Strony

niedziela, 28 września 2014

Nastoletni Terror: Rozdział 2

Szkoła to zło ;__; No, ale mimo wszystko udało mi się napisać 2 rozdział Nastoletniego Terroru, więc chyba nie jest tak źle, prawda? Bardzo wszystkim dziękuję za komentarze i te ponad 4000 wyświetleń ^^ A teraz zapraszam do czytania :3


Ucieczka

 Zjechaliśmy z głównej drogi, wjeżdżając w boczną uliczkę. Coraz bardziej oddalaliśmy się od centrum miasta. Auto podskakiwało na nierównej nawierzchni. Wpatrywałam się uparcie w okno po swojej stronie, jednak nie rozpoznawałam mijanej okolicy.  Zniknęły wieżowce i nowocześniejsze zabudowania. Minęliśmy już też małe, podstarzałe  domy mieszkalne. Teraz jechaliśmy wśród magazynów i rzędów dziwnych, opuszczonych budynków.
- Gdzie wy mnie wywozicie? – zapytałam, odrywając wzrok od szyby.
- Też chciałbym to wiedzieć – mruknął chłopak za kierownicą.
 Mój wybawca, Natsume, pochylił się do przodu i szepnął coś do kierowcy. Ten gwałtownie skręcił kierownicą tak, że całym pojazdem zarzuciło. Musiałam przytrzymać się jedną ręką drzwi, a drugą fotela by utrzymać się na swoim miejscu.
- Chyba sobie żartujesz! – wrzasnął kierowca, kiedy już zapanował nad samochodem.
- Ja? Czy ja kiedykolwiek żartuję? – Natsume wyszczerzył zęby w uśmiechu, spoglądając na mnie kątem oka.
 Nie wiedząc o co chodzi, wolałam milczeć. Kto wie co może zrobić rozzłoszczona banda terrorystów? Choć na pierwszy rzut oka wyglądali niegroźnie, to wolałam jednak nie ryzykować. Wbiłam się bardziej w swój fotel i obserwowałam jak zdenerwowany chłopak zaciska dłonie na kierownicy.
- Dalej z nią nie jadę – oznajmił w pewnym momencie zatrzymując się na opuszczonej stacji benzynowej. – Natsu, wysiadka. Musimy sobie porozmawiać.
 Zostawszy sama z okularnikiem, którego imię - jeśli dobrze pamiętałam ze szkoły - brzmiało Ryutaro, obserwowałam jak Natsume wraz z kierowcą oddalają się od samochodu. Stąd mogłam się im dobrze przyjrzeć. Kierowca był wyższy od mojego wybawco-oprawcy i starszy może o jakieś dwa lata. Miał czarne nastroszone włosy i ubrania podobne do tych Natsume – wszystkie w ciemnych odcieniach. Podczas rozmowy żywo gestykulował, wyraźnie zły. Zastanawiałam się o czym mogą dyskutować.
- Co ty masz takiego w sobie? – odezwał się Ryutaro, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Spojrzałam na niego. Przeszywał mnie swoim wzrokiem, jakby chciał przejrzeć mnie na wylot. – Co jest w tobie tak niezwykłego, że aż nasz głupiutki Natsu się tobą zainteresował?
 Odwróciłam wzrok nie wiedząc, co odpowiedzieć. A poza tym… dziwnie czułam się pod wpływem spojrzenia chłopaka. Przyprawiał mnie o dreszcze.
 W tej chwili do samochodu wróciła pozostała dwójka. Kierowca z westchnięciem opadł na swój fotel, zatrzasnął drzwi, po czym odwrócił się w moją stronę. Po raz kolejny obdarzył mnie swoim chłodnym spojrzeniem. Nie wyglądał na zadowolonego tym, co miał właśnie powiedzieć. Westchnął jeszcze raz, pomasował nasadę nosa i dopiero przemówił:
- Masz jedno wyście. Zostać naszą wspólniczką.
- Nie, nie, Kuro. Ma jeszcze jedno wyjście – wtrącił okularnik. Uniósł dłoń i demonstracyjnie przesunął palcem wskazującym po swojej szyi.
