Na wstępie, jak zwykle, dziękuję wszystkim za odwiedziny na blogu i pozostawienie komentarzy. Pamiętajcie, żeby tym razem również podzielić się ze mną szczerym opiniami na temat tego nowego rozdziału. Bardzo mi na nich zależy. Och, możecie też dać znać, co chcielibyście przeczytać w najbliższym czasie (poza DL oraz NT) - czy któreś z opowiadań już publikowanych na blogu, czy może macie ochotę na coś nowego. Pozdrawiam wszystkich i życzę miłej lektury! ^^
Serce Ewy
Po otworzeniu oczu zdałam sobie sprawę, że leżałam w łóżku sama. Miejsce obok mnie było puste, a prześcieradło - chłodne. Poczułam lekki zawód, więc przycisnęłam twarz do poduszki, na której wciąż mogłam wyczuć delikatny ślad zapachu Ayato. W książkach, które czytałam, narratorzy często dokładnie opisywali zapachy bohaterów. Przyrównywali je często do zapachu jedzenia lub tym podobnych. Ja tak nie potrafiłam. Ayato pachniał po prostu... sobą.
Och, mogłabym się założyć, że moja twarz zarumieniła się od tych moich przemyśleń.
Zawstydzona, czym prędzej wygramoliłam się z łóżka. Rozsunęłam zasłony, wpuszczając do pokoju światło słońca tkwiącego już dość wysoko na niebie i spojrzałam na zegar. Było już po dziewiątej. Westchnęłam. Od mojego przybycia do domu rodziny Sakamaki minęło już kilka miesięcy, ale wciąż nie potrafiłam przyzwyczaić się do ich trybu życia.
W ciągu dni szkolnych plan dnia był w miarę regularny, więc można się było jakoś przystosować. Lekcje rozpoczynały się najczęściej około godziny szesnastej lub siedemnastej, a kończyły po dwudziestej drugiej lub później. Po powrocie do domu, mniej więcej o północy odbywała się kolacja. Co najmniej raz w tygodniu wszyscy zasiadali do niej wspólnie, co i tak było już sukcesem, ponieważ na samym początku zdarzało się to raz w miesiącu. Następnie w zależności od nastrojów spędzaliśmy czas wspólnie (oczywiście bez kłótni się nie obywało) lub indywidualnie. A od tego zależały również pory mojego snu.
W weekend natomiast zazwyczaj każdy robił to, co chciał, jak chciał i kiedy chciał. Dlatego zaczynałam się martwić, że mój zegar biologiczny niedługo całkowicie się rozreguluje.
Moją uwagę przyciągnął telefon komórkowy leżący na szafce nocnej. Dioda w lewym górnym rogu wyświetlacza mrugała, dopominając się o podłączenie urządzenia do ładowania. Dopiero po umieszczeniu ładowarki w kontakcie dostrzegłam wyświetlającą się na ekranie informację o nieodczytanej wiadomości. Otworzyłam ją więc i prześledziłam wzrokiem tekst, jak zwykle ignorując towarzyszące mu emotikony. Było to tylko jedno, krótkie zdanie. Sugerowało to, że reszty można się najzwyczajniej domyślić.
"Ruki chciał twój numer, Kociaku".
Nie musiałam zbytnio się nad tym zastanawiać, żeby domyśleć się, iż skoro go chciał, to znaczy, że go dostał. Fajnie było wiedzieć, że moje dane kontaktowe znajdowały się w obiegu. Prywatność, huh?
Jak na zawołanie komórka zaczęła wibrować w mojej dłoni. Połączenie przychodzące. Nieznany numer. Oczywiście.
- Halo?
- Nie sądziłem, że tak szybko odbierzesz.
- Nie sądziłam, że tak szybko zadzwonisz - odparłam.
Chwila ciszy.
- Więc?
- Co "więc"? - zdziwiłam się. - To ty do mnie zadzwoniłeś.
- Myślałem, że może zmieniłaś zdanie.
- W takim razie byłeś w błędzie.
- Na to wygląda.
- Więc? - Tym razem to ja zadałam to pytanie. O ile można nazwać je pytaniem.
- Bądź o szesnastej w kawiarni "Cynamon" w centrum.
Rozłączył się, nie dając mi nawet czasu na odpowiedź.
Po chwili wahania postanowiłam po raz kolejny spróbować dodzwonić się do pewnej osoby. Z króciutkiej listy kontaktów wybrałam doskonale znany numer. Wstrzymałam oddech czekając na połączenie. Ale nikt nie odebrał. Znowu.
Wbiłam pełne goryczy spojrzenie w ciemny ekran.
- Czy ja cię jeszcze w ogóle obchodzę?
Jak można się domyślić, nie doczekałam się odpowiedzi.
Miałam szczęście, że był to dzień wolny. Dzięki temu, istniała nadzieja, że nie będę musiała nikomu tłumaczyć się ze swojego wyjścia, bo po prostu nikt mnie nie zauważy. Jak już wcześniej wspominałam, czas wolny każdy z wampirów wolał spędzać na swój własny sposób. Musiałam jednakże odwołać trening z Subaru. Co prawda, nie robiłam jakichś oszałamiających postępów z zakresu samoobrony, ale lubiłam te ćwiczenia w towarzystwie najmłodszego z braci. Mogłam wtedy spokojnie z nim porozmawiać, a on zawsze wydawał się trzymać moją stronę. Poza tym, dzięki niemu poprawiłam swoją koordynację ruchową oraz opanowałam kilka podstawowych ruchów. Chociaż znając życie, a także powołując się na własne doświadczenie, byłam niemal pewna iż i tak nie miałabym szans w starciu z wampirem. Co najwyżej mogłabym grać na czas. Chyba, że moim przeciwnikiem byłby człowiek... Wtedy może coś by z tego wyszło.
Pozostały czas do spotkania z Rukim starałam się spędzić jak najmniej podejrzliwie. Robiłam więc to, co zwykle. Czytałam, brzdąkałam na gitarze, trochę się pouczyłam. Pierwszy problem pojawił się jednak jakieś pół godziny przed planowanym wyjściem z domu. Typowy, damski problem. W co, tak właściwie, powinnam się ubrać?
Po chwili bezmyślnego wpatrywania się w zawartość szafy stwierdziłam w końcu, że nie wybierałam się przecież na żadną randkę ani nic w tym stylu. Postawiłam zatem na wygodę - zwyczajne, jasne dżinsy oraz granatowy sweter. Niestety pomimo tego, że wiosna zbliżała się wielkimi krokami na zewnątrz wciąż panował chłód. A dodatkowo grube ubrania z długimi nogawkami i rękawami zawsze wchodzą w drogę wampirzym zapędom, co jest ich kolejnym plusem.
Rozwiązawszy problem z ubiorem zgarnęłam jeszcze do kieszeni kurtki rzeczy, które uznałam za potrzebne podczas wypadu na miasto, po czym ostrożnie wychynęłam na korytarz. Nikogo w nim nie zauważyłam. Odetchnęłam z ulgą, zamykając za sobą drzwi. Następnie czym prędzej czmychnęłam na schody prowadzące do głównego holu. Zbiegłam po nich w rekordowym tempie i już miałam radośnie rzucić się w kierunku drzwi... kiedy na mojej drodze stanął Kanato. Zatrzymałam się gwałtownie kilka kroków przed nim.
Pojawił się znikąd, ze swoim ukochanym misiem w ramionach. Przypatrywał mi się z zaciekawieniem zza szkieł okularów, przechylając głowę na bok. Luźny sweter zsuwał mu się z jednego ramienia.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał.
- Do miasta...?
- Sama?
- No, tak jakby...
- Po co?
To wygląda jak przesłuchanie...
- Żeby spotkać się ze znajomym ze szkoły. - Przynajmniej była to prawda.
- Ze znajomym, huh? - Przekrzywił głowę jeszcze bardziej. Oparł podbródek na głowie pluszowej zabawki. - A gdzie macie się spotkać?
Do czego zmierzasz?
Doszłam do wniosku, że nie ma sensu robić z tego aż tak wielkiej tajemnicy. A gdyby coś się stało (tfu!), to przynajmniej ktoś wiedziałby, gdzie mnie szukać. O ile nie znudziło się im jeszcze przychodzenie mi z odsieczą.
- W "Cynamonie".
- Pozostali mogą nie być z tego powodu zadowoleni - stwierdził oczywisty fakt. Gdyby było inaczej, to nie musiałabym się wymykać.
Uśmiechnęłam się niepewnie.
- Ale nie muszą o tym wiedzieć, prawda?
Wampir poprawił okulary, parodiując gest jaki wykonywał przy tym Reiji.
- Czekoladowe babeczki z budyniem. Jeden z ich lepszych wytworów.
Uśmiechnęłam się, tym razem szerzej i zasalutowałam mu.
- Załatwione!
- Interesy z tobą są naprawdę ciekawe. Może powinienem robić tak częściej...?
Zaśmiałam się i minąwszy go, ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Wybacz, ale się spieszę! I mam nadzieję, że dotrzymasz swojej części umowy! - zawołałam na odchodnym, zerkając przez ramię. Na twarzy Kanato pojawił się nieznaczny uśmieszek.
Rozmowa z Kanato zajęła mi jednak trochę czasu, a później musiałam jeszcze odnaleźć tę kawiarnię, w której nigdy nie byłam. Skończyło się tym, że co prawda dotarłam na miejsce punktualnie, ale cała zdyszana. Przygładziłam rozwiane przez wiatr włosy i weszłam do środka. Już od progu przywitało mnie przyjemne ciepło oraz cudowny aromat kawy. Momentalnie się rozluźniłam.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kawiarnia była niewielka, ale całkiem przytulna. Wszystkie meble wykonane były z ciemnego drewna, a z sufitu zwieszały się staromodne żyrandole rozświetlające wnętrze złotym blaskiem. Ruki już siedział przy stoliku na samym końcu pomieszczenia. Opierał policzek na dłoni, pogrążony w lekturze leżącej przed nim książki. Ciemne kosmyki włosów opadały mu na oczy, ale nie wydawało się, żeby szczególnie mu to przeszkadzało. Podniósł wzrok dopiero, gdy stanęłam przy stoliku.
- Prawie się spóźniłaś - oznajmił na wstępie.
- Nieprawda! - zaprzeczyłam odruchowo, lecz spojrzałam dla pewności na wyświetlacz telefonu. - Dopiero teraz wybiła szesnasta.
- Dlatego powiedziałem, że
prawie się spóźniłaś. A najprawdopodobniej
spóźniłabyś się, gdybyś nie biegła.
- A niby skąd wiesz, że biegłam?
- Widzę twoje zarumienione policzki i słyszę nierówny oddech. - No cóż... Fakt. - Raczej nie zareagowałaś tak na mój widok.
Słucham?!
Spiorunowałam go wzrokiem, ale to zignorował. Wskazał na wolne krzesło przy stoliku.
- Usiądź.
Tak też zrobiłam po wcześniejszym zdjęciu kurtki i przewieszeniu jej przez oparcie mebla. Chłopak w tym czasie zamknął swoją książkę i odłożył ją na bok.
- Co czytałeś? - spytałam.
- Nic szczególnego - odrzekł wymijająco. Przeniósł wzrok na kelnerkę, która właśnie podeszła do naszego stolika. - Napijesz się czegoś?
Skoro już tu jestem...
- Poproszę latte.
Ruki natomiast zamówił dla siebie zwykłą, białą kawę. Kelnerka uśmiechnęła się uprzejmie i odeszła. Odprowadziłam ją wzrokiem, po czym wbiłam wzrok w chłopaka.
- Więc? - ponagliłam go, pochylając się w jego stronę.
- Aleś ty niecierpliwa - westchnął, opierając podbródek na dłoni zwiniętej w pięść. - Przecież nigdzie się nie spieszymy, prawda? Poczekajmy na nasze kawy.
Czekałam na taką chwilę jak ta już od kilku miesięcy. Chyba mogłam poczekać jeszcze chwilę. Odetchnęłam, odchyliłam się na oparcie i skinęłam głową.
- Dobrze.
Ruki zapatrzył się w okno wychodzące na ulicę. Tym samym zapadła cisza zakłócana jedynie przez cichą melodię sączącą się z głośników umieszczonych pod sufitem oraz dźwięki towarzyszące przygotowywaniu kawy. Przerwał ją dopiero powrót kelnerki z naszymi zamówieniami. Kiedy wróciła do swojej pracy, Ruki zamieszał zawartość swojej filiżanki. Obserwowałam go z wyczekiwaniem. Wreszcie odłożył łyżeczkę na porcelanowy talerzyk.
- Od czego powinienem zacząć?
- Najlepiej od początku.
Spojrzał na mnie spod zmrużonych powiek.
- Tak właściwie, to w ogóle nie powinienem ci o tym mówić.
- Czy to naprawdę jest aż taka tajemnica?
- Niekoniecznie. - Uniósł filiżankę do ust. - Po prostu im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
- Ale przecież odgrywam w tym... - machnęłam dłonią, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego słowa - czymś dość ważną rolę, tak? A przynajmniej mam takie wrażenie przez to, co się dzieje.
- Po części masz rację. - Odstawił naczynie i splótł palce na blacie przed sobą. - Odgrywasz najważniejszą rolę.
- Och, to fajnie wiedzieć - mruknęłam. Skosztowałam swojego latte. Następnie dosypałam trochę cukru i ponownie się napiłam.
Od razu lepiej.
Słodka kawa podziałała na mnie relaksująco. Objęłam palcami wysoką szklankę.
- Proszę, Ruki. Wygląda na to, że tylko ty możesz odpowiedzieć mi chociaż na część moich pytań.
Odwrócił wzrok. Rozplótł dłonie i zaczął rytmicznie postukiwać opuszkami palców w brzeg filiżanki.
- Mówiąc w skrócie, jesteś Ewą.
Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale nie pozwolił mi dojść do głosu.
- Nie chodzi tu o to, że tak brzmi twoje imię. Ty po prostu pełnisz
rolę Ewy.
- Czy...
- Nie przerywaj mi - ostrzegł, wciąż na mnie nie patrząc.
Zgarbiłam się niczym zganione dziecko.
- Przepraszam...
- Twoim zadaniem jako Ewy jest wybranie oraz przebudzenie Adama.
Korciło mnie, żeby zadać mu pytanie, ale cierpliwie czekałam na kontynuację jego wypowiedzi. Wyglądało to tak, jakby starannie selekcjonował informacje. Czyli jednak nie mówił mi wszystkiego.
- A raczej taką moc ma twoja krew. Wampir, który po jej wypiciu zostanie wskazany, osiągnie niezwykłą moc i stanie się na tyle potężny, by rządzić światem - ciągnął monotonnym głosem, wodząc palcem wskazującym po krawędzi filiżanki. - Lecz najpierw ty sama musisz się przebudzić.
Słuchałam go w całkowitym osłupieniu i nie potrafiłam uwierzyć w to, co mówił.
- Ale... Dlaczego? - wydukałam. - Przecież jestem tylko...
- Zwykłą dziewczyną? - dokończył za mnie i wreszcie odwzajemnił moje spojrzenie. - To nie jest prawda. I wiesz o tym. Serce, które bije w twojej piersi nie należy do ciebie, prawda?
Odruchowo uniosłam dłoń. Musnęłam palcami materiał swetra na wysokości klatki piersiowej oraz blizny, która została mi po dwukrotnym wbiciu w nią sztyletu.
- Tak - przyznałam. - Zgadza się. Już dość dawno miałam przeszczep, ale... Skąd o tym wiesz?
Ciemnowłosy zignorował moje pytanie.
- To serce córki Króla Demonów. To ono daje ci moc Ewy. Lub to ono cię nią czyni. Jak kto woli.
Otworzyłam usta, lecz zaraz na powrót je zamknęłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wypiłam resztkę chłodnej już kawy.
- I to wszystko... To prawda?
Ruki zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie widzę sensu w tym, że miałbym marnować swój czas i opowiadać ci wyssane z palca bzdury.
Rzeczywiście. Raczej nie wyglądał na tego typu osobę.
- Więc... - Zmarszczyłam brwi. - Wy wszyscy robicie to wszystko, żebym wybrała któregoś z was na Adama?
Och, mój Boże. Przez te rewelacje mój zasób słownictwa gwałtownie się skurczył.
- Można tak powiedzieć.
- Bracia Sakamaki też?
- Prawdopodobnie. Nie jestem pewien. Sama ich o to zapytaj.
Gdyby jeszcze zechcieli odpowiedzieć...
Przygryzłam dolną wargę.
- Ale ja nie wiem, jak to zrobić. Nie wiem, jak mam się przebudzić. I czy muszę to robić?
Ruki zacisnął usta w wąską linię.
- Takie jest twoje zadanie.
- A kto mi je zlecił? Dlaczego właśnie mi? Kto za tym wszystkim stoi?
- Nie wiem wszystkiego i ty też nie musisz. - Odsunął od siebie pustą filiżankę. Gestem przywołał kelnerkę, aby jej zapłacić. Kiedy odeszła, ponownie skupił uwagę na mnie. - Już i tak powiedziałem zbyt wiele.
- Ruki...
Wstał ze swojego krzesła i założył ciemny płaszcz.
- Pamiętaj o zapłacie.
Nie byłam pewna, czy dobrze zrozumiałam.
- Za kawę?
Spojrzenie, jakie posłał mi chłopak sugerowało, że to pytanie było idiotyczne.
- Nie. To mnie nie obchodzi. Mam na myśli zapłatę za udzielone ci informacje.
Poczułam nagłą suchość w ustach.
- Czego oczekujesz? - Miałam nadzieję, że mój głos nie zadrżał, choć nie byłam tego taka pewna.
- Tego, że przyjdziesz do naszej rezydencji. - Podniósł swoją książkę, zasunął krzesło i posłał mi ostatnie spojrzenie. Po raz kolejny nie potrafiłam odczytać wyrazu jego szaro-niebieskich oczu. - Tym razem z własnej woli.
- Zaczekaj, proszę!
Nie posłuchał.
- Później się z tobą skontaktuję - rzekł tylko i opuścił kawiarnię.
Zostałam sama.
Otrzymałam część informacji, których pragnęłam. Ale nie do końca czułam się z tym lepiej. Bo w ten sposób w moim umyśle zrodziły się nowe pytania oraz zawisł nade mną ciężar odpowiedzi na stare. Przypomniały mi się słowa Ayato, które wypowiedział zaledwie kilkanaście godzin wcześniej. "Wam, ludziom zazwyczaj lepiej żyje się w błogiej nieświadomości. Prawda często was przytłacza". Całkiem możliwe, że miał rację. Ale to wcale nie oznaczało, że zamierzałam porzucić poszukiwania tejże prawdy.