Strony

poniedziałek, 16 marca 2020

Stray Souls: Rozdział 5

[UWAGA! Zachęcam, żebyście podczas czytania tego rozdziału lub po jego przeczytaniu posłuchali poniższej piosenki.]

A little pain*


Chłopak — prawdopodobnie o kilka lat młodszy ode mnie — przycupnął kilka metrów dalej, na jednej z licznych pak wypełniających magazyn. Od wyjścia pozostałej dwójki nie odezwał się ani słowem. Raz na jakiś czas tylko zerkał na mnie kątem oka.

Och, jakże łatwo byłoby w tamtej chwili uciec.

Zauważyłam, że chociaż chłopak starał się nie dać tego po sobie poznać, był wyraźnie spięty. Westchnęłam.

— Wyluzuj. — Drgnął, zaskoczony dźwiękiem mojego głosu. Najwidoczniej nie spodziewał się, że przerwę milczenie. — To nie o ciebie mi chodzi. Nic ci nie zrobię.

Dopiero teraz Atsushi odwrócił się w moją stronę i rzeczywiście na mnie popatrzył. Musiałam przyznać, że jego spojrzenie wywołało we mnie pewien dyskomfort. Bycie obserwowaną przez tę parę dziwnych, dwukolorowych oczu było specyficznym doświadczeniem. Przypominało to trochę patrzenie w oczy kota czającego się w mroku. Niepozornego, lecz w każdej chwili gotowego do ataku.

— Dlaczego jest pani taka pewna, że to pan Dazai jest winny? — zapytał, ignorując moją wcześniejszą wypowiedź.

— Wyjaśniłam to zaledwie kilka minut temu. Nie słuchałeś? — Zmrużyłam gniewnie oczy. — Poza tym, dlaczego tak go bronisz?

— Ponieważ jest dobrym człowiekiem.

— Dobrym człowiekiem? — Zaśmiałam się. — Czy ty masz w ogóle pojęcie, kim on był i do czego jest zdolny?

— W mniejszym lub większym stopniu, tak, wiem. — Skinął głową dla podkreślenia swoich słów. — Ale to już przeszłość. Teraz naprawdę się stara, żeby być dobrym.

— To już przeszłość, mówisz? Więc według ciebie wystarczy rzucić jakiś ckliwy monolog, oświadczyć, że przechodzi się na stronę dobra i nagle wszystkie grzechy danej osoby przechodzą w niepamięć? Stają się przeszłością? — Ponownie pochyliłam się do przodu na tyle, na ile pozwoliły mi związane nadgarstki. Z każdym wypowiadanym słowem coraz bardziej się nakręcałam. — To tak nie działa. Morderca pozostaje mordercą. Nawet jeżeli okaże się, że nie zabił mojego brata, to wciąż będzie miał na swoich rękach krew wielu innych ludzi. Nic tego nie zmieni. Nie można cofnąć czasu.

Niezależnie od tego, jak bardzo by się tego chciało…

Dwukolorowe oczy przyglądały mi się uważnie przez cały czas.

— Każdy zasługuje na drugą szansę — powiedział Atsushi z taką pewnością, jakby rzeczywiście wierzył w to stwierdzenie. — Pan Dazai udowadnia to, ratując wciąż nowe osoby, w tym mnie. A w czym pani byłaby od niego lepsza, gdyby go zabiła?

Pozwoliłam, by jego pytanie przebrzmiało w pustym magazynie. Uniósłszy w zdziwieniu brwi, cofnęłam się o krok i oparłam głowę o słup za plecami.

— A czy kiedykolwiek mówiłam coś o byciu lepszą? — Uśmiechnęłam się, widząc, że tym razem zdziwienie zagościło na twarzy mojego towarzysza. — Dobro i zło już dawno straciły dla mnie na znaczeniu. Teraz liczy się jedynie zemsta.


🌑🌑🌑


Jeszcze tej samej nocy, zaraz po powrocie do domu, rzuciłam się na łóżko ze słuchawkami w uszach. Nie zapaliłam światła, nie zdjęłam nawet butów. Nie miałam ochoty niczego robić ani o niczym myśleć. Wpatrując się tępo w sufit, w zapętleniu słuchałam jednej i tej samej piosenki. Ulubionej piosenki Shina. A little pain. Jak ironicznie.

Czekam tutaj na ciebie.

Uniosłam rękę i zastukałam w ścianę, przy której stało moje łóżko. Dwa razy. Odpowiedziała mi cisza. Powtórzyłam czynność, z takim samym skutkiem. Przełknęłam ciężko ślinę. Naprawdę go tam nie było. Pokój za ścianą był pusty i taki już miał pozostać.

Jako dzieci dzieliliśmy jeden pokój, ale po wejściu w okres dojrzewania każde z nas dostało osobny. A jako że pomieszczenia te oddzielała tylko ściana, skłoniło nas to do opracowania własnego systemu komunikacji, gdy nie chciało się nam chodzić, krzyczeć albo pisać SMS-ów. Dwa stuknięcia oznaczały pytanie „jesteś tam?” lub „nie śpisz?”, trzy stuknięcia oznaczały „bądź cicho”, a jedno stuknięcie, przerwa i dwa kolejne — „chodź tu”. Teraz mogłam sobie stukać do woli i nie było szansy, bym miała doczekać się jakiejkolwiek odpowiedzi.

Anielski głos Reiry** w słuchawkach zapewniał mnie, że nie ma potrzeby, by płakać. Ale ja przecież nie płakałam. Wokalistka upierała się, że nawet ten nieznaczny ból jest dla niej cenny. Ból? Ja go nie czułam. Szczerze powiedziawszy, niczego nie czułam. Rzeczywistość jeszcze do mnie nie docierała. Nie pojmowałam całkowicie zmian, które właśnie zachodziły w moim życiu. Nie myślałam o konsekwencjach tego dnia. Na tę chwilę ograniczały się dla mnie tylko do martwej ciszy panującej za ścianą.

Nagle ponad piosenkę wzniósł się głos mojej matki.

— To niewykonalne!

Spojrzałam zdziwiona w kierunku drzwi, a Reira zanuciła mi do ucha: „słuchaj uważnie”. To też zamierzałam zrobić. Wysunąwszy słuchawki z uszu zakradłam się do drzwi najciszej jak potrafiłam, po czym przyłożyłam do nich ucho. Przez cienkie drewno słyszałam strzępy kłótni matki z jej przyjacielem.

— Nie… zrobić.

— Chyba… drugiego dziecka? — zapytał ten sam głos, który parę godzin wcześniej powtarzał słowa, które dopiero miały mnie zaboleć — słowa „Shina już nie ma”.

Chwila ciszy. A potem ten sam głos:

— … co z Shinem.

Na dźwięk tego imienia moje serce zabiło mocniej. Nie zwlekając już ani chwili dłużej wybiegłam z pokoju, kierując swe kroki do kuchni, w której toczyła się dyskusja.

— O co chodzi? — zapytałam od razu, nie zwracając uwagi na zdziwienie, które odmalowało się na twarzach obojga dorosłych. — Słyszałam, jak rozmawiacie o Shinie.

— Skarbie — przemówiła łagodnie moja matka, starając się zapanować nad emocjami, jeszcze chwilę wcześniej doskonale widocznymi na jej twarzy. — Myślę, że będzie lepiej, jeśli wrócisz do swojego pokoju. Potem porozmawiamy.

— A dlaczego nie teraz? Skoro to coś o Shinie, to przecież mnie też to dotyczy, prawda?

Zawahała się, a mężczyzna to wykorzystał.

— Ma rację. Powinna wiedzieć i jeżeli ty jej tego nie powiesz, to ja to zrobię.

Matka spiorunowała go wzrokiem. Zdziwiło mnie to, bo zazwyczaj bardzo dobrze się dogadywali i zawsze wydawało mi się, że zarówno w życiu zawodowym, jak i w prywatnym tworzyli zgrany, niezwykle zgodny duet, rozumiejący się praktycznie bez słów. Rzadko widywałam, żeby o cokolwiek się sprzeczali. Nie mówiąc już o traceniu opanowania przez moją matkę.

— Widzisz, skarbie — powiedziała, odwracając się do mnie z już o wiele łagodniejszym wyrazem twarzy. Przy następnych słowach jej głos zaczął drżeć. — Wygląda na to, że śmierć Shina nie była przypadkowa.

— Co to znaczy? — Kompletnie zbita z tropu spojrzałam najpierw na nią, potem na mężczyznę i znowu na nią. I wtedy coś w moim umyśle wreszcie zaskoczyło. — Chcecie powiedzieć, że ktoś go… zabił? — Mój głos nabrał histerycznego brzmienia. Do tej pory nie brałam takiej możliwości w ogóle pod uwagę. — Ale jak to? Dlaczego?!

Wychowując się w rodzinie, która od lat była ściśle związana z mafią wiedziałam, że śmierć nieuchronnie stanowi stały element życia otaczających mnie ludzi. Moja rodzina praktycznie każdego dnia narażała się na ogromne niebezpieczeństwo. Z logicznego punktu widzenia powinnam więc być przygotowana na to, że w każdej chwili mogę któreś z nich stracić. A jednak przez cały czas odpychałam od siebie tę myśl. Chciałam wierzyć, że moi bliscy podlegają ochronie jakiejś potężnej siły, że są nietykalni i akurat im nic nie może się stać. Ale oczywiście byłam w błędzie. Dopadła mnie ta ogłupiająca ludzka naiwność. Ciężko było mi to zaakceptować, lecz moja rodzina wcale nie stanowiła żadnego wyjątku od reguły.

— Kojarzysz Osamu Dazaia, prawda? — wtrącił się mężczyzna, nim matka zdążyła zabrać głos. Jej twarz wykrzywił grymas niezadowolenia.

Skinęłam niepewnie głową. To zabrzmiało jak pytanie retoryczne. O tym człowieku przecież nie dało się nie słyszeć w takim środowisku.

— Nie wiem, co takiego zrobił Shin, ale najwyraźniej czymś mu podpadł. Widziałem, jak sprzeczali się tuż przed rozpoczęciem akcji. Potem, gdy otworzono ogień i wybuchło zamieszanie, użył go jako… żywej tarczy. Widziałem to, ale byłem za daleko. Nie mogłem nic zrobić… Gdybym tylko…

Przestałam go słuchać. Niedowierzanie. Do tego sprowadzała się moja reakcja. Spojrzałam bezradnie na matkę, lecz ta odwróciła głowę i zacisnęła usta. Jej oczy błyszczały, ale nie miałam pewności, czy ze smutku, czy też ze złości.

— Dlatego wujek Kurada*** proponuje, żebyśmy opuściły Jokohamę.

— Mamy uciec? Nie! — Wbiłam paznokcie we wnętrza dłoni. — Przecież musimy coś zrobić!

— Co chcesz zrobić, Ai? — zapytał mężczyzna, kładąc dłonie na moich ramionach. Pochylił się, by spojrzeć mi prosto w twarz. — Może to i jest dzieciak, ale bardzo niebezpieczny. W dodatku wydaje się być pupilkiem szefa. Co jeśli będzie chciał coś zrobić również wam? Nie pozwolę was skrzywdzić. Musicie wyjechać, ja się tu wszystkim zajmę.

Ostatnie zdanie wypowiedział ze wzrokiem utkwionym w mojej matce.

— Mamo?

Wzięła głęboki oddech i zacisnęła palce prawej dłoni na lewym łokciu. Znałam ten gest. Oznaczał, że podjęła trudną decyzję.

— Wyjedziemy.

— Ale…

— Nie narażę drugiego dziecka. To postanowione.

Spuściłam wzrok. Nie podobało mi się to, ale co mogłam zrobić?

— Kiedy?

— Za kilka godzin. Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy.

Przytaknęłam bez entuzjazmu i już miałam wyjść, kiedy nagle wujek Kurada o czymś sobie przypomniał.

— Ai, zaczekaj. Mam coś dla ciebie.

Sięgnął do kieszeni swojej skórzanej kurtki, a następnie wyciągnął w moją stronę dłoń zwiniętą w pięść. Spomiędzy jego palców zwisał łańcuszek z kołyszącą się na jego końcu kulą. Wielkości mniej więcej piłeczki pingpongowej, srebrna, elegancko wykończona i niesamowicie dla mnie cenna kołysała się, lśniąc w świetle lampy. Patrzyłam na nią przez chwilę jak zahipnotyzowana.

— Pomyślałem, że pewnie chciałabyś mieć jakąś pamiątkę — dodał miękko. — Wyczyściłem ją z… no wiesz.

Skinęłam bez słowa głową i nadstawiłam otwarte dłonie. Naszyjnik wylądował na nich z cichym brzdękiem, a mnie zaskoczyło, jak bardzo zimny był w zetknięciu z moją skórą.

— Dziękuję — wyszeptałam przez nagle dziwnie ściśnięte gardło.

Objęłam kurczowo palcami srebrną kulę, bojąc się, żeby nagle nie zniknęła tak, jak jej właściciel. W duchu przysięgłam sobie, że już nigdy się z nią nie rozstanę.

______________________

*Tytuł piosenki fikcyjnego zespołu TRAPNEST pochodzącego z mangi Ai Yazawy pt. Nana. W rzeczywistości utwór ten wykonuje Olivia Lufkin i możecie posłuchać go zarówno pod podanym na początku postu linkiem, jak i na playliście do Stray Souls (https://www.youtube.com/playlist?list=PLSgqBrlHZs9vUPIP_pTDR-gXw5TgDAsil).

**Wokalistka zespołu TRAPNEST.

***Nazwisko to zaczerpnęłam od Minoru Kurady — jednej z pobocznych postaci z mangi Nana.

1 komentarz:

  1. Piosenka idealnie dopasowana do treści :D mogłaby być soundtrackiem do filmu

    OdpowiedzUsuń