Butelkę drogiego wina, zachowaną na specjalne okazje, otworzył równo o północy. Wprawnym ruchem napełnił kieliszek ciemnoczerwonym trunkiem niemal po same brzegi, po czym rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu.
— Wszystkiego najlepszego dla mnie — mruknął, nim jego usta zetknęły się z cienkim szkłem. Przymknął oczy, delektując się słodkim, lekko palącym jego przełyk alkoholem. Od razu poczuł się lepiej. Ale jeszcze nie na tyle, na ile chciał.
Dopiero w połowie drugiej lampki, kiedy w głowie poczuł dobrze znany, przyjemny szum, potrafił wreszcie spojrzeć na t o.
Wielkie, czarne pudło przewiązane czerwoną wstążką stało na samym środku biurka. Chuuya nie tknął go ani razu odkąd zostało wniesione do jego gabinetu i najchętniej dalej ignorowałby jego istnienie. Nawet teraz, oddalony od niego o parę ładnych metrów, przyglądał mu się nieufnie, jakby w każdej chwili mogło co najmniej wybuchnąć.
W końcu jednak westchnął ciężko, ostatni raz zamieszał zawartość swojego kieliszka i opróżnił go jednym chaustem. Następnie wolnym krokiem podszedł do biurka, w międzyczasie wyciągając jeden ze sztyletów, z którymi nigdy się nie rozstawał. Szybkim ruchem rozciął wstążkę, ale zawahał się przed otwarciem rzekomego prezentu. Zastanawiał się, co znajdzie w środku. Bombę ręcznej roboty, która wybuchnie mu prosto w twarz toną różowego brokatu? Wściekłe, jadowite zwierzę? Butelkę Petrusa* wypełnioną przeterminowanym sokiem? Nie miał pojęcia, ale każde z nasuwających się mu przypuszczeń, wydawało się równie upierdliwe. Samo myślenie o tym przyprawiało go o ból głowy.
Ale gdzieś pod tymi złymi przeczuciami czaiła się również ciekawość. Dlatego uniósł ostrożnie kartonowe wieczko i zajrzał do środka. A wtedy na jego policzku zadrgał nerwowo pojedynczy mięsień. Wewnątrz pudła wysokiego i szerokiego niemal na metr znalazł bowiem tylko złożoną na pół kartkę. Wyciągnął ją, z trudem zwalczając ochotę natychmiastowego wyrzucenia prezentu (od siedmiu boleści) do śmieci.
Na białym, kredowym papierze znajdowało się zaledwie kilka linijek zapisanych tak doskonale mu znanym charakterem pisma.
„dziś wreszcie spełni się jedno z tych życzeń, które tak ciągle powtarzasz; nie przegap tego”
Pod tym enigmatycznym zdaniem podany był adres i godzina. I tyle. Nic więcej. Brakowało nawet głupiego podpisu, choć przecież Chuuya wcale go nie potrzebował, aby zidentyfikować nadawcę.
Z ust mężczyzny wydostało się przeciągłe westchnięcie, podczas gdy jego dłoń sięgała już w kierunku butelki wina. Miał jeszcze wystarczająco czasu, żeby się upić. Bo przeczuwał, że cokolwiek miało go czekać, na trzeźwo tego na pewno nie zniesie.
Taras widokowy, na który Dazai kazał mu się przywlec w środku nocy, znajdował się w połowie dwudziestopiętrowego wieżowca. Spacerowanie na takiej wysokości pod wpływem alkoholu zapewne nie należało do najmądrzejszych posunięć, ale Chuuya miał to gdzieś. Nieco chwiejnym krokiem podszedł do barierki ciągnącej się wzdłuż tarasu i wziąwszy się pod boki, rozejrzał się wokół.
— I gdzie jest ten zasrany pajac? — zapytał samego siebie. — Mam lepsze rzeczy do roboty we własne urodziny niż szal… szlajanie się po jakichś pierdzielonych atrakcjach tusyr… tysurtycz… turystycznych! Masz pięć minut, Daz… — Potężne czknięcie przerwało mu jego tyradę w pół słowa. — Dazai! Albo stąd zjeżdżam!
Po wypowiedzeniu tej groźby spojrzał wymownie na zegarek na swoim lewym nadgarstku. Czwarta dwadzieścia dziewięć.
Za późno zdał sobie sprawę, że coś było nie tak.
Za późno otrzeźwiał.
Za późno rzucił się na barierkę, wyciągając przed siebie rozpaczliwie ręce.
Zdążył zaledwie musnąć opuszkami palców brzeg łopoczącego na wietrze, brązowego płaszcza i wydać z siebie krzyk, który pełen był bezsilności i niedowierzania. Bo nie mógł zrobić już nic poza patrzeniem, jak jego były partner mknie prosto w objęcia śmierci.
W które sam go przecież odsyłał od dnia ich pierwszego spotkania.
— Dazai! — to jedno słowo wykrzyczał tak, jakby pragnął nadać mu moc cofnięcia czasu. Ale to przecież tak nie działało.
Wszystkiego najlepszego, Chuuya. Czyż nie tego zawsze pragnąłeś?
_______________________
*Petrus — francuskie, bardzo drogie wino
Pomysł na ten krótki one shot wpadł mi do głowy w dzień, a właściwie — w noc — urodzin Chuuyi. Mam nadzieję, że pomimo długości przypadnie Wam do gustu ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz