Strony

niedziela, 28 września 2014

Nastoletni Terror: Rozdział 2

Szkoła to zło ;__; No, ale mimo wszystko udało mi się napisać 2 rozdział Nastoletniego Terroru, więc chyba nie jest tak źle, prawda? Bardzo wszystkim dziękuję za komentarze i te ponad 4000 wyświetleń ^^ A teraz zapraszam do czytania :3


Ucieczka

 Zjechaliśmy z głównej drogi, wjeżdżając w boczną uliczkę. Coraz bardziej oddalaliśmy się od centrum miasta. Auto podskakiwało na nierównej nawierzchni. Wpatrywałam się uparcie w okno po swojej stronie, jednak nie rozpoznawałam mijanej okolicy.  Zniknęły wieżowce i nowocześniejsze zabudowania. Minęliśmy już też małe, podstarzałe  domy mieszkalne. Teraz jechaliśmy wśród magazynów i rzędów dziwnych, opuszczonych budynków.
- Gdzie wy mnie wywozicie? – zapytałam, odrywając wzrok od szyby.
- Też chciałbym to wiedzieć – mruknął chłopak za kierownicą.
 Mój wybawca, Natsume, pochylił się do przodu i szepnął coś do kierowcy. Ten gwałtownie skręcił kierownicą tak, że całym pojazdem zarzuciło. Musiałam przytrzymać się jedną ręką drzwi, a drugą fotela by utrzymać się na swoim miejscu.
- Chyba sobie żartujesz! – wrzasnął kierowca, kiedy już zapanował nad samochodem.
- Ja? Czy ja kiedykolwiek żartuję? – Natsume wyszczerzył zęby w uśmiechu, spoglądając na mnie kątem oka.
 Nie wiedząc o co chodzi, wolałam milczeć. Kto wie co może zrobić rozzłoszczona banda terrorystów? Choć na pierwszy rzut oka wyglądali niegroźnie, to wolałam jednak nie ryzykować. Wbiłam się bardziej w swój fotel i obserwowałam jak zdenerwowany chłopak zaciska dłonie na kierownicy.
- Dalej z nią nie jadę – oznajmił w pewnym momencie zatrzymując się na opuszczonej stacji benzynowej. – Natsu, wysiadka. Musimy sobie porozmawiać.
 Zostawszy sama z okularnikiem, którego imię - jeśli dobrze pamiętałam ze szkoły - brzmiało Ryutaro, obserwowałam jak Natsume wraz z kierowcą oddalają się od samochodu. Stąd mogłam się im dobrze przyjrzeć. Kierowca był wyższy od mojego wybawco-oprawcy i starszy może o jakieś dwa lata. Miał czarne nastroszone włosy i ubrania podobne do tych Natsume – wszystkie w ciemnych odcieniach. Podczas rozmowy żywo gestykulował, wyraźnie zły. Zastanawiałam się o czym mogą dyskutować.
- Co ty masz takiego w sobie? – odezwał się Ryutaro, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Spojrzałam na niego. Przeszywał mnie swoim wzrokiem, jakby chciał przejrzeć mnie na wylot. – Co jest w tobie tak niezwykłego, że aż nasz głupiutki Natsu się tobą zainteresował?
 Odwróciłam wzrok nie wiedząc, co odpowiedzieć. A poza tym… dziwnie czułam się pod wpływem spojrzenia chłopaka. Przyprawiał mnie o dreszcze.
 W tej chwili do samochodu wróciła pozostała dwójka. Kierowca z westchnięciem opadł na swój fotel, zatrzasnął drzwi, po czym odwrócił się w moją stronę. Po raz kolejny obdarzył mnie swoim chłodnym spojrzeniem. Nie wyglądał na zadowolonego tym, co miał właśnie powiedzieć. Westchnął jeszcze raz, pomasował nasadę nosa i dopiero przemówił:
- Masz jedno wyście. Zostać naszą wspólniczką.
- Nie, nie, Kuro. Ma jeszcze jedno wyjście – wtrącił okularnik. Uniósł dłoń i demonstracyjnie przesunął palcem wskazującym po swojej szyi.
 Przełknęłam głośno ślinę, wpatrując się w nich w osłupieniu. Ja? Ich wspólniczką? To chyba jakiś żart.
- Słucham? – zdołałam wykrztusić.
- Słyszałaś. Zostaniesz naszą wspólniczką albo, tak jak wspomniał Ryu, zginiesz. Wybór należy do ciebie.
- Ale… czemu? – sięgnęłam dłonią do klamki, jednak kierowca błyskawicznie wcisnął przycisk blokady.
- Natsu twierdzi, że możesz się nam przydać – burknął, mierząc chłopaka morderczym spojrzeniem. Ten jednak niezbyt się tym przejął. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się promiennie i odwrócił w moją stronę.
- A poza tym, wisisz mi przysługę za uratowanie cię – oznajmił, puszczając do mnie oczko.
 Nie czekając na jakąkolwiek moją reakcję, kierowca uruchomił silnik i wyjechał ze stacji benzynowej. Samochód ruszył w stronę, z której przybyliśmy.
 Chłopcy wysadzili mnie dość blisko centrum, rzucając na koniec jeszcze ostrzeżeniem: „Pamiętaj, żeby trzymać gębę na kłódkę”. Przez chwilę stałam tak jak ten kołek, na środku chodnika i wpatrywałam się w zakręt, za którym zniknął minivan. Wreszcie westchnęłam, poprawiłam pasek torby i powlokłam się w stronę domu.
 Stojąc przed budynkiem starałam się jak najbardziej odwlec moment przekroczenia jego progu. Minuta, dwie…pięć… Zebranie się na odwagę by sięgnąć do klamki kosztowało mnie naprawdę sporo silnej woli. Miałam nadzieję, że uda mi się chociaż przemknąć niezauważoną do swojego pokoju. Myliłam się. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi wejściowe, z salonu wypadła moja matka. Miała na sobie poplamioną nocną koszulę i wytarte, rozpadające się kapcie. Jej ciemne włosy były w nieładzie, a pod oczami malowały się ciemne kręgi. W dłoni trzymała niedopałek papierosa. Tak jak się spodziewałam, była wściekła. Zmierzała w moją stronę z twarzą wykrzywioną gniewem. Mimowolnie skuliłam się w sobie, pod wpływem spojrzenia jej przekrwionych oczu.
- Gdzieś ty była?! – warknęła.
Przełknęłam głośno ślinę, zdenerwowana.
- W centrum był wypadek i…
- Dzwoniłam do ciebie. Dlaczego nie odbierałaś tego cholernego telefonu?!
- Przepraszam. Miałam go wyciszony… i jakoś w tym całym zamieszaniu… nie zwróciłam zbytnio uwagi, że… - jąkałam się.
 Tak naprawdę doskonale wiedziałam, że do mnie dzwoniła. Przez całą drogę powrotną czułam wibrowanie telefonu w kieszeni. Celowo nie odbierałam.
- Nie kłam! – wrzasnęła, unosząc dłoń.
 Cios był szybki i mocny. Siarczysty policzek wymierzone w dokładnie to samo miejsce, w które wcześniej zostałam uderzona przez Yui. Tyle, że moja matka była silniejsza.
 Poczułam łzy, wzbierające w kącikach moich oczu. Zatoczyłam się w tył i potknęłam o dywan, chcąc uniknąć kolejnego ciosu. Wpadłam na szafę, uderzając w nią głową.
- Przestań… - załkałam. – Przestań!
 Odepchnęłam się od mebla i wyminąwszy matkę pomknęłam wzdłuż przedpokoju, a następnie w górę po schodach. Wpadłam do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Zamknęłam je na klucz. Zaślepiona nagłą złością bezsensownie wyładowałam się na najbliższym przedmiocie – obrotowym krześle. Kopnęłam w nie tak mocno, że poczułam ból w stopie. Krzesło natomiast upadło z głośnym hukiem.
Uniosłam dłonie do ust, słysząc zbliżające się kroki.
- Co ty wyprawiasz, gówniaro? Przestań pokazywać swoje zasrane humory!
Klamka poruszyła się w górę i dół. Zagryzłam wargę, chociaż i tak wiedziałam, że drzwi są zamknięte; że w pokoju jestem bezpieczna.
- Znowu się zamknęłaś?! – łomotanie w drzwi. – Głupia gówniara…
Przez chwilę wsłuchiwałam się w oddalające się kroki i skrzypienie schodów. Kiedy zastąpił je ryk telewizora puszczonego na cały regulator, oparłam się plecami o drzwi i osunęłam na podłogę. Podciągnęłam nogi do klatki piersiowej, ukryłam twarz w dłoniach i pozwoliłam płynąć gorącym łzom.
 Gdy wreszcie się uspokoiłam w pokoju panowała ciemność. Przez okno wpadał blady blask księżyca. Wpatrywałam się pustym wzrokiem w cienie i światła samochodów przesuwające się powoli wzdłuż ścian mojego pokoju. Po długim płaczu czułam się dziwnie pusta w środku.
 Wierzchem dłoni pozbyłam się ostatnich śladów po łzach. Podniosłam się z podłogi i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam sportową torbę leżącą na jej dnie, zagrzebaną pod stosem ciuchów. Rzuciłam ją na środek pokoju i uklęknęłam obok. Zaczęłam w niej skrupulatnie układać kolejne ubrania. Po chwili zawahania dorzuciłam do nich również szkolny mundurek.
 Mój wzrok zawisł na zdjęciu w ramce, stojącym na moim biurku. Przedstawiał moją szczęśliwą rodzinę. Mnie, mającą może z osiem, dziewięć lat. Ojca, zanim od nas odszedł. Matkę, nim popadła w nałogi.
 Zacisnęłam usta i wepchnęłam zdjęcie na sam spód torby. Wrzuciłam do niej jeszcze kilka innych najważniejszych moim zdaniem rzeczy, po czym wysunęłam jedną z szuflad biurka. Z jej drugiego dna wydobyłam zwitek pieniędzy. Przeliczyłam je i wsunęłam do małej, wewnętrznej kieszonki torby.
 Rozejrzałam się po pokoju.  Już w pełni spakowaną torbę wrzuciłam za łóżko, a następnie, tak na wszelki wypadek, przykryłam kocem.
 Uchyliłam cicho drzwi i na palcach wyszłam na korytarz. Z parteru wciąż dochodził dźwięk telewizora, ale nic poza tym. Przemknęłam więc szybko do łazienki.
 Myjąc zęby spojrzałam z determinacją na swoje odbicie w lustrze. Rano zrobię coś, co odwlekałam już wystarczająco długo, pomyślałam.
***
 Dotrzymałam słowa. Determinacja nie opuściła mnie następnego ranka. Kiedy tylko otworzyłam oczy, wciąż byłam gotowa na zrobienie tego wielkiego jak na mnie kroku. Jak każdego dnia najzwyczajniej w świecie zjadłam śniadanie, umyłam się, ubrałam… Po czym sprawdziłam, czy matka na pewno wyszła z domu. Gdzie? Do pracy, jakiegoś faceta, baru, na zakupy… Nie obchodziło mnie to zbytnio. Liczyło się to, że nie było jej w domu i w niczym nie mogła mi przeszkodzić.
 Ostatni raz rozejrzałam się po swoim pokoju. Po plakatach zdobiących ściany, regałach uginających się pod ciężarem książek… Zakłuło mnie w piersi, ale zignorowałam to. Zarzuciłam sportową torbę na ramię, zbiegłam po schodach. Zatrzymałam się na przedpokoju. Zerknęłam na zapasową parę kluczy leżącą samotnie na garderobie. Pokręciłam głową. Nie były mi potrzebne.
 Odetchnęłam pełną piersią dopiero wtedy, gdy wybiegłam z domu i znalazłam się na innej ulicy. Skierowałam swe kroki w stronę najbliższej stacji kolejowej. Tam, czekając na przyjazd pociągu sięgnęłam po swój telefon. Wyjęłam z niego starą kartę startową i zastąpiłam nową.

 Wysiadłam w centrum miasta. Czemu? Nie wiedziałam. Byłam kierowana jakimś wewnętrznym impulsem. Po drodze minęłam ruiny centrum handlowego. Tak, zostały z niego jedynie samotne, smętne ruiny. Zadziwiające, że tak potężny, liczący sobie kilka pięter budynek, mógł się tak łatwo zawalić. Niczym najzwyklejszy domek z kart. Ludzkie dzieła niekoniecznie są tak trwałe jakbyśmy myśleli.
 Z zamyślenia wyrwał mnie ekran na jednym z wieżowców. A raczej napis na nim widniejący – „Zamach w biały dzień”. Młoda reporterka przywitała widzów uśmiechem, po czym spoważniała i zaczęła relacjonować wydarzenia:
- Wczoraj w godzinach popołudniowych doszło do zamachu na centrum handlowe. Z najświeższych danych wynika, że nie ma ofiar śmiertelnych. Rannych natomiast zostało siedem osób. Za atakiem stoi najprawdopodobniej grupa terrorystów określająca się mianem „Explosive Rabbits”. Co było ich celem – nie wiadomo. Centrum zostało jednak doszczętnie zniszczone. Nie ma niestety niepodważalnych dowodów na sprawców całego zamieszania, gdyż wszystkie kamery przestały pracować na kilka minut przed pierwszym wybuchem. Prawdopodobnie, więc sprawcy posłużyli się również atakiem hackerskim.
 Zmusiłam się do oderwania wzroku od ekranu i ruszyłam dalej przed siebie. Szczęście mnie nie opuszczało. Gdy bowiem kręciłam się ulicami bez konkretnego celu, lunął deszcz. Już po kilku minutach byłam przemoknięta do suchej nitki. Oczywiście nie pomyślałam wcześniej o tak ważnej rzeczy, jak to, gdzie się zatrzymam.
 Marudząc pod nosem i przeklinając na swoją głupotę zawędrowałam do jednej z bocznych uliczek. Nie mając lepszego pomysłu, usiadłam po prostu pod ścianą jednego z budynków, by choć trochę ochronić się przed deszczem.
 W pewnym momencie podszedł do mnie jakiś starszy mężczyzna. Pogrążona w swoich myślach, nawet nie zauważyłam, kiedy się do mnie zbliżył.
Miał na sobie brązowy płaszcz, okulary na nosie, a z czarnych włosów ściekała mu woda. Uśmiechał się ciepło, ale jego oczy lśniły dziko. Miałam złe przeczucia.
- Co się stało, dziewczynko? Zgubiłaś się? – zapytał.
- Nie – odparłam, siląc się na spokojny, pewny siebie ton. – Proszę mnie zostawić.
- Ale ja z chęcią ci pomogę. Powiedz, czego potrzebujesz, skarbie?
- Niczego. Niech mnie pan zostawi!
- Nie bądź taka nieśmiała! – mężczyzna złapał mnie za ramię i szarpnięciem postawił na nogi. Drugą dłonią złapał mnie brutalnie za podbródek, siłą zmuszając bym na niego spojrzała. Wyczuwałam od niego silną woń alkoholu.
- Masz takie śliczne, zielone oczka. Aż jestem ciekawy jak będą wyglądać wypełnione łzami – mówiąc to uśmiechnął się szeroko, nieprzyjemnie.
- Puszczaj! – krzyknęłam szarpiąc się rozpaczliwie. Jednakże nie miałam żadnych szans z silniejszym od siebie mężczyzną.
 Ten przygwoździł mnie do ściany. Jedną dłonią wciąż trzymając mój podbródek, a drugą przesuwając w stronę moich bioder. Jego dotyk mnie obrzydzał. Serce waliło mi ze strachu. Kiedy jego dłoń wylądowała na moim brzuchu, ponownie zaczęłam się szarpać.
- Puszczaj! Przestań! – wrzeszczałam. – Pomocy!
- Zamknij się, głupia su… - urwał w pół słowa, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami, by po sekundzie osunąć się bezwładnie na ziemię. Nad nim, z metalową rurą w uniesionych rękach stał Natsume.

niedziela, 21 września 2014

Zapomniana Melodia: Partytura 1

Nadszedł czas by zaprezentować wam 1 rozdział "Zapomnianej Melodii". Mam nadzieję, że się wam spodoba. Na pocieszenie dodam, że 2 rozdział "Nastoletniego Terroru" jest już w trakcie pisania i mam również pomysł na kontynuację "Diabolik Lovers" ^ ^. Trudno mi jednak stwierdzić, kiedy pojawią się na blogu. Dużo zależy niestety od szkoły :c


 Sen
Widok sterczącego nad sobą rozzłoszczonego nauczyciela zaraz po przebudzeniu z pewnością nie jest najprzyjemniejszą rzeczą pod słońcem. Moja przyjaciółka z dobroci swego serca właśnie usilnie starała się mi tego oszczędzić, potrząsając mocno moim ramieniem. Jęknęłam cicho, uchyliwszy nieznacznie powieki.
- Co jest, Kitty? - wymamrotałam zaspanym głosem.
- Panna Histeryczka zaraz cię zabije - syknęła mi tamta do ucha.
- Panna Histeryczka? - powtórzyłam nieprzytomnie przezwisko jakim obdarzyliśmy naszą nauczycielkę historii. Oprzytomniałam jednak błyskawicznie, gdy wystawiwszy głowę spod bluzy, pod którą drzemałam, dostrzegłam morderczy wzrok kobiety. Szybko wyprostowałam się na swoim fotelu.
- Elizabeth Lockay. Rozumiem, że doskonale znasz tę historię, mogłabyś ją sama opowiedzieć, a ja cię tylko zanudzam?
- N-nie...ja tylko...
- Wyraźnie wczoraj mówiłam, że macie iść wcześnie spać, żeby na wycieczce być wypoczęci.
- To prawda, ale ja...
- Już się nie tłumacz, po prostu uważaj - kobieta posłała mi zza okularów chłodne spojrzenie swoich szarych tęczówek. - A teraz spójrzcie na ksera, które dla was przygotowałam...
Westchnąwszy ciężko, osunęłam się w swoim fotelu. Kątem oka zerknęłam na Kate, moją najlepszą przyjaciółkę, która starała się powstrzymać śmiech. Dałam jej kuksańca w bok.
- Hej! A to za co?
- Mogłaś mnie wcześniej obudzić!
- Próbowałam. Spałaś jak zabita. W dodatku gadałaś przez sen - kolejny stłumiony chichot.
- Gadałam? - spojrzałam na nią zaskoczona. - A co takiego?
- Nie wiem, mamrotałaś pod nosem. Nie dało się ciebie zrozumieć. A co ci się w ogóle śniło?
- Śniła mi się... - zamyśliłam się. - Melodia.
- Melodia? - teraz Kate już parsknęła śmiechem.
- Nie śmiej się! - trzepnęłam ją w ramię. - Mówię prawdę.
- Okay, okay, wierzę ci.
Przerwałyśmy rozmowę, gdyż w tej chwili dotarły do nas ksera przygotowane przez Pannę Histeryczkę. Było to kilka spiętych ze sobą kartek z czarno-białymi ilustracjami i tekstem. 
Nauczycielka odchrząknęła i przebiegła wzrokiem po autokarze, sprawdzając czy wszyscy otrzymali materiały.
- Tak więc, kontynuując... Te tereny zamieszkiwały dwa znane i wysoko postawione rody - Kaylock oraz Redmond. Młoda hrabina, córka Kaylock'ów w wieku szesnastu lat została wydana za starszego od siebie o sześć lat hrabiego Redmonda. Repliki ich portretów macie na kserach.
- Ty! Eli, patrz na to! - Kate szturchnęła mnie w ramię, wskazując na kartkę z portretami.
- Co jest? - nachyliłam się w jej stronę.
- Nie uważasz, że ta cała hrabina jest do ciebie podobna?
- Do mnie?
Przyjrzałam się niewielkiej ilustracji przedstawiającej twarz pięknej, młodej dziewczyny. Miała delikatne rysy twarzy, duże oczy i drobne usta ułożone w lekki uśmiech. Kilka kosmyków włosów zwisało luźno z misternie upiętego koka, okalając jej twarz wyrażającą dumę.
- Żartujesz - parsknęłam. - W ogóle nie jesteśmy podobne.
- A gdzie tam. Ślepa w takim razie jesteś.
- No dzięki...
- Ej, ale w ogóle patrz na to. Obie macie na imię Elizabeth. No, i te nazwiska. Kaylock, Lockay. Hej, może jesteś jej jakąś reinkarnacją?
Spojrzałam na nią z uniesionymi brwiami, po czym obie wybuchłyśmy śmiechem.
- Nie no, ale męża to byś miała zarąbistego. Niezłe ciacho jak na dziewiętnastowiecznego gościa - stwierdziła Kate, wskazując na kolejny obrazek.
Ten przedstawiał przystojnego mężczyznę z długimi włosami i wyraźnie szlachetnymi rysami. Jego usta układały się w ciepły uśmiech, a trzeba przyznać, że był on zniewalający. I chociaż była to tylko czarno-biała ilustracja, poczułam się dziwnie, jakbym skądś go znała. Niewiele myśląc pogładziłam palcem ten niewielki portret.
- Co jest, zakochałaś się? - Kate dźgnęła mnie palcem w brzuch, uśmiechając się znacząco.
- No jasne, od pierwszego wejrzenia - zaśmiałam się, chociaż wyszło to trochę nerwowo. Nie opuszczało mnie wciąż to dziwne wrażenie, gdy wpatrywałam się w nieruchomą twarz hrabiego.
- Nie masz na co liczyć, nie twoja liga! Nie miałabyś u niego żadnych szans! - doszedł mnie śmiech koleżanek z klasy.
- Jedyny powód, dla którego nie miałaby u niego szans, to fakt, że ten koleś nie żyje od jakichś dwóch wieków! - odszczeknęła się w moim imieniu Kate.
Uśmiechnęłam się pod nosem, przeglądając dalsze informacje z kartek, podczas gdy nauczycielka historii wróciła do swojej opowieści.
- ... jednak ich życie nie było zbyt długie ani szczęśliwe. Wydarzyła się bowiem straszna dla obu rodów tragedia, której nikt się nie spodziewał. Młoda Elizabeth została zamordowana, a głównym podejrzanym stał się jej mąż, Victor. Sprawa jednak nigdy nie została rozwiązana, gdyż ten w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął i nigdy nie odnaleziono ani jego, ani jego ciała.
- Taki ładny, a morderca... - mruknęła cicho Kate.
- Wierzysz w to? - zapytałam zdziwiona.
- No, a czemu nie? Wiesz, on był starszy, może taka smarkata żona mu się znudziła albo coś... Może nie zadowoliła go w łóżku? W każdym razie, pewnie o coś się pokłócili, koleś ją zabił, a potem zwiał - wzruszyła ramionami.
- Nie wierzę - odpowiedziałam zdenerwowana, czując nagłą potrzebę bronienia hrabiego. - On nie mógłby czegoś takiego zrobić!
- Spokojnie, spokojnie. Czemu tak uważasz?
- Bo... - nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie miałam pojęcia skąd we mnie takie przeczucie.
Kate się zaśmiała.
- Może i był ładny, ale wiesz... nie oceniaj książki po okładce - mówiąc to szturchnęła mnie ramieniem.
- A ty po cudzej recenzji - oddałam jej.

Autokar zatrzymał się na niewielkim, wyłożonym żwirem parkingu. Gdy tylko wysypaliśmy się z pojazdu i ruszyliśmy w kierunku naszego celu, Panna Histeryczka zaczęła kontynuować swój wykład.
- Pierwszym punktem naszej dzisiejszej wycieczki będzie ogród należący niegdyś do rodziny Kaylock. Było to ulubione miejsce spotkań Elizabeth i Victora. Został zaprojektowany, a następnie wybudowany w połowie dziewiętnastego wieku...
Wreszcie, gdy mieliśmy już zdecydowanie dość paplaniny naszej nauczycielki na temat architektury, niemal niczym zbawienie ukazała nam się brama do ogrodu. Wysoka, z długimi zakończonymi na wzór grotów strzał prętami. Nad bramą, na dwóch kamiennych kolumnach ustawionych naprzeciwko siebie, stały dwie, zniszczone teraz tak samo jak brama, figury aniołów. Idealnie nad środkiem przejścia krzyżowały one ze sobą dwie długie włócznie. 
Przy bramie czekała już na nas nasza przewodniczka - pulchna kobieta z rudymi włosami związanymi w krótką kitkę. Uśmiechnęła się ona do nas promiennie i wykonując zapraszający gest, pchnęła bramę. Ta otworzyła się z głośnym zgrzytnięciem. Kilka osób spojrzało po sobie z powątpiewaniem.
W ślad za przewodniczką oraz nauczycielką, wkroczyliśmy do ogrodu. Zewsząd otaczały nas teraz potężne drzewa, krzewy i różnorodne kwiaty, które nie będąc pod opieką żadnego ogrodnika rozrosły się dziko po całej okolicy. Trawa wraz z chwastami wyrastała spomiędzy kolorowych płytek tworzących ścieżkę, po której stąpaliśmy. Gdzieniegdzie spośród zdziczałego zielska wychylały się samotne, wybrakowane posągi. 
Ogród napełnił mnie dziwną melancholią. Czułam się jakbym już tu kiedyś była. Jakbym właśnie odwiedzała miejsce ze swoich snów. Miałam mieszane uczucia. Z jednej strony w moją świadomość wkradał się niepokój, który po chwili ustępował miejsca smutkowi, a następnie spokojowi. 
To musiało być kiedyś piękne miejsce, pomyślałam, wpatrując się w ciemną toń niewielkiego jeziorka. Na gładkiej powierzchni widziałam własne odbicie. Nagle woda zafalowała. Przyglądałam się zafascynowana jak moja sylwetka rozpływa się, by w następnej chwili przybrać już zupełnie inny kształt. Kształt młodego mężczyzny z ilustracji. Wciągnęłam ze świstem powietrze.
W tej chwili jednak czyjaś dłoń wylądowała na moim ramieniu. Czar prysł. Na wodzie ponownie widziałam jedynie własne odbicie. Odwróciłam głowę, aby ujrzeć zmartwioną twarz Kate.
- Dobrze się czujesz? - zapytała.
- Tak... tak. Czemu pytasz?
- Wołałam cię. Nie reagowałaś.
- Ach... wybacz... Zamyśliłam się - zbyłam ją.
- Okay, ale teraz się pospieszmy - Kate uśmiechnęła się i pociągnęła mnie w kierunku starej fontanny znajdującej się w centralnej części ogrodu, gdzie zgromadziła się reszta wycieczki.

- Czy są jakieś pytania? - odezwała się Panna Histeryczka, gdy przewodniczka skończyła opowiadać.
Jeden z chłopaków podniósł niepewnie dłoń.
- Dlaczego ogrodu nigdy nie odnowiono? - zapytał, gdy udzielono mu głosu. - Przecież z tego co pani mówiła wszystko inne, rezydencję Kaylock'ów i w ogóle resztę odnowiono.
Przewodniczka odchrząknęła i z uśmiechem na ustach, zaczęła tłumaczyć:
- Wszystko przez legendę dotyczącą śmierci Elizabeth Kaylock. Mówi się, że gdy zginęła w ogrodzie zapanowała niemal zupełna cisza. Ptaki przestały śpiewać, wiatr przestał wiać. Wszystko wyglądało jakby zatrzymane w czasie. Jedynym dźwiękiem, który mącił tę ciszę była melodia płynąca z zegarka - prezentu dla Elizabeth od Victora. Znaleziono go tutaj, na murku przy tej właśnie fontannie. Miał otwartą klapkę, a wskazówki zatrzymały się ponoć na godzinie śmierci hrabiny.
Kątem oka spojrzałam na Kate, niezbyt przejętą całą tą historią. Powoli wypuściłam powietrze, które nieświadomie do tej pory wstrzymywałam. Moje dłonie zaciśnięte w pięści dygotały. Rozprostowałam palce i starałam się opanować, żeby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi.
- No, dobrze. Teraz macie trochę czasu wolnego dla siebie - przemówiła ponownie nauczycielka historii. - My idziemy załatwić wejście na dwór Kaylock'ów. Możecie pokręcić się trochę po ogrodzie, czy co tam chcecie. Nie oddalajcie się tylko zbytnio ani niczego nie zniszczcie. Spotykamy się w tym samym miejscu za pół godziny.
- Pfft... I co my mamy niby robić w tym zarośniętym ogrodzie? - mruknęła Kate.
- Nie wiem. Może po prostu usiądziemy? - wskazałam na fontannę. Na jej murku przycupnęło już kilka innych osób.
- Ok - moja przyjaciółka wzruszyła obojętnie ramionami, najwidoczniej nie mając lepszego pomysłu.

- No i jak ci się podoba? - zapytałam po chwili, gdy już siedziałyśmy na nagrzanych od słońca kamieniach.
- Fantastycznie. Zarośnięty, walący się ogród. Po prostu szczyt moich marzeń jeśli chodzi o wycieczkę... - odparła markotnie Kate. - Może i ta cała historia jest ciekawa, ale bez przesady. Skuli jakiejś głupiej legendy pozwolili, by cały ogród porosły chaszcze?
Zakryłam usta dłonią, tłumiąc chichot. Przyjaciółka spojrzała na mnie zdziwiona, po czym dźgnęła mnie palcem między żebra, sama również wybuchając śmiechem.
Niedługo później, może zaledwie po kilku minutach, moje powieki zaczęły mi niemiłosiernie ciążyć, a głowa sama opadła na ramię Kate. 
- Co jest? Hej! Nie próbuj mi tu zasypiać! - mówiła do mnie, potrząsając mną. Jej głos dochodził jednak do mnie przytłumiony, jakby z oddali. Senność ogarnęła mnie całkowicie. Pozwoliłam powiekom opaść.

***

Nie wiem, po jak długim czasie się obudziłam. Jednak, jak tylko otworzyłam oczy, wiedziałam już, że coś jest nie tak. Rozejrzałam się, zdezorientowana. Nigdzie nie widziałam Kate, znajomych z klasy ani nauczycielki. Ogarnęła mnie panika. Zerwałam się gwałtownie z miejsca. Tak długo spałam? Ale jak to możliwe, skoro słońce wciąż jest wysoko? A poza tym, Kate na pewno by mnie obudziła? Gdzie się wszyscy podziali? Co tu w ogóle jest grane?, kolejne myśli błyskawicznie pojawiały się w mojej głowie.
Niewiele myśląc, puściłam się biegiem w stronę, z której przyszliśmy. Po drodze nawoływałam wszystkich, których imiona przyszły mi do głowy. Wśród nich najczęściej pojawiało się oczywiście imię mojej przyjaciółki. 
Wreszcie wpadłam na pomysł, żeby do kogoś zadzwonić. Zatrzymałam się więc pośrodku ścieżki i sięgnęłam do kieszeni moich dżinsów. Jednak moja dłoń nie natknęła się ani na telefon, ani nawet na kieszeń. Spojrzałam w dół i zamarłam.
- Co ja mam na sobie?! - pisnęłam.
Przesunęłam dłońmi wzdłuż swojego ciała, muskając opuszkami palców gładki materiał. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Miałam bowiem na sobie, ciężką, niezwykle elegancką purpurową suknię. Pociągnęłam sięgający ziemi materiał i moim oczom ukazały się delikatne pantofle na obcasach. Następnie przesunęłam dłońmi po swojej twarzy i włosach, które ukazały się być misternie poupinane. Przełknęłam ciężko ślinę.
- Co tu jest grane?...
Ponownie rozejrzałam się po ogrodzie i w tej chwili uderzyła mnie kolejna rzecz. Ogród wyglądał... zupełnie inaczej. Jak zapewne musiał wyglądać za swoich dawnych czasów. Równo przycięta trawa oraz krzaki róż, lśniące bielą posągi, skrząca się woda tryskająca z fontanny, śpiew ptaków dochodzący z koron drzew.
Na trzęsących się nogach skierowałam się na niewielki drewniany mostek, przy jeziorku, w które wcześniej tak się wpatrywałam. Zacisnęłam dłonie na drewnianej balustradzie, spoglądając na krystalicznie czystą wodę. Na gładkiej tafli pojawiło się moje odbicie. A raczej odbicie dziwnej mnie w dziewiętnastowiecznym stroju. Zacisnęłam powieki.
- To musi być sen, to na pewno tylko mój kolejny, pokręcony sen - powtarzałam sobie te słowa niczym mantrę.
Otworzyłam ponownie oczy, ale nic się nie zmieniło. No, może prawie nic. Na powierzchni wody pojawiła się bowiem druga sylwetka. Ta sama, co wcześniej.
- Czekałem na ciebie, Lizzy - odezwał się głos za moimi plecami.

niedziela, 14 września 2014

Nastoletni Terror: Rozdział 1

Szukając natchnienia do kolejnego rozdziału Diabolik Lovers stworzyłam od takie coś. To jest chyba jakaś klątkwa, ale przeważnie mam wenę na wszystko tylko nie na to, na co powinnam xD Mam nadzieję, że mi to wybaczycie i że jednak te moje nowe dzieło wam się spodoba.



Wybawca czy oprawca?


 Nigdy nie pomyślałabym, że moje życie może tak łatwo zmienić się diametralnie w ciągu jednego dnia. A już na pewno nie pomyślałabym, że przyczyni się do tego królik – terrorysta, który uratuje mnie z płonącego centrum handlowego.
 Wszystko zaczęło się normalnie, można powiedzieć wręcz niewinnie. Po lekcjach wybrałam się na małe zakupy. Kiedy miałam już wszystko, czego potrzebowałam, zatrzymałam się w małej kawiarence. Sącząc spokojnie owocowy koktajl dostrzegłam przy jednym ze stolików znajome postacie. Trzy dziewczyny i jednego chłopaka. Wszyscy w drogich, markowych ubraniach, dziewczyny wymalowane tak bardzo, że było to widać z kilku metrów. No i, niestety, wszystkie były moimi „koleżankami” z klasy, a jedyny chłopak chodził z farbowaną blondynką, przywódczynią całej tej bandy. 
 Spięłam się, widząc ich i skuliłam się na swoim krześle, modląc się w duchu by mnie nie zauważyli. Nie cieszyłam się bowiem wśród nich najlepszą sławą. Od samego początku, odkąd tylko zaczęłam chodzić do tego samego co oni liceum gnębili mnie. Stałam się dla nich kozłem ofiarnym, chociaż przecież nic im nie zrobiłam. Przynajmniej niczego takiego nie pamiętałam.
 Dopiłam swój koktajl, zarzuciłam torbę na ramię i podniosłam się ze swojego miejsca. Najszybciej jak tylko potrafiłam opuściłam kawiarenkę. Pech chciał, że postanowiłam skorzystać z łazienki. Może gdybym wtedy do niej nie poszła tylko od razu wyszła z centrum wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
 Ale nie ma co gdybać. Prawda była taka, że poszłam do tej cholernej łazienki. Ciężkie drzwi zatrzasnęły się za mną, a światła automatycznie się zapaliły. Stanęłam przy umywalkach i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. 
 W tej samej chwili drzwi do łazienki otworzyły się ponownie, a do moich uszu dotarł głośny śmiech i cichsze chichoty. Zamarłam. W lustrze dostrzegłam odbicie blondynki, jej chłopaka i jednej dziewczyny z jej świty. Druga musiała najwidoczniej zostać na czatach. Odbicie blondynki uśmiechnęło się do mnie.
- Proszę, proszę, co za spotkanie – odezwała się przesłodzonym głosikiem.
Odwróciłam się powoli i stanęłam z nią twarzą w twarz. Jej chłopak tymczasem zniknął w drugim pomieszczeniu, w którym znajdowały się kabiny. Po krótkiej chwili wrócił i oznajmił krótko:
- Czysto.
 Blondynka uśmiechnęła się szerzej skutecznie blokując mi wyjście z łazienki. Zaczęłam powoli cofać się w kierunku kabin, ale ta dała znak spojrzeniem pozostałej dwójce i zostałam otoczona. Przełknęłam ślinę, zaciskając spoconą dłoń na pasku torby.
- Czego chcecie? – warknęłam, mrużąc oczy.
- Och, słyszeliście? To się nas pyta, czego od niej chcemy! – parsknęła blondynka, przykładając pomalowane na intensywnie różowy kolor paznokcie do ust. Jak na komendę pozostała dwójka wybuchła śmiechem. Druga dziewczyna, Hana popchnęła mnie wprost na chłopaka, którego palce zacisnęły się boleśnie na moich ramionach. Szarpnęłam się, ale nie miałam z nim szans. Blondynka, Yui, wycelowała we mnie oskarżycielsko palcem. Uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Nie udawaj, ździro. Dobrze wiem, że to ty na nas nakablowałaś!
- Ja? – uniosłam brwi w zdumieniu.
- Tak, ty! Nie próbuj się wykręcać!
 Bardzo dobrze wiedziałam o co jej chodziło. Właśnie dlatego starałam się ich unikać. W szkole, ktoś powiadomił nauczycieli, że Yui i jej paczka popijają alkohol i palą pod szkołą. Nauczyciele się wkurzyli i doszło do awantury oraz wezwania rodziców. Tak naprawdę nie miałam z tą sprawą nic wspólnego, ale Yui jak widać nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Albo nie miała nikogo innego, na kim mogła by się wyładować.
- Nakamura – wycedziłam przez zęby. – Zrozum, że nic nie obchodzisz mnie ty, ani twoje żałosne nałogi, więc czemu miałabym…
 Nie dokończyłam zdania, gdyż blondynka zamachnęła się i uderzyła mnie otwartą dłonią w twarz. Policzek zapiekł mnie z bólu. W życiu nie podejrzewałabym ją o taką siłę.
- Zamknij się, idiotko! – wrzasnęła. – Hana!
 Druga dziewczyna podskoczyła i posłusznie wygrzebała ze swojej torebki jakiś przedmiot. Telefon komórkowy. Wcisnęła kilka klawiszy, po czym skierowała urządzenie w moją stronę. 
 Yui uspokoiła się, a na jej twarzy ponownie pojawił się uśmiech. Stanęła przed telefonem, oznajmiając radośnie:
- A teraz, publiczne upokorzenie pewnej idiotki! Egzekucję przeprowadzę własnoręcznie ja, Yui Nakamura!
 W jej dłoni błysnęły nożyczki. Wytrzeszczyłam oczy i ponownie zaczęłam się szarpać.
- To nie ja! Naprawdę, to nie byłam ja! Zwariowaliście?!
- Ty, czy nie ty… Czy to ma znaczenie? – Yui odwróciła się ponownie w moją stronę i podeszła bliżej, unosząc nożyczki.
 W tej chwili drzwi do łazienki otworzyły się gwałtownie, a do wnętrza wraz ze spanikowaną przyjaciółką Yui wlały się krzyki przerażenia i wycie alarmu.
- Musimy spadać! – wysapała dziewczyna. – Podobno jest jakiś pożar czy coś.
 Zaskoczona Yui opuściła dłoń z nożyczkami. Machnęła dłonią na swojego chłopaka, a sama ze swoimi koleżankami uciekła z łazienki. Chłopak tymczasem wepchnął mnie do najbliższej kabiny i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
- Sorry, ale ty tu zostajesz – usłyszałam jeszcze jego głos.
 Sięgnęłam do klamki i spróbowałam otworzyć drzwi, ale te ani drgnęły. Były zablokowane czymś z drugiej strony. Wystraszona już nie na żarty zaczęłam uderzać pięściami w drzwi, wołając o pomoc.
- Zwariowaliście?! Wypuście mnie stąd! Błagam! Ratunku! Niech mi ktoś pomoże!
 Ale moje krzyki na nic się nie zdały. Zostałam sama, uwięziona. Popadałam w coraz większą panikę. Nie wiedziałam co robić. Zadzwonić do kogoś? Ale do kogo? Dalej krzyczeć? A może spróbować wyjść górą?
To ostatnie wydawało mi się najrozsądniejszym rozwiązaniem. Wdrapałam się na muszlę, ale wtedy usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi oraz szybkie kroki. Na chwilę wstrzymałam oddech. Czy wreszcie ktoś przyszedł mi z pomocą? Szybko zeskoczyłam na podłogę, ponownie łomocząc w drzwi.
- Pomocy! – zawołałam.
- Co do…? – usłyszałam męski głos.
- Tutaj! Pomocy!
 Kroki zbliżyły się. Coś zaszurało. Drzwi wreszcie stanęły otworem. Słowa podziękowania zamarły mi jednak na ustach, kiedy moim oczom ukazał się mój wybawca. Był to dość wysoki chłopak, w sportowych butach, ciemnych podartych spodniach, białym T-shircie i czarnej skórzanej kurtce. Nie potrafiłam określić jego wieku, gdyż miał na twarzy… ciemnoszarą maskę królika. Otrząsnęłam się z osłupienia dopiero, gdy wyciągnął do mnie rękę w czarnej, skórzanej rękawiczce bez palców.
- D-dziękuję… - wymamrotałam, łapiąc niepewnie jego dłoń.
 Chłopak pociągnął mnie w swoją stronę, kopniakiem zamykając za mną drzwi kabiny. Następnie wziął zamach i wyrzucił coś – racę na drugi koniec pomieszczenia. 
- Co ty… - zaczęłam, ale chłopak już wyciągał mnie z łazienki na korytarz.
- Teraz nie czas na pytania – przerwał mi.
 Choć jego głos był stłumiony przez maskę wydawało mi się, że go rozpoznaję. Zmrużyłam oczy, wytężając pamięć.
 Tajemniczy chłopak ciągnął mnie wzdłuż opustoszałego już korytarza. Z niektórych sklepów wydobywał się biały, gęsty dym. Alarm nieprzerwanie wył, wwiercając się w głowę i niemal zagłuszając wrzaski ludzi dochodzące gdzieś z dołu. 
 Mój wybawca skręcił w boczny korytarz i otworzył drzwi z napisem „Wstęp tylko dla pracowników”. Puścił się biegiem  w dół po schodach. Zerwał teraz z twarzy maskę i wcisnął ją pod ubranie. Wciągnęłam ze świstem powietrze. Znałam tego chłopaka. Chodził ze mną do klasy.
- Ty…
- Cicho.
- W-wiesz… ja… Dziękuję ci bardzo za pomoc, ale mogę już naprawdę sama… - jąkałam się.
 Chłopak gwałtownie zatrzymał się i przycisnął dłoń w rękawiczce do moich ust, przypierając mnie do ściany. W zielonym świetle padającym ze znaku z wyjściem ewakuacyjnym mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Blada skóra, ciemne włosy, nierówna grzywka opadająca na brązowe oczy, srebrny kolczyk w lewym uchu…
 Wstrzymałam oddech, kiedy mierzył mnie swoim spojrzeniem, marszcząc przy tym brwi.
- Naprawdę nie chcę tego robić – odezwał się szeptem. – Ale jeśli mnie zmusisz, to nie będę miał wyjścia.
 To mówiąc wyciągnął spod kurtki pistolet. Wytrzeszczyłam oczy, gdy przyłożył chłodną lufę do mojego czoła.
- Bądź grzeczną dziewczynką i współpracuj a nic ci się nie stanie. Rozumiemy się?
 Sparaliżowana strachem skinęłam lekko głową. Na to ciemnowłosy uśmiechnął, chowając pistolet. Cofnął swoją dłoń z moich ust i ponownie zaczął ciągnąć mnie za sobą.
 Nie wiedziałam co to wszystko miało znaczyć, co się w ogóle działo… Chciałam uciec, ale jasne było to, że nie miałam żadnych szans. Co się ze mną stanie?
 Wreszcie wypadliśmy na podziemny parking. Mój wybawca albo i może oprawca… skierował się do zaparkowanego w pobliżu czarnego minivana. Bezceremonialnie wepchnął mnie przez otwarte drzwi na tylne siedzenie, a sam zajął miejsce obok. Samochód od razu ruszył. Jęknęłam, prostując się na siedzeniu. Gdy podniosłam głowę ujrzałam dwóch innych chłopaków zajmujących miejsca z przodu. Jeden z nich, brązowowłosy, w okularach odwrócił się do nas i wbił we mnie przenikliwe spojrzenie.
- Kto to? Nie przypominam sobie żeby porywanie dziewczyn było w planie – zwrócił się do chłopaka siedzącego obok mnie.
- Ktoś zamknął ją w łazience. Tego też nie było w planie – wzruszył ramionami mój porywacz. 
 Z lusterka wstecznego wpatrywała się we mnie kolejna para oczu. Pod wpływem tego chłodnego spojrzenia skuliłam się na swoim siedzeniu.
- Porozmawiamy o tym na miejscu – głos ten był równie lodowaty co spojrzenie.
 Kątem oka zerknęłam na brązowookiego, który bawił się w najlepsze pistoletem, podrzucając go w dłoni.
- Emm… - odezwałam się niepewnie. – Czy to nie jest aby niebezpieczne?
- Co? To? – zdziwił się. – To tylko atrapa.
- Słucham?!
- No, sama zobacz.
 Chłopak położył broń na moich kolanach. Spoglądając na niego podejrzliwie, wzięłam ostrożnie pistolet do ręki. Okazał się on zaskakująco lekki, a gdy wysunęłam magazynek moim oczom ukazał się rządek pomarańczowych, plastikowych kuleczek.
- Groziłeś mi zabawką?! – wybuchłam.
- Cóż, jakoś musiałem cię przekonać – uśmiechnął się niewinnie. – A ty uwierzyłaś.
- Mój Boże… - ukryłam twarz w dłoniach. 
 Z przedniego siedzenia doszedł mnie śmiech okularnika. Zerknęłam na niego spode łba, ale ten w odpowiedzi tylko do mnie pomachał.
Niech mi ktoś powie, w co ja się wpakowałam?

niedziela, 7 września 2014

Diabolik Lovers: Rozdział 8

Gomen, gomen, gomen T^T Bardzo wszystkich przepraszam, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział, ale moja wena zastrajkowała. Po prostu jakoś nie potrafiłam zabrać się za pisanie i ubrać swoich myśli w słowa... No dobra, koniec wymówek. Życzę miłego czytania ^^





Z innej strony wampira


 Dojście do porozumienia z jakimkolwiek wampirem, a już w szczególności z Raito graniczyło niemalże z cudem. Musiałam naprawdę nieźle się namęczyć, ale wreszcie udało mi się z nim jako tako dogadać. Nie mogłam w końcu dopuścić do tego, by mój występ okazał się totalną klapą z powodu problemów ze zboczonym wampirem.
 Tak więc, stanęło na tym, że mieliśmy spotkać się w szkolnej czytelni by wspólnie zatwierdzić utwór i omówić szczegóły naszej współpracy. Co prawda nie pałałam zbytnim entuzjazmem na myśl o spędzeniu czasu sam na sam z tym patentowanym zboczeńcem… No ale, mus to mus.
 Westchnęłam, wbiegając po szkolnych schodach. Jedną dłonią przytrzymywałam pasek torby, w drugiej ściskając pęk kluczy. Wbiegłam na klatkę schodową między pierwszym, a drugim piętrem. Postawiwszy stopę na kolejnym stopniu, poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Chciałam krzyknąć, gdy zostałam pociągnięta w boczny korytarz, ale wtedy druga dłoń znalazła się na moich ustach. Szarpnęłam się nerwowo. Przez myśl przeszło mi aby ugryźć prześladowcę w rękę. Jednak zaniechałam tego pomysłu, kiedy tuż obok mojego ucha odezwał się cichy głos:
- Spokojnie, Naleśniku.
 Zostałam przyparta do muru. Dosłownie. Dłonie Ayato zaciśnięte na moich ramionach przyszpiliły mnie do ściany. Za plecami czułam chłód metalowych paneli. W korytarzu panowała ciemność. Było to bowiem zachodnie skrzydło szkoły, w którym na korytarzach nie było okien, a lampy nie paliły się ze względu na późną porę.
 W ciemności jednak doskonale widziałam jasnozielone oczy, które w tej chwili jeszcze bardziej niż zazwyczaj przypominały mi ślepia kota. Twarz wampira znajdowała się zaledwie o kilka centymetrów od mojej. Nieświadomie wstrzymywałam oddech.
- Ayato? – mój głos przypominał pisk. – Co ty robisz?
- A jak myślisz?
 Ayato pochylił głowę, opierając ją na moim ramieniu. Jego jedwabiste włosy łaskotały mnie w policzek. Czułam jak moje serce zaczyna bić co raz szybciej i głośniej. Przygryzłam dolną wargę, próbując się uspokoić.
 Wampir nie miał jednak zamiaru mi w tym pomóc. Jedną dłonią unieruchomił nad moją głową oba moje nadgarstki, a drugą odsunął materiał marynarki i koszuli, odsłaniając moją szyję.
 Odwróciłam głowę i zacisnęłam powieki, gdy poczułam jego usta na szyi. Przez kilka sekund trwał tak, z ustami na mej skórze zanim przebił ją swymi kłami. Jęknęłam cicho.
 Wreszcie po chwili, która trwała dla mnie wieczność, cofnął się, zlizawszy ostatnie krople krwi z mej skóry.
 Uchyliłam powieki i zobaczyłam jego zadowolony uśmieszek. Cofnął już swoje dłonie, choć wciąż stał niebezpiecznie blisko. Czułam jak całe moje ciało drży.
- Na tym na razie poprzestaniemy – odezwał się głosem podchodzącym pod pomruk.
- Na razie? – powtórzyłam.
 Przełknęłam ślinę i spróbowałam przywołać pewny siebie wyraz twarzy. Chyba jednak nie wyszło mi to najlepiej, gdyż uśmiech na twarzy Ayato jedynie się poszerzył. Zgromiłam go wzrokiem, poprawiając mundurek. Odchrząknęłam kilkakrotnie zanim ponownie się odezwałam.
- Czy teraz pozwolisz mi już iść?
- A gdzie się tak spieszysz?
- Na spotkanie w sprawie mojego występu.
 Podniosłam torbę i klucze, które upadły mi wcześniej na podłogę, a gdy się wyprostowałam, zauważyłam, że uśmiech Ayato gdzieś przepadł.
- Z Raito?
- Niestety.
- Idę z tobą – oznajmił nagle.
- Po… a zresztą… - westchnęłam. I tak nie mam mocy aby ci zabronić. Ani chęci…, dodałam w myślach.

 Ku mojemu zdziwieniu Raito stał już pod drzwiami czytelni i czekał spokojnie, oparty o ścianę. Na widok swojego brata idącego ze mną ramię w ramię zrobił dramatyczną minę.
- Jak mogłeś, braciszku? To miała być randka.
- Oj, zamknij się – odezwałam się zamiast Ayato, rzucając w jego brata kluczami. Ten oczywiście złapał je w locie i bezbłędnie odnalazłszy właściwy, otworzył nim drzwi.
 Czytelnia była dość sporym pomieszczeniem połączonym przeszklonymi drzwiami z biblioteką. Wzdłuż ścian ciągnęły się biurka z nowymi komputerami, a centralną część pokoju zajmowało kilka połączonych ze sobą stolików z krzesłami dla mniej więcej dwudziestoosobowej grupy. W rogach pomieszczenia ustawiono oddzielne stoliki z kanapami i fotelami. Na jednej ze ścian, naprzeciwko wejścia do biblioteki wisiał również płaski telewizor.

 Ayato od razu po wejściu do pomieszczenia skierował się w stronę jednej z kanap, na której rozłożył się wygodnie. Nie wiedziałam po co w ogóle chciał przyjść. Może jego celem było po prostu zrobienie na złość Raito.
 Usiadłam na obrotowym krześle przy najbliższym komputerze i uruchomiłam go. Raito stanął obok, opierając się o biurko.
- Więc? – zapytał. – Co proponujesz, Maleńka?
- Więc… - powtórzyłam. – Znalazłam pewną piosenkę. Zaraz ci ją pokażę i zobaczymy, czy będziesz potrafił ją zagrać.
- Czyżbyś wątpiła w moje zdolności?
- Można tak powiedzieć.
 Raito uniósł brwi, po czym uśmiechnął się tak jak to miał w zwyczaju. Oparł dłoń na blacie i nachylił się w moją stronę.
- Rozwieję twoje wątpliwości, Maleńka.
- Taką mam nadzieję.
 Odsunęłam się od niego na krześle i wpisałam w wyszukiwarkę internetową odpowiedni tytuł. Niemal natychmiast na ekranie wyświetliły się linki z odnośnikami do wpisanego przeze mnie hasła. Kliknęłam w pierwszy lepszy link i przejrzałam szybko wyświetloną stronę. Przesunęłam wzrokiem po tekście, uśmiechając się do samej siebie.
- No, to jest to – wskazałam palcem na ekran.
 Raito odsunął się od blatu i pochylił w stronę monitora, jakby od niechcenia obejmując mnie przy tym ramieniem. Pobieżnie przejrzał tekst i uśmiechnął się do mnie.
- Wiesz, Maleńka, bardziej od tekstu interesują mnie nuty.
- No tak, jeśli nie chcesz wiedzieć o czym jest piosenka, z którą mamy wystąpić…
 Przesunęłam kursorem po ekranie, kliknęłam w odpowiednym miejscu i już po chwili z niewielkich głośników komputera popłynęła łagodna, delikatna muzyka. Spojrzałam kątem oka na Raito, który zamknął oczy. Jego twarz wyrażała skupienie. Uniosłam brwi, uśmiechając się lekko.
 Po chwili Raito otworzył oczy i spojrzał na mnie, pochyliwszy się w moją stronę.
- No, no, Maleńka. Cóż za gust…
- Zagrasz to?
- Z przyjemnością, Maleńka. To będzie łatwizna – stwierdził, pochylając się jeszcze bardziej w moją stronę. Zacisnęłam dłonie na podłokietnikach obrotowego krzesła, przygotowując się na najgorsze. Jednak wtedy tuż za Raito znikąd wyrósł Ayato, o którego obecności, szczerze mówiąc, zapomniałam. Chwycił on swego brata za kark i odciągnął ode mnie. Zamrugałam, zaskoczona jego zachowaniem.
- Huh? Co jest grane, braciszku? – zapytał równie zdziwiony Raito.
- Łapy przy sobie – mruknął w odpowiedzi Ayato, puszczając brata. – Długo jeszcze wam z tym zejdzie?
- N-nie… właściwie to już nie mamy nic więcej tutaj do roboty – stwierdziłam. – Możecie już iść, dogonię was.
 Ayato obrzucił Raito nieprzyjemnym spojrzeniem, po czym wyszedł z czytelni. Ten drugi poszedł w jego ślady, puściwszy uprzednio do mnie oczko.
 Pokręciłam głową i zamknęłam przeglądarkę internetową. Zawahałam się jednak i ponownie ją otworzyłam. Zalogowałam się szybko na swoją pocztę, przygryzając przy tym nerwowo dolną wargę. Tak jak się spodziewałam, w skrzynce mailowej było pełno wiadomości. W większości były to reklamy lub informacje z różnych stron, ale znalazło się również kilka wiadomości od moich znajomych. Po kolejnej chwili zawahania otworzyłam pierwszą z brzegu, chcąc ją przeczytać.
- Co tak długo, Naleśniku? – odezwał się Ayato, stając w drzwiach.
Podskoczyłam na krześle i szybko wylogowałam się z poczty.
- Och! To nic. Już idę – powiedziałam szybko.
Wyczyściłam historię wyszukiwania i wyłączyłam komputer. Minęłam Ayato, po czym zamknęłam drzwi czytelni. Potrząsnęłam pękiem kluczy przed twarzą wampira.
- Możemy iść.

 Ayato szedł przodem, a ja za nim, zeskakując z kolejnych stopni. Znowu zastanawiałam się po co w ogóle chciał iść z nami do czytelni. W końcu postanowiłam zostać przy domyśle, że po prostu robił na złość swemu bratu. Wydawało mi się to najlogiczniejszym rozwiązaniem.

 Na jednym z korytarzy zauważyłam znajomą postać. Była to ta sama blondynka, która wcześniej przyszła na naszą lekcję, by poinformować mnie o wezwaniu do pedagoga.
 Ona również mnie zauważyła, bo przeniosła na mnie wzrok. Uśmiechnęłam się do niej, ale odpowiedziała mi jedynie chłodnym spojrzeniem.
Zrobiłam jej coś?, zapytałam samą siebie w myślach. Ale czy mogłam zrobić coś komuś, kogo imienia nawet nie kojarzyłam? Wzruszyłam ramionami i wyszłam ze szkoły.

 Umówiłam się z Raito, że poćwiczymy wybraną przeze mnie piosenkę w ciągu następnego dnia. Tak więc, koło południa stałam już pod drzwiami do jego pokoju. Odetchnęłam głęboko i przywołałam uśmiech na twarz.
Spokojnie. To tylko głupia próba. Będzie dobrze, pocieszałam się w myślach. Uniosłam dłoń i zastukałam w drewniane drzwi. Cisza. Zastukałam ponownie, tym razem głośniej. I znowu żadnej reakcji. Zniecierpliwiona załomotałam w drzwi, które momentalnie się otworzyły, a moim oczom ukazał się Raito… mający na sobie jedynie bokserki. Zielone bokserki w gepardzie cętki.
- Co jest, Maleńka? – odezwał się zaspanym głosem, drapiąc się w głowę. – Dlaczego tak bardzo chcesz mnie widzieć o tak wczesnej porze?
 W osłupieniu zlustrowałam go spojrzeniem od stóp do głowy, po czym odskoczyłam od drzwi jak oparzona.
- Co ty wyprawiasz, Maleńka? – zapytał rozbawiony.
- Raczej co ty wyprawiasz! – krzyknęłam. – Dlaczego jeszcze paradujesz w bieliźnie? Chyba mieliśmy mieć próbę!
- Och? Naprawdę?
- Tak, naprawdę!
- Tak wcześnie? – przesunął dłonią po swoich potarganych włosach. – No, ale skoro już tu jesteś… - to mówiąc wykonał gest, jakby zapraszał mnie do swojego pokoju.
- Ubierz się! – poleciłam, odsuwając się jeszcze bardziej.
- Nie bądź taka nieśmiała, Maleńka – mruknął z uśmiechem i nim zdążyłam zareagować wciągnął mnie do środka.
 Pokój Raito, tak jak i wszystkie pomieszczenia w tym domu był duży i przestronny, jednak dość… pusty. Pod jedną ze ścian, w całości zasłoniętą przez ciężkie, ciemnozielone kotary stało spore łoże z pozłacaną ramą. Na  środku pokoju natomiast znajdował się niewielki drewniany stolik z pojedynczym fotelem. Na przeciwległej do drzwi ścianie znajdowały się okna, całkowicie zasłonięte teraz przez identyczne zasłony jak te za łóżkiem oraz niewielki kominek. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu w danej chwili był złoty, staromodny żyrandol. Całe pomieszczenie utrzymane było w ciemnozielonej barwie.
 Nim zdążyłam lepiej rozejrzeć się po pokoju, zostałam przyparta do drzwi. Wampir oparł się jedną dłonią o drewno tuż przy mojej głowie, a palcami drugiej przesuwał wzdłuż mojej szczęki, szyi, obojczyka…
- Zostaw mnie – syknęłam, odpychając jego rękę.
Ten jednak był niezrażony.
- Dlaczego? Zabawmy się, Maleńka – mruknął, unosząc mój podbródek i jednocześnie odsuwając materiał koszulki na moim ramieniu. Szarpnęłam się i odepchnęłam go z całej siły.
 Wampir zaśmiał się, przeczesując włosy palcami.
- A Ayato pozwalasz, prawda, Maleńka?
Poczułam jak moje policzki stają się gorące.
- Ubierz się! – krzyknęłam ponownie i wypadłam na korytarz, trzaskając drzwiami. Z wnętrza pokoju doszedł mnie śmiech.
- Idiota – wymamrotałam pod nosem, opierając się o ścianę.
 Na szczęście Raito usłuchał mnie i po krótkiej chwili wyszedł z pokoju w pełni ubrany, gotowy do próby. Nie próbował już również naruszać mojej przestrzeni osobistej, co przyjęłam z niewysłowioną ulgą. Jednak podczas próby Raito całkowicie mnie zaskoczył…
 Gdy tylko usiadł przy fortepianie z jego twarzy zniknął uśmieszek. Zamiast tego zagościła na niej powaga i pełne skupienie, co było dziwną odmianą. Jak się okazało błyskawicznie opanował także piosenkę, którą wybrałam. Urzeczona, oszołomiona wręcz jego piękną grą zapomniałam całkowicie, że miałam śpiewać i przegapiłam moment, w którym powinnam była dołączyć.
 Raito przerwał grę i zsunął palce z klawiszy. Spojrzał na mnie pytająco ponad instrumentem.
- Coś nie tak, Maleńka?
- Co… n-nie. Nie. Wszystko w porządku. Zamyśliłam się – potrząsnęłam szybko głową. – Zacznij od początku.
 Raito skinął głową i ponownie zaczął grać tę samą melodię od nowa. Tym razem dołączyłam w odpowiednim momencie i dalsza część próby odbyła się bez problemów. Nie mogłam jednak wyzbyć się tego zaskoczenia, jakie wywołało u mnie tak odmienne zachowanie Raito. Przez całą próbę był skupiony na tym co robił, zachowywał należytą powagę i ani razu nie próbował mnie dotykać. Było to dziwne, ale i zarazem… niesamowite. Mogłam zobaczyć tego nad wyraz zboczonego wampira z zupełnie innej strony. W głębi serca, cieszyłam się z tego powodu.