Strony

środa, 5 sierpnia 2020

Rick Riordan — Apollo i boskie próby. Grobowiec tyrana [recenzja]

Czyli Apollo zamienia się w zombi


    Twórczość Ricka Riordana jest mi znana od lat, a jego samego mogę śmiało zaliczyć do grona moich ulubionych pisarzy. Moja przygoda z nim, jak i zapewne w przypadku sporego grona jego czytelników, rozpoczęła się od najsłynniejszej z napisanych przez niego serii, czyli oczywiście od cyklu Percy Jackson i bogowie olimpijscy. Później kolej przyszła na jej kontynuację — Olimpijskich herosów. W międzyczasie zaczęłam również czytać Kroniki rodu Kane oraz Magnusa Chase'a i bogów Asgardu, ale niestety do tej pory nie miałam okazji ich skończyć. Jak można zauważyć już po samych tytułach wymienionych serii, Riordan sięga w nich do mitologii — greckiej, rzymskiej, egipskiej oraz nordyckiej. I tyle wystarczyło, by przyciągnąć moją uwagę, bo co tu dużo mówić — taką tematykę lubiłam od zawsze. Kiedy dowiedziałam się, że Riordan pracuje nad nowym cyklem i to opowiadającym o moim ulubionym mitologicznym bóstwie (zarówno pod względem wizerunku z przekazów stricte mitologicznych, jak i tego wykreowanego przez pisarza w jego poprzednich seriach), stwierdziłam, że nie ma możliwości, żebym go nie przeczytała. Od tamtego czasu ukazały się 4 z 5 zaplanowanych tomów. Wszystkie 4, przeczytane, stoją ładnie na mojej półce, czekając na swojego ostatniego towarzysza.




    Rick Riordan — urodzony w 1964 roku — jest amerykańskim pisarzem, który zasłynął dzięki swojej serii powieści dla młodzieży opowiadającej losy nastoletniego chłopca żyjącego w XXI wieku, który niespodziewanie dowiaduje się, że jest synem greckiego boga mórz — Posejdona. Akcja cyklu Apollo i boskie próby przenosi nas do wydarzeń rozgrywających się po następujących po niej Olimpijskich herosach. Tytułowy i główny bohater, Apollo, w ramach kary za czyny popełnione właśnie w Olimpijskich herosach zostaje przez Zeusa zesłany na Ziemię w postaci ludzkiego nastolatka z trądzikiem, oponką, wdzięcznym mianem Lester Papadopoulos i zaledwie ułamkiem niegdyś boskich mocy. Co gorsza, jego los okazuje się związany swego rodzaju kontraktem z małą dziewczynką — Meg McCaffrey — która zyskała w ten sposób możliwość wydawania mu rozkazów, a jedynym sposobem na powrócenie do łask jest dla niego uratowanie pięciu starożytnych Wyroczni oraz powstrzymanie grupy rzymskich cesarzy przed przejęciem władzy nad światem. Brzmi banalnie, prawda?

Zacząłem już godzić się z faktem, że nikt nie chciał powrotu Apollina — ani bogowie, ani herosi, ani nawet moja gadająca strzała.*

    W Grobowcu tyrana, czyli 4 tomie cyklu Apollo ma już za sobą uratowanie dwóch Wyroczni i zniszczenie jednej (na życzenie jej ducha). Ceną za to było życie kilku bardziej lub mniej bliskich mu osób oraz wypełnione cierpieniem przeżycia. Mimo to, nie mając innego wyjścia, eksbóg słońca prze naprzód, by wypełnić kolejne zadania. Jak czytamy na okładce książki:

Ósmy kwietnia. Według ohydnego prawa jazdy, w które zaopatrzył mnie mój ojciec Zeus, kiedy przemienił mnie z fantastycznego boga Apollina w żałosnego śmiertelnika Lestera, są to moje nowe urodziny. W tym samym dniu cesarze Kaligula i Kommodus planują atak na Obóz Jupiter, ośrodek treningowy rzymskich herosów. Och, czy wspominałem, że to również dzień krwawego Księżyca, kiedy na dodatek zły król zamierza wypuścić na nas armię nieumarłych? Honorowym gościem będzie Sybilla Kumańska, która chętnie zdzieliłaby mnie wałkiem po głowie. Wygląda na to, że tę imprezę każdy będzie chciał omijać szerokim łukiem. Zwłaszcza ja.
    Moi heroiczni sojusznicy — Hazel, Frank, Reyna i cały rzymski legion — przygotowują się do bitwy. Harpia Ella z pomocą swojego przyjaciela cyklopa Tysona szuka profetycznych wskazówek w Księgach Sybillińskich. Obozowi uzdrowiciele robią, co mogą, żeby uleczyć upartą infekcję, która przyplątała się, kiedy ghul zadrasnął mnie szponem. Niestety mimo ich wysiłków mój stan się nie polepsza…
    Być może nadszedł czas, żebym zadzwonił do domu. Tylko czy na Olimpie ktokolwiek odbierze?
    Opis ten idealnie streszcza to, co czeka Apollina w jego własne, nowe urodziny i z pewnością nie jest to nic do pozazdroszczenia. Przed przepowiednią nie można jednak uciec, a gdyby nasz bohater spróbował nie wypełnić przygotowanych dla niego zadań nie tylko zaprzepaściłby swoją szansę powrotu do dawnej boskości i naraził własne życie (i rzeczywiście mógłby stać się zombi z powodu rozprzestrzeniającej się w jego ciele infekcji), ale skazałby też wszystkich pozostałych na jeszcze większe niebezpieczeństwo. A do tego dopuścić nie chciał.
    No właśnie, przejmowanie się życiem przypadkowych śmiertelników nie brzmi za bardzo jak coś w stylu starego, egocentrycznego Apollina, który dla własnego widzimisię potrafił wybijać całe miasta. A to dlatego, że już się zmienił i wciąż się zmienia. Coraz łatwiej przychodzi mu nazywanie przyjaciółmi towarzyszy podróży, herosów czy inne napotkane osoby. Przywiązuje się do nich, ewidentnie mu na nich zależy i martwi się z ich powodu. Kiedy przychodzi na to pora, potrafi także powiedzieć swoim bliskim, że ich kocha. Dostrzega popełnione w przeszłości błędy, potrafi je zrozumieć i nieobce staje mu się poczucie winy czy wstydu. Gdy podczas misji zaczął czuć się okropnie po przypomnieniu sobie części swych złych uczynków, Reyna pocieszyła go słowami: „I o to mniej więcej chodzi. Robisz coś złego, czujesz się okropnie; następnym razem postąpisz lepiej. To znak, że chyba rozwija się w tobie sumienie”. I rzeczywiście, Apollo stara się postępować lepiej, dokładając do swojej listy „dobre uczynki”, o których również w tej samej rozmowie wspomniała Reyna. Dodatkowo, ma on cały czas na uwadze prośbę, z jaką zwrócił się do niego tom wcześniej Jason — jego przyjaciel i de facto brat. Prośbę, by po powrocie do boskiej postaci nie zapomniał o tym, jak to jest być człowiekiem.
    Apollo nie jest jedyną postacią, która na kartach powieści przechodzi przemianę. Podobnie ma się bowiem sprawa z jego „panią” — Meg. Jeśli mam być szczera, jej postać nie przypadła mi do gustu, a przez trzy poprzednie tomy wręcz działała mi na nerwy swoim momentami dziecinnym, wrednym, obojętnym zachowaniem i ukrywaniem przed pozostałymi istotnych informacjami. Jak na dwunastoletnie dziecko ma niezwykle wiele pewności siebie i tupetu, by bez ustanku mieszać Apollina (i w sumie nie tylko jego) z błotem. W Grobowcu tyrana w jej zachowaniu zachodzi — ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu — zmiana. Tym razem wyraźniej niż w poprzednich tomach widać, że tak naprawdę zależy jej na Apollinie i jego bezpieczeństwu. Nie waha się stanąć w jego obronie, wystawiając się na tym samym na ogromne zagrożenie ze strony silnych wrogów. Martwi się też o jego stan zdrowia po ataku ghula, na swój sposób próbując się o niego troszczyć. 
    Nie tylko postacie są dynamicznym elementem tej powieści. Dotyczy to także akcji, która — w typowy dla historii Riordana sposób — rozgrywa się w zawrotnym tempie już od pierwszego rozdziału, w którym to karawan prowadzony przez Apollina w kierunku Obozu Jupiter zostaje zaatakowany przez ghula. Od tego momentu akcja zwalnia praktycznie jedynie wtedy, gdy bohaterowie opracowują kolejne plany na wypełnienie zadań i jednoczesne zachowanie przy tym życia. Na tempo akcji wielki wpływ ma oczywiście typowo riordanowy ogranicznik czasowy zawarty w Mrocznej Przepowiedni, która dla Apollina i Meg stanowi podpowiedź w kwestii tego, co mają robić. 
    Poza ogranicznikami czasowymi kolejnym charakterystycznym dla twórczości Riordana elementem jest humor. W Grobowcu tyrana, jak w całej serii, przejawia się on zarówno w wypowiedziach postaci, ich czynach, a także w samych tytułach rozdziałów, których funkcję pełnią haiku autorstwa głównego bohatera. Oto w ramach przykładu jeden z nich:

O, krwawy Księżycu
Prognoza pogody na dzień ostateczny
Utknąłem w korku
    To, za co wielu czytelników ceni powieści Riordana, to obecna w nich różnorodność, jeśli chodzi o postacie. I nie mam tutaj na myśli tylko ich wyglądu czy charakterów, ale też pochodzenie oraz orientacje seksualne. W tym tomie tej różnorodności również nie brakuje. Na przykład Lavinia jest owocem romansu Terpsychory — muzy tańca — oraz rosyjskiego tancerza baletu. Wychowała się w żydowskim domu i odczuwa pociąg do płci żeńskiej. Z kolei Reyna — znana już doskonale wszystkim czytelnikom Olimpijskich herosów — pochodzi z Portoryko, a jej życie miłosne… cóż, jest dosyć skomplikowane, ale może nie będę tu zdradzać szczegółów, które wychodzą na jaw w Grobowcu tyrana, gdyby to miał być jednak dla kogoś niechciany spoiler. 
    A gdy już mówimy o Reynie, to chciałabym zauważyć, że tak jak w przypadku poprzednich 3 tomów do akcji (obok zupełnie nowych bohaterów) ponownie wkraczają postacie znane czytelnikom poprzednich serii. W tym przypadku poza Reyną są to wspomniani już w opisie Frank, Hazel, Ella i Tyson oraz reszta Obozu Jupiter. Podoba mi się to zagranie, ponieważ dzięki niemu dowiadujemy się, co słychać u postaci występujących w cyklach, które dobiegły już końca. Liczę na to, że w finałowym tomie Apollo będzie jeszcze miał okazję spotkać członków Obozu Herosów, w tym swojego syna — Willa, bo podobały mi się ich relacje w Ukrytej wyroczni.
    Trzeba zaznaczyć, że chociaż Riordan osadza fabułę swoich powieści w XXI wieku, to nie zapomina o ich mitologicznym podłożu — często przywołuje wydarzenia i postacie znane z mitów jako fragmenty przeszłości bohaterów. I w ten sposób Apollo musi mierzyć się ze swoimi błędami, ze swoimi byłymi miłościami bądź wrogami. W Grobowcu tyrana przypomina sobie zatem m.in. o swojej byłej dziewczynie Koronis, o kolejnej swojej Wyroczni — Sybilli Kumańskiej oraz o bogu Harpokratesie, z którym nie łączyły go zbyt przyjemne stosunki. Nie wspominając już o cesarzach pojawiających się od czasu poprzednich tomów. 

Kiedy wreszcie do ludzi dotrze ta prosta prawda: może i jestem bogiem wyroczni, ale nie oznacza to, że je rozumiem. Jestem też bogiem poezji, a czy umiem wyjaśnić metafory w Ziemi jałowej T. S. Eliota? No pewnie, że nie.

    Ponadto autor wielokrotnie nawiązuje do innych znanych w rzeczywistości postaci i wydarzeń historycznych, do dzieł literackich, piosenek i filmów. Czytając Grobowiec tyrana można natknąć się na wspomnienie o Dantem, Cromwellu, bitwie nad Sommą, Volare Deana Martina czy Marvelowej Wakandzie.
    Reasumując, Apollo i boskie próby. Grobowiec tyrana utrzymuje poziom całego cyklu, pomimo że jest to już jego czwarty tom. Nie brakuje w nim typowych dla Ricka Riordana: humoru, tempa akcji, różnorodności i intertekstualności. Na plus zasługuje także fakt, że dostrzec można wyraźne zmiany dokonujące się w głównych bohaterach. Oczywiście gorąco polecam wszystkim ten tom, jak i poprzednie (i w ogóle całość twórczości Riordana), a sama już nie mogę doczekać się premiery finałowej części, która zaplanowana jest na październik tego roku.


P.S. Możliwe, że następne recenzje dotyczyć będą Szóstki wron (2 tomy) oraz Diabelskich Maszyn (3 tomy), za które planuję się teraz zabrać.
 _________________
*Wszystkie cytaty pochodzą z: R. Riordan, Apollo i boskie próby. Grobowiec tyrana, przeł. A. Fulińska, Kraków 2019.

2 komentarze:

  1. Witam~
    Naprawdę fantastyczna recenzja! Konkretna, dokładna, trafiającą w to co czytelnika najbardziej interesuje, bez spoilerów i dopieszczona fajnymi cytatami <3 Nieszczególnie są to moje klimaty, lecz cieszę się, że podoba Ci się twórczość Riordana. Muszę stwierdzić, że autor ma naprawdę wybujałą wyobraźnię (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) i ciekawie łączy teraźniejszość z mitologią. Różnorodny bohater to fascynujący i niezapomniany bohater. Szczerze mówiąc, te książki to prawdziwy raj dla miłośników mitologii i przygody.
    Jako stały czytelnik uważam, że z czasem dojrzałaś i rozwinęłaś się w pisaniu (Co oczywiście nie oznacza, że dawniej pisałaś gorzej!) Nie wiem czy mi się wydaje, ale czytając teraz twoje prace to są jeszcze bardziej dopracowane i dopieszczone w każdym aspekcie. Na dodatek miło i szybko się je czyta. Wybacz za te moje nagłe stwierdzenie, nie wydaje mi się, że jestem osobą uprawnioną do czegoś takiego, choć ja widzę te zmiany ^^
    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Dziękuję za komentarz oraz komplement. Jeśli rzeczywiście widzisz pozytywną zmianę w sposobie, w jaki piszę, to bardzo mnie to cieszy. Staram się i mam nadzieję, że się rozwijam. Byłoby kiepsko, gdybym po tylu latach nadal tkwiła w tym samym miejscu. Tak więc Twoje słowa sprawiają mi wielką radość :D

      Usuń