Strony

niedziela, 8 listopada 2020

Cassandra Clare — Diabelskie maszyny [recenzja]

Chyba trudno znaleźć wśród fanów młodzieżowej fantastyki kogoś, kto nie słyszałby nazwiska Cassandry Clare. Ci, którzy je znają, pewnie w pierwszej kolejności kojarzą z nim popularną serię Dary Anioła. W tym poście chciałabym jednak dokonać zbiorczej recenzji prequela tej serii — trzytomowych Diabelskich maszyn.

Cassandra Clare — właściwie Judith A. Rumelt — urodziła się w 1973 roku, a od 2007 roku wydaje powieści fantasy kierowane głównie do młodzieży. Akcja większości z nich rozgrywa się w uniwersum Nocnych Łowców, będących potomkami aniołów i chroniących świat ludzi przed zagrożeniami ze strony demonów. O ile fabuła Darów Anioła została osadzona w Nowym Jorku w czasach współczesnych, o tyle Diabelskie maszyny przenoszą nas do dziewiętnastowiecznego Londynu. Poznajemy tam, dopiero co przybyłą z Ameryki (w poszukiwaniu ukochanego brata), nastoletnią Tessę Gray, która zostaje zmuszona do odkrycia w sobie nadprzyrodzonego talentu, o którego istnieniu nie miała pojęcia, a przez który zostaje wrzucona do przerażającego dla niej świata, ukrytego przed oczami zwykłych śmiertelników. W próbie poznania prawdy na jego oraz swój własny temat pomagają jej Nocni Łowcy z Londyńskiego Instytutu, między innymi przystojny William Herondale o niezwykle trudnym charakterze oraz chorowity, lecz piękny, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, James Carstairs, którzy wraz z upływem czasu staną się jej bliżsi niż mogłaby przypuszczać.

Jak już zapowiedziałam na początku, w tej recenzji postaram się omówić za jednym razem całą trylogię. Nie będę się w tym przypadku rozwodzić nad poszczególnymi tomami, zamiast tego skupiając się na całokształcie. W związku z tym mogą pojawić się drobne spoilery.

Wszystkie tomy Darów Anioła przeczytałam już kilka lat temu. Jako że świat Nocnych Łowców przypadł mi do gustu, zdążyłam od tamtego czasu również obejrzeć adaptację filmową (Dary Anioła: Miasto kości) oraz część adaptacji serialowej (Shadowhunters). Co prawda, po pierwszy tom Diabelskich maszyn również sięgnęłam parę lat wstecz, po zakończeniu przygody z Darami, ale po nim porzuciłam tę serię. Ochoty na powrót do niej nabrałam niedawno, kiedy rozmawiałam na jej temat ze znajomą. Poleciła mi ona wtedy pozostałe tomy, więc przy najbliższej okazji zdecydowałam się je zdobyć. Co niestety nie było wcale takie łatwe. Ostatecznie mi się to udało, chociaż trafiłam na zupełnie inne, nowsze wydanie. 

Zanim przejdę do omawiania konkretów dodam jeszcze w ramach ciekawostki, że chociaż Diabelskie są prequelem Darów, to zostały wydane później niż Miasto kości (data premiery pierwszego tomu Diabelskich przypada na 2010, a Miasta kości  — 2007). 

No dobrze, dosyć tego przydługiego wstępu. Czas na właściwą recenzję.

Diabelskie maszyny składają się z trzech tomów, noszących kolejno tytuły: Mechaniczny anioł, Mechaniczny książę oraz Mechaniczna księżniczka. Parę wersów wyżej wspomniałam, że trafiły mi się różne wydania. Konkretniej — Mechanicznego anioła mam w starym, pierwszym wydaniu, a pozostałe dwa tomy — w nowszych. W normalnych okolicznościach nie zwróciłabym na to większej uwagi. W czym więc rzecz? W okładkach. Te, których ilustracje umieściłam na początku wpisu są właśnie tą nowszą wersją i moim zdaniem wyglądają ślicznie (chociaż też mam co do nich pewne „ale” — o tym za chwilę). Boli mnie jednak sposób, w jaki prezentuje się okładka starej wersji Mechanicznego anioła:


W porównaniu do swojej następczyni jawi mi się ona jako mało atrakcyjna, a poza tym jest niezbyt czytelna. Na marginesie dodam, że w podobnym stylu wykonane zostały pierwsze wydania Darów Anioła. Reasumując, zdecydowanie lepiej prezentują się nowsze okładki, a przynajmniej ich przód. Jeśli chodzi o tył… to do niego odnosi się zapowiedziane „ale”. Poniżej umieszczę zdjęcie (tym razem zrobione przeze mnie, gdyż w Internecie nie znalazłam odpowiednio wyraźnej grafiki) tyłu Mechanicznego księcia, żebyście mogli lepiej zrozumieć, o co mi chodzi:

Ciemne napisy na ciemnym tle nie są dobrym pomysłem, gdy zależy nam na czytelności. Fakt, że tło zostało delikatnie rozjaśnione pod samym tekstem nieszczególnie poprawia powstały efekt. Ale cóż, podobno nie należy oceniać książki po okładce. Zajrzyjmy więc do jej wnętrza.

W momencie rozpoczęcia lektury uniwersum Nocnych Łowców było mi już dobrze znane (i przeze mnie lubiane), więc związane z nim elementy nie stanowiły dla mnie żadnej nowości. Wciąż podoba mi się sposób, w jaki Clare wykorzystała przy jego kreacji nawiązania m.in. do Biblii, a dzięki Diabelskim maszynom mogłam przekonać się, jak to, co znałam ze współczesnego świata Nocnych Łowców przedstawionego w Darach, wyglądało w zamyśle autorki dwa wieki wcześniej, jak kształtowały się zachodzące w nim zmiany, jacy byli przodkowie znanych mi już bohaterów oraz co było wówczas słychać u długowiecznych postaci, takich jak Magnus Bane. Uznaję to za bardzo ciekawe doświadczenie.

Tessa wytrzeszczyła oczy. Jeszcze nigdy nie widziała człowieka ubranego tak ekstrawagancko.

— To jest Magnus — powiedział cicho Will, z wyraźną ulgą w głosie. — Magnus Bane. 

 [C. Clare, Mechaniczny anioł, przeł. A. Reszka, Warszawa 2010, s. 236–237.]

Skoro już przywołałam Magnusa, to dodam, że jest on chyba moją ulubioną postacią z tego uniwersum, więc bardzo ucieszyła mnie jego obecność w tej trylogii. Wśród zupełnie nowych postaci jednak również pojawiło się kilka łatwych do polubienia, jak np. Will czy Jem. Jak to w przypadku Clare bywa, postacie owe są dosyć zróżnicowane. Mamy więc do czynienia z Willem, który początkowo wydaje się z pozoru zwykłym dupkiem, lecz tak naprawdę jest złożonym przypadkiem i, jak się z czasem okazuje, ma swoje powody, by zachowywać się tak, a nie inaczej. Jego wiernym przyjacielem i parabatai zarazem jest Jem, z dobrym sercem, rozsądkiem i przyjacielskim usposobieniem będący jego niemal zupełnym przeciwieństwem. Z kolei Tessa jest młodą damą, dbającą o maniery oraz miłującą literaturę. Czasami pokłada w niej aż nazbyt wielkie zaufanie, żywiąc przekonanie, że pewne sytuacje w rzeczywistości będą wyglądały dokładnie tak, jak zostały przedstawione na kartach czytanych przez nią książek.

— Coś zrozumiałam, jeśli chodzi o powieści — wyznała Tessa.

— Co takiego?

— Że nie są prawdziwe. 

[C.Clare, Mechaniczna księżniczka, przeł. A. Reszka, Warszawa 2013, s. 117.] 

Chociaż na Diabelskie maszyny składają się trzy tomy, to nie zauważyłam między nimi znacznej różnicy, jeżeli chodzi o poziom. Wszystkie raczej utrzymują ten sam, wystarczająco dobry, by lektura była przyjemna i interesująca. Żaden z nich, według mnie, nie prezentował się gorzej od pozostałych. Po części dlatego postanowiłam omówić je razem, jako spójną całość, którą tworzą. 

Większość ludzi może się uważać za szczęściarzy, jeśli znajdą jedną wielką miłość w życiu. Pani znalazła dwie.

 [C.Clare, Mechaniczna księżniczka, przeł. A. Reszka, Warszawa 2013, s. 118.] 

Jedynym, sporym dla mnie minusem był w tych powieściach wątek trójkąta miłosnego. Z reguły nie lubię takich wątków, stąd też niechęć pojawiła się u mnie już na samym starcie, gdy tylko stało się jasne, że to właśnie po niego postanowiła sięgnąć autorka. I choć lubiłam całą trójkę bohaterów, to do samego końca nie przekonałam się do tej relacji. Szczególnie nie spodobał mi się sposób, w jaki ostatecznie została ona rozwiązana, ale oszczędzę spoilerów tym z Was, którzy nie czytali Diabelskich.

Dzięki tej trylogii ponownie odżyło moje zainteresowanie uniwersum Nocnych Łowców i nabrałam ochoty na powrót do porzuconej wcześniej przeze mnie serialowej adaptacji. Praktycznie od razu po zakończeniu lektury rzeczywiście to zrobiłam. Właśnie oglądam 3 sezon i muszę przyznać, że teraz ogląda mi się ten serial nawet lepiej niż wcześniej. Mam więc nadzieję, że pogłoski, według których Diabelskie również mają doczekać się adaptacji są prawdziwe. Z chęcią bym ją obejrzała!

To chyba tyle w temacie moich przemyśleń, gdybyście mieli swoje — piszcie śmiało, zawsze chętnie z Wami podyskutuję. Na koniec chciałabym jeszcze tylko polecić Diabelskie maszyny wszystkim fanom Darów Anioła i tym, którzy lubią fantastyczne historie pełne silnych, interesujących postaci, skomplikowanych relacji i niebanalnej intertekstualności.

P.S. Następna recenzja, która pojawi się na blogu, będzie najprawdopodobniej dotyczyła ostatniego tomu serii Apollo i boskie próby.



2 komentarze:

  1. Witam Karolino!
    Kolejna świetna recenzja przeczytana! <3 Fabuła książki wydaje się ciekawa, lecz jakoś nieszczególnie przypadła mi do gustu, ale to prawda, okładki z nowszego wydania są naprawdę cudne *.* Cieszę się, że przynajmniej tobie się podobała! Mam nadzieję, że pojawi się wyczekiwana przez ciebie ekranizacja. Niestety, ja jestem takim odludkiem, który nigdy nie słyszał o danych książkach lub nie interesuje się danym tematem, że nie można ze mną podyskutować -.- ( Nawet nigdy nie oglądałam filmu "Dary anioła"... Tak, ja też się zastanawiam, czemu... Cóż takie życie).
    Mam nadzieję, że na studiach ci idzie bardzo dobrze, jesteś zdrowa, szczęśliwa i przede wszystkim dumna ze swoich chłopaków! Pomimo, że jakoś niespecjalnie ich lubię cieszę się, że tak dużo osiągnęli i rozprzestrzeniają azjatycką muzykę w całej Europie. Życzę ci mnóstwa zdrówka, dobrego humoru i weny! :*
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Skoro zastanawiasz się czemu, to zawsze możesz dać szansę filmowi lub serialowi (chociaż ten akurat dosyć mocno odbiega od pierwowzoru) i przekonać się, czy te klimaty będą Ci odpowiadać. Może akurat Cię skuszą :D To oczywiście tylko sugestia, do niczego nie zmuszam.
      Owszem, jestem dumna z mojego ulubionego zespołu i z niecierpliwością oczekuję ich nowego albumu, który ma się ukazać jeszcze w tym miesiącu ^^
      Dziękuję i również życzę Ci wszystkiego, co najlepsze ♥ Trzymaj się cieplutko w te chłodne dni.

      Usuń