Strony

sobota, 28 grudnia 2013

One shot: Soul Eater

 A oto i drugie opowiadanie, które napisałam jeszcze dzisiaj xD Występują w nim postacie z anime/mangi Soul Eater oraz postacie dodatkowe, stworzone przeze mnie. Liczę, że się wam spodoba. Bez przedłużania... życzę miłego czytania ^ ^



  Arachnofobia



  Strach jest wszechobecny. Każdy z nas czegoś się boi, niezależnie od tego, jak dobrze będzie to ukrywał. Jedni z nas mają poważne lęki, inni natomiast bardziej błahe. Tak więc, jesteśmy otoczeni przez wszelkie możliwe bojaźnie – strach przed śmiercią, zdradą, utratą bliskiej osoby, ciemnością, wysokością, zamkniętą przestrzenią, lataniem i tak dalej. Ja zawsze bałam się pająków. Sądzę, że wpakowałam się już w niezłą arachnofobię.
  A z kim przyszło nam walczyć podczas najnowszej misji? Z, o ironio, wiedźmą Arachne. A konkretniej to z jej oddziałami – organizacją o nazwie „Arachnophobia”. To się nazywa złośliwość losu… Nie spodziewałam się jednak, że mój lęk aż tak bardzo będzie przeszkadzał mi w walce. Nigdy do tej pory nie zwierzyłam się żadnemu z moich przyjaciół z mojego lęku, gdyż uważałam go za zwykłą głupotę i myślałam, że tylko się tym upokorzę. Całą drogę, jaką przyszło przebyć naszej drużynie do celu zleconej nam misji, zastanawiałam się więc, co może nas spotkać. To co zastaliśmy na miejscu, przerosło jednak wszelkie moje oczekiwania…
  Celem naszej misji było niewielkie górskie miasteczko, które „Arachnophobia”, nie wiedzieć czemu, doszczętnie spustoszyła. Mieliśmy przeczesać to, co z niego pozostało, aby odnaleźć ewentualną przyczyną ataku i zniszczenia.
  Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że z miasteczka zostały prawie same ruiny. Rozpadające się budynki, powybijane okna, porozrzucane najróżniejsze przedmioty. A wszystko to zwieńczone plamami krwi.
- Tu musiała dziać się prawdziwa rzeźnia… - szepnęłam.
- Jak można być tak okrutnym? – zapytała Maka, rozglądając się.
- Nie marnujmy czasu, tylko sprawdźmy te cholerne ruiny i miejmy to już z głowy. – mruknął Black Star.
  Przytaknęliśmy i bez słowa rozdzieliliśmy się, wchodząc między ruiny.
- Tu nic nie ma. – stwierdziłam po chwili, popychając ledwo trzymające się na zawiasach drzwi. Te zaskrzypiały i otworzyły się, wpuszczając trochę światła do zdemolowanego wnętrza niewielkiej chatki. Zmrużyłam oczy, dostrzegając w kącie jakąś zgarbioną postać. Cofnęłam się za próg.
- Hej! Tu ktoś jest! – zawołałam, a chwilę później dołączyła do mnie reszta drużyny.
Zgarbioną postacią okazała się być staruszka, cudem ocalała z tej istnej rzeźni.
- Proszę pani? – zapytała Maka, podchodząc do kobiety.
- Zostawcie mnie! Odejdźcie! – krzyczała kobieta, kuląc się. – Weźcie wszystko co chcecie, ale nie zabijajcie mnie! Już i tak wiele czasu mi nie zostało…zlitujcie się nad biedną staruszką…
- Nic pani nie zrobimy. Jesteśmy uczniami Shibusen, przyszliśmy pani pomóc. – oznajmił Kid, postępując krok do przodu.
- Shibusen? – kobieta podniosła głowę.
Kilka minut później wspólnymi siłami doprowadziliśmy pomieszczenie do jako takiego stanu. Chłopcy pomogli kobiecie usiąść przy niewielkim stole, a miejsce naprzeciwko niej zajęła Maka. Pozostali, w tym ja, ustawiliśmy się obok.
- Więc… co się tutaj stało? – zaczęła Maka.
- Przyszli znikąd. Grozili, mordowali. Zabili wszystkich. Udało mi się przeżyć, bo gdy tu przyszli, byłam w górach. Zbierałam zioła…
- Wie pani czego chcieli?
- Szukali czegoś. Nie wiem czego…
- Dobrze, nie będziemy już pani więcej męczyć, zaraz pójdziemy i…
- Oni tu wrócą! – zawołała drżącym głosem staruszka, łapiąc Makę za dłoń i wbijając w nią palce, tak że zielonooka aż się skrzywiła. – Na pewno tu wrócą i mnie zabiją!
- Kto? Kto tu wróci? – tym razem pytanie zadał Kid.
- Oni! Oni! – w oczach kobiety można było dojrzeć obłęd.
- Arachnophobia? – podsunęła Maka.
- Wrócą tu… - szepnęła tylko staruszka.
- To nie ma sensu. Zostawmy tą staruchę i zabierajmy się stąd. – prychnął Black Star.
- Black Star! – upomniał go głos Tsubaki, dochodzący z miecza, który trzymał w dłoniach. Ja w tym czasie wbiłam mu łokieć między żebra.
- Dobra, już dobra! – wrzasnął niebieskowłosy, wychodząc z pomieszczenia.
Maka przeprosiła kobietę, zapewniła, że nic jej nie grozi, po czym opuściliśmy jej domek.
- No i nie dowiedzieliśmy się niczego nowego – westchnęłam.
- Mówiłem, że to tylko strata czasu. – parsknął Black Star. – Ale oczywiście nikt mnie nie słuchał. Zobaczycie jeszcze, jak przerosnę Boga, to wszyscy będziecie do mnie przychodzić na kolanach, prosząc o radę!
Przewróciłam oczami, ale nagle stanęłam jak wryta.
- Coś nie tak, Keira? – Maka przystanęła kawałek dalej. Pozostali również zatrzymali się, spoglądając na mnie. Nie odpowiedziałam, tylko wskazałam ręką na ruiny jednego z budynków. Wszystko oblepione było tam pajęczą siecią, a z cudem trzymającego się jeszcze dachu, zwisał wielki kokon. Przełknęłam głośno ślinę.
- Co to ma być? – Kid zmarszczył brwi.
- O kurna, ale to musiało być wielkie bydle z tego pająka! – krzyknął Black Star.
- Taaa…jeśli gdzieś tu czai się mamuśka tego…czegoś, to wolałbym jej nie spotkać. – stwierdził Soul.
W tej chwili powietrze między nami przecięło spore ostrze, które wbiło się w kokon. Soul błyskawicznie przybrał postać kosy, wpadając prosto w dłonie Maki. Ona, ja, Kid i Black Star, ustawiliśmy się plecami do siebie, gotowi do walki. Zacisnęłam dłonie na rękojeści swojego tachi, na którego ostrzu pojawiły się oczy Tove’a.
- Wszystko w porządku? – zapytał chłopak. Jego głos był zniekształcony z powodu formy w jakiej w tej chwili się znajdował.
- Taa. – mruknęłam.
- Uważaj na siebie. – powiedział jeszcze, po czym ostrze wróciło do normalnego wyglądu.
  Nie musieliśmy długo czekać na atak. Spora grupa osób w szarych strojach i z białymi maskami na twarzach, wyłoniła się częściowo zza ruin, a częściowo zbiegając ze zbocza góry. W dłoniach dzierżyli najróżniejsze rodzaje broni białej – mieli wszystko czym można było dźgać, siekać, ciąć i rzucać.
- Gotowi? – zapytała Maka.
- Gotowi. – odpowiedzieliśmy chórem, po czym rzuciliśmy się w wir walki.

  Błysk ostrz, zgrzyt metalu, wystrzały z pistoletów Kid’a towarzyszyły nam przez cały czas trwania bitwy. Właśnie odskakiwałam do tyłu, aby uniknąć ciosu jednego z członków armii „Arachnophobii”, kiedy zauważyłam, że kokon się poruszył. Zadałam szybki cios i mężczyzna padł na podłoże, z powiększającą się szkarłatną plamą na szarym stroju. Po chwili jego ciało rozpadło się, pozostawiając po sobie jedynie czerwoną lewitującą kulę – jego duszę.
  Odwróciłam się powoli w stronę budynku z kokonem i zamarłam. Z dziury, którą zrobiło ostrze wbite w kokon przed walką, w zastraszającym tempie wychodziły pająki. Była ich cała chmara. Zlazły z kokonu na ziemię, kierując się w stronę pola walki. Ziemia od nich momentalnie przybrała czarny kolor. Wpatrzona w poruszającą się ciemną masę, nie zauważyłam nadchodzącego ciosu i padłam na ziemię. Jęknęłam i zamachnęłam się, trafiając ostrzem w brzuch przeciwnika. Podniosłam się do pozycji siedzącej, a następnie z piskiem zaczęłam się cofać po podłożu, gdy robale skierowały się w moją stronę. Zerwałam się na równe nogi i szłam tak długo, aż moje plecy natrafiły na przeszkodę w postaci ściany jakiegoś budynku.
- Precz, precz, precz ode mnie! – załkałam, czując napływające do oczu łzy.
- Keira! Uspokój się! – odezwał się Tove, gdy zamachałam nim niezdarnie.
Niestety pająki już do mnie dotarły i zaczęły wspinać się po moich nogach. Wrzasnęłam rozpaczliwie, zanosząc się szlochem uderzyłam plecami w ścianę.
- Keira? – Maka odwróciła się w moją stronę. – To tylko pająki! Nic ci nie zrobią!
Ja takiej pewności nie miałam. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam łaskoczące odnóża pająka, wspinającego się po moim ramieniu, a następnie szyi. Chciałam go zrzucić, ale wtedy poczułam bolesne ukłucie w miejscu, gdzie siedział. Upadłam na kolana, a co raz więcej robali wchodziło na moje ciało. Sparaliżowana strachem nie mogłam nic zrobić. Czułam jak pająki wciskają mi się pod ubranie, wchodzą do uszu, ust. Nic już nie widziałam, przestałam nawet łkać.
- Keira, weź się wgarść! – usłyszałam krzyk któregoś z przyjaciół. – Co się z tobą dzieje?!
- Kid, zróbże coś! – to chyba Maka. – Zestrzel z niej te robale!
- Nie! Jeszcze w nią trafię! – po czym nastąpiła seria strzałów, ale nie w moją stronę.
- Keira, błagam cię, podnieś się, walcz! – nalegał Tove, ale ja tylko mocniej zacisnęłam na nim palce.
Nie mogę, nie dam rady, pomyślałam.
- Rezonans Dusz! – krzyk Kid’a. Czyli walka robiła się poważna. – Death Cannon!
Po tym nastąpił wielki wybuch, a po nim wrzaski przeciwników.
- Dalej, Keira, zróbmy to! – Tove wciąż nalegał. – Damy radę!
Wciąż siedziałam w bezruchu. Potrafiłam tylko myśleć o odnóżach i odwłokach wędrujących po moim ciele, muskających moją skórę.
- Damy radę. No, dalej.
Damy radę. To tylko robale, tylko robale.
Skupiłam się na tyle na ile tylko mogłam. Zacisnęłam powieki.
- Rezonans Dusz! – wrzasnęłam.
Poczułam jak dusza Tove’a zbliża się do mojej, synchronizują się i łączą ze sobą.
- Pogromca Burz!
Broń w moich dłoniach rozbłysła niebieskawym blaskiem. Ostrze zaczęło się wydłużać i rozszerzać. Panika jednak wciąż mnie nie opuściła. Za bardzo się bałam, byłam za mało skupiona. Pogromca Burz rozprysł się w moich rękach. Siła tego wybuchu wyszarpnęła mi tachi z rąk. Miecz brzdęknął, uderzając o podłoże kawałek dalej, podczas gdy ja sama upadłam. Zwinęłam się na ziemi w kłębek. Jedynym plusem nieudanego ataku było zniknięcie pająków.
- Nie czas na wylegiwanie się! Podnoś dupsko i do roboty! – usłyszałam za mną głos Black Stara, a nad moją głową przeleciała łańcuchowa kosa, uderzając w żołnierza „Arachnophobii”.  Zacisnęłam dłonie w pięści, podnosząc się. Ponownie sięgnęłam po tachi i wróciłam do walki.
  Oddział „Arachnophobii” wyraźnie ucierpiał. Albo zmienił swoje plany. Wielu żołnierzy poległo w walce, pozostałe niedobitki w pewnym momencie po prostu uciekły z powrotem w góry. Uznając, że jest już bezpiecznie, pozwoliliśmy by nasze bronie wróciły do swoich ludzkich form. Tak więc, mój tachi stał się na powrót ludzką wersją Tove’a, kosa łańcuchowa Black Stara przybrała zwyczajną formę Tsubaki, bliźniacze pistolety Kid’a zmieniły się w Liz i Patty, a kosa Maki przeobraziła się w Soul’a.
  Z ponurą miną poprawiałam czarne rękawiczki bez palców na moich dłoniach, kiedy stanął przede mną Kid.
- Co to jest? – przesunął delikatnie palcami po mojej szyi. W pierwszej chwili zarumieniłam się i spuściłam wzrok, by nie patrzeć w jego złote oczy, ale zaraz syknęłam z bólu
- Źle to wygląda. Robi się czerwone i puchnie.
- Trzeba będzie ją zabrać do profesora Steina albo Nygus. – stwierdziła Maka.
Potarłam się po karku i ponownie syknęłam.
- Nie dotykaj. – skarcił mnie Tove, łapiąc mój nadgarstek.
- No cóż, chyba nic już tu po nas. – stwierdziła Liz, przeciągając się. – Spadamy stąd?

  Kilka chwil później siedzieliśmy już w pociągu, jadącym w kierunku Death City. Przez całą drogę powrotną nie odezwałam się ani słowem. Przyjaciele kilkakrotnie próbowali mnie zagadywać, ale ja uparcie milczałam. Odczuwałam swój atak paniki w miasteczku, jako osobistą porażkę. Cały czas dręczyły mnie nie wesołe myśli, a nawet wyrzuty sumienia. W międzyczasie, kiedy ja byłam pogrążona w swoich myślach, Maka skontaktowała się z ojcem Kid’a i złożyła mu raport z misji. Opowiedziała też o pająkach, ale ani słowem nie wspomniała o moim „popisie”. Odrobinę mi ulżyło.
  W Shibusen skierowaliśmy swoje kroki do pokoju pielęgniarskiego, gdzie Nygus opatrzyła moją ranę na szyi i wręczyła mi słoiczek maści o niezbyt przyjemnym zapachu. Następnie Maka zaprosiła nas do swojego mieszkania. Kiedy ona poszła po napoje dla nas, my rozgościliśmy się w salonie. Ze zrezygnowaniem opadłam na kanapę i ukryłam twarz w dłoniach.
- Jestem beznadziejna. – jęknęłam.
- Heeej, nie przejmuj się. – Liz usiadła obok mnie, pocieszającą głaszcząc mnie po plecach.
- Co tak właściwie się tam stało? – zapytał Soul, opierając się o framugę drzwi.
- Ja… - przerwałam by zaczerpnąć powietrza. – Mam arachnofobię…
- Dlaczego nic wcześniej nie mówiłaś? – zapytała Maka, stając w drzwiach z tacą z napojami.
- Bałam się, że mnie wyśmiejecie. – przyznałam zgodnie z prawdą.
- Kochana, każdy z nas czegoś się boi. – powiedziała Liz.
- Oprócz mnie. – stwierdził Black Star. – Ja niczego się nie boję. Powinnaś brać ze mnie przykład.
W tej chwili Tsubaki, chociaż zwrócona w moją stronę z uśmiechem na twarzy, uderzyła swojego partnera w głowę.
- Ej! Przestaniecie mnie bić?! – wrzasnął Black Star. – Baby…
- Liz, ma rację. Każdy czegoś się boi. – potwierdziła Maka, stawiając szklanki na stole.
- Przykładowo, Kid boi się asymetrii.
Siostra Liz wybuchła śmiechem, pokazując na swojego i swojej siostry partnera palcem.
- Co na to poradzę? Asymetria mnie obrzydza. – wzdrygnął się czarnowłosy.
- A Soul bał się i chyba nadal boi, opętania przez czarną krew. – dodała Maka.
Białowłosy spiorunował Makę spojrzeniem, po czym wzruszył ramionami.
- Tak, to prawda. I ty, Keira, nie powinnaś się wstydzić swojego lęku.
- No właśnie, w końcu jesteśmy twoimi przyjaciółmi. – uśmiechnęła się Maka.
- Pomożemy ci zwalczyć twój strach. – wtrąciła spokojnie Tsubaki.
- Dokładnie! – poparła ją Liz.
- Zabijemy robale, zabijemy robale. – śmiała się Patty.
Powiodłam wzrokiem po twarzach przyjaciół. Liz, Patty, Maka, Tsubaki, Soul, Black Star, Kid i Tove – każdy uśmiechał się do mnie ciepło, przyjaźnie.
- Jesteście kochani. – odwzajemniłam uśmiech.
  Dalsza część dnia minęła nam już spokojnie, jak zwykle na wygłupach i rozmowach. Zapomniałam o swoim lęku, przynajmniej chwilowo. Od czasu do czasu pocierałam tylko dłonią opatrunek na szyi. Nie mogłam powstrzymać tego odruchu.

  Staruszka prowadzona przez dwóch strażników znalazła się w wielkiej sali, głęboko pod ziemią. Na wprost niej, na tronie, który przypominał raczej wielką pajęczynę, niż tron, siedziała kobieta cała w czerni.
- O, Pani! – staruszka skłoniła z szacunkiem siwą głową.
- Przejdź do konkretów. Dziewczyna została zainfekowana?
- Tak.
- Jesteś tego pewna?
- Jestem tego tak pewna, jak twojej potęgi, Arachne.
- Świetnie. – wiedźma wykrzywiła usta w paskudnym uśmiechu. Pstryknęła palcami, a strażnicy złapali staruszkę za ramiona.
- C-co? Pani, o co tu chodzi?
- Nie jesteś mi już potrzebna. – kobieta machnęła dłonią na strażników. – Pozbądźcie się jej.
- A-ale…obiecałaś mi…
- A ty uwierzyłaś w obietnice wiedźmy? – czarnowłosa zaśmiała się i zasłoniła twarz wachlarzem.
- Arachne, ty stara wiedźmo! – wrzeszczała stara kobieta, gdy strażnicy wlekli ją przez korytarz.
- Czas rozpocząć przedstawienie. – oczy Arachne rozbłysły, a jej śmiech niósł się echem po podziemnym pałacu. 

1 komentarz: