Dla wszystkich czytelników mojego fanfiction z Diabolik Lovers.
Późnym popołudniem Taneda zatrzymał swoją
taksówkę na postoju przy dworcu kolejowym, aby zaczekać na następnego klienta.
Wiedział, że w tak dogodnym miejscu znajdzie się on szybko, ale nie spodziewał
się, że aż tak szybko. Nie zdążył
bowiem nawet zapalić dopiero co wysuniętego z paczki papierosa, gdy zauważył
parę młodych ludzi — kobietę i mężczyznę — zbliżających się do jego samochodu.
Odczekał chwilę, by upewnić się, że idą akurat do niego, po czym niechętnie schował
paczkę z powrotem do kieszeni spodni.
Kobieta zatrzymała się przed drzwiami od
strony kierowcy i pochyliła się, aby spojrzeć na niego ponad opuszczoną do
połowy szybą.
— Dzień dobry — przywitała się z uśmiechem.
— Można?
— Ależ oczywiście, panienko — odparł
Taneda, a spojrzawszy na pokaźnych rozmiarów walizkę i torbę podróżną trzymane
przez towarzysza kobiety, szybko dodał: — Już otwieram bagażnik. Proszę
chwileczkę poczekać.
Pospiesznie wysiadł z samochodu, aby pomóc
swoim nowym klientom w załadowaniu do niego bagaży i dopiero wtedy, widząc ich
z bliska, jedno obok drugiego, zauważył występujące między nimi podobieństwo,
może nie do końca dostrzegalne na pierwszy rzut oka. Oboje mieli niemal ten sam
odcień włosów i oczu. Niemal, gdyż w przypadku kobiety wszystkie barwy były
jakby bardziej wyraziste — włosy równomiernie czarne niczym najciemniejszy
atrament, a tęczówki tak intensywnie niebieskie, że przyciągały wzrok Tanedy
nawet z pewnej odległości. Oczy mężczyzny miały bardziej stonowaną, ciemną
barwę, włosy z kolei były zdecydowanie jaśniejsze na końcach. Kobieta była też
o wiele drobniejsza, przy swoim wysokim towarzyszu wyglądała niemal jak
dziecko. Oboje jednak mieli bardzo podobne rysy twarzy i to właśnie na tej
podstawie taksówkarz założył, że musi między nimi występować jakieś
pokrewieństwo.
Taneda zamrugał, nagle zdając sobie
sprawę, że zagapił się na tę pogrążoną w rozmowie dwójkę. Nie mógł wyzbyć się
wrażenia, że z taką urodą i z takimi eleganckimi strojami — które wyglądały
jakby pochodziły z tej samej kolekcji tego samego projektanta, tak dobrze jego
garnitur współgrał z jej sukienką, nie wspominając nawet o praktycznie
identycznych płaszczach — mogliby spokojnie pojawić się na okładce jednego z tych
kolorowych magazynów, w których zaczytywała się jego córka.
— Naprawdę mogłem cię zawieźć — powiedział
mężczyzna w chwili, w której Taneda opuszczał klapę bagażnika.
— Wiem. A ja od początku mówiłam, że
przejadę się taksówką.
Towarzysz kobiety westchnął.
— Twój upór jest dla mnie czasem
niezrozumiały, ale skoro tego chcesz… Daj znać, kiedy będziesz na miejscu.
— Dobrze wiedzieć, że tylko czasem —
odpowiedziała kobieta i, śmiejąc się radośnie, objęła go ramionami. —
Oczywiście, że dam. Nie martw się tak, to nie jest przecież wyprawa na drugi
koniec kraju.
Mężczyzna nic już nie odpowiedział, gładząc
jedynie jej głowę. Niezadowolony grymas, który do tej pory gościł na jego
twarzy, ustąpił miejsca łagodnemu, lekkiemu uśmiechowi.
Taneda otworzył i przytrzymał kobiecie
tylne drzwi pojazdu, a kiedy z powrotem zajął swoje miejsce przed kierownicą,
niespodziewanie stanął przy nim jej towarzysz. Taksówkarz nie zdążył jeszcze
zamknąć się w samochodzie, co ten wykorzystał, pochylając się w jego kierunku i
zaciskając dłoń na jego ramieniu.
— Proszę bezpiecznie zawieźć moją siostrę na
miejsce — powiedział z uprzejmym uśmiechem, jednak coś w tonie jego głosu w
połączeniu z dziwnym błyskiem w oku sprawiło, że Tanedzie ciarki przebiegły po
plecach.
— O-oczywiście, proszę pana — Taneda
zająknął się mimowolnie.
Mężczyzna tymczasem, z wyrazem zadowolenia
na twarzy, wycofał się i jakby nigdy nic, odwzajemnił gest siostry, machającej
do niego z tylnego siedzenia.
Taneda drżącymi niespokojnie dłońmi
zatrzasnął drzwi i przekręcił kluczyk w stacyjce, a wtedy głos zabrała jego
klientka.
— Przepraszam za mojego brata. Czasami
bywa trochę nadopiekuńczy.
Taneda przełknął ślinę, po czym posłał w
jej stronę niepewny uśmiech. Z jakiegoś powodu nie potrafił wyzbyć się
dziwnego, irracjonalnego lęku, który ogarnął jego umysł po tym jednym zdaniu
wypowiedzianym przez jej brata. Przecież w jego słowach nie mogła kryć się
realna groźba, prawda?
— Takie chyba już zadanie braci. Pod jaki
adres mam panienkę zawieźć?
Odpowiedź bardzo go zdziwiła. Znał podany
przez kobietę adres, ponieważ znajdująca się pod nim posiadłość wraz z jej
mieszkańcami, stanowiła swego rodzaju miejską legendę. Taneda nie chciał być
wścibski, nigdy nie miał tego w zwyczaju, ale czuł, że musi dowiedzieć się, dlaczego
taka młoda, pogodna — a w każdym razie na pewno pogodniejsza od swojego brata —
kobieta wybierała się do miejsca owianego tak złą sławą. Włączając się do
ruchu, postanowił więc zaryzykować:
— Proszę wybaczyć moją ciekawość, ale mieszka
tam może panienki rodzina?
— Hmm… — mruknęła. W lusterku wstecznym, skierowanym
częściowo ku tylnemu siedzeniu, coś zamigotało, kiedy poprawiała włosy. — Jeśli
wszystko dobrze się ułoży, to już wkrótce będę mogła tak o nich powiedzieć.
Taneda nie miał pojęcia, czy gest, który
wykonała przed udzieleniem tej nieco enigmatycznej odpowiedzi, był celowy, czy
nie, ale i tak postanowił strzelić:
— Dobrze rozumiem, że jest panienka
zaręczona?
— Zgadza się! — potwierdziła z wyraźną
radością.
— Gratuluję! — odparł, choć to wyjaśnienie
wcale go nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie, jego niepokój się wzmógł. — A mogę
zapytać, jak długo panienka zna swoją przyszłą rodzinę?
Kobieta zastanawiała się przez chwilę.
— Będzie już z dziesięć lat.
— A… czy słyszała może panienka o pewnych
plotkach, które o niej krążą?
— Że są wampirami? — odpowiedziała mu
pytaniem na pytanie, zupełnie spokojnie jakby wcale nie rozmawiali o
historiach, które mroziły krew w żyłach co strachliwszych mieszkańców miasta. —
Że ludzie, którzy raz wejdą do ich domu już nigdy z niego nie wychodzą? Mogę
pana zapewnić, że nie warto wierzyć we wszystkie plotki, jakie się słyszy.
Jestem w końcu na to dowodem, że niewiele mają wspólnego z rzeczywistością.
Mieszkałam tam przez jakiś czas, a teraz jestem tu z panem, cała i zdrowa,
prawda?
Złe przeczucia nie opuściły taksówkarza,
ale postanowił więcej nie drążyć tego tematu.
Niebo zasnute było ciemnymi chmurami, gdy Taneda
zatrzymał taksówkę przed bramą prowadzącą do okazałej posiadłości. Zaproponował,
że wejdzie na jej teren razem z kobietą, by pomóc jej zanieść bagaż pod drzwi budynku,
oddzielone od miejsca, w którym stali, całkiem sporym fragmentem ogrodu. Kobieta
obejrzała się przez ramię na ścieżkę wijącą się pośród równo przyciętych
krzewów i z cichym westchnięciem pokręciła głową.
— Dziękuję, ale dam sobie radę.
Taneda wrócił więc do samochodu i przez moment
odprowadzał kobietę wzrokiem. Nagle gdzieś z głębi ogrodu zaczęła napływać
mgła. Mężczyzna nie rozumiał, skąd się brała. W zdumieniu patrzył, jak gęstniała
w zastraszającym tempie, coraz bardziej i bardziej, aż po krótkiej chwili, po
zaledwie paru mrugnięciach, całkowicie przesłoniła mu widok na oddalającą się
kobietę.
Przekręcając kluczyki w stacyjce,
taksówkarz przypomniał sobie o słowach brata klientki i na samo to wspomnienie
znowu poczuł ciarki na plecach. Powiedział sobie w duchu, że przecież wykonał
swoje zadanie, dowiózł kobietę bezpiecznie na miejsce. Nadspodziewanie pełen
wrażeń kurs dobiegł końca. Cokolwiek mogłoby się jej przydarzyć po opuszczeniu
jego samochodu nie miało już z nim żadnego związku. Mógł co najwyżej trzymać za
nią kciuki i wrócić do swojej pracy.
Decyzji o upchnięciu tak wielu rzeczy do
swojego bagażu pożałowałam po oddaleniu się od bramy o zaledwie kilka metrów. Jako
że — wbrew moim cichym nadziejom — nikt nie wyszedł mi na spotkanie, musiałam
jakoś sobie poradzić z ciężką walizką, turkoczącą przy każdym kroku postawionym
na kostce brukowej, którą wyłożona była ścieżka prowadząca od furtki do
głównego wejścia do budynku. Nie to było jednak moim największym zmartwieniem.
Co jakiś czas z niepokojem spoglądałam w górę na ciemne chmury niezwiastujące niczego
dobrego.
Byłam mniej więcej w połowie swojej
wędrówki, kiedy pierwsze, wyjątkowo duże, krople zaczęły skapywać na ziemię.
— Naprawdę?! — zawołałam z oburzeniem ku
niebu, po czym zarzuciłam kaptur płaszcza na głowę, mocniej chwyciłam rączkę
walizki i pasek torby, i na tyle, na ile było to możliwe, przyspieszyłam kroku.
Deszcz szybko przybierał na sile. Nim
dotarłam do drzwi, końcówki moich włosów —tak samo jak wszystko inne, co
wystawało spod płaszcza — były mokre. Cóż, nie tak sobie zaplanowałam tę
chwilę.
Odetchnęłam głęboko, by choć trochę uspokoić
serce, które zaczęło wybijać przyspieszony, nerwowy rytm wskutek nie tylko tego
krótkiego wysiłku, ale także stresu i ekscytacji, które ścierały się wewnątrz
mnie na samą myśl o tym, co miało nastąpić.
Zastukałam kołatką do drzwi. Odpowiedziała
mi cisza.
Zmarszczyłam brwi i zastukałam raz
jeszcze. Znowu nic. Obrzuciłam wzrokiem ścianę po obu stronach drzwi, ale nie
znalazłam na niej żadnego dzwonka. Czy mnie to zdziwiło? Skądże.
Zastukałam ponownie i odczekałam chwilę, a
kiedy nadal nic się nie działo, nacisnęłam klamkę. Drzwi się otworzyły.
Westchnęłam cicho i weszłam do środka.
Walizkę i torbę postawiłam na podłodze tuż
za drzwiami, które silny podmuch wiatru zatrzasnął za mną z hukiem. Prawie
podskoczyłam ze strachu. Przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej, biorąc kolejny
głęboki oddech, a potem zawołałam w głąb domu:
— Już jestem!
Nasłuchiwałam przez chwilę. Cisza. Przerywało
ją jedynie bębnienie deszczu o szyby i wycie wiatru, ocierającego się o grube
mury posiadłości. Zdziwił mnie ten brak odzewu. Przecież podałam im konkretne
informacje na temat swojego przyjazdu. Wiedzieli, kiedy się mnie spodziewać,
więc gdzie się podziewali? Serce ścisnęło mi się na myśl, że mogło wydarzyć się
coś złego.
— Halo?! — krzyknęłam głośniej. Ruszyłam pustym,
pogrążonym w półmroku holem, a stukot obcasów moich butów rozbrzmiewał nieprzyjemnie
donośnie w tej podejrzanej ciszy. — Chłopaki! Jest tu kto?
Jakby w odpowiedzi na moje słowa rozległ
się głęboki pomruk rozpoczynającej się burzy. Mimowolnie wzdrygnęłam się na ten
dźwięk. Nieważne, ile czasu upłynęło, nadal serdecznie nie znosiłam takiej
pogody.
W nagłym rozbłysku światła towarzyszącemu
błyskawicy, która rozdarła niebo za ogromnymi oknami rezydencji, dojrzałam postać
siedzącą na kanapie ustawionej we wnęce najbliższego korytarza. Widziałam ją
jednak tylko przez ułamek sekundy, więc równie dobrze mogło mi się jedynie
przywidzieć. Tak przynajmniej założyłabym dla spokoju własnego serca, gdybym
tylko akurat nie znajdowała się w tym konkretnym domu.
Ruszyłam dalej.
— Czekaliśmy na ciebie — oznajmił zmysłowy
głos, przepływając tuż obok mojego ucha. Jednocześnie coś delikatnie musnęło
moje ramię.
Nie odwróciłam się.
Kolejny rozbłysk światła ukazał mi zarys
postaci opierającej się o stół, którego piętrzącą się wysoko zawartość przesłaniał
jasny materiał.
— Tęskniłaś? — zapytał inny głos, wyraźnie
rozbawiony.
Grzmot, który rozległ się w chwili
wykonywania przeze mnie następnego kroku, był o wiele głośniejszy od poprzedniego.
Burza musiała być gdzieś blisko.
— Trochę ci to zajęło. — Ta skarga
dobiegła mnie spod ściany po mojej lewej stronie.
Kolejny krok, kolejny błysk, kolejny głos.
— A było tak cicho… — westchnięcie
dobiegło od strony widocznej zaledwie przez chwilę krótszą niż mgnienie sylwetki
kogoś usadowionego na szerokim parapecie.
Sama nie wiedziałam, co zabrzmiało w moich
uszach mniej przyjemnie — grzmot rozlegający się tak blisko, że niemal zadrżała
posadzka pod moimi stopami czy zirytowany głos niewidocznej, acz na pewno
stojącej przede mną osoby:
— Spóźniłaś się.
Zatrzymałam się wreszcie tuż pod ogromnym
żyrandolem, imponującym nie tylko swoim rozmiarem, ale też zwieszającymi się z
niego kryształami. Uniosłam głowę i zapatrzyłam się na nie, na to, jak ślicznie
migotały w promieniach światła. Potem skrzyżowałam ramiona na piersi i
zatupałam kilkukrotnie.
— Jeżeli naprawdę tak bardzo nie
chcieliście, żebym wróciła, to trzeba było wysłać mi wiadomość albo do mnie
zadzwonić. Oszczędziłoby to wszystkim kłopotu — zwróciłam się z wyrzutem do
otaczających mnie cieni.
Najpierw usłyszałam grzmot, następnie zaś
tak dobrze znany mi śmiech spływający z szerokich, marmurowych schodów
prowadzących na wyższe piętra. Jego właściciel zatrzymał się u ich stóp, w
odległości kilku kroków ode mnie.
— Witaj z powrotem… Natsuki. — Po
wypowiedzeniu mojego imienia blade usta rozciągnęły się w zadowolonym uśmiechu,
a jadowicie zielone oczy spojrzały wprost w moje. — Nie denerwuj się.
Chcieliśmy po prostu przywitać cię w starym stylu.
Zastanowiłam się, czy pokrzyżowałam mu
plany, nie podchodząc do niego, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, na tamtej
kanapie niedaleko wejścia, czy też raczej poszłam mu na rękę, skoro dzięki temu
mógł zaprezentować to dramatyczne wejście — a może raczej zejście.
— Rozumiem,
że burzę też zamówiliście specjalnie na tę okazję, aby wzmocniła efekt. Mam
rację, Ayato?
Wyraz satysfakcji nagle zniknął z jego
twarzy.
— Nie, to akurat zupełny przypadek. —
Wyraźnie się zawahał zanim, głosem zabarwionym czymś podejrzanie przypominającym
skruchę, dodał: — Jesteś zła?
Jak na zawołanie wokół nas
zmaterializowali się jego bracia, wszyscy z minami wyrażającymi bezbrzeżne
zdumienie.
— Podkulił pod siebie ogon! — zauważył
Kanato, odsuwając się od stołu, o który się opierał.
Laito wyszedł zza moich pleców, Subaru
odepchnął się od ściany, Shu zsunął się z parapetu, a Reiji cofnął się o parę
kroków, żeby nie stać pomiędzy mną a Ayato, jakby się bał, że weźmiemy go w dwa
ognie. Może w powietrzu między nami wyczuwał wibrujące napięcie.
Ayato zgromił Kanato wzrokiem, podczas gdy
ja westchnęłam i pokręciłam głową.
— Nie jestem. — Spojrzałam kolejno na
każdego z otaczających mnie mężczyzn i uśmiechnęłam się szeroko. — Miło mi, że
postanowiliście przygotować dla mnie jakieś konkretne powitanie. Nawet jeżeli było
dosyć pokręcone.
Ale czego innego mogłam się po was
spodziewać, dodałam w myślach.
Swoją uwagę skupiłam ponownie na Ayato.
Zrobiłam krok w jego stronę, a on — odgadując moje zamiary — pokonał resztę
dzielącej nas odległości i mocno mnie przytulił. Jego prawa ręka objęła mnie w
pasie, lewa z kolei powędrowała w górę moich pleców. Przymknęłam oczy,
rozkoszując się jego dotykiem, jego bliskością, jego…
— Dziwisz się, że podkulił ogon? —
Usłyszałam rozbawiony głos Laito. — Cały przypomina szczeniaczka stęsknionego
za swoją pańcią.
Ku mojemu zaskoczeniu, Ayato puścił uwagę brata
mimo uszu. Odsunął się nieco ode mnie, ale jedynie po to, by ująć delikatnie
mój podbródek i — na oczach wszystkich zebranych — złożyć na moich ustach
pocałunek. Krótki, wyjątkowo delikatny, a przy tym zawierający w sobie
niewypowiedzianą obietnicę. Takie powitanie zdecydowanie mi się podobało.
Ale innym już niekoniecznie, czego dowodem
był grupowy, niezadowolony pomruk. Odwróciłam się do reszty z przepraszającym
uśmiechem, podczas gdy Ayato od tyłu oplótł ramionami moją talię i oparł brodę
na czubku mojej głowy.
— Z łaski swojej wstrzymajcie się z takimi
tkliwościami do momentu, aż znajdziecie się za zamkniętymi drzwiami — polecił z
niesmakiem Reiji.
— Za zamkniętymi drzwiami robimy o wiele
ciekawsze rzeczy — odparł swobodnie Ayato. Nie widziałam jego twarzy, ale byłam
gotowa się założyć, że szczerzył się w tej chwili jak głupi. A ja z kolei
poczułam uderzenie gorąca na twarzy.
Wśród braci rozległ się kolejny
niezadowolony odgłos, Reiji w szczególności wyglądał tak, jakby już żałował
mojego powrotu. Co o czymś mi przypomniało. Wycelowałam w niego oskarżycielski
palec.
— A tak swoją drogą, to wcale się nie
spóźniłam! — oznajmiłam w odpowiedzi na słowa, którymi powitał mnie chwilę
wcześniej. Dla pewności zerknęłam na zegarek na przegubie lewej ręki. — Dotarłam
tu może… kilkanaście minut później niż początkowo zakładałam? Ale od początku podawałam
wam godzinę w przybliżeniu, bo wyobraź sobie, że nie mam wpływu na korki ani
punktualność pociągów.
— Mogłaś to jednakże przewidzieć i lepiej
się zorganizować.
Już miałam mu odparować, że przecież nie
miało to większego znaczenia, kiedy moich uszu dobiegło dramatyczne
westchnięcie Shu.
— A było tak cicho i spokojnie…
— Przynajmniej przestanie być nudno —
odpowiedział mu Subaru. Sądząc po minach pozostałych, jego słowa nie tylko mnie
wprawiły w zdumienie.
— Będziecie mieć jeszcze wiele czasu na
kłótnie — zauważył Kanato, tym razem okazując się chyba najrozsądniejszym z
całej naszej siódemki. — A teraz może zajmiemy się czymś ciekawszym? Jak, na
przykład, jedzeniem?
— Racja — zgodziłam się z nim. — Umieram z
głodu. Ale najpierw chciałabym się przebrać. Wezmę tylko swoje bagaże i…
— Ja się tym zajmę, panienko.
Niemal podskoczyłam, znowu, na dźwięk
zupełnie nieznanego mi głosu. Zerknęłam w kierunku, z którego dochodził i
spostrzegłam starszego mężczyznę, ubranego w charakterystyczny strój lokaja. Człowiek
ten zgiął się w głębokim, eleganckim ukłonie, po czym podniósł z podłogi porzucony
przeze mnie bagaż.
— Och, miło mi poznać… — wydukałam.
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło, z kolei
Reiji spojrzał na mnie spod uniesionych brwi.
— Zamknij usta, to niegrzeczne — powiedział
jakby karcił małe dziecko. Czyli tak jak to robił w większości przypadków. —
Zatrudniliśmy więcej służby.
Ayato poklepał mnie lekko po ramieniu.
— Przyzwyczaisz się — mruknął mi do ucha.
— Potem ci wszystko opowiem, nie martw się.
Mój pokój nie zmienił się za bardzo
podczas mojej nieobecności. Odnotowałam tylko kilka zmian, takich jak puszysty
biały dywan na podłodze przed łóżkiem czy dodatkowa półka na książki, o które
sama uprzednio poprosiłam. Uśmiechnęłam się, widząc, że zostałam wysłuchana.
Moje bagaże czekały już na mnie, ustawione
przy szafie na ubrania, a obok, na toaletce, stał wazon z bukietem świeżych
róż. Podeszłam bliżej, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Naliczyłam dziewięć sztuk,
z czego sześć o czerwonych płatkach i trzy o białych. Do bukietu dołączony był
bilecik z jednym krótkim zdaniem: „Witaj z powrotem”. Nie mogłam powstrzymać
śmiechu, rozpoznawszy pismo Ayato.
— I co cię tak rozbawiło?
— Nie sądziłam, że jesteś takim
romantykiem — odparłam, zerkając przez ramię na autora bileciku opartego o
framugę drzwi.
— Nie jestem pewien, czy ma to być
komplement, czy obelga.
— Oczywiście, że komplement. — Odłożyłam
kartonik i musnęłam kwiaty opuszkami palców. — Dziękuję. Są piękne.
— Oczywiście, że są. — W głosie Ayato
pobrzmiewało zadowolenie. — Subaru pomógł mi je wybrać.
Uniosłam brwi.
— Och? Nie przypisujesz sobie całej
zasługi?
Wampir prychnął, stając bezpośrednio za
mną. Jego chłodne palce przesunęły się po moim karku.
— Potrafię doceniać innych, kiedy sobie na
to zasłużą. I chętnie powiedziałbym, że igrasz z ogniem… — mruknął, zastępując
swoje palce ustami. — Ale naprawdę powinnaś się przebrać i wysuszyć.
Znowu się zaśmiałam, chociaż zdziwiło
mnie, że potrafiłam to zrobić, gdy na skórze nadal czułam dotyk jego warg.
Obróciłam się, by spojrzeć mu w oczy.
— Naprawdę się zmieniłeś.
Wzruszył ramionami.
— Wszyscy się zmieniliśmy.
Ayato miał oczywiście rację. Każde z nas —
ja, bracia Sakamaki i bracia Mukami —przeszło jakąś przemianę na przestrzeni
ostatnich dziesięciu lat i choć zakres zmian był różny, to jednak wszystkich
nas łączyły ich powody — staraliśmy się odciąć od przeszłości. Mieliśmy na to
różne sposoby, ale wszyscy chcieliśmy po prostu wreszcie żyć po swojemu, a nie odgrywać
role pionków w cudzej grze. Czy mieliśmy pewność, że na pewno tak się dzieje?
Niestety nie, ale i tak próbowaliśmy.
Jedną z zauważalnych i bardzo miłych
zmian, które zaszły w posiadłości Sakamakich, była obecność służby, niegdyś
przemykającej jedynie chyłkiem, trzymającej się cieni i zawsze milczącej, teraz
— spokojnie krzątającej się pomiędzy jadalnią a kuchnią, przygotowującej
posiłek, do którego mieliśmy zasiąść. Żadna z tych osób nie wyglądała na śmiertelnie
przerażoną czy zastraszoną, a gdy mnie dostrzegały, obdarzały mnie uprzejmymi
uśmiechami. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby odpowiedzieć na każdy z
nich, ale jednocześnie za bardzo nie gapić się na ten niecodzienny dla mnie
widok.
Od razu, gdy tylko wszyscy zajęli swoje
miejsca przy stole, rozpoczęły się rozmowy. Wymienialiśmy się nawzajem
informacjami i historiami z ostatnich paru lat, z czasu, kiedy w rezydencji
Sakamakich bywałam jedynie sporadycznie. Chociaż utrzymywałam z każdym z braci
stały kontakt, to i tak wiele mnie ominęło — nie było to już to samo, co wtedy,
kiedy po raz pierwszy z nimi zamieszkałam, kiedy widywaliśmy się codziennie,
jedliśmy wspólne posiłki, jeździliśmy razem do szkoły i spędzaliśmy czas wolny…
I ja też miałam im wiele do opowiedzenia.
Shu mówił właśnie o formalnych kwestiach
dotyczących rodziny, którymi zajmował się teraz z Reijim — swoją drogą,
niezmiernie cieszyło mnie to, że ta dwójka wreszcie nauczyła się współpracować
— gdy siedzący obok mnie Ayato nachylił się w moją stronę i szepnął:
— Czemu się tak szczerzysz?
— Szczerzę się? — odszepnęłam, zdziwiona
jego spostrzeżeniem. Sama nawet nie wiedziałam, kiedy zaczęłam to robić. —
Chyba po prostu… brakowało mi tego — wyznałam i zatoczyłam dłonią koło.
— Moich braci? — Ayato zrobił zdegustowaną
minę.
Stłumiłam śmiech.
— Między innymi.
Swobodne rozmowy ciągnęły się jeszcze
przez chwilę, dopóki Laito niespodziewanie nie wypalił:
— To kiedy ślub?
Pech chciał, że akurat piłam, więc
oczywiście zakrztusiłam się jak na zawołanie. Nóż Ayato zazgrzytał
nieprzyjemnie na powierzchni talerza.
Po kilku dobrych sekundach kaszlenia w
serwetkę i bycia poklepywaną po plecach przez Ayato, udało mi się wreszcie
złapać oddech. Uniósłszy wzrok, od razu natknęłam się na karcące spojrzenie
Reijiego, który zapewne chciał mi przekazać, że otarcie się o śmierć podczas
posiłku niezgodne jest z etykietą obowiązującą w tym domu. Zerknęłam na swojego
narzeczonego.
— My jeszcze nie… Nie ustaliliśmy żadnych
konkretów — odpowiedziałam w końcu, a Ayato przytaknął.
— Nie? — powtórzył Laito. Nie miałam
pojęcia, czy jego zdziwienie było szczere, czy też zwyczajnie sobie z nas
żartował. — Jak to nie?
Znowu wymieniliśmy z Ayato spojrzenia.
Jego brwi się zmarszczyły, kiedy spojrzał ponownie na brata.
— A co ci tak śpieszno? — zapytał
podejrzliwie.
Laito odchylił się na oparcie swojego
krzesła, jednocześnie krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Pozostali w
milczeniu wodzili wzrokiem od niego do mnie i Ayato jakby oglądali jakiś
spektakl. Wydawało mi się nawet, że Kanato rozejrzał się w pewnym momencie w
poszukiwaniu substytutu popcornu, który mógłby w najlepsze zajadać podczas tej
dziwnej dyskusji.
— Och, błagam. — W głosie Laito słychać
było coś na kształt irytacji. — Zaręczyliście się całe wieki temu, od dawna
zachowujecie się jak stare małżeństwo, a ty — w tym momencie wyciągnął palec w
kierunku Ayato — ciągle świecisz wszystkim po oczach tym naszyjnikiem od
Natsuki. Wszyscy doskonale łapią przesłanie. Więc na co wy jeszcze czekacie?
Odwróciłam się do Ayato. Nawet teraz,
pomiędzy niedopiętymi górnymi guzikami jego koszuli, widać było naszyjnik ze
srebrnym półksiężycem przyozdobionym pojedynczym zielonym kamieniem. Naszyjnik
nawiązujący do mojego imienia, który podarowałam mu niedługo po zaręczynach,
żeby on też miał coś symbolizującego nasz związek i przypominającego mu o mnie
podczas mojej nieobecności. Nie spodziewałam się jednak, że będzie nim „świecił
wszystkim po oczach”, jak to ujął Laito.
— No co? — burknął Ayato. — Niech wiedzą,
że jestem zajęty.
Uznałam to za tak urocze, że aż wydałam z
siebie zachwycone „oooo!”.
— Niech wiedzą, że jestem zajęty —
przedrzeźnił go Laito. — Bracie! Za każdym razem, gdy pojawiamy się gdzieś
publicznie, zachowujesz się tak, jakbyś niósł ogromny transparent z napisem:
„Jestem zaręczony”. Jesteś gorszy od tych wszystkich kobiet chwalących się w
mediach swoimi pierścionkami zaręczynowymi.
Jak to dobrze, że przemilczałam fakt, że
sama wysłałam swoim przyjaciółkom zdjęcie pierścionka…
— Dawno nie widziałem tak wzburzonego
Laito — skomentował Shu, który chyba jako jedyny spokojnie kontynuował posiłek.
— Nie jestem wzburzony.
— Dzięki za podzielenie się tym uroczym faktem
na temat Ayato, ale… Wciąż nie rozumiem, skąd ten pośpiech — zwróciłam się do
Laito. — Nie wydajesz się wielkim fanem instytucji małżeństwa i nie przypominam
sobie, żebyś sam planował ustatkowanie się w najbliższym czasie. Więc o co ci
chodzi?
Laito otworzył usta, lecz w udzieleniu
odpowiedzi uprzedził go najmłodszy z rodzeństwa.
— Po prostu chce cię już mieć oficjalnie w
rodzinie.
Laito wybałuszył na niego oczy, Subaru
jednak zupełnie się tym nie przejął. Podobało mi się to, jak ogromną przemianę
przeszedł w ciągu ostatnich lat. Nie popadał już tak łatwo we wściekłość, nie
dawał braciom wyprowadzić się z równowagi, opanował sztukę odgryzania się im, i
to często z wyrazem całkowitego spokoju na twarzy. Byłam z niego dumna.
Teraz wzruszył jedynie ramionami i
popatrzył na mnie.
— Wszyscy chcemy — dodał z leciutkim
uśmiechem.
Oczy momentalnie mnie zapiekły.
— Naprawdę? — zapytałam cicho. Powiodłam
wzrokiem po twarzach zgromadzonych przy stole. — Chcecie mnie, tutaj, jako
członkinię waszej rodziny?
Laito uparcie wpatrywał się gdzieś w bok,
Kanato bawił się jedzeniem na talerzu, a Shu i Reiji mieli równie nieodgadnione
miny. Cóż, była to niezwykle entuzjastyczna reakcja na moje pytanie.
— Naprawdę myślałaś, że przyznają się do
tego na głos? — szepnął do mnie Ayato. — Wszyscy jesteśmy z tej samej popapranej
rodzinki, ale oni są w tych sprawach gorsi ode mnie.
— Wolałbym, żeby Subaru wypowiadał się
jedynie w swoim imieniu — odezwał się w końcu Reiji. — Ale to prawda, że temu
domowi przydałaby się kobieca dłoń. — Jakiś mięsień zadrgał na jego twarzy na
widok mojej miny. — Nie, nie mam na myśli żadnych perwersyjnych ani
stereotypowych funkcji. Stwierdzam jedynie fakt.
— Nadal nie jestem pewna, czy mam to
potraktować jako komplement…
— Ja z kolei nie rozumiem, dlaczego Laito
i Subaru myślą, że ślub coś zmieni. — Shu wzruszył ramionami. — Myślałem, że
już od dawna funkcjonujemy jako rodzina.
No, teraz zrobiło mi się cieplej na sercu.
Kanato mu przytaknął, a Laito westchnął
dramatycznie. Rzeczywiście wyglądał na dziwnie rozdrażnionego, ale nie miałam
pojęcia, z jakiego powodu.
— Dobra — odezwał się w końcu
zrezygnowanym tonem. — Subaru ma rację. Nie mogę się doczekać, aż zostaniesz
jedną z nas.
Chociaż kąciki jego ust uniosły się w
dobrze znany mi sposób, nie mogłam pozbyć się wątpliwości wywołanych przez jego
wcześniejsze zachowanie. Po moim umyśle krążyło pytanie: czy mówi szczerze? Odwzajemniłam
jednak jego uśmiech. Nie chciałam na niego naciskać ani wyciągać z niego
informacji, którymi najwyraźniej z jakiegoś powodu nie chciał się podzielić.
Zresztą, doskonale wiedziałam, że z braci Sakamaki z reguły ciężko było wydusić
cokolwiek na temat ich prawdziwych uczuć i emocji. Mury, które wznieśli wokół swoich
serc jeszcze w młodości, na skutek traumatycznych przeżyć i niezwykle
toksycznych relacji rodzinnych, były niezwykle trudne do przebicia. Cieszyłam
się więc na każde, najmniejsze nawet pęknięcie, które pojawiało się na ich powierzchni
w ciągu tych lat, które z nimi spędziłam. Niektóre pękały szybciej, inne
potrzebowały zdecydowanie więcej czasu…
— Będziesz miłym, ładnym dodatkiem do tej
rodziny — kontynuował tymczasem Laito, wracając do swojego zwyczajowego,
zadziornego sposobu bycia. — A gdyby mój brat kiedyś ci się znudził, to wiesz,
gdzie mnie znaleźć.
Mrugnął do mnie, a następnie posłał
złośliwy uśmieszek w kierunku Ayato, który wycelował w niego trzymanym w dłoni
widelcem.
— Ani. Się. Waż — wycedził mój narzeczony.
— Dziękuję za propozycję — odparłam, łapiąc
go za nadgarstek, nim do głowy przyszła mu myśl, żeby posłać widelec w brata. —
Ale raczej nie skorzystam.
Ayato łypnął na mnie, słysząc słowo
„raczej”, więc cmoknęłam go w policzek i oparłam się na jego ramieniu, żeby go
pocieszyć. Wtedy głos ponownie zabrał Shu.
— Zdajesz sobie sprawę, że spadnie na
ciebie wielka odpowiedzialność i presja?
Przełknęłam nerwowo ślinę.
— Tak, wiedziałam to już wtedy, gdy…
— Wy ją próbujecie zachęcić czy
zniechęcić? — żachnął się Ayato, wchodząc mi w słowo. — Świetnie sobie razem
poradzimy. Nie musicie się martwić ani wtryniać w nasze sprawy. A teraz koniec
rozmowy na ten temat, zrozumiano?
Po pomieszczeniu rozszedł się pomruk
niezadowolenia, ale szczęśliwie temat ślubu został porzucony i mogliśmy wrócić
do mniej stresogennych kwestii.
Po kolacji wróciłam do siebie, aby rozpakować
bagaże. Jakoś w połowie opróżniania walizki wyjrzałam jednak przez okno. Deszcz
przestał padać, niebo było teraz czyste i rozgwieżdżone — bez zastanowienia dałam
się skusić temu widokowi, porzucając walizkę tam, gdzie leżała otwarta na
podłodze, i wyszłam na balkon. Zastał mnie niespodziewany widok — pod moją
nieobecność, ktoś ustawił na lewo od drzwi balkonowych ławkę zarzuconą
poduszkami. Mile zaskoczona zerwałam z niej folię, która miała chronić ją przed
deszczem, po czym usadowiłam się wygodnie. Przede mną rozciągał się cudowny
widok na ogród i wypełniające go kwiaty — było ich więcej niż zapamiętałam.
Spośród nich wyróżniały się teraz gatunki kwitnące nocą, ich upojny zapach, w rześkim
po deszczu powietrzu, docierał aż na balkon. Odetchnęłam głęboko, rozkoszując
się tymi doznaniami.
Gdy po raz pierwszy przybyłam do tej
rezydencji, nie sądziłam, bym kiedykolwiek nauczyła się postrzegać ją jako swój
dom. Robiła wtedy na mnie wrażenie takiej wielkiej, upiornej i pozbawionej
życia, a jej mieszkańcy przyprawiali mnie o dreszcze. Z biegiem czasu, pod
wpływem przeżytych wspólnie wydarzeń, zaczęłam dostrzegać, że oblicza, które
pokazali mi podczas pierwszego spotkania, były tylko perfekcyjnie wyrzeźbionymi
maskami, mającymi mnie zmylić. Nawet się nie zorientowałam, kiedy wytworzyły
się między nami więzi — niezwykle poplątane, ale bez wątpienia silne. Bracia
Sakamaki, na swój specyficzny sposób, zaczęli się o mnie troszczyć, pomagać mi
i dbać o moje bezpieczeństwo, a gdy przekonaliśmy się, że wszyscy byliśmy
jedynie pionkami w grze toczonej przez ich własną rodzinę, dali mi to, co było
wówczas najcenniejsze, a wcale nie tak oczywiste, jak się wydawało — wybór.
Wycofali się, pozwalając, bym sama zdecydowała, co chcę od tego momentu robić
ze swoim życiem. A ja z ulgą z tego skorzystałam. Coraz częściej i na coraz
dłużej opuszczałam rezydencję, by nadrobić stracony czas i odbudować relacje z
odzyskanym po zbyt długim czasie bratem, z przyjaciółkami, by na nowo
zakosztować w miarę normalnego życia. Przez cały ten czas towarzyszyło mi
przeczucie, wywołane przez zachowanie braci Sakamaki i ich zapewnienia, że w
każdej chwili mogę wrócić tutaj… do domu. Bo im dłużej przebywałam z dala od
tego miejsca, tym bardziej tak o nim myślałam. A w razie potrzeby mogłam też
liczyć na drugi — ten, w którym był Ruki. To właśnie czyniło z obu rezydencji moje
domy — obecność istot, które kochałam.
W tej samej chwili poczułam miękki
materiał otulający moje ramiona i usłyszałam nad sobą głos:
— Nie jest ci zimno?
Chwyciłam za brzegi koca, żeby bardziej
się nim opatulić, a potem przekręciłam głowę, spoglądając z wdzięcznością na
stojącego za oparciem ławki Ayato.
— W zasadzie to jest. Dziękuję.
Uniósł brwi.
— Jest ci zimno, ale tu siedzisz bez
żadnego okrycia… Odkryłaś w sobie nowe pokłady masochizmu?
Prychnęłam tylko w odpowiedzi i poklepałam
ławkę, dając mu znać, żeby usiadł obok mnie. Zaproponowałam mu nawet koc —
który przecież sam przyniósł — ale odmówił, więc mając go tylko dla siebie,
owinęłam się nim cała jak kokonem.
Ayato zabrał głos dopiero po dłuższej
chwili milczenia.
— Żałujesz?
Przeniosłam wzrok z ogrodu na niego. Minę
miał poważną.
— Czego?
Zastanawiał się przez moemnt, a potem
sięgnął pod koc i jakimś sposobem wyswobodził spod niego moją lewą dłoń. Palcami
przesunął po tkwiącym na niej pierścionku.
— Na przykład tego.
Otworzyłam szerzej oczy, nie dowierzając,
że zapytał mnie o coś takiego.
— Nie wierzę… Wielki Ayato utracił pewność
siebie i ma wątpliwości co do tego, czy ktoś może go chcieć? — rzuciłam
żartobliwie, a potem zacisnęłam dłoń na jego palcach, drugą sięgając ku jego
szyi. Palcem wskazującym i kciukiem ujęłam zawieszony na niej srebrny księżyc.
— Pozwól, że odbiję piłeczkę. Czy ty tego żałujesz?
— Nie — odpowiedział bez zastanowienia, z
wyraźnym naciskiem położonym na to jedno krótkie słowo.
— Więc dlaczego uważasz, że ja mogłabym
żałować? Nie ufasz moim uczuciom? Nie ufasz ich szczerości? Czy to ta rozmowa
przy kolacji podkopała twoją pewność?
— Nie, to nie tak. — Westchnął, odwrócił
wzrok, potarł nerwowo kark. — Wiesz, że nie jestem dobry w te uczuciowe klocki
i pewnie to zabrzmi, jakbym ci nie ufał, ale naprawdę nie o to mi chodzi. Po
prostu… Myślałem, że kiedy się od nas uwolnisz, kiedy przekonasz się, jakie
życie możesz wieść bez nas, takie normalne i ludzkie, to może jakaś część
ciebie będzie chciała odciąć się od tego wszystkiego na dobre. Że będziesz
wolała zapomnieć i nigdy już nie wrócisz. Naprawdę by mnie to nie zdziwiło i
nie miałbym ci tego za złe.
Z każdym kolejnym jego słowem odczuwałam
coraz większe zdumienie. Nie spodziewałam się, że mógł skrywać w sobie tyle
wątpliwości, tyle obaw.
— Możesz to nazwać syndromem sztokholmskim
albo jakkolwiek inaczej chcesz, ale nie mogłabym tego zrobić — zapewniłam go,
przenosząc dłoń z naszyjnika na jego chłodny policzek. Zielone oczy wpatrywały
się we mnie z porażającą intensywnością. — Jasne, kiedyś chciałam się od was
wyrwać, ale to było dawno temu, jeszcze zanim zaczęłam postrzegać was jako
przyjaciół, zanim się w tobie zakochałam. Chcę tutaj być, chcę być z wami, chcę
być z tobą. Nie żałuję ani swojego
powrotu, ani przyjęcia twoich oświadczyn. Zrozum to, nie pozbędziesz się mnie
tak łatwo.
— Naprawdę chcesz na dobre związać się z
rodziną, która niemal doprowadziła cię do śmierci? Z całym naszym pokręconym
światem? — naciskał, głosem dziwnie zachrypniętym, jakby ledwie panował nad
przytłaczającymi go uczuciami.
— Po pierwsze, chcę wyjść za ciebie, a nie
za twojego ojca, wuja czy matkę. Ty i twoi bracia nie odpowiadacie za ich
postępowanie, jakiekolwiek więzi by was nie łączyły. Nie przyłożyliście rąk do
ich pokręconych planów. A po drugie… Tak, Ayato. Powiedziałam to, gdy wsuwałeś
mi ten pierścionek na palec i powtórzę to teraz, tyle razy, ile będzie to
potrzebne. Tak, Ayato, naprawdę tego chcę. Chcę być z tobą i tylko z tobą,
teraz i na zawsze.
Przez kilka kolejnych sekund patrzyliśmy
sobie w oczy, aż w końcu Ayato nachylił się,
by mnie pocałować. Nasze usta spotkały się na słodką chwilę, rozstały
się i znowu spotkały. I jeszcze raz, i jeszcze… W następnej kolejności
przesunął wargi na moją szczękę, a potem — na szyję. Zadrżałam, czując na
skórze jego zęby, które jednakże wcale jej nie przebiły, tylko lekko skubnęły. Gdyby
to ode mnie zależało, ta chwila mogłaby trwać wiecznie.
Cofnął się wreszcie, ujmując moją twarz w
obie dłonie. Kciukami gładził moje kości policzkowe, oczy mu lśniły, odbijając
poświatę księżyca, a kąciki jego ust po raz kolejny tego dnia uniosły się w
zadowolonym uśmiechu.
— Chyba zapomniałem wspomnieć, że cieszę
się, że wróciłaś — oznajmił, obejmując mnie w pasie i przyciągając bliżej.
Wtuliłam się w niego, składając głowę na
jego klatce piersiowej. Przepełniała mnie ulga i radość.
— Ja też się cieszę. I zrobię wszystko,
żeby rozwiać twoje wątpliwości.
– Wszystko? — powtórzył z entuzjazmem
godnym dziecka, przed którym postawiono wszystkie jego przysmaki.
— O nie, już masz jakiś pomysł?
— Nawet kilka.
Zaśmiałam się wprost w jego koszulę, a on
prędko mi zawtórował.
Naprawdę dobrze było być z powrotem.
Do następnego razu!
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńopowiadanie jest fantastyczne, szkoda że nie ma kontynuacji... ale może jednak... ja tu zagladam...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Kaśka
Hej,
Usuńdziękuję za miłe słowa! Kontynuacji raczej w planach nie mam, jeżeli już to jedynie takie bonusowe rozdziały jak ten tutaj ;)
Pozdrawiam!
Świetny bonus, bardzo przyjemnie wrócić do tej cudownej historii Natsuki i Ayato ♥
OdpowiedzUsuń