Ariana | Blogger | X X

poniedziałek, 29 lutego 2016

Diabolik Lovers: Rozdział 34

Ten dzień musiał w końcu nadejść... Koniec ferii, czas wracać do szkoły i nauki T^T W dodatku, niedawno skończyłam kilka serii anime, do których byłam w pewien sposób przywiązana - "K: Return of Kings", "Kuroko no Basuke 3", "Noragami Aragoto" oraz "Owari no Seraph: Nagoya Kessen-hen". I co ja mam teraz począć ze swoim życiem?! T^T
Ekhm, przechodząc do tematów bardziej związanych z blogiem... Dziękuję wszystkim za komentarze, rady i pomysły. Przykro mi, że nie wykorzystałam/nie wykorzystam wszystkich z nich, ale w każdym razie dziękuję za chęci. Widziałam, że kilkukrotnie pojawił się pomysł z Ayato wyznającym miłość. Muszę rozczarować tych, którzy tego by chcieli, ale taka scena raczej prędko się nie pojawi. Przyczyną jest oczywiście charakter Ayato i jego sposób postrzegania świata. Takie sprawy wymagają cierpliwości xD Ach, i informacja dla tych, którzy zastrzegali żebym nie pisała "pod publikę". Nie martwcie się. Pomysłów zawsze mogę wysłuchać, bo może akurat przypadną mi do gustu/natchną mnie, ale nie zamierzam pisać pod dyktando. Zresztą, chyba bym tak nawet nie potrafiła xD A teraz, zapraszam do czytania nowego rozdziału DiaLovers! ^^


Nie taki spokojny wieczór

 Siedziałam pochylona do przodu na swoim krześle i usilnie starałam się ignorować rzucane co chwilę w moją stronę podejrzliwe spojrzenia rudowłosego wampira, żeby przypadkiem nie udławić się zawartością mojego talerza. Wraz ze wszystkimi braćmi Sakamaki jadłam tradycyjnie wspólny posiłek. Takie wieczory jak ten przypadały raz na pewną liczbę dni wyznaczaną przez Reijiego. Z tego co słyszałam, to taki zwyczaj mieli już jeszcze za nim ja wprowadziłam się do ich rezydencji. Nie wiedziałam jednak jak wtedy to przebiegało. Teraz wyglądało to tak, że po prostu o określonej godzinie wszyscy mieszkańcy bez marudzenia zasiadali ten jeden raz przy wspólnym stole. W pozostałe dni każdy jadał praktycznie o innej porze, według własnych upodobań.
 Włożyłam do ust kolejną porcję smażonego mięsa, znowu czując na sobie wzrok Laito. Przełknęłam jedzenie, po czym z irytacją odłożyłam sztućce.
- Możesz mi łaskawie powiedzieć, o co ci chodzi? - Zapytałam, przerywając ciszę panującą do tej pory przy stole.
- Mi? Och, o nic - zapewnił, odchylając się na oparcie swojego krzesła. - Zastanawiam się tylko, jakim cudem nadal jesteś dziewicą.
Zamurowało mnie. Momentalnie uwaga wszystkich zebranych skupiła się na mojej osobie. Subaru zmarszczył czoło, zaintrygowany Shuu uniósł jedną brew, Kanato przestał na chwilę przerabiać warzywa na swoim talerzu w jednolitą papkę, Reiji pokręcił głową, a Ayato... uśmiechnął się. Moje policzki zapłonęły rumieńcem. Wbiłam gniewne spojrzenie w Laito.
- Po pierwsze, co w tym takiego niezwykłego? A po drugie, skąd masz taką pewność, że nią jestem?
Rudzielec uśmiechnął się szeroko, kreśląc widelcem w powietrzu zapewne tylko sobie znane wzory.
- Mam takie przeczucie, maleńka. A jest to takie niezwykłe, ponieważ bardzo często sypiasz w jednym łóżku z "naszą wysokością". Dziwi mnie to, że mój braciszek tak dobrze się kontroluje.
Nie miałam odwagi spojrzeć na siedzącego obok mnie Ayato. Rozpaczliwie szukałam jakiejś ciętej riposty, ale z tego wszystkiego nie potrafiłam ułożyć odpowiedniego zdania. Bo co też mogłam mu w takiej chwili odpowiedzieć?!
- Jesteś po prostu zazdrosny.
Zaskoczona, zaledwie kątem oka zerknęłam na Ayato.
- A żebyś wiedział, braciszku - Laito zachichotał, opierając podbródek na otwartej dłoni. - I wiesz, jeśli tobie się nie śpieszy, to chętnie zajmę się maleńką w twoim imieniu.
- Co proszę?! - Słowa rudowłosego wampira sprawiły, że zakrztusiłam się właśnie pitym sokiem.
- Nawet nie waż się jej tknąć.
W wypowiedzi Ayato pobrzmiewała wyraźna groźba. Skończywszy kaszleć, przeniosłam na nich wzrok.
- Aleś ty zaborczy, braciszku~.
- Przestań mnie tak nazywać.
- Uciszycie się wreszcie? - Reiji stanowczo przerwał kłótnię między swoimi przyrodnimi braćmi. - Odbieracie mi apetyt. Jeśli musicie, to dokończcie swoje bezsensowne sprzeczki po posiłku.
Bracia spojrzeli po sobie po raz ostatni i bez sprzeciwu wrócili do spożywania obiadu. Czasem zadziwiał mnie talent Reijiego do jako takiego utrzymywania całej piątki w ryzach. Nie miałam jednakże pojęcia, skąd w ogóle się to brało. Może bracia Sakamaki po prostu potrzebowali kogoś, kto chociaż w jakiejś części odgrywałby rolę rodzica? Ich sprawy rodzinne były strasznie pogmatwane, nie ma co...
 Kiedy Reiji oznajmił, że nareszcie można odejść od stołu, wszyscy podnieśliśmy się ze swoich miejsc. Chociaż nikt głośno tego nie zaproponował i tak zgodnie skierowaliśmy się w stronę pomieszczenia ze stołem do bilardu. Była to kolejna z tradycji, w których miałam swój mały udział. Chłopcy grywali tam zazwyczaj właśnie w bilard bądź rzutki (poza Reijim, który wolał oddać się w tym czasie lekturze), a ja przyglądałam się ich rozgrywkom lub rozmawiałam z tymi, którzy aktualnie nie brali w nich udziału. Lubiłam takie wieczory, pomimo tego, że niestety już kilkakrotnie zostałam zastawiona jako nagroda w tych specyficznych zawodach... Cóż, tyle dobrze, że przeważnie to Ayato wygrywał.
 W dobrym humorze, samotnie przemierzałam korytarz (gdyż jako jedyna nie posiadałam zdolności do teleportacji), gdy nagle wyczułam za sobą czyjąś obecność. Odwróciłam głowę, by sprawdzić kto to i w tej samej chwili dłoń tejże osoby zasłoniła mi usta, a silne ramię oplotło moją talię. Szarpnęłam się gwałtownie, kompletnie zaskoczona, ale byłam zbyt słaba, żeby się uwolnić. Przez myśl przeszło mi, aby ugryźć dłoń skutecznie blokującą moje protesty. Jednak oprawca pochylił się w tej chwili i tuż obok ucha usłyszałam znajomy głos.
- Spokojnie, maleńka. To tylko ja.
Ponownie spróbowałam wyrwać się z jego uścisku, nie rozumiejąc postępowania wampira. W odpowiedzi usłyszałam jedynie cichy chichot. Laito poprowadził (a raczej zaciągnął) mnie w jeden z bocznych korytarzy i tam przyparł do ściany. Jego dłoń wciąż spoczywała na moich wargach.
- Puszczę cię, ale tylko wtedy, jeśli nie narobisz niepotrzebnego hałasu - ostrzegł, mrużąc zielone oczy. - Rozumiesz?
Bez zastanowienia pokiwałam twierdząco głową. Laito uśmiechnął się i opuścił rękę, ale nadal stał na tyle blisko, że bez problemu mógłby uciszyć mnie zaledwie w ułamek sekundy.
- O co ci, do cholery, chodzi?! - wybuchnęłam po uprzednim zaczerpnięciu powietrza. - Co ci nagle...
- Ciiiszej - polecił, przykładając palec wskazujący do moich ust. - Miałaś nie robić hałasu.
Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na niego spode łba.
- Dobra. Jeśli ładnie wszystko mi wyjaśnisz, to będę cicho. Ale jeśli spróbujesz czegoś podejrzanego, to zacznę się drzeć.
Laito odsunął się odrobinę i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
- To raczej nie będzie konieczne.
- Więc? O co chodzi?
Wampir zaskakująco spoważniał, co jeszcze bardziej zbiło mnie z tropu.
- Posłuchaj, maleńka. Chcę cię tylko ostrzec. Trzymaj się z daleka od rodziny Mukami.
- Huh? Ty też? Subaru mówił mi wczoraj coś podobnego.
- Nie dziwię się. Wydaje mi się, że coś knują.
- Ale... Co takiego? Skąd masz takie przeczucie? I... Dlaczego w ogóle mnie ostrzegasz?
Chłopak przez chwilę spoglądał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jednak po chwili zagościł na niej jego typowy uśmiech.
- Byłaby szkoda, gdyby ponownie sprzątnęli nam cię sprzed nosa.
- No tak, stracilibyście chodzący bank krwi - prychnęłam, omijając go.
- Natsuki.
Przystanęłam, zaskoczona tym, iż chyba pierwszy raz wampir użył mojego imienia. Spojrzałam na niego przez ramię. Stał dokładnie w tym samym miejscu, ponownie patrząc na mnie z zaskakującą dla niego powagą.
- Po prostu na siebie uważaj.
Odwróciłam się i ponownie ruszyłam tam, skąd przyszliśmy.
- W porządku - odparłam, już więcej się nie odwracając.

 Kiedy weszłam do pokoju, Laito był już na miejscu i bawił się kijem do bilarda. Pozostali zajmowali swoje typowe miejsca - Ayato i Shuu stali przed tarczą do rzutek, Subaru opierał się o szafę naprzeciwko Laito, Kanato z Teddy'm na kolanach siedział na kanapie, a Reiji czytał książkę na fotelu.
- Co tak długo, Naleśniku? - zapytał Ayato, układając swoje rzutki na wysokim stoliku, obok którego stał.
- Musiałam załatwić coś po drodze - odparłam wymijająco, biorąc na ręce ocierającego się o moje nogi kota Shuu. Dostrzegłam lekki uśmiech, jaki pojawił się na ustach Laito. Chłopak wręczył wolny kij Subaru i pochylił się nad stołem, przymierzając się do pierwszego uderzenia. Po drugiej stronie pomieszczenia swoją grę rozpoczęli również Ayato i Shuu. Drapiąc kota za uszami usiadłam na kanapie obok Kanato. Nie zdążyłam długo nacieszyć się chwilą spokoju, gdyż nagle telefon w mojej kieszeni zaczął wibrować. Wystraszony niespodziewanym buczeniem, kociak zeskoczył z moich kolan, z nieufnością zerkając na trzymane przeze mnie urządzenie.
- Nie odbierzesz? - Kanato przyglądał się mi uważnie.
- Cóż... Chyba nie mam wyboru - stwierdziłam z wahaniem, widząc, że dzwoniący nie ma zamiaru zrezygnować. - Wybaczcie na chwilę.
Wyszłam na korytarz odprowadzana sześcioma zaciekawionymi spojrzeniami. Przesunęłam palcem po ekranie i uniosłam komórkę.
- Halo?
- Witaj, kociaku - odpowiedział mi radosny, znajomy głos. - Już myślałem, że nie odbierzesz.
- Przepraszam.
Podeszłam do dużych okien ciągnących się wzdłuż pogrążonego w półmroku korytarza. Choć burza ustała już ładnych parę godzin temu, deszcz nadal nieprzerwanie padał, a ciemne chmury zasnuwające niebo, nie przynosiły nadziei na prędką poprawę pogody.
- Nic nie szkodzi. Trochę się zniecierpliwiłem, ale jestem w stanie ci to wybaczyć.
- Hmm... To dobrze. A w jakiej sprawie dzwonisz?
Po drugiej stronie na kilka sekund zapadła cisza.
- Kou?
- Chciałem przeprosić. - Jego głos stracił wesołe brzmienie, co przypomniało mi scenę z Laito zaledwie sprzed kilku minut.
- Za co? - zapytałam ostrożnie.
- Za tą kłótnię, której byłaś ostatnio świadkiem. Trochę mnie poniosło.
- Nie szkodzi. Nie jestem zła.
- Naprawdę?
- Naprawdę - potwierdziłam, nawijając pasmo włosów na palec wskazujący.
- Haa, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak mi ulżyło. Ale wiesz... To, co wtedy mówiłem przynajmniej po części było prawdą.
- To znaczy?
- U nas miałabyś się lepiej niż... u nich.
- Kou...
- Naprawdę! Jesteśmy inni. Różnimy się od nich. Gdyby tylko wtedy wszystko przebiegło inaczej... Wtedy sama mogłabyś się przekonać. Ale to niestety nie jest rozmowa na telefon.
- Tak... - patrzyłam, jak krople wody spływają po szybie w oknie, przed którym stałam. - Też tak uważam.
- Ale mam nadzieję, że nasze wspólne lekcje śpiewu nadal są aktualne?
- Huh? - zaskoczona nagłą zmianą tematu jedynie tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić.
- Och, ty naprawdę masz spory talent. Dlatego chciałbym pomóc ci go doskonalić. Poza tym, wtedy możemy na spokojnie porozmawiać. Więc, jeśli nie masz nic przeciwko, to spotkamy się w przyszłym tygodniu tam, gdzie ostatnio?
W uszach ponownie zadźwięczały mi słowa Subaru i Laito. Nie wygląda na to, żeby uważali się za przegranych. Mogą znowu coś knuć. Trzymaj się z daleka od rodziny Mukami.
Z jednej strony miałam ochotę ich posłuchać i raz na zawsze odciąć się od tej czwórki wampirów, ale z drugiej... Chciałam poznać prawdę dotyczącą mojego porwania. Musiałam dowiedzieć się, czego ode mnie chcieli bądź dalej chcą. Sądziłam również, iż istnieje małe prawdopodobieństwo, że odważą się wykonać jakiś niebezpieczny ruch w murach szkoły, tuż pod nosem braci Sakamaki.
- Kociaku? Jesteś tam?
- Tak - odezwałam wzrok od okna, zerkając w stronę pokoju, w którym nadal przebywały wampiry. Byłam ciekawa, czy z tej odległości mogły usłyszeć moje wypowiedzi. - Spotkajmy się.

- Kto to był? - Pytanie to padło z ust Ayato, ledwie przekroczyłam próg pomieszczenia.
- Nikt ważny - wzruszyłam obojętnie ramionami i schowałam telefon z powrotem do kieszeni spodni. - Takie tam, szkolne sprawy. No, ale mniejsza o to. Kto pod moją nieobecność zdążył wyjść na prowadzenie?
- Subaru - westchnął rudowłosy, opierając się kij o swoje ramię. Przeniósł wzrok na drugą stronę pokoju. - A u was?
Ayato spojrzał z niechęcią na tarczę i wystającą z niej rzutkę swojego przeciwnika.
- Shuu.
- O, czyżby spadek formy, braciszku? - Laito uśmiechnął się złośliwie. - Czy to wina naszej maleńkiej?
- Zamknij się!
- Ach, naprawdę jestem ciekaw, co wy robicie przez te wszystkie noce...
- Jesteś pewny, że chcesz wiedzieć?
- Hej, ja też tu jestem! - przypomniałam, tupiąc nogą z irytacją.
- No właśnie, maleńka. Może ty się pochwalisz, co takiego robisz z "naszą wysokością"?
Po raz drugi podczas tego wieczoru poczułam, jak na moje policzki wpełza rumieniec.
- Jesteś niemożliwy!
- Znowu zaczynacie? - Reiji z westchnięciem przewrócił stronę w czytanej książce. - Wasze zachowanie jest doprawdy niedojrzałe.
- Nikt ci nie każe tutaj przebywać - zauważył Shuu, ze znudzeniem obracając w dłoni jedną z rzutek.
- A ty kiedy stałeś się taki rozmowny?
- No, no, no! Reiji i Shuu bezpośrednio ze sobą rozmawiają - Laito klasnął w dłonie. - Mamy jakieś święto?
W duszy przyznałam rudzielcowi rację. Takie rozmowy lub chociażby kłótnie między dwójką najstarszych braci naprawdę zdarzały się bardzo rzadko.
- Też mi coś niezwykłego - prychnął Subaru. - Twoja kolej, Laito.
- Ale Subaru, to naprawdę jest coś niezwykłego.
- Mam to gdzieś. Grasz czy nie?
- Hej, Teddy - milczący do tej pory Kanato zwrócił się do swojego misia. - Wszyscy się kłócą. Ciekawe, prawda?
Westchnęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Jestem ciekawa jak wyglądają relacje między braćmi Mukami...
Zdawszy sobie sprawę z własnych myśli, potrząsnęłam szybko głową, żeby się ich pozbyć.
To nie czas i miejsce, by myśleć o tej rodzinie.
 Po spędzeniu ze sobą kolejnej godziny wypełnionej rozmowami typowo przeplatanymi z kłótniami, wzajemnym obrażaniem się i groźbami, rozeszliśmy się w swoje strony. Ja postanowiłam przed spaniem udać się jeszcze do domowej biblioteki, żeby pożyczyć stamtąd coś ciekawego na temat wampirów. Jakby nie patrzeć, po kilku miesiącach mieszkania z przedstawicielami tej rasy pod jednym dachem, wciąż nie wiedziałam o nich za wiele. Wypadałoby się więc trochę podszkolić.
 Przechadzając się między wysokimi regałami zastawionymi niezliczoną ilością książek, zastanawiałam się, czy nie łatwiej byłoby założyć jakiś komputerowy rejestr tak jak w prawdziwych bibliotekach. Tak wszystkim byłoby na pewno o wiele łatwiej. A już na pewno byłoby to wygodniejsze od chodzenia z przekrzywioną głową na około pomieszczenia i odczytywanie kolejno tytułów z grzbietów licznych książek. Serio, ten pokój był lepiej wyposażony niż biblioteka w mojej poprzedniej szkole.
 Jakimś cudem w dość krótkim czasie udało mi się znaleźć kilka tomów poświęconych interesującemu mnie tematowi. Gdy zdejmowałam z półki już ostatni z nich, na podłogę upadło coś, co było wetknięte obok niego. Schyliłam się, by to podnieść, ale zastygłam w bezruchu, z dłonią zawieszoną kilka centymetrów nad zbyt dobrze znaną mi okładką. Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła.
Nie. To niemożliwe. Przecież go wyrzuciłam...
 Wyprostowałam się i na drżących nogach opuściłam bibliotekę. Zbierało mi się na wymioty, a moje serce zaczęło tłuc się nerwowo o żebra. Byłam przekonana, że wyrzuciłam ten zeszyt do kosza na dachu szkoły zaledwie dzień wcześniej. Ale w takim razie... Skąd ponownie wziął się wśród książek w rezydencji rodziny Sakamaki? Przełknęłam ślinę i mocniej obejmując ramionami trzymane książki przyśpieszyłam kroku. W tej chwili chciałam po prostu jak najszybciej znaleźć się w swoim łóżku i odciąć od tego wszystkiego, co ostatnimi czasy działo się wokół mnie.

środa, 24 lutego 2016

Pomocy!

Moi drodzy czytelnicy... Piszę tego posta, aby prosić w nim was o pomoc. Już wyjaśniam, o co chodzi. Otóż... Brak mi weny T^T Niby mam jakieś pomysły na różne opowiadania, ale nie jest to nic konkretnego. I to jest straszne! Mam jeszcze kilka wolnych dni, więc koniecznie chciałabym coś jeszcze napisać. Dlatego proszę was w tej sprawie o pomoc. W ankiecie (po lewej stronie bloga) głosujcie na opowiadanie, które chcielibyście przeczytać w najbliższym czasie. Jeżeli wybierzecie opcję "Coś innego", to swoje propozycje zapiszcie w komentarzach pod tym postem. Możecie korzystać z sugestii, które podałam w ankiecie przed końcem roku lub z mojej listy anime:
http://myanimelist.net/animelist/LadyKanra

Mam nadzieję, że z waszą pomocą uda mi się skupić na jednym temacie i wymyślę cóż jeszcze przed końcem ferii.

piątek, 19 lutego 2016

Diabolik Lovers: Rozdział 33

A teraz to, na co pewnie większość z was czekała, czyli kolejny rozdział DiaLovers! Bez zbędnego przedłużania życzę wam miłego czytania. Tym, którzy tak jak ja mają teraz ferie życzę również miłego odpoczynku, a tym, którzy chodzą do szkoły - powodzenia i cierpliwości. Przynajmniej jest weekend, prawda? ^^


W obliczu burzy


 Pędziłam szkolnymi korytarzami, omijając slalomem tor przeszkód w postaci włóczących się uczniów. Spojrzałam na zegarek, który miałam zapięty na przegubie lewej ręki. Długa przerwa zbliżała się nieuchronnie do końca, a ja w większości ją zmarnowałam. I co mi z tego przyszło? Zamiast pożądanego relaksu otrzymałam zdecydowanie niepożądane przypomnienie o istnieniu Cordelii oraz nowe ugryzienie do kolekcji. Och, no i byłam świadkiem (i przyczyną jednocześnie) kłótni dwóch wampirów. Po prostu cudowny sposób na spędzenie przerwy między lekcjami. Teraz chciałam jedynie znaleźć Ayato i chociaż chwilę z nim porozmawiać. Może był arogancki, zbyt pewny siebie, protekcjonalny, zaborczy itepe, ale czasami dało się z nim normalnie porozmawiać. A zresztą, po co się oszukiwać? Jak to mawiają - serce nie sługa.
 Zatrzymałam się przy wejściu do sali, w której odbywały się nasze lekcje. Miałam niemal stu procentową pewność, że zastanę w niej Ayato, ponieważ ten rzadko gdziekolwiek ruszał się podczas przerw. Tak było i tego dnia. Z tym jednym wyjątkiem, że chłopak nie był sam. Przez otwarte drzwi widziałam Yuri stojącą przy jego ławce. Mówiła coś do niego, a on po prostu bujał się na krześle z rękami założonymi za głowę. Z miejsca, gdzie stałam, nie widziałam jego miny.
 Nie powinnam czuć się zazdrosna o to, że rozmawia i przebywa w towarzystwie innych dziewczyn, bo przecież nie byliśmy ze sobą w żadnym związku. A jednak... Nie mogłam znieść myśli, że mógłby woleć jakąś inną. Boleśnie zdawałam sobie sprawę z jego atrakcyjności. Był szczupły i całkiem wysoki. Pod przeważnie rozpiętą koszulą rysowały się delikatne mięśnie. Jego jadowicie zielone oczy do złudzenia przypominały kocie, a włosy miał jedwabiście gładkie, przyjemne w dotyku. Był zabójczo przystojny. Natomiast ubrania znajdujące się zazwyczaj w nieładzie, które komuś innemu nadawałyby wyglądu bezdomnego albo niechluja, jemu jedynie dodawały uroku. Również jego głos był niezwykle uwodzicielski. Mogłabym go słuchać godzinami i...
 Zarumieniłam się, odzyskując kontrolę nad swoimi myślami.
Chyba zapędziłam się trochę za daleko...
 Otrząsnąwszy się z tego... hmm... zamyślenia wróciłam do obserwacji tej dwójki w klasie. Przyłożyłam dłoń do framugi drzwi i wychyliłam się nieco bardziej, żeby mieć lepszy widok. Co prawda podsłuchiwanie ani podglądanie nie było właściwe, ale sądziłam, iż mojego zachowania nie można zakwalifikować do żadnej z tych kategorii. Po pierwsze, nie słyszałam nic z tego, co paplała blondynka, gdyż niestety nie posiadałam wyostrzonych zmysłów w przeciwieństwie do moich współlokatorów. A po drugie, przebywali w miejscu publicznym, więc każdy mógł ich zobaczyć i nie powinni mieć żadnych pretensji w tej sprawie.
- Co ty robisz?
Odwróciłam się tak gwałtownie, że uderzyłam łokciem w futrynę. Stęknąwszy z bólu złapałam się za obolałe miejsce i spojrzałam z wyrzutem na swojego oprawcę. No, dobra. Tak właściwie to była moja wina, że się uderzyłam, ale on mnie wystraszył, więc pośrednio był za to odpowiedzialny. "Oprawca" przechylił głowę, przyglądając mi się z zaciekawieniem w dużych, fioletowych oczach.
- Nic takiego - odparłam najniewinniej jak potrafiłam, masując moją biedną kość. - Kompletnie.
Kanato wyglądał na średnio przekonanego. Zajrzał do sali ponad moim ramieniem, po czym wrócił do mnie spojrzeniem.
- To czemu wyglądasz jakbym ci w czymś przeszkodził?
Punkt dla niego.
- To nie tak - zaprzeczyłam, śmiejąc się nerwowo. - Właśnie chciałam wejść do klasy.
- Ale tego nie zrobiłaś.
- Bo... Mi przeszkodziłeś.
 Ledwie skończyłam mówić, a między nami przepchnęła się Yuri z nadąsaną miną. Posłała mi mordercze spojrzenie, po czym odeszła, zarzucając po drodze blond włosami. Kanato zmarszczył brwi, patrząc na mnie z niemym pytaniem, ale wzruszyłam jedynie ramionami. Wampir z westchnięciem powiedział Teddy'emu, jacy to ludzie są dziwni i skierował się na swoje miejsce w sali. Podreptałam za nim. Rzuciwszy torbę na swoją ławkę, odwróciłam się na krześle w stronę Ayato.
- Długo cię nie było - rzucił na powitanie.
- Czy ja wiem... 
Starałam się nadać swojemu głosowi w miarę obojętny ton. Jednocześnie bawiłam się łańcuszkiem, na którym zawieszony był mój srebrny krzyżyk, więc nie wiem czy wypadłam tak wiarygodnie, jak chciałam. Nagle Ayato zmrużył oczy i pochylił się nad oddzielającą nas ławką. Złapał oba moje nadgarstki oraz przyciągnął mnie za nie w swoją stronę.
- O-o co...
- Kto? - Przerwał, wbijając wzrok w moją szyję.
Spuściłam wzrok. Poczułam, że wampir zaciska mocniej palce. Przygryzłam dolną wargę, wahając się nad wyborem odpowiedzi. Nie chciałam niepotrzebnie wszczynać kolejnej awantury. Podjęłam decyzję. Odetchnęłam głęboko jak przed skokiem do wody i spojrzałam mu w oczy.
- Posłuchaj. Ja...
 Przerwał mi dzwonek oznajmiający początek lekcji. No tak. To nie był dobry moment na żadne zwierzenia. Drzwi sali zamknęły się za wchodzącym do niej nauczycielem. Ayato ponaglił mnie spojrzeniem, ale pokręciłam głową i wyszarpnęłam ręce z jego uścisku.
- Nieważne - mruknęłam, obracając się przodem do tablicy. Mimo to, mojej uwadze nie umknęła mina chłopaka. W zielonych oczach czaiła się złość.

 Limuzyna zatrzymała się łagodnie na podjeździe do rezydencji. Wyskoczyłam z niej jako pierwsza i przeciągnęłam się, wyciągając ramiona w stronę nocnego nieba. Trzeba przyznać, że to był dosyć ciężki dzień. Miałam wielką ochotę wziąć gorący prysznic i paść prosto do łóżka.
Bracia Sakamaki tymczasem powysiadali kolejno, znikając w panującym wokół mroku. Zostałam sama z Subaru, który dogonił mnie, gdy skierowałam się w stronę schodów prowadzących do budynku.
- Powiedziałaś komuś? - w znaczący sposób zaakcentował słowo "komuś".
- Nie.
- Czemu? - Jego głos nabrał wyraźnej surowości. Zerkając na niego kątem oka dostrzegłam pionową zmarszczkę między jego brwiami. Bynajmniej nie był zadowolony. - Nie wygląda na to, żeby uważali się za przegranych. Słyszałaś co mówił blondyn. Mogą znowu coś knuć.
 Pokonaliśmy w milczeniu kilka stopni, nim mu odpowiedziałam.
- Szczerze mówiąc, wątpię, aby była potrzeba wszczynania niepotrzebnego zamieszania.
- Niepotrzebnego?! Czy ty siebie słyszysz?!
- Subaru... - spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem błąkającym się po moich ustach. - Naprawdę. Nic takiego się nie dzieje. Kou powiedział to pewnie tylko po to, żeby cię wkurzyć.
- I mu się udało...
- No właśnie - przytaknęłam, przez co zostałam spiorunowana wzrokiem. - To była zwykła prowokacja. Nie sądzę, żeby trzeba było o tym mówić reszcie.
- O czym nie trzeba mówić reszcie?
Oboje poderwaliśmy gwałtownie głowy. Przed nami, kilka stopni wyżej stał Ayato. Chłodny wiatr poruszał jego w połowie rozpiętą koszulą, ale na wampirze nie robiło to najmniejszego wrażenia. Prawą dłoń opierał na biodrze i mierzył nas wzrokiem.
 Subaru spojrzał na mnie pytająco. Skinęłam mu głową. Zacisnął więc dłonie w pięści i ruszył w górę schodów. Mijając Ayato, posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Odprowadziwszy go wzrokiem, spojrzałam na Ayato. Nie ruszył się ze swojego miejsca. Ja również tego nie zrobiłam.
- O niczym ważnym - odpowiedziałam wreszcie na jego pytanie.
- Ukrywasz coś przede mną - zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
- Nawet jeśli masz rację, to co z tego? - Wiedziałam, że w tej chwili zabrzmiałam defensywnie.
Z powodu ciemności nie byłam w stanie dostrzec wyrazu jego twarzy. Księżyc oświetlający go od tyłu też wcale nie pomagał. Wydawało mi się jednakże, że zmrużył oczy.
- Zdajesz sobie sprawę ze swojego położenia? - Zapytał oschle. - Jesteś moją własnością, nie masz prawa mi się sprzeciwiać.
A ten znowu swoje.
Ruszyłam powoli po schodach w jego stronę. Nawet nie drgnął, ale nie spuszczał ze mnie wzroku. Czułam, jak przewiercał mnie nim na wylot. Ostatecznie zatrzymałam się na stopniu poniżej niego. Podniosłam wzrok i chwyciłam zwisający z jego szyi krawat, zmuszając go tym samym do pochylenia się. Przez chwilę toczyliśmy niemą walkę na spojrzenia.
- Ayato... - odezwałam się cicho. - Czy mógłbyś przestać być takim aroganckim dupkiem? Nie jestem niczyją własnością. Zrozum to.
- Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? 
- Mogłabym zapytać o to samo - zmrużyłam lekko oczy. Ayato nie cofnął się. Wiedziałam, że to co robię było jak trzymanie za obrożę lwa. Ryzyko było takie samo. - A tak w ogóle, to czyżbyś zaczynał gadać jak Reiji?
Ta uwaga albo go rozbawiła, albo zirytowała. Prychnął cicho, lecz po chwili na jego twarzy zagościł delikatny uśmieszek. 
- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
Wahałam się przez ułamek sekundy.
- Daj mi pół godziny. Pogadamy na spokojnie.
Uniósł brwi, gdy wypuściłam z ręki jego krawat. 
- A myślałem, że zrobisz coś więcej.
Teraz to ja prychnęłam, aby ukryć mimowolne zawstydzenie.
- Chciałbyś.
- Może.

 Wspomniane przeze mnie pół godziny wykorzystałam na wieczorną toaletę oraz przygotowanie sobie gorącej herbaty. Z wciąż parującym kubkiem w rękach weszłam do swojego pokoju, zapaliłam światło, upiłam łyk aromatycznego napoju i... Niemal się nim udławiłam. Krztusząc się, czym prędzej odstawiłam naczynie na biurko. Uspokoiwszy się, spojrzałam z wyrzutem na rozpartego wygodnie na krześle Ayato.
- Nie cierpię, kiedy tak robicie - oznajmiłam, przysiadając na skraju biurka.
- Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś?
- Wyobraź sobie, że to trochę trudne. 
Przyjrzałam się mu ze swojego miejsca. Z tego, co widziałam również zdążył zamienić szkolny mundurek na coś wygodniejszego - luźne spodnie oraz koszulę z długimi rękawami. Jednak jedno pozostało bez zmian. Te ubrania również były w nieładzie. Zaczęłam się zastanawiać co jest bardziej prawdopodobne. To, że Laito wstąpi do zakonu czy to, że zobaczę kiedyś Ayato schludnie ubranego w garnitur.
- Więc? 
Westchnęłam, opierając się dłońmi o blat za moimi plecami. Opowiedziałam mu o krótkiej kłótni między Kou i Subaru oraz o podejrzeniach białowłosego. Wysłuchał mnie w milczeniu, słowem niczego nie komentując. Kiedy skończyłam, pochylił się do przodu opierając podbródek na dłoni zwiniętej w pięść.
- Ale co stało się wcześniej? Bo z tego, co mówisz, to zgaduję, że nie zrobił tego żaden z nich.
- No... Nie.
Wpatrywał się we mnie z wyraźnym oczekiwaniem na dalszą część historii.
- Cóż... - objęłam dłońmi gorący kubek. Spuściłam wzrok na jego zawartość. Postanowiłam przemilczeć część o Cordelii. W końcu pozbyłam się przecież jej notatnika, więc powinno być lepiej. Już i tak wywołałam zbyt wiele niepotrzebnych problemów. - To Ruki.
Ayato drgnął i wyprostował się na krześle.
- Jak do tego doszło? - Jego głos brzmiał jak warknięcie.
Upiłam mały łyk herbaty i ponownie zaczęłam opowiadać.
- Ale naprawdę dziwnie się zachowywał - podsumowałam. - Bredził coś i jakby nie był sobą.
- Naprawdę znasz go na tyle, żeby móc to stwierdzić?
Chłopak podniósł się ze swojego miejsca i podszedł bliżej mnie. Odstawiłam kubek na bok, obserwując go uważnie.
- Prawdopodobnie nie - przyznałam niechętnie.
- Pokaż.
- Słucham? - Zmarszczyłam czoło.
- Ugryzienie - wyjaśnił spokojnie, stając tak blisko, że dotykał nogami moich kolan. 
 Niepewnie zgarnęłam włosy na jedną stronę, odsłaniając dwie malutkie ranki. Ayato musnął skórę wokół nich opuszkami palców, a następnie pochylił się, opierając dłonie na blacie po obu stronach moich ud. Zadrżałam, gdy poczułam jego kły blisko miejsca, w którym zatopił je Ruki kilka godzin wcześniej. Zacisnęłam powieki, starając się w ogóle nie poruszać. Mimo upływu czasu nie mogłam przyzwyczaić się do dźwięku wysysanej ze mnie krwi.
- Nie miał prawa cię dotykać - powiedział po chwili, odrywając się od mojej szyi. - Nikt nie ma prawa dotykać mojej własności.
Otrząsnęłam się z chwilowego otumanienia towarzyszącego utracie krwi i zgromiłam wampira wzrokiem.
- Już to mówiłam, ale powtórzę jeszcze raz. Nie jestem niczyją własnością.
- Jesteś tego taka pewna?
Właśnie zamierzałam potwierdzić, kiedy za oknami rozległ się huk gromu. Pisnęłam z zaskoczenia i odruchowo wczepiłam się palcami w ramiona Ayato. Zdezorientowany wampir zastygł w bezruchu, ale po chwili zachichotał tuż obok mojego ucha.
- Ktoś tu się boi burzy?
Moje policzki zapłonęły rumieńcem.
- To nie tak - burknęłam, próbując się cofnąć. W tej chwili jednak pokój rozświetliła błyskawica, a światło padające z żyrandola zgasło. Po kilku sekundach rozległ się kolejny grzmot. Zadygotałam, ponownie wyciągając ręce do Ayato.
- Nie? - Zaśmiał się, rozbawiony moimi reakcjami. - To w takim razie jak?
- Zamknij się - syknęłam, wtulając twarz w jego klatkę piersiową. 
- Och, no wiesz, zawsze mogę sobie stąd pójść.
- Nawet nie próbuj! - ostrzegłam, obejmując go mocniej ramionami. - Proszę...
Zaśmiał się i nim zdążyłam zareagować wziął mnie na ręce.
- Dobra, Naleśniku - uśmiechnął się, podchodząc do łóżka. - Zostanę, ale nie uśmiecha mi się stać tak całą noc.
 Opuścił mnie na pościel, a sam zajął miejsce obok. Od razu przysunęłam bliżej niego. Może to i śmieszne, ale od dziecka bałam się burzy. Za każdym razem starałam się unikać wtedy samotności. Już leżenie w ramionach krwiożerczego wampira wydawało się być lepszą opcją. No, dobrze. Leżenie w ramionach tego konkretnego wampira zawsze było dla mnie lepszą opcją. Nie tylko w takich wyjątkowych sytuacjach.
- Hmm... - mruknął Ayato, bawiąc się pasmem moich włosów. - Takie burze mogłyby zdarzać się częściej. Tak uroczo do mnie lgniesz.
- Och, daj spokój - poprosiłam szeptem, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. - Będziesz mi to teraz wypominał do końca życia?
Poczułam jego dłonie przesuwające się powoli wzdłuż moich pleców. Było to niezwykle kojące uczucie. Kto by pomyślał, że ten sadystyczny wampir może być taki delikatny?
- Możliwe.
- Wredota - skwitowałam, zaciskając prawą dłoń na materiale jego koszuli.
- Możliwe - powtórzył. Jego oddech połaskotał mój policzek, kiedy się zaśmiał.
W odpowiedzi kopnęłam go w piszczel. Palce wędrujące po moim kręgosłupie zatrzymały się w miejscu.
- Jesteś pewna, że chcesz mnie kopać?
- Możliwe - przedrzeźniłam go.
- Znowu za dużo sobie pozwalasz.
- Znowu brzmisz jak Reiji.
- Może idź już spać? Podobno jesteś zmęczona.
- Dobranoc.
 Na dworze burza rozchulała się na dobre. Deszcz bębnił wściekle w parapety i szyby w oknach, a do naszych uszu co chwilę dobiegały grzmoty poprzedzane oślepiająco jasnymi błyskawicami. Przestało mi to jednak przeszkadzać. Wtulona w ramiona Ayato wyłączyłam się na świat zewnętrzny. Podrażniliśmy się ze sobą jeszcze przez chwilę, po czym w końcu zasnęłam.

środa, 17 lutego 2016

Nastoletni Terror: Rozdział 6

Po tyłu miesiącach wreszcie jest! 6 rozdział Nastoletniego Terroru! Mam nadzieję, że ta historia jeszcze się wam nie znudziła i najnowszy rozdział przypadnie wam do gustu ^^ Życzę miłego czytania i cierpliwego oczekiwania na kontynuację DiaLovers :3



Przygotowania czas zacząć

 Po małym teście, jakiemu zostałam poddana Natsume upewnił się, że nie będę się nudziła przez najbliższych kilka godzin. Włóczyliśmy się razem po mieście, rozmawialiśmy o kompletnie przyziemnych sprawach, a on rzucał co jakiś czas różnymi żartami, starając się utrzymać między nami jak najbardziej luźną i swobodną atmosferę. Zachowywał się, jakbyśmy znali i przyjaźnili się od dawna. To było niewiarygodnie miłe... oraz przyjemne. Dzięki jego staraniom, udało mi się także chwilowo zapomnieć o dręczących mnie zmartwieniach.
 Kiedy słońce tkwiło już wysoko na niebie, a ja poczułam, że robię się głodna, chłopak nagle przystanął. Z kieszeni swoich spodni wyjął brzęczący telefon i otworzywszy klapkę przysunął go do ucha.
- Co jest, Sei? - Rzucił do telefonu, posyłając mi przepraszające spojrzenie.
Skinęłam lekko głową dając mu tym do zrozumienia, że nie mam nic przeciwko. Uśmiechnął się, ale mina szybko mu zrzedła.
- Musimy? - Jęknął, najwyraźniej w najmniejszym stopniu niezadowolony z tego, co powiedział mu Seiichi. Ja natomiast nadstawiłam uszu, słysząc ten wyraz w liczbie mnogiej. - Tak, wiem, że dzisiaj moja kolej... Ale... Och, no dobra! Narka!
 Z miną dziecka, któremu kazano posprzątać w pokoju zatrzasnął klapkę telefonu i ponownie przeniósł na mnie wzrok. 
- Mała zmiana planów - westchnął, chowając urządzenie do kieszeni. - Będziemy musieli nadłożyć trochę drogi przed powrotem.
- To znaczy? - Przechyliłam głowę, nie bardzo rozumiejąc, co miał na myśli.
- Jestem odpowiedzialny za dzisiejszy obiad... - wyjaśnił, opuszczając ze zrezygnowaniem ramiona. - Więc musielibyśmy zahaczyć o jakiś sklep.
- Rozumiem. Nie ma problemu.
Natsume zamrugał kilkakrotnie, spoglądając na mnie ze zdumieniem w brązowych oczach.
- Naprawdę? Nie przeszkadza ci to?
Teraz to ja zrobiłam zaskoczoną minę.
- Nie. Czemu by miało...?
Odetchnął z ulgą, odgarniając kosmyki włosów opadające mu na twarz.
- W takim razie chodźmy. Chyba za rogiem powinien być jakiś spożywczak.
 Kilkanaście minut później opuściliśmy sklep z zakupami dla całej naszej szóstki. Natsume jednak szybko znów stał się markotny. Szedł zamyślony, marszcząc przy tym brwi.
- Yamamura... - odezwałam się, przyciągając jego uwagę. - Czy coś się stało?
- Ach, no wiesz... - wolną dłonią potarł kark, po czym skrzywił się. - Nie najlepiej radzę sobie z gotowaniem, więc zastanawiam się, co mógłbym zrobić.
Spuściłam wzrok na niesione przez nas reklamówki. W myślach szybko przebiegłam listę składników, które chwilę wcześniej kupiliśmy.
- Może omlet ryżowy? - Zasugerowałam w końcu. - Nie jest zbyt skomplikowany w przyrządzeniu.
Natsume uśmiechnął się krzywo.
- Myślisz, że nawet ja bym sobie z tym poradził?
- Na pewno nie możesz być aż tak kiepski.
- Założysz się? 
- Mogłabym ci pomóc. Jeśli oczywiście chcesz - dodałam pośpiesznie.
- Serio? - Yamamura zatrzymał się i odwrócił w moją stronę z błyskiem w oku. - Pomogłabyś?
Przytaknęłam.
- Co prawda, nie byłoby to danie godne pięciogwiazdkowej restauracji, ale jakąś znajomość w tym zakresie mam.
Uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję! Ratujesz mi życie!
- Chyba trochę przesadzasz... - zaoponowałam, nie rozumiejąc jego reakcji. - Przecież to nic takiego.
- Nie uważam tak.
Posłał mi jeszcze jeden uśmiech i ponownie odzyskawszy dobry humor, ruszył w kierunku zaparkowanego motoru.

- Waah! To jest pyszne!
 Natsume wyjął z ust łyżeczkę i wpatrywał się w nią w taki sposób, jakby na jej powierzchni objawił się mu jakiś cud. Zerknęłam na niego zakłopotana, przekładając kolejne omlety na ustawione na blacie talerze.
- Aż tak ci smakuje?
- Tak. Jesteś w tym świetna!
- Zrobiliśmy je razem - zauważyłam i sięgnęłam po buteleczkę z sosem.
- Ale gdyby nie ty, to sam w życiu nie dałbym sobie rady.
Chłopak porozstawiał na stole szklanki, a następnie wrócił się po sztućce.
- Przesadzasz... - rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym jeszcze zrobić, ale wszystko do posiłku zostało już przygotowane.
- Co tak ładnie pachnie? - zapytał Seiichi, wsuwając głowę do kuchni. - Natsume, przecież to ty miałeś zająć się obiadem.
Ciemnowłosy rzucił mu piorunujące spojrzenie, po czym uniósł dumnie głowę.
- I się nim zająłem. 
- Wybacz, stary, ale to pachnie i wygląda zbyt smacznie jak na twoją sprawkę.
- Saori mi pomogła.
Spojrzenie blondyna przeniosło się na mnie. Przechylił głowę na bok, prawdopodobnie nad czymś się zastanawiając.
- Czy on cię wykorzystał, Shimizu?
Otworzyłam szerzej oczy i szybko zaprzeczyłam ruchem głowy.
- Sama zaproponowałam pomoc Yamamurze.
- Zupełnie dobrowolnie? - Upewnił się, jeszcze bardziej przechylając głowę.
- Tak.
- Hej, za kogo ty mnie masz?! - Wtrącił się Natsume, patrząc na Seiichiego spode łba.
- Przerabialiśmy to już rano, pamiętasz? - Blondyn zachichotał rozbawiony jego reakcją. Zajął swoje miejsce przy stole, zacierając z uśmiechem ręce. - A teraz lepiej zawołaj resztę. Szkoda by była, gdyby wysiłki Shimizu poszły na marne.

 Gdy obiad zbliżał się już powoli do końca, moi towarzysze zaczęli omawiać szczegóły jakiegoś planu, który mieli niedługo zrealizować. Zajadając spokojnie omlety z fachowością wypowiadali się na temat materiałów wybuchowych i skomplikowanych systemów bezpieczeństwa. Kompletnie nic nie rozumiałam z tego, co mówili, a chociaż w ogóle nie przejmowali się moją obecnością, to czułam, że nie powinnam być obecna podczas tej rozmowy. Po raz kolejny zdałam sobie sprawę z tego, iż miałam do czynienia z najprawdziwszymi, młodocianymi przestępcami. Zacisnąwszy dłonie na kolanach, wbiłam wzrok w pusty talerz przede mną.
Dlaczego oni nie mogą być normalnymi nastolatkami? Nawet gdyby mieszkali w squacie i po prostu nie chodzili do szkoły albo byli zwykłymi wandalami... Byłoby to lepsze niż zabawa w terror! Dlaczego to robią? Ma to być przejaw jakiegoś zaawansowanego buntu? Ale przeciwko czemu? Co chcą osiągnąć? Może mają jakiś powód... Ale... 
 Oprzytomniałam, kiedy zdałam sobie sprawę, że przy stole zapadła dziwna cisza. Podniosłam głowę, przekonując się, że spojrzenia wszystkich przy stole były skupione na mnie. Najwidoczniej, gdy przez moją głowę przemykały kolejne pytania ktoś zadał mi pytanie i teraz wszyscy czekali na moją odpowiedź. Zmieszana, zmieniłam pozycję na krześle, zahaczając stopami o jego przednie nogi.
- Przepraszam. Zamyśliłam się - wydukałam cicho. - Mówiliście coś?
Co za idiotyczne pytanie...
Adachi przewrócił oczami z wyraźną irytacją. Usta Ryutaro wykrzywiły się natomiast w aroganckim uśmieszku. Wbiłam paznokcie w materiał spodni.
- Mówiliśmy o tym, że nareszcie będziesz mogła się wykazać - poinformował mnie łagodnie Torisei.
W mojej głowie rozległ się alarmujący dzwonek. Wykazać?
- W jaki sposób? - Zapytałam ostrożnie. Dłonie zaciśnięte na kolanach zaczęły mi drżeć.
Ryutaro parsknął, ale opanował się, gdy Seiichi posłał mu karcące spojrzenie.
- Pomożesz nam w wykonaniu naszego planu - zwrócił się do mnie blondyn. Uśmiechnął się w taki sposób, jakby chciał dodać mi otuchy. Nie pomogło.
- Jak to? Czy naprawdę muszę? Nie mogę pomóc wam w jakiś... Inny sposób? - Mówiłam coraz szybciej. Narastała we mnie panika, a skóra stała się lodowata. - Mogłabym na przykład zajmować się wszystkimi posiłkami, mogłabym sprzątać, prać, chodzić na zakupy... Cokolwiek!
- Nie - ostry głos Kaoru przeszył powietrze.
- Ale... Proszę!
- Nie - powtórzył chłodno, lecz zarazem przerażająco spokojnie. Wbił we mnie spojrzenie swoich ciemnych oczu. Wydawały się być całkowicie czarne.
- Przypieczętowałaś swój los w chwili, w której zdecydowałaś się przyjechać tutaj z Natsume. Teraz nie masz już wyjścia, więc jeśli nie chcesz źle skończyć, słuchaj tego, co się do ciebie mówi. Dobrze ci radzę, bądź posłuszna, a żadna krzywda ci się nie stanie.
Do tej pory myślałam, że może uda mi się w jakiś sposób wykręcić i nie będę musiała brać udziału w ich szalonych planach. Teraz moje nadzieje zostały rozwiane. Spojrzałam bezradnie na siedzącego na przeciwko mnie Natsume. Lekko, niemal niezauważalnie pokręcił głową. Czułam rosnącą w moim gardle gulę.
- Rozumiesz?
Przełknęłam z trudem ślinę. Z całych sił starałam się nie rozpłakać.
- Tak.

 Skończyliśmy posiłek w milczeniu. W milczeniu też razem z Natsume sprzątnęliśmy brudne naczynia ze stołu i je umyliśmy. Po odłożeniu ostatniego talerza na miejsce oparłam mokre dłonie na blacie obok zlewu. Zacisnęłam je w pięści i przyglądałam się jak kropelki wody spływały po nich powoli, skapując na gładkie drewno.
- Musisz się przyzwyczaić - odezwał się Natsume oparty o drzwi lodówki.
Przyzwyczaić? Chyba łatwiej powiedzieć niż zrobić.
- Nie powiesz mi, dlaczego to robicie, prawda? - Spytałam, choć wiedziałam, że nie uzyskam takiej odpowiedzi, jakiej bym oczekiwała.
Chłopak wzruszył lekko ramionami. Patrzył na zwisającą z sufitu, przybrudzoną lampę.
- Z czasem to zrozumiesz.
Szczerze powiedziawszy, wątpiłam w to, ale nie powiedziałam mu tego.
- Pójdziemy do Ryu? - Zaproponował po kolejnej chwili wypełnionej ciszą.
- Po co?
Uśmiechnął się. A raczej zmusił się do uniesienia kącików ust.
- Pewnie robi teraz coś ciekawego. No i jako jedyny nie będzie miał nic przeciwko temu, że przerwiemy mu pracę - przeniósł wzrok na mnie, a nierówna grzywka opadła mu na oczy. - Sei siedzi teraz w garażu, prawdopodobnie pod którymś z wozów, więc ciężko byłoby z nim pogadać. Kuro robi coś przy swoim kompie, więc też nie za bardzo... A do Hisako możemy zajrzeć później.
- Dobrze - zgodziłam się, zdając sobie sprawę z niewielkiego wyboru jaki miałam. Wytarłam dłonie w spodnie i ruszyłam po schodach za rozpromienionym Natsume.
- Wchodzimy! - Oznajmił już tak właściwie po fakcie, przekraczając próg pokoju Ryutaro.
- Dzięki za ostrzeżenie - prychnął chłopak pochylony nad biurkiem. - Czuj się jak u siebie. A nie, sorry. Ty już to robisz.
Natsume zachichotał rozsiadając się wygodnie na łóżku gospodarza. Ja natomiast zatrzymałam się niepewnie przy drzwiach. Z zaciekawieniem rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nigdy nie byłam w pokoju żadnego chłopaka, ale gdybym miała jakiś sobie wyobrazić, to wyglądałby właśnie tak jak ten. Plakaty zespołów, których nawet nie znałam, kolekcjonerskie figurki, sterty komiksów, ubrania porozrzucane w najmniej odpowiednich do tego miejscach i tak dalej...
Ryutaro obrócił się na swoim krześle i obrzucił mnie nieodgadnionym spojrzeniem zza swoich okularów.
- Skoro już tu przyszłaś, to usiądź, a nie stoisz jak ten kołek.
Po tych słowach wrócił do swojej pracy, czyli przykręcania niewielkich śrubek w jakimś rozłożonym na czynniki pierwsze urządzeniu. Posłusznie przycupnęłam więc na krawędzi łóżka, obok Yamamury. Ten nachylił się w moją stronę i powiedział konspiracyjnym szeptem:
- Nie przejmuj się tym - zatoczył ręką szeroki łuk. - Gdzie Ryu, tam i bajzel.
Uśmiechnęłam się wbrew sobie.
- Jeszcze jedno zbędne słowo, Natsu, a wbiję ci ten śrubokręt tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Endo uśmiechnął się złowieszczo unosząc wspomniany przedmiot, który zabłysnął ostrzegawczo w świetle lampki.
- Uuu, boję się - Natsume uśmiechnął się bezczelnie i splótł ręce za głową.
- Powinieneś - odparł z powagą okularnik.
Mój wzrok padł tymczasem na jasnoróżową, futrzastą kulkę leżącą na skraju biurka. Była wielkości piłeczki do ping-ponga i wyglądała jak modne ostatnimi czasy przywieszki do telefonów.
- Aww, jaka urocza.
Bez zastanowienia chwyciłam kulkę w dłonie i przyjrzałam się jej uważnie.
- Ostrożnie - odezwał się Ryutaro nawet na mnie nie patrząc. - To bomba.
Momentalnie zastygłam w bezruchu, modląc się w duszy, abym się tylko przesłyszała.
- C-co?
- Bomba - powtórzył tym samym, beznamiętnym głosem. - Jeden fałszywy ruch i cały ten pokój wyleci w powietrze.
Czułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy.
- J-jak to? - Zaskrzeczałam, wlepiając wzrok w kulkę leżącą na moich wyciągniętych rękach. Wyglądała przecież zupełnie niegroźnie. - Ja... Nie chciałam...
Bojąc się ruszyć, zerknęłam kątem oka na Natsume. I dostrzegłam jak jego ramiona drżą od tłumionego śmiechu. Widząc moją minę, nie wytrzymał i parsknął. Ze skołowania wyrwał mnie dopiero Ryutaro, zabierając ode mnie rzekomą bombę.
- Żartowałem - na potwierdzenie swoich słów potrząsnął przedmiotem przed moją twarzą. - To dopiero będzie bomba. Ale nawet wtedy nie będzie w stanie wysadzić tego pokoju, a jedynie mogłaby go zadymić i poparzyć ci ręce. Poza tym, wypraszam sobie, ale nie kładę bomb byle gdzie. Może cię to nauczy chociaż tyle, żeby nie dotykać moich rzeczy bez pozwolenia.
- To prawda - dodał Natsume, trzymając się za brzuch. - Takie zabawki, to jedyne rzeczy, które Ryu trzyma we względnym porządku.
- Przepraszam - mruknęłam. Byłam niemal pewna, że moje policzki przybrały o wiele intensywniejszą barwę od tej, którą miały jeszcze chwilę temu. Jak na potwierdzenie chłopcy zgodnie wybuchnęli śmiechem.

środa, 17 lutego 2016

Diabolik Lovers Versus Song Requiem (2) Bloody Night

Oto kolejna informacja dla fanów DiaLovers! Mniej więcej godzinę temu oficjalny kanał "Rejet" udostępnił ostatnią piosenkę z serii "Versus Song Requiem (2) Bloody Night". Jest to 6 piosenek - duetów głównych bohaterów gier DL. Zapraszam do słuchania!

Ayato & Subaru

Ruki & Azusa

Carla & Shin

Reiji & Kanato

Kou & Yuma

Shuu & Laito

I jak? Która piosenka najbardziej przypadła wam do gustu? Bo mi ta w wykonaniu Ayato i Subaru oraz ta Shuu i Laito, a zaraz za nimi plasuje się Reiji i Kanato :3

poniedziałek, 15 lutego 2016

Białe zło

Pierwszy dzień moich ferii przynosi wam... Nowe opowiadanie! Nie jest to, co prawda, kontynuacja żadnego z dotychczasowych, tylko coś zupełnie nowego. Krótki one shot, na napisanie którego natchnęło mnie w pewien śnieżny ranek, gdy szłam do szkoły. Mam nadzieję, że się wam spodoba ^^


Białe zło

 Biel. Wszechobecna, chłodna biel. Utworzone z niej misternie piękne, drobne gwiazdki opadały powoli, porywane do tańca przez wiatr. Łącząc się ze sobą, przykrywały białym puchem dachy domów, gałęzie bezlistnych drzew oraz ulice. Swoim istnieniem stopniowo zmieniały krajobraz, nadając mu charakterystycznego dla tej pory roku, magicznego wyglądu. 
Reakcje ludzi były różne. Największą radość ta pogoda sprawiała oczywiście dzieciom, które idąc do szkoły ścigały się po śliskiej powierzchni ze śnieżnymi kulami w dłoniach. Co jakiś czas przystawały jednak, by na wystawione języki spróbować złapać chłodne płatki. 
Z goła inne podejście mieli dorośli. Ci, którzy nie mogli podróżować do pracy w nagrzanych wnętrzach samochodów narzekali na nieodśnieżone chodniki. Nierzadko z ich ust padały siarczyste przekleństwa, gdy podeszwy ich butów traciły należytą przyczepność.
 Wśród wszystkich tych ludzi zmuszonych do przedzierania się przez śnieżne zaspy z samego rana była jedna osoba niemal stanowiąca żywe uosobienie całej nienawiści skierowanej przeciwko białemu puchowi. Idąc w przeciwną stronę niż cała reszta, stąpała gniewnie w czarnych, wysokich butach po śniegu kompletnie niewzruszona jego rzekomym urokiem. Zaciśnięte w pięści dłonie trzymała w kieszeniach długiej, równie czarnej kurtki. Sięgając jej niemalże do kolan odsłaniała zaledwie kilkucentymetrowy fragment granatowych dżinsów. Idealnie proste, niemal tak ciemne jak kurtka włosy kołysały się w rytm kroków na wysokości jej pasa. Dziwną ciszę towarzyszącą wciąż sypiącym się z nieba drobinkom przerwały ostre dźwięki muzyki, wydobywające się z czarnych, nausznych słuchawek ukrytych pod futrzastym kapturem. Cały ten ubiór sprawiał, że istota w niego odziana wyglądała jak kropla czarnego atramentu na nieskazitelnie białym płótnie. Ale bynajmniej jej to nie przeszkadzało. Od zawsze lubiła się wyróżniać. Jednakowość i zwyczajność stanowczo ją odrzucały.
 Na twarzach przebiegającej obok grupki dzieciaków zagościły chytre uśmieszki. Ich małe dłonie zacisnęły się mocniej na białych kulkach. Wystarczyło jednak, że dziewczyna uniosła nieznacznie twarz i posłała im groźne spojrzenie spode łba, a od razu odstąpiły od swoich zamiarów. Spojrzenie jej jasnobrązowych oczu było bowiem bardziej lodowate od otaczającego ich śniegu. Widząc lęk, jaki zagościł na twarzach małolatów, ciemnowłosa uniosła dumnie głowę, a jej krok nabrał nieco sprężystości.
- Caesar, rusz się - zacmokała na potężnego owczarka niemieckiego, który przystanął, aby obwąchać rosnący przy jednym z płotów krzak. Słysząc głos swojej pani zastrzygł uszami, a następnie ruszył w ślad za nią, kichając kilkukrotnie po drodze. Najwyraźniej nie spodobało mu się zimno śniegu oblepiającego jego nos.
- Tak, wiem - westchnęła dziewczyna, gdy pies trącił pyskiem jej rękę. Pogładziła dłonią jego szeroki kark. - Też mam już tego wszystkiego dosyć.
 Domy mieszkalne po obu stronach ulicy zaczęły ustępować miejsca polom uprawnym i dzikim, niezagospodarowanym łąkom. Momentalnie zrobiło się też o wiele ciszej. Zniknęli ludzie śpieszący się do centrum miasta. Blada twarz dziewczyny odrobinę się rozluźniła.
- Chociaż o tyle lepiej...
 Ponownie zacmokała na psa i zeszła z chodnika na jedną z łąk, ciągnącą się aż do znajdującego się o rzut kamieniem lasu. Skrzywiła się z odrazą, kiedy jej buty zapadły się w śniegu aż po kostki. W tej samej chwili przez muzykę płynącą ze słuchawek przebiły się roześmiane głosy. Poderwała gwałtownie głowę i rozejrzała czujnie w poszukiwaniu źródła tego dźwięku. Na przeciwległym krańcu łąki przylegającym bezpośrednio do ogrodzenia piętrowego domku bawiło się kilkoro dzieci. Oczy dziewczyny zwęziły się w wąskie szparki, po chwili rozbłyskując nienaturalnym blaskiem. Sięgnęła palcami do zamka kurtki i rozpięła ją szybkim ruchem, jednocześnie zrzucając kaptur z głowy. Płatki śniegu zdawały się ją celowo omijać, lecz te, które jednak opadły na jej ubranie bądź włosy, znikały natychmiastowo. 
Poruszona wiatrem kurtka odsłoniła przytroczoną do spodni czarną, zdobioną skomplikowanymi srebrnymi wzorami pochwę. Ciemnowłosa zacisnęła prawą dłoń na rękojeści i z wprawą wyszarpnęła długi, wąski miecz. Ostrze katany zalśniło, po czym zasyczało cicho w zetknięciu z opadającymi na nie śnieżynkami.
- Czas się odrobinę zabawić, Caesar - oświadczyła z uśmiechem dziewczyna, poprawiając palce zwieńczone pierścionkami na ciemnej rękojeści. Pies spojrzał na nią i zaszczekał radośnie. W mgnieniu oka jego wygląd drastycznie się zmienił. Sierść mu pociemniała poza końcówkami, które nabrały barwy rozżarzonych węgli. Ogon - długi i puszysty, rozdzielił się na dwa. Brązowe, duże ślepia stały się krwistoczerwone, a kły i pazury zdecydowanie się wydłużyły. Pies wyciągnął przed siebie przednie łapy i pochylił się, w każdej chwili gotowy do ataku. Jego pani uśmiechnęła się jeszcze szerzej, unosząc broń. Zrobiła krok do przodu i...
- Co ty wyprawiasz, Kira?
...zamarła w bezruchu.
Po kilku sekundach zacisnęła zęby i podniosła wzrok ku koronie najbliższego drzewa. Między powykrzywianymi gałęziami dostrzegła przykucniętą, podobnie jak ona, ubraną na czarno postać. Spięła się na ten widok, mrużąc z niezadowoleniem oczy. Postać tymczasem zeskoczyła z drzewa, lądując z gracją jakieś dwa metry przed nią. Dziewczyna miała ochotę zakląć zobaczywszy, że jej nowy towarzysz podczas tego akrobatycznego popisu nawet się nie zachwiał.
 Młody mężczyzna wyprostował się, otrzepując ze śniegu swoje wąskie spodnie i skórzaną kurtkę. Podniósłszy głowę, uśmiechnął się zawadiacko, a kruczoczarne kosmyki włosów opadły mu na stalowoszare oczy.
- Nie powinnaś być w szkole? - zapytał spokojnie, lekko zachrypniętym głosem.
- Mogłabym zapytać o to samo - wysyczała przez wciąż zaciśnięte szczęki. Jej oczy ciskały gromy, ale mężczyzna nie zwracał na to najmniejszej uwagi, wciąż się uśmiechając. - Czego chcesz, Black?
Ten jedynie schylił się, żeby potarmosić Caesara za uszami. Pies zamerdał podwójnym ogonem, zadowolony z pieszczoty i przymknął nieco swoje czerwone ślepia. Wysunął nawet język, próbując polizać głaszczącą go dłoń. 
- Zdrajca... - mruknęła cicho dziewczyna.
Czarnowłosy zaśmiał się, podnosząc na nią wzrok.
- Mogłabyś wziąć z niego przykład. Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś była tak uległa jak on.
Brązowooka zacisnęła palce na rękojeści broni tak mocno, że aż pobielały jej kłykcie. Poruszyła się błyskawicznie, zatrzymując ostrze milimetry przed jego szyją. Oczy mężczyzny pociemniały, lecz uśmiech nie zniknął z jego ust. Ku irytacji dziewczyny, nie drgnął mu nawet jeden mięsień na twarzy.
- Nie odważyłabyś się - stwierdził sucho. - Nie dałabyś rady.
Wściekłość błysnęła w jej oczach, ale niechętnie schowała katanę do pochwy. Niestety, znał ją wystarczająco, by mieć w tej sprawie rację. Może nie zupełną, ale jakąś miał.
- Jesteś dupkiem, Black - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, nie spuszczając z niego morderczego wzroku. Uśmiech ponownie wpełzł na jego twarz.
- Do usług.
Przewróciła oczami.
- Zadałam ci przed chwilą pytanie. Dlaczego mi przeszkodziłeś?
- Jeśli powiem, że z poczucia obowiązku, troski o zdrowie i życie niewinnych, to mi nie uwierzysz, prawda?
Prychnęła, jedynie potwierdzając w ten sposób jego domysły.
- Tak myślałem - westchnął dramatycznie, przesuwając dłonią po włosach. - Po prostu nie chcę, żebyś pakowała się w niepotrzebny bajzel.
- Och, jakiś ty dobry! - splotła dłonie na wysokości twarzy i popatrzyła na niego w parodii uwielbienia. Szybko jednak jej mina ponownie stała się ponura. - Błagam, Black. Wymyśl coś lepszego.
- Jesteś niemożliwa. Zero wiary w człowieka...
- Zacznijmy od tego, że nie jesteś człowiekiem - wtrąciła się odruchowo. - Nie wygaduj głupot.
- Aleś ty drobiazgowa - westchnął po raz kolejny. Jego oddech zamienił się w biały obłoczek pary. - Na serio. Powinnaś być teraz w szkole.
- Nie mam zamiaru tam iść.
- Bo?
- Bo nie chcę.
- Czemu?
Warknęła, zirytowana, wyrzucając przy tym ramiona w powietrze.
- Doskonale wiesz czemu! Tak jak ty nie jestem człowiekiem. Nie należymy do tego głupiego świata. I nie rozumiem po co na siłę odstawiać jakiś cyrk i udawać, że jest inaczej!
- Kiro... - jego głos nieco złagodniał. - Chyba nie muszę tłumaczyć ci zasad.
- Mam gdzieś te zasady - burknęła, kopiąc czubkiem buta śnieg.
- Nie, nie masz. Przecież wiesz, że nie mamy innego wyjścia i musimy...
- Niczego nie muszę! - podniosła głos, patrząc na niego buntowniczo. - A ty nie masz prawa mi rozkazywać!
Po oświadczeniu tego usiadła z impetem na podłożu... I podniosła się szybko, czując chłód śniegu na pośladkach.
- Nienawidzę tego białego dziadostwa!
Black, który do tej pory starał się utrzymać powagę, parsknął śmiechem. Caesar patrzył to na niego, to na swoją panią i niczym niezrażony merdał ogonem.
- I co cię tak bawi?! - Kira zacisnęła obie dłonie w pięści, wbijając sobie tym samym paznokcie w skórę.
- Ty - odparł najzwyczajniej czarnowłosy, starając się opanować wstrząsający jego ciałem śmiech.
- Co za nieludzka menda... 
Kira pochyliła się i pomimo drażniącego jej skórę chłodu ulepiła ze śniegu kulkę. Następnie cisnęła nią w roześmianego mężczyznę. Black natychmiast zamilkł i podniósł na swoją towarzyszkę zaskoczone spojrzenie szarych oczu.
- Nie wierzę... Ty mała...
Czym prędzej pochwycił w dłonie garść śniegu i podszedł bliżej. Kira dała krok w tył, unosząc ramiona w obronnym geście.
- Należało ci się!
- Och, tak? Zaraz się przekonamy.
On złapał ją za nadgarstek. Ona się szarpnęła. Oboje wylądowali w białym puchu.
- Black... - wydusiła ciemnowłosa, spoglądając z dołu na twarz mężczyzny.
- Tak, Kiro? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Złaź ze mnie!
Pchnęła jego klatkę piersiową, wywołując u niego jedynie kolejny napad śmiechu.
- Rusz się, no!
- Okay. Ale najpierw ty się uśmiechnij.
- Niby po co? - fuknęła na niego, nadymając policzki jak małe dziecko.
- Bo rzadko to robisz, a wyglądasz wtedy zdecydowanie lepiej.
- Hmph. Spadaj.
- No, nie daj się prosić - pochylił się nad nią jeszcze bardziej, ale nie doczekał się żadnej reakcji. - Nie zostawiasz mi wyboru.
I nie słuchając jej protestów, zaczął ją łaskotać. Wkrótce Kira wiła się pod nim na śniegu, zanosząc śmiechem. To, że leżała bezpośrednio na śniegu przestało jej przeszkadzać. Chciała jedynie uciec od jego rąk.
- Przestań! - prosiła, bezskutecznie starając się złapać jego nadgarstki.
- A pójdziesz jutro grzecznie do szkoły? - przerwał na chwilę, unosząc znacząco jedną brew.
- Pomyślę - wydyszała.
- Hmm... - ponownie przebiegł palcami po jej bokach. - A teraz?
- Dobra, dobra! Pójdę!
- Grzeczna dziewczynka - Black uśmiechnął się bezczelnie, uwalniając ją wreszcie od swoich tortur.
Kira odetchnęła głęboko, podnosząc się ze śniegu.
- Kiedyś posiekam cię na kawałki i nakarmię tobą Caesara z jego krewnymi - oznajmiła śmiertelnie poważnym tonem, otrzepując swoje ubranie.
- Urocza jak zwykle.
- Przymknij się - rzuciła do niego, brnąc w stronę lasu. Jednakże nie była w stanie ukryć lekkiego uśmieszku goszczącego na jej ustach. 
- Gdzie idziesz? - Zapytał niby obojętnym tonem, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni spodni.
- Rozerwać się trochę.
- Kira...
- Spokojnie, nie na tych dzieciakach.
Gwizdnęła, dając znak swojemu psu i rzuciła się biegiem między drzewa. Black uśmiechnął się pod nosem, dołączając do niej bez zastanowienia.