Strony

sobota, 20 lutego 2021

Empty Gold

 


Jesień. Dla naszej społeczności ta pora roku oznaczała jedno z najważniejszych świąt — Święto Oczyszczenia Dusz. Jego obchody trwały trzy dni, a kończyły się radosnymi zabawami, podczas których dziękowano bogom za tegoroczne zbiory i proszono ich o urodzaj w następnym sezonie. Główna, właściwa uroczystość przypadała jednak na pierwszy dzień świętowania. To wtedy przedstawiciele Strażników z każdego klanu byli poddawani próbie, która testowała ich umiejętności i decydowała o znaczeniu całego klanu. Ukończenie jej pomyślnie oznaczało chwałę. Porażka, z kolei, wiązała się z hańbą. O czym mój klan, niestety, boleśnie się przekonał.

W tym roku to ja i mój partner mieliśmy zawalczyć o jego honor, i pod żadnym pozorem nie zamierzaliśmy zawieść.

Próba miała rozpocząć się po zapadnięciu zmroku, więc z napięciem wpatrywałam się w słońce dogasające na ciemniejącym niebie. Chociaż starałam się nadmiernie nie martwić, nie mogłam nic poradzić na fakt, że spoczywającą na mnie odpowiedzialność odczuwałam jak ciężar przygniatający moje ramiona, jak kleszcze zaciskające się wokół mojej klatki piersiowej. Na chwilę przymknęłam oczy, żeby spróbować uspokoić galopujące nerwowo serce. W myślach, niczym mantrę, powtarzałam sobie, że damy radę. Musimy dać i damy, bo przecież jesteśmy do tego zdolni. I nie była to pusta przechwałka ani złudna nadzieja. Szczerze w to wierzyłam. Musiałam tylko zapanować nad stresem, a wszystko powinno ułożyć się dobrze. Musiało.

Poczułam delikatne muśnięcie na nadgarstku, więc otworzyłam oczy i spojrzałam w bok. Sirion cofnął już dłoń, schowawszy ją ponownie w obszernym rękawie płaszcza, lecz wciąż zerkał na mnie kątem oka. Uniósł lekko brwi, więc skinęłam głową na znak, że ze mną w porządku. Odpowiedział mi tym samym.

Tłum wokół nas poruszył się i zaszemrał z podekscytowania, gdyż na scenę, wybudowaną z przodu placu, na którym się zgromadziliśmy, wkroczyła Kapłanka. Brzeg szkarłatnej szaty ciągnął się za nią, a zdobiące ją płomienie, wyszyte złotą nicią, lśniły w świetle pochodni. Kobieta zatrzymała się pośrodku sceny i uniosła obie ręce nad głowę, momentalnie uciszając  zebrany tłum. Jej donośny głos poniósł się po całym placu.

— Dzisiaj, jak każdego roku, każdy z naszych klanów wystawi jedną parę swoich Strażników na niezwykłą próbę umiejętności. Choć większość z nas traktuje ją jako ekscytujące zawody i okazję do rywalizacji, to nie zapominajmy o jej prawdziwym celu, którym jest sprawdzenie, do czego zdolne są najmłodsze pokolenia naszych Strażników oraz zweryfikowanie stosowanych przez nas metod przystosowujących do pełnienia tej wyjątkowej funkcji. Potraktujmy tę próbę jako sprawdzian nie tylko dla nich, ale również dla nas. Przekonajmy się, jakie są mocne, a jakie słabe strony poszczególnych klanów oraz czy istnieje jakikolwiek aspekt szkolenia Strażników, który powinien zostać zmodyfikowany. Przede wszystkim zaś pamiętajmy, o co tak naprawdę chodzi w naszym święcie. O oczyszczenie dusz. Naszych, ale również tych wyklętych, które nieustannie nam zagrażają. — Kapłanka umilkła na krótką chwilę, by sens jej przemowy dotarł do wszystkich zebranych. — A teraz, pozwólcie, że wywołam tegorocznych uczestników.

Wśród tłumu na nowo zrodziły się podekscytowane szepty, kiedy na scenę wkraczali reprezentanci poszczególnych klanów. Trzy pierwsze pary ustawiły się po lewej stronie Kapłanki, podczas gdy kolejne dwie zajęły miejsce po prawej. I w końcu…

— Kinaan i Sirion z klanu Wschodzącego Słońca.

Wymieniliśmy z Sirionem spojrzenia i jednocześnie odrzuciliśmy kaptury z głów. Gdy wspinaliśmy się po kamiennych stopniach prowadzących na scenę, do moich uszu dotarło kilka szyderczych uwag oraz towarzyszące im lekceważące parsknięcia. Pozostali członkowie naszego klanu robili jednak wszystko, aby je zagłuszyć. To dzięki ich dopingującym okrzykom, to dzięki ich aplauzowi mogłam stanąć na scenie wyprostowana, z wysoko uniesioną głową, śmiało spoglądając na morze twarzy przed nami. Nasi ludzie w nas wierzyli i wspierali, jak tylko mogli, więc musieliśmy im się odwdzięczyć.

Podczas gdy Kapłanka kontynuowała swoje przemówienie, rozległ się ściszony głos jednej z uczestniczek:

— Nie boicie się ośmieszenia?

Błyskawicznie odwróciłam głowę. Tą, która się odezwała, była Veera z klanu Gwiazdy Polarnej, spoglądająca w moją i Siriona stronę za plecami oddzielającej nas pary. Przechyliwszy lekko głowę, rozciągnęła usta w zjadliwym uśmiechu.

— Szczególnie ty, Kinaan. Naprawdę myślisz, że z jego ślepotą w ogóle uda wam się ukończyć tę próbę?

Ta jedna uwaga sprawiła, że mój wzrok zasnuł się czerwoną mgiełką wściekłości. Zniosłabym jakoś kpiny ze mnie samej, ale nienawidziłam, gdy ktokolwiek szydził z przypadłości Siriona. Tym bardziej, że było to zupełnie bezpodstawne.

— Sirion nie jest ślepy — wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Tylko w tej jednej kwestii dawałam się tak łatwo sprowokować. — I jeśli wypowiesz na ten temat jeszcze jedno słowo, to przysięgam, że przybiję ci język do najbliższego drzewa.

— Kinaan. — Sirion oplótł mój nadgarstek palcami jakby bał się, że rzeczywiście mogę posunąć się do rękoczynów. Jego głos był cichy i łagodny, lecz minę miał stanowczą. — Nie przejmuj się tym. Nie warto.

Już otwierałam usta, żeby zacząć się z nim kłócić, ale szybko dałam sobie spokój. Bo skoro on, jako główny poszkodowany, starał się nie brać do siebie takich uwag, to jakie ja miałam do tego prawo? Jasne, jako jego partnerka i przyjaciółka czułam się zobowiązana, żeby stawać w jego obronie, ale wiedziałam, że Sirion nie chce, żebym wdawała się w tym celu w sprzeczki czy bójki, jak to już zdarzało się w przeszłości. Westchnęłam więc tylko, ponownie przenosząc wzrok na tłum zebrany pod sceną.

— Nie doceniasz ich, Veera — wtrącił się niespodziewanie mężczyzna stojący po mojej lewej. Zerknęłam na niego kątem oka, a wtedy moje zdziwienie jeszcze się powiększyło. Był to Roan z klanu Żelaznej Pięści, jeden z silniejszych Strażników, jakich dane było mi oglądać. — Najwyraźniej nie widziałaś ich na ostatnich zawodach, bo spisali się wtedy znakomicie. Chłopak może i widzi gorzej, ale wkrótce przekonasz się, że w praktyce nie ma to większego znaczenia.

— To się jeszcze okaże — odparła sucho Veera, ewidentnie niezadowolona z faktu, że ktoś obiektywny wstawił się za nami. Leera, jej siostra i partnerka zarazem, prychnęła tylko, jakby na potwierdzenie jej słów.

Roan uśmiechnął się do nas i oznajmił:

— Liczę na was.

— Pokażcie, na co was stać! — zawtórował mu jego towarzysz, Therif.

— Taki mamy plan — odpowiedział Sirion, szturchnąwszy mnie przy okazji łokciem.

— Właśnie — potwierdziłam. Nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. Ten nieoczekiwany przejaw wsparcia przedstawicieli obcego klanu sprawił mi więcej radości, niż byłabym skłonna przyznać. — Damy z siebie wszystko.

Kapłanka, skończywszy przemawiać, przeniosła swoją uwagę na naszą dwunastkę.

— Próba rozpocznie się w momencie, w którym przejdziecie przez te o to bramy. — Mówiąc te słowa, wskazała ruchem dłoni sześć kamiennych łuków ustawionych w równym rzędzie za sceną. To, co znajdowało się za każdym z nich, przesłaniały gęste kłęby mgły. — Po drugiej stronie na każdą parę czeka specjalnie dla niej przygotowany teren, otoczony barierami, aby uniknąć nieporozumień między klanami. Waszym zadaniem jest, po pierwsze, odnalezienie wykonanego ze złota symbolu waszego klanu, ukrytego na wyznaczonym terenie. Po drugie, oczyszczenie jak największej ilości wyklętych dusz, które się na nim czają. I po trzecie, przetrwanie tej nocy. Próba zostanie uznana za ukończoną z sukcesem, jeżeli spełnicie te trzy warunki i o wschodzie słońca przekroczycie bramę powrotną. Ukaże się wam ona w pobliżu miejsca, w którym odnajdziecie symbol. Porażką będzie spóźnienie, nie dostarczenie symbolu bądź powrót tylko jednego Strażnika z danej pary.

Kapłanka powiodła wzrokiem po wszystkich uczestnikach, po czym zapytała:

— Czy jesteście gotowi?

— Tak! — odpowiedzieliśmy zgodnym chórem.

Kapłanka uniosła w górę ramiona. Obszerne rękawy jej szat zsunęły się, odsłaniając tatuaże w kształcie płomieni wijących się po jej skórze. W świetle pochodni same zdawały się naprawdę płonąć.

— A zatem ruszajcie i pokażcie nam, czy jesteście gotowi, by stawić czoła złu tego świata!

Na jej sygnał przez plac przetoczył się dźwięk rogu i każda z par ruszyła ku wyznaczonej jej bramie.

 

☼ ☼ ☼

 

Mgła rozwiała się w momencie, w którym przeszliśmy pod kamiennym łukiem. Co więcej, kiedy obejrzeliśmy się do tyłu, wszystko to, co zostawiliśmy za sobą — plac pełen ludzi, scena z Kapłanką, a nawet same bramy — zniknęło bez śladu. Z każdej strony otaczał nas za to ciemny, gęsty las, w którym jedynym źródłem światła była blada tarcza księżyca, zawieszona na bezchmurnym niebie.

— No to w drogę! — zawołał Sirion, naśladując uroczysty ton Kapłanki. Jego głos w ciszy nocnego lasu zabrzmiał nadzwyczaj głośno, więc miałam nadzieję, że nie czaiło się w nim nic poza niegroźnymi zwierzątkami i wyklętymi duszami.

— Mamy jakiś plan czy idziemy na żywioł? — zapytałam, sięgając po łuk zawieszony na plecach, by na wszelki wypadek nałożyć już strzałę na cięciwę. Nigdy nie było wiadomo, kiedy mogła pojawić się pierwsza wyklęta, więc wolałam się przygotować. Sirion z kolei dobył swojego miecza.

— Ciężko obmyślić jakiś plan, kiedy nawet nie wiemy, co na nas czeka — odpowiedział, potwierdzając moje przypuszczenia. Wzruszył ramionami. — Na razie chodźmy przed siebie.

 

Las zdawał się nie mieć końca. Niezależnie od tego, w którą stronę spoglądałam, wdziałam tylko drzewa, drzewa i jeszcze więcej drzew. Większość z nich była już pozbawiona liści, które szeleściły sucho pod naszymi stopami, a przez to ich nagie, powykręcane na wszystkie strony gałęzie przypominały upiorne szpony. Ale przynajmniej przedostawało się przez nie więcej światła.

Po dłuższej chwili marszu drzewa przed nami zaczęły się przerzedzać, by w końcu odsłonić pokaźnych rozmiarów polanę. Nim na nią wkroczyliśmy, poczułam dreszcze wstrząsające moim ciałem. Miałam wrażenie, że temperatura spadła o dobrych kilka stopni, podczas gdy powietrze stało się jakby bardziej wilgotne, utrudniając nieco oddychanie.

— Czujesz to?

Sirion przytaknął.

— Musi kręcić się tu całkiem spora grupa. — Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. Był podekscytowany nadchodzącą walką. Zresztą, podobnie jak ja. Wreszcie mieliśmy pierwszą okazję, żeby się wykazać. — Rozdzielmy się i bierzmy do roboty.

Skinęłam głową i odczekałam chwilę, odprowadzając go wzrokiem. Chciałam zobaczyć, gdzie się zatrzyma, żeby móc wybrać odpowiednie miejsce dla samej siebie. Moją uwagę przyciągnęło potężne drzewo o rozłożystych konarach, rosnące kilka metrów za jego plecami. Uznałam, że powinno się nadać.

Schowałam niewykorzystaną strzałę do kołczanu i na powrót zarzuciłam łuk na plecy, żeby obie dłonie mieć wolne podczas wspinaczki. Drzewo miało lekko chropawą korę i na tyle liczne gałęzie, że wdrapanie się na jedną z nich — znajdującą się wysoko nad ziemią, a jednocześnie na tyle grubą, by spokojnie mogła utrzymać mój ciężar — nie zajęło mi wiele czasu. Usadowiwszy się wygodnie tuż przy pniu, ponownie sięgnęłam po swoją broń. W każdej chwili gotowa do strzału, przeczesywałam ciemność wzrokiem. Skoro wyczuwaliśmy ich obecność, to pojawienie się wyklętych było tylko kwestią czasu. Bo to, że się pojawią, było pewne — zawsze ciągnęło je do żywych.

Wyklętymi duszami stawały się osoby, które z jakiegoś powodu nie mogły zaznać spokoju po śmierci. Zazwyczaj przyczyną takiego stanu rzeczy były silne emocje, odczuwane przez nie w chwili zgonu i zarazem przywiązujące je do tego świata. Mógł to być gniew, dojmujący smutek albo żal. Bywało, że odpowiedzialność spoczywała na, tak zwanych, niedokończonych sprawach. A czasami wyklętymi zostawali po prostu zbrodniarze, którzy za życia wyrządzili tak wiele zła, że nie mogli liczyć na odkupienie czy trafienie do jakiegokolwiek „lepszego miejsca”. Co prawda wyklęte nie potrafiły przyjmować form materialnych — tylko najsilniejsze z nich, czyli zazwyczaj takie, które najdłużej błądziły po świecie i które dręczone były najintensywniejszymi emocjami, potrafiły opętać ciała żywych istot — więc na szczęście nie mogły bezpośrednio wyrządzać krzywdy fizycznej. Problem jednak polegał na tym, że ich główną i najbardziej przerażającą bronią było wpływanie na umysły. Przyciągały je negatywne emocje — im silniejsze, tym lepiej dla nich — które następnie podsycały do granic możliwości. Niektórzy nieszczęśnicy po kontakcie z wyklętą duszą kompletnie tracili zmysły i nie było już dla nich ratunku. Dlatego tak ważna była rola Strażników. To właśnie my, wyposażeni w poświęcone bronie, strzegliśmy naszego świata przed złem w postaci wyklętych i im podobnych istot.

Sirion uniósł lewą rękę, dając mi znak. Nie było to tak właściwie potrzebne — też dostrzegłam zagęszczającą się ciemność na skraju polany. Zbliżały się wyklęte dusze. W duchu dziękowałam za światło księżyca, bo bez niego jeszcze trudniej byłoby je dostrzec w tym mroku. Same wyglądały jakby były z niego utkane.

Zmrużyłam oczy i wycelowałam w najbardziej oddalone od Siriona osobniki. Przypominały kłęby ciemnego dymu, powoli podpełzające coraz bliżej i bliżej. Pierwsza strzała zalśniła, przecinając gęste powietrze. W następnej sekundzie trafiony nią cel zniknął w niewielkim rozbłysku światła, a ja tymczasem przygotowywałam się do kolejnego strzału. Trafiając cel za celem, widziałam, że Sirion robi to samo. Jego miecz połyskiwał zimnym blaskiem, bez ustanku siekąc otaczającą go ciemność.

Zazwyczaj działaliśmy właśnie w ten sposób — Sirion stawał do bezpośredniej walki z przeciwnikiem, a ja zajmowałam miejsce, z którego mogłam go osłaniać czy też „być jego oczami”, jak to sama określiłam w momencie, gdy po raz pierwszy zaproponowałam mu współpracę. Na początku, co prawda, obawiałam się oddalania od niego na więcej niż kilka kroków i najchętniej walczyłabym z nim ramię w ramię, choć o wiele lepiej radziłam sobie w walce na dystans, jako łuczniczka. Sirion jednak szybko udowodnił mi, że niepotrzebnie się tym przejmowałam. To prawda, że miał problemy ze wzrokiem, ale, w przeciwieństwie do tego, co mówiła Veera i inni ludzie jej pokroju, nie był ślepy. Przez większość czasu widział po prostu gorzej niż ja — nie dostrzegał oddalonych od niego szczegółów, nie rozpoznawał rysów twarzy osób, od których dzieliło go więcej niż kilka czy kilkanaście kroków, nie potrafił odczytać tekstu, jeśli nie miał go przysuniętego niemal do samej twarzy. Niestety, bywały i takie dni, kiedy wszelkie kontury całkowicie rozmazywały się przed jego oczami, czemu dodatkowo towarzyszył nieznośny ból i łzawienie. Te dni były najgorsze. Patrzenie na Siriona w takim stanie sprawiało mi cierpienie, choć oczywiście nieporównywalnie mniejsze od tego, które sam musiał odczuwać.

Co zadziwiające, Sirion mimo wszystko był wspaniałym wojownikiem. Nie pozwolił, by wadliwy wzrok stanął na drodze jego kariery jako Strażnika. Choć początkowo władze klanu chciały odebrać mu możliwość kandydowania na to stanowisko, zmieniły zdanie, gdy zobaczyły, że ćwiczył ciężej niż inni i że spisywał się w walce, nadrabiając wyczuleniem pozostałych zmysłów. Ja z kolei postanowiłam go wspierać jak tylko potrafiłam, na wszelkich możliwych płaszczyznach. I jak na razie, nasza współpraca sprawdzała się niezawodnie.

Nagle poczułam, że pokrywające moje ciało włoski stanęły dęba. Raptownie oderwałam wzrok od Siriona i rozejrzałam się wokół siebie. Zajęta osłanianiem Siriona, dopiero w tym momencie zauważyłam wyklęte, które podkradły się do drzewa, na którym siedziałam.

— O, wy paskudy, nie myślcie, że mnie tak łatwo dostaniecie — wymamrotałam, zmieniając pozycję i posyłając kilka strzał w stronę korzeni.

Uporawszy się z niechcianym towarzystwem, znów przeniosłam swoją uwagę na to, co działo się na polanie, ale jedynie po to, by przekonać się, że już po wszystkim. Sirion właśnie wsuwał miecz do pochwy.

Na wszelki wypadek odczekałam jeszcze dłuższą chwilę na swojej pozycji, ale rzeczywiście nie dostrzegałam ani nie wyczuwałam już żadnych wyklętych. Kilkakrotnie odetchnęłam głęboko, przekonując się, że ta specyficzna duszność zniknęła. Nie widząc więc dalszego sensu w tkwieniu na drzewie, dołączyłam do czekającego na mnie Siriona.

— Jakoś podejrzanie szybko poszło — stwierdziłam, przyjmując od niego garść strzał, które zdążył w międzyczasie zebrać z ziemi.

— Nie rozluźniałbym się za bardzo. Założę się, że najgorsze dopiero przed nami. Szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że wyklęte najaktywniejsze stają się tuż przed wschodem słońca.

— Pewnie tak… Co teraz? Idziemy dalej czy…? — zawiesiłam znacząco głos.

— W zasadzie, to proponuję, żebyśmy tu zostali i odpoczęli. Może nawet trochę się przespali.

— Jesteś pewien? — zdziwiłam się. — Nie lepiej byłoby od razu ruszać na poszukiwania naszego symbolu? Ten las wydaje się ogromny, a przecież nawet nie wiemy, w którą stronę powinniśmy iść.

— To prawda — zgodził się Sirion. — Ale mamy na to całą noc, a uważam, że lepiej odpocząć, póki mamy taką okazję, żeby nie opaść całkiem z sił w kluczowym momencie.

— Pewnie masz rację. — W zamyśleniu przesunęłam opuszkami palców po lotkach strzał tkwiących w kołczanie. — Założę się, że ten symbol będzie ukryty akurat w tym miejscu, gdzie będzie najwięcej wyklętych.

— A to akurat — Sirion wycelował we mnie palcem wskazującym i uśmiechnął się krzywo — jest bardzo prawdopodobne.

 

Działając według planu Siriona, na środku polany rozpaliliśmy ognisko i grzejąc się przy nim, zjedliśmy skromny posiłek. Następnie każde z nas, na zmianę, zaliczyło krótką drzemkę. O kolejności czuwania zadecydowaliśmy — w typowy dla nas sposób — za pomocą gry w kamień, papier, nożyce.

Syci i z nowymi pokładami energii, ruszyliśmy w dalszą drogę. Do wschodu słońca wciąż pozostawało kilka godzin.

 

Szliśmy długo, wymieniając się tylko sporadycznymi uwagami i cały czas czujnie rozglądając się po otoczeniu.

— Gdzie oni mogli go ukryć? — zapytałam z rezygnacją, w dalszym ciągu nie widząc niczego poza drzewami. Moje morale zaczynały podupadać. — Jak mamy go znaleźć?

Sirion przystanął. Miał zamyślony wyraz twarzy.

— Jestem pewien, że umieścili go w miejscu, którego nie da się przeoczyć. W innym przypadku cała ta gra nie miałaby większego sensu.

— Ale nie może to też być takie łatwe. — Zmarszczyłam brwi, następne słowa wypowiadając ciszej, ze wzrokiem utkwionym w ziemi. — W końcu nie bez powodu nasz klan ponosił porażki w poprzednich latach…

Sirion nie odpowiedział i na chwilę zapadło między nami ciężkie, przygnębiające milczenie. Byłam taka zdeterminowana, żeby zakończyć próbę z sukcesem, ale czułam, że jeśli wkrótce nie poczynimy postępów, to moja wiara w taki obrót spraw poważnie ucierpi. Okropnie mnie to frustrowało. Nie chciałam się poddawać ani cofać swoich wcześniejszych słów. Musiałam wziąć się w garść

— Chyba mogliśmy wcześniej na to wpaść, ale mawiają, że lepiej późno niż wcale, prawda? — W głosie Siriona pobrzmiewało rozbawienie. Między palcem wskazującym a kciukiem prawej dłoni trzymał kryształ zawieszony na rzemieniu, który do tej pory chował pod koszulą. Mrugnął do mnie, z uśmiechem na ustach. — Najwyższy czas przetestować twoją teorię.

Trzymany przez niego przedmiot nie był zwykła ozdobą. Kryształ ten ostrzegał przed negatywną energią, wskazując miejsca, w których się gromadziła. Wykorzystywano go do wykrywania obecności wyklętych oraz innych demonicznych istot.

— Chcesz sprawdzić, czy naprawdę symbol znajduje się tam, gdzie jest najwięcej wyklętych?

— I tak na tę chwilę nie wymyślimy niczego lepszego, a jak już wcześniej powiedziałem, ta teoria wydaje mi się całkiem prawdopodobna.

Chciałam wierzyć, że miał rację. Uczepiłam się tej nadziei ze wszystkich sił, w duchu modląc się, aby się nie pomylił.

 

Kręciliśmy się po lesie, używając naszyjnika z kryształem jak swoistego kompasu, wymachując nim na różne strony i sprawdzając jego reakcję. Po kolejnych minutach, a może godzinach — kompletnie straciłam rachubę czasu — bezowocnego marszu, ponownie zaczęłam martwić się powodzeniem naszej próby. Lecz wtedy, jakby na znak, że moje modlitwy zostały wysłuchane, na tle drzew zamajaczyły skały. Sirion skierował w ich stronę kryształ, a ten zaczął pulsować jasnym światłem. Wymieniliśmy spojrzenia.

— Miejsce, którego nie da się przeoczyć… — powtórzyłam jego słowa.

— Skupisko wyklętych… — dodał Sirion.

Przyspieszyliśmy kroku. Kryształ pulsował coraz szybciej i szybciej, aż w końcu, tuż pod skalną ścianą odgradzającą dalszą drogę, zaczął świecić nieprzerwanie.

— O ile zakład, że symbol jest schowany gdzieś tam w górze? — zapytał Sirion, a wraz ze słowami z jego ust wydobył się obłoczek pary.

Zadrżałam mimowolnie. Wyklęte były blisko i musiało ich być naprawdę dużo. Prawdopodobnie więcej niż na polanie.

— Nie damy rady jednocześnie się wspinać i walczyć — wypowiedziałam na głos to, co wydawało mi się oczywiste. — Jedno z nas musi zostać tu, na dole.

Zmierzyłam wzrokiem skałę przed nami. W ciemności nie widziałam, jak wysoko sięgała, ale niezależnie od tego, wspinaczka w takich warunkach nie zapowiadała się ani przyjemnie, ani bezpiecznie.

— Ja to zrobię — powiedziałam, nie widząc innej opcji. Wiedziałam, że dla Siriona taka wspinaczka mogłaby się okazać zdecydowanie trudniejsza niż dla mnie. Ściągnęłam z pleców łuk i kołczan, i odłożyłam je na bok, a następnie narzuciłam na nie swój płaszcz. Moje ciało od razu pokryła gęsia skórka i to akurat nie tylko z powodu zimna. Odwróciłam się do Siriona, który właśnie przecinał mieczem pierwszy ze zbliżających się kłębów ciemnego dymu. — Zostawię je tutaj, bo tylko by mi przeszkadzały.

Siirion obejrzał się na mnie przez ramię, z mieczem gotowym do kolejnego ciosu. Przeniósł wzrok na porzuconą przeze mnie broń, a potem znowu na mnie. Otworzył usta, jakby chciał zaprotestować, ale ostatecznie tylko zacisnął je w wąską linię. Jednym, sprawnym ruchem pozbył się kolejnej wyklętej duszy. Nie mieliśmy czasu do stracenia. Skinął głową.

— Powodzenia. Będę tu na ciebie czekał.

— Nie masz innego wyjścia — rzuciłam z uśmiechem, po czym przystąpiłam do wspinaczki.

 

Przy ograniczonej widoczności w dużej mierze musiałam polegać na dotyku, dłońmi i stopami wyszukując oparcia. Nie było to łatwe zadanie, gdyż góra — czy czymkolwiek było to, na co właśnie się wdrapywałam — była dosyć stroma. W międzyczasie próbowałam rozglądać się za czymś połyskującym, co mogłoby okazać się poszukiwanym przez nas symbolem. W związku z tym cały proces przebiegał boleśnie powoli.

Byłam kilka metrów nad ziemią, gdy nagle stało się to, czego się obawiałam. Wypukły fragment skały, na którym dopiero co oparłam lewą stopę, nie utrzymał mojego ciężaru, ułamał się i razem z mnóstwem drobnych kamyczków potoczył się w dół. Wybita z rytmu i częściowo pozbawiona oparcia, zsunęłam się kawałek w ślad za nimi, ale na szczęście w porę zdążyłam wyhamować, wczepiając palce w odpowiednie miejsca. Przywarłam do skały, łapczywie wciągając powietrze przez drżące usta. Okrzyk, którego nie dałam rady powstrzymać, kiedy się osuwałam, musiał zaalarmować Siriona, bo usłyszałam jego zaniepokojone wołanie:

— Kinaan!

— Żyję! — odkrzyknęłam, by po chwili dodać pod nosem: — Jeszcze.

Od tego momentu posuwałam się w górę jeszcze ostrożniej niż do tej pory. Po kilkudziesięciu centymetrach, ujrzałam nad sobą, niczym objawienie, skalną półkę, na oko odpowiednio szeroką i na tyle porządnie osadzoną, żeby mogła utrzymać ciężar ludzkiego ciała. Chciałam wykorzystać ją, aby złapać oddech, lecz kiedy się na nią wdrapałam, moim oczom ukazała się leżąca na niej mała poduszeczka. Na poduszeczce natomiast spoczywał lśniący krążek, z różnej długości szpikulcami wystającymi z jego krawędzi. Słońce wykonane ze złota. Symbol, którego szukaliśmy. Udało się!

Pełna zarówno niedowierzania, jak i radości, schowałam symbol do sakwy zawieszonej u pasa i czym prędzej rozpoczęłam drogę powrotną. Zdążyłam zaledwie zsunąć się z półki, kiedy zdałam sobie sprawę, że miałam problemy z oddychaniem. Oznaczało to, że z którejś strony zbliżała się do mnie wyklęta dusza, ale zamierzałam ją zignorować. Niestety, nie było mi to dane. Nie trafiłam ręką we fragment skały, którego chciałam się złapać i chociaż od razu udało mi się to naprawić, to ta krótka chwila paniki wystarczyła, by wyklęta przystąpiła do ataku. Fala strachu uderzyła we mnie z gwałtownością paraliżującą ruchy. Serce zaczęło tłuc się w mojej piersi jak szalone, a mięśnie drżały. Sytuacji nie poprawiał fakt, że poczułam szarpnięcie za nogę, a po spojrzeniu w dół ujrzałam ciemną, szponiastą łapę trzymającą mnie za kostkę.

Zacisnęłam powieki.

Uspokój się, nakazałam samej sobie w myślach. Musisz zachować spokój. Jeśli ci się to  uda, wyklęta cię zostawi. Nie może zrobić ci krzywdy. Nie może cię dotknąć. Nie dotyka. To tylko iluzja.

Odetchnęłam głęboko i otworzyłam oczy. Wyklęta pozostawała na swoim miejscu, ale łapa zniknęła z mojej kostki. Zobaczyłam za to, że niebo na horyzoncie staje się jaśniejsze.

— Kończy nam się czas! — krzyknęłam, mając nadzieję, że przypadkiem nie wywołam tym lawiny.

Tym razem skutecznie ignorując ciemny kłąb uczepiony skały, ponownie zaczęłam schodzić w dół.

Będąc może ze dwa metry nad ziemią, obejrzałam się za siebie, na Siriona. Wciąż otaczały go liczne wyklęte, w tym jedna czaiła się tuż za jego plecami.

— Za tobą! — zawołałam, puszczając się jedną ręką skały, a drugą wyszarpując zza pasa sztylet. Rzuciłam nim w wyklętą i jednocześnie zeskoczyłam na ziemię. Pech chciał, że przy lądowaniu moja prawa noga objechała na wilgotnych liściach zaściełających podłoże i wygięła się w bok. Moją kostkę przeszył ostry ból. Zmełłam w ustach przekleństwo, ale nie miałam czasu użalać się nad sobą.  

W tej chwili byłam pozbawiona jakiejkolwiek broni, a od mojego łuku oddzielała mnie chmara wyklętych, zainteresowanych moją obecnością. Nim zdążyłam rzucić się przez nie ku broni — bo wydawało mi się to jedyną opcją — Sirion zawołał mnie po imieniu i kopnął coś w moją stronę. Sztylet, którym zaledwie chwilę wcześniej cisnęłam w wyklętą, wylądował u moich stóp. Odetchnęłam z ulgą. Co prawda, walczenie nim na dłuższą metę byłoby męczące i niezbyt praktyczne, lecz sama moc zaklęta w ostrzu wystarczała, by utrzymać wyklęte na dystans. A tylko tego potrzebowałam, aby dostać się do właściwej broni.

— Masz? — zapytał Sirion, powoli torując sobie drogę w moją stronę.

— Mam — przytaknęłam, uśmiechając się z zadowoleniem, podczas nakładania strzały na cięciwę. — Teraz musimy już tylko zaczekać na pojawienie się bramy.

Niebo jaśniało z każdą chwilą. Wkrótce, kiedy mój kołczan już niemal całkowicie opustoszał, a ruchy Siriona stały się zdecydowanie wolniejsze, przez las przetoczył się dźwięk rogu.

— Nareszcie! — zawołaliśmy zgodnie, z ulgą w głosach.

Przejście w kształcie kamiennego łuku, którego z pewnością nie było tam jeszcze sekundę wcześniej, zmaterializowało się tuż na linii pierwszych drzew. Zarzuciłam broń na plecy. Dalsza walka nie miała sensu, jeśli chcieliśmy wrócić na czas. Prawa noga, do tej pory jakoś wytrzymująca, akurat w tym momencie postanowiła się pode mną ugiąć. Zachwiałam się, o mały włos nie lądując na tyłku. Nie uszło to uwadze Siriona.

— Wszystko w porządku? — zapytał, marszcząc brwi.

Skinęłam potakująco głową. Chciałam zbagatelizować tę sytuację, żeby niepotrzebnie go nie martwić. Przecież byliśmy już tak blisko osiągnięcia celu. Musiałam wytrzymać jeszcze tylko chwilkę.

— To nic takiego, chyba trochę uszkodziłam sobie kostkę.

— Ale nie możesz iść, prawda?

— A właśnie, że mogę. — Zacisnęłam zęby i kuśtykając, ruszyłam przed siebie.

Sirion zagrodził mi drogę, po czym odwrócił się do mnie plecami i przykucnął.

— Wskakuj.

— Co? — wypaliłam głupio. — Przecież nie dasz rady unieść mnie z całym sprzętem!

Ponad ramieniem posłał mi ostrzegawcze spojrzenie zmrużonych oczu.

— Twój brak wiary w moją siłę rani moje serce — rzucił lekkim tonem. Kąciki jego ust unosiły się nieznacznie. — Nie mamy czasu. Wskakuj.

Rzeczywiście, nie mieliśmy czasu. Słońce właśnie wschodziło, więc jeśli jak najszybciej nie przekroczylibyśmy bramy, próba, pomimo odnalezienia symbolu, skończyłaby się dla nas porażką. Jak bardzo ironiczne byłoby dla klanu Wschodzącego Słońca przegranie podczas wschodu słońca?

Westchnęłam.

— Dobra! Ale nie chcę potem słyszeć żadnych żarcików na temat mojej wagi!

 

☼ ☼ ☼

 

Po drugiej stronie powitały nas radosne okrzyki i brawa. Nim mieliśmy okazję otrząsnąć się z oszołomienia, w jakie nas wprawiły, podeszła do nas Kapłanka.

— Czy odnaleźliście symbol?

— Tak — odpowiedział Sirion. Ostrożnie postawił mnie na ziemi, lecz w dalszym ciągu mnie podtrzymywał. Z wdzięcznością wsparłam się na jego ramieniu, by odciążyć bolącą nogę. Z sakwy przy pasie wydobyłam niewielkie, złote słońce i podałam je Kapłance na wyciągniętej dłoni.

Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie, biorąc nasz symbol do ręki.

— Gratuluję pomyślnego ukończenia próby. Do czasu ogłoszenia ostatecznych wyników możecie odpocząć na wyznaczonych dla was miejscach na scenie. Wkrótce podejdzie do was medyk, żeby zająć się twoją kontuzją, Kinaan.

 

Tam, gdzie przed rozpoczęciem próby na scenie stali przedstawiciele poszczególnych klanów, teraz znajdowały się bogato zdobione fotele, zwrócone przodem ku zgromadzonej publiczności. Sirion pomógł mi zająć miejsce na jednym z nich, po czym sam usiadł na sąsiednim i niemal w tej samej chwili zbliżył się do nas zapowiedziany przez Kapłankę medyk. Po krótkich oględzinach oznajmił, że zwichnęłam kostkę. Nasmarował ją porażająco zimną maścią, opatrzył, nakazał mi ją oszczędzać, a potem oddalił się do kolejnych uczestników potrzebujących jego pomocy. Odetchnęłam z ulgą i rozsiadłam się wygodniej. Cóż, zdecydowanie mogło być gorzej.

— Cieszę się, że obeszło się tylko na zwichnięciu — odezwał się Sirion. Nachylił się odrobinę w moją stronę ponad podłokietnikiem swojego fotela. — Co najmniej dwa razy myślałem, że spadniesz.

— Ja też — przyznałam szczerze. — Wolałabym już nigdy nie musieć wspinać się po ciemku. Ale przynajmniej nam się udało! — Uśmiechnęłam się do niego szeroko. — Zrobiliśmy to!

— To prawda. — Sirion błysnął zębami w podobnym uśmiechu. Wyciągnął w moją stronę uniesioną dłoń. — Dobra robota, partnerko.

— I wzajemnie partnerze! — Przybiłam mu piątkę.

Radosny nastrój prysł wraz z pojawieniem się Iliona, chłopaka z ostatniej brakującej pary Strażników. Wpadł przez bramę sam i wyglądał na przerażonego. Po wymienieniu kilku pośpiesznych zdań z Kapłanką, wrócił przez bramę, a za nim udała się grupa mężczyzn, z medykiem na czele. Wszyscy pozostali, zarówno uczestnicy, jak i publiczność, z napięciem wpatrywali się w bramę. Ekipa ratownicza wróciła po chwili ciągnącej się w nieskończoność z nieprzytomną partnerką Iliona — Evel — na noszach. Ze strzępów informacji, które do nas dotarły wynikało, że Evel, podobnie jak ja, wspinała się na skałę. Tyle, że w jej przypadku skończyło się to upadkiem i rozbiciem głowy. Po moich plecach przebiegły ciarki, kiedy zdałam sobie sprawę, że mnie również mogło przydarzyć się coś takiego.

Sirion, zupełnie jakby potrafił odczytać moje myśli, sięgnął po moją dłoń i uścisnął ją lekko. Odwzajemniłam ten gest, wciąż wpatrując się w miejsce, w którym zniknęli Ilion i Evel, której obrażenia były zbyt poważne, by zająć się nimi na miejscu. Miałam szczerą nadzieję, że szybko wróci do zdrowia.

 

Ilion i Evel nie wrócili na oficjalne ogłoszenie wyników, ich miejsca na scenie pozostały puste. Reszta przedstawicieli ich klanu, obecna pośród tłumu zebranego przed sceną, wyraźnie zmarkotniała, utraciła niedawną energię i chęć na świętowanie. Nie dziwiłam się im, tym razem to ich klan okrył się hańbą. Uroczystość jednak, z nimi czy bez nich, trwała dalej.

— Mam zaszczyt ogłosić, że tegoroczną próbę pomyślnie ukończyli wszyscy zawodnicy, z wyjątkiem przedstawicieli klanu Srebrzystego Deszczu — oznajmiła uroczyście Kapłanka. — Najlepiej wypadli Roan oraz Therif z klanu Żelaznej Pięści. Wznieście brawa dla naszych młodych Strażników, którzy udowodnili tej nocy, że są w stanie stawić czoła złu, by obronić przed nim nas i nasz świat. Ich odwaga, waleczność oraz partnerska współpraca zasługują na szacunek i uczczenie. Rozpocznijmy zatem świętowanie!

Może i nikt oficjalnie tego nie podkreślił, ale wszyscy, którzy mieli to wiedzieć, wiedzieli — po kilku latach pechowej passy klan Wschodzącego Słońca wreszcie odniósł sukces. Raz jeszcze wymieniliśmy z Sirionem uśmiechy pełne ulgi i szczęścia. Udało nam się. Osiągnęliśmy nasz cel.



_________________________

 [Dla jasności (ponieważ nie jestem pewna, czy w samym opowiadaniu wystarczająco to podkreśliłam): określenia takie jak „partner” odnoszą się w nim do osoby, z którą się współpracuje, a nie z którą jest się w związku. Wolałam dodać tutaj tę informację, gdyby miały pojawić się jakieś wątpliwości.]

Oto i (spóźniona) druga część 4 pór roku! W następnej kolejności chcę się zająć przepisywaniem one shota z gry Wizardess Heart, o którym wspominałam jakiś czas temu. Przed publikacją będę musiała jednak rozwiązać jeszcze problem przedstawienia postaci — jako że jest ich całkiem sporo, zastanawiam się, czy zrobić to, tak jak do tej pory, w zakładce Postacie czy też może w osobnym poście… Muszę to przemyśleć.
Tymczasem pozdrawiam wszystkich cieplutko! ♥

 


3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że ja już nie muszę się wiecznie powtarzać, ale co mi szkodzi ponownie to napisać. One-shot jest naprawdę fantastyczny! O dziwo temat tej historii jest całkowicie inny od wszystkich, które u ciebie czytałam. Naprawdę to była dla mnie bardzo miła odmiana. Hah, wiem że ja zawsze romantyzuję postacie, ale tu domyśliłam się, że partner to po prostu partner XD To teraz czekam na letnią część 4 pory roku!
    O szykuje się coś z WH? ^^ Hmm, martwi mnie ta ilość postaci, nie wiem czy nawet po rzetelnym ich przedstawieniu dam radę ich ogarnąć. Co do twojego rozdarcia gdzie umieści informacje, proponuję dodać innych bohaterów do zakładki "Postacie". Dla mnie byłoby to ułatwieniem i przypomnieniem innych bohaterów.
    Również pozdrawiam cię cieplutko!~~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się, żeby moje pomysły nie były zbyt do siebie podobne i w związku z tym miło mi, że ten również zyskał Twoje uznanie :D
      Mam już pewien pomysł na rozwiązanie problemu z postaciami, więc teraz pozostaje mi jedynie znaleźć czas na jego realizację. (Jeszcze troszkę i wreszcie będę mogła się tym zająć!)

      Usuń