Strony

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Bungou Stray Dogs: Wzór do (nie)naśladowania




Do Bożego Narodzenia pozostało zaledwie kilka dni, a zadań zlecanych Zbrojnej Agencji Detektywistycznej wcale nie ubywało. Wręcz przeciwnie – okres przedświątecznego szaleństwa przynosił jeszcze więcej zgłoszeń. Co niekoniecznie wprowadzało detektywów w dobry nastrój…

– Nie wierzę! – Rozwścieczony głos przeciął gwałtownie powietrze wypełniające ruchliwą ulicę. Kilku obładowanych zakupami przechodniów odwróciło ze zdziwieniem głowy, by znaleźć jego źródło. Okazał się nim być Doppo Kunikida, przedzierający się gniewnie przez tłum. Palce jego prawej dłoni zaciśnięte były na kołnierzu towarzyszącego mu mężczyzny, którego bezceremonialnie ciągnął za sobą. – A raczej wierzę, ale wciąż nie dociera do mnie, jak można być takim idiotą. Kto normalny na widok świątecznych lampek postanawia się na nich powiesić?! Jeśli już musisz dawać upust swoim samobójczym skłonnościom, to rób to w czasie wolnym, a nie w godzinach pracy! Przez ciebie szlag trafia mój dzisiejszy grafik. Z n o w u ! 


– Ależ Kunikida, po co te nerwy? – zaoponował Osamu Dazai, starający się utrzymać równowagę na oblodzonym chodniku, mimo żwawego tempa narzuconego przez jego towarzysza. – Czy to tak źle, że chciałem stać się tym duchem świąt, o którym wszyscy tak ciągle mówią?

– Nie na tym to polega, baranie! 

– Nie? – Dazai spojrzał na Kunikidę z niemal szczerym zdziwieniem.

– Nie! – warknął blondyn, zerkając przez ramię. – Atsushi, powiedz mu coś zanim wyczerpią się resztki mojej cierpliwości.

– J-ja? – zająknął się podążający za nimi nastolatek. Z doświadczenia wiedział, że wtrącanie się w sprzeczki tej dwójki nie miało większego sensu i lepiej było po prostu trzymać się od nich z daleka. Teraz więc, kiedy polecono mu zabranie głosu, nie miał bladego pojęcia, co powinien powiedzieć. – U-uch… Widzi pan…

Wyglądało jednak na to, że niepotrzebnie się przejmował. Kunikida najwyraźniej albo nie skończył jeszcze swojej tyrady, albo właśnie dokopał się do nowych pokładów weny.

– Kalasz dobre imię Agencji! – kontynuował, przyprawiając biednego Atsushiego o dreszcze, podczas gdy na Dazaiu, do którego, jakby nie patrzeć, były te słowa kierowane, nie robiło to najmniejszego wrażenia. – Detektyw z ciebie jak z koziej dupy…

– Jest pan detektywem?

Kunikida zatrzymał się tak gwałtownie, że pozostała dwójka z największym trudem uniknęła zderzenia z jego plecami. Przed nimi stał mały, najwyżej siedmioletni chłopiec i dużymi, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się wprost w Dazaia.

– Owszem – odparł mężczyzna, uśmiechając się lekko.

– Na nieszczęście tego świata – wtrącił Kunikida. – Z drogi mały, śpieszymy się.

Dziecko jednak rzuciło się do przodu i uczepiło kurczowo płaszcza Dazaia jakby zależało od tego jego życie. 

– Jeśli jest pan detektywem, to niech mi pan pomoże! 

Dazai uniósł pytająco brwi, ale to Kunikida był tym, który odezwał się jako pierwszy.

– Słuchaj, mały. Nie mamy czasu i wierz mi, nie chcesz pomocy t a k i e g o detektywa. 

– Może jednak powinniśmy go chociaż wysłuchać? – zaproponował nieśmiało Atsushi. Od razu tego pożałował, gdy Kunikida zgromił go spojrzeniem. – Albo nie…

Dazai tymczasem, uwolniwszy się od żelaznego uścisku palców Kunikidy, kucnął przed chłopcem.

– To w czym potrzebujesz pomocy detektywa?

– Dazai! – zaprotestował Kunikida, tupiąc nerwowo nogą.

Ten jednak zignorował go zupełnie, machnąwszy jedynie ręką w powietrzu.

Dziecko wpatrywało się w niego przez chwilę, po czym wyciągnęło z kieszeni złożony na pół kawałek papieru. Pociągając nosem, podało go mężczyźnie.

– Zgubiła się – powiedziało tylko.

Dazai rozłożył więc papier, a wtedy jego oczom ukazała się fotografia, przedstawiająca małego, białego kundelka. Zwalczył ochotę by się skrzywić i wrócił spojrzeniem do stojącego przed nim dziecka.

– Gdzie ostatni raz ją widziałeś?

– A pomoże pan? 

– Ani się waż… – ostrzegł cicho Kunikida.

Dazai uśmiechnął się najpromnienniej jak tylko potrafił. 

– Oczywiście!



~*~

– To są jakieś żarty… – mamrotał Kunikida, wlokąc się powoli za resztą. – Mój plan… Mój ideał…

– Nie musiałeś ze mną iść, Kunikida – zauważył usłużnie Dazai. 

– I miałbym cię zostawić samego z dwójką dzieci? Mimo wszystko, nie chciałbym mieć ich na sumieniu.

Atsushi odgarnął z twarzy długie pasmo włosów. Jego usta wygięły się w krzywy uśmiech.

– Przepraszam, ale ja nie jestem już dzieckiem – zaoponował. – I nie raz pracowałem z panem Daza…

– Cicho, bachorze – przerwał mu Kunikida.

Nastolatek westchnął ciężko.

Chłopiec prowadzący ich niewielką grupę zatrzymał się tymczasem i kiedy do niego dołączyli, wskazał ręką w kierunku szeregu ciągnących się przed nimi magazynów. 

– To tutaj. Bawiliśmy się na śniegu, ale się poślizgnąłem i smycz wypadła mi z ręki i… – przerwał, po raz kolejny pociągając nosem. Jego oczy momentalnie się zaszkliły, a dolna warga zaczęła drżeć. – Pobiegła gdzieś tam. Boję się o nią…

Dazai rozejrzał się po zasypanym śniegiem porcie, do którego przyprowadził ich chłopiec. Powolnym krokiem przeszedł się wzdłuż wskazanego miejsca, wzrokiem przesuwając po podłożu. Nie padało już od kilku godzin, więc ślady dziecięcych butów oraz psich łap wciąż były dobrze widoczne w białym puchu. Przystanął, jeszcze raz powiódł wzrokiem po otoczeniu i wreszcie odwrócił się do obserwujących jego poczynania towarzyszy. 

– Atsushi, podejdź tu na chwilę – polecił swojemu podopiecznemu.

Na twarzy chłopaka odmalowało się zaskoczenie, ale posłusznie wykonał polecenie.

– Chcę, żebyś wszedł do tego magazynu i użył swoich tygrysich zdolności – wyjaśnił Dazai, ruchem głowy wskazując budynek, przy którym właśnie stali.

Atsushi zamrugał, a potem szeroko otworzył oczy.

– Dlaczego?

Mężczyzna w odpowiedzi jedynie się uśmiechnął.

– Zaufaj mi. I postaraj się załatwić to w miarę szybko, żebyśmy tutaj za bardzo nie zmarzli.

Wzdychając i powłócząc nogami niczym skazaniec idący na ścięcie, Atsushi zniknął we wnętrzu magazynu, podczas gdy do Dazaia podszedł jego mały zleceniodawca. Najwyraźniej miał już dość nerwowego tupania i pomrukiwania Kunikidy. Chwycił palcami krawędź płaszcza detektywa, lekko za nią pociągając, by zwrócić na siebie jego uwagę. 

