Strony

piątek, 26 października 2018

Numer 9


Z niespokojnego snu wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Kiedy damski krzyk przeciął powietrze, każąc wszystkim opuścić łóżka, oczy Natsume były już szeroko otwarte.
            – Śniadanie za dziesięć minut – oznajmiła kobieta stojąca w drzwiach. Nie czekając na niczyją reakcję, opuściła pomieszczenie.
            Słysząc charakterystyczne kliknięcie zamka w drzwiach, oderwał wreszcie wzrok od spodu znajdującego się nad nim łóżka i rozejrzał się po pokoju skąpanym w szarości poranka. Wypełniały go dzieci obu płci, najmłodsze miało może siedem lat, a najstarsze trzynaście.  Wszystkie dziwnie jak na tak młody wiek ponure, ciche i zamknięte w sobie. Dziewczynka skulona na łóżku po przeciwnej stronie pokoju łkała cicho z twarzą wtuloną w poduszkę. Siedzący na podłodze obok chłopiec pustym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń. Pozostałe dzieci krzątały się w milczeniu, ścieląc łóżka i zakładając na siebie identyczne stroje, składające się z tenisówek, prostych spodni oraz koszul. Każda część ich odzieży była w tym samym białym kolorze, tak jak niemal wszystko inne, co widywali na co dzień. Białe były ściany, sufity oraz podłogi większości pomieszczeń, w jakich przyszło spędzać im życie, białe były stroje zajmujących się nimi opiekunów, białe były meble i pościel. Tak, jakby wszystko w tym miejscu zostało wyprane z wszelkich kolorów.
            Natsume niechętnie odrzucił szorstki choć ciepły koc i skrzywił się, kiedy jego bose stopy dotknęły chłodnych paneli pokrywających podłogę. Mechanicznymi ruchami złożył koc, wytrzepał poduszkę, poprawił prześcieradło i zmienił ubranie, po czym dołączył do grupy jedenastu dzieci ustawionych już w równym szeregu. Niektóre z nich miały opuszczone głowy, inne zaciskały drobne pięści, a w oczach jeszcze innych wciąż błyszczały łzy. Wszystkie zachowywały jednak zgodne milczenie, czekając cierpliwie na przybycie opiekunki, która następnie zaprowadziła je do jadalni stanowiącej chyba największe pomieszczenie w całym budynku. Dzieci kolejno odebrały tace zapełnione breją w bliżej nieokreślonym kolorze, suchym chlebem oraz szklankami z wodą i posłusznie zajęły swoje miejsca przy długich stołach.
            Jedynym słyszalnym odgłosem w czasie posiłku było pobrzękiwanie sztućców i naczyń raz po raz podnoszonych i opuszczanych w ponurym, pozbawionym energii rytmie.
            Starając się bez wąchania połykać kolejne łyżki ledwie zjadliwej potrawy, Natsume wpatrywał się beznamiętnie w zegar zawieszony na ścianie tuż naprzeciwko jego stolika. Śledząc ruch czarnych wskazówek na białej tarczy zastanawiał się, czemu akurat jego musiał spotkać taki los.
            W Domu Dziecka Rhea przebywał od kilku miesięcy. Wystarczyło mu jednak parę dni, by zorientować się, że to wcale nie był zwykły ośrodek sprawujący opiekę nad pozbawionymi rodziny dziećmi. Nie, on prawie w niczym nie przypominał domu dziecka, w który uprzednio przebywał Natsume. Po paru tygodniach podsłuchiwania i własnej obserwacji dowiedział się, że w rzeczywistości trafił do placówki badawczej prowadzącej eksperymenty medyczne na dzieciach. Grupy dzieci, do której należał, nie spotkał jeszcze los królików doświadczalnych, ale czuł, że prędzej czy później, ulegnie to zmianie. „Obiekty testowe”, jak określali je pracownicy Domu Dziecka trzymano zwykle w odosobnieniu, lecz czasem Natsume słyszał ich krzyki niosące się korytarzami. Później nawiedzały go one w snach, przemieniając je w koszmary, z których nierzadko budził się zlany potem. Sądząc po ciągłym strachu, jaki widział na twarzach innych podopiecznych, nie był jedynym, który wiedział, co działo się z ich starszymi towarzyszami. Opiekunowie powtarzali im z kolei, że jeśli będą się grzecznie zachowywać i dobrze spisywać, to wkrótce znajdą nowy dom. I dzieciaki w to wierzyły. Każde włącznie z nim trzymało się naiwnej nadziei na odzyskanie wolności i zostanie otoczonym prawdziwą opieką i miłością. Dlatego każdego dnia mimo strachu, samotności i cierpienia posłusznie wykonywały polecenia opiekunów. Chodziły na regularne badania, uczyły się, wykonywały przydzielone im prace. A kiedy wieczorem gasły światła i zostawały same, dopiero wtedy pozwalały sobie na płacz. Z doświadczenia wiedziały, że okazywanie takich emocji przed opiekunami lub sprzeciwienie się im było karane.
            Nagle stukanie sztućców ustało i w powietrzu zawisła ciężka cisza. Natsume zamrugał i odwrócił głowę w stronę, w którą skierowane były wszystkie pozostałe spojrzenia. Do jadalni wkroczył mężczyzna w białym lekarskim kitlu. Miał gładko zaczesane ciemne włosy i lekki zarost, a oczy sprawiające wrażenie ciągle zmrużonych skrywały się za szkłami okularów w cienkich, metalowych oprawkach. Wszystkie dzieci przyglądały mu się z czujnością godną surykatek wypatrujących zbliżającego się do nich drapieżnika. Ten człowiek oznaczał bowiem kłopoty. Jego pojawienie się zawsze związane było z eksperymentami. Choć było to nieuniknione, nikt nie chciał zostać nowym królikiem doświadczalnym.
            Mężczyzna tymczasem rozmawiał o czymś cicho z jedną z opiekunek. Co jakiś czas stukał palcami w trzymaną w dłoniach podkładkę z dokumentami, przebiegając jednocześnie wzrokiem po twarzach zebranych. Zupełnie jakby szukał swojej nowej ofiary.
            – Zatem które? – zapytała kobieta na tyle głośno, by również dzieci mogły ją usłyszeć. W reakcji na to wszystkie jak jeden organizm wstrzymały oddech, wymieniając między sobą pełne przestrachu spojrzenia.
            Natsume opuścił dłonie na uda, ocierając je z potu. Następnie wbił paznokcie w kolana, by zwalczyć drżenie rąk.
            Mężczyzna, nie zdając sobie sprawy z wiszącego w powietrzu strachu albo kompletnie go ignorując, spojrzał w swoje notatki i oznajmił:
            – Na razie Numery Cztery i Dziewięć.
            Śmiertelną ciszę przerwał stukot metalowej łyżki upadającej na tacę. Natsume zerknął w bok na chłopca siedzącego kilka krzeseł dalej. Był to ten sam, który nie dalej jak kilkanaście minut temu siedział z nieobecnym wyrazem twarzy na podłodze ich sypialni. Teraz jego dolna warga drżała, podobnie jak wciąż uniesiona dłoń. Chłopiec odnalazł wzrok Natsume i poruszył bezgłośnie ustami. Natsume skinął tylko głową, a jego wzrok powędrował do szerokiej bransolety opinającej ciasno jego lewy nadgarstek. Widniejący na niej numer nie pozostawiał mu złudzeń. Był Numerem Dziewięć. Wyrok zapadł.
            Mężczyzna w kitlu opuścił stołówkę, a opiekunka nakazała wznowienie posiłku. Sztućce zabrzęczały ponownie, choć większość obecnych straciła apetyt. Natsume nie tknął już nawet swojej porcji, ponownie skupiając uwagę na zegarze. Każdy  ruch wskazówek przybliżał go do horroru, jaki do tej pory prześladował go tylko w snach. Nie wiedział, jak miały wyglądać eksperymenty, ale z każdą upływającą minutą odczuwał coraz większe przerażenie przeszywające jego drobne ciało i zamieniające krew w lód.
            Po skończonym posiłku dwóch opiekunów oddzieliło Natsume oraz Numer Cztery od reszty grupy. Poprowadzili ich do tej części budynku, do której wcześniej surowo zabraniano im wstępu. Mijali zamknięte, oznakowane drzwi, lecz szli zbyt szybko, by Natsume mógł odczytać napisy znajdujące się na tabliczkach. Opiekunowie wprowadzili ich do pomieszczenia wyglądającego jak najzwyklejszy gabinet lekarski. W jego centralnej części stała kozetka, wzdłuż ścian natomiast ciągnęły się przeszklone gabloty pełne butelek oraz pudełeczek o etykietkach w najróżniejszych kolorach. Przy drzwiach znajdowało się masywne biurko, za jakim siedział ten sam mężczyzna, który chwilę temu wydał wyrok na Natsume i Numer Cztery. Opiekunowie ukłonili mu się sztywno, a on rozciągnął wargi w uśmiechu, poprawiając okulary palcem wskazującym.
            – Witajcie, chłopcy. Jestem doktor Nakamura. Jak wasze samopoczucie?
            Natsume kątem oka zerknął na stojącego obok chłopca. Ten, choć krew odpłynęła mu z twarzy, stanowczo zaciskał usta w wąską linię.
            Doktor Nakamura westchnął z rezygnacją.
            – Dlaczego większość z was nie chce ze mną rozmawiać? Nie mam pojęcia, co dzieje się z tym młodym pokoleniem…
