Strony

niedziela, 24 lipca 2022

Stray Souls: Rozdział 9

[UWAGA! Poniższy rozdział zawiera myśli samobójcze oraz próbę samobójczą]

Druga szansa


Od rozpoczęcia mojej kary minęło kilka dni wypełnionych kolejnymi zadaniami, które musiałam wykonywać dla Agencji. Moje działania wciąż były nadzorowane przez jej pracowników, choć nie wszystkie z nich pasowały do pracy informatora, momentami miałam wręcz wrażenie, że pełnię raczej rolę ich dziewczyny na posyłki. Mimo że od początku spodziewałam się czegoś właśnie w tym stylu, to i tak niemiłosiernie mnie to irytowało. Najważniejszy był jednak fakt, że przez wszystkie te dni udawało mi się unikać Osamu Dazaia, na którego nie chciałam natknąć się z dwóch powodów. Po pierwsze, nie wiedziałam, jak stawić mu czoła po tym wszystkim, co się wydarzyło. Po drugie, tak czy siak nie chciałam mieć z nim nic wspólnego; nasłuchałam się na jego temat wystarczająco dużo, by woleć trzymać się od niego z daleka. I jak na razie wychodziło mi to zadziwiająco łatwo, na co, oczywiście, nie miałam zamiaru narzekać.

Tego wieczoru, po skończeniu najnowszego zadania — polegającego na grzebaniu w Internecie w poszukiwaniu wskazanych informacji — wybrałam się na przedmieścia, a konkretnie na jeden z niewielkich mostów znajdujących się w tamtym rejonie. Pierwszy raz zawędrowałam na niego jakoś niedługo po powrocie do Jokohamy i gdy odkryłam, że był mało uczęszczany, szybko stał się jednym z moich ulubionych miejsc. Mogłam tu do woli oddawać się swoim rozmyślaniom i nikt mi w tym nie przeszkadzał.

Po dotarciu na miejsce zatrzymałam się mniej więcej w połowie mostu i usiadłam na jego skraju, przerzucając nogi między metalowymi prętami barierki. Moje stopy zawisły nad rzeką płynącą kilka metrów niżej, przyozdobioną złotawymi refleksami rzucanymi przez zachodzące słońce. Zapatrzyłam się na nie i pozwoliłam swoim myślom biec, lecz już w następnej chwili tego pożałowałam, bo nagle znowu poczułam się przytłoczona jak podczas tamtej nocy, którą przepłakałam przy rodzinnym grobie.

Przez swoje lekkomyślne zachowanie znalazłam się w kiepskiej sytuacji. Nie miałam żadnego planu na przyszłość. Nie poszłam na studia, bo po ukończeniu liceum od razu szukałam pracy i próbowałam przejąć na siebie większość obowiązków domowych, żeby zająć czymś myśli i odciążyć matkę, która po ucieczce z Jokohamy podupadła na zdrowiu. Bez odpowiedniego wykształcenia oraz koneksji nie miałam zbyt wielu możliwości, jednak pieniądze, które zarobiłam, w połączeniu z wieloletnimi oszczędnościami matki — a mafia płaciła jej całkiem nieźle — utworzyły zgrabną sumkę zapewniającą mi co najmniej kilka lat życia bez finansowych zmartwień. Problem polegał na tym, że nie sądziłam, że dożyję czasu, kiedy te zmartwienia w końcu mnie dopadną. Dlatego przestałam pracować nim jeszcze wróciłam do tego przeklętego miasta i, co gorsza, pozwalałam sobie na nawet całkiem chwilowe zachcianki. Pieniądze, które mi zostały — jeśli dobrze bym nimi gospodarowała — powinny starczyć na jeszcze kilka tygodni. A potem? Teoretycznie mogłabym zwrócić się po pomoc do Agencji, tak jak to sugerował jej prezes, ale po pierwsze, nie wiedziałam, jak długo ma potrwać moja „kara”, po drugie, nie zamierzałam o nic ich prosić i po trzecie, nie chciałam zadawać się z nimi dłużej niż było to konieczne. Myślami wróciłam do opcji, którą na przestrzeni lat rozważałam niezliczoną ilość razy — opcji dołączenia do Mafii Portowej. Tylko czy w ten sposób nie zaprzepaściłabym odwiecznych starań mojej rodziny, żeby trzymać mnie od  niej z daleka? A poza tym, czy nie czekałaby na mnie zemsta za ucieczkę mojej matki? Pomyślałam o Nakaharze, którego jedno słowo wystarczyłoby, abym boleśnie pożałowała decyzji o powrocie. Może powinnam dać za wygraną i tym razem na dobre opuścić to miasto. Uciec od wypełniających je wspomnień i zagrożeń,  by po raz kolejny rozpocząć życie na nowo w zupełnie innym miejscu. Na cokolwiek bym się nie zdecydowała, jedna kwestia pozostawała bez szans na zmianę. Mama i Shin odeszli, a ja zostałam sama i musiałam żyć z tym faktem przez resztę swoich dni.

A może… Może była jeszcze jedna opcja. Taka, która pozwoliłaby mi uwolnić się od całego tego cierpienia, bólu i wszystkich problemów. Istniała nawet szansa, że gdybym miała szczęście, to mogłabym ponownie złączyć się z najbliższymi.

Zacisnęłam palce na prętach barierki. Szumiąca w dole rzeka zagłuszała wszelkie inne dźwięki, łącznie z głosem mojego rozsądku.

W tej chwili wydawało się to kuszącym rozwiązaniem. Tak byłoby dla mnie lepiej, łatwiej. Musiałabym jedynie zebrać się na odwagę. Przecież chwilowy ból nie mógł być gorszy od tego, który czekał mnie w nadchodzących latach, który miał ciągnąć się aż do końca mojego życia.

Podniosłam się na drżących nogach, nie odrywając wzroku od lśniącej powierzchni wody.

— Nie radziłbym tego robić — męski głos brutalnie przedarł się do mojego umysłu.

Odwróciłam głowę tak szybko, że mięśnie mojej szyi zaprotestowały i chociaż przed oczami tańczyły mi kolorowe plamy od długotrwałego wpatrywania się w światło odbijające się od wody, to nie było możliwości, żebym nie poznała mężczyzny opierającego się o barierkę kawałek dalej. W jednej chwili zalała mnie mieszanina uczuć i emocji. Z jednej strony byłam zmieszana, bo wciąż nie wiedziałam, jak się przy nim zachować. Z drugiej wściekła, że akurat on musiał zjawić się w tym miejscu i skazić je swoją obecnością. Ze wstydem musiałam przyznać przed samą sobą, że gdzieś tam między tym wszystkim pojawiła się również odrobina ulgi, wynikająca z faktu, że przerwał tok moich myśli.

— Po co się wtrącasz? — rzuciłam opryskliwie, bo grzecznościowa forma nie chciała przejść mi przez gardło. — Jako samobójczy maniak powinieneś chyba rozumieć akurat to ludzkie pragnienie i nie prawić mi morałów.

— To prawda — zgodził się Osamu Dazai. — Ale wiem z doświadczenia, że to akurat bardzo nieprzyjemny sposób — wypowiedziawszy te słowa, skrzywił się, jakby o czymś sobie przypomniał. — Poza tym, ostatnim razem przeszkodziła mi w tym pewna sierota ze zdolnością do przemiany w tygrysa, co zaowocowało całą serią bardziej lub mniej ciekawych zdarzeń.

Prychnęłam i odwróciłam się do niego plecami, gotowa, by odejść. Most stracił dla mnie swój urok, skoro on się na nim znajdował.

— Wątpię, żeby kolejna sierota z nadnaturalnymi zdolnościami tylko czekała, żeby ruszyć mi z pomocą, gdybym próbowała się zabić. — Rzuciłam mu przez ramię wyzywające spojrzenie. — Chyba, że to ty byś mnie uratował, by zrobić mi na złość.

— Jakżebym śmiał — odparł śmiertelnie poważnie, przykładając dłoń do klatki piersiowej. — Mam za to dla ciebie o wiele lepszą propozycję.

Zmrużyłam oczy.

— Co ty niby możesz mi zaproponować?

— Pomoc w osiągnięciu celu. W o wiele prostszy i mniej bolesny sposób.

Wahałam się przez moment, a potem powoli odwróciłam w jego stronę.

— Mów.

 

Nie chciał mówić, póki nie zgodziłam się za nim iść. Gdyby jeszcze kilka tygodni  — albo nawet dni — wcześniej ktoś mi powiedział, że miałabym z własnej woli iść gdzieś z Osamu Dazaiem w celu innym niż zakończenie jego żywota, to zaśmiałabym się tej osobie prosto w twarz. Teraz jednak, co prawda czujna i pełna nieufności, podążałam kilka kroków za nim.

— Jakiś czas temu moim marzeniem i celem stało się nie samo samobójstwo, lecz samobójstwo podwójne, popełnione razem z kobietą. Oczywiście wolałbym, aby ta konkretna niewiasta była bardziej urokliwa i okazywała mi pewne względy, ale trzeba korzystać z tego, co się ma, prawda?

Urokliwie to ja cię zaraz dźgnę nożem, pomyślałam.

Irytował mnie nie tylko samym sobą, ale też sposobem, w jaki wypowiadał te słowa. A robił to przesadnie dramatycznym, sztucznym tonem, żywo przy tym gestykulując, niczym kiepski aktor w teatrze. Cierpła mi od tego skóra.

— Przez lata wypróbowałem tak wiele różnych sposobów, a każdy z nich okazał się nieprzyjemny, bolesny i zwyczajnie nieskuteczny.

— Skoro tak bardzo pragniesz śmierci, to dlaczego po prostu nie pozwoliłeś mi się zabić?

Odwrócił lekko głowę i zerknął na mnie kątem oka.

— Bo wtedy musiałabyś żyć z faktem, że zabiłaś niewłaściwą osobę i prawdopodobnie nie poznałabyś prawdy o śmierci swojego brata — jego głos zabrzmiał nieco poważniej.

— Więc zrobiłeś to z dobroci serca? — prychnęłam kpiąco. — Poświęciłeś się dla mnie?

— Taka praca.

— Może wreszcie łaskawie przejdziesz do konkretów? — zapytałam, chcąc ponownie przekierować rozmowę na właściwe — a przynajmniej najbardziej interesujące mnie w tej chwili — tory.

— Najpierw wejdźmy do środka — odparł, zmierzając w kierunku schodów prowadzących do zwyczajnego budynku mieszkalnego. Nie miałam innego wyboru jak pójść za nim. Zaprowadził mnie do niewielkiego, skromnego mieszkania, jakich w całej Japonii wiele. Mógł w nim mieszkać praktycznie każdy — był pozbawiony ozdób i charakterystycznych rzeczy osobistych, po których można byłoby zidentyfikować tożsamość lokatora. Uderzyło mnie to, że moje mieszkanie wyglądało niemal identycznie. Głównie dlatego, że nie traktowałam go jak swojego domu, jak miejsca, do którego wracałabym z utęsknieniem i w którym czułabym się „u siebie”. Była to tylko przestrzeń służąca mi do odpoczynku i spożywania posiłków do czasu osiągnięcia mojego celu. Celu, który stał się już nieaktualny.

— Rozgość się — odezwał się gospodarz, a przynajmniej przypuszczałam, że to właśnie do niego należało mieszkanie, wskazując mi miejsce przy stoliku w głównym pomieszczeniu.

Odruchowo zdjęłam buty i od razu wyrzuciłam sobie, że przecież w obecnej sytuacji i akurat wobec tego mężczyzny nie musiałam zachowywać się w najmniejszym stopniu uprzejmie ani zgodnie z zasadami. Krytykując samą siebie w myślach, zajęłam miejsce przy stoliku, po czym wbiłam pełen wyczekiwania wzrok w Osamu Dazaia. Ten tymczasem, zdjąwszy uprzednio płaszcz, podszedł do aneksu kuchennego i zaczął szperać w szafkach.

— Nie przyszłam tu na kawę — zaprotestowałam, widząc, że wyciągnął dwie szklanki.

— Spokojnie, to będzie coś mocniejszego — odparł, wciąż stojąc do mnie plecami.

— Ale…

— Cierpliwości.

Zacisnęłam ze złości zęby, bo już się nauczyłam, że wdawanie się z nim w dyskusje nie miało sensu. Zawsze mogłam też po prostu wstać i wyjść, więc z niejakim trudem stłumiłam swoją buntowniczą naturę i czekałam.

Po kilku długich minutach wypełnionych jego wesołym nuceniem — które sprawiało, że poważnie rozważałam opuszczenie tego mieszkania — podszedł do stolika i postawił na nim dwie szklanki mętnej wody. Uniosłam pytająco brwi.

— Co to ma być?

— Mieszanka leków nasennych i przeciwlękowych. Podobno zabójcza — oświadczył z tak swobodnym uśmiechem jakby prezentował mi danie dnia. — To zdecydowanie prostszy sposób niż utopienie się w lodowatej wodzie.

Pozostawiłam jego wypowiedź bez komentarza, zamiast tego skupiając swoją uwagę na stojącej przede mną szklance, świdrując ją przez dłuższą chwilę wzrokiem. Jej zawartość nie tylko podejrzanie wyglądała, ale — jak się przekonałam — niewiele lepiej pachniała.

Osamu Dazai usiadł w niedbałej pozycji naprzeciwko mnie.

— Jesteś pewna, że właśnie tego chcesz?

Odpowiedziałam natychmiast, zanim wątpliwości i strach zdążyły dojść do głosu.

— Tak. Myślę, że… — Ugryzłam się w język. Przecież nie było potrzeby, żebym tłumaczyła mu się ze swoich przemyśleń. Ważne było tylko to, że ja uważałam to za dobre rozwiązanie. — Oczywiście, że jestem. Wyobraź sobie, że wtedy na moście nie planowałam tylko sobie popływać.

Drugi raz już niestety nie zdążyłam ugryźć się w język i palnęłam bez zastanowienia:

— A ty?

Spojrzał na mnie trochę nieobecnym wzrokiem i, nie przestając się uśmiechać, zamieszał zawartość swojej szklanki.

— Niczego bardziej nie pragnę.

Na usta cisnęło mi się stwierdzenie, że w takim razie jakoś marnie jak do tej pory starał się to pragnienie spełnić, ale zachowałam je dla siebie. Ponownie wbiłam wzrok w stojące przede mną naczynie, lecz przed oczami ujrzałam blat z leżącymi na nim pustymi opakowaniami po tabletkach, krótkim liścikiem skreślonym drżącą ręką i szklanką niedopitego alkoholu. Ujrzałam kilka tabletek rozsypanych po podłodze, tuż pod moimi stopami, i nieprzytomną matkę w łóżku. Ujrzałam siebie, mechanicznie wystukującą na klawiaturze telefonu numer ratunkowy, choć na mojej twarzy malował się wyraz najprawdziwszego szoku.

Zaczerpnęłam głęboko powietrza i zacisnęłam palce na przezroczystym szkle. Jeśli miałam to zrobić, to teraz, jak najszybciej, nim zdążyłabym się rozmyślić. Uniosłam szklankę drżącą ręką i przytknęłam ją do ust, a potem zacisnęłam mocno powieki i pozwoliłam, by płyn spłynął mi do gardła. Smakował okropnie. Zaledwie po kilku łykach wywołał u mnie odruch wymiotny, lecz zwalczyłam go i z determinacją wypiłam resztę. Cały czas czułam na sobie spojrzenie Osamu Dazaia, ale nie zwracałam na nie uwagi. Nie otwierając oczu, odchyliłam się do tyłu, by oprzeć się plecami o ścianę. Moje serce i myśli szalały. Czy ja naprawdę właśnie podjęłam próbę samobójczą? Czy naprawdę miałam zaraz umrzeć? Strach zaczął krążyć w moich żyłach, więc starałam się nad nim zapanować poprzez przywoływanie obrazów matki i Shina, których miałam nadzieję wkrótce ponownie ujrzeć — jeżeli rzeczywiście istniało coś po śmierci.

Przez długi czas nic się nie działo. Aż nagle poczułam zimno i mdłości. Moja głowa stała się dziwnie ciężka, a oddychanie zaczęło być nadzwyczaj trudne. Ogarnęła mnie panika. Chciałam cofnąć czas albo rzucić się ku Osamu Dazaiowi i błagać go o pomoc, bo wbrew mojej woli odezwała się we mnie chęć przeżycia. Moje ciało buntowało się, nie chcąc pogodzić się z nadchodzącym zgonem. Umysł rozpaczliwie krzyczał w kółko „nie, nie, nie!”. Zacisnęłam dłonie w pięści, by mimo wszystko się nie ruszyć. Nawet nie wiedziałam, kiedy z moich oczu popłynęły łzy, tak bardzo się bałam. Kontynuowałam walkę z samą sobą, z własnym ciałem i myślami, póki ostatecznie nie straciłam przytomności.

🌔🌔🌔

Pobudka nie należała do najprzyjemniejszych w moim życiu. Nie dość, że głowę rozsadzał mi ból, w ustach czułam okropny posmak, a ciało dygotało pomimo okrywającego je koca, to jeszcze byłam tak zdezorientowana, że nie wiedziałam, gdzie się znajdowałam ani co się stało. Leżałam na plecach i tępym wzrokiem wpatrywałam się w sufit — obcy sufit — próbując przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Niestety obrazy przepływające przez mój umysł były na tyle mętne, że nie potrafiłam wiele z nich wywnioskować. Zrodziło się we mnie podejrzenie, że cierpiałam na przepotężnego kaca. Tyle że coś mi tu nie pasowało…

Sfrustrowana, zdecydowałam się podnieść do pozycji siedzącej i to był błąd. Świat przed moimi oczami rozmył się i zakołysał niebezpiecznie. Musiałam oprzeć się dłońmi o podłogę, by nie osunąć się na nią bezwładnie.

— Witam z powrotem! — rozległ się wesoły głos, który przyprawił mnie o jeszcze silniejszy ból głowy. Był to głos, którego nie spodziewałam się ani tym bardziej nie pragnęłam usłyszeć. — Jak się spało?

Osamu Dazai leżał po drugiej stronie pomieszczenia na rozłożonym futonie i przyglądał mi się znad otwartej książki. Jak zwykle do twarzy miał przyklejony uśmiech. No tak, znajdowałam się w jego mieszkaniu, do którego przyszłam z nim dobrowolnie w pewnym konkretnym celu. Wspomnienia wreszcie wskoczyły na odpowiednie miejsca niczym elementy układanki.

Przyszłam tu z nim, żeby odebrać sobie życie. Ale skoro właśnie odzyskałam przytomność, to musiało to znaczyć, że…

— Nie zadziałało? — zapytałam ochrypłym głosem.

— Och, myślę, że zadziałało tak, jak powinno.

Zamrugałam raz, drugi, trzeci, przetwarzając jego słowa. Obraz przestał się kołysać, zniekształcone kontury uległy wyostrzeniu. Przełknęłam nerwowo ślinę o smaku żółci.

— To dlaczego wciąż żyję? Mówiłeś, że ta mieszanka jest śmiertelna.

— Mieszanka tak, ale nie w takiej dawce. Po tej powinno cię co najwyżej trochę struć.

W niedowierzaniu otworzyłam szeroko oczy. Poczułam się tak, jakby wylał na mnie kubeł zimnej wody. Pomimo zawrotów głowy w jednej chwili zerwałam się z miejsca i niezdarnie rzuciłam w jego stronę, po drodze przewracając rozdzielający nas stolik. Chwyciłam go za kołnierz koszuli.

— Oszukałeś mnie!

Na moją wściekłość odpowiedział spokojem.

— Ośmielę się nie zgodzić. Powiedziałem, że jest to prostszy sposób, to prawda. Powiedziałem, że mieszanka podobno jest zabójcza i to również jest prawdą. Słowem nie wspomniałem, że taka dawka cię zabije ani że pomogę ci popełnić samobójstwo.

— Powiedziałeś, że pomożesz mi osiągnąć mój cel — wywarczałam przez zaciśnięte zęby. Miałam ochotę bardzo mocno nim potrząsnąć, ale brakowało mi na to siły.

— Zrobiłem to. Tylko, że sama jeszcze sobie tego nie uświadomiłaś lub nie chcesz się do tego przyznać.

Mocniej zacisnęłam palce na materiale jego koszuli. Ciemnobrązowe oczy miał poważne. Zbyt poważne, by pasowały do lekkiego tonu jego głosu i uśmiechu, który jeszcze niedawno wyginał jego usta.

— O czym ty mówisz?

— Pomogłem ci udowodnić, że wcale nie chcesz umierać. Widziałem twoje reakcje, a sama wiesz najlepiej, co działo się w twoim umyśle, kiedy sądziłaś, że umierasz. Dałem ci drugą szansę.

Puściłam go i cofnęłam się, jakby mnie parzył.

— Co ty możesz wiedzieć?

— Zastanów się — kontynuował, niezrażony. — Czy tego chciałaby twoja rodzina? Czego ty sama tak naprawdę chcesz? Zastanów się, a zrozumiesz. I nie zmarnuj szansy, którą dostałaś najpierw od bliskich, a potem od Agencji.

— Jak śmiesz mnie pouczać, podczas gdy sam niby tak bardzo pragniesz śmierci, a jednak kurczowo trzymasz się życia?!

Nie dałam mu czasu na odpowiedź. Założyłam buty i na chwiejnych nogach podeszłam do wyjścia.

— Nie radziłbym…

Dalszą część jego wypowiedzi zagłuszył trzask zamykających się za mną drzwi.

 

Drogę do swojego mieszkania pamiętałam jak przez mgłę; za cud uznałabym fakt, że trafiłam do niego w jednym kawałku, a moje nogi były na tyle łaskawe, że współpracy odmówiły ostatecznie dopiero po przekroczeniu progu. Opadłam na podłogę tam, gdzie stałam, gdy tylko usłyszałam charakterystyczne kliknięcie zablokowanego zamka. Miałam wrażenie, że w każdej chwili mogłam stracić przytomność, ale teraz, kiedy znajdowałam się już sama, w bezpiecznym miejscu, było mi to obojętne.

Oparłam głowę o drzwi i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. W moim umyśle wciąż kołatały się słowa Osamu Dazaia, chociaż przekorna część mojej natury pragnęła zaprzeczać ich sensowi.

Druga szansa, huh?


_________________________

Poprawiając ten rozdział, zdałam sobie sprawę, że pod pewnymi względami przypomina dopiero co opublikowane opowiadanie Winter Sleep — obie bohaterki mierzą się tu z podobnymi problemami, o czym przekonacie się podczas lektury obu tekstów. Na swoją obronę mam jednak fakt, że były one pisane w duuużym odstępie czasowym. To tak w ramach ciekawostki. 

Ten rozdział jest drugą (i chyba ostatnią) z prac, które od dłuższego czasu czekały w kolejce na opublikowanie, teraz pozostaje mi zastanowić się nad tym, czym zająć się w następnej kolejności i zabierać się do pracy, a zatem — do następnego postu!

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz