi być.
- Skoro tak mówisz… W każdym razie… z nami w porządku? – zapytałam z nadzieją.
- Jeśli dasz mi się napić twojej krwi, naleśniku – oznajmił z uśmiechem.
- Ale w mojej krwi nadal może być narkotyk…
- Nie obchodzi mnie to – mruknął, już się nade mną nachylając. Jedną dłonią podparł od tyłu moją głowę, a drugą odsunął kołnierzyk koszuli, odsłaniając mój obojczyk. Wzdrygnęłam się, kiedy jego kły przebiły skórę, ale ten ból był niczym w porównaniu do tego, co czułam po specyfiku Richtera.
Chwilę później widząc, że jestem naprawdę zmęczona, Ayato zostawił mnie, abym odpoczęła. Nie zdążyłam go powstrzymać. Zapadłam w krótki, niespokojny sen. Miotałam się w pościeli, dręczona w koszmarze przez sadystyczny śmiech Richtera i Cordelii.
 Na szczęście nie trwało to długo. Obudziłam się bowiem, czując dotyk chłodnej dłoni na czole. Uniosłam powieki, dostrzegając nad sobą Ayato.
- Wróciłeś? – wymamrotałam.
- Jesteś rozpalona. Gorączka ci wróciła – powiedział, bezceremonialnie rozkładając się obok mnie.
- Co ty robisz? – zmarszczyłam brwi.
- Nie gadaj tylko chodź tu – polecił, obejmując mnie w talii, by następnie przyciągnąć bliżej siebie.
- Huh? – Po mimo wszystko, poczułam rumieńce wypływające na moje policzki.
- Cicho – szepnął mi do ucha. – Teraz jesteś poduszką.
Zbyt zmęczona i zbyt szczęśliwa, żeby sprzeczać się o to stwierdzenie, pozwoliłam odpłynąć sobie tym razem w spokojny sen, w jego ramionach.

czwartek, 16 lipca 2015

Wyspa Zagłady: Dzień 1 cz. 1

Tym razem mam dla was coś nowego, coś innego... Bowiem to, co teraz przeczytacie (o ile zdecydujecie się to przeczytać) napisałam na podstawie swojego snu. Chyba naoglądałam się i naczytałam za dużo rzeczy typu "Btooom!" czy "Igrzyska Śmierci", skoro śnią mi się takie rzeczy po nocach xD No ale cóż, pomysł wydał mi się ciekawy, więc postanowiłam z niego skorzystać. Nie wiem, jak to przyjmiecie i czy się wam spodoba, ale życzę wam miłej lektury ^^



Dzień 1: Część I

 Nazywam się Yumiko Hashimoto, mam dziewiętnaście lat. Właśnie skończyłam ostatnią klasę liceum. Moje życie układało się całkiem dobrze, bez większych problemów. Uzyskałam wysoki wynik z egzaminów końcowych, miałam udać się na wymarzone studia. Miałam uroczego, troskliwego chłopaka, przyjaciół, rodzinę w komplecie… wszystko czego było mi potrzeba. Nie widziałam powodów do narzekania. To wszystko zmieniło się jednak pewnego dnia. Chcę wam opowiedzieć o tym, co się wtedy wydarzyło. Chcę wam opowiedzieć o pewnych trzynastu dniach mojego życia, które zmieniły je bezpowrotnie. To, co wtedy widziałam, czułam, słyszałam… zapewne nigdy o tym nie zapomnę. Ale chcę się tym z wami podzielić, więc proszę, wysłuchajcie mojej historii. Poznajcie te trzynaście felernych dni.

 Obudził mnie szum. Dziwny, miarowy szum przybliżających i oddalających się fal. Powoli otworzyłam oczy, które od razu zostały zaatakowane przez jasne promienie słoneczne. Uniosłam więc rękę, aby je przysłonić i podniosłam się do pozycji siedzącej. Zdziwiona opuściłam wzrok na podłoże, którym był nagrzany od słońca, jasny piasek. Wsunęłam w niego dłonie, przesypałam między palcami. Skąd się tu wziął? Albo raczej… skąd ja się tu wzięłam?
 Wstałam, otrzepując piasek z mundurka. Przede mną rozciągał się ocean. Jak okiem sięgnąć, wszędzie bezkresny ocean i ani skrawka lądu. Zerknęłam za siebie i ujrzałam dżunglę. Najprawdziwszą w świecie dżunglę. Zupełnie zdezorientowana rozejrzałam się po plaży. Znajdowało się na niej kilkanaście innych osób. Byli to moi koledzy i koleżanki z klasy. Niektórzy dopiero się wybudzali, inni tak jak ja, przyglądali się zbici z tropu nieznanemu otoczeniu.
Gdzie my jesteśmy? Co się stało?
I nagle jedna myśl, jedno imię, przemknęło przez mój umysł.
Tsubasa!
 Tsubasa Sato. Syn lekarza, jeden z najlepszych uczniów w szkole oraz mój chłopak od drugiej klasy liceum. Był moim szczęściem w nieszczęściu, gdyż mieliśmy okazję poznać się bliżej dzięki mojej chorobie.
 Rozejrzałam się spanikowana, ale odetchnęłam z ulgą, kiedy dostrzegłam go parę metrów dalej, siedzącego na piasku. Podbiegłam do niego i kucnęłam obok, kładąc dłoń na jego ramieniu. Wzdrygnął się, podnosząc na mnie zdezorientowany wzrok swoich cudownych, błękitnych oczu.
- Yumi… - westchnął ni to z ulgą, ni z rozpaczą. Dotknął mojego policzka, jakby upewniał się, że jestem prawdziwa.
- Wszystko w porządku? – zapytałam, kładąc swoją dłoń na jego.
Tsubasa pokręcił gwałtownie głową.
- Nic nie jest w porządku – oznajmił, podnosząc się z piasku. – Gdzie my jesteśmy? Co się z nami stało?
- Nie mam pojęcia… chyba nikt nie ma.
 Stanęłam obok niego, obserwując go kątem oka. Zachowywał się… inaczej. Ale nie powinnam go o to przecież obwiniać. Pewnie był w szoku, tak jak i większość z nas. W końcu jeszcze chwilę temu byliśmy na uroczystym zakończeniu roku szkolnego, a nagle… znaleźliśmy się w zupełnie obcym miejscu, na jakiejś wyspie pośrodku oceanu. Nikt niczego nie rozumiał.
- Ej, ludzie, co to jest?
 Odwróciłam się, słysząc głos przewodniczącego naszej klasy. Patrzył on na scenę, ustawioną z prawej strony plaży. Swoim wyglądem dziwnie nie pasowała do otoczenia, ale żadne z nas nie zwróciło na nią wcześniej uwagi. Gnani ciekawością, wszyscy zebraliśmy się pod nią. Kilka osób zaczęło się przekrzykiwać, próbując zorientować się w sytuacji. Natomiast Kenji, przewodniczący, próbował je jakoś uspokoić. Jednakże nikt nie zdawał się go słuchać, więc wszedł na scenę, by stamtąd uciszyć tłum.
- Hej, posłuchajcie mnie…
 Nim zdążył dokończyć zdanie, ekran za jego plecami rozbłysnął, ukazując nam postać dyrektora naszej szkoły. To tylko jeszcze bardziej wzmogło wrzaski, ponieważ każdy chciał znać odpowiedź na co najmniej dwa pytania, dręczące wszystkich – gdzie jesteśmy i co się stało. Dyrektor uśmiechnął się jedynie, unosząc nad głowę otwartą dłoń, jak to miał w zwyczaju robić, kiedy chciał uciszyć tłum rozgadanych uczniów. Kiedy wszyscy posłusznie zamilkli, przemówił swoim spokojnym, lecz donośnym głosem.
- Witam, witam, moją ulubioną klasę, trzecią A. Pewnie zastanawiacie się, skąd i dlaczego znaleźliście się na tej przepięknej wyspie.
 Cała klasa jak jeden organizm wstrzymała oddechy, oczekując na dalsze słowa dyrektora. Czy to jakiś żart? Uczczenie zakończenia przez nas nauki? Niespodzianka ze strony nauczycieli? Właśnie mieliśmy się tego dowiedzieć.
- Otóż, moi kochani, spotkał was nie lada zaszczyt. Weźmiecie bowiem udział w nowym reality show o tytule „Trzynaście Dni na Wyspie Zagłady”!
 Takiej odpowiedzi na pewno żadne z nas się nie spodziewało.
Reality show? I co to w ogóle za tytuł?
 Zerknęłam na Tsubasę stojącego obok mnie. Jego oczy były szeroko otwarte, a dłonie zaciśnięte w pięści. Przełknęłam ślinę, przenosząc ponownie wzrok na ekran.
- Na czym to będzie polegało? – dyrektor uśmiechnął się szeroko, w przeciwieństwie do nas wyglądał na podekscytowanego. – Zasady są bardzo proste! Musicie podobierać się w grupy i po prostu przeżyć te trzynaście dni.
W naszym małym tłumie odezwały się pojedyncze szepty, przeradzające się w co raz głośniejszy szum.
- Ale! – dyrektor podniósł głos, aby ponownie zwrócić na nas swoją uwagę. – Zwycięzca może być tylko jeden, czyli… tylko jedna drużyna opuści tą wyspę.
Ktoś krzyknął, ktoś przeklął, ktoś wybuchł płaczem. A ja szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w scenę.
To chyba jakiś chory sen…
- Jak wyłonimy zwycięzcę? To znowu jest bardzo proste. Codziennie będziecie musieli znaleźć jedną z rzeczy ukrytych na wyspie. Dodatkowo, widzowie będą codziennie oddawać głosy na swoich ulubieńców. Nie martwcie się, przygotowaliśmy dla was małe prezenty. Każdy może zabrać spod sceny jeden plecak, a w nim znajdziecie różne, przydatne niespodzianki. Między innymi, w każdym plecaku znajduje się jeden telefon komórkowy, na który będziecie dostawać powiadomienia o nowych zdaniach i tym podobnych sprawach. Ale – dyrektor zniżył głos, przybierając surowy wyraz twarzy – nie próbujcie się kontaktować ze światem zewnętrznym, to i tak bezcelowe. Na tej ślicznej wyspie nie ma ani zasięgu, ani dostępu do Internetu.
- To jakieś żarty! – wrzasnął jeden z chłopaków, ciskając w ekran kamieniem.
- Nie, moi drodzy. To nie są żarty.  Jesteście klasą uzyskującą najlepsze wyniki w nauce oraz sporcie i to właśnie was spotkał zaszczyt wystąpienia w tym nowym projekcie. Powinniście się cieszyć. A wracając do naszego serialu… Nie bójcie się, codziennie będą do was zsyłane pakunki z żywnością, lekami, bronią…
- Bronią?! – krzyknęłam wraz z kilkoma innymi osobami.
- Zgadza się. Nie rozumiem, czemu jesteście zdziwieni. W końcu nie byłoby zabawy bez odrobiny dreszczyku. Wszystkie chwyty dozwolone! Ale pamiętajcie, liczba wszystkiego jest ograniczona, więc działacie w zgodzie z zasadą „kto pierwszy, ten lepszy”.
- Chyba pan sobie żartuje! – tym razem odezwał się przewodniczący.
- Nie, Ichiro. Jeszcze raz podkreślam, że to nie są żadne żarty. Jeśli chcecie przetrwać, lepiej weźcie to na poważnie. A teraz życzę miłej gry, do zobaczenia wkrótce  i… niech zwyciężą najsilniejsi!
- Proszę zaczekać!
Lecz w tej chwili ekran zgasł, pozostawiając nas samych z informacjami, które właśnie otrzymaliśmy.

 Nie potrzeba było dużo czasu, aby między uczniami naszej klasy wybuchł chaos. Jedni płakali, inni wrzeszczeli, a jeszcze inni byli po prostu zbyt oszołomieni, by cokolwiek zrobić. Jedynie Kenji wydawał się zachowywać zimną krew. Wziął sobie do pomocy jeszcze dwie osoby i próbował uspokoić najbardziej spanikowane osoby, jednocześnie rozdając nam plecaki, o których wspomniał wcześniej dyrektor.
 Nawet nie przejrzałam zawartości swojego, próbując jakoś dotrzeć do mojego chłopaka, który naprawdę musiał być w szoku.
- Tsubasa, jak myślisz, co powinniśmy zrobić? – zapytałam, bo to on zawsze zachowywał spokój i zdrowy rozsądek w ciężkich chwilach.
- Nie wiem – odpowiedział, wpatrując się pustym wzrokiem w piasek pod swoimi nogami.
- Niektórzy już zaczęli dobierać się w grupy… - przygryzłam dolną wargę, obserwując jak kilku klasowych sportowców oddalało się od reszty, wciąż skupionej pod sceną. – Myślisz, że…
- Nie wiem! – warknął oschle, co było zupełnie do niego niepodobne. Nerwowym ruchem dłoni przeczesał swoje platynowe włosy.
- Tsubasa… - próbowałam dotknąć jego ręki, ale odsunął się ode mnie, podniósł plecak i odmaszerował szybkim krokiem. – Tsubasa!
 Nie odpowiedział mi. Nawet się nie odwrócił. To nie był Tsubasa, którego znałam i w którym byłam zakochana.
- Yumiko?
Słysząc swoje imię, odwróciłam głowę. Przede mną stał przewodniczący i patrzył na mnie z niejakim zaskoczeniem.
- Gdzie Tsubasa? Nie ma go z tobą?
- Nie… Odszedł chwilę temu… - wyznałam, obejmując się ramionami. Tego wszystkiego było po prostu zbyt wiele, jak dla mnie. Chciałam wierzyć, że to tylko koszmar, z którego zaraz się obudzę.
- I zostawił cię samą? – w bursztynowych tęczówkach przewodniczącego pojawiło się niedowierzanie.
- On… zachowuje się zupełnie inaczej…
- W sumie to nadal dużo osób jest w szoku. Jemu też pewnie się to udzieliło.
- Na to wygląda – westchnęłam, nagle czując się straszliwie samotna. – Masz zamiar brać udział w tym… czymś?
- Chyba niestety nie mam wyjścia – mruknął. – Część osób już utworzyła grupy i zmyła się stąd po otrzymaniu plecaków.
Zacisnęłam usta, spoglądając w kierunku, w którym poszedł Tsubasa. Najchętniej pobiegłabym za nim, ale stwierdziłam, że on może po prostu potrzebować chwili samotności, żeby ochłonąć.
- Hej, może dołączysz do mnie?
Przeniosłam wzrok na Kenjiego, słysząc tę niespodziewaną propozycję.
- Do ciebie? Ale Tsubasa…
- Jak się ogarnie, to też może do nas dołączyć, ale na razie zostawił cię samą. A to nie jest zbyt bezpieczne, nie wiesz, jak niektórzy mogą się zachować pod wpływem szoku.
- …Dobrze  - odpowiedziałam po chwili zastanowienia. Kenji, podobnie jak Tsubasa, bardzo dobrze się uczył, a w dodatku był świetny w sporcie. Podobno trenował także sztuki walki. Jeśli naprawdę mieliśmy brać udział w tym szalonym projekcie, to wolałam mieć kogoś takiego jak on po swojej stronie. – Kto jeszcze z nami będzie?
- Jak na razie, tylko Hiro.
 Hiro Takahashi, o którym mówił Kenji, był tajemniczym, wysokim chłopakiem, który się z nim przyjaźnił. Zawsze trzymali się razem.
- Sami chłopcy oprócz mnie, hę?
- Tak wyszło – przewodniczący wzruszył ramionami. – Ej, chyba nie myślisz, że coś ci zrobimy?
- Nie – zdobyłam się na lekki uśmiech. Znałam Kenjiego jeszcze od czasów gimnazjum i wiedziałam, że nie jest typem, który wykorzystałby bezbronną dziewczynę.
- No, ja myślę – chłopak poczochrał z uśmiechem moje włosy. – To chodź, trzeba się jakoś zorganizować i przemyśleć dalsze działania.
 Skinęłam głową, po raz ostatni spojrzałam w stronę, w którą udał się Tsubasa, po czym ruszyłam za Kenjim. Miałam nadzieję, że mój chłopak szybko do nas dołączy.


 Wkrótce okazało się, że byliśmy jedynymi osobami, które zostały jeszcze na plaży. Usiedliśmy w trójkę pod sceną, zastanawiając się, co dalej.
- Dlaczego nam to zrobili? – zapytałam, obejmując kolana ramionami. – Przecież to chore…
- Nie mam pojęcia – westchnął Kenji.
- W dodatku mają dać nam broń…
- Właśnie, nie sprawdziliśmy jeszcze, co jest w plecakach.
Kenji sięgnął po swój plecak i otworzył jego główną kieszeń. Ze środka wydobył scyzoryk, sznur, latarkę, małą apteczkę, zapasowe ubranie, butelkę wody i jeszcze kilka innych rzeczy, a na końcu… czarny pistolet. Spojrzeliśmy po sobie, a Kenji bez słowa podał broń Hiro. Ten zważył ją w dłoni, przyjrzał się uważnie, po czym wysunął magazynek.
- Prawdziwy – oznajmił krótko.
- Czy oni chcą żebyśmy się pozabijali? – schowałam twarz w dłoniach, czując narastającą panikę.
- Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę – Kenji pokręcił głową. – Jak nasza szkoła mogła zrobić coś takiego? Dlaczego nikt ich nie powstrzymał?
- Jeśli to wszystko jest prawdziwe – odezwał się Hiro – to musimy naprawdę uważać.
Zacisnęłam dłonie na krawędzi spódniczki. Wciąż do mnie nie docierało, w co zostaliśmy wplątani. Nie mogłam w to po prostu uwierzyć. Chciałam wydostać się  z tej wyspy i wrócić do domu. A co najważniejsze, chciałam wrócić do domu z Tsubasą. Musiałam go jak najszybciej znaleźć.

wtorek, 14 lipca 2015

Diabolik Lovers: Rozdział 27

Moi kochani czytelnicy, dziękuję wam za to, że poświęcacie swój czas, aby czytać i komentować opowiadania. Cieszy mnie to, że tak wam się podobają. Jednakże chciałabym was prosić o cierpliwość i wyrozumiałość. Pomimo tego, że są wakacje, mam swoje inne zajęcia. Jeśli kolejny rozdział sie nie pojawia, to nie dlatego, że robię wam na złość, ale po prostu najwyraźniej jeszcze go nie skończyłam. Tak więc, jeszcze raz, proszę was o cierpliwość. A teraz przechodząc do rozdziału... Natsuki jest torturowana przez Richtera. Jak to zniesie? Kim są jego tajemniczy wspólnicy? Na jaki pomysł wpadł Laito?
Życzę miłego czytania ^^


Ratunek

 Leżałam na podłodze celi, wpatrując się pustym wzrokiem w zakratowane okienko. Pod plecami czułam chłód kamiennej posadzki. W całej celi było zimno, a sytuacji wcale nie polepszała wciąż trwająca zima. Nie mogłam ogrzać się nawet chociażby przez pocieranie skóry dłońmi, gdyż te nadal miałam związane.
Przynajmniej nie pada.
 Minęło pewnie zaledwie kilka, maksymalnie kilkanaście godzin od mojego porwania, a ja już byłam ledwo żywa. Nie wiedziałam, ile jeszcze byłabym w stanie wytrzymać takie tortury w wykonaniu Richtera oraz Cordelii, szepczącej mi wciąż do ucha. Chciała, żebym się poddała i zaakceptowała jej dominację w swoim umyśle. Nie miałam jednakże zamiaru tego robić. Wolałabym zginąć niż oddać swoje ciało tej wiedźmie.
 Czas się wlókł, a nikt nie przychodził mi z pomocą. Zaczynałam tracić nadzieję, że do takowej wytrzymam.
Może naprawdę na to zasłużyłam…
 Moje myśli co jakiś czas odbiegały w stronę braci Sakamaki, a już w szczególności w stronę Ayato. Wspominałam wszystkie te wspólne chwile, a również to, jak zmieniały się moje relacje z poszczególnymi braćmi. Na początku traktowali mnie jak ofiarę, później zaczęłam wyczuwać rodzącą się między nami więź. Nie miałam pojęcia, jak postrzegali to chłopcy, ale ja uważałam, że zbliżyliśmy się do siebie. W mniejszym lub większym stopniu poznałam każdego z nich. W końcu z czasem, zrozumiałam ich bardziej i wszystkich polubiłam, nawet sztywnego Reijiego.
Szczególnie do jednego zbliżyłam się bardziej niż do reszty… Ayato. Nigdy bym nie pomyślała, że mogłabym zakochać się w kimś takim. Szkoda tylko, że do tej pory nigdy nie wyznał mi swoich prawdziwych uczuć. Nie wiedziałam, czy w ogóle kiedyś tego doczekam.
Jestem głupia.
 Zamknęłam oczy. Przeklinałam samą siebie za swoje zachowanie, za swoją głupotę. Tak bardzo żałowałam, że z nim nie porozmawiałam, że w ogóle się z nim pokłóciłam. Wolałabym mieć w tej chwili same dobre wspomnienia w głowie, wolałabym nie żałować niczego. Ale cóż… czasu nie da się cofnąć, tak samo, jak swoich błędów.
Jeśli to przeżyję… przeproszę go, postanowiłam w myślach.
 W tej samej chwili usłyszałam kroki odbijające się echem od ścian niewielkiego pomieszczenia. Drgnęłam, otwierając oczy.
- Jeszcze się trzymasz? – Richter posłał mi pełne zdziwienia spojrzenie.
- Przepraszam, że cię rozczarowałam – prychnęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej, aby lepiej go widzieć.
- Och, i masz siłę pyskować?
- Jak widać – siliłam się na swobodny ton, mimo, że cała drżałam.
- Chyba trzeba cię nauczyć szacunku dla starszych, co?
Przełknęłam ślinę.
- Nie sądzę, aby to było konieczne…
- Nie pytałem cię o zdanie.
 Wampir pociągnął za moje związane nadgarstki, zmuszając mnie do wstania. Zrobił to jednak jedynie po to, by czubek jego buta mógł uderzyć mnie w brzuch i posłać na ścianę. Nie było to zwykłe kopnięcie, lecz kopnięcie wampira. Przekonałam się o tym boleśnie, gdy po zetknięciu ze ścianą, coś nieprzyjemnie chrupnęło. Skrzywiłam się, zagryzając mocno wargę, by nie krzyknąć.
- I jak? Masz mi teraz coś do powiedzenia? – Richter spoglądał na mnie z góry, z sadystycznym uśmiechem wykrzywiającym jego usta. – No dalej, podnieś się!
 Zacisnęłam zęby i choć dygotałam na całym ciele, udało mi się dźwignąć na czworaka.
- Brawo! – wrzasnął wampir, przewracając mnie brutalnie na plecy. W jego dłoni błysnął nóż. Krew odpłynęła mi z twarzy. – A teraz sobie grzecznie poleżysz. I ani drgnij, jasne?
 Tym razem byłam zbyt przerażona, żeby grać. Potulnie patrzyłam jak wampir kucnął obok mnie, wsunął ostrze noża pod moją koszulkę, a następnie powoli ją rozcinał. Zatrzymał narzędzie tuż przed moją twarzą, jego koniuszkiem napierając na skórę na moim gardle. Wstrzymałam oddech.
- Grzeczna dziewczynka – Richter uśmiechnął się, ukazując swoje kły. – Nie można było tak od początku?
 Schował nóż, napawając się widocznie moim strachem. Gdy wyciągnął z kieszeni srebrne pudełeczko, już wiedziałam co mnie czeka. Ale nie próbowałam się opierać. Wiedziałam, że byłoby to bezcelowe.
 Strzykawka z mętną cieczą wbiła się w moje ciało i nim kropla krwi z mojej szyi zdążyła skapnąć na podłoże, zawładnął mną potworny ból.

***
 Ayato przyglądał się potężnemu budynkowi, przed którym się znaleźli. Rezydencja Mukami. Nie była ona tak ogromna, jak ich dom, ale i tak robiła wrażenie, wyraźnie odcinając się od okolicy.
- Jesteś pewny, że to dobry pomysł? – Ayato spojrzał z powątpiewaniem na swojego rudowłosego brata.
- Oczywiście – Laito skinął z przekonaniem głową. – Na pewno lepsze to, niż zwykłe wpadnięcie do środka bez żadnego planu.
- Czy możemy wreszcie przejść do działania? – warknął zniecierpliwiony Subaru.
- A co jeśli jednak jej tu nie ma? – zapytał Kanato, zerkając na swoich braci. Nawet teraz trzymał w ramionach swojego ulubionego misia.
No właśnie, co jeśli jej tu nie ma?
Ayato nie wiedział czy wolałby, żeby była tutaj, czy może raczej gdzieś zupełnie indziej. Z jednej strony, na pewno odczułby ulgę, gdyby to właśnie tutaj ją znaleźli, ale z drugiej…
- Nie dowiemy się póki nie sprawdzimy! – Subaru już wyraźnie tracił cierpliwość, zaciskając nerwowo dłonie w pięści.
- W tym wypadku zgodzę się z Subaru – odezwał się milczący do tej pory Shuu.
- Tak, tak, już zaczynamy – Laito zerknął na fioletowookiego brata. – Kanato, czyń honory.
- Jasne – westchnął Kanato, kucając przed jednym z wielu krzaków róż, które ciągnęły się wzdłuż całego dziedzińca, niemal aż pod samo wejście do budynku rezydencji. Z kieszeni spodni wyjął pojedynczą zapałkę i odpalił ją, pocierając jej główką o bruk. Jednak płomień, którym się zajęła nie miał zwyczajnej, pomarańczowej barwy, lecz fioletową.
Kanato wrzucił płonącą zapałkę w róże i już po chwili buchnął z nich fioletowy ogień. W mgnieniu oka w ślady pierwszego poszły pozostałe krzaki, zapalając się kolejno od siebie nawzajem. Piątka braci Sakamaki obserwowała jak płomienie po obu stronach dziedzińca sięgają co raz wyżej i wyżej, tworząc coś w rodzaju niezwykle widowiskowego tunelu.
- Zadowolony? – Kanato zwrócił się w stronę Laito, który przytaknął z uśmiechem.
- Teraz pozostaje nam tylko chwilę poczekać… O proszę, jednak nie musimy nawet czekać.
 W tej samej chwili bowiem drzwi rezydencji otworzyły się z trzaskiem i wybiegł przez nie rozwścieczony Yuma. Zatrzymał się kilka metrów przed braćmi Sakamaki, obrzucając ich złowrogim spojrzeniem.
- Czego chcecie? – warknął, nad wyraz nieucieszony z powodu tej wizyty.
 Shuu wysunął się naprzód, wbijając spokojne, pełne opanowania spojrzenie w Yumę. Nawet nie drgnął, gdy drugi wampir to odwzajemnił.
- Gdzie ona jest? – zapytał, nie odrywając od niego wzroku.
- Niby kto?!
- Dobrze wiesz o kim mówię.
- Tak się składa, że nie mam pojęcia – prychnął Mukami, krzyżując ramiona.
- Natsuki – zaczął Ayato. – Gdzie…
- Gdzie ona jest?! – wtrącił się Subaru.
- A, ona – przez twarz Yumy przemknął krótki uśmieszek. – Zgubiła się wam? Jaka szkoda…
- Jeśli nie powiesz nam, gdzie ją przetrzymujecie – tym razem głos zabrał Laito – to Kanato z przyjemnością  sfajczy ci cały ogród, prawda, Kanato?
- Mówię wam, debile, że jej tutaj nie ma! A ty, knypku, odwal się od tych roślin!
Kanato jedynie zmarszczył brwi, słysząc nawiązanie do swojego wzrostu, po czym machnięciem ręki sprawił, że ogień wystrzelił jeszcze wyżej. Tymczasem, jego braci spojrzeli po sobie, po czym zgodnie przenieśli się do budynku.

 Obudziłam się w chwili, gdy poczułam, że czyjeś ramiona obejmują moje ciało i unoszą je w powietrze. Zamrugałam kilkakrotnie, ale nadal miałam problem z odzyskaniem ostrości widzenia, czy chociażby skupienia wzroku w jednym punkcie. W głowie natomiast narastał mi pulsujący ból. Jęknęłam cicho.
- Ćśś, wszystko w porządku.
 Otworzyłam szerzej oczy, zaskoczona dźwiękiem znajomego głosu.
- R…Ruki? – wykrztusiłam, próbując dojrzeć jego twarz. Zrezygnowałam jednak z tego, czując nadchodzące mdłości. Zacisnęłam powieki.
- Co się dzieje? – zapytałam, ale Ruki nie zdążył mi odpowiedzieć.
- Co ty wyprawiasz, Mukami? – usłyszałam wołanie Richtera.
- Zabieram ją do siebie.
- Z jakiego powodu?
- A jak myślisz? – głos Rukiego nabrał nieprzyjemnego brzmienia. – Nie widzisz, jak ona przez ciebie wygląda? Nie taka była umowa.
Umowa? Czyli Richter współpracował z… Mukami?
Richter zaśmiał się tym swoim paskudnym śmiechem, którego w ciągu ostatnich godzin nasłuchałam się zdecydowanie za wiele.
- Umowa? Gówniarzu, myślisz, że naprawdę miałem zamiar się z niej wywiązać? Co, myślałeś, że wam pomogę? Jesteś tak samo naiwny jak i ona.
- Ty draniu… - wysyczał Ruki, mocniej przyciskając do siebie moje ciało. – Więc jaki jest twój cel?
Lecz tak jak wcześniej ja, tym razem to Ruki nie doczekał się odpowiedzi.
- Ruki! Mamy problem! – oznajmił Kou, dobiegając do naszej trójki. A raczej dwójki, gdyż Richter zniknął w tym samym momencie.
- Jaki?
- Sakamaki się pojawili. Jeden z nich podpalił ogród. Yuma się teraz nimi zajmuje… Co jej się stało?!
Sakamaki?
Moje serce od razu zabiło szybciej, słysząc to jedno nazwisko.
- Richter przesadził. Zabieram ją do siebie, a ty ściągnij Azusę.
- Robi się!
Chwyciłam ciemnowłosego za koszulkę.
- Ruki, ja… chcę do domu – powiedziałam.
- Wybacz, ale nie mogę spełnić twojej prośby, Ewo.
- Ewo? – powtórzyłam zbita z tropu. – O czym ty mówisz?
Zamiast odpowiedzieć, Ruki powtórzył, że wszystko jest w porządku.
 Jako, że nie miałam sił na to, by z nim walczyć czy też mu się opierać, pozwoliłam by Ruki wyniósł mnie z podziemi i zaniósł do jednego z pokoi na wyższym piętrze. Tam ułożył mnie delikatnie na łóżku, jednakże, nie rozwiązał mi nadgarstków.
- Zostaniesz tutaj. Azusa ci potowarzyszy – oznajmił, machając ręką na swojego brata, który stał gdzieś poza polem mojego widzenia.
- Ale ja… ja chcę do… - skrzywiłam się, walcząc z mdłościami.
- Niedługo wrócę – zapewnił Ruki, opuszczając pokój. Usłyszałam jeszcze szczęk zamykanych na klucz drzwi, po czym zostałam sam na sam z Azusą, który przysiadł na skraju łóżka.
- Hej, Ewo – zagadnął, używając tego samego imienia co Ruki. – Jesteś masochistką czy sadystką?
Nie odpowiedziałam. Chcąc odciąć się od tego wszystkiego, zamknęłam oczy.

 Rozdzielili się na dwie grupy. Ayato oraz Subaru mieli przeszukać niższe piętra, natomiast Shuu i Laito wyższe. Kanato pozostał na zewnątrz, aby odciągać uwagę Yumy. Wszystko przebiegało według planu Laito.
 Ayato kierowany dziwnymi przeczuciami przemierzał biegiem korytarz w podziemiach rezydencji. Subaru bez słowa podążał za nim, rozglądając się czujnie na boki. Wreszcie im oczom ukazały się jedyne otwarte drzwi. Bez wahania wbiegli do środka.
 Przekroczywszy próg, Ayato zobaczył otwartą, niewielką, ale pustą celę. W powietrzu wyczuł znajomą woń krwi, a na podłodze znalazł czerwoną kokardę, charakterystyczną dla damskiego mundurku ich szkoły. Gdyby jego serce normalnie funkcjonowało, zapewne teraz zaczęłoby pracować na wyższych obrotach.
- Była tutaj.
- Ale gdzie może być teraz? – zapytał Subaru, stojąc w wejściu do pomieszczenia. Ayato zacisnął dłoń na kokardzie.
- Musimy ją znaleźć.
 Biegiem wrócili na parter, gdzie zastali Rukiego, opartego o balustradę przy schodach.
- Chyba nam się tu jakieś szczury zalęgły… - westchnął na ich widok. – Nie dość, że podpalacie spokojnym ludziom ogród, to jeszcze włamujecie się do domu… Co za brak kultury.
- Gdzie ona jest? – Ayato od razu przeszedł do sedna, piorunując wzrokiem ciemnowłosego.
- A o kim mówisz?
- Nie zgrywaj idioty – warknął Subaru. – Wiemy, że tu jest!
- Wciąż nie mam pojęcia o kim…
Zanim Ruki zdążył dokończyć swoją wypowiedź, pojawił się przed nim Subaru, wymierzając cios wprost w jego twarz. W ostatniej chwili zrobił jednak unik, jedynie po to, by zostać przypartym do ściany przez Ayato.
- Gadaj! – rozkazał zielonooki, przyciskając ramię do szyi Rukiego.
- Chciałbym – wykrztusił tamten – ale jak już mówiłem, nie wiem, o co wam chodzi.
- Znaleźliśmy ją!
 Ayato poderwał głowę. Na schodach stał Laito, machając do niego gorączkowo.
- Masz szczęście – wysyczał do ciemnowłosego, po czym puścił go i ruszył po schodach. – Zajmij się nim, Subaru!


 Ayato poświęcił jedynie ułamek sekundy, aby spojrzeć na Shuu stojącego nad nieprzytomnym Azusą, po czym przeniósł swój wzrok na odnalezioną Natsuki. Nie widział jej zaledwie kilkanaście godzin, więc trudno było mu uwierzyć w to, w jakim stanie się znajdowała.
 Była nieprzytomna. Miała związane nadgarstki, bledszą niż zazwyczaj skórę pokrytą śladami zaschniętej krwi, połamane paznokcie, rozciętą koszulkę…
 Ayato zacisnął usta, podnosząc ostrożnie jej bezwładne ciało. Był wściekły, bardzo wściekły. Ale w tej chwili wolał ją po prostu stamtąd zabrać. Z zaciętym wyrazem twarzy przycisnął jej drobne ciało do swojej klatki piersiowej i powiódł wzrokiem po pozostałych.
- Wracamy.

czwartek, 9 lipca 2015

Diabolik Lovers: Rozdział 26

Proszę, proszę, drodzy, niecierpliwi czytelnicy, trzymajcie najnowszy, świeżo napisany rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba.
Natsuki została porwana przez Richtera, wuja braci Sakamaki. Co wampir dla niej przygotował? Czy jego bratankowie zorientują się, co jest grane nim będzie za późno? Przekonajcie się sami~



Tortury

    Nie wiedziałam, ile czasu minęło, ale wyglądało na to, że zbliżał się poranek, ponieważ mrok panujący w celi zaczął się nieznacznie przerzedzać. Podniosłam głowę i spróbowałam zmienić pozycję, pomimo krępujących mnie sznurów, aby choć odrobinę ulżyć swojemu zesztywniałemu ciału. 
Więc musiałam jednak jakimś cudem przysnąć…
 Zastanawiałam się, czy chłopcy zorientowali się już, że coś jest nie w porządku i czy w ogóle się tym przejęli. Bałam się. Okropnie się bałam.
Jeśli nikt po mnie nie przyjdzie…
Naprawdę nie chciałam myśleć o tym, jakie tortury może przygotować dla mnie Richter, byle tylko osiągnąć swój chory cel. Na samo wspomnienie jego upiornego śmiechu czułam obezwładniający strach. Musiałam coś wymyślić. Musiałam jakoś się stamtąd wydostać. Ale nie miałam żadnego pomysłu. Nawet gdyby jakimś cudem udało mi się pozbyć sznurów, nie miałam najmniejszych szans, aby wydostać się z budynku strzeżonego przez Richtera. W dodatku wspominał coś o wspólnikach… Kogo mógł mieć na myśli? Kto jeszcze pragnąłby wskrzeszenia Cordelii? Chyba nikt zdrowy na umyśle.
- Jak ci minęła noc? – zapytał Richter w tej samej chwili, w której się pojawił.
- Świetnie – sarknęłam, patrząc na niego spode łba.
- To bardzo dobrze – uśmiechnął się mało sympatycznie, przyglądając mi się.
- Ale wiesz… musiałabym skorzystać z toalety.
Brwi wampira uniosły się w zdziwieniu.
- Co? – zapytał, spoglądając na mnie jak na wariatkę.
- To co słyszałeś. Mam potrzebę skorzystania z toalety, a wątpię, żeby Cordelia była zachwycona, gdyby jej nowe ciało, no wiesz…
Richter potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- Kobiety… Tylko bez sztuczek, rozumiesz?
 Szybkim ruchem noża wyjętego z kieszeni płaszcza przeciął więzy na moich ramionach, ale nim zdążyłam je chociażby rozprostować, związał je ponownie, tym razem z przodu. Następnie uwolnił moje nogi i szarpnięciem za związane nadgarstki podniósł mnie z krzesła. Moje nogi były jednak tak zdrętwiałe, że ledwo stałam o własnych siłach.
Richter położył swoje łapsko na moim karku i w ten sposób wyprowadził mnie z celi, a następnie z pomieszczenia na długi korytarz pogrążony w mroku rozpraszanym gdzieniegdzie przez pojedyncze, niewielkie lampy. Po obu stronach korytarza znajdowały się identyczne drewniane drzwi. Moja cela znajdowała się na samym jego końcu.
 Wampir zatrzymał się, otwierając przede mną drzwi do niewielkiego pomieszczenia.
- Szybko – mruknął, popychając mnie do przodu.
- Może byś się chociaż odwrócił? – rzuciłam, gdy zdałam sobie sprawę, że Richter nie zamierza zamknąć drzwi. W odpowiedzi posłał mi złowrogie spojrzenie i odwrócił się na progu, plecami do mnie.
 Odetchnęłam z ulgą, po czym rozejrzałam się po pomieszczeniu, które miało najwidoczniej pełnić rolę łazienki. Szczerze mówiąc to od samego patrzenia na muszlę klozetową, której bliżej było do wiadra, odechciało mi się załatwienia swojej potrzeby fizjologicznej. Zamiast tego przeniosłam wzrok na inne wiadro, stojące pod zardzewiałym kranem. Spróbowałam odkręcić kurek i po krótkiej szarpaninie do wiadra zaczął spływać wąski strumyczek. Z ulgą nabrałam wody w dłonie, obmyłam twarz, a na koniec wypiłam kilka łyków chłodnej cieczy.
 Zakręciwszy kran rozejrzałam się szybko za czymś, co mogłoby się nadać na broń. Mój wzrok spoczął na złamanym trzonku, zapewne pozostałości po jakiejś miotle. Zerknęłam przez ramię i gdy upewniłam się, że Richter wciąż nie patrzy w moją stronę, zacisnęłam drżące dłonie na drewnie. Chciałam schować trzonek pod ubranie, ale… niestety nie doceniłam wampira.
- A co tam ciekawego trzymasz? – usłyszałam tuż przy swoim uchu. Richter wyrwał kijek z mojej dłoni, patrząc na mnie z politowaniem. – Myślałaś, że będziesz w stanie coś mi tym zrobić? Naprawdę jesteś naiwna – to mówiąc wziął szybki zamach i uderzył mnie otwartą dłonią w twarz.
 Siła uderzenia posłała mnie na ścianę, w którą uderzyłam boleśnie głową. Osunęłam się na podłogę, słysząc dzwonienie w uszach i widząc kolorowe plamki przed oczami.
- Wstawaj – syknął Richter, zaciskając palce na moich włosach i pociągając za nie mocno, aby zmusić mnie do wstania. Ponownie tak jak mnie przyprowadził, z dłonią na karku, tak samo teraz zaprowadził mnie z powrotem do celi. Wepchnął mnie do środka, a ja, potykając się o własne nogi, upadłam na kolana. Jednak wampir na tym nie poprzestał. Całkiem powalił mnie na podłogę i przygwoździł do niej, wbijając kolano w mój brzuch. Kiedy spróbowałam się bronić, jedną dłoń zacisnął na moich związanych nadgarstkach, a drugą wyjął srebrne pudełeczko z płaszcza. Tym razem wydobył z niego strzykawkę wypełnioną mętnym płynem.
- Puszczaj mnie! – wrzasnęłam rozpaczliwie. – Przestań!
 Ale wampir był głuchy na moje błagania. Bez ceregieli zatopił igłę w moim ramieniu i nacisnął tłok. Wstał, po całkowitym opróżnieniu strzykawki.
- Może to cię czegoś nauczy – i z tymi słowy zniknął.
 Na początku nie wiedziałam, jaki skutek miała wywołać wstrzyknięta mi substancja. Leżałam po prostu na kamiennej posadzce wpatrując się w ciemny sufit. I wtedy zalała mnie nagła fala bólu.
***
 Zaczynało już świtać, kiedy niepokojące uczucie wewnątrz Ayato zaczęło narastać. Wampir tracił również cierpliwość. Natsuki nie odebrała ani jednego telefonu od Subaru. Nie dała również żadnego innego znaku życia. Ayato miał już się odezwać, ale uprzedził go Subaru, gwałtownie podrywając się ze swojego fotela.
- Mam dość! – oznajmił, spoglądając na starszych braci. – Wy róbcie, co chcecie. Ja idę jej szukać.
 Shuu, który dołączył do nich niedawno, gdy obudzili go swoją kłótnią, przestał głaskać rudego kota śpiącego na jego kolanach. Podniósł wzrok z pewnym zaciekawieniem czającym się w niebieskich tęczówkach.
 Ayato poszedł w ślady Subaru i również podniósł się ze swojego miejsca. Wcisnął dłonie do kieszeni czarnej kurtki.
- Ja też – powiedział krótko.
Jego wzrok natknął się na Laito, który uśmiechnął się do niego znacząco. Ayato zmrużył oczy, odwracając głowę. Tymczasem jego rudowłosy brat także wstał.
- Ja też idę.
- I ja – dodał cicho Kanato, splatając palce na brzuszku Teddy’ego.
 Ayato przeniósł wzrok na jedynego siedzącego jeszcze wampira, Shuu. Kącik ust blondyna drgnął nieznacznie. Ku zdziwieniu wszystkich, Shuu odłożył kota i dołączył do nich.
- No to ja też.
- A na mnie nie liczcie – zastrzegł Reiji, stając na szczycie schodów. – Zostaję tutaj.
- Jak wolisz – Laito rozłożył ramiona. – Damy sobie radę i bez ciebie.
- Przygotuj samochód – rozkazał tymczasem Shuu lokajowi, stojącemu w kącie.

 Wysiedli na niewielkim parkingu znajdującym się za budynkiem kościoła.
- To tutaj? – upewnił się Laito, spoglądając pytająco na Subaru.
- Tak, to najbliżej położony kościół katolicki.
 Ayato zignorował ich i skierował się prosto do wejścia. Bez namysłu pchnął drewniane drzwi, wkraczając w mrok wypełniający kościół.
- Natsuki? – zawołał, przeczesując wzrokiem wnętrze budowli. Nigdzie jednak nie widział żywej duszy. – Natsuki!
- Chyba się spóźniliśmy – stwierdził Kanato, spoglądając na witraże w oknach.
- Cholera! – warknął Subaru, uderzając pięścią w jedną z kolumn.
- To nie jest miejsce na przekleństwa, Subaru – Laito klepnął białowłosego w ramię.
- To nie jest czas na żarty!
- Ciszej – mruknął Shuu.
Ayato, nie słuchając rozmowy braci, ruszył między rzędami ławek, rozglądając się uważnie.
- Subaru, zadzwoń do niej jeszcze raz – polecił, nawet się nie odwracając.
- Ale ona…
- Po prostu zadzwoń!
 Białowłosy bez słowa sięgnął po komórkę i ponownie wybrał numer telefonu dziewczyny.
- Nie odbie… - urwał, gdy wnętrze kościoła rozświetliło w jednym miejscu jasne światło, a do ich uszu dotarł charakterystyczny dźwięk urządzenia wibrującego na drewnianej powierzchni.
 Ayato, podążając za światłem i odgłosem, wsunął się do jednej z ławek i podniósł z niej telefon. Zacisnął usta w wąską linię, chowając komórkę do kieszeni kurtki.
- Chwila, czujecie ten zapach? – zapytał nagle Laito.
- Musieli ją tym odurzyć – odparł Shuu.
- Tylko kto mógł chcieć ją porwać? – Subaru zacisnął dłonie w pięści. – Bo to, że została porwana to już jasne.
Bracia spojrzeli po sobie w milczeniu, zastanawiając się nad tym pytaniem.
- Myślicie, że mógł to być… - zaczął Kanato.
- Staruszek? – dopowiedział Laito. – Wątpię.
- Jeszcze nigdy nie zrobił czegoś bezpośrednio – burknął Subaru.
Laito przytaknął, a Ayato jedynie spochmurniał jeszcze bardziej.
- Więc kto? – Głos Ayato był cichy, ale wyraźnie przepełniony złością.
- Wreszcie włączyłeś się w sprawę? – Laito oparł dłoń na biodrze, uśmiechając się krzywo.
- Zamknij się.
- Przykro mi, braciszku. Ale do tej pory zachowywałeś się jak dupek – kontynuował spokojnie rudowłosy. – A rola rodzinnego dupka nie należy do ciebie, tylko raczej do Reijiego. No, ewentualnie do mnie.
- Powiedziałem, żebyś się zamknął!
- Nie kłóćcie się, tylko myślcie – pouczył ich spokojnie Shuu.
- Taa… Kto mógłby zrobić coś takiego… - Subaru skrzyżował ramiona. – Kto mógłby czegoś od niej chcieć…
- Jakieś pomysły? – Laito uniósł pytająco brwi, spoglądając po kolei na każdego z braci.
- Może… Mukami? – mruknął Kanato, podnosząc wzrok znad głowy swojego misia.
- Mukami? – Laito postukał palcami w ramię, zastanawiając się. – W sumie to możliwe. Ostatnio coraz więcej się przy niej kręcili…
Kanato skinął głową.
- Szczególnie Kou i Ruki.
- Tylko po co mieli by to robić? – wtrącił Shuu.
- Mam gdzieś, po co – Subaru uderzył pięścią w otwartą dłoń. – Trzeba to sprawdzić.
 Ayato wodził wzrokiem po braciach, wciąż czując narastający w nim niepokój. Jeszcze nigdy nie czuł się tak… poddenerwowany? Niepewny?
Czyżbym się… martwił?
- Tylko jak to zrobimy? – zapytał. – Po prostu wedrzemy się do ich posiadłości?
- A  co jeśli stawią opór? – Kanato oparł głowę na łebku pluszowej zabawki.
- Mamy przewagę – Subaru wzruszył ramionami.
- Hmm… a ja chyba mam pomysł – oznajmił Laito, pocierając podbródek dłonią. Ayato oraz pozostali spojrzeli na niego z wyczekiwaniem.

***
 Ból był okropny, wprost nie do zniesienia. Rozlał się po moim ciele, zatapiając mnie w sobie doszczętnie. Palił skórę, rwał w mięśniach, szarpał narządy wewnętrzne. Czułam jakby ktoś wlał we mnie kwas. Wiłam się po podłodze, wierzgałam nogami, ryłam paznokciami po kamiennej podłodze. I krzyczałam, wrzeszczałam, wyłam, nie mogąc znieść trawiącego mnie bólu.
 Kiedy  zniknął, zdążyłam już ochrypnąć. Czułam tępe pulsowanie w każdym kawałku ciała. Pot spływał mi po twarzy, mieszając się ze łzami. Dyszałam, opierając czoło o chłodne kamienie. Wreszcie opadłam na plecy, czując jak moje ciało drży niekontrolowanie. Tak silnego bólu jeszcze nigdy nie czułam. Nie wiem, co Richter mi wstrzyknął, ale było to okropne przeżycie. Nikomu bym tego nie życzyła. Nawet nie wiem kiedy, wycieńczona po nagłym ataku ponownie straciłam przytomność.
 Otaczała mnie całkowita ciemność. Nie widziałam zupełnie niczego. Mrokowi dodatkowo towarzyszył przeszywający chłód.
- Halo? – zawołałam, a mój głos poniósł się echem. – Jest tu ktoś?
 W tej samej chwili wyczułam za sobą czyjąś obecność. Usta niemal musnęły moje ucho, wypowiadając słowa:
- Dawno się nie widziałyśmy, prawda, skarbie?
 Odwróciłam się gwałtownie, a z ciemności wynurzyła się uśmiechnięta twarz Cordelii.
- Jaka szkoda – prychnęłam.
 Wampirzyca uśmiechnęła się jeszcze szerzej, dotykając mojej twarzy swoimi długimi, chłodnymi palcami.
- Bolało, prawda? – zapytała, udając troskę i współczucie.
- Troszeczkę – odparłam, cofając się o krok.
- Wiesz, wystarczy, że mnie zaakceptujesz, a to wszystko się skończy.
- Nie, dziękuję – uśmiechnęłam się. – Obejdzie się.
- Skoro tak twierdzisz… - Cordelia rozłożyła ręce. – Jeszcze zmienisz zdanie – po tych słowach zniknęła.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Diabolik Lovers: Rozdział 25

Ludzie, zaskakujecie mnie ilością komentarzy i pochwałami w nich zawartymi. Nawet nie wiecie, jak się cieszę, gdy je czytam^^ Ale przejdźmy do rozdziału, na który tak czekaliście. Natsuki została porwana. Kto za tym stoi? Czy zostanie uratowana? Co zrobią bracia Sakamaki?
Zapraszam do czytania ^^



W uwięzieniu

 Gdy odzyskałam przytomność znajdowałam się w całkowicie obcym dla mnie miejscu. Moja własna głowa wydawała mi się dziwnie ciężka, a żeby odzyskać ostrość widzenia musiałam kilkakrotnie zamrugać. Na niewiele jednak się to zdało, gdyż wokół mnie panował półmrok. Gwałtownie poderwałam głowę i zaraz tego pożałowałam, gdy mój kark przeszył ból. Jęknęłam. Chciałam podnieść rękę, żeby rozmasować zesztywniałą szyję, ale poczułam dziwny opór. Zaskoczona obróciłam głowę. Otworzyłam szerzej oczy. Okazało się, że zarówno moje ręce, jak i nogi przywiązane były do krzesła, na którym siedziałam.
Co jest?!
- Widzę, że się obudziłaś – usłyszałam rozbawiony głos. W tej samej chwili pomieszczenie zostało rozświetlone przez pojedynczą żarówkę zwisającą smętnie z sufitu. Zmrużyłam oczy nieprzygotowana na ten nagły blask.
- Ty… - wymamrotałam, gdy moje oczy przyzwyczaiły się już do jasności.
- Owszem. Ja – nieprzyjemny śmiech poniósł się echem po niewielkim pomieszczeniu. Dopiero teraz mogłam się po nim dobrze rozejrzeć.
Nieotynkowane, ceglane ściany. Szare płyty tworzące podłogę. Maluteńkie, zakratowane okienko nad moją głową. Długie pręty odgradzające mnie od drewnianych drzwi zamkniętych na kłódkę. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że znajdowałam się w niczym innym, jak celi.
 Przeniosłam wzrok na znienawidzonego mężczyznę. Nic się nie zmienił od naszego ostatniego spotkania. Cały ubrany na czarno, z ciemnymi włosami sięgającymi kołnierza płaszcza, wpatrywał się we mnie ciemnoczerwonymi oczami.
- Richter – wychrypiałam. – Jakim cudem…? Powinieneś nie żyć!
- No, no, no – mężczyzna zbliżył się do mnie, grożąc mi palcem niczym małemu dziecku. – To było niemiłe.
- Jakbyś ty był miły – prychnęłam. – Gdzie ja jestem? Czego znowu ode mnie chcesz?
- Zdaje się, że niestety nie mogę odpowiedzieć ci na pierwsze pytanie – jego palce sięgnęły do mojego podbródka, ale odwróciłam głowę. – A chcę tego, czego wcześniej.
- Jaka szkoda, że niczego nie dostaniesz – odpowiedziałam, posyłając mu mordercze spojrzenie. – Uwolnij mnie.
 W celi po raz kolejny rozbrzmiał śmiech wampira. Jego palce chwyciły mój podbródek i siłą zmusiły do podniesienia głowy.
- Naprawdę myślisz, że usłucham twoich próśb? Jesteś naiwna. A poza tym – jego twarz znalazła się tuż przed moją. – Jesteś pewna, że niczego nie dostanę? Co może taka marna, ludzka dziewczyna przeciwko mnie? Nic! A przypominam ci, że tym razem nie masz do pomocy moich uroczych bratanków. W pojedynkę nie zdziałałabyś nic nawet przeciwko ludzkiemu mężczyźnie.
- Skoro tak, to czemu mnie związałeś?
- Z bardzo prostego powodu – jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. Z kieszeni płaszcza wysunął niewielkie, srebrne pudełko. – Żebyś nie stawiała nawet minimalnego oporu, który mógłby utrudnić moją pracę.
- Pracę? – powtórzyłam, czując gęsią skórkę na ramionach.
Co on planuje ze mną zrobić?
 Richter otworzył pudełko, przyklękając za moimi plecami. Kątem oka dostrzegłam strzykawkę w jego dłoni. Próbowałam się szarpnąć, ale sznury wpijające się w moje ciało skutecznie mi to uniemożliwiały.
- Co zamierzasz zrobić?!
- Och, pobiorę tylko odrobinę twojej krwi dla moich… wspólników. Niestety, nie mogą zrobić tego osobiście. Tylko ja mam ten przywilej.
- Przestań! Nawet nie… - urwałam, gdy igła wbiła się w moje ramię. Zacisnęłam zęby. Richter bynajmniej nie był delikatny. Poczułam mdłości, więc przełknęłam nerwowo ślinę. Po chwili, która wydawała mi się wiecznością, wampir podniósł się i ponownie stanął przede mną. W jego dłoni lśniły nie jedna, lecz cztery strzykawki wypełnione szkarłatną cieczą. Na moich oczach umieścił je na powrót w pudełku, zamknął je i schował do kieszeni. Następnie uśmiechnął się złowrogo.
- A teraz coś dla mnie.
 Pochylił się nade mną, złapał mnie za podbródek i zmusił mnie do odchylenia głowy w bok. Krzyknęłam z bólu, gdy błyskawicznie zatopił kły w mojej szyi. Odsunął się dopiero po wypiciu kilku łapczywych łyków.
- Rzeczywiście niezwykła – stwierdził, ścierając dłonią w czarnej rękawiczce czerwoną strużkę spływającą mu z ust. – Miłej nocy życzę.
 Z tymi słowy opuścił celę. Światło zgasło. Pozostawiona samotnie w ciemnościach, poczułam jak opuszczają mnie resztki odwagi. Byłam przerażona. Zostałam porwana i nie mogłam liczyć na pomoc żadnego z braci Sakamaki.
Czy mnie znajdą? Czy w ogóle będą mnie szukać?
Nawet jeśli tak, to do tego czasu Richter mógł ze mną robić, co mu się żywnie podobało. Nie chciałam o tym nawet myśleć.

 Ayato gwałtownie otworzył oczy, wybudzając się ze snu. Nie wiedział czemu, ale nagle ogarnęły go bardzo złe przeczucia. Usiadł na kanapie, zginając prawą nogę w kolanie. Nie przejmował się tym, że wciąż miał ubrane buty. Przeczesał palcami czerwonawe włosy, zastanawiając się skąd też u niego takie dziwne, niepokojące uczucie.
 W tej samej chwili do salonu wpadł Subaru z ewidentnie zmartwioną miną.
- Coś się stało – oznajmił z miejsca. – Chyba coś się stało.
- To chyba czy na pewno? – warknął Ayato, obserwując młodszego, przyrodniego brata. – I o czym ty mówisz?
- Natsuki jeszcze nie wróciła.
 Ayato zmarszczył brwi.
- Co w związku z tym? – starał się mówić tak, jakby zupełnie go to nie obchodziło. – Czy nie mówiła, że idzie do tego durnego kościoła?
- Tak. Ale minęły już trzy godziny!
- To jeszcze nie powód, żeby tak panikować.
- Dlaczego zachowujesz się tak, jakby cię to nie obchodziło? – Subaru zacisnął dłonie w pięści.
- Bo może mnie nie obchodzi – burknął, wzruszając ramionami.
- Jasne – Subaru przewrócił oczami, opierając się plecami o ścianę.
- Czy ja dobrze słyszałem, że maleńka zaginęła? – Laito wkroczył do pokoju, spoglądając na swoich braci z zaciekawieniem.
- To nie jest pewne – syknął Ayato, mrużąc oczy. Odczuwał narastającą w nim złość. Czemu oni wszyscy, do cholery, musieli brać tą informację na poważnie? Przecież nie minęło aż tak dużo czasu…
- Może po prostu się z kimś spotkała? – podsunął spokojnie Laito.
- O tej porze? – Subaru uniósł brwi. – Jest środek nocy…
- A co to za przeszkoda? – rudowłosy opadł na jeden z foteli.
- I niby z kim mogłaby się spotkać? – drążył Subaru.
- Z kimkolwiek. Ze znajomymi. Z chłopakiem – przy ostatniej propozycji, Laito zerknął znacząco na Ayato, uśmiechając się do niego złośliwie. Ayato jedynie prychnął w odpowiedzi, krzyżując ramiona.
- Z Kou Mukami – odezwał się Kanato, który dopiero wszedł do salonu.
Pozostali posłali mu zdziwione spojrzenia.
- No co? – Fioletowooki zacieśnił uścisk na pluszowym ciałku Teddy’ego. – Ostatnio spędzają ze sobą dużo czasu. Chyba pracują nad jakimś występem czy coś.
- W sumie to Kanato ma rację – przytaknął Subaru. – Dla Mukami spotkanie w nocy nie byłoby niczym dziwnym.
Ayato jedynie coraz bardziej się denerwował, wysłuchując wymiany zdań między braćmi. Miał ochotę wyjść, ale coś trzymało go na miejscu.
- Dobra, nie wiem jak wy – zaczął Laito – ale ja jestem za tym, żeby jeszcze trochę poczekać, nim cokolwiek zrobimy.
Ayato niechętnie przytaknął, tak jak pozostali. Oparł się plecami o oparcie kanapy i postanowił cierpliwie czekać.

 Po kolejnej godzinie Subaru nie wytrzymał i uderzył dłonią w ścianę, ściągając na siebie spojrzenia pozostałej trójki.
- Wciąż jej nie ma – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Naprawdę myślicie, że może być na jakimś spotkaniu?
- Może – mruknął bez przekonania Ayato, wbijając wzrok w stolik przed nim.
- Hej, widzę, że jeszcze nikt nie wpadł na taki genialny pomysł – Laito klasnął w dłonie. – Może byśmy tak po prostu do niej zadzwonili?
 Subaru uderzył się otwartą dłonią w czoło, po czym wysunął z kieszeni swoich spodni telefon komórkowy.
- I co wy byście beze mnie zrobili? – Laito dumny z siebie założył ręce za głowę.
Ayato po raz kolejny prychnął, przenosząc swój wzrok na białowłosego wampira. Mina Subaru nie wyrażała jednak żadnych pozytywnych emocji, kiedy zrezygnowany opuścił dłoń z telefonem.
- Nie odbiera.
- Wyłączyła telefon? – zapytał rudowłosy.
- Nie. Jest sygnał, ale nie odbiera.
- Może nie słyszy dzwonka, albo ma go wyciszony? – Kanato przechylił głowę na bok.
- Nie wiem. Nie podoba mi się to – mruknął Subaru.
- Może spróbuj za chwilę jeszcze raz? – Laito opuścił ramiona, zakładając nogę na nogę. Subaru skinął głową. – A ty co tak cicho siedzisz, braciszku?
Ayato spojrzał na rudzielca spode łba. Jego opanowanie powoli zanikało, a niepokój rósł.
- A co mam mówić? – warknął. – Świetnie sobie radzicie beze mnie.
- Ale wyglądasz, jakby to wszystko cię to nie ruszało – stwierdził tamten, obserwując uważnie swego brata. – Jedyną oznaką, która temu zaprzecza jest fakt, że wciąż tu siedzisz.
- Zamknij się – Ayato zmrużył oczy.
- Wybacz, bracie, ale jesteś kiepskim aktorem. Może Natsuki się na to nabrała, ale…
- Zamknij się!
- Obaj się zamknijcie! – krzyknął Subaru, wybierając po raz kolejny numer dziewczyny. Jednak wciąż odpowiadał mu tylko równomierny, przeciągły sygnał informujący o nawiązywanym połączeniu. Żaden z braci Sakamaki, podobnie jak sama Natsuki, nie zdawał sobie jednak sprawy, że jej telefon leżał porzucony na posadzce kościoła.


 Całe ciało zaczynało mnie już niemiłosiernie boleć. W szczególności unieruchomione ramiona oraz nogi. Na skórze czułam zaschnięte ślady własnej krwi, pozostałe ugryzieniu Richtera oraz po pobieraniu jej przez niego.
 Kiedy pierwsza fala szoku już przeszła i uspokoiłam się na tyle, by trzeźwo myśleć, zaczęłam zastanawiać się nad opcjami jakie miałam oraz ewentualnymi sposobami ucieczki.
Telefon!, olśniło mnie.
 Z nadzieją, spróbowałam pomimo więzów, sięgnąć do kieszeni kurtki. Udało mi się wsunąć do niej palce, ale oprócz kilku monet i zmiętej chusteczki niczego w niej nie znalazłam. Zaklęłam w myślach, próbując swojego szczęścia w drugiej kieszeni, ale i w niej nie znalazłam komórki. Zalała mnie rozpacz.
Moja prawdopodobnie jedyna szansa, jedyna nadzieja…
Zagryzłam drżącą wargę, zastanawiając się, co jeszcze mogłabym zrobić. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy.
- Jak tam, ochłonęłaś już i jesteś gotowa na współpracę? – zapytał Richter, wyłaniając się z mroku niczym duch.
- Nigdy – potrząsnęłam przecząco głową.
- Aleś ty uparta – westchnął teatralnie, okrążając mnie powoli, niczym drapieżnik swoją ofiarę. I tak właściwie, to tak było.
- I co zamierzasz z tym zrobić? – zapytałam, obserwując jego ruchy. – Już dwa razy wygrałam z Cordelią.
- Mówi się, że do trzech razy sztuka, prawda? – Richter uśmiechnął się, przesuwając palcami po mojej żuchwie. Wzdrygnęłam się pod wpływem jego dotyku.
- Więc, co tym razem zrobisz? Suknia, z tego co wiem, spłonęła – przypomniałam. – I ty też powinieneś – dodałam.
- Jesteś tak głupia, czy udajesz? Nie potrzebuję sukni, by przebudzić Cordelię.
- To co zamierzasz?
- Och, nic takiego. Sprawię, że będziesz tak długo cierpiała psychicznie i fizycznie, aż nie będziesz w stanie dłużej z nią walczyć.
- Nie poddam się – oznajmiłam. – Nie licz na to.
Sadystyczny uśmiech wykrzywił jego twarz.
- Nie bądź taka pewna siebie. Odpowiednio się tobą zaopiekuję, zobaczysz.
Pogładził mnie po policzku, po czym po raz kolejny pozostawił mnie samą, przywiązaną do krzesła w ciemnej, zimnej celi. W tej chwili okropnie żałowałam tego, że postanowiłam wybrać się do kościoła. Ale nie tylko tego. Żałowałam również tego, że nie chciałam porozmawiać z Ayato, że się z nim nie pogodziłam.
 Jestem głupia… Tak bardzo chciałabym cofnąć czas…
 Podniosłam wzrok na niewielkie okienko. Przez kraty przedzierał się blask księżyca, oświetlając niemrawo pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Uśmiechnęłam się krzywo, czując spływającą po policzku pojedynczą łzę.
A może mi się należało?
- Ayato… przepraszam… - wyszeptałam w otaczający mnie mrok.

niedziela, 5 lipca 2015

Zapomniana Melodia: Partytura 2

Dziś prezentuję wam drugi rozdział ostatniego opowiadania z ankiety. Czytając go, przeniesiecie się wraz z zagubioną Elizabeth do zupełnie innych, obcych dla niej czasów. Spotkacie tam przystojnego Victora oraz tajemniczego białowłosego mężczyznę. Czy coś się wyjaśni? Jeśli chcecie wiedzieć - musicie sprawdzić sami. Życzę miłej lektury :3



 Odwróciłam się bardzo powoli, niczym na zwolnionym filmie. Serce biło mi w zadziwiająco szybkim tempie. Przede mną stał Victor Redmond we własnej osobie. To nie mogła być pomyłka. Nie wiedziałam czemu, ale byłam stuprocentowo pewna, że to on.
 Długie, złote włosy miał zaplecione w warkocz. Zapewne gdybym zobaczyła je u kogoś w dwudziestym pierwszym wieku najzwyczajniej w świecie bym go wyśmiała. Jednak jemu… świetnie pasowały.
 Piękne szmaragdowe oczy błyszczały radośnie, patrząc wprost w moje. Mężczyzna miał na sobie czerwono-złoty płaszcz sięgający niemalże ziemi, a pod nim białą marszczoną koszulę i również białe, obcisłe spodnie. Cały ubiór wyglądał dostojnie i z całą pewnością… dziewiętnastowiecznie.
 Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, rozkładając ramiona i wyciągając w moją stronę dłonie w białych rękawiczkach zupełnie, jakby chciał mnie przytulić. Ja jednakże cofnęłam się na drżących nogach.
- K-kim… j-jak…
Chciałam wydusić z siebie coś więcej, ale głos uwiązł mi w gardle, a przed oczami pojawiły się ciemne plamki. W następnej chwili wszystko się rozmyło, a ja osunęłam się bezwładnie w ciemność.
 Pierwszą moją myślą zaraz po przebudzeniu było „Gdzie jestem?”. Najpierw pomyślałam, że może jednak jestem wreszcie w swoim pokoju, że już po wszystkim… póki nie zobaczyłam ciemnofioletowego baldachimu nad swoją głową. Raczej pamiętałabym, gdybym miała coś takiego u siebie.
- Och, obudziłaś się – dobiegł mnie męski głos. Odwróciłam w jego stronę głowę i ujrzałam tego samego, przystojnego blondyna. Uśmiechał się do mnie delikatnie.
- Wybacz, jeśli cię wystraszyłem. Nie chciałem, Lizzy.
Wlepiłam w niego wzrok, zaciskając dłonie na materiale sukni. Czy to jednak nie był zwyczajny sen?
- Dlaczego mówisz do mnie „Lizzy”? – Nie wiem czemu zadałam właśnie to pytanie jako pierwsze. Może dlatego, że do tej pory mówili do mnie tak wyłącznie moi zastępczy rodzice i czasami Kate. – Skąd znasz moje imię? Co to za miejsce? Kim ty tak naprawdę jesteś? Co ja tu robię? Czy to jakiś żart? Jak mogę się stąd wydostać? Co to ma wszystko znaczyć?
 Zalałam go masą kolejnych pytań, nie dając mu nawet okazji na odpowiedzenie. Przez ułamek sekundy wydawał się zmieszany. Jego uśmiech stał się przepraszający. Nie potrafiłam odczytać emocji czających się w jego oczach.
 Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć otworzyły się drzwi i do pokoju wkroczył jeszcze jeden mężczyzna. Ten wyglądał mi na rówieśnika… hmm… Victora i był od niego nieco niższy. Miał również bledszą cerę. Jego śnieżnobiałe włosy w porównaniu do złotego warkocza Victora wydawały mi się teraz dziwnie krótkie – ich koniuszki ledwo muskały kołnierz jego czarnego płaszcza. To jednak wystarczyło aby szczelnie zasłonić jego lewe oko. Prawe natomiast miało zadziwiającą, wręcz rubinową barwę. Albinos?
 Mężczyzna ukłonił się, wchodząc do pokoju. Następnie szybkim krokiem podszedł do łóżka, na którym siedziałam i przyjrzał mi się uważnie, ze zmartwionym wyrazem twarzy.
 - Słyszałem, że zemdlałaś, panienko. Czy wszystko w porządku? – zapytał. – Proszę, wybacz mi, że nie było mnie przy tobie. Spotkanie nieco się przedłużyło.
 Dopiero teraz zauważyłam, że na lewym oku, tym ukrytym pod włosami ma czarną opaskę. Starałam się nie gapić na niego, więc opuściłam wzrok na własne dłonie.
- To musi być jakaś pomyłka. Nie jestem tą, za którą mnie bierzecie. Kimkolwiek ona jest… - oznajmiłam.
 Kątem oka zauważyłam, że mężczyźni wymieniają spojrzenia.
- Lizzy, jak widać, chyba jeszcze wciąż źle się czuje – stwierdził Victor, po czym zwrócił się do mnie: - Powinnaś odpocząć.
 A ja zrobiłam coś głupiego – potulnie skinęłam głową.
- Tak, zostawcie mnie samą.
- Ale… - zaczął białowłosy.
- Chodźmy – ponaglił go Victor.
Albinos więc ukłonił się i mamrocząc pod nosem, niechętnie opuścił pokój.
- Jeśli byś czegoś potrzebowała, wołaj – powiedział blondyn ze spokojnym uśmiechem, po czym również wyszedł.
 Zostałam sama w prawdopodobnie nieznanych czasach, nieznanym miejscu i nieznanym pokoju. Chociaż im dłużej wodziłam po nim wzrokiem, tym bardziej wydawało mi się, że już go kiedyś widziałam.
 Miękkie szkarłatne dywany na podłodze, okna ciągnące się od podłogi aż po sufit. Ogromne, fioletowe łoże z baldachimem, zarzucone wieloma poduszkami w centralnej części pokoju. Duże, prostokątne lustro w złotej ramie. Drewniane meble w kolorze ciemnej czekolady. Sporych rozmiarów, misternie zdobiony żyrandol zwieszający się z sufitu. Półki uginające się pod ciężarem wielu książek, różnych figurek i innych papilotów.  Po obu stronach łoża natomiast znajdowały się dwie, identyczne szafki, a na każdej z nich stał wazon ze świeżym bukietem czerwonych róż.
 Podeszłam do okna, odsunęłam ciężką zasłonę i wyszłam na balkon. Oparłszy się o murek, który go otaczał westchnęłam z zachwytu. Przede mną rozciągał się widok na ogród. Wąskie ścieżki wiły się między wieloma krzakami róż, pozostałe kwiaty rosły w wyznaczonych polach, wszystko równiutko przycięte i kolorowe. Unoszący się w powietrzu zapach był niemalże odurzający. Przymknęłam powieki, rozkoszując się delikatnym powiewem, muskającym moją twarz.
 Po kilku sekundach jednak potrząsnęłam głową, wprawiając w ruch pasma misternie poupinanych wcześniej, brązowych loków. To nie był mój dom, ogród, ani ubiór. To nawet nie był mój świat czy czas. Nie znałam tych ludzi. W mojej głowie ponownie pojawiła się myśl, że powinnam się stąd wydostać.
Tylko jak? Jak ja się tu w ogóle znalazłam?
 Uszczypnęłam się w ramię, aby upewnić się, że nie utknęłam w jednym ze swoich zwariowanych snów. Tyle, że to wszystko wyglądało zbyt realistycznie, a ja byłam w pełni świadoma. Przynajmniej tak mi się wydawało.
 Wróciłam do pokoju, pozostawiając wielobarwny ogród za swoimi plecami. Przeszłam się powoli po pomieszczeniu, przyglądając się każdemu przedmiotowi z osobna. Przesunęłam opuszkami palców po grzbietach książek poupychanych na pułkach. Wśród nazwisk autorów najczęściej powtarzało się jedno – Szekspir. Przekrzywiając głowę odczytałam kolejne tytuły, między innymi takie jak „Romeo i Julia”, „Makbet”, „Hamlet”, „Sen nocy letniej” oraz „Burza”. Mimowolnie, na moją twarz wypłynął delikatny uśmiech. Znałam każdy z tych utworów. Od dziecka lubiłam czytać i czasami oprócz popularnych wśród moich rówieśników powieści, sięgałam również po coś starszego. Chociażby właśnie po Szekspira.
 Zaciekawiona przeniosłam wzrok na lustro. Podeszłam do niego i uważnie otaksowałam swoje odbicie wzrokiem.
 Purpurowa suknia, którą miałam na sobie była naprawdę śliczna oraz idealnie dopasowana do mojego ciała zupełnie, jakby była szyta na miarę. Musiałam przyznać, że podobałam się sobie w takim wydaniu. Obróciłam się wokół własnej osi, obserwując wirujący dół sukni.
- Ślicznie wyglądasz, panienko – usłyszałam cichy głos dobiegający od strony drzwi. Zatrzymałam się więc raptownie, podnosząc wzrok. Z dłonią wciąż zaciśniętą na klamce stał białowłosy mężczyzna z wcześniej.
- Och, dziękuję… Ja… nie usłyszałam, kiedy ty… kiedy pan – poprawiłam się szybko – tu wszedł.
 Mężczyzna zmarszczył brwi, opuszczając dłoń. Rubinowa tęczówka przyglądała mi się z uwagą.
- Dlaczego zwracasz się do mnie per „pan”? Moja pozycja jest znacznie niższa od twojej, panienko Elizabeth – oznajmił, jakby był to najoczywistszy w świecie fakt.
- Jak to? – zapytałam. – Przecież ja nie…
- Chyba naprawdę nie wróciła panienka jeszcze do siebie – westchnął, nieznacznie kręcąc głową. – Lepiej żeby panicz Victor wszystko ci wyjaśnił.
- A nie może zrobić tego pa… nie możesz ty tego zrobić?
 Białowłosy uśmiechnął się krzywo, gorzko.
- Naprawdę lepiej będzie, jeśli to on wyjaśni ci wszystko osobiście.
- Ale…
- Przykro mi, panienko Elizabeth – skłonił przede mną głowę, czym bardzo mnie zdziwił. – A teraz, jeśli pozwolisz, zaprowadzę cię na podwieczorek.
- Podwieczorek? – powtórzyłam jak echo.
- Zgadza się. Dochodzi już godzina siedemnasta, więc zaraz będziemy podawać herbatę. Panicz Victor już czeka.
- No… dobrze – mruknęłam bez przekonania.
- W takim razie, proszę za mną.
 Niepewnie skinęłam głową, po czym ruszyłam za mężczyzną, który poprowadził mnie istnym labiryntem korytarzy. Posiadłość, w której się znajdowaliśmy była naprawdę bogato urządzona i… no cóż, całkiem spora. Gdybym była sama, niechybnie całkiem bym się w niej pogubiła, a gdybym miała w niej mieszkać, to zapewne nie trafiłabym sama nawet do łazienki.
- Mogę o coś zapytać? – odezwałam się w pewnej chwili, gdy mijaliśmy rząd portretów zdobiących jedną ze ścian.
- Ależ oczywiście, panienko.
- Do kogo należy ta posiadłość?
 Białowłosy posłał mi zdziwione spojrzenie.
- Oczywiście, że do ciebie, panienko.
- Do mnie? – niekontrolowanie podniosłam głos, niedowierzając jego słowom.
- Owszem. Cała posiadłość, jak również ogród należą do rodziny Kaylocków. Kiedy zajmiesz pozycję głowy rodziny, cały ten dobytek zostanie przepisany na ciebie.
- Ale ja… nazywam się Lockay… - zaprzeczyłam.
 Jednakże mężczyzna już mi nie odpowiedział, otwierając przede mną drzwi prowadzące, jak się okazało, do ogrodu.
- Tędy proszę – ruchem ręki wskazał na wyłożoną kolorowymi kamieniami ścieżkę. Na jej końcu znajdowała się altana, pięknie opleciona przez soczyście zielone pnącza bluszczu. W środku, przy niewielkim stoliku siedział już Victor. Dostrzegłszy mnie, uśmiechnął się delikatnie. Na ten widok moje serce, z niewiadomych dla mnie przyczyn, gwałtownie przyspieszyło swoją pracę.
 Białowłosy wyprzedził mnie szybko i odsunął dla mnie krzesło, po czym zajął się napełnianiem filiżanek parującą jeszcze herbatą.
- Dz-dziękuję – wydukałam, patrząc jak stawia przede mną porcelanowe naczynie, zdobione kwiatowym wzorem. Kiedy skończył, ukłonił się nisko i zniknął z mojego pola widzenia. Ponownie zostałam sam na sam z Victorem.
- Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej?
 Szmaragdowe oczy przepełnione były troską.
- Trochę – odparłam, opuszczając szybko wzrok na dłonie złożone na kolanach. – Chociaż…
- Tak? – zapytał zachęcająco.
- Czuję się zagubiona – wyznałam, podnosząc wzrok. – Nie mam pojęcia, co się dzieje. Odpowiesz na moje pytania? Ten białowłosy mężczyzna powiedział, że wszystko mi wyjaśnisz… To znaczy… Pan wyjaśni… Przepraszam za zuchwałość.
- Lizzy… - Blondyn uśmiechnął się smutno, sięgając po moją dłoń. Zdumiona patrzyłam jak gładzi palcami w rękawiczce moją skórę. Momentalnie poczułam, że moje policzki przybierają barwę dorodnego buraka.
- Wszystko ci wyjaśnię, obiecuję.
- Kiedy? – zapytałam, odczuwając rosnącą niecierpliwość.
- Jak tylko wypijemy herbatę, dobrze? – zapytał. – Masz wystarczająco sił na spacer?
- Jasne! To znaczy… oczywiście, proszę pana.
I znów ten sam, smutny uśmiech.
- Jeśli dalej będziesz się tak do mnie zwracać, to niczego ci nie wyjaśnię – zastrzegł, z gracją podnosząc filiżankę do ust.
- Ja… przepraszam. Poprawię się?
 Blondyn zaśmiał się, a dźwięk ten był tak miły dla mojego ucha, że moje serce ponownie przyspieszyło.
- Spokojnie, tylko żartowałem. A teraz, życzę ci smacznego – to mówiąc, wziął do dłoni srebrny widelczyk i zatopił go w kawałku ciasta, znajdującego się przed nim. Zaintrygowana spojrzałam na własny talerzyk.
- Ciasto czekoladowe?
- Twoje ulubione – tym razem uśmiech na twarzy mężczyzny był wesoły, ciepły.
- Skąd…
- Wszystkie odpowiedzi poznasz po podwieczorku – oznajmił Victor, unosząc swój widelec, jakby chciał mi nim pogrozić.
- No dobrze – westchnęłam zrezygnowana. Humor jednak szybko mi się poprawił, gdy poczułam w ustach słodki smak czekolady. Wciąż nie wiedziałam, czy to sen, czy nie, ale darmowe ciasto, to darmowe ciasto. 

piątek, 3 lipca 2015

Diabolik Lovers: Rozdział 24

Ha! A nie mówiłam, że nowy rozdział DiaLovers pojawi się w piątek? Nieważne, że tak naprawdę mamy już prawie sobotę... Cóż, krótko i na temat - po raz kolejny dziękuję wszystkim za komentarze oraz za to, że w ogóle czytacie moją "radosną twórczość". A przechodząc do rozdziału... Ayato postanowił coś sprawdzić... jednak wydarzenia potoczyły się inaczej, niż chciał. Natsuki wszystko widziała. Ale jak na to zareaguje? Co zrobi Ayato? Przekonajcie się sami!




Ciemność

 Ayato uderzył pięścią w futrynę drzwi. Nie wiedział, ile Natsuki widziała, ale i tak było to zdecydowanie za wiele. Nie chciał tego. Nie tak to powinno wyglądać. Przeczuwał, że teraz ich stosunki pogorszą się jeszcze bardziej i tym razem – całkowicie z jego winy. Zaklął w myślach. Że też musiał mu przyjść do głowy taki idiotyczny pomysł; że też się nie powstrzymał.
 Wbijał wzrok w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała Natsuki. Odtworzył w głowie obraz jej oczu i tego dogłębnego szoku w nich. Cholera, teraz to na pewno ją wkurzył… a może i zranił.
 Wzdrygnął się, kiedy poczuł na plecach dotyk dłoni. Odwrócił głowę, spoglądając na blondynkę. Zupełnie zapomniał o jej obecności.
- Co, już koniec? To tyle? – zapytała. – Tylko dlatego, że tamta idiotka nas widziała? Czy nie o to ci właśnie chodziło?
- Bądź cicho.
- Myślałam, że może chcesz się na niej odegrać – kontynuowała niezrażona. – W końcu ona wiecznie kręci się koło innych chłopaków.
 Ayato zacisnął szczęki.
- Zamknij się.
- Ostatnio nawet startuje do idola. Czy ona myśli, że ma u niego szansę? Wiesz, jeśli chcesz znać moje zdanie…
Kogo obchodzi twoje zdanie?
- … to właśnie ona jest tu największą dziwką.
 Tego było już za wiele. Fala wściekłości zalała umysł Ayato. Gwałtownie odepchnął od siebie Yuri.
- Zamknij się, powiedziałem!
 Jednak tamta nie dawała za wygraną. Jej usta wygięły się w ironicznym uśmieszku.
- Ooo, czyżbyś jej bronił? Lepiej się zastanów czy warto. W tej szkole jest o wiele więcej nadających się dla ciebie dziewczyn. Na przykład…
- Zejdź mi z oczu… WYNOŚ SIĘ! – warknął Ayato, a jego tęczówki momentalnie przybrały jaskrawoczerwoną barwę. Yuri dopiero teraz zdawała się pojąć, że chłopak mówi zupełnie poważnie. I dopiero teraz naprawdę się wystraszyła. Nagle jakby skuliła się w sobie i czym prędzej opuściła pomieszczenie, zostawiając wreszcie w spokoju wściekłego wampira.

 Wracałam właśnie z sali muzycznej, kiedy moją uwagę przykuły odgłosy dobiegające ze składziku sprzątaczek. Zdziwiłam się, bo z tego co wiedziałam, to sprzątaczki pracowały w szkole na dzienną zmianę. W dodatku, zrodziły się we mnie niezrozumiałe dla mnie, złe przeczucia. Cofnęłam się więc do otwartych drzwi i wstrzymałam powietrze.
 Moim oczom ukazała się całująca się w środku para. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w półmroku, rozpoznałam obie osoby. Yuri i Ayato.
Moje serce jakby na chwilę się zatrzymało, po czym ruszyło pełną parą. Jego ogłuszające bicie dudniło mi w uszach. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Po prostu stałam i wpatrywałam się w rozgrywającą się na moich oczach scenkę z rosnącym niedowierzaniem.
 W tej chwili Yuri pochwyciła moje spojrzenia i uśmiechnęła się tryumfująco. Zerkając na mnie, przesunęła dłońmi po torsie Ayato i najzwyczajniej w świecie zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Torba zsunęła się bezwładnie z mojego ramienia, uderzając w podłogę.
 Najwyraźniej dopiero ten dźwięk dotarł do Ayato, gdyż odwrócił się zaskoczony w moją stronę.
- Natsu- zaczął, ale nie dałam mu skończyć. Nie chciałam go słuchać. Nie chciałam wiedzieć, co ma mi do powiedzenia. Podniosłam torbę z podłogi i ruszyłam w stronę, z której przyszłam. Najpierw po prostu szłam szybko, później puściłam się biegiem. Znowu zbierało mi się na płacz, ale dzielnie walczyłam ze łzami.
Nie chcę płakać. Nie mogę płakać. Na pewno nie tu.
 Omijałam uczniów na swojej drodze niczym w szalonym slalomie. Rozpychałam się łokciami, parłam do wyjścia. Wiedziałam, że jeszcze chwila i wybuchnę płaczem, robiąc z siebie widowisko na oczach całej szkoły.
 Przedzierając się tak do wyjścia, zderzyłam się z kimś.
- Przepraszam – bąknęłam pod nosem i spróbowałam wyminąć żywą przeszkodę, jednak poczułam uścisk na ramionach. Spojrzałam w górę, wprost w niebieskie tęczówki Shuu.
- Gdzie się tak spieszysz? – zapytał, unosząc jedną brew.
- Ja… muszę stąd wyjść… szybko – wykrztusiłam, błądząc wzrokiem po korytarzu. -  Możesz mnie puścić…?
 Blondyn westchnął, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą do wyjścia. Przy głównych drzwiach natknęliśmy się na Subaru, który spojrzał na nas pytająco. Shuu jedynie pokręcił głową, więc białowłosy ruszył za nami.
 Na zewnątrz opadłam na kamienne stopnie, prowadzące do głównego budynku, a chłopcy usiedli po obu moich stronach.
- To niepodobne do ciebie, wybiegać tak ze szkoły tuż przed rozpoczęciem lekcji – oznajmił Shuu, przyglądając mi się z niejakim zaciekawieniem.
- Coś się stało? – dodał Subaru.
Splotłam dłonie na kolanach, wpatrując się w nie intensywnie, jakby naprawdę zasługiwały na tyle uwagi.
- Ja… widziałam jak Ayato i Yuri się całują… - wyznałam. – I to chyba trochę mnie… zaszokowało…
- Co Ayato zrobił? – spytał z niedowierzaniem Subaru. – I z kim?
- I znowu płaczesz – westchnął Shuu.
- Huh? Przecież ja wcale nie… - dotknęłam opuszkami palców swoich policzków. Shuu miał rację. Płakałam. – Dziwne… - mruknęłam, po czym na dobre wybuchłam płaczem. Znowu. Byłam na siebie wściekła.
Czemu muszę być taka słaba?
- H-hej, spokojnie – odezwał się cicho Subaru, kładąc dłoń na mojej głowie. – Nie martw się…
 Shuu natomiast bez słowa pogładził mnie po plecach nadzwyczaj opiekuńczym gestem. Pociągając nosem, przytuliłam się do blondyna.
- Ej, co ty… - Shuu spojrzał na mnie z góry, zaskoczony.
- Nienawidzę go – burknęłam. – Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę. Tak bardzo chcę go nienawidzić, a jednak…
Nie potrafię.
- Same z wami problemy – westchnął ponownie Shuu, poklepując mnie po głowie, podczas, gdy Subaru starał się pocieszyć mnie słownie. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się po nich takiego zachowania, ale dobrze było mi się przy nich wypłakać. Dzięki nim poczułam się lepiej.

 Mijały kolejne dni, a wraz z nimi powiększała się przepaść w mojej relacji z Ayato. Wciąż się do siebie nie odzywaliśmy i tym razem było mi to na rękę, bo teraz to ja nie chciałam z nim rozmawiać. Byłam na niego wściekła i starałam się od niego jak najbardziej odciąć. Cierpiał na tym jednak mój organizm, gdyż co noc źle sypiałam – albo dręczyły mnie koszmary, albo po prostu rzucałam się po łóżku, mając problemy z zaśnięciem. Oczywiście, nikomu nie przyznałabym się do tego, że także moja psychika nie miała się ostatnimi czasy najlepiej.
 Usilnie starałam się jak najmniej czasu spędzać w towarzystwie Ayato. Posunęłam się nawet do tego, że zmieniłam swoje miejsce przy stole w jadalni, w limuzynie oraz w klasie podczas zajęć. Wszystkie przerwy spędzałam w towarzystwie pozostałych braci lub Kou. Czasami towarzyszył nam także Ruki, chociaż za każdym razem dziwnie się przy nim czułam, a jego uśmiech przyprawiał mnie o dreszcze. Byłam jednak gotowa na niemal wszystko, byle tylko pozbyć się Ayato z mojego umysłu. Niestety, było to trudne…
 Wszystko układała się według mojego planu aż do pewnego dnia. Wróciliśmy właśnie z zajęć i wysiadaliśmy z limuzyny przed rezydencją. Ayato, który siedział przy oknie wysiadł jako pierwszy i teraz czekał na zewnątrz. Zdziwiło mnie to, ponieważ ostatnio zawsze zaraz po wyjściu z samochodu mknął samotnie do domu. Postanowiłam go jednak zignorować. Chciałam go minąć, ale złapał mnie za ramię. Odruchowo cała się spięłam. Próbowałam wyrwać rękę. Zacisnął jedynie mocniej palce.
- Zaczekaj – powiedział.
- Czego chcesz? – szarpnęłam się ponownie, spoglądając na niego spode łba.
- Porozmawiać – odparł krótko.
- A niby o czym? O twoim fascynującym związku z pustą blondynką? Nie, dziękuję. Nie mam ochoty z tobą o tym, ani o niczym innym gadać.
 Jego palce wciąż oplatały moje ramię, a zielone oczy wpatrywały się w moją twarz. Odwróciłam głowę, aby uniknąć kontaktu wzrokowego.
- Wszystko jasne? Świetnie, to teraz puszczaj i zostaw mnie w spokoju, bo nie chcę cię widzieć! – ostatnie słowa wykrzyczałam. Gdy poczułam, że jego uścisk słabnie wyrwałam mu się i oddaliłam pospiesznie. Poczułam bolesne ukłucie w klatce piersiowej, gdyż wypowiadane przeze mnie słowa nie były prawdziwe.

 Ayato zaczynał mieć dość tej ukrytej za powłoką ciszy napiętej atmosfery między nim i Natsuki. Niemal boleśnie odczuwał jak dziewczyna coraz bardziej się od niego odsuwa. Ignorowała go, unikała kontaktu wzrokowego, pokazywała twarz wypraną z emocji. Stosowała jego taktykę. Sam nie rozumiał czemu, ale nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że mogłoby tak pozostać na zawsze. Pragnął z nią kontaktu zarówno psychicznego jak i fizycznego.
Czy jeśli to uzależnienie, to można je wyleczyć?, chodziło wampirowi po głowie.
Wreszcie, Ayato miał dość. Musiał z nią porozmawiać.
 Jako pierwszy wysiadł z samochodu i zaczekał, aż Natsuki zrobi to samo. Dziewczyna chciała go zignorować i przemknąć obok niego niezauważona, ale nie miał zamiaru na to pozwolić. Chwycił ją za ramię, zatrzymując w miejscu. Próbowała mu się wyrwać, ale nie miała z nim szans pod względem siły.
 Krótka wymiana zdań, do jakiej między nimi doszło, niemal wstrząsnęła wampirem. Wiedział, że Natsuki będzie zła. Był na to przygotowany. Ale nie spodziewał się, że będzie aż tak zła. Jeszcze nigdy nie widział u niej takiego spojrzenia, nigdy nie słyszał takiego chłodu w głosie. No tak, pewnie mu się należało.
 Ayato był przyzwyczajony do drobnych sprzeczek, jakie często im się zdarzały i które, szczerze mówiąc, go bawiły. Można spokojnie powiedzieć, że lubił się z nią drażnić, a czasami także posprzeczać. Było to ciekawe doświadczenie, sprawdzanie, kto wygra pojedynek na słowa.
 Tym razem jednak nie miał żadnej odpowiedzi na to, co usłyszał. Jasne było, że Natsuki źle interpretowała to, co zobaczyła. Ale ona nie miała o tym pojęcia, a on nie wiedział jak jej to wyjaśnić. Chciał z nią porozmawiać, to prawda… Jednakże nie przemyślał tego wcześniej.
 Natsuki uparcie unikała kontaktu wzrokowego. Błądziła spojrzeniem wszędzie, byleby nie patrzeć mu w oczy. Słysząc jej ostatnie słowa, Ayato poczuł jakby jego ramiona przygniótł jakiś niewidzialny ciężar. Nie chciał tego robić, nie chciał jej puszczać, ale nie widział innego wyjścia. Skoro już i tak była na niego wściekła… Niechętnie poluzował uścisk i pozwolił jej odejść. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że za niedługo bardzo tego pożałuje.


 Następnego dnia poprosiłam Subaru, aby przekazał reszcie, że wrócę do domu później, sama. Białowłosy wahał się przez chwilę, ale uspokoiłam go, mówiąc, że mam zamiar przejść się jedynie do kościoła. I było to prawdą.
 Po skończonych zajęciach opuściłam samotnie szkołę i udałam się do katolickiego kościoła znajdującego się zaledwie ulicę dalej. Chciałam w spokoju przemyśleć sobie kilka spraw, a wiedziałam z doświadczenia, że kościół jest do tego idealnym miejscem.
 Pchnęłam ciężkie, drewniane drzwi. Moje kroki odbijały się echem od ścian pogrążonego w kompletnej ciszy budynku. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach kadzidła wymieszany z wonią świeżych kwiatów, a jedynymi źródłami światła były świece stojące przy ołtarzu oraz delikatny blask księżyca, przedostający się przez wymyślne witraże.
 Wsunęłam się do pierwszej od ołtarza ławki, aby znaleźć się blisko światła świec. Uklękłam, wykonałam dłonią znak krzyża, po czym oplatając palcami krzyżyk wiszący na mojej szyi, odmówiłam krótką modlitwę. Pomimo tego, co niejednokrotnie mówili mi bracia Sakamaki, zaprzeczając istnieniu Boga, ja wciąż w Niego wierzyłam. Tak zostałam wychowana i nie miałam zamiaru odwracać się teraz od swojej religii.
 Podniosłam wzrok na misternie wykonane witraże znajdujące się wysoko nad ołtarzem. Przedstawione na nich anioły wydawały się być dziwnie majestatyczne na tle nocy.
 Westchnęłam cicho, czując nagłą tęsknotę za domem, w którym się wychowałam oraz za swoim ojcem. Albo raczej za mężczyzną, który się za niego podawał.
 Nagle poczułam, że coś jest nie tak. Spięłam się, czując na sobie czyjś wzrok. Nie było to za przyjemne uczucie, zważając na miejsce i czas. A także to, że jeszcze chwilę temu byłam tu całkiem sama.
- Ktoś tu jest? – zapytałam zduszonym głosem, zaciskając mocniej palce na naszyjniku, zupełnie tak, jakby ten mógł mnie w jakiś sposób ochronić.
Niespodziewanie, czyjś oddech owionął moją szyję, na której od razu pojawiła się gęsia skórka.
Nie zdążyłam ani się obejrzeć, ani wrzasnąć, gdy do moich ust został przyłożony materiał przesiąknięty odurzającym zapachem.
- Grzeczne dziewczynki powinny już spać – usłyszałam jeszcze znajomy szept przy uchu, po czym jakby posłuszna tym słowom, pozwoliłam, by ogarnęła mnie kompletna ciemność.