            – Może gdybyście lepiej nas traktowali, to robilibyśmy to samo – powiedział Natsume głosem nieco głośniejszym od szeptu.
            Numer Cztery rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
            – Och, a więc przynajmniej jeden z was potrafi mówić. Świetnie! Mówisz o lepszym traktowaniu. Masz zatem jakieś konkretne zażalenia… – Doktor spojrzał w swoje notatki. – Numerze Dziewięć?
            – To jakiś żart?
            Opiekun tkwiący do tej pory sztywno za plecami Natsume poruszył się nerwowo.
            – Słucham? – zapytał doktor Nakamura. Uśmiech nie znikał z jego twarzy.
            – Żartuje pan? – powtórzył Natsume, ignorując znaki dawane mu przez zaniepokojonego towarzysza. – Nie widzi pan, jak nas tutaj traktują? To nie jest dom dziecka, to jest…
            – To jest co, Dziewiątko? Proszę bardzo, mów dalej.
            – Więzienie. Tortury – wyrzucił z siebie chłopiec. Myślał, że może mężczyzna okaże mu litość. Przecież wciąż pozwalał mu mówić, jakby naprawdę interesowało go to, co miał do powiedzenia. To musiało coś znaczyć. Może po prostu musiał usłyszeć, jak oni się tutaj czuli. Może to wystarczyło, by zmienił sposób postępowania i puścił ich wolno. Natsume otworzył usta, żeby mówić dalej, lecz wtem poczuł dłonie opiekuna zaciskające się na jego ramionach.
            Nakamura wstał, obszedł powoli biurko i pochylił się, by spojrzeć Natsume w twarz.
            – To, co mówisz, jest bardzo ciekawe – mówił łagodnie, patrząc mu w oczy. Natsume czuł się jak bezbronne zwierzątko pochwycone w sidła przez myśliwego. Szarpnął się, ale palce opiekuna jedynie mocniej zacisnęły się na jego rękach, sprawiając mu ból. – Ale chyba nie masz o tym pojęcia.
            Wyciągnął do niego dłoń o długich, smukłych palcach. Natsume odwrócił gwałtownie głowę. Mężczyzna zacmokał z dezaprobatą.
            – Przecież nie zrobię ci krzywdy – to powiedziawszy, złapał go za podbródek i siłą odwrócił jego twarz w swoją stronę. Kąciki ust mężczyzny uniosły się w przyprawiającym o ciarki uśmiechu. – Masz całkiem ładną buźkę. Mam nadzieję, że będziesz dobrze współpracował, bo aż szkoda byłoby ją w jakikolwiek sposób uszkodzić. To jak, będziesz grzecznym chłopcem?
            Natsume uparcie wpatrywał się w jego oczy, szukając w nich czegokolwiek, co mogłoby podsycić jego wątłą nadzieję na lepszy los. W końcu minimalnie skinął głową. Zadowolony mężczyzna klasnął w dłonie, zarządzając rozpoczęcie badań. Obu chłopców poddał doskonale już im znanym badaniom, takim jak zmierzenie ciśnienia, osłuchanie klatki piersiowej, badanie odruchów oraz słuchu i wzroku. Wszystkie wyniki skrupulatnie notował w pokaźnych rozmiarów notatniku. Na koniec pobrał im jeszcze krew i odesłał do zupełnie nowego pokoju, w którym od teraz mieli nocować. Chociaż słowo „pokój” według Natsume raczej nie było najlepszym określeniem na klitkę, w której mieściło się zaledwie jedno piętrowe łóżko i prawie nic poza nim.
            – Powinieneś bardziej uważać – przemówił Numer Cztery, kiedy już zostali sami. – Jeśli będziesz im pyskował…
            – To co? – spytał ponuro Natsume. Splótł dłonie za głową i skierował swój wzrok na sufit, a raczej w miejsce, w którym powinien się on znajdować. W ich nowym pokoju nie było nawet okna, więc po zgaszeniu światła zapanowała całkowita ciemność. – Gorzej już chyba być nie może.
            Jego towarzysz odpowiedział dopiero po kilku, może kilkunastu sekundach.
            – Jeśli jesteś tego pewny. Ja na twoim miejscu byłbym bardziej ostrożny.
            Natsume zamknął oczy i cicho westchnął.
            – I tak nie wiemy, co nam zrobią. Myślisz, że codziennie będą nas tylko tak badać?
            – Myślałem, że nie jesteś aż tak głupi – zabrzmiała stłumiona odpowiedź. Czwórka ziewnęła głośno. – Zawsze wydawałeś mi się całkiem mądry. Ale może się pomyliłem.
            Natsume skrzywił się, nieco urażony. Odwrócił się na bok i przycisnął twarz do poduszki, próbując zasnąć. Obawiał się tego, co miały przynieść mu kolejne dni.

            Następny dzień zaczął się podobnie do poprzedniego. Kiedy już pościelili łóżka, opiekunowie zabrali ich na stołówkę, ale tym razem kazali usiąść im przy innym stoliku, z dala od ich poprzedniej grupy. Natsume czuł na sobie zaciekawione spojrzenia pozostałych dzieci, ale opiekunowie zadbali o to, aby nie mógł się za bardzo do nich zbliżyć i czegoś im powiedzieć. Po śniadaniu został wraz z Numerem Cztery ponownie zaprowadzony do gabinetu Nakamury. Po drodze dołączyła do nich kobieta – opiekunka sprawująca często nadzór nad ogółem dzieci podczas posiłków czy też różnych wspólnych aktywności. Natsume nie był pewny, ale miał wrażenie, że pełniła jakąś ważną rolę w Rhei. W gabinecie zajęła miejsce przy drzwiach, skąd miała na wszystko oko.
            Doktor zaczął od badań, w międzyczasie porównując ich wyniki z tymi z poprzedniego dnia. Kobieta cały czas w milczeniu przyglądała się jego poczynaniom. W pewnym momencie Nakamura podszedł do niej i oboje zaczęli ze sobą wymieniać uwagi. Natsume wytężał słuch, chcąc dowiedzieć się, o czym rozmawiali. Posługiwali się jednak specjalistycznym językiem, więc wyłapane słowa i tak nie miały dla niego większego sensu. Zrozumiał tyle, że pod koniec tej rozmowy kobieta pozwoliła na coś doktorowi, co wielce go uradowało. Z zachwytem wypisanym na twarzy otworzył metalową skrzynkę spoczywającą na blacie biurka. Ostrożnie wyjął z niej dwie szklane ampułki. Jedną z nich włożył do kieszeni swojego fartucha i sięgnął po strzykawkę. Odwrócił się ku chłopcom, posyłając im uśmiech, który zapewne miał wpłynąć na nich pokrzepiająco. W rzeczywistości sprawił jednak, że Natsume zapragnął rzucić się do ucieczki. Ciało wręcz aż go świerzbiło. Wystarczyłoby tylko zeskoczyć z kozetki i pomknąć ku drzwiom. Wiedział jednak, że nie miał szans przeciwko czwórce dorosłych ludzi. Przełknął więc tylko ślinę i wcisnął drżące dłonie między kolana.
            – Który z was jako pierwszy chce zakosztować nowego etapu moich badań? – Doktor przeniósł wzrok z twarzy Natsume na Numer Cztery. – Może ty?
            Chłopiec nie protestował. Zaciskając przez cały czas zęby, pozwolił, by mężczyzna ujął jego wątłe ramię i wbił w nie igłę. Natsume z napięciem przyglądał się mętnej substancji wnikającej stopniowo w ciało jego towarzysza.
            Na rezultat dziwnego zastrzyku nie trzeba było długo czekać. Natsume widział, jak po kilku minutach ciało Czwórki zwiotczało. Z jego oczu zniknął blask, powieki opadły i gdyby nie gotów do podtrzymania go opiekun jego ciało zapewne runęłoby bezwładnie na podłogę.
            – Wspaniale! – zawołał doktor Nakamura. Zanotował coś pospiesznie w swoim notesie i podszedł bliżej, chcąc lepiej przyjrzeć się nieprzytomnemu chłopcu.
            Natsume poczuł narastające w nim przerażenie.
            – Co mu zrobiliście? – wykrztusił, a gdy zdał sobie sprawę, że nikt nie zwrócił na niego uwagi, skoczył na równe nogi i powtórzył o wiele głośniej. – Co zrobiliście?!
            Nawet się nie odwróciwszy, doktor nakazał jednemu z opiekunów złapanie i unieruchomienie Natsume. Chłopiec szarpał się, krzyczał i wierzgał. Na marne. Mężczyzna był od niego o wiele silniejszy. Drugi opiekun w międzyczasie spomiędzy gablot wysunął mebel, na który Natsume jakoś nie zwrócił wcześniej uwagi. Kształtem i wielkością przypominał mu fotel z gabinetu dentystycznego. Z tym drobnym szczegółem, że z jego podłokietników oraz podnóżka wystawały grube, skórzane pasy. Natsume zaczął walczyć jeszcze zacieklej. Wierzgał, kopał, próbował nawet ugryźć opiekuna w rękę. Mimo to, mężczyźnie udało się dowlec go do fotela i z pomocą drugiego opiekuna zacisnął pasy wokół jego nadgarstków oraz kostek.
            Wreszcie doktor zwrócił na niego uwagę. Błysnął zębami w szerokim uśmiechu, zbliżając się do niego z przygotowaną już strzykawką w dłoni.
            – Przecież miałeś być grzecznym chłopcem – zauważył karcącym tonem. – Wiesz, że złe zachowanie musi zostać ukarane?
            Natsume bez słowa, z przerażeniem wpatrywał się w połyskująca w świetle jarzeniówek igłę, białawą substancję i na palce gotowe w każdej chwili nacisnąć tłok. Nie wiedział, co miało się z nim stać. Wykręcił głowę, by spojrzeć na chłopca leżącego na kozetce. Wciąż nie odzyskał przytomności. Czy Natsume miał podzielić jego los?
            – Numerze Dziewięć, spójrz na mnie – polecił doktor. Był już tak blisko. Natsume jeszcze raz podjął walkę. Próbował szarpać się na fotelu, a do oczu napłynęły mu łzy. Ponad ramieniem Nakamury dostrzegł towarzyszącą im kobietę. Tkwiła nieruchomo na swoim miejscu. Spojrzał na nią błagalnie, a ona jedynie skrzyżowała ramiona na piersi i przypatrywała się zajściu. Jej twarz była wyprana z jakichkolwiek emocji.
            – Nie! Proszę, przestańcie!
            – Już ci mówiłem, Dziewiątko. Nie zrobię ci krzywdy pod warunkiem, że będziesz grzecznym chłopcem. Natomiast, jeżeli nie będziesz mnie słuchał, to zostaniesz ukarany. Myślałem, że rozumiesz tę prostą zasadę. – Mężczyzna spojrzał na niego tak, jakby Natsume go zawiódł. – Dziś jeszcze puszczę ci to płazem, ale następnym razem…
            W tej chwili Natsume poczuł bolesne ukłucie w ramię. Po jego policzkach spłynęły łzy.
            – I już po krzyku – oznajmił doktor, wolną ręką mierzwiąc ciemną czuprynę chłopca. – Nie ma powodu do płaczu.
            Usta Natsume zadrżały. Oddychanie stało się dla niego nadzwyczaj trudne. Mijały sekundy i minuty, a wszyscy dorośli przyglądali mu się z nieskrywanym wyczekiwaniem. Wkrótce poczuł nieprzyjemne mrowienie sztywniejących kończyn. Załkał cicho, zrobiło mu się ciemno przed oczami i stracił przytomność.

            Doktor Nakamura dotrzymał swojej obietnicy. Kolejne dni stały się dla Natsume prawdziwym piekłem. Oddzielono go od Numeru Cztery i nawet posiłki zaczęto wydzielać mu osobno, nie prowadząc już na wspólną stołówkę. Kary wymierzane mu przez doktora były karami cielesnymi. Czasem ograniczały się do zwykłych uderzeń gołą ręką, czasem doktor sięgał po skórzany pas, a parę razy nawet po paralizator, w jaki uzbrojony był „na wszelki wypadek” każdy z opiekunów. Kiedy był już usatysfakcjonowany, wstrzykiwał Natsume kolejną dawkę mętnej substancji i obserwował jej wpływ na chłopca. Kary były bowiem jedynie pretekstem do sprawdzania oddziaływania tajemniczego leku na organizm Natsume w najróżniejszych warunkach. Natsume cierpiał. Każdego kolejnego dnia ból stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. Chłopiec niemal z ulgą witał igłę wbijaną w jego ciało. Dzięki temu chociaż przez kilka godzin dziennie niczego nie czuł.
            Pewnego dnia Natsume tylko stanął na progu gabinetu Nakamury i to już wystarczyło, by zgiął się wpół i zwrócił zjedzony przed paroma minutami posiłek. Prowadzący go opiekun skrzywił się z obrzydzeniem, złapał go za kołnierz i pospiesznie zaciągnął do łazienki.
            – Masz pięć minut na ogarnięcie się – warknął nim zatrzasnął za nim drzwi.
            Natsume czym prędzej podszedł do muszli klozetowej i do końca opróżnił swój żołądek. Siedział na zimnych kafelkach tak długo, aż pokonał zawroty głowy i szloch wstrząsający całym jego ciałem. Gdy już dostatecznie się uspokoił, obmył twarz i spojrzał w lustro. Odbijający się w nim chłopiec odwzajemnił jego smutne spojrzenie. W ciągu ostatnich tygodni jego wygląd uległ zmianie. Przydługie włosy stały się matowe, pod brązowymi oczami malowały się cienie, ciało straciło na wadze. Natsume pociągnął nosem. Czuł się słaby, zmęczony i obolały. A przede wszystkim, bał się. Strach nie opuszczał go ani na moment tak długo, jak pozostawał przytomny. Pragnął wrócić do poprzedniego domu dziecka, gdzie wszystko wydawało się o wiele lepsze. Pragnął, by to wszystko się skończyło.
            Niepewnie złapał palcami skraj koszuli i uniósł ją powoli, odsłaniając posiniaczone ciało. Wodził wzrokiem po skórze mieniącej się fioletem, zielenią i żółcią.
            Nagle drzwi łazienki otworzyły się i opiekun nieznoszącym sprzeciwu głosem oświadczył:
            – Idziemy!
            Natsume pospiesznie opuścił materiał koszuli. W drodze do gabinetu Nakamury minęło ich dwóch mężczyzn niosących na noszach czarny worek, skrywający coś podłużnego, mającego maksymalnie półtora metra długości. Z jednej strony zwisała z niego kartka z cyfrą. Natsume zmrużył oczy, a następnie otworzył je szeroko. Czwórka. Choć jego żołądek był pusty, ponownie zebrało mu się na wymioty. Chciał wierzyć, że to nie była  t a  Czwórka. Chciał, ale nie do końca potrafił.
            – Witaj, numerze Dziewięć – przywitał go pogodnie doktor, gdy Natsume ponownie stanął u drzwi jego gabinetu. – Zdaje się, że mamy dzisiaj lekkie opóźnienie. No nic, nie traćmy więcej czasu.
            Nakamura poddał Natsume rutynowym badaniom, po czym rozkazał mu zdjąć koszulę. Chłopiec sięgnął do guzików, lecz palce drżały mu tak bardzo, że nie potrafił ich rozpiąć. Zniecierpliwiony doktor postanowił więc wziąć sprawy w swoje ręce. Jednym szybkim ruchem przeciął nożyczkami materiał na plecach Natsume. Następnie jeden z opiekunów związał z przodu jego drobne nadgarstki i zmusił do uklęknięcia na białych kafelkach pokrywających podłogę. Doktor wziął do ręki przedmiot o czarnym uchwycie i zwisających z niego cienkich, splecionych ze sobą paskach. Natsume wstrzymał oddech, rozpoznając w narzędziu bat.
            – Cofamy się w czasie, doktorze Nakamura?
            Natsume zamrugał ze zdziwieniem i spojrzał na kobietę stojącą jak zwykle przy drzwiach. W jego obecności nie odezwała się ani razu od dnia, w którym Nakamura wykonał pierwszy zastrzyk. Od tamtego czasu towarzyszyła im podczas każdego spotkania, ale zawsze tylko bez słowa przyglądała się poczynaniom swoich współpracowników.
            Doktor zmierzył ją wzrokiem.
            – Co masz na myśli?
            – Takich narzędzi używano, zdaje się, jakieś paręset lat temu.
            – Cóż, czasem warto spróbować czegoś nowego. – Nakamura uderzył rękojeścią bata o wnętrze swojej dłoni. – Pamiętaj, że robimy to dla celów naukowych.
            – Pamiętaj, że to tylko dziecko – skontrowała kobieta, podchodząc nieco bliżej.
            – Gdybyś przypadkiem zapomniała, to przypominam ci, że to góra zarządziła przeprowadzenie badań właśnie na dzieciakach. To sieroty. Nikt za nimi nie tęskni, nikomu nie będzie ich brakować.
            Słowa doktora były bolesne, ale również prawdziwe. Natsume zdawał sobie sprawę, że nikt na niego nie czekał. Zawsze miał nadzieję, że ktoś się nim zainteresuje i pokocha jak własne dziecko. Teraz opuścił wzrok na własne dłonie, wiedząc że to, co doktor trzymał w rękach miało mu sprawić jeszcze więcej cierpienia niż jego słowa.
            – Nie o to chodzi. – Szpilki kobiety zastukały o podłogę. – To wciąż tylko bezbronne dziecko. Ledwie trzyma się na nogach. Mam wrażenie, że…
            Trzask.
            Oślepiająca fala bólu uderzyła w plecy Natsume tak mocno, że prawie upadł.
            Trzask.
            Natsume wrzasnął z bólu, zamykając oczy i wbijając paznokcie we wnętrza dłoni.
            Doktor po raz kolejny uniósł rękę, przygotowując się do zadania ciosu.
            – Przestań – odezwała się kobieta, ale zagłuszył ją kolejny trzask bata.
            Natsume krztusił się własnymi łzami, a na jego spodniach pojawiła się mokra plama. Kolejny cios rzucił go na podłogę. Bokiem głowy uderzył w kafelki. Przed jego oczami zatańczyły kolorowe plamy.
            – Przestań! – powtórzyła towarzyszka Nakamury, łapiąc go za rękę. – Wystarczy.
            Natsume przez łzy dostrzegł uśmiech doktora zastygłego w bezruchu, z wciąż uniesionym batem.
            – Od kiedy stałaś się taka wrażliwa na cudzą krzywdę, pani wiceprezes? – zapytał z wyczuwalną nutą ironii w głosie. Kobieta milczała. – Ale skoro tego sobie życzysz…
            Doktor zamienił bat na strzykawkę i kucnął obok Natsume. Kobieta wycofała się w stronę drzwi. Na odchodnym posłała Natsume spojrzenie, którego nie potrafił zinterpretować. Straciło to zresztą dla niego znaczenie, gdyż już po chwili ogarnęła go wyzwalająca od bólu i cierpienia ciemność.

            Tej nocy Natsume nie mógł zasnąć. Poszarpana skóra na plecach paliła go tak potwornym bólem, że nie był w stanie znaleźć sobie wygodnej pozycji. Zaciskając zęby na krawędzi szorstkiego koca, żałował, że działanie zastrzyku skończyło się tak szybko. Odetchnął przez zaciśnięte szczęki, siadając ostrożnie na krawędzi łóżka. Do jego uszu dobiegł dźwięk poruszającej się klamki. Poderwał głowę i wbił wzrok w drzwi, starając się dostrzec coś w ciemnościach. Jego pokój, tak jak wszystkie pozostałe sypialnie, był na noc zamykany na klucz, do którego dostęp mieli jedynie opiekunowie.
            Drzwi otworzyły się powoli i z korytarza dobiegł cichy damski głos.
            – Numerze Dziewięć?
            Natsume rozpoznał go od razu. Należał do kobiety, którą doktor Nakamura określił mianem „wiceprezes”. Natsume wyprostował się, ale nie ruszył ze swego miejsca.
            – Numerze Dziewięć? – głos kobiety zabrzmiał ponaglająco.
            – Czego pani chce? – wyszeptał, odsunąwszy koc od ust.
            – Pospiesz się i chodź tutaj. Nie mamy czasu.
            Natsume zawahał się. Nie miał pojęcia, czego kobieta mogła od niego chcieć. Obawiał się, że miały czekać go kolejne tortury. Cichy, wewnętrzny głosik podpowiadał mu jednak, żeby jej zaufał. Założył więc buty i wyszedł na korytarz.
            Kobieta zamknęła za nim drzwi, chwyciła go za rękę i pociągnęła przez pogrążony w mroku korytarz. Miał problem nadążyć za jej długimi, szybkimi krokami. W jej wolnej dłoni w rytm kroków kołysał się plecak.
            – Gdzie mnie pani zabiera?
            – Nie teraz – syknęła tylko w odpowiedzi.
            W budynku panowała kompletna cisza. Światła były zgaszone, a mijane pokoje –zamknięte. Wiceprezes skręciła w jeden z bocznych korytarzy i poprowadziła Natsume przejściami, które wymagały zeskanowania karty oraz podania hasła w czytnikach zamontowanych przy każdych kolejnych drzwiach. Przy czwartych z kolei zatrzymała się i kucnęła przed Natsume. Patrzyła na niego ciemnymi oczami błyszczącymi determinacją w blasku padającym z czytnika.
            – Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie, bo naprawdę mamy niewiele czasu – powiedziała, kładąc dłonie na jego ramionach. – Kiedy te drzwi się otworzą, musisz biec. Dosłownie na chwilę wyłączę zewnętrzne światła i kamery, i to ci musi wystarczyć, by znaleźć się poza terenem ośrodka. Tylna brama znajduje się naprzeciwko drzwi. Nikt jej nie pilnuje. Kiedy już przez nią wyjdziesz, pozbądź się bransolety i biegnij. Nie oglądaj się za siebie. Nie zatrzymuj się. Nie daj się zobaczyć ani złapać. Skręć w prawo i biegnij tak długo, aż ujrzysz stary dom wokół którego rosną same sosny. Na pewno go nie przegapisz. – Przerwała swoją wypowiedź, wyjęła z kieszeni żakietu prostokątny kartonik i wsunęła go do wewnętrznej kieszeni plecaka. – Jeśli pokażesz to mieszkającym tam ludziom, pomogą ci. Rozumiesz wszystko?
            Natsume miał mętlik w głowie, ale kiwnął nią na znak zgody.
            Kobieta uśmiechnęła się krzywo.
            – To szaleństwo – stwierdziła, pomagając mu założyć plecak. Chłopiec skrzywił się, kiedy materiał przywarł do jego pleców. – Tak wiele wymagam od dziecka… – Potrząsnęła głową. – W plecaku masz też prowiant i parę przydatnych rzeczy, gdyby coś poszło nie tak.
            – Czemu pani to robi? – zapytał Natsume naprawdę tego nie rozumiejąc. Dziwiło go jej zachowanie. Skoro pracowała dla Rhei, to dlaczego miałaby pomóc mu się z niego wydostać?
            Kobieta westchnęła.
            – Po prostu doszłam do wniosku, że oddaliliśmy się od naszego pierwotnego celu i pewne sprawy zaszły za daleko.
            Wstała. Jej palce zawisły nad klawiaturą czytnika.
            – Zrób coś dla mnie, Numerze Dziewięć. Przeżyj to i nie daj się złapać. A teraz się przygotuj i na mój sygnał biegnij.
            Natsume złapał za paski plecaka i niepewnie przytaknął. Stanął twarzą do masywnych drzwi. Kobieta sprawnie wystukała hasło. Drzwi rozsunęły się z cichym piskiem. Natsume zaczerpnął powietrza niczym nurek przygotowujący się do skoku na głęboką wodę.
            – Teraz!
            Natsume rzucił się w noc. Ignorując ból, pędził najszybciej, jak tylko potrafił. Oddychał ciężko, a serce tłukło głośno w jego piersi. Miał wrażenie, że stawiane przez niego kroki były przeraźliwie głośne. Wzrok skupiał tyko na ledwie widocznej, malującej się kilkadziesiąt metrów przed nim bramie. Nie oglądał się za siebie. Nie zatrzymywał, choć jego stopy ślizgały się na mokrej trawie. Wiatr targał jego włosami. Lodowaty deszcz chłostał go po twarzy. Plecak przy każdym kroku obijał się boleśnie o poranione plecy. Brama była coraz bliżej. Natsume zacisnął zęby, stłumił krzyk rodzący się głęboko w jego wnętrzu i biegł.
            Biegł.
            Biegł.
            Biegł…



[6 lat później]


            Ekran laptopa rzucał bladą poświatę na twarz nastoletniego chłopaka siedzącego przy biurku. Jego brązowe oczy wodziły wzrokiem po tekście wyświetlanego artykułu aż znieruchomiały, znalazłszy to, czego szukały. Ze zdjęcia dołączonego do artykułu uśmiechał się drapieżnie mężczyzna w średnim wieku. Ciemne, siwiejące na skroniach włosy miał gładko zaczesane, a oczy skryte za okularami w cienkich oprawkach. Przez twarz chłopaka przemknął blady uśmiech, który nie dosięgnął jego oczu.
            – Zemsta najlepiej smakuje na zimno, prawda doktorku? – mruknął do zdjęcia, podświadomie wbijając paznokcie we wnętrza dłoni. – Już niedługo…
            – Natsume?
            Słysząc swoje imię, chłopak odwrócił głowę. W drzwiach, z biodrem opartym o framugę, stał jego przyjaciel. Miał zmarszczone brwi i minę, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, jakich słów użyć. Zawahawszy się, zapytał w końcu:
            – Idziemy?
            Natsume podniósł się ze swojego miejsca i za pasek czarnych dżinsów wsunął pistolet, leżący do tej pory niewinnie tuż obok komputera. Uśmiechnął się do przyjaciela, który rozluźnił się i odpowiedział mu tym samym. Natsume po raz ostatni zerknął na zdjęcie doktora Nakamury wyświetlające się na ekranie wciąż włączonego laptopa, po czym odwrócił się do niego plecami.
            – Już niedługo – powtórzył szeptem, a potem zamknął drzwi.


___________________________

Wspominałam już o tym na wattpadzie, ale się powtórzę - to opowiadanie jest dla mnie dosyć ważne, ponieważ to pierwsza poważniejsza praca, jaką zdecydowałam się opublikować po kilkumiesięcznej przerwie. W związku z tym, mam szczerą nadzieję, że chociaż trochę wam się spodobała.

Pozwolę sobie tutaj wyjaśnić parę symboli, które wplotłam w tekst:

cyfra 9 - według niektórych źródeł wiąże się ona z cierpieniem, według innych symbolizuje m.in. prawdę, męskość, doskonałość, a także reprezentuje koniec i początek, ideę rodzenia się na nowo, przeobrażenia i rozwoju oraz śmierci, końca cyklu

cyfra 4 - w Japonii uznaje się ją za liczbę pechową, ponieważ jest związana ze śmiercią

liczba 11 - symbol przekroczenia prawa/dozwolonych granic, buntu, nieudanego przedsięwzięcia, zmiany, rozwoju, walk wewnętrznych, błędu, grzechu

Rhea - inaczej Reja lub Rea, w mitologii greckiej - tytanida macierzyństwa, opiekunka dzieci, żona Kronosa oraz matka Zeusa, Hadesa, Posejdona, Demeter, Hery i Hestii

sosna - drzewo uznawane za święte i czczone m.in. w Japonii, symbol odwagi, męstwa i długiego życia; z kolei drzewa iglaste w ogóle symbolizują nadzieję, zwycięstwo życia nad śmiercią, odrodzenie i nieśmiertelność

To tyle! Będę ogromnie wdzięczna, jeśli podzielicie się ze mną wrażeniami dotyczącymi Numeru 9~.
Trzymajcie się ciepło i do następnego razu! ♥

[Link do wersji na wattpadzie: https://www.wattpad.com/story/156316255-numer-9]


2 komentarze:

  1. Witam,
    kochana ja tak informacyjnie, jestem i będę, niestety ostatnio tyle się wydarzyło w moim życiu, że po prostu przestałam czytać blogi... ale powolutku powracam ;]
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, nie przejmuj się. Czytaj wtedy, kiedy masz na to czas i chęci ^^
      Pozdrawiam~!

      Usuń