– Naprawdę jest pan detektywem?

Dazai przechylił głowę na bok.

– Naszły cię wątpliwości, mały? 

Dzieciak nie odpowiedział, wpatrywał się tylko w niego niezwykle przeszywającym spojrzeniem swoich dużych oczu. Zacisnął mocniej palce na trzymanym materiale.

– Znajdzie ją pan, tak?

Mężczyzna zaśmiał się, wyciągając dłonie z kieszeni płaszcza.

– Nie ufasz mi? To popatrz uważnie. – Wyciągnął przed siebie rękę, wskazując kierunek. Chłopiec podążył wzrokiem za jego palcem. – Twój pies wybiegnie stamtąd za jakieś… pięć sekund. 

Nawet Kunikida, który wszedł w tryb tykającej bomby, spojrzał ze słabo skrywanym zainteresowaniem w tym samym kierunku. 

Nie musieli długo czekać, nim z magazynu dobiegło głośne skomlenie i wkrótce biały piesek wybiegł na zewnątrz, z ogonem wciśniętym między tylne łapy oraz niebieską smyczą, ciągnącą się za nim swobodnie po śniegu.

– Yuki! – zawołał chłopiec uradowany widokiem swojej pupilki.

Dazai ruszył się ze swojego miejsca i nim rozpędzony kundelek przemknął obok nich, złapał za smycz. Zwierzak zapiszczał, wpadł w poślizg, po czym w dosyć pokracznej pozycji zatrzymał się u jego nóg. Nie patrząc nawet na niego, mężczyzna przekazał smycz dziecku, chcąc się jej jak najszybciej pozbyć.

– Tylko tym razem trzymaj mocno.

Oczy malca wręcz rozbłysły podziwem.

– Jest pan niesamowity!

Dazai wsunął na powrót dłonie do kieszeni, unosząc kąciki ust w zadowolonym uśmiechu.

– Jak przystało na członka Zbrojnej Agencji Detektywistycznej.

~*~

W tym roku pracownicy Agencji postanowili spędzić wspólnie pierwszy dzień świąt. Zarezerwowali lokal na parterze budynku, w którym pracowali i przygotowali różnorodne dania, a nawet drobne upominki dla siebie nawzajem. Atsushiemu, który swoim entuzjazmem ustępował tego dnia jedynie Kenjiemu i Kyouce, przypadła rola mikołaja. Jego zadaniem było rozdanie prezentów, co robił z zadziwiającym wręcz jak na swój wiek podekscytowaniem.

– Och, wygląda na to, że jest dla ciebie jeszcze jeden prezent, panie Dazai – powiedział Atsushi, wyciągając z trzymanego w dłoniach worka ostatni już pakunek. Było to niewielkie pudełko, starannie oklejone ozdobnym papierem. Mężczyzna przyjął je i z zaciekawieniem obejrzał z każdej strony.

– Hmm… Ciekawe od kogo może być… – mruknął. Nagle jego twarz rozświetliła się w głupawym uśmieszku. – Może od jakiejś pięknej damy?

Siedzący nieopodal Kunikida prychnął z pogardą.

– Prędzej podejrzewałbym, że ktoś komu podpadłeś postanowił przysłać ci ślicznie zapakowaną bombę.

Dazai wydął wargi jak małe dziecko. W zamyśleniu postukał palcem wskazującym w wieczko pudełka.

– Naprawdę myślisz, że ktoś chciałby mi zrobić coś takiego w święta?

– To chyba pytanie retoryczne…

Zanim jednak ktoś zdążył zaproponować zorganizowanie ewakuacji, Dazai rozpakował swój prezent. Jedna z jego powiek zadrgała w nerwowym tiku, kiedy wewnątrz pudełka znalazł pluszowego psa. Dazai nie lubił psów. Szczerze. Nawet tych zabawkowych.

– I co? – zapytał Atsushi ze zdecydowanie podejrzanym uśmiechem na ustach.

– Wiedziałeś? – mruknął zrezygnowany Dazai. Jeszcze raz zerknął do pudełka, a wtedy dostrzegł dołączoną do pluszaka kopertę. Otworzył ją i wysunął z niej kartkę pokrytą nieco koślawym, dziecięcym pismem.

– Co tam jest napisane? – zapytał zainteresowany nastolatek.

Dazai uśmiechnął się pod nosem, po czym odczytał na głos treść liściku:

– Dziękuję za uratowanie Yuki. Jest pan moim idolem!

Ranpo, zajęty do tej pory jedzeniem, gwałtownie podniósł głowę znad swojego talerza.

– Idolem? – powtórzył z niedowierzaniem. – T y ?

– Żal mi tego dziecka – westchnęła Yosano.

– Miejmy tylko nadzieję, że nie będzie chciał tego swojego idola od siedmiu boleści w czymkolwiek naśladować – skwitował Kunikida.

Dazai wzruszył ramionami, przybierając minę istnego niewiniątka.

– Nie rozumiem, o co wam chodzi.

~*~

Dazai wymknął się niepostrzeżenie z przyjęcia, kiedy reszta bawiła się jeszcze w najlepsze. Samotnie przemierzał Jokohamę, która – przyprószona śniegiem i mieniąca się niezliczoną ilością barw świątecznych dekoracji – choć raz wydawała się spokojnym, bajkowym wręcz miejscem. Lecz Dazai nie dawał się nabrać na tę iluzję. Słynna magia świąt nie miała na niego najmniejszego wpływu.

Większość ludzi spędzała ten dzień w towarzystwie swojej rodziny bądź przyjaciół. Spędzała je z bliskimi. A Dazai… Dazai właśnie wkraczał na teren cmentarza.

Minął szeregi niemal identycznych nagrobków, aż w końcu zatrzymał się przed jednym z nich, tak doskonale mu znanym. Przykucnął przed nim i dłonią w rękawiczce strącił śnieg z kamiennej płyty, starając się jak najdokładniej oczyścić wyryte w niej litery. W końcu, zadowolony z efektu, wyprostował się i wyciągnął z kieszeni kopertę. Ponownie odczytał na głos te dwa krótkie zdania, napisane ręką spotkanego parę dni wcześniej chłopca.

– I co, Odasaku, jesteś dumny? – zapytał na koniec z przekąsem. Kąciki jego ust uniosły się w delikatnym, nie do końca wesołym uśmiechu. Odchylił głowę, by spojrzeć na ciemne, nocne niebo. – Ja idolem jakiegoś dziecka, huh? Ciekawe, jakbyś zareagował…

Jego oddech w zetknięciu z mroźnym powietrzem przybrał postać małego obłoczka, umykającego szybko ku górze. Dazai patrzył przez chwilę w ślad za nim, z cichutką nadzieją, że może wraz z jego słowami dosięgnie on jakimś sposobem adresata jego wypowiedzi.

– Wesołych świąt, Odasaku.


______________________

Powyższy one-shot z jednej z moich ulubionych serii, czyli Bungou Stray Dogs został napisany praktycznie na ostatnią chwilę z powodu pewnej osoby, która namówiła mnie na udział w świątecznym konkursie na wattpadzie. Dajcie w komentarzu znać, co o nim myślicie - będę wdzięczna! ^^
(Tak informacyjnie - wyjątkowo zastosowałam tutaj "angielskie" akapity, ponieważ blogger żyje własnym życiem i dzisiaj z nadzwyczajnym uporem nie chce zaakceptować tych "normalnych").

Chciałabym wam również życzyć Wesołych Świąt! Mam nadzieję, że spędzicie je w spokojnej i przyjemnej atmosferze ♥

P.S. Szykuje się dla was jeszcze jeden tekst, który mam nadzieję opublikować w tym tygodniu~.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz