Strony

sobota, 28 grudnia 2013

Prolog: Diabolik Lovers

 Przedstawiam wam kolejne moje opowiadanie, którym jest prolog do czegoś większego. Jest to opowiadanie o anime/grze "Diabolik Lovers". Napisałam je już jakiś czas temu, ale żeby je tu wstawić, musiałam je najpierw przesłać z innego komputera. Pozwoliłam sobie w nim wprowadzić kilka zmian - między innymi albo przede wszystkim, zmieniłam główną bohaterkę. Mam nadzieję, że to opowiadanie przypadnie wam do gustu. Miłej lektury ^ ^


Prolog


  Światło w pokoju zamrugało aż wreszcie zapaliło się na dobre. Jasny, przyjemny blask sączący się z misternie zdobionego żyrandola skutecznie rozproszył gęstą ciemność, która jeszcze zaledwie parę sekund temu zalegała w pomieszczeniu.
  Obróciłam się powoli i przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Jeszcze bledsza niż zazwyczaj skóra kontrastowała z ciemnymi włosami, opadającymi swobodnie do pasa, gdzie każdy kosmyk kończył się spiralą. Intensywnie niebieskie oczy, otoczone gęstymi rzęsami, zdawały się jeszcze bardziej przykuwać uwagę, obwiedzione dodatkowo czarną linią. Czarna sukienka na ramiączkach, sięgająca mi do kolan, leżała na mnie gładko. Me stopy spoczywały w dopasowanych, również czarnych pantoflach, a na szyi jak zwykle zawieszony miałam naszyjnik ze srebrnym krzyżykiem. Jedynym wyraźnie odcinającym się od reszty elementem była biała róża, przypięta do ramiączka sukienki.
  Uśmiechnęłam się delikatnie do swojego odbicia w lustrze, jakby próbując przekonać samą siebie, że wszystko będzie dobrze; że dziś mi się uda.
  Na zewnątrz niebo znów przecięła błyskawica. Zdenerwowana zerknęłam za siebie, ale nie zauważyłam nic niepokojącego. Splotłam palce i uniosłam je do ust.
- Raz... dwa… trzy… - liczyłam na głos. – Cztery…
Huk. Lunął deszcz. Następny błysk.
- Raz… dwa… trzy… cztery… pięć… sześć…
Huk. Deszcz ze zdwojoną siłą zaczął bębnić w parapet.  Kolejny błysk.
- Raz… dwa…
Huk. Trzask. Światło zgasło. Błysk.
- Gotowa? – z wnętrza pokoju rozległ się z lekka rozbawiony, dobrze mi znany głos.
  Nie zdążyłam odliczyć sekund do następnego grzmotu. Niemal od razu błyskawica rozdarła niebo, a przez ten ułamek sekundy, na jaki rozświetliła pokój, w lustrze zdążyłam zauważyć postać siedzącą na moim łóżku, a także jej drapieżny uśmiech.
  Nie czekając ani chwili dłużej, rzuciłam się do wyjścia. Wypadłszy na korytarz, nie pofatygowałam się żeby zamknąć drzwi – dobrze wiedziałam, że jeśli by chciał to wydostałby się nawet z pomieszczenia bez drzwi i okien.
  Biegnąc ciemnym korytarzem, odtwarzałam sobie w myślach układ budynku. Sama siebie zadziwiałam tym, że potrafiłam już samodzielnie odnaleźć prawidłową drogę w tym istnym labiryncie. Skręciłam w korytarz po prawej stronie i nie zwalniając kroku, obejrzałam się przez ramię. To był mój błąd. Wystarczyła, bowiem ta krótka chwila nieuwagi bym wpadła prosto na „Kapelusznika”, czyli kolejnego z braci wampirów.
- Co jest, maleńka? Gdzie się tak śpieszysz? – zapytał z szerokim uśmiechem.
Nie odpowiedziałam mu. Wyszarpnęłam po prostu rękę z jego uścisku i pognałam dalej korytarzem. Gdy zbiegałam po krętych schodach, jedynymi odgłosami, jakie do mnie docierały były: mój przyspieszony oddech, stukanie pantofelków o metalowe stopnie oraz szalejąca na zewnątrz burza.
U dołu schodów przystanęłam i wychyliłam się przez barierkę, aby spojrzeć w górę. Jednak, co było do przewidzenia, niczego nie zobaczyłam. Odetchnęłam głęboko i pomknęłam dalej. Przebiegałam właśnie kolejnym korytarzem, nieróżniącym się zbytnio od pozostałych, kiedy to rozświetliła go kolejna błyskawica. W niemal oślepiającym świetle ujrzałam sylwetkę białowłosego wampira, siedzącego na parapecie ogromnego okna. Siłą woli powstrzymałam się żeby nie przystanąć. Wiedziałam, że to on, jako pierwszy skrytykowałby mnie za to. Sam właśnie udawał, że niczego nie zauważa, wpatrując się w burzowe niebo za oknem.
  Z dobrymi przeczuciami skierowałam swe kroki na ostatnie już schody. Wystarczyło, że pokonam je, puste pomieszczenie u ich dołu, krótki korytarz i będę wolna. Z tą myślą zaczęłam zbiegać po stopniach, pokrytych grubym czerwonym dywanem. W pewnej chwili zahaczyłam pantoflem o ten właśnie zdradziecki dywan. Oczami wyobraźni już widziałam następującą scenę:
Nie daję rady odzyskać równowagi, spadam ze schodów. Kiedy próbuję się podnieść, tuż obok mnie z nikąd pojawia się jeden z braci. Triumfalny uśmiech widnieje na jego twarzy, gdy szarpnięciem stawia mnie na nogi. Przysuwa wargi do mojej szyi i zatapia w niej kły. Zalewa mnie fala bólu. Próbuję się wyrwać – nadaremnie, to sprawia tylko jeszcze więcej bólu. Wampir warknięciem nakazuje mi się nie ruszać, unieruchamiając mnie jednocześnie. Wąskie strumyczki krwi spływają po mej szyi wprost na różę, zmieniając jej barwę ze śnieżnobiałej na krwistoczerwoną…
  Nic z tego jednak się nie wydarzyło. Zdążyłam się przytrzymać rzeźbionej barierki. Odetchnęłam z ulgą i nie marnując więcej czasu ponownie zaczęłam zbiegać ze schodów, tym razem przytrzymując się poręczy.
 - Jeszcze tylko sala i ho… - urwałam, zaskoczona. Sala, bowiem była zastawiona po obu stronach stołami z najróżniejszymi słodkościami. Przełknęłam ślinę, puściwszy się w slalom między meblami.
- Nie uciekniesz nam tak łatwo. – usłyszałam niemal dziecięcy głos kolejnego wampira. – Prawda, Teddy? Nie wypuścimy jej.
  Stał tam, między stołami. Na jego twarzy gościł opętany wręcz uśmiech, gdy obserwował mnie z przechyloną na bok głową. Jak zwykle w rękach trzymał swojego ukochanego misia.
  Jakimś cudem udało mi się opuścić salę. Chociaż nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, trzęsąc się nie wiadomo, czy to ze strachu, czy ze zmęczenia.
- Jeszcze kawałek, jeszcze tylko kawałek! – szepnęłam do siebie.
  Pokonywałam już ostatnie metry dzielące mnie od drzwi – od wolności. Miałam je już na wyciągnięcie ręki, gdy… zatrzasnęły się.
- Nie! – szarpnęłam rozpaczliwie za klamkę. – Nie, nie, nie! Było tak blisko! To niesprawiedliwe! – krzyczałam.
  Uderzałam pięścią w drewno, kopałam, szarpałam. Wszystko na nic. Drzwi ani drgnęły. Byłam bliska płaczu. Wtedy właśnie poczułam czyjś dotyk na talii, a już po chwili otoczyło mnie silne ramię.
- Tak. To niesprawiedliwe, że to zawsze Ayato wygrywa. – usłyszałam zrezygnowany głos Raito vel „Kapelusznika”.
- Właśnie. – zawtórował mu Kanato. – Teddy i ja też chcielibyśmy napić się jej krwi.
  Ayato odwrócił mnie przodem do siebie i powiódł zadowolonym, pełnym wyższości wzrokiem po braciach.
- Chyba nie muszę wam przypominać, kto tu jest najlepszy?
  Szybko uniosłam dłoń do ust, lecz pomimo tego nie zdążyłam powstrzymać parsknięcia śmiechem. Ayato błyskawicznie przeniósł na mnie wzrok, a na jego twarzy odmalowało się zdziwienie. Widząc to, jego dwaj bracia uśmiechnęli się niemalże jednocześnie. Ayato zmarszczył gniewnie brwi.
- Och, przepraszam cię. – wydusiłam wreszcie, uśmiechając się do niego.
- Zdrajczyni. – mruknął, na co ponownie zareagowałam śmiechem.
- Brawo, maleńka. – Raito zaklaskał w dłonie. – Niedługo doprowadzisz dumę „Naszej Wysokości” do ruiny.
- Zamilcz. – warknął Ayato, obejmując mnie mocniej ramieniem.
- Jesteście za głośni… - westchnął Shu, stojący pod ścianą. Jak zawsze oczy miał półprzymknięte, a w jego uszach tkwiły słuchawki.
- Wybacz, Shu. – uśmiechnęłam się do blondyna przepraszająco.
- Nie gadaj tyle, na – leś – ni – ku. Czas na moją nagrodę. – oznajmił Ayato, pochylając się nade mną.
  Z cichym westchnięciem odgarnęłam włosy na prawe ramię.
- Grzeczny, naleśnik. – szepnął wampir, pochylając się do mojej szyi. Na skórze poczułam jego ciepły oddech. Przymknęłam oczy, przygotowując się na ból.
- Skończyliście się już bawić? Jeśli tak, to zapraszam na posiłek. – oświadczył niezwykle oficjalnie Reiji.
Ayato zaklął cicho w moją szyję i oparł podbródek na mym ramieniu.
- Sztywniak. – prychnął.
Reiji zmarszczył tylko brwi i wskazał nam ruchem ręki, że mamy udać się do jadalni. W pełni zgadzałam się z Ayato – „Okularnik”, czyli Reiji był strasznym sztywniakiem.
- Wygląda na to, że nikt dzisiaj nie ma szczęścia. – stwierdził Raito, rozkładając ręce w dramatycznym geście.
  Wszyscy, z wyjątkiem „Okularnika”, zgodziliśmy się z nim jednogłośnym mruknięciem, po czym powlekliśmy się do jadalni, gdyż Reiji zaczął się już wyraźnie niecierpliwić.
Po drodze w moją stronę nachylił się Subaru, białowłosy wampir.
- Nieźle. Poprawiłaś swój czas. – szepnął.
- A dziękuję. – mrugnęłam do niego.  Ku mojemu zdziwieniu, ale i zarazem radości, kącik ust chłopaka zadrgał, po czym uniósł się w delikatnym uśmiechu. 

One shot: Soul Eater

 A oto i drugie opowiadanie, które napisałam jeszcze dzisiaj xD Występują w nim postacie z anime/mangi Soul Eater oraz postacie dodatkowe, stworzone przeze mnie. Liczę, że się wam spodoba. Bez przedłużania... życzę miłego czytania ^ ^



  Arachnofobia



  Strach jest wszechobecny. Każdy z nas czegoś się boi, niezależnie od tego, jak dobrze będzie to ukrywał. Jedni z nas mają poważne lęki, inni natomiast bardziej błahe. Tak więc, jesteśmy otoczeni przez wszelkie możliwe bojaźnie – strach przed śmiercią, zdradą, utratą bliskiej osoby, ciemnością, wysokością, zamkniętą przestrzenią, lataniem i tak dalej. Ja zawsze bałam się pająków. Sądzę, że wpakowałam się już w niezłą arachnofobię.
  A z kim przyszło nam walczyć podczas najnowszej misji? Z, o ironio, wiedźmą Arachne. A konkretniej to z jej oddziałami – organizacją o nazwie „Arachnophobia”. To się nazywa złośliwość losu… Nie spodziewałam się jednak, że mój lęk aż tak bardzo będzie przeszkadzał mi w walce. Nigdy do tej pory nie zwierzyłam się żadnemu z moich przyjaciół z mojego lęku, gdyż uważałam go za zwykłą głupotę i myślałam, że tylko się tym upokorzę. Całą drogę, jaką przyszło przebyć naszej drużynie do celu zleconej nam misji, zastanawiałam się więc, co może nas spotkać. To co zastaliśmy na miejscu, przerosło jednak wszelkie moje oczekiwania…
  Celem naszej misji było niewielkie górskie miasteczko, które „Arachnophobia”, nie wiedzieć czemu, doszczętnie spustoszyła. Mieliśmy przeczesać to, co z niego pozostało, aby odnaleźć ewentualną przyczyną ataku i zniszczenia.
  Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że z miasteczka zostały prawie same ruiny. Rozpadające się budynki, powybijane okna, porozrzucane najróżniejsze przedmioty. A wszystko to zwieńczone plamami krwi.
- Tu musiała dziać się prawdziwa rzeźnia… - szepnęłam.
- Jak można być tak okrutnym? – zapytała Maka, rozglądając się.
- Nie marnujmy czasu, tylko sprawdźmy te cholerne ruiny i miejmy to już z głowy. – mruknął Black Star.
  Przytaknęliśmy i bez słowa rozdzieliliśmy się, wchodząc między ruiny.
- Tu nic nie ma. – stwierdziłam po chwili, popychając ledwo trzymające się na zawiasach drzwi. Te zaskrzypiały i otworzyły się, wpuszczając trochę światła do zdemolowanego wnętrza niewielkiej chatki. Zmrużyłam oczy, dostrzegając w kącie jakąś zgarbioną postać. Cofnęłam się za próg.
- Hej! Tu ktoś jest! – zawołałam, a chwilę później dołączyła do mnie reszta drużyny.
Zgarbioną postacią okazała się być staruszka, cudem ocalała z tej istnej rzeźni.
- Proszę pani? – zapytała Maka, podchodząc do kobiety.
- Zostawcie mnie! Odejdźcie! – krzyczała kobieta, kuląc się. – Weźcie wszystko co chcecie, ale nie zabijajcie mnie! Już i tak wiele czasu mi nie zostało…zlitujcie się nad biedną staruszką…
- Nic pani nie zrobimy. Jesteśmy uczniami Shibusen, przyszliśmy pani pomóc. – oznajmił Kid, postępując krok do przodu.
- Shibusen? – kobieta podniosła głowę.
Kilka minut później wspólnymi siłami doprowadziliśmy pomieszczenie do jako takiego stanu. Chłopcy pomogli kobiecie usiąść przy niewielkim stole, a miejsce naprzeciwko niej zajęła Maka. Pozostali, w tym ja, ustawiliśmy się obok.
- Więc… co się tutaj stało? – zaczęła Maka.
- Przyszli znikąd. Grozili, mordowali. Zabili wszystkich. Udało mi się przeżyć, bo gdy tu przyszli, byłam w górach. Zbierałam zioła…
- Wie pani czego chcieli?
- Szukali czegoś. Nie wiem czego…
- Dobrze, nie będziemy już pani więcej męczyć, zaraz pójdziemy i…
- Oni tu wrócą! – zawołała drżącym głosem staruszka, łapiąc Makę za dłoń i wbijając w nią palce, tak że zielonooka aż się skrzywiła. – Na pewno tu wrócą i mnie zabiją!
- Kto? Kto tu wróci? – tym razem pytanie zadał Kid.
- Oni! Oni! – w oczach kobiety można było dojrzeć obłęd.
- Arachnophobia? – podsunęła Maka.
- Wrócą tu… - szepnęła tylko staruszka.
- To nie ma sensu. Zostawmy tą staruchę i zabierajmy się stąd. – prychnął Black Star.
- Black Star! – upomniał go głos Tsubaki, dochodzący z miecza, który trzymał w dłoniach. Ja w tym czasie wbiłam mu łokieć między żebra.
- Dobra, już dobra! – wrzasnął niebieskowłosy, wychodząc z pomieszczenia.
Maka przeprosiła kobietę, zapewniła, że nic jej nie grozi, po czym opuściliśmy jej domek.
- No i nie dowiedzieliśmy się niczego nowego – westchnęłam.
- Mówiłem, że to tylko strata czasu. – parsknął Black Star. – Ale oczywiście nikt mnie nie słuchał. Zobaczycie jeszcze, jak przerosnę Boga, to wszyscy będziecie do mnie przychodzić na kolanach, prosząc o radę!
Przewróciłam oczami, ale nagle stanęłam jak wryta.
- Coś nie tak, Keira? – Maka przystanęła kawałek dalej. Pozostali również zatrzymali się, spoglądając na mnie. Nie odpowiedziałam, tylko wskazałam ręką na ruiny jednego z budynków. Wszystko oblepione było tam pajęczą siecią, a z cudem trzymającego się jeszcze dachu, zwisał wielki kokon. Przełknęłam głośno ślinę.
- Co to ma być? – Kid zmarszczył brwi.
- O kurna, ale to musiało być wielkie bydle z tego pająka! – krzyknął Black Star.
- Taaa…jeśli gdzieś tu czai się mamuśka tego…czegoś, to wolałbym jej nie spotkać. – stwierdził Soul.
W tej chwili powietrze między nami przecięło spore ostrze, które wbiło się w kokon. Soul błyskawicznie przybrał postać kosy, wpadając prosto w dłonie Maki. Ona, ja, Kid i Black Star, ustawiliśmy się plecami do siebie, gotowi do walki. Zacisnęłam dłonie na rękojeści swojego tachi, na którego ostrzu pojawiły się oczy Tove’a.
- Wszystko w porządku? – zapytał chłopak. Jego głos był zniekształcony z powodu formy w jakiej w tej chwili się znajdował.
- Taa. – mruknęłam.
- Uważaj na siebie. – powiedział jeszcze, po czym ostrze wróciło do normalnego wyglądu.
  Nie musieliśmy długo czekać na atak. Spora grupa osób w szarych strojach i z białymi maskami na twarzach, wyłoniła się częściowo zza ruin, a częściowo zbiegając ze zbocza góry. W dłoniach dzierżyli najróżniejsze rodzaje broni białej – mieli wszystko czym można było dźgać, siekać, ciąć i rzucać.
- Gotowi? – zapytała Maka.
- Gotowi. – odpowiedzieliśmy chórem, po czym rzuciliśmy się w wir walki.

  Błysk ostrz, zgrzyt metalu, wystrzały z pistoletów Kid’a towarzyszyły nam przez cały czas trwania bitwy. Właśnie odskakiwałam do tyłu, aby uniknąć ciosu jednego z członków armii „Arachnophobii”, kiedy zauważyłam, że kokon się poruszył. Zadałam szybki cios i mężczyzna padł na podłoże, z powiększającą się szkarłatną plamą na szarym stroju. Po chwili jego ciało rozpadło się, pozostawiając po sobie jedynie czerwoną lewitującą kulę – jego duszę.
  Odwróciłam się powoli w stronę budynku z kokonem i zamarłam. Z dziury, którą zrobiło ostrze wbite w kokon przed walką, w zastraszającym tempie wychodziły pająki. Była ich cała chmara. Zlazły z kokonu na ziemię, kierując się w stronę pola walki. Ziemia od nich momentalnie przybrała czarny kolor. Wpatrzona w poruszającą się ciemną masę, nie zauważyłam nadchodzącego ciosu i padłam na ziemię. Jęknęłam i zamachnęłam się, trafiając ostrzem w brzuch przeciwnika. Podniosłam się do pozycji siedzącej, a następnie z piskiem zaczęłam się cofać po podłożu, gdy robale skierowały się w moją stronę. Zerwałam się na równe nogi i szłam tak długo, aż moje plecy natrafiły na przeszkodę w postaci ściany jakiegoś budynku.
- Precz, precz, precz ode mnie! – załkałam, czując napływające do oczu łzy.
- Keira! Uspokój się! – odezwał się Tove, gdy zamachałam nim niezdarnie.
Niestety pająki już do mnie dotarły i zaczęły wspinać się po moich nogach. Wrzasnęłam rozpaczliwie, zanosząc się szlochem uderzyłam plecami w ścianę.
- Keira? – Maka odwróciła się w moją stronę. – To tylko pająki! Nic ci nie zrobią!
Ja takiej pewności nie miałam. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam łaskoczące odnóża pająka, wspinającego się po moim ramieniu, a następnie szyi. Chciałam go zrzucić, ale wtedy poczułam bolesne ukłucie w miejscu, gdzie siedział. Upadłam na kolana, a co raz więcej robali wchodziło na moje ciało. Sparaliżowana strachem nie mogłam nic zrobić. Czułam jak pająki wciskają mi się pod ubranie, wchodzą do uszu, ust. Nic już nie widziałam, przestałam nawet łkać.
- Keira, weź się wgarść! – usłyszałam krzyk któregoś z przyjaciół. – Co się z tobą dzieje?!
- Kid, zróbże coś! – to chyba Maka. – Zestrzel z niej te robale!
- Nie! Jeszcze w nią trafię! – po czym nastąpiła seria strzałów, ale nie w moją stronę.
- Keira, błagam cię, podnieś się, walcz! – nalegał Tove, ale ja tylko mocniej zacisnęłam na nim palce.
Nie mogę, nie dam rady, pomyślałam.
- Rezonans Dusz! – krzyk Kid’a. Czyli walka robiła się poważna. – Death Cannon!
Po tym nastąpił wielki wybuch, a po nim wrzaski przeciwników.
- Dalej, Keira, zróbmy to! – Tove wciąż nalegał. – Damy radę!
Wciąż siedziałam w bezruchu. Potrafiłam tylko myśleć o odnóżach i odwłokach wędrujących po moim ciele, muskających moją skórę.
- Damy radę. No, dalej.
Damy radę. To tylko robale, tylko robale.
Skupiłam się na tyle na ile tylko mogłam. Zacisnęłam powieki.
- Rezonans Dusz! – wrzasnęłam.
Poczułam jak dusza Tove’a zbliża się do mojej, synchronizują się i łączą ze sobą.
- Pogromca Burz!
Broń w moich dłoniach rozbłysła niebieskawym blaskiem. Ostrze zaczęło się wydłużać i rozszerzać. Panika jednak wciąż mnie nie opuściła. Za bardzo się bałam, byłam za mało skupiona. Pogromca Burz rozprysł się w moich rękach. Siła tego wybuchu wyszarpnęła mi tachi z rąk. Miecz brzdęknął, uderzając o podłoże kawałek dalej, podczas gdy ja sama upadłam. Zwinęłam się na ziemi w kłębek. Jedynym plusem nieudanego ataku było zniknięcie pająków.
- Nie czas na wylegiwanie się! Podnoś dupsko i do roboty! – usłyszałam za mną głos Black Stara, a nad moją głową przeleciała łańcuchowa kosa, uderzając w żołnierza „Arachnophobii”.  Zacisnęłam dłonie w pięści, podnosząc się. Ponownie sięgnęłam po tachi i wróciłam do walki.
  Oddział „Arachnophobii” wyraźnie ucierpiał. Albo zmienił swoje plany. Wielu żołnierzy poległo w walce, pozostałe niedobitki w pewnym momencie po prostu uciekły z powrotem w góry. Uznając, że jest już bezpiecznie, pozwoliliśmy by nasze bronie wróciły do swoich ludzkich form. Tak więc, mój tachi stał się na powrót ludzką wersją Tove’a, kosa łańcuchowa Black Stara przybrała zwyczajną formę Tsubaki, bliźniacze pistolety Kid’a zmieniły się w Liz i Patty, a kosa Maki przeobraziła się w Soul’a.
  Z ponurą miną poprawiałam czarne rękawiczki bez palców na moich dłoniach, kiedy stanął przede mną Kid.
- Co to jest? – przesunął delikatnie palcami po mojej szyi. W pierwszej chwili zarumieniłam się i spuściłam wzrok, by nie patrzeć w jego złote oczy, ale zaraz syknęłam z bólu
- Źle to wygląda. Robi się czerwone i puchnie.
- Trzeba będzie ją zabrać do profesora Steina albo Nygus. – stwierdziła Maka.
Potarłam się po karku i ponownie syknęłam.
- Nie dotykaj. – skarcił mnie Tove, łapiąc mój nadgarstek.
- No cóż, chyba nic już tu po nas. – stwierdziła Liz, przeciągając się. – Spadamy stąd?

  Kilka chwil później siedzieliśmy już w pociągu, jadącym w kierunku Death City. Przez całą drogę powrotną nie odezwałam się ani słowem. Przyjaciele kilkakrotnie próbowali mnie zagadywać, ale ja uparcie milczałam. Odczuwałam swój atak paniki w miasteczku, jako osobistą porażkę. Cały czas dręczyły mnie nie wesołe myśli, a nawet wyrzuty sumienia. W międzyczasie, kiedy ja byłam pogrążona w swoich myślach, Maka skontaktowała się z ojcem Kid’a i złożyła mu raport z misji. Opowiedziała też o pająkach, ale ani słowem nie wspomniała o moim „popisie”. Odrobinę mi ulżyło.
  W Shibusen skierowaliśmy swoje kroki do pokoju pielęgniarskiego, gdzie Nygus opatrzyła moją ranę na szyi i wręczyła mi słoiczek maści o niezbyt przyjemnym zapachu. Następnie Maka zaprosiła nas do swojego mieszkania. Kiedy ona poszła po napoje dla nas, my rozgościliśmy się w salonie. Ze zrezygnowaniem opadłam na kanapę i ukryłam twarz w dłoniach.
- Jestem beznadziejna. – jęknęłam.
- Heeej, nie przejmuj się. – Liz usiadła obok mnie, pocieszającą głaszcząc mnie po plecach.
- Co tak właściwie się tam stało? – zapytał Soul, opierając się o framugę drzwi.
- Ja… - przerwałam by zaczerpnąć powietrza. – Mam arachnofobię…
- Dlaczego nic wcześniej nie mówiłaś? – zapytała Maka, stając w drzwiach z tacą z napojami.
- Bałam się, że mnie wyśmiejecie. – przyznałam zgodnie z prawdą.
- Kochana, każdy z nas czegoś się boi. – powiedziała Liz.
- Oprócz mnie. – stwierdził Black Star. – Ja niczego się nie boję. Powinnaś brać ze mnie przykład.
W tej chwili Tsubaki, chociaż zwrócona w moją stronę z uśmiechem na twarzy, uderzyła swojego partnera w głowę.
- Ej! Przestaniecie mnie bić?! – wrzasnął Black Star. – Baby…
- Liz, ma rację. Każdy czegoś się boi. – potwierdziła Maka, stawiając szklanki na stole.
- Przykładowo, Kid boi się asymetrii.
Siostra Liz wybuchła śmiechem, pokazując na swojego i swojej siostry partnera palcem.
- Co na to poradzę? Asymetria mnie obrzydza. – wzdrygnął się czarnowłosy.
- A Soul bał się i chyba nadal boi, opętania przez czarną krew. – dodała Maka.
Białowłosy spiorunował Makę spojrzeniem, po czym wzruszył ramionami.
- Tak, to prawda. I ty, Keira, nie powinnaś się wstydzić swojego lęku.
- No właśnie, w końcu jesteśmy twoimi przyjaciółmi. – uśmiechnęła się Maka.
- Pomożemy ci zwalczyć twój strach. – wtrąciła spokojnie Tsubaki.
- Dokładnie! – poparła ją Liz.
- Zabijemy robale, zabijemy robale. – śmiała się Patty.
Powiodłam wzrokiem po twarzach przyjaciół. Liz, Patty, Maka, Tsubaki, Soul, Black Star, Kid i Tove – każdy uśmiechał się do mnie ciepło, przyjaźnie.
- Jesteście kochani. – odwzajemniłam uśmiech.
  Dalsza część dnia minęła nam już spokojnie, jak zwykle na wygłupach i rozmowach. Zapomniałam o swoim lęku, przynajmniej chwilowo. Od czasu do czasu pocierałam tylko dłonią opatrunek na szyi. Nie mogłam powstrzymać tego odruchu.

  Staruszka prowadzona przez dwóch strażników znalazła się w wielkiej sali, głęboko pod ziemią. Na wprost niej, na tronie, który przypominał raczej wielką pajęczynę, niż tron, siedziała kobieta cała w czerni.
- O, Pani! – staruszka skłoniła z szacunkiem siwą głową.
- Przejdź do konkretów. Dziewczyna została zainfekowana?
- Tak.
- Jesteś tego pewna?
- Jestem tego tak pewna, jak twojej potęgi, Arachne.
- Świetnie. – wiedźma wykrzywiła usta w paskudnym uśmiechu. Pstryknęła palcami, a strażnicy złapali staruszkę za ramiona.
- C-co? Pani, o co tu chodzi?
- Nie jesteś mi już potrzebna. – kobieta machnęła dłonią na strażników. – Pozbądźcie się jej.
- A-ale…obiecałaś mi…
- A ty uwierzyłaś w obietnice wiedźmy? – czarnowłosa zaśmiała się i zasłoniła twarz wachlarzem.
- Arachne, ty stara wiedźmo! – wrzeszczała stara kobieta, gdy strażnicy wlekli ją przez korytarz.
- Czas rozpocząć przedstawienie. – oczy Arachne rozbłysły, a jej śmiech niósł się echem po podziemnym pałacu. 

One shot: Durarara!!

 Pierwszym opowiadaniem jakie tu wstawię, będzie krótkie opowiadanie na podstawie anime Durarara!!. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Miłego czytania ^ ^


Wszystkiego Najlepszego

18 czerwca 2016

  W stolicy Japonii powoli zapadał wieczór. Mimo to w środku miasta wciąż panował ruch, życie toczyło się nieprzerwanie, wciąż aktywnie. Jedynie na cmentarzu, na obrzeżach miasta panował typowy dla takich miejsc spokój. Gdzieniegdzie złotym blaskiem połyskiwały samotne płomienie zniczy, a w powietrzu unosił się specyficzny, słodkawy zapach.
  Przy jednym z grobów, otoczony martwą ciszą i pogrążony we własnych myślach, stał młody mężczyzna. Blond włosy opadały mu na oczy w kolorze miodu. Wzrok pełen smutku, bólu i cierpienia wbijał w kamienną płytę z wyrytym napisem:

„Yuriko Kida
1993 – 2013”


  Pod napisem piętrzyły się świeże wiązanki i bukiety, a wokół płonęły znicze. Blondyn przestąpił z nogi na nogę, a dłonie zaciśnięte w pięści wsunął do kieszeni czarnej skórzanej kurtki. Do oczu napłynęły mu łzy.
- Dlaczego? – zapytał, chociaż dobrze wiedział, że nie uzyska odpowiedzi. Zadawał to samo pytanie od trzech lat, dzień w dzień.
- Tęsknię. – wyszeptał, uśmiechając się. – Tak cholernie za tobą tęsknię.
  Uklęknął przed nagrobkiem i wyciągnął rękę w jego stronę. Złota obrączka na jego palcu lśniła w ostatnich promieniach słońca, kiedy kciukiem gładził niewielką fotografię na marmurowej płycie. Z czułością przesunął dłonią po chłodnym kamieniu, po czym powoli się podniósł, ponownie zatracając się w swoich myślach; we wspomnieniach.
  Z otępienia wyrwało go dopiero szarpanie za nogawkę spodni i dźwięczny, dziecięcy głosik:
- Tatusiu! Tatusiu!
Zaskoczony spojrzał w dół, na dziewczynkę, o której przed chwilą niemal całkowicie zapomniał.
-  Co jest, skarbie? – uśmiechnął się smutno, biorąc córkę na ręce.
- Tata smutny? – dziecko patrzyło na niego przenikliwym wzrokiem bursztynowych oczu. Jej oczu. Z czułością potargał brązowe włosy.
- Czemu jesteś smutny, tato?
- To przez wspomnienia, skarbie, przez wspomnienia… - przytulił do siebie drobną osóbkę, pochylając głowę.
- Tatusiu! Ciocia Anri i wujek Mikado tu idą! – zawołała po chwili dziewczynka.
Mężczyzna odwrócił się, a zobaczywszy swoich przyjaciół, szybko przywołał uśmiech na twarz.

- Nie sądzisz, że Masaomi wygląda dziś na strasznie przygnębionego? – zapytała kobieta o ciemnych włosach sięgających jej do ramion. Jedną ręką pchała podwójny wózek, a drugą poprawiła okulary. Spojrzała w bok na swojego męża, wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, prowadzącego za rękę najstarszą z trójki ich pociech – dziewczynkę z włosami związanymi w dwa ciemne warkocze i tak jak ona, z okularami na nosie.
- Nic dziwnego, w końcu to już trzy lata. – odparł Mikado, obserwując swojego najlepszego przyjaciela, do którego zbliżali się niespiesznym krokiem.
- Tak… trzeba też przyznać, że nie miał on szczęścia w miłości.
- Niestety. Najpierw była Saki, potem zaczęło zależeć mu na tobie… - Mikado urwał, gdy zobaczył zmieszanie na twarzy swojej żony.  – Później znowu był z Saki, a gdy wszystko się posypało, poznał Yuriko.
- I z nią wreszcie był szczęśliwy. Tworzyli taką ładną parę. – westchnęła Anri.
- Szkoda, że wszystko się tak szybko skończyło…
- Ta tragedia była ciosem dla nas wszystkich. Brakuje mi jej… - w oczach kobiety zalśniły łzy.
- M- mi też!
Kobieta uśmiechnęła się ciepło i sięgnęła po wolną dłoń swojego męża. Splecione palce oparli o rączkę wózka.
- Cieszę się, że mam ciebie.
- A-Anri…
- Myślisz, że Kida znajdzie jeszcze szczęście? U boku innej kobiety?
- Niestety, ale wątpię w to.

Masaomi spochmurniał na chwilę, widząc złączone dłonie swoich przyjaciół, ale błyskawicznie ponownie przywrócił uśmiech na swoją twarz.
- Witajcie, moi drodzy przyjaciele! Cóż za radość, widzieć was takich szczęśliwych! Aż miło patrzeć!
- Cześć, Kida.
- Hej.
- Yui, chcesz pobawić się z Misaką? – blondyn zwrócił się do swojej córki, a gdy ta ochoczo przytaknęła, postawił ją na ziemi. Przez chwilę patrzył jak dziewczynki odchodzą, trzymając się za ręce, do pobliskiej ławki, wokół której rosły piękne kwiaty.
- Jak ten czas szybko leci, dziś skończyłaby dwadzieścia trzy lata. – mruknął Mikado, spoglądając na grób.
Kida podniósł zaskoczony wzrok na swego przyjaciela, a Anri wbiła mu łokieć między żebra.
- Auu…och, przepraszam cię, Masaomi, nie powinienem…
- Nic nie szkodzi. To prawda, dziś miałaby dwadzieścia trzy lata. – blondyn uśmiechnął się lekko.
- Hmm…widzę, że inni już tu byli. – odezwała się kobieta, by zmienić nieco temat.
Masaomi skinął głową.
- To pewnie od Celty i Shinry, prawda? – Mikado wskazał na wiązankę ze specyficznych czarnych róż.
- Tak, to na pewno od Celty. – uśmiechnęła się Anri, po czym przeniosła wzrok na butelkę  i kieliszek wypełniony czerwonym winem. – Izaya?
Blondyn jedynie prychnął zirytowany w odpowiedzi.
- Cały Izaya… - zaśmiał się cicho Mikado. – A to, niech zgadnę musiał zostawić Shizuo?
Wszyscy przenieśli wzrok, na samotną białą różę, położoną po drugiej stronie grobu, jak najdalej od zestawu Izayi.
- Chwila, chwila…Kasuka?! – Anri niemalże zachłysnęła się powietrzem, patrząc na wiązankę, która do tanich na pewno nie należała.
- Nawet on tu był?
- Tak. Na to wygląda. – przytaknął Kida. – Zgadujecie dalej?
- Hmm… Erika, Saburo, Walker i Kyohei. – kobieta wskazała na kolejną wiązankę, pokaźnych rozmiarów.
- A to…Simon! – zaśmiał się Mikado, wskazując na kwiaty w kolorze łososia, związane wstążką z baru z rosyjskim sushi.
- Namie. – stwierdziła Anri, patrząc na schludnie przycięty, mały bukiecik.
- Jej brat i Mika Harima. – rzucił ciemnowłosy, przyglądając się wiązance w kształcie serca.
- I to już chyba będą wszyscy. – oznajmiła Anri, zerkając jeszcze na kwiaty, które musiał złożyć Masaomi, po czym szturchnęła swojego męża, by razem zabrali swoje wiązanki, które następnie ułożyli, a raczej powciskali w wolne miejsce. Gdy zapalali znicze w kształcie serc, Kida podszedł do wózka i pochylił się nad nim.
- No cześć, bobaski. To ja, wasz wujek Masaomi! Co tam u was? – zaczął gruchać do bliźniąt, które wlepiały w niego wzrok, ssąc swoje smoczki.
- Ekhm…Kida? To przyjdziesz dziś do nas na kolację? – odezwała się po chwili milczenia kobieta.
Blondyn wyprostował się i uśmiechnął, obserwując swoją córkę.
- Tak. O ile zaserwujecie coś dobrego. – zerknął na swoich przyjaciół przez ramię.

  Postali tak jeszcze chwilę, wpatrując się w płytę nagrobka, każde pogrążone we własnych wspomnieniach dotyczących tej, z okazji której urodzin tutaj przyszli, a której nie było już wśród nich, wśród żywych. Yuriko Kida. Przyjaciółka, żona, matka. Dla każdego z nich ważna, u każdego pozostawiwszy jakąś pustkę w sercu.

- Idziemy? – odezwał się wreszcie nieśmiało Mikado, przerywając ciszę.
- Idziemy. – przytaknął Masaomi. Spojrzał jeszcze ostatni raz na grób i uśmiechnął się. – Wszystkiego najlepszego, Yuriko.
  Zawołali swoje pociechy i wspólnie, wolnym krokiem ruszyli do wyjścia z cmentarza. W pewnej chwili powiew wiatru zabrzmiał dla Kidy jak tak znajomy, dźwięczny głos, a w powietrzu uniósł się równie znajomy zapach perfum. Blondyn przystanął jak wryty i szybko zerknął w stronę grobu, od którego się oddalali. Nic jednak nie zobaczył. Pokręcił więc głową, śmiejąc się. Chociaż w śmiechu tym nie było ani grama radości.
- Chyba już mi odbija.
Jego przyjaciele wymienili zaniepokojone, przepełnione smutkiem spojrzenia. Zapach znajomych perfum nie opuszczał Kidy jednak aż do wyjścia.
- Czujecie to? – zapytał w końcu.
- Co? Ach, p – przepraszam, Kida… kupiłam sobie te same perfumy co jej i…
- Nic nie szkodzi. Zawsze lubiłem ten zapach. – Masaomi uśmiechnął się do przyjaciółki.

  Żelazna, zdobiona brama, zamknęła się za nimi z cichym zgrzytem. Ostatnie promienie słońca zniknęły ustępując miejsca mrokowi. Kilka płatków oderwało się od licznie złożonych kwiatów i porwane przez wiatr, zatańczyły nad grobem Yuriko, a wiatr, który w tamtej chwili zawiał, do złudzenia przypominał jej dźwięczny śmiech…