Na początek bardzo wszystkich przepraszam za tak długą nieobecność. Mam nadzieję, że mi wybaczycie T_T I już nie przeciągając, bardzo wszystkim dziękuję za komentarze, mam nadzieję, że ten rozdział również się wam spodoba, no i... miłej lektury ^ ^
Wampir niańką?
Zasnęłam niemal od
razu po przyłożeniu głowy do poduszki. Zamiast snu pojawiła się jednak tylko
niespokojna drzemka, która i tak nie potrwała długo. Obudził mnie męski głos
natarczywie powtarzający jedno z moich przezwisk. Niechętnie otworzyłam oczy,
ale zaraz je szybko zamknęłam, gdy ostre światło poraziło moje oczy. Jęknęłam i
odwróciłam głowę.
- Hej, Naleśniku, obudź się!
Nie widząc innego wyjścia, uchyliłam powoli powieki. Wokół siebie zobaczyłam sześć sylwetek.
- O co chodzi? – mruknęłam odrzucając kołdrę, gdyż nagle zrobiło mi się gorąco. Ledwie skończyłam mówić, a na moim czole wylądowała lodowata dłoń.
- Jest rozpalona – oznajmił Reiji, spoglądając na mnie wiecznie niezmiennym, krytycznym spojrzeniem. – Więc jednak nie udawała.
Na jego słowa zrobiłam naburmuszoną minę.
- Brałaś witaminy, tak jak kazałem?
W tej chwili już całkowicie poczułam się jak dziecko…
- Tak.
- Na pewno? – Reiji poprawił okulary, nie spuszczając ze mnie chłodnego spojrzenia. Chciałam mu odpyskować, ale w porę ugryzłam się w język. Drażnienie nieobliczalnego wampira nie należy do dobrych pomysłów. Posłusznie więc tylko skinęłam głową. Okularnik w zamyśleniu potarł podbródek.
- Musiałaś się przeziębić przez swoją lekkomyślność – skwitował.
- Tego, że mam słabą odporność już nie można wziąć pod uwagę, co? – prychnęłam.
- Mówiłaś coś? – Reiji posłał mi jedno ze swoich mrożących krew w żyłach spojrzeń.
- Nie, nie, skądże – bąknęłam szybko.
- Tak myślałem. Cóż, w obecnym stanie zapewne nie będziesz mogła pójść na jutrzejsze zajęcia…
Przygryzłam wargę, nie wiedząc czy powinnam cieszyć się z powodu dodatkowego wolnego wieczoru, czy też raczej zacząć się martwić.
- …jednak nie możemy zostawić cię samej w rezydencji. Wychodzi na to, że któryś z nas będzie musiał z tobą zostać – to mówiąc powiódł wzrokiem po swoich braciach.
Poczułam dreszcze przebiegające po moich plecach. Co za absurd – mniej bałam się być w jednym domu z szóstką wampirów, niż sam na sam z jednym. Chociaż, może nie było to aż tak absurdalne, patrząc na fakt, że w takiej sytuacji ten, który by ze mną został, mógłby robić ze mną co by mu się żywnie podobało. Co prawda była jeszcze służba, ale przypominała ona bardziej widma, pojawiające się znikąd, nieposiadające nawet własnej woli.
Przełknęłam ślinę, zastanawiając się nad swoim położeniem. Jeśli to Reiji zostałby w domu, oznaczałoby to dla mnie łykanie podejrzanych substancji i bycie królikiem doświadczalnym. Czas spędzony sam na sam z Shu, zapewne byłby czasem ciszy. Blondyn najprawdopodobniej usadowiłby się gdzieś w kącie i niezbyt się mną interesując, oddałby się jednemu ze swoich ulubionych zajęć – drzemce lub słuchaniu muzyki.
Zostanie sam na sam z Kanato nie należałoby raczej do najbezpieczniejszych rzeczy. Wszystko zależałoby od aktualnego humoru chłopaka. Natomiast oddanie się pod opiekę Raito…cóż, gwałt lub co najmniej molestowanie seksualne zapewnione.
Ayato…tak właściwie, to nigdy nie mam pewności jak Ayato się zachowa. Najbezpieczniejszym wyjściem byłoby chyba zostanie z najmłodszym z braci.
- …nie, ty, Ayato nie możesz zostać.
- Jakim prawem…
- Z tego co wiem, masz sporo zaległości – Reiji wszedł mu w słowo – Idziesz na zajęcia.
- Haha, braciszku, nie będziesz mógł pobawić się z naszą maleńką – Raito klepnął Ayato w plecy, śmiejąc się. Reiji jednak bardzo szybko ostudził jego entuzjazm.
- To samo tyczy się ciebie, Raito.
- Ale…
- Shu, ty również musisz być obecny w szkole. Ostatni incydent nie może się powtórzyć – Reiji zgromił swojego biologicznego brata niemal nienawistnym spojrzeniem. Ten jednak nie bardzo się tym przejął.
- Ja mogę zostać – odezwał się dotąd milczący Subaru. Ciemnowłosy zmierzył go spojrzeniem.
- Niech będzie.
- Co? Nie zgadzam się! – zaprotestował Ayato.
Spotkał się jednak z całkowitym zignorowaniem ze strony Reiji’ego.
- Wszystko ustalone. Możecie się rozejść.
- Ktoś tu znowu się rządzi… - mruknął Raito.
Podczas, gdy bracia zmierzali najwidoczniej do kolejnej kłótni, ja odetchnęłam cicho z ulgą. Obróciłam się na bok i… niemal krzyknęłam. Pochylając w moją stronę, z misiem w rękach i szerokim, niebezpiecznym uśmiechem na ustach, przyglądał mi się Kanato.
- O-o… o co chodzi? – wydukałam. W jego wzroku, w tych fioletowych oczach czaiło się coś nieznanego… i na pewno niebezpiecznego.
- Widzisz, Teddy? Jest chora.
- Kanato?...
Fioletowłosy nagle spoważniał i wyprostował się.
- Nieważne.
Czułam się skrępowana, gdy wciąż nie spuszczał ze mnie nieodgadnionego spojrzenia. Wreszcie na polecenie Okularnika wszyscy opuścili mój pokój. Zostałam sama. Nim się obejrzałam zapadłam w niespokojny sen… a raczej koszmar.
Biegnę ciągnącym się w nieskończoność korytarzem. Czemu biegnę? Za sobą słyszę kroki i śmiech. Zgrzyt metalu. Odwracam głowę tylko po to, by zobaczyć nieprzeniknioną ciemność. Upadam w kałużę. Ciepła, lepka substancja wsiąka w moje ubranie, ochlapuje skórę i włosy. Zanurzam w niej palce i unoszę na wysokość oczu. Otwieram je szerzej z przerażenia. Krew. Jestem cała we krwi. Zrywam się na równe nogi, ale po kilku krokach znowu się przewracam, potykając o coś. Śmiech staje się głośniejszy. Nie mogę się ruszać. Jak na zwolnionym filmie widzę zbliżającą się postać. Jej oczy mają barwę krwistej czerwieni. Śnieżnobiałe kły połyskują w uśmiechu. Ale widzę też drugi błysk. Sztylet. Mogę tylko patrzeć jak ostrze unosi się, po czym opada wprost na mnie.
Obudziłam się z krzykiem, a raczej z przeraźliwym wrzaskiem. Usiadłam gwałtownie. Gardło okropnie mnie bolało, czułam się jakby ogień lizał moje wnętrzności. Schowałam twarz w dłoniach. Czułam jak krople potu spływają po moich plecach, szyi i twarzy. Nim się zorientowałam, zaczęłam również płakać.
Co się ze mną dzieje?, przeszło mi przez myśl. Tyle czasu spędziłam już pod jednym dachem z wampirami, mój strach zelżał. Czemu więc koszmary zaczęły mnie nawiedzać?
Zaczerpnęłam kilka razy głębiej powietrza żeby się uspokoić. Powoli wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę balkonu. Pchnęłam szklane drzwi. Stąpając boso po chłodnych kafelkach podeszłam do balustrady. Zacisnęłam na niej kurczowo palce, starając się opanować ogarniające mnie mdłości. Chłodny wiatr muskał moją wilgotną od łez i potu twarz. Spojrzałam na ciemne niebo. Kiedy spałam, zdążyła już zapaść noc. Olbrzymi księżyc w pełni wyłonił się zza chmur. Wciągnęłam ze świstem powietrze, widząc jego barwę.
Niemożliwe…, zdążyłam pomyśleć zanim mdłości zaatakowały ze zdwojoną siłą. Świat zawirował mi przed oczami. Niebo zamieniło się miejscem z posadzką. Bezwładnie osunęłam się w ciemność.
Nie wiedziałam, czy obudził mnie chłodny dotyk czy też raczej krzyk pełen złości.
- Coś ty sobie myślała, głupia?!
Zamrugałam kilka razy, aż obraz stał się wyraźniejszy. Leżałam na łóżku w swoim pokoju, a sterczący nade mną Ayato bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego.
- Ja też się cieszę, że cię widzę… - mruknęłam, naciągając na siebie kołdrę.
- Co ci strzeliło do głowy żeby wychodzić w środku nocy, w takim stanie, na balkon?!
- Nie krzycz tak…nie jestem głucha – jęknęłam, starając się opanować drżenie głosu.
- Głucha może i nie, ale głupia już tak.
- Dobrze, zrozumiałam, już będę grzeczna – wymamrotałam, obracając się na bok. Czyżby Ayato się o mnie martwił? A może w tej sytuacji widział tylko zagrożenie swojego darmowego banku krwi?
- Oczywiście, że będziesz. Już ja tego dopilnuję.
Odwróciłam głowę tylko po to by zobaczyć jego uśmiech, po czym bez ostrzeżenia moje nadgarstki znalazły się w żelaznym uścisku, a ja niemalże dosłownie zostałam przykuta do łóżka. Wampir przysunął swoją twarz do mojej, a po jego ustach błądził bezczelny uśmiech. Przełknęłam ślinę, moje serce biło co raz szybciej i szybciej. Mimo to jednak nie potrafiłam odwrócić wzroku od jego twarzy. Chociaż wewnątrz mnie coś krzyczało, ja wciąż wpatrywałam się w jego jadowicie zielone oczy. Niewielka odległość jaka nas dzieliła pozwoliła mi na dokładne przyjrzenie się obu tęczówkom, obu pionowym źrenicom. Wstrzymałam oddech. Dlaczego moje serce tak szybko bije? Boję się…? Byłam jak sparaliżowana.
Ayato nachylił się nade mną jeszcze bardziej i muskając wargami moje ucho, wyszeptał:
- Nie bój się, Naleśniku. Sztywniak zabronił nam pić twoją krew przez najbliższy czas.
Po czym nieświadomy stanu, do jakiego mnie doprowadził, usiadł na brzegu łóżka.
- Co on sobie myśli… Powstrzymywać się przed piciem krwi? Pewnie sam długo nie wytrzyma – prychnął, nawet na mnie nie patrząc.
Wzdrygnęłam się mimowolnie i opatuliłam szczelniej kołdrą. Moje spojrzenie powędrowało w kierunku balkonu. Szklane drzwi były zamknięte. Chmury przysłaniały niebo i księżyc. Nagle przypomniałam sobie barwę, jaką miał zanim zemdlałam.
- Widziałeś?...
- Co? – chłopak odwrócił głowę w moją stronę.
- Księżyc.
- Co z nim? – w jego głosie dało się wyczuć nutę irytacji.
- Był… czerwony.
Coś przemknęło po jego twarzy, jednak zbył mnie machnięciem ręki.
- Musiało ci się przewidzieć.
Cały następny dzień praktycznie przeleżałam w łóżku, co chwilę doglądana przez któregoś z braciszków. Większość czasu przespałam lub po prostu gapiłam się bezmyślnie w sufit. W dodatku Reiji co jakąś godzinę sprawdzał moje funkcje życiowe i faszerował mnie lekami od czego dostawałam już białej gorączki (jakby mi tej zwykłej było mało).
Wreszcie, gdy na zewnątrz zapadł zmierzch, przed głównym wejściem zatrzymała się gotowa limuzyna. Stałam na schodach, przytrzymując się zdobionej barierki i odprowadzałam wzrokiem piątkę wampirów.
- Szczęściarz… - westchnął Raito, klepiąc stojącego obok mnie Subaru w plecy.
Ayato za to wyglądał jakby chciał wszystkich pozabijać wzrokiem i zapewne gdyby mógł to by tak zrobił.
Reiji szedł na końcu i zanim zamknął za sobą drzwi, posłał mi jeszcze ostrzegające spojrzenie. Jęknęłam, wlokąc się z powrotem do swojej sypialni. Subaru bez słowa ruszył za mną.
- Nie musisz ze mną iść. Nikt ci nie każe. Pójdę się trochę przespać, a potem… - ziewnęłam i potarłam oczy. – Potem się zobaczy.
Białowłosy jednak najzwyczajniej w świecie mnie zignorował, w dalszym ciągu podążając za mną jak cień. Westchnęłam, nie mając ochoty ani siły żeby się z nim kłócić.
W pokoju od razu bezceremonialnie
padłam na łóżko i zakopałam się w pościeli. Kątem oka widziałam jak Subaru siada
przy oknie na pufie. Ja tymczasem rzucałam się na łóżku, wierciłam, nie umiałam
znaleźć odpowiedniej pozycji. W uszach mi szumiało i nie potrafiłam zasnąć. Skopałam
z siebie kołdrę, by po chwili i tak ją na siebie naciągnąć. Na zmianę zalewały
mnie fale gorąca oraz zimna. Z każdą chwilą moje podirytowanie wzrastało.
Miałam ochotę wykląć łóżko, pościel, stos poduszek, baldachim, koszulę nocną, a
najlepiej cały pokój albo i nawet rezydencję. Nagle zatęskniłam za swoimi
puchatymi kapciami i rozciągniętym dresem, które zostawiłam w swoim rodzinnym
domu. - Hej, Naleśniku, obudź się!
Nie widząc innego wyjścia, uchyliłam powoli powieki. Wokół siebie zobaczyłam sześć sylwetek.
- O co chodzi? – mruknęłam odrzucając kołdrę, gdyż nagle zrobiło mi się gorąco. Ledwie skończyłam mówić, a na moim czole wylądowała lodowata dłoń.
- Jest rozpalona – oznajmił Reiji, spoglądając na mnie wiecznie niezmiennym, krytycznym spojrzeniem. – Więc jednak nie udawała.
Na jego słowa zrobiłam naburmuszoną minę.
- Brałaś witaminy, tak jak kazałem?
W tej chwili już całkowicie poczułam się jak dziecko…
- Tak.
- Na pewno? – Reiji poprawił okulary, nie spuszczając ze mnie chłodnego spojrzenia. Chciałam mu odpyskować, ale w porę ugryzłam się w język. Drażnienie nieobliczalnego wampira nie należy do dobrych pomysłów. Posłusznie więc tylko skinęłam głową. Okularnik w zamyśleniu potarł podbródek.
- Musiałaś się przeziębić przez swoją lekkomyślność – skwitował.
- Tego, że mam słabą odporność już nie można wziąć pod uwagę, co? – prychnęłam.
- Mówiłaś coś? – Reiji posłał mi jedno ze swoich mrożących krew w żyłach spojrzeń.
- Nie, nie, skądże – bąknęłam szybko.
- Tak myślałem. Cóż, w obecnym stanie zapewne nie będziesz mogła pójść na jutrzejsze zajęcia…
Przygryzłam wargę, nie wiedząc czy powinnam cieszyć się z powodu dodatkowego wolnego wieczoru, czy też raczej zacząć się martwić.
- …jednak nie możemy zostawić cię samej w rezydencji. Wychodzi na to, że któryś z nas będzie musiał z tobą zostać – to mówiąc powiódł wzrokiem po swoich braciach.
Poczułam dreszcze przebiegające po moich plecach. Co za absurd – mniej bałam się być w jednym domu z szóstką wampirów, niż sam na sam z jednym. Chociaż, może nie było to aż tak absurdalne, patrząc na fakt, że w takiej sytuacji ten, który by ze mną został, mógłby robić ze mną co by mu się żywnie podobało. Co prawda była jeszcze służba, ale przypominała ona bardziej widma, pojawiające się znikąd, nieposiadające nawet własnej woli.
Przełknęłam ślinę, zastanawiając się nad swoim położeniem. Jeśli to Reiji zostałby w domu, oznaczałoby to dla mnie łykanie podejrzanych substancji i bycie królikiem doświadczalnym. Czas spędzony sam na sam z Shu, zapewne byłby czasem ciszy. Blondyn najprawdopodobniej usadowiłby się gdzieś w kącie i niezbyt się mną interesując, oddałby się jednemu ze swoich ulubionych zajęć – drzemce lub słuchaniu muzyki.
Zostanie sam na sam z Kanato nie należałoby raczej do najbezpieczniejszych rzeczy. Wszystko zależałoby od aktualnego humoru chłopaka. Natomiast oddanie się pod opiekę Raito…cóż, gwałt lub co najmniej molestowanie seksualne zapewnione.
Ayato…tak właściwie, to nigdy nie mam pewności jak Ayato się zachowa. Najbezpieczniejszym wyjściem byłoby chyba zostanie z najmłodszym z braci.
- …nie, ty, Ayato nie możesz zostać.
- Jakim prawem…
- Z tego co wiem, masz sporo zaległości – Reiji wszedł mu w słowo – Idziesz na zajęcia.
- Haha, braciszku, nie będziesz mógł pobawić się z naszą maleńką – Raito klepnął Ayato w plecy, śmiejąc się. Reiji jednak bardzo szybko ostudził jego entuzjazm.
- To samo tyczy się ciebie, Raito.
- Ale…
- Shu, ty również musisz być obecny w szkole. Ostatni incydent nie może się powtórzyć – Reiji zgromił swojego biologicznego brata niemal nienawistnym spojrzeniem. Ten jednak nie bardzo się tym przejął.
- Ja mogę zostać – odezwał się dotąd milczący Subaru. Ciemnowłosy zmierzył go spojrzeniem.
- Niech będzie.
- Co? Nie zgadzam się! – zaprotestował Ayato.
Spotkał się jednak z całkowitym zignorowaniem ze strony Reiji’ego.
- Wszystko ustalone. Możecie się rozejść.
- Ktoś tu znowu się rządzi… - mruknął Raito.
Podczas, gdy bracia zmierzali najwidoczniej do kolejnej kłótni, ja odetchnęłam cicho z ulgą. Obróciłam się na bok i… niemal krzyknęłam. Pochylając w moją stronę, z misiem w rękach i szerokim, niebezpiecznym uśmiechem na ustach, przyglądał mi się Kanato.
- O-o… o co chodzi? – wydukałam. W jego wzroku, w tych fioletowych oczach czaiło się coś nieznanego… i na pewno niebezpiecznego.
- Widzisz, Teddy? Jest chora.
- Kanato?...
Fioletowłosy nagle spoważniał i wyprostował się.
- Nieważne.
Czułam się skrępowana, gdy wciąż nie spuszczał ze mnie nieodgadnionego spojrzenia. Wreszcie na polecenie Okularnika wszyscy opuścili mój pokój. Zostałam sama. Nim się obejrzałam zapadłam w niespokojny sen… a raczej koszmar.
Biegnę ciągnącym się w nieskończoność korytarzem. Czemu biegnę? Za sobą słyszę kroki i śmiech. Zgrzyt metalu. Odwracam głowę tylko po to, by zobaczyć nieprzeniknioną ciemność. Upadam w kałużę. Ciepła, lepka substancja wsiąka w moje ubranie, ochlapuje skórę i włosy. Zanurzam w niej palce i unoszę na wysokość oczu. Otwieram je szerzej z przerażenia. Krew. Jestem cała we krwi. Zrywam się na równe nogi, ale po kilku krokach znowu się przewracam, potykając o coś. Śmiech staje się głośniejszy. Nie mogę się ruszać. Jak na zwolnionym filmie widzę zbliżającą się postać. Jej oczy mają barwę krwistej czerwieni. Śnieżnobiałe kły połyskują w uśmiechu. Ale widzę też drugi błysk. Sztylet. Mogę tylko patrzeć jak ostrze unosi się, po czym opada wprost na mnie.
Obudziłam się z krzykiem, a raczej z przeraźliwym wrzaskiem. Usiadłam gwałtownie. Gardło okropnie mnie bolało, czułam się jakby ogień lizał moje wnętrzności. Schowałam twarz w dłoniach. Czułam jak krople potu spływają po moich plecach, szyi i twarzy. Nim się zorientowałam, zaczęłam również płakać.
Co się ze mną dzieje?, przeszło mi przez myśl. Tyle czasu spędziłam już pod jednym dachem z wampirami, mój strach zelżał. Czemu więc koszmary zaczęły mnie nawiedzać?
Zaczerpnęłam kilka razy głębiej powietrza żeby się uspokoić. Powoli wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę balkonu. Pchnęłam szklane drzwi. Stąpając boso po chłodnych kafelkach podeszłam do balustrady. Zacisnęłam na niej kurczowo palce, starając się opanować ogarniające mnie mdłości. Chłodny wiatr muskał moją wilgotną od łez i potu twarz. Spojrzałam na ciemne niebo. Kiedy spałam, zdążyła już zapaść noc. Olbrzymi księżyc w pełni wyłonił się zza chmur. Wciągnęłam ze świstem powietrze, widząc jego barwę.
Niemożliwe…, zdążyłam pomyśleć zanim mdłości zaatakowały ze zdwojoną siłą. Świat zawirował mi przed oczami. Niebo zamieniło się miejscem z posadzką. Bezwładnie osunęłam się w ciemność.
Nie wiedziałam, czy obudził mnie chłodny dotyk czy też raczej krzyk pełen złości.
- Coś ty sobie myślała, głupia?!
Zamrugałam kilka razy, aż obraz stał się wyraźniejszy. Leżałam na łóżku w swoim pokoju, a sterczący nade mną Ayato bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego.
- Ja też się cieszę, że cię widzę… - mruknęłam, naciągając na siebie kołdrę.
- Co ci strzeliło do głowy żeby wychodzić w środku nocy, w takim stanie, na balkon?!
- Nie krzycz tak…nie jestem głucha – jęknęłam, starając się opanować drżenie głosu.
- Głucha może i nie, ale głupia już tak.
- Dobrze, zrozumiałam, już będę grzeczna – wymamrotałam, obracając się na bok. Czyżby Ayato się o mnie martwił? A może w tej sytuacji widział tylko zagrożenie swojego darmowego banku krwi?
- Oczywiście, że będziesz. Już ja tego dopilnuję.
Odwróciłam głowę tylko po to by zobaczyć jego uśmiech, po czym bez ostrzeżenia moje nadgarstki znalazły się w żelaznym uścisku, a ja niemalże dosłownie zostałam przykuta do łóżka. Wampir przysunął swoją twarz do mojej, a po jego ustach błądził bezczelny uśmiech. Przełknęłam ślinę, moje serce biło co raz szybciej i szybciej. Mimo to jednak nie potrafiłam odwrócić wzroku od jego twarzy. Chociaż wewnątrz mnie coś krzyczało, ja wciąż wpatrywałam się w jego jadowicie zielone oczy. Niewielka odległość jaka nas dzieliła pozwoliła mi na dokładne przyjrzenie się obu tęczówkom, obu pionowym źrenicom. Wstrzymałam oddech. Dlaczego moje serce tak szybko bije? Boję się…? Byłam jak sparaliżowana.
Ayato nachylił się nade mną jeszcze bardziej i muskając wargami moje ucho, wyszeptał:
- Nie bój się, Naleśniku. Sztywniak zabronił nam pić twoją krew przez najbliższy czas.
Po czym nieświadomy stanu, do jakiego mnie doprowadził, usiadł na brzegu łóżka.
- Co on sobie myśli… Powstrzymywać się przed piciem krwi? Pewnie sam długo nie wytrzyma – prychnął, nawet na mnie nie patrząc.
Wzdrygnęłam się mimowolnie i opatuliłam szczelniej kołdrą. Moje spojrzenie powędrowało w kierunku balkonu. Szklane drzwi były zamknięte. Chmury przysłaniały niebo i księżyc. Nagle przypomniałam sobie barwę, jaką miał zanim zemdlałam.
- Widziałeś?...
- Co? – chłopak odwrócił głowę w moją stronę.
- Księżyc.
- Co z nim? – w jego głosie dało się wyczuć nutę irytacji.
- Był… czerwony.
Coś przemknęło po jego twarzy, jednak zbył mnie machnięciem ręki.
- Musiało ci się przewidzieć.
Cały następny dzień praktycznie przeleżałam w łóżku, co chwilę doglądana przez któregoś z braciszków. Większość czasu przespałam lub po prostu gapiłam się bezmyślnie w sufit. W dodatku Reiji co jakąś godzinę sprawdzał moje funkcje życiowe i faszerował mnie lekami od czego dostawałam już białej gorączki (jakby mi tej zwykłej było mało).
Wreszcie, gdy na zewnątrz zapadł zmierzch, przed głównym wejściem zatrzymała się gotowa limuzyna. Stałam na schodach, przytrzymując się zdobionej barierki i odprowadzałam wzrokiem piątkę wampirów.
- Szczęściarz… - westchnął Raito, klepiąc stojącego obok mnie Subaru w plecy.
Ayato za to wyglądał jakby chciał wszystkich pozabijać wzrokiem i zapewne gdyby mógł to by tak zrobił.
Reiji szedł na końcu i zanim zamknął za sobą drzwi, posłał mi jeszcze ostrzegające spojrzenie. Jęknęłam, wlokąc się z powrotem do swojej sypialni. Subaru bez słowa ruszył za mną.
- Nie musisz ze mną iść. Nikt ci nie każe. Pójdę się trochę przespać, a potem… - ziewnęłam i potarłam oczy. – Potem się zobaczy.
Białowłosy jednak najzwyczajniej w świecie mnie zignorował, w dalszym ciągu podążając za mną jak cień. Westchnęłam, nie mając ochoty ani siły żeby się z nim kłócić.
Kiedy po raz kolejny nerwowo zmieniłam pozycję, podskakując na łóżku, na moim czole znienacka znalazła się chłodna dłoń.
- Śpij – usłyszałam szept.
Westchnęłam. Chłodny, delikatny dotyk na mojej skórze przyniósł natychmiastową ulgę. Jak za sprawą magicznego dotyku (a może i taki był?) zasnęłam spokojnym snem.
Niestety, chociaż sen był przyjemny, nie trwał długo. Nie byłam pewna co mnie obudziło. Czyjś głos? Rozejrzałam się nieprzytomnie po pokoju. Nigdzie nie było Subaru. I wtedy usłyszałam ciche wołanie.
- Natsuki… - usiadłam, słysząc swoje imię. Przesunęłam się na skraj łóżka, opuściłam nogi i nasłuchiwałam.
- Natsuki… Natsuki… Natsuki, chodź do mnie…!
Szept ten był cichy, delikatny, pieścił uszy i nie było sposobu by mu się oprzeć. Posłusznie więc wstałam i ruszyłam za nim. Nawet nie wiedziałam kiedy znalazłam się na zewnątrz, ani kiedy weszłam do podziemi. Po prostu szłam wciąż przed siebie, a szept z każdym kolejnym krokiem przybierał na sile. Dołączyły do niego inne, odbijały się echem w mojej głowie, nakładały na siebie. Mimo to były niczym piękna, kusząca, słodka melodia. Przyciągały mnie jak śpiew syreny.
Zatrzymałam się. Przede mną znajdowała się brama przewiązana łańcuchem i zamknięta na kłódkę. Szepty w mojej głowie brzmiały teraz wręcz jak trzepot skrzydeł stada ptaków.
I co teraz? Muszę się tam przedostać, muszę…
Zaczęłam błądzić palcami po łańcuchu, szukając kłódki. Natrafiwszy na nią palcami, zaczęłam desperacko ją szarpać. Musiałam otworzyć bramę, musiałam przejść, po prostu musiałam.
Jednak moje próby spełzły na niczym. Znikąd pojawiły się silne ramiona, które wyrwały mi z rąk kłódkę, odciągnęły od bramy, po czym wyprowadziły na zewnątrz. Subaru złapał mnie za ramiona i potrząsnął mną mocno.
- Ocknij się! Ocknij się!
Zamrugałam oczami i wciągnęłam ze świstem powietrze, kiedy zakręciło mi się w głowie.
- Co… co się stało? – zatoczyłam się i na pewno bym upadła, gdyby nie Subaru.
Wampir odetchnął z ulgą wprost w moje włosy, po czym nagle zesztywniał. Złapał mnie za nadgarstki i uniósł moje dłonie, wewnętrzną stroną do góry. Spojrzałam na nie zszokowana – były całe poranione. Chciałam je wyszarpnąć z uścisku Subaru, ten jednak sam je puścił i ku mojemu zaskoczeniu, przyciągnął mnie do siebie.
- Uspokój się – szepnął. Nie wiedziałam, czy było to skierowane do mnie, czy może raczej bardziej do niego samego.