Strony

czwartek, 25 czerwca 2020

Stray Souls: Rozdział 6

Dowód

Ocknąwszy się z głębokiego zamyślenia, zdałam sobie sprawę, że od mojej rozmowy z Atsushim musiało minąć już kilka ładnych godzin. Słońce chyliło się ku zachodowi, barwiąc wnętrze magazynu odcieniem płomieni. Przez cały ten czas żadne z nas nie wymówiło ani jednego słowa. Chłopak w dodatku chyba ani na moment nie ruszył się ze swojego miejsca. Ten całkowity bezruch i cisza zaczynały mi już brzydnąć. Nie wspominając już nawet o moich zesztywniałych od siedzenia w niewygodnej pozycji kończynach, po których co chwilę przebiegały dreszcze oraz o nieprzyjemnym ssaniu w żołądku.


Wtem mój towarzysz poderwał gwałtownie głowę, spinając się jak kot szykujący się do ataku. Czujne spojrzenie jego dwukolorowych oczu skupiało się na wejściu do budynku. Założyłabym się, że gdyby posiadał ogon, to właśnie poruszałby nim nerwowo w tę i z powrotem. Jednak zaledwie po krótkiej chwili nasłuchiwania chłopak wyraźnie się rozluźnił, a w krótce potem ja również byłam w stanie usłyszeć zbliżające się do nas kroki.

Osamu Dazai wkroczył samotnie do magazynu, niosąc pod pachą zwykłą teczkę na dokumenty. Na widok naszej dwójki zamachał nią beztrosko w powietrzu jakby witał się ze starymi kumplami, a nie ze swoim podopiecznym i pilnowaną przez niego niedoszłą zabójczynią.

— Wybaczcie mi tę zwłokę, ale musiałem trochę się naczekać na te dokumenty — rzucił w ramach przywitania, robiąc przy tym istnie cierpiętniczą minę. — Ach, ta biurokracja.

Zatrzymał się mniej więcej w równej odległości ode mnie i od Atsushiego, spoglądając to na mnie, to na niego.

— Chyba dobrze przewidziałem brak problemów, prawda?

Atsushi skinął głową.

— Wszystko w porządku.

— Miałeś zdobyć dowody — wtrąciłam się, porządnie zniecierpliwiona. — Gdzie one są?

— Tutaj — odparł swobodnie Osamu Dazai, zbliżywszy się do mnie ze swoją teczką. Otworzył ją i wyciągnął ze środka plik dokumentów, które następnie podetknął mi pod twarz. — Oficjalne dokumenty pochodzące wprost z archiwum Portowej Mafii potwierdzają, że tak jak mówiłaś, twój brat zginął siedemdziesiątego drugiego dnia Sporu Smoczej Głowy. Przyczyną śmierci był poważny uraz czaszki powstały zapewne wskutek uderzenia jednym z odłamków, kiedy runęła siedziba mafii. — Palcem wskazał konkretne miejsce na trzymanej kartce. — Oszacowany czas zgonu przeczy możliwości jakobym to ja miał go zabić. Nie było już mnie bowiem w tym miejscu.

W milczeniu wpatrywałam się w dokument zadrukowany rzędami znaków, liter i cyfr jednoznacznie potwierdzających dopiero co wypowiedziane przez detektywa słowa.

— To… — Odetchnęłam powoli, po czym spojrzałam w jego twarz. — To tylko słowa. Mam ci uwierzyć na podstawie kawałka papieru, który równie dobrze mogłeś podrobić?

Do przodu wystąpił Atsushi. Spojrzał na dokumenty, a potem na mnie i zmarszczył brwi.

— Myślę, że po tak długim czasie znalezienie innych dowodów może być niemożliwe. Poza tym, nie sądzę, by pan Dazai…

— Nie obchodzi mnie to! Jeśli mam uwierzyć, że Shin zginął w inny sposób niż do tej pory myślałam, to chcę przekonujących dowodów.

Osamu Dazai westchnął ciężko, chowając plik kartek z powrotem do teczki. Przez chwilę zdawał się nad czymś zastanawiać, aż w końcu spojrzał na mnie z wyrazem twarzy, którego nie potrafiłam odczytać.

— A co gdyby moje słowa potwierdziła osoba, która o wszystkim wie, a w dodatku znała twojego brata i nie ma najmniejszego powodu, by dawać mi alibi?

Zmrużyłam podejrzliwie oczy.

— To już zależy od tej osoby.

Detektyw skrzywił się i westchnął po raz kolejny. Wyraźnie niezadowolony ruszył w kierunku wyjścia.

— A zatem przepraszam jeszcze na moment. Idę wykonać bardzo upierdliwy telefon.

Gdy oderwałam już wzrok od pleców oddalającego się mężczyzny, zdałam sobie sprawę, że sama również byłam obserwowana.

— Nie chcę być nieuprzejmy, ale naprawdę uważam, że powinna pani trochę się otworzyć. Po tylu latach nie możemy wiele pani zaoferować.

— A jak ty byś się czuł, dzieciaku, gdyby człowiek, którego przez lata uważałeś za mordercę twojej rodziny powiedział ci, że jest niewinny? Uwierzyłbyś mu na słowo? Zaufałbyś kawałkowi papieru? Otworzyłbyś się, tak jak mi doradzasz?

Atsushi spuścił wzrok i do powrotu swojego towarzysza więcej się nie odezwał. Nie wiedziałam, czy było to spowodowane tym, że wreszcie zrozumiał, że nie uda mu się zmienić mojego zdania czy też czymś zgoła innym. Nie żeby jakoś szczególnie mnie to interesowało.

— Załatwione — oznajmił Osamu Dazai, po raz kolejny tego dnia przekraczając próg magazynu. Przez krótką chwilę zastanowiło mnie to, czy te magazyny rzeczywiście nie były w ogóle strzeżone i czy nikomu nie przeszkadzało, że przypadkowi ludzie ciągle do nich wchodzą. Nie wspominając już nawet o odbywających się wewnątrz walkach i więzieniu ludzi. — Atsushi, jesteś wolny. A ciebie, moja droga, zaraz uwolnię. Tylko bez numerów, proszę. Wolałbym uniknąć powtórki z rozrywki.

— Obejdzie się — odparłam, kiedy mężczyzna podszedł, by rozwiązać moje nadgarstki. Podniosłam się i opuściłam ręce wzdłuż tułowia, a przecięty bandaż opadł swobodnie na podłoże. Jeśli myśleli, że skonfiskowane sztylety były jedyną bronią, jaką posiadałam, to byli w błędzie. Dzięki mojej zdolności w każdej chwili mogłam wytworzyć nowe ostrze. Potrzebowałam do tego jedynie niewielkiego cienia.

Atsushi otworzył szeroko oczy.

— Kiedy pani…

A kąciki ust Osamu Dazaia uniosły się ku górze w uśmiechu, który sprawił, że uderzyła we mnie kolejna fala irytacji.

— Ciekawe — skomentował mój wyczyn, by następnie wskazać mi ruchem dłoni kierunek. — A teraz zapraszam na zewnątrz.

— Panie Dazai, czy na pewno…

— Tak, Atsushi, wracaj do domu i najedz się. Najlepiej na koszt Kunikidy.

 

Chociaż idący za mną mężczyzna na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie miał przy sobie broni, czułam się tak, jakby trzymał mnie na muszce karabinu. Zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że powinnam mieć się na baczności, ale jakiś cichy głosik zachęcał mnie do odwrócenia się i ponownego zaatakowania mężczyzny. Postanowiłam go jednak zignorować. Gdybym bowiem uległa swoim zachciankom, mogłabym stracić okazję do przekonania się, co tym razem przygotował dla mnie detektyw, a także — kim jest osoba, o której wspominał. Jeżeli gra toczyła się o informacje w sprawie Shina, to wolałam nie ryzykować.

— Co teraz? — zapytałam, kiedy mężczyzna powiedział, żebym się zatrzymała. Dotarliśmy już niemal na sam koniec portu. Wszystkie magazyny zostawiliśmy za sobą.

— Teraz będziemy mieć nadzieję, że jednak nas nie wykiwa i dotrzyma słowa.

Przez kilka długich minut staliśmy więc w co najmniej niezręcznej ciszy, oddaleni od siebie o kilka kroków. Wolałam mieć pole do manewru w razie czego. Nie mając nic lepszego do roboty, obserwowałam ptaki przelatujące nad powierzchnią portowej wody, korzystające z ostatnich promieni słonecznych. Byłam ciekawa, czy po zniknięciu mi z oczu udadzą się do swojego gniazda i czy zostaną w nim przywitane przez inne ptaki. Jeśli tak, to im zazdrościłam. Też chciałabym mieć swoje gniazdo.

W tym momencie do moich uszu dotarł wysoki, charakterystyczny dźwięk pędzącego motocyklu.

— A więc jednak — powiedział Osamu Dazai na chwilę przed tym, jak lśniący czerwienią pojazd zatoczył przed nami efektowny łuk, by w końcu się zatrzymać. Motocyklista, którego głowy nie chronił żaden kask, zsunął się z gracją na ziemię.

— Mówiłeś, że to ważne — rzucił na przywitanie, nie przejmując się uprzejmościami. — Lepiej więc dla ciebie, żeby to była prawda.

Wpatrywałam się w przybyłego mężczyznę w kompletnym oszołomieniu. A to dlatego, że go znałam. Choć jego sylwetka i rysy twarzy stały się dojrzalsze, choć jego włosy, którym zachodzące słońce nadało barwę ognia, zdecydowanie urosły, a noszone przez niego ubrania różniły się stylem, to pamiętałam go. Przede mną stał dorosły mężczyzna, ale ja widziałam szesnastoletniego chłopca. Chłopca, który przyjaźnił się z moim bratem.

Mężczyzna musiał poczuć na sobie moje spojrzenie, bo odwrócił się w moją stronę, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę z mojej obecności. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, a ręka oparta do tej pory o biodro opadła luźno wzdłuż tułowia.

— Ty… Nie mów, że wreszcie znalazłeś kobietę, która chce się z tobą zabić?

Osamu Dazai westchnął — wydawać by się mogło — z zawodem.

— Chciałbym, uwierz. Ale niestety nie o to chodzi. — Spojrzał na mnie w znaczący sposób i skinął głową w kierunku swojego rozmówcy. — Będziesz tak łaskawa i wyjaśnisz obecnemu tutaj Chuuyi, z jakiego powodu go niepokoimy?

Chuuya. Przede mną stał Chuuya Nakahara. Jeden z pięciu kierowników Portowej Mafii. Były partner Osamu Dazaia, ale też przyjaciel mojego brata. Przygryzłam nerwowo dolną wargę. Moje zaufanie wobec niego mogło opierać się jedynie na wierze w to, że rzeczywiście był taki, jak przedstawiał go Shin.

Spojrzenie niebieskich oczu ponownie skupiło się na mnie. Mężczyzna uniósł pytająco brwi, czekając aż się odezwę.

Odetchnęłam głęboko, przyciskając dłonie do ud, żeby zapanować nad ich drżeniem. W myślach skarciłam się za dopuszczenie nerwów do głosu. Z jakiegoś powodu w tej chwili odczuwałam większy stres niż wtedy, gdy przykładałam sztylet do gardła Osamu Dazaia.

— Shinichi Yazawa — wykrztusiłam w końcu. — Czy to nazwisko coś ci mówi?

Mężczyzna drgnął nieznacznie. Nabrał czujności.

— Owszem. Co w związku z tym?

Odruchowo sięgnęłam do naszyjnika ukrytego pod materiałem sukienki, szukając w nim otuchy i przypływu odwagi.

— Nazywam się Ai Yazawa i jestem jego siostrą. Chcę się dowiedzieć, jak naprawdę zginął.

Niebieskie oczy otworzyły się szerzej, gdy mężczyzna przyjrzał mi się na nowo, uważniej.

— Siostra Shina, huh? — mruknął cicho, niemal niedosłyszalnie. A głośniej dodał — Myślałem, że wiesz, jak do tego doszło.

— Ja też tak myślałam — odparłam ponuro. — Ale podobno przez te wszystkie lata żyłam w błędzie. A ty podobno znasz prawdę. Więc odpowiedz mi na moje pytanie. Czy mojego brata zabił Osamu Dazai?

— Dazai? — Głos Chuuyi zabrzmiał tak, jakby jego właściciela autentycznie zdziwiło to pytanie. — Nie. Temu idiocie można zarzucić naprawdę wiele, ale akurat tego nie.

Naprawdę nie takie słowa pragnęłam usłyszeć. Nie potrafiłam w nie uwierzyć. Nie chciałam w nie uwierzyć.

— Więc kto? Jeśli nie on, to kto to zrobił?

— Nikt. Nie został zamordowany. Przynajmniej nie bezpośrednio. Przyczyną zgonu był…

— A skąd rany postrzałowe? — przerwałam mu, chwytając się kurczowo własnych, tak niechcianych wspomnień. — Widziałam je na własne oczy.

Mężczyzna patrzył na mnie z godnym podziwu opanowaniem. Gdy ponownie się odezwał, mówił stanowczo, fachowo, ale jednocześnie niemal łagodnie.

— Też je widziałem. Byłem tam. Nie, gdy to się stało, to prawda. I naprawdę tego żałuję. — Na chwilę krótką jak mgnienie jego oblicze się zachmurzyło. — Nie udało się ustalić, kto do niego strzelił, ale z pewnością nie to było przyczyną śmierci. Potwierdziła to sekcja.

Nie. To nie może być prawda.

Mój umysł nie chciał przyswoić tych informacji, chociaż potwierdzały to, co wcześniej usłyszałam od swojej niedoszłej ofiary. Czy to możliwe, że Chuuya krył swojego byłego partnera? Chociaż mój wzrok spoczywał na szarym betonie pomiędzy czubkami butów przed oczami miałam tak naprawdę obraz ciała mojego brata. Doskonale pamiętałam rany, jakie wtedy odniósł. Z logicznego punktu widzenia to, co mówiła ta dwójka jak najbardziej miało sens. Wyników sekcji nigdy nie poznałam, bo razem z matką opuściłam Jokohamę dzień po śmierci Shina. Nie czekałyśmy nawet na pogrzeb. Przez cały ten czas moim jedynym dowodem przeciwko Osamu Dazaiowi były wyłącznie jej słowa. Czy w takim razie mnie okłamała? Ale jeśli tak, dlaczego to zrobiła?

— Jeśli to wszystko, to będę się już zbierał.

Głos Chuuyi przywrócił mnie do rzeczywistości. Podniosłam na niego wzrok, nagle nie wiedząc, jak powinnam się zachować. Zacisnęłam usta w wąską linię, szukając odpowiednich słów, którymi mogłabym wyrazić… No właśnie, co? Wdzięczność?

Widziałam jednak, że mężczyzna sam najwyraźniej wahał się, czy cos powiedzieć. Czekałam więc.

— Gdybyś… — zaczął w końcu cicho, nie patrząc na mnie. — Gdybyś kiedyś czegoś potrzebowała, znajdź mnie.

Jego propozycja zbiła mnie z tropu.

— Dlaczego? — zapytałam, szczerze zdziwiona.

Poważne, błękitne oczy spojrzały na mnie po raz ostatni.

— Bo wiszę to Shinowi.

Z tymi słowami wsiadł na swój motocykl i obudziwszy go do życia, odjechał. Zostałam sama. A przynajmniej tak myślałam dopóki nie przypomniałam sobie o tym, kto zaaranżował całe spotkanie. Tylko jak miałam z nim teraz stanąć twarzą w twarz? Z człowiekiem, któremu chciałam odebrać życie za coś, czego — o ile dowody były prawdziwe — nie zrobił? Przeklinając w myślach, odwróciłam się w jego stronę tylko po to, by przekonać się, że… zniknął. Rozejrzałam się, skołowana, ale po szemranym detektywie nie było śladu.


___________________
Whoa, te wszystkie licencjackie sprawy zajmują mi więcej czasu niż sądziłam. Teraz jednak mam chwilę przerwy ze względu na to, że teoretycznie skończyłam pisać i czekam na opinię promotora. Postanowiłam więc skorzystać z okazji i przysiąść do poprawienia nienaukowego tekstu, tak dla odmiany :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz