Strony

czwartek, 26 sierpnia 2021

Rick Riordan — Apollo i boskie próby. Wieża Nerona [recenzja]

 Recenzję tego tomu zapowiadałam, zdaje się, jeszcze w zeszłym roku, zaraz po tym, gdy ukazał się w Polsce — niestety, jak już wiecie, ostatnie miesiące studiów dały mi nieźle w kość i dopiero teraz miałam okazję przeczytać go do końca. Muszę jednak przyznać, że sama też trochę odwlekałam to czytanie, bo chociaż byłam niezmiernie ciekawa, jak się zakończy, nie chciałam tak szybko kończyć mojej przygody z Apollinem. Niestety, wszystko ma swój kres.
Z bólem serca zapraszam do przeczytania poniższej recenzji piątego i ostatniego zarazem tomu serii Apollo i boskie próby!

Tak, tym razem dodałam własne zdjęcie omawianej książki, ponieważ z tymi internetowymi bywają problemy (np. po jakimś czasie lubią sobie znikać). Jako tła użyłam swojej koszulki z Obozu Jupiter :D

Moją recenzję poprzedniego tomu znajdziecie >>tutaj<<.

Minęło już pół roku odkąd Apollo został odarty ze swojej boskości i w postaci do bólu przeciętnego ludzkiego nastolatka spadł (dosłownie) na Manhattan. Zdecydowanie były to dla niego miesiące pełne wrażeń, lecz niestety niekoniecznie pozytywnych…

Pochodzący z okładki książki opis Wieży Nerona brzmi następująco:

Po przeżyciu pół roku jako ofermowaty nastolatek o wprawiającym w zakłopotanie imieniu i nazwisku Lester Papadopoulos zbliżam się do ostatecznej rozgrywki.

Meg i ja przemierzyliśmy Stany Zjednoczone tam i z powrotem. Uwolniliśmy starożytne Wyrocznie, pokonaliśmy legiony potworów i przeżyliśmy straszliwe tragedie. W końcu zatriumfowaliśmy w Obozie Jupiter nad dwoma złymi cesarzami z Triumwiratu: Kommodusem i Kaligulą. Najgorsze jednak jeszcze przed nami. Wracamy tam, gdzie zaczęły się nasze kłopoty — na Manhattan, do kwatery głównej Klaudiusza Cezara Nerona, przemocowego ojczyma Meg i najmniej lubianego przeze mnie skrzypka. Nawet jeśli jakimś cudem uda nam się go pokonać, jeszcze potężniejsze zagrożenie czyha w ukryciu: mój arcywróg Pyton, który rozgościł się w mojej świętej Wyroczni Delfickiej, jakby to był tani pokój do wynajęcia. W ciągu następnych kilku dni albo pokonam tych wrogów i zostanę z powrotem bogiem Apollinem (zakładając, że zgodzi się na to mój ojciec Zeus), albo zginę w walce. Tak czy inaczej mój czas w skórze Lestera Papadopoulosa dobiega końca.

Czy siedemnastoletni śmiertelnicy dostają wrzodów żołądka? I gdzie jest Will Solace, kiedy go potrzebujesz?*

Wydawałoby się, że Apollo jest już na ostatniej prostej, by zakończyć swoją karę i wykonać powierzoną mu (albo raczej zrzuconą na niego) misję — z pomocą Meg i wielu innych przyjaciół udało mu się już wyrwać niemal wszystkie Wyrocznie spod władzy wrogów, pokonać 2/3 Triumwiratu oraz nauczyć wiele na temat ludzi. Została mu już do ocalenia tylko jedna, najważniejsza Wyrocznia, jeden, najgorszy spośród całej trójcy cesarz i jeden jedyny arcywróg do pokonania. No, tak na marginesie dodajmy, że Neron jest w posiadaniu jednej z najpotężniejszych broni na świecie, z pomocą której zamierza spalić całe miasto niezależnie od tego, czy Apollo mu się podda, czy też nie, a Pyton, jeśli się go nie powstrzyma, w końcu zyska kontrolę nad przyszłością. Ale to nic. Wciąż można by powiedzieć, że teraz to już z górki, skoro Apollo i Meg tyle osiągnęli, a w dodatku mogą skorzystać z pomocy zaprawionych w bojach herosów, prawda? Cóż, nie do końca. Tym bardziej, że Apollo niechętnie naraża teraz innych na niebezpieczeństwo.

Coś, co można było dostrzec już w poprzednich częściach, w tej stało się wyjątkowo jasne — Apollo się zmienił. Ten, którego poznaliśmy na początku Ukrytej wyroczni (lub w zasadzie jeszcze w Percym Jacksonie) i ten z zakończenia Wieży Nerona to dwie, niemal zupełnie różne postacie. Sześć miesięcy wystarczyło, żeby zrewidował swoje poglądy i postawy z czterech tysięcy lat swojego życia. Zmianie uległo jego nastawienie wobec samego siebie, innych bogów i nieśmiertelnych, herosów i zwykłych śmiertelników. Zrozumiał, jak to jest być człowiekiem, poznał związane z tym cierpienia — także ból utraty bliskich. I chociaż już wieki temu doświadczył śmierci ukochanych osób, dopiero teraz w pełni pojął, jak poniesione ofiary znosić, jak okazać im szacunek. Zaczął także postrzegać herosów nie jako miniwojowników, którzy są na każde skinienie bogów, lecz jako dzieci. Dostrzegł, że jego własne potomstwo jest bardzo młode i że powinien otoczyć je troską, a nie bez zastanowienia wysyłać na śmierć.

Chciałem mu powiedzieć, że wszyscy są bardzo młodzi. Ich życie to mgnienie oka w porównaniu z moimi czterema tysiącami lat. Powinienem otulać ich w ciepłe kocyki i dawać im cukierki, a nie wymagać, by byli bohaterami, zabijali potwory i kupowali mi ubranie.

Apollo nauczył się kochać innych. Tak po prostu, jak przyjaciół czy rodzinę. Do tego tak bardzo zaczął się o nich troszczyć, że był gotów się dla nich poświęcić, jeśli oznaczało to zapewnienie im bezpieczeństwa. Zrozumiał też, jakie błędy popełnił w przeszłości i wziąwszy sobie do serca słowa Jasona, zapamiętał, jak to jest być człowiekiem i postanowił zmienić swoje postępowanie jako bóg. Nie chciał wrócić do tego, jaki był kiedyś.

Inną postacią, która w tej serii przeszła zauważalną przemianę, jest Meg — młoda heroska i pani Apollina-Lestera. Chociaż w dalszym ciągu nie zapałałam do niej szczególną sympatią, to trudno byłoby mi nie zauważyć zmian, jakie w niej zaszły. Meg ostatecznie nauczyła się radzić sobie ze swoją tragiczną przeszłością oraz toksyczną rodziną. Udało jej się uwolnić spod wpływu Nerona i dać drugą szansę swojemu adopcyjnemu rodzeństwu, okazując im pomoc i wsparcie, których tak bardzo potrzebowali, a które ona sama otrzymała od Apollina, Obozu Herosów oraz innych przyjaciół. Zdecydowanej poprawie uległa również jej relacja z Apollinem. Co prawda, nie przestała być wobec niego wredna i złośliwa, ale za to zaczęła traktować go jak przyjaciela, a nawet wprost tym mianem go określać. Sytuacja obojga była pod pewnymi względami podobna — oboje mieli despotycznych ojców/ojczymów i co najmniej skomplikowane relacje rodzinne — dlatego dobrze, że mogli w sobie nawzajem znaleźć oparcie. Kto wie, czy udałoby im się zajść tak daleko, gdyby nie zostali zmuszeni do współpracy?

— Masz do mnie wrócić, głupku. To rozkaz. — Meg lekko mnie przytuliła, świadoma odniesionych przeze mnie ran, a potem zerwała się i pobiegła zobaczyć, co słychać u cesarskich herosów — jej byłej, a być może także i przyszłej rodziny.

Według mnie Wieża Nerona utrzymuje poziom pozostałych tomów, a nawet jest od nich odrobinę lepsza ze względu na powrót postaci z Obozu Herosów, w szczególności — Willa i Nica. Ilość scen z nimi bardzo mnie ucieszyła, ponieważ obu bardzo lubię i razem z Apollinem tworzą na tę chwilę moją TOP 3 ulubionych bohaterów z uniwersum Percy'ego Jacksona. Dlatego ich wzajemne interakcje sprawiły mi szczególnie dużo radości, a relacja Willa i Apollina (dla niewtajemniczonych — Apollo jest ojcem Willa) najzwyczajniej w świecie mnie rozczuliła. Za każdym razem, kiedy Will zwracał się do Apollina tato, cieszył się z jego obecności bądź po prostu traktował go jak normalnego ojca robiło mi się ciepło na sercu. Podobnie miałam w przypadku scen Apollina z jego innymi dziećmi, np. z Kaylą i Austinem, którzy podobnie jak Will, odnosili się do niego z czułością i troską. O takich stosunkach między boskim rodzicem i jego ludzkimi dziećmi zawsze przyjemnie się czyta, zważywszy na fakt, że bogowie w tym uniwersum z reguły są, delikatnie mówiąc, kiepskimi rodzicami. Spodobało mi się także to, że wreszcie doczekałam się większej ilości scen z Willem i Nikiem jako parą, a powiedzmy sobie szczerze — parą są przeuroczą. Nico praktycznie odkąd tylko pojawił się w Percym Jacksonie był moją ulubioną lub przynajmniej jedną z ulubionych postaci, więc — znowu się powtórzę, ale cóż zrobić — naprawdę cieszy mnie to, że związek z Willem dał mu wreszcie szczęście, a obserwowanie jak zmieniała się ich relacja i jak stopniowo czuł się przy nim coraz bardziej komfortowo było niezwykle satysfakcjonującym doświadczeniem. Ze względu na wzajemne powiązania tej trójki bohaterów ciekawe było śledzenie interakcji pomiędzy Apollinem (powtórzmy — ojcem Willa) a Nikiem (chłopakiem Willa). Cóż więcej mogę powiedzieć na temat mojej ulubionej słonecznej trójcy (tak, uznaję już Nica za zaanektowanego przez tę rodzinę)? Że pragnę więcej ich wspólnych scen i liczę na to, że jeżeli Riordan kiedykolwiek zdecyduje się na napisanie kolejnej powieści z tego uniwersum, to takie w niej uwzględni.

Życie nie przepłynęło mi przed oczyma, ale owszem, przebiegłem myślą przeszłość, szukając, czym mogłem urazić Nica di Angelo. Wyobraziłem sobie, jak mówi: Tak, oto ofiary, po czym bierze Willa za rękę i oddala się w ciemność, zostawiając Rachel, Meg i mnie na pożarcie poprzebieranym miniżaboludom.

Dużym atutem tego tomu, jak i całej serii, jest dla mnie pierwszoosobowa narracja prowadzona z punktu widzenia Apollina — moim zdaniem Apollo, podobnie jak Percy, jest świetnym narratorem. Jego wypowiedzi pełne są humoru, sarkazmu, autoironii oraz narzekań i przekoloryzowanych porównań wynikających z jego (byłego) boskiego statusu. Dodajmy do tego fakt, że Apollo, zamknięty w nastoletnim ludzkim ciele z niedoskonałościami, narażonym na wszelkiego rodzaju uszczerbki na zdrowiu, a nawet śmierć boi się wielu rzeczy. Czytanie o tym, jak niegdyś potężny eksbóg niemal moczy się w majtki na widok potężnego przeciwnika jest nie tylko interesujące, ale też sprawia, że łatwiej czytelnikowi (a przynajmniej mi) się z nim utożsamić i odczuć wobec niego sympatię.

Wszyscy dokonujemy wyborów. Mój był następujący: w tył zwrot i uciekaj. Nie dlatego, że przerażał mnie tuzin Germanów usiłujących mnie zabić. Dobra, tak, przerażał mnie tuzin Germanów usiłujących mnie zabić.

Jak to zwykle w książkach Riordana bywa, Wieża Nerona napakowana jest akcją — wkraczamy w nią od razu, już w pierwszych zdaniach pierwszego rozdziału. Oczywiście, zdarzają się spokojniejsze momenty, ale mimo wszystko tempo wydarzeń jest dosyć szybkie, i to w pozytywnym sensie. Chyba nie zdarzyło mi się w trakcie lektury, żeby któryś z fragmentów mnie znudził czy zmęczył — ciągle coś się działo. 

Jedynym poważniejszym minusem była dla mnie walka z Pytonem, która w porównaniu do sprawy Nerona, zajmującej większość tomu, wydawała mi się niezwykle krótka. O ile jestem w stanie zrozumieć, dlaczego pokonanie ostatniego z cesarzy zajęło bohaterom tyle czasu, o tyle nie pogniewałabym się, gdyby wątek Pytona (aka ostatecznego bossa) był trochę dłuższy.

Na koniec chciałabym jeszcze podkreślić, że Apollo był moim ulubionym Riordanowym bóstwem już w poprzednich dwóch seriach z tego uniwersum, ale po tym cyklu, szczególnie po Wieży Nerona, moja sympatia do niego zdecydowanie wzrosła. Mam nadzieję, że w końcu dojdzie do porozumienia z samym sobą — bo niestety negatywnym rezultatem jego przemiany są u niego pewne problemy z własną tożsamością i jeśli wcześniej uważał się za wspaniałego, to teraz stracił poczucie własnej wartości — i odnajdzie szczęście, na które on również zasługuje.

Słyszeliście o syndromie oszusta? Wszystko we mnie krzyczało, że tylko udaję i nie ma dla mnie miejsca. Nawet po czterech tysiącach lat bycia bogiem pół roku śmiertelnego życia przekonało mnie, że nie jestem żadnym bóstwem.

Po cichu liczę też na to, że Apollo i boskie próby nie stanowią ostatecznego zakończenia tego uniwersum. Jeśli pewne sugestie zawarte w ich ostatnim tomie rzeczywiście się sprawdzą i powstanie kontynuacja, to z jednej strony będę bardzo zadowolona. Z drugiej jednak, właśnie ze względu na owe sugestie, obawiam się trochę tego, co może się w niej wydarzyć — kto czytał, ten wie, a temu, kto nie czytał, nie będę spoilerować. No cóż, pozostaje mi trzymać kciuki, by: po pierwsze poniższe słowa Willa się sprawdziły, po drugie — w ewentualnej kontynuacji pojawiła się moja ulubiona trójca i po trzecie — Riordan nie postanowił złamać czytelnikom serc w taki sposób, jaki zdaje się został zasugerowany na jego stronie internetowej oraz w zakończeniu Wieży Nerona.

Żadna historia tak całkiem się nie kończy, prawda? Po prostu prowadzi do następnych.

Oczywiście całą serię polecam wszystkim fanom Percy'ego Jacksona i Olimpijskich Herosów — można poznać w niej dalsze losy znanych już bohaterów oraz wyjaśnienie pewnych zjawisk, które w Krwi Olimpu pozostały zagadką. No i oczywiście zapewnia nam ona ogromną dawkę Apollina i jego cudownych haiku, których bardzo będzie mi brakować. Ja na pewno będę do tych książek wracać.

— Ale wrócisz? — zapytała.

— Zawsze — obiecałem. — Słońce zawsze wraca. 

_____________________________________
*Wszystkie cytaty pochodzą z: R. Riordan, Apollo i boskie próby. Wieża Nerona, przeł. A. Fulińska, A. Klęczar, Kraków 2020.

4 komentarze:

  1. Świetny wpis, jak zwykle! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Recenzja jak zwykle rewelacyjna! Cieszę się, że książka ci się spodobała i dobrze się przy niej bawiłaś. Bo właśnie to jest najważniejsze w czytaniu książek.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się! Dlatego bardzo cenię Riordana za frajdę, jaką pomimo upływu lat jego książki wciąż mi zapewniają.
      Również pozdrawiam~.

      Usuń