 Przełknęłam głośno ślinę, wpatrując się w nich w osłupieniu. Ja? Ich wspólniczką? To chyba jakiś żart.
- Słucham? – zdołałam wykrztusić.
- Słyszałaś. Zostaniesz naszą wspólniczką albo, tak jak wspomniał Ryu, zginiesz. Wybór należy do ciebie.
- Ale… czemu? – sięgnęłam dłonią do klamki, jednak kierowca błyskawicznie wcisnął przycisk blokady.
- Natsu twierdzi, że możesz się nam przydać – burknął, mierząc chłopaka morderczym spojrzeniem. Ten jednak niezbyt się tym przejął. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się promiennie i odwrócił w moją stronę.
- A poza tym, wisisz mi przysługę za uratowanie cię – oznajmił, puszczając do mnie oczko.
 Nie czekając na jakąkolwiek moją reakcję, kierowca uruchomił silnik i wyjechał ze stacji benzynowej. Samochód ruszył w stronę, z której przybyliśmy.
 Chłopcy wysadzili mnie dość blisko centrum, rzucając na koniec jeszcze ostrzeżeniem: „Pamiętaj, żeby trzymać gębę na kłódkę”. Przez chwilę stałam tak jak ten kołek, na środku chodnika i wpatrywałam się w zakręt, za którym zniknął minivan. Wreszcie westchnęłam, poprawiłam pasek torby i powlokłam się w stronę domu.
 Stojąc przed budynkiem starałam się jak najbardziej odwlec moment przekroczenia jego progu. Minuta, dwie…pięć… Zebranie się na odwagę by sięgnąć do klamki kosztowało mnie naprawdę sporo silnej woli. Miałam nadzieję, że uda mi się chociaż przemknąć niezauważoną do swojego pokoju. Myliłam się. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi wejściowe, z salonu wypadła moja matka. Miała na sobie poplamioną nocną koszulę i wytarte, rozpadające się kapcie. Jej ciemne włosy były w nieładzie, a pod oczami malowały się ciemne kręgi. W dłoni trzymała niedopałek papierosa. Tak jak się spodziewałam, była wściekła. Zmierzała w moją stronę z twarzą wykrzywioną gniewem. Mimowolnie skuliłam się w sobie, pod wpływem spojrzenia jej przekrwionych oczu.
- Gdzieś ty była?! – warknęła.
Przełknęłam głośno ślinę, zdenerwowana.
- W centrum był wypadek i…
- Dzwoniłam do ciebie. Dlaczego nie odbierałaś tego cholernego telefonu?!
- Przepraszam. Miałam go wyciszony… i jakoś w tym całym zamieszaniu… nie zwróciłam zbytnio uwagi, że… - jąkałam się.
 Tak naprawdę doskonale wiedziałam, że do mnie dzwoniła. Przez całą drogę powrotną czułam wibrowanie telefonu w kieszeni. Celowo nie odbierałam.
- Nie kłam! – wrzasnęła, unosząc dłoń.
 Cios był szybki i mocny. Siarczysty policzek wymierzone w dokładnie to samo miejsce, w które wcześniej zostałam uderzona przez Yui. Tyle, że moja matka była silniejsza.
 Poczułam łzy, wzbierające w kącikach moich oczu. Zatoczyłam się w tył i potknęłam o dywan, chcąc uniknąć kolejnego ciosu. Wpadłam na szafę, uderzając w nią głową.
- Przestań… - załkałam. – Przestań!
 Odepchnęłam się od mebla i wyminąwszy matkę pomknęłam wzdłuż przedpokoju, a następnie w górę po schodach. Wpadłam do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Zamknęłam je na klucz. Zaślepiona nagłą złością bezsensownie wyładowałam się na najbliższym przedmiocie – obrotowym krześle. Kopnęłam w nie tak mocno, że poczułam ból w stopie. Krzesło natomiast upadło z głośnym hukiem.
Uniosłam dłonie do ust, słysząc zbliżające się kroki.
- Co ty wyprawiasz, gówniaro? Przestań pokazywać swoje zasrane humory!
Klamka poruszyła się w górę i dół. Zagryzłam wargę, chociaż i tak wiedziałam, że drzwi są zamknięte; że w pokoju jestem bezpieczna.
- Znowu się zamknęłaś?! – łomotanie w drzwi. – Głupia gówniara…
Przez chwilę wsłuchiwałam się w oddalające się kroki i skrzypienie schodów. Kiedy zastąpił je ryk telewizora puszczonego na cały regulator, oparłam się plecami o drzwi i osunęłam na podłogę. Podciągnęłam nogi do klatki piersiowej, ukryłam twarz w dłoniach i pozwoliłam płynąć gorącym łzom.
 Gdy wreszcie się uspokoiłam w pokoju panowała ciemność. Przez okno wpadał blady blask księżyca. Wpatrywałam się pustym wzrokiem w cienie i światła samochodów przesuwające się powoli wzdłuż ścian mojego pokoju. Po długim płaczu czułam się dziwnie pusta w środku.
 Wierzchem dłoni pozbyłam się ostatnich śladów po łzach. Podniosłam się z podłogi i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam sportową torbę leżącą na jej dnie, zagrzebaną pod stosem ciuchów. Rzuciłam ją na środek pokoju i uklęknęłam obok. Zaczęłam w niej skrupulatnie układać kolejne ubrania. Po chwili zawahania dorzuciłam do nich również szkolny mundurek.
 Mój wzrok zawisł na zdjęciu w ramce, stojącym na moim biurku. Przedstawiał moją szczęśliwą rodzinę. Mnie, mającą może z osiem, dziewięć lat. Ojca, zanim od nas odszedł. Matkę, nim popadła w nałogi.
 Zacisnęłam usta i wepchnęłam zdjęcie na sam spód torby. Wrzuciłam do niej jeszcze kilka innych najważniejszych moim zdaniem rzeczy, po czym wysunęłam jedną z szuflad biurka. Z jej drugiego dna wydobyłam zwitek pieniędzy. Przeliczyłam je i wsunęłam do małej, wewnętrznej kieszonki torby.
 Rozejrzałam się po pokoju.  Już w pełni spakowaną torbę wrzuciłam za łóżko, a następnie, tak na wszelki wypadek, przykryłam kocem.
 Uchyliłam cicho drzwi i na palcach wyszłam na korytarz. Z parteru wciąż dochodził dźwięk telewizora, ale nic poza tym. Przemknęłam więc szybko do łazienki.
 Myjąc zęby spojrzałam z determinacją na swoje odbicie w lustrze. Rano zrobię coś, co odwlekałam już wystarczająco długo, pomyślałam.
***
 Dotrzymałam słowa. Determinacja nie opuściła mnie następnego ranka. Kiedy tylko otworzyłam oczy, wciąż byłam gotowa na zrobienie tego wielkiego jak na mnie kroku. Jak każdego dnia najzwyczajniej w świecie zjadłam śniadanie, umyłam się, ubrałam… Po czym sprawdziłam, czy matka na pewno wyszła z domu. Gdzie? Do pracy, jakiegoś faceta, baru, na zakupy… Nie obchodziło mnie to zbytnio. Liczyło się to, że nie było jej w domu i w niczym nie mogła mi przeszkodzić.
 Ostatni raz rozejrzałam się po swoim pokoju. Po plakatach zdobiących ściany, regałach uginających się pod ciężarem książek… Zakłuło mnie w piersi, ale zignorowałam to. Zarzuciłam sportową torbę na ramię, zbiegłam po schodach. Zatrzymałam się na przedpokoju. Zerknęłam na zapasową parę kluczy leżącą samotnie na garderobie. Pokręciłam głową. Nie były mi potrzebne.
 Odetchnęłam pełną piersią dopiero wtedy, gdy wybiegłam z domu i znalazłam się na innej ulicy. Skierowałam swe kroki w stronę najbliższej stacji kolejowej. Tam, czekając na przyjazd pociągu sięgnęłam po swój telefon. Wyjęłam z niego starą kartę startową i zastąpiłam nową.

 Wysiadłam w centrum miasta. Czemu? Nie wiedziałam. Byłam kierowana jakimś wewnętrznym impulsem. Po drodze minęłam ruiny centrum handlowego. Tak, zostały z niego jedynie samotne, smętne ruiny. Zadziwiające, że tak potężny, liczący sobie kilka pięter budynek, mógł się tak łatwo zawalić. Niczym najzwyklejszy domek z kart. Ludzkie dzieła niekoniecznie są tak trwałe jakbyśmy myśleli.
 Z zamyślenia wyrwał mnie ekran na jednym z wieżowców. A raczej napis na nim widniejący – „Zamach w biały dzień”. Młoda reporterka przywitała widzów uśmiechem, po czym spoważniała i zaczęła relacjonować wydarzenia:
- Wczoraj w godzinach popołudniowych doszło do zamachu na centrum handlowe. Z najświeższych danych wynika, że nie ma ofiar śmiertelnych. Rannych natomiast zostało siedem osób. Za atakiem stoi najprawdopodobniej grupa terrorystów określająca się mianem „Explosive Rabbits”. Co było ich celem – nie wiadomo. Centrum zostało jednak doszczętnie zniszczone. Nie ma niestety niepodważalnych dowodów na sprawców całego zamieszania, gdyż wszystkie kamery przestały pracować na kilka minut przed pierwszym wybuchem. Prawdopodobnie, więc sprawcy posłużyli się również atakiem hackerskim.
 Zmusiłam się do oderwania wzroku od ekranu i ruszyłam dalej przed siebie. Szczęście mnie nie opuszczało. Gdy bowiem kręciłam się ulicami bez konkretnego celu, lunął deszcz. Już po kilku minutach byłam przemoknięta do suchej nitki. Oczywiście nie pomyślałam wcześniej o tak ważnej rzeczy, jak to, gdzie się zatrzymam.
 Marudząc pod nosem i przeklinając na swoją głupotę zawędrowałam do jednej z bocznych uliczek. Nie mając lepszego pomysłu, usiadłam po prostu pod ścianą jednego z budynków, by choć trochę ochronić się przed deszczem.
 W pewnym momencie podszedł do mnie jakiś starszy mężczyzna. Pogrążona w swoich myślach, nawet nie zauważyłam, kiedy się do mnie zbliżył.
Miał na sobie brązowy płaszcz, okulary na nosie, a z czarnych włosów ściekała mu woda. Uśmiechał się ciepło, ale jego oczy lśniły dziko. Miałam złe przeczucia.
- Co się stało, dziewczynko? Zgubiłaś się? – zapytał.
- Nie – odparłam, siląc się na spokojny, pewny siebie ton. – Proszę mnie zostawić.
- Ale ja z chęcią ci pomogę. Powiedz, czego potrzebujesz, skarbie?
- Niczego. Niech mnie pan zostawi!
- Nie bądź taka nieśmiała! – mężczyzna złapał mnie za ramię i szarpnięciem postawił na nogi. Drugą dłonią złapał mnie brutalnie za podbródek, siłą zmuszając bym na niego spojrzała. Wyczuwałam od niego silną woń alkoholu.
- Masz takie śliczne, zielone oczka. Aż jestem ciekawy jak będą wyglądać wypełnione łzami – mówiąc to uśmiechnął się szeroko, nieprzyjemnie.
- Puszczaj! – krzyknęłam szarpiąc się rozpaczliwie. Jednakże nie miałam żadnych szans z silniejszym od siebie mężczyzną.
 Ten przygwoździł mnie do ściany. Jedną dłonią wciąż trzymając mój podbródek, a drugą przesuwając w stronę moich bioder. Jego dotyk mnie obrzydzał. Serce waliło mi ze strachu. Kiedy jego dłoń wylądowała na moim brzuchu, ponownie zaczęłam się szarpać.
- Puszczaj! Przestań! – wrzeszczałam. – Pomocy!
- Zamknij się, głupia su… - urwał w pół słowa, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami, by po sekundzie osunąć się bezwładnie na ziemię. Nad nim, z metalową rurą w uniesionych rękach stał Natsume.

8 komentarzy:

  1. Baardzo mi się podoba :) czekam na 3 rozdział !

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie, czekam na ciąg dalszy <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Również czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudooooowne ... Czekam na więcej ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. czemu nie ma dalszych rozdziałów ;( ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisz kolejną część :) bardzo proszę :)

      Usuń
  6. Witam,
    och tak albo zostaje wspólniczką, albo... Natsu znalazł się tam w samą porę...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń