Dziś prezentuję wam drugi rozdział ostatniego opowiadania z ankiety. Czytając go, przeniesiecie się wraz z zagubioną Elizabeth do zupełnie innych, obcych dla niej czasów. Spotkacie tam przystojnego Victora oraz tajemniczego białowłosego mężczyznę. Czy coś się wyjaśni? Jeśli chcecie wiedzieć - musicie sprawdzić sami. Życzę miłej lektury :3
Odwróciłam się bardzo powoli, niczym na zwolnionym filmie.
Serce biło mi w zadziwiająco szybkim tempie. Przede mną stał Victor Redmond we
własnej osobie. To nie mogła być pomyłka. Nie wiedziałam czemu, ale byłam
stuprocentowo pewna, że to on.
Długie, złote włosy miał zaplecione w warkocz. Zapewne gdybym zobaczyła je u kogoś w dwudziestym pierwszym wieku najzwyczajniej w świecie bym go wyśmiała. Jednak jemu… świetnie pasowały.
Piękne szmaragdowe oczy błyszczały radośnie, patrząc wprost w moje. Mężczyzna miał na sobie czerwono-złoty płaszcz sięgający niemalże ziemi, a pod nim białą marszczoną koszulę i również białe, obcisłe spodnie. Cały ubiór wyglądał dostojnie i z całą pewnością… dziewiętnastowiecznie.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, rozkładając ramiona i wyciągając w moją stronę dłonie w białych rękawiczkach zupełnie, jakby chciał mnie przytulić. Ja jednakże cofnęłam się na drżących nogach.
- K-kim… j-jak…
Chciałam wydusić z siebie coś więcej, ale głos uwiązł mi w gardle, a przed oczami pojawiły się ciemne plamki. W następnej chwili wszystko się rozmyło, a ja osunęłam się bezwładnie w ciemność.
Pierwszą moją myślą zaraz po przebudzeniu było
„Gdzie jestem?”. Najpierw pomyślałam, że może jednak jestem wreszcie w swoim
pokoju, że już po wszystkim… póki nie zobaczyłam ciemnofioletowego baldachimu
nad swoją głową. Raczej pamiętałabym, gdybym miała coś takiego u siebie.Długie, złote włosy miał zaplecione w warkocz. Zapewne gdybym zobaczyła je u kogoś w dwudziestym pierwszym wieku najzwyczajniej w świecie bym go wyśmiała. Jednak jemu… świetnie pasowały.
Piękne szmaragdowe oczy błyszczały radośnie, patrząc wprost w moje. Mężczyzna miał na sobie czerwono-złoty płaszcz sięgający niemalże ziemi, a pod nim białą marszczoną koszulę i również białe, obcisłe spodnie. Cały ubiór wyglądał dostojnie i z całą pewnością… dziewiętnastowiecznie.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, rozkładając ramiona i wyciągając w moją stronę dłonie w białych rękawiczkach zupełnie, jakby chciał mnie przytulić. Ja jednakże cofnęłam się na drżących nogach.
- K-kim… j-jak…
Chciałam wydusić z siebie coś więcej, ale głos uwiązł mi w gardle, a przed oczami pojawiły się ciemne plamki. W następnej chwili wszystko się rozmyło, a ja osunęłam się bezwładnie w ciemność.
- Och, obudziłaś się – dobiegł mnie męski głos. Odwróciłam w jego stronę głowę i ujrzałam tego samego, przystojnego blondyna. Uśmiechał się do mnie delikatnie.
- Wybacz, jeśli cię wystraszyłem. Nie chciałem, Lizzy.
Wlepiłam w niego wzrok, zaciskając dłonie na materiale sukni. Czy to jednak nie był zwyczajny sen?
- Dlaczego mówisz do mnie „Lizzy”? – Nie wiem czemu zadałam właśnie to pytanie jako pierwsze. Może dlatego, że do tej pory mówili do mnie tak wyłącznie moi zastępczy rodzice i czasami Kate. – Skąd znasz moje imię? Co to za miejsce? Kim ty tak naprawdę jesteś? Co ja tu robię? Czy to jakiś żart? Jak mogę się stąd wydostać? Co to ma wszystko znaczyć?
Zalałam go masą kolejnych pytań, nie dając mu nawet okazji na odpowiedzenie. Przez ułamek sekundy wydawał się zmieszany. Jego uśmiech stał się przepraszający. Nie potrafiłam odczytać emocji czających się w jego oczach.
Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć otworzyły się drzwi i do pokoju wkroczył jeszcze jeden mężczyzna. Ten wyglądał mi na rówieśnika… hmm… Victora i był od niego nieco niższy. Miał również bledszą cerę. Jego śnieżnobiałe włosy w porównaniu do złotego warkocza Victora wydawały mi się teraz dziwnie krótkie – ich koniuszki ledwo muskały kołnierz jego czarnego płaszcza. To jednak wystarczyło aby szczelnie zasłonić jego lewe oko. Prawe natomiast miało zadziwiającą, wręcz rubinową barwę. Albinos?
Mężczyzna ukłonił się, wchodząc do pokoju. Następnie szybkim krokiem podszedł do łóżka, na którym siedziałam i przyjrzał mi się uważnie, ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- Słyszałem, że zemdlałaś, panienko. Czy wszystko w porządku? – zapytał. – Proszę, wybacz mi, że nie było mnie przy tobie. Spotkanie nieco się przedłużyło.
Dopiero teraz zauważyłam, że na lewym oku, tym ukrytym pod włosami ma czarną opaskę. Starałam się nie gapić na niego, więc opuściłam wzrok na własne dłonie.
- To musi być jakaś pomyłka. Nie jestem tą, za którą mnie bierzecie. Kimkolwiek ona jest… - oznajmiłam.
Kątem oka zauważyłam, że mężczyźni wymieniają spojrzenia.
- Lizzy, jak widać, chyba jeszcze wciąż źle się czuje – stwierdził Victor, po czym zwrócił się do mnie: - Powinnaś odpocząć.
A ja zrobiłam coś głupiego – potulnie skinęłam głową.
- Tak, zostawcie mnie samą.
- Ale… - zaczął białowłosy.
- Chodźmy – ponaglił go Victor.
Albinos więc ukłonił się i mamrocząc pod nosem, niechętnie opuścił pokój.
- Jeśli byś czegoś potrzebowała, wołaj – powiedział blondyn ze spokojnym uśmiechem, po czym również wyszedł.
Zostałam sama w prawdopodobnie nieznanych czasach, nieznanym miejscu i nieznanym pokoju. Chociaż im dłużej wodziłam po nim wzrokiem, tym bardziej wydawało mi się, że już go kiedyś widziałam.
Miękkie szkarłatne dywany na podłodze, okna ciągnące się od podłogi aż po sufit. Ogromne, fioletowe łoże z baldachimem, zarzucone wieloma poduszkami w centralnej części pokoju. Duże, prostokątne lustro w złotej ramie. Drewniane meble w kolorze ciemnej czekolady. Sporych rozmiarów, misternie zdobiony żyrandol zwieszający się z sufitu. Półki uginające się pod ciężarem wielu książek, różnych figurek i innych papilotów. Po obu stronach łoża natomiast znajdowały się dwie, identyczne szafki, a na każdej z nich stał wazon ze świeżym bukietem czerwonych róż.
Podeszłam do okna, odsunęłam ciężką zasłonę i wyszłam na balkon. Oparłszy się o murek, który go otaczał westchnęłam z zachwytu. Przede mną rozciągał się widok na ogród. Wąskie ścieżki wiły się między wieloma krzakami róż, pozostałe kwiaty rosły w wyznaczonych polach, wszystko równiutko przycięte i kolorowe. Unoszący się w powietrzu zapach był niemalże odurzający. Przymknęłam powieki, rozkoszując się delikatnym powiewem, muskającym moją twarz.
Po kilku sekundach jednak potrząsnęłam głową, wprawiając w ruch pasma misternie poupinanych wcześniej, brązowych loków. To nie był mój dom, ogród, ani ubiór. To nawet nie był mój świat czy czas. Nie znałam tych ludzi. W mojej głowie ponownie pojawiła się myśl, że powinnam się stąd wydostać.
Tylko jak? Jak ja się tu w ogóle znalazłam?
Uszczypnęłam się w ramię, aby upewnić się, że nie utknęłam w jednym ze swoich zwariowanych snów. Tyle, że to wszystko wyglądało zbyt realistycznie, a ja byłam w pełni świadoma. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Wróciłam do pokoju, pozostawiając wielobarwny ogród za swoimi plecami. Przeszłam się powoli po pomieszczeniu, przyglądając się każdemu przedmiotowi z osobna. Przesunęłam opuszkami palców po grzbietach książek poupychanych na pułkach. Wśród nazwisk autorów najczęściej powtarzało się jedno – Szekspir. Przekrzywiając głowę odczytałam kolejne tytuły, między innymi takie jak „Romeo i Julia”, „Makbet”, „Hamlet”, „Sen nocy letniej” oraz „Burza”. Mimowolnie, na moją twarz wypłynął delikatny uśmiech. Znałam każdy z tych utworów. Od dziecka lubiłam czytać i czasami oprócz popularnych wśród moich rówieśników powieści, sięgałam również po coś starszego. Chociażby właśnie po Szekspira.
Zaciekawiona przeniosłam wzrok na lustro. Podeszłam do niego i uważnie otaksowałam swoje odbicie wzrokiem.
Purpurowa suknia, którą miałam na sobie była naprawdę śliczna oraz idealnie dopasowana do mojego ciała zupełnie, jakby była szyta na miarę. Musiałam przyznać, że podobałam się sobie w takim wydaniu. Obróciłam się wokół własnej osi, obserwując wirujący dół sukni.
- Ślicznie wyglądasz, panienko – usłyszałam cichy głos dobiegający od strony drzwi. Zatrzymałam się więc raptownie, podnosząc wzrok. Z dłonią wciąż zaciśniętą na klamce stał białowłosy mężczyzna z wcześniej.
- Och, dziękuję… Ja… nie usłyszałam, kiedy ty… kiedy pan – poprawiłam się szybko – tu wszedł.
Mężczyzna zmarszczył brwi, opuszczając dłoń. Rubinowa tęczówka przyglądała mi się z uwagą.
- Dlaczego zwracasz się do mnie per „pan”? Moja pozycja jest znacznie niższa od twojej, panienko Elizabeth – oznajmił, jakby był to najoczywistszy w świecie fakt.
- Jak to? – zapytałam. – Przecież ja nie…
- Chyba naprawdę nie wróciła panienka jeszcze do siebie – westchnął, nieznacznie kręcąc głową. – Lepiej żeby panicz Victor wszystko ci wyjaśnił.
- A nie może zrobić tego pa… nie możesz ty tego zrobić?
Białowłosy uśmiechnął się krzywo, gorzko.
- Naprawdę lepiej będzie, jeśli to on wyjaśni ci wszystko osobiście.
- Ale…
- Przykro mi, panienko Elizabeth – skłonił przede mną głowę, czym bardzo mnie zdziwił. – A teraz, jeśli pozwolisz, zaprowadzę cię na podwieczorek.
- Podwieczorek? – powtórzyłam jak echo.
- Zgadza się. Dochodzi już godzina siedemnasta, więc zaraz będziemy podawać herbatę. Panicz Victor już czeka.
- No… dobrze – mruknęłam bez przekonania.
- W takim razie, proszę za mną.
Niepewnie skinęłam głową, po czym ruszyłam za mężczyzną, który poprowadził mnie istnym labiryntem korytarzy. Posiadłość, w której się znajdowaliśmy była naprawdę bogato urządzona i… no cóż, całkiem spora. Gdybym była sama, niechybnie całkiem bym się w niej pogubiła, a gdybym miała w niej mieszkać, to zapewne nie trafiłabym sama nawet do łazienki.
- Mogę o coś zapytać? – odezwałam się w pewnej chwili, gdy mijaliśmy rząd portretów zdobiących jedną ze ścian.
- Ależ oczywiście, panienko.
- Do kogo należy ta posiadłość?
Białowłosy posłał mi zdziwione spojrzenie.
- Oczywiście, że do ciebie, panienko.
- Do mnie? – niekontrolowanie podniosłam głos, niedowierzając jego słowom.
- Owszem. Cała posiadłość, jak również ogród należą do rodziny Kaylocków. Kiedy zajmiesz pozycję głowy rodziny, cały ten dobytek zostanie przepisany na ciebie.
- Ale ja… nazywam się Lockay… - zaprzeczyłam.
Jednakże mężczyzna już mi nie odpowiedział, otwierając przede mną drzwi prowadzące, jak się okazało, do ogrodu.
- Tędy proszę – ruchem ręki wskazał na wyłożoną kolorowymi kamieniami ścieżkę. Na jej końcu znajdowała się altana, pięknie opleciona przez soczyście zielone pnącza bluszczu. W środku, przy niewielkim stoliku siedział już Victor. Dostrzegłszy mnie, uśmiechnął się delikatnie. Na ten widok moje serce, z niewiadomych dla mnie przyczyn, gwałtownie przyspieszyło swoją pracę.
Białowłosy wyprzedził mnie szybko i odsunął dla mnie krzesło, po czym zajął się napełnianiem filiżanek parującą jeszcze herbatą.
- Dz-dziękuję – wydukałam, patrząc jak stawia przede mną porcelanowe naczynie, zdobione kwiatowym wzorem. Kiedy skończył, ukłonił się nisko i zniknął z mojego pola widzenia. Ponownie zostałam sam na sam z Victorem.
- Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej?
Szmaragdowe oczy przepełnione były troską.
- Trochę – odparłam, opuszczając szybko wzrok na dłonie złożone na kolanach. – Chociaż…
- Tak? – zapytał zachęcająco.
- Czuję się zagubiona – wyznałam, podnosząc wzrok. – Nie mam pojęcia, co się dzieje. Odpowiesz na moje pytania? Ten białowłosy mężczyzna powiedział, że wszystko mi wyjaśnisz… To znaczy… Pan wyjaśni… Przepraszam za zuchwałość.
- Lizzy… - Blondyn uśmiechnął się smutno, sięgając po moją dłoń. Zdumiona patrzyłam jak gładzi palcami w rękawiczce moją skórę. Momentalnie poczułam, że moje policzki przybierają barwę dorodnego buraka.
- Wszystko ci wyjaśnię, obiecuję.
- Kiedy? – zapytałam, odczuwając rosnącą niecierpliwość.
- Jak tylko wypijemy herbatę, dobrze? – zapytał. – Masz wystarczająco sił na spacer?
- Jasne! To znaczy… oczywiście, proszę pana.
I znów ten sam, smutny uśmiech.
- Jeśli dalej będziesz się tak do mnie zwracać, to niczego ci nie wyjaśnię – zastrzegł, z gracją podnosząc filiżankę do ust.
- Ja… przepraszam. Poprawię się?
Blondyn zaśmiał się, a dźwięk ten był tak miły dla mojego ucha, że moje serce ponownie przyspieszyło.
- Spokojnie, tylko żartowałem. A teraz, życzę ci smacznego – to mówiąc, wziął do dłoni srebrny widelczyk i zatopił go w kawałku ciasta, znajdującego się przed nim. Zaintrygowana spojrzałam na własny talerzyk.
- Ciasto czekoladowe?
- Twoje ulubione – tym razem uśmiech na twarzy mężczyzny był wesoły, ciepły.
- Skąd…
- Wszystkie odpowiedzi poznasz po podwieczorku – oznajmił Victor, unosząc swój widelec, jakby chciał mi nim pogrozić.
- No dobrze – westchnęłam zrezygnowana. Humor jednak szybko mi się poprawił, gdy poczułam w ustach słodki smak czekolady. Wciąż nie wiedziałam, czy to sen, czy nie, ale darmowe ciasto, to darmowe ciasto.
Opowiadanie... Jak zawsze super! Weny i jeszcze raz weny !
OdpowiedzUsuńJak zwykle genialnie napisane *-* Nie mam się do czego przyczepić więc pozostaje mi tylko życzyć Ci weny :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMimo ,że niespecjalnie lubię tą historię naprawdę miło się ją czyta ^^ Weny i czekam na pozostałe :33
OdpowiedzUsuńRozdział w moje imieniny :D Naprawdę wspaniale czyta się twoje opowiadania!
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział. Lecz ja z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział dl. Kiedy się on pojawi? ????????????????????
OdpowiedzUsuńa z jakiego to anime
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie nie jest fanfickiem. Jeśli już, to niektóre postaci są po części wzorowane na Pandora Hearts.
UsuńKiedy DL ? Po prostu nie mogę już wytrzymać :D
OdpowiedzUsuńJeju jak właśnie skończyłam czytać i aż mam ochotę znowu obejrzeć Pandorę :D Strasznie podobają mi się twoje opowiadania, bo po prawie każdym mam ochotę wrócić do jakiegoś anime :D, życzę dużo, dużo, dużo weny i czasu na pisanie wszystkich tych dzieł :)
OdpowiedzUsuńTo jest cudne. I do tego wzorowane na postaciach z Pandory, a tak się składa, że Jack i Break to moi ulubieni bohaterowie (z niewiadomych powodów zalicza się też do nich Vincent, ale co poradzić...). Tak wić bardzo się cieszę, że swoim postaciom nadałaś taki wygląd. Już samo to wystarczy, żebym je polubiła.
OdpowiedzUsuńLizzy ma problem, ale ja tam bym się cieszyła mając przy sobie przystojnego faceta. Ale z drugiej strony skro przeniosła się w czasie, to nie ma rodziny, więc kiepsko.
Ok, kończę i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział tego opowiadania.
Hej,
OdpowiedzUsuńhistoria coraz bardziej mi się podoba, ciekawe jak zareaguje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia