Z
niespokojnego snu wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Kiedy damski krzyk
przeciął powietrze, każąc wszystkim opuścić łóżka, oczy Natsume były już
szeroko otwarte.
– Śniadanie za dziesięć minut –
oznajmiła kobieta stojąca w drzwiach. Nie czekając na niczyją reakcję, opuściła
pomieszczenie.
Słysząc charakterystyczne kliknięcie
zamka w drzwiach, oderwał wreszcie wzrok od spodu znajdującego się nad nim
łóżka i rozejrzał się po pokoju skąpanym w szarości poranka. Wypełniały go
dzieci obu płci, najmłodsze miało może siedem lat, a najstarsze trzynaście. Wszystkie dziwnie jak na tak młody wiek
ponure, ciche i zamknięte w sobie. Dziewczynka skulona na łóżku po przeciwnej
stronie pokoju łkała cicho z twarzą wtuloną w poduszkę. Siedzący na podłodze
obok chłopiec pustym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń. Pozostałe dzieci
krzątały się w milczeniu, ścieląc łóżka i zakładając na siebie identyczne
stroje, składające się z tenisówek, prostych spodni oraz koszul. Każda część
ich odzieży była w tym samym białym kolorze, tak jak niemal wszystko inne, co
widywali na co dzień. Białe były ściany, sufity oraz podłogi większości
pomieszczeń, w jakich przyszło spędzać im życie, białe były stroje zajmujących
się nimi opiekunów, białe były meble i pościel. Tak, jakby wszystko w tym
miejscu zostało wyprane z wszelkich kolorów.
Natsume niechętnie odrzucił szorstki
choć ciepły koc i skrzywił się, kiedy jego bose stopy dotknęły chłodnych paneli
pokrywających podłogę. Mechanicznymi ruchami złożył koc, wytrzepał poduszkę,
poprawił prześcieradło i zmienił ubranie, po czym dołączył do grupy jedenastu
dzieci ustawionych już w równym szeregu. Niektóre z nich miały opuszczone
głowy, inne zaciskały drobne pięści, a w oczach jeszcze innych wciąż błyszczały
łzy. Wszystkie zachowywały jednak zgodne milczenie, czekając cierpliwie na
przybycie opiekunki, która następnie zaprowadziła je do jadalni stanowiącej
chyba największe pomieszczenie w całym budynku. Dzieci kolejno odebrały tace
zapełnione breją w bliżej nieokreślonym kolorze, suchym chlebem oraz szklankami
z wodą i posłusznie zajęły swoje miejsca przy długich stołach.
Jedynym słyszalnym odgłosem w czasie
posiłku było pobrzękiwanie sztućców i naczyń raz po raz podnoszonych i
opuszczanych w ponurym, pozbawionym energii rytmie.
Starając się bez wąchania połykać
kolejne łyżki ledwie zjadliwej potrawy, Natsume wpatrywał się beznamiętnie w
zegar zawieszony na ścianie tuż naprzeciwko jego stolika. Śledząc ruch czarnych
wskazówek na białej tarczy zastanawiał się, czemu akurat jego musiał spotkać
taki los.
W Domu Dziecka Rhea przebywał od
kilku miesięcy. Wystarczyło mu jednak parę dni, by zorientować się, że to wcale
nie był zwykły ośrodek sprawujący opiekę nad pozbawionymi rodziny dziećmi. Nie,
on prawie w niczym nie przypominał domu dziecka, w który uprzednio przebywał
Natsume. Po paru tygodniach podsłuchiwania i własnej obserwacji dowiedział się,
że w rzeczywistości trafił do placówki badawczej prowadzącej eksperymenty
medyczne na dzieciach. Grupy dzieci, do której należał, nie spotkał jeszcze los
królików doświadczalnych, ale czuł, że prędzej czy później, ulegnie to zmianie.
„Obiekty testowe”, jak określali je pracownicy Domu Dziecka trzymano zwykle w
odosobnieniu, lecz czasem Natsume słyszał ich krzyki niosące się korytarzami.
Później nawiedzały go one w snach, przemieniając je w koszmary, z których
nierzadko budził się zlany potem. Sądząc po ciągłym strachu, jaki widział na
twarzach innych podopiecznych, nie był jedynym, który wiedział, co działo się z
ich starszymi towarzyszami. Opiekunowie powtarzali im z kolei, że jeśli będą
się grzecznie zachowywać i dobrze spisywać, to wkrótce znajdą nowy dom. I
dzieciaki w to wierzyły. Każde włącznie z nim trzymało się naiwnej nadziei na
odzyskanie wolności i zostanie otoczonym prawdziwą opieką i miłością. Dlatego
każdego dnia mimo strachu, samotności i cierpienia posłusznie wykonywały
polecenia opiekunów. Chodziły na regularne badania, uczyły się, wykonywały
przydzielone im prace. A kiedy wieczorem gasły światła i zostawały same,
dopiero wtedy pozwalały sobie na płacz. Z doświadczenia wiedziały, że
okazywanie takich emocji przed opiekunami lub sprzeciwienie się im było karane.
Nagle stukanie sztućców ustało i w powietrzu
zawisła ciężka cisza. Natsume zamrugał i odwrócił głowę w stronę, w którą skierowane
były wszystkie pozostałe spojrzenia. Do jadalni wkroczył mężczyzna w białym
lekarskim kitlu. Miał gładko zaczesane ciemne włosy i lekki zarost, a oczy
sprawiające wrażenie ciągle zmrużonych skrywały się za szkłami okularów w
cienkich, metalowych oprawkach. Wszystkie dzieci przyglądały mu się z
czujnością godną surykatek wypatrujących zbliżającego się do nich drapieżnika.
Ten człowiek oznaczał bowiem kłopoty. Jego pojawienie się zawsze związane było
z eksperymentami. Choć było to nieuniknione, nikt nie chciał zostać nowym
królikiem doświadczalnym.
Mężczyzna tymczasem rozmawiał o
czymś cicho z jedną z opiekunek. Co jakiś czas stukał palcami w trzymaną w
dłoniach podkładkę z dokumentami, przebiegając jednocześnie wzrokiem po
twarzach zebranych. Zupełnie jakby szukał swojej nowej ofiary.
– Zatem które? – zapytała kobieta na
tyle głośno, by również dzieci mogły ją usłyszeć. W reakcji na to wszystkie jak
jeden organizm wstrzymały oddech, wymieniając między sobą pełne przestrachu
spojrzenia.
Natsume opuścił dłonie na uda,
ocierając je z potu. Następnie wbił paznokcie w kolana, by zwalczyć drżenie rąk.
Mężczyzna, nie zdając sobie sprawy z
wiszącego w powietrzu strachu albo kompletnie go ignorując, spojrzał w swoje
notatki i oznajmił:
– Na razie Numery Cztery i Dziewięć.
Śmiertelną ciszę przerwał stukot
metalowej łyżki upadającej na tacę. Natsume zerknął w bok na chłopca siedzącego
kilka krzeseł dalej. Był to ten sam, który nie dalej jak kilkanaście minut temu
siedział z nieobecnym wyrazem twarzy na podłodze ich sypialni. Teraz jego dolna
warga drżała, podobnie jak wciąż uniesiona dłoń. Chłopiec odnalazł wzrok
Natsume i poruszył bezgłośnie ustami. Natsume skinął tylko głową, a jego wzrok
powędrował do szerokiej bransolety opinającej ciasno jego lewy nadgarstek.
Widniejący na niej numer nie pozostawiał mu złudzeń. Był Numerem Dziewięć. Wyrok
zapadł.
Mężczyzna w kitlu opuścił stołówkę,
a opiekunka nakazała wznowienie posiłku. Sztućce zabrzęczały ponownie, choć
większość obecnych straciła apetyt. Natsume nie tknął już nawet swojej porcji,
ponownie skupiając uwagę na zegarze. Każdy
ruch wskazówek przybliżał go do horroru, jaki do tej pory prześladował
go tylko w snach. Nie wiedział, jak miały wyglądać eksperymenty, ale z każdą
upływającą minutą odczuwał coraz większe przerażenie przeszywające jego drobne
ciało i zamieniające krew w lód.
Po skończonym posiłku dwóch
opiekunów oddzieliło Natsume oraz Numer Cztery od reszty grupy. Poprowadzili
ich do tej części budynku, do której wcześniej surowo zabraniano im wstępu.
Mijali zamknięte, oznakowane drzwi, lecz szli zbyt szybko, by Natsume mógł
odczytać napisy znajdujące się na tabliczkach. Opiekunowie wprowadzili ich do pomieszczenia
wyglądającego jak najzwyklejszy gabinet lekarski. W jego centralnej części
stała kozetka, wzdłuż ścian natomiast ciągnęły się przeszklone gabloty pełne
butelek oraz pudełeczek o etykietkach w najróżniejszych kolorach. Przy drzwiach
znajdowało się masywne biurko, za jakim siedział ten sam mężczyzna, który
chwilę temu wydał wyrok na Natsume i Numer Cztery. Opiekunowie ukłonili mu się
sztywno, a on rozciągnął wargi w uśmiechu, poprawiając okulary palcem
wskazującym.
– Witajcie, chłopcy. Jestem doktor Nakamura.
Jak wasze samopoczucie?
Natsume kątem oka zerknął na
stojącego obok chłopca. Ten, choć krew odpłynęła mu z twarzy, stanowczo
zaciskał usta w wąską linię.
Doktor Nakamura westchnął z
rezygnacją.
– Dlaczego większość z was nie chce
ze mną rozmawiać? Nie mam pojęcia, co dzieje się z tym młodym pokoleniem…
– Może gdybyście lepiej nas
traktowali, to robilibyśmy to samo – powiedział Natsume głosem nieco
głośniejszym od szeptu.
Numer Cztery rzucił mu ostrzegawcze
spojrzenie.
– Och, a więc przynajmniej jeden z
was potrafi mówić. Świetnie! Mówisz o lepszym traktowaniu. Masz zatem jakieś
konkretne zażalenia… – Doktor spojrzał w swoje notatki. – Numerze Dziewięć?
– To jakiś żart?
Opiekun tkwiący do tej pory sztywno
za plecami Natsume poruszył się nerwowo.
– Słucham? – zapytał doktor
Nakamura. Uśmiech nie znikał z jego twarzy.
– Żartuje pan? – powtórzył Natsume,
ignorując znaki dawane mu przez zaniepokojonego towarzysza. – Nie widzi pan,
jak nas tutaj traktują? To nie jest dom dziecka, to jest…
– To jest co, Dziewiątko? Proszę
bardzo, mów dalej.
– Więzienie. Tortury – wyrzucił z
siebie chłopiec. Myślał, że może mężczyzna okaże mu litość. Przecież wciąż
pozwalał mu mówić, jakby naprawdę interesowało go to, co miał do powiedzenia. To
musiało coś znaczyć. Może po prostu musiał usłyszeć, jak oni się tutaj czuli.
Może to wystarczyło, by zmienił sposób postępowania i puścił ich wolno. Natsume
otworzył usta, żeby mówić dalej, lecz wtem poczuł dłonie opiekuna zaciskające
się na jego ramionach.
Nakamura wstał, obszedł powoli
biurko i pochylił się, by spojrzeć Natsume w twarz.
– To, co mówisz, jest bardzo ciekawe
– mówił łagodnie, patrząc mu w oczy. Natsume czuł się jak bezbronne zwierzątko
pochwycone w sidła przez myśliwego. Szarpnął się, ale palce opiekuna jedynie
mocniej zacisnęły się na jego rękach, sprawiając mu ból. – Ale chyba nie masz o
tym pojęcia.
Wyciągnął do niego dłoń o długich,
smukłych palcach. Natsume odwrócił gwałtownie głowę. Mężczyzna zacmokał z
dezaprobatą.
– Przecież nie zrobię ci krzywdy –
to powiedziawszy, złapał go za podbródek i siłą odwrócił jego twarz w swoją stronę.
Kąciki ust mężczyzny uniosły się w przyprawiającym o ciarki uśmiechu. – Masz
całkiem ładną buźkę. Mam nadzieję, że będziesz dobrze współpracował, bo aż
szkoda byłoby ją w jakikolwiek sposób uszkodzić. To jak, będziesz grzecznym
chłopcem?
Natsume uparcie wpatrywał się w jego
oczy, szukając w nich czegokolwiek, co mogłoby podsycić jego wątłą nadzieję na
lepszy los. W końcu minimalnie skinął głową. Zadowolony mężczyzna klasnął w
dłonie, zarządzając rozpoczęcie badań. Obu chłopców poddał doskonale już im
znanym badaniom, takim jak zmierzenie ciśnienia, osłuchanie klatki piersiowej, badanie
odruchów oraz słuchu i wzroku. Wszystkie wyniki skrupulatnie notował w
pokaźnych rozmiarów notatniku. Na koniec pobrał im jeszcze krew i odesłał do
zupełnie nowego pokoju, w którym od teraz mieli nocować. Chociaż słowo „pokój”
według Natsume raczej nie było najlepszym określeniem na klitkę, w której
mieściło się zaledwie jedno piętrowe łóżko i prawie nic poza nim.
– Powinieneś bardziej uważać –
przemówił Numer Cztery, kiedy już zostali sami. – Jeśli będziesz im pyskował…
– To co? – spytał ponuro Natsume.
Splótł dłonie za głową i skierował swój wzrok na sufit, a raczej w miejsce, w
którym powinien się on znajdować. W ich nowym pokoju nie było nawet okna, więc
po zgaszeniu światła zapanowała całkowita ciemność. – Gorzej już chyba być nie
może.
Jego towarzysz odpowiedział dopiero
po kilku, może kilkunastu sekundach.
– Jeśli jesteś tego pewny. Ja na
twoim miejscu byłbym bardziej ostrożny.
Natsume zamknął oczy i cicho
westchnął.
– I tak nie wiemy, co nam zrobią.
Myślisz, że codziennie będą nas tylko tak badać?
– Myślałem, że nie jesteś aż tak
głupi – zabrzmiała stłumiona odpowiedź. Czwórka ziewnęła głośno. – Zawsze
wydawałeś mi się całkiem mądry. Ale może się pomyliłem.
Natsume skrzywił się, nieco urażony.
Odwrócił się na bok i przycisnął twarz do poduszki, próbując zasnąć. Obawiał
się tego, co miały przynieść mu kolejne dni.
Następny dzień zaczął się podobnie
do poprzedniego. Kiedy już pościelili łóżka, opiekunowie zabrali ich na
stołówkę, ale tym razem kazali usiąść im przy innym stoliku, z dala od ich
poprzedniej grupy. Natsume czuł na sobie zaciekawione spojrzenia pozostałych
dzieci, ale opiekunowie zadbali o to, aby nie mógł się za bardzo do nich
zbliżyć i czegoś im powiedzieć. Po śniadaniu został wraz z Numerem Cztery
ponownie zaprowadzony do gabinetu Nakamury. Po drodze dołączyła do nich kobieta
– opiekunka sprawująca często nadzór nad ogółem dzieci podczas posiłków czy też
różnych wspólnych aktywności. Natsume nie był pewny, ale miał wrażenie, że
pełniła jakąś ważną rolę w Rhei. W gabinecie zajęła miejsce przy drzwiach, skąd
miała na wszystko oko.
Doktor zaczął od badań, w
międzyczasie porównując ich wyniki z tymi z poprzedniego dnia. Kobieta cały
czas w milczeniu przyglądała się jego poczynaniom. W pewnym momencie Nakamura
podszedł do niej i oboje zaczęli ze sobą wymieniać uwagi. Natsume wytężał
słuch, chcąc dowiedzieć się, o czym rozmawiali. Posługiwali się jednak specjalistycznym
językiem, więc wyłapane słowa i tak nie miały dla niego większego sensu.
Zrozumiał tyle, że pod koniec tej rozmowy kobieta pozwoliła na coś doktorowi,
co wielce go uradowało. Z zachwytem wypisanym na twarzy otworzył metalową
skrzynkę spoczywającą na blacie biurka. Ostrożnie wyjął z niej dwie szklane
ampułki. Jedną z nich włożył do kieszeni swojego fartucha i sięgnął po
strzykawkę. Odwrócił się ku chłopcom, posyłając im uśmiech, który zapewne miał wpłynąć
na nich pokrzepiająco. W rzeczywistości sprawił jednak, że Natsume zapragnął
rzucić się do ucieczki. Ciało wręcz aż go świerzbiło. Wystarczyłoby tylko
zeskoczyć z kozetki i pomknąć ku drzwiom. Wiedział jednak, że nie miał szans
przeciwko czwórce dorosłych ludzi. Przełknął więc tylko ślinę i wcisnął drżące
dłonie między kolana.
– Który z was jako pierwszy chce
zakosztować nowego etapu moich badań? – Doktor przeniósł wzrok z twarzy Natsume
na Numer Cztery. – Może ty?
Chłopiec nie protestował. Zaciskając
przez cały czas zęby, pozwolił, by mężczyzna ujął jego wątłe ramię i wbił w nie
igłę. Natsume z napięciem przyglądał się mętnej substancji wnikającej stopniowo
w ciało jego towarzysza.
Na rezultat dziwnego zastrzyku nie
trzeba było długo czekać. Natsume widział, jak po kilku minutach ciało Czwórki
zwiotczało. Z jego oczu zniknął blask, powieki opadły i gdyby nie gotów do
podtrzymania go opiekun jego ciało zapewne runęłoby bezwładnie na podłogę.
– Wspaniale! – zawołał doktor
Nakamura. Zanotował coś pospiesznie w swoim notesie i podszedł bliżej, chcąc
lepiej przyjrzeć się nieprzytomnemu chłopcu.
Natsume poczuł narastające w nim
przerażenie.
– Co mu zrobiliście? – wykrztusił, a
gdy zdał sobie sprawę, że nikt nie zwrócił na niego uwagi, skoczył na równe
nogi i powtórzył o wiele głośniej. – Co zrobiliście?!
Nawet się nie odwróciwszy, doktor
nakazał jednemu z opiekunów złapanie i unieruchomienie Natsume. Chłopiec
szarpał się, krzyczał i wierzgał. Na marne. Mężczyzna był od niego o wiele
silniejszy. Drugi opiekun w międzyczasie spomiędzy gablot wysunął mebel, na
który Natsume jakoś nie zwrócił wcześniej uwagi. Kształtem i wielkością
przypominał mu fotel z gabinetu dentystycznego. Z tym drobnym szczegółem, że z
jego podłokietników oraz podnóżka wystawały grube, skórzane pasy. Natsume
zaczął walczyć jeszcze zacieklej. Wierzgał, kopał, próbował nawet ugryźć
opiekuna w rękę. Mimo to, mężczyźnie udało się dowlec go do fotela i z pomocą
drugiego opiekuna zacisnął pasy wokół jego nadgarstków oraz kostek.
Wreszcie doktor zwrócił na niego
uwagę. Błysnął zębami w szerokim uśmiechu, zbliżając się do niego z
przygotowaną już strzykawką w dłoni.
– Przecież miałeś być grzecznym
chłopcem – zauważył karcącym tonem. – Wiesz, że złe zachowanie musi zostać
ukarane?
Natsume bez słowa, z przerażeniem
wpatrywał się w połyskująca w świetle jarzeniówek igłę, białawą substancję i na
palce gotowe w każdej chwili nacisnąć tłok. Nie wiedział, co miało się z nim
stać. Wykręcił głowę, by spojrzeć na chłopca leżącego na kozetce. Wciąż nie
odzyskał przytomności. Czy Natsume miał podzielić jego los?
– Numerze Dziewięć, spójrz na mnie –
polecił doktor. Był już tak blisko. Natsume jeszcze raz podjął walkę. Próbował
szarpać się na fotelu, a do oczu napłynęły mu łzy. Ponad ramieniem Nakamury
dostrzegł towarzyszącą im kobietę. Tkwiła nieruchomo na swoim miejscu. Spojrzał
na nią błagalnie, a ona jedynie skrzyżowała ramiona na piersi i przypatrywała
się zajściu. Jej twarz była wyprana z jakichkolwiek emocji.
– Nie! Proszę, przestańcie!
– Już ci mówiłem, Dziewiątko. Nie
zrobię ci krzywdy pod warunkiem, że będziesz grzecznym chłopcem. Natomiast,
jeżeli nie będziesz mnie słuchał, to zostaniesz ukarany. Myślałem, że rozumiesz
tę prostą zasadę. – Mężczyzna spojrzał na niego tak, jakby Natsume go zawiódł.
– Dziś jeszcze puszczę ci to płazem, ale następnym razem…
W tej chwili Natsume poczuł bolesne
ukłucie w ramię. Po jego policzkach spłynęły łzy.
– I już po krzyku – oznajmił doktor,
wolną ręką mierzwiąc ciemną czuprynę chłopca. – Nie ma powodu do płaczu.
Usta Natsume zadrżały. Oddychanie
stało się dla niego nadzwyczaj trudne. Mijały sekundy i minuty, a wszyscy
dorośli przyglądali mu się z nieskrywanym wyczekiwaniem. Wkrótce poczuł
nieprzyjemne mrowienie sztywniejących kończyn. Załkał cicho, zrobiło mu się
ciemno przed oczami i stracił przytomność.
Doktor Nakamura dotrzymał swojej
obietnicy. Kolejne dni stały się dla Natsume prawdziwym piekłem. Oddzielono go
od Numeru Cztery i nawet posiłki zaczęto wydzielać mu osobno, nie prowadząc już
na wspólną stołówkę. Kary wymierzane mu przez doktora były karami cielesnymi.
Czasem ograniczały się do zwykłych uderzeń gołą ręką, czasem doktor sięgał po
skórzany pas, a parę razy nawet po paralizator, w jaki uzbrojony był „na
wszelki wypadek” każdy z opiekunów. Kiedy był już usatysfakcjonowany,
wstrzykiwał Natsume kolejną dawkę mętnej substancji i obserwował jej wpływ na
chłopca. Kary były bowiem jedynie pretekstem do sprawdzania oddziaływania
tajemniczego leku na organizm Natsume w najróżniejszych warunkach. Natsume
cierpiał. Każdego kolejnego dnia ból stawał się coraz trudniejszy do
zniesienia. Chłopiec niemal z ulgą witał igłę wbijaną w jego ciało. Dzięki temu
chociaż przez kilka godzin dziennie niczego nie czuł.
Pewnego dnia Natsume tylko stanął na
progu gabinetu Nakamury i to już wystarczyło, by zgiął się wpół i zwrócił
zjedzony przed paroma minutami posiłek. Prowadzący go opiekun skrzywił się z
obrzydzeniem, złapał go za kołnierz i pospiesznie zaciągnął do łazienki.
– Masz pięć minut na ogarnięcie się –
warknął nim zatrzasnął za nim drzwi.
Natsume czym prędzej podszedł do
muszli klozetowej i do końca opróżnił swój żołądek. Siedział na zimnych
kafelkach tak długo, aż pokonał zawroty głowy i szloch wstrząsający całym jego
ciałem. Gdy już dostatecznie się uspokoił, obmył twarz i spojrzał w lustro. Odbijający
się w nim chłopiec odwzajemnił jego smutne spojrzenie. W ciągu ostatnich
tygodni jego wygląd uległ zmianie. Przydługie włosy stały się matowe, pod
brązowymi oczami malowały się cienie, ciało straciło na wadze. Natsume
pociągnął nosem. Czuł się słaby, zmęczony i obolały. A przede wszystkim, bał
się. Strach nie opuszczał go ani na moment tak długo, jak pozostawał przytomny.
Pragnął wrócić do poprzedniego domu dziecka, gdzie wszystko wydawało się o
wiele lepsze. Pragnął, by to wszystko się skończyło.
Niepewnie złapał palcami skraj
koszuli i uniósł ją powoli, odsłaniając posiniaczone ciało. Wodził wzrokiem po
skórze mieniącej się fioletem, zielenią i żółcią.
Nagle drzwi łazienki otworzyły się i
opiekun nieznoszącym sprzeciwu głosem oświadczył:
– Idziemy!
Natsume pospiesznie opuścił materiał
koszuli. W drodze do gabinetu Nakamury minęło ich dwóch mężczyzn niosących na
noszach czarny worek, skrywający coś podłużnego, mającego maksymalnie półtora
metra długości. Z jednej strony zwisała z niego kartka z cyfrą. Natsume zmrużył
oczy, a następnie otworzył je szeroko. Czwórka. Choć jego żołądek był pusty,
ponownie zebrało mu się na wymioty. Chciał wierzyć, że to nie była t a
Czwórka. Chciał, ale nie do końca potrafił.
– Witaj, numerze Dziewięć –
przywitał go pogodnie doktor, gdy Natsume ponownie stanął u drzwi jego
gabinetu. – Zdaje się, że mamy dzisiaj lekkie opóźnienie. No nic, nie traćmy
więcej czasu.
Nakamura poddał Natsume rutynowym
badaniom, po czym rozkazał mu zdjąć koszulę. Chłopiec sięgnął do guzików, lecz
palce drżały mu tak bardzo, że nie potrafił ich rozpiąć. Zniecierpliwiony
doktor postanowił więc wziąć sprawy w swoje ręce. Jednym szybkim ruchem
przeciął nożyczkami materiał na plecach Natsume. Następnie jeden z opiekunów
związał z przodu jego drobne nadgarstki i zmusił do uklęknięcia na białych
kafelkach pokrywających podłogę. Doktor wziął do ręki przedmiot o czarnym
uchwycie i zwisających z niego cienkich, splecionych ze sobą paskach. Natsume
wstrzymał oddech, rozpoznając w narzędziu bat.
– Cofamy się w czasie, doktorze
Nakamura?
Natsume zamrugał ze zdziwieniem i
spojrzał na kobietę stojącą jak zwykle przy drzwiach. W jego obecności nie
odezwała się ani razu od dnia, w którym Nakamura wykonał pierwszy zastrzyk. Od
tamtego czasu towarzyszyła im podczas każdego spotkania, ale zawsze tylko bez
słowa przyglądała się poczynaniom swoich współpracowników.
Doktor zmierzył ją wzrokiem.
– Co masz na myśli?
– Takich narzędzi używano, zdaje
się, jakieś paręset lat temu.
– Cóż, czasem warto spróbować czegoś
nowego. – Nakamura uderzył rękojeścią bata o wnętrze swojej dłoni. – Pamiętaj,
że robimy to dla celów naukowych.
– Pamiętaj, że to tylko dziecko –
skontrowała kobieta, podchodząc nieco bliżej.
– Gdybyś przypadkiem zapomniała, to
przypominam ci, że to góra zarządziła przeprowadzenie badań właśnie na
dzieciakach. To sieroty. Nikt za nimi nie tęskni, nikomu nie będzie ich
brakować.
Słowa doktora były bolesne, ale
również prawdziwe. Natsume zdawał sobie sprawę, że nikt na niego nie czekał.
Zawsze miał nadzieję, że ktoś się nim zainteresuje i pokocha jak własne
dziecko. Teraz opuścił wzrok na własne dłonie, wiedząc że to, co doktor trzymał
w rękach miało mu sprawić jeszcze więcej cierpienia niż jego słowa.
– Nie o to chodzi. – Szpilki kobiety
zastukały o podłogę. – To wciąż tylko bezbronne dziecko. Ledwie trzyma się na
nogach. Mam wrażenie, że…
Trzask.
Oślepiająca fala bólu uderzyła w
plecy Natsume tak mocno, że prawie upadł.
Trzask.
Natsume wrzasnął z bólu, zamykając
oczy i wbijając paznokcie we wnętrza dłoni.
Doktor po raz kolejny uniósł rękę,
przygotowując się do zadania ciosu.
– Przestań – odezwała się kobieta,
ale zagłuszył ją kolejny trzask bata.
Natsume krztusił się własnymi łzami,
a na jego spodniach pojawiła się mokra plama. Kolejny cios rzucił go na
podłogę. Bokiem głowy uderzył w kafelki. Przed jego oczami zatańczyły kolorowe
plamy.
– Przestań! – powtórzyła towarzyszka
Nakamury, łapiąc go za rękę. – Wystarczy.
Natsume przez łzy dostrzegł uśmiech
doktora zastygłego w bezruchu, z wciąż uniesionym batem.
– Od kiedy stałaś się taka wrażliwa
na cudzą krzywdę, pani wiceprezes? – zapytał z wyczuwalną nutą ironii w głosie.
Kobieta milczała. – Ale skoro tego sobie życzysz…
Doktor zamienił bat na strzykawkę i
kucnął obok Natsume. Kobieta wycofała się w stronę drzwi. Na odchodnym posłała
Natsume spojrzenie, którego nie potrafił zinterpretować. Straciło to zresztą
dla niego znaczenie, gdyż już po chwili ogarnęła go wyzwalająca od bólu i
cierpienia ciemność.
Tej nocy Natsume nie mógł zasnąć.
Poszarpana skóra na plecach paliła go tak potwornym bólem, że nie był w stanie
znaleźć sobie wygodnej pozycji. Zaciskając zęby na krawędzi szorstkiego koca,
żałował, że działanie zastrzyku skończyło się tak szybko. Odetchnął przez
zaciśnięte szczęki, siadając ostrożnie na krawędzi łóżka. Do jego uszu dobiegł
dźwięk poruszającej się klamki. Poderwał głowę i wbił wzrok w drzwi, starając
się dostrzec coś w ciemnościach. Jego pokój, tak jak wszystkie pozostałe
sypialnie, był na noc zamykany na klucz, do którego dostęp mieli jedynie
opiekunowie.
Drzwi otworzyły się powoli i z
korytarza dobiegł cichy damski głos.
– Numerze Dziewięć?
Natsume rozpoznał go od razu.
Należał do kobiety, którą doktor Nakamura określił mianem „wiceprezes”. Natsume
wyprostował się, ale nie ruszył ze swego miejsca.
– Numerze Dziewięć? – głos kobiety
zabrzmiał ponaglająco.
– Czego pani chce? – wyszeptał,
odsunąwszy koc od ust.
– Pospiesz się i chodź tutaj. Nie
mamy czasu.
Natsume zawahał się. Nie miał
pojęcia, czego kobieta mogła od niego chcieć. Obawiał się, że miały czekać go
kolejne tortury. Cichy, wewnętrzny głosik podpowiadał mu jednak, żeby jej
zaufał. Założył więc buty i wyszedł na korytarz.
Kobieta zamknęła za nim drzwi,
chwyciła go za rękę i pociągnęła przez pogrążony w mroku korytarz. Miał problem
nadążyć za jej długimi, szybkimi krokami. W jej wolnej dłoni w rytm kroków
kołysał się plecak.
– Gdzie mnie pani zabiera?
– Nie teraz – syknęła tylko w
odpowiedzi.
W budynku panowała kompletna cisza.
Światła były zgaszone, a mijane pokoje –zamknięte. Wiceprezes skręciła w jeden
z bocznych korytarzy i poprowadziła Natsume przejściami, które wymagały
zeskanowania karty oraz podania hasła w czytnikach zamontowanych przy każdych
kolejnych drzwiach. Przy czwartych z kolei zatrzymała się i kucnęła przed
Natsume. Patrzyła na niego ciemnymi oczami błyszczącymi determinacją w blasku
padającym z czytnika.
– Posłuchaj mnie teraz bardzo
uważnie, bo naprawdę mamy niewiele czasu – powiedziała, kładąc dłonie na jego
ramionach. – Kiedy te drzwi się otworzą, musisz biec. Dosłownie na chwilę
wyłączę zewnętrzne światła i kamery, i to ci musi wystarczyć, by znaleźć się
poza terenem ośrodka. Tylna brama znajduje się naprzeciwko drzwi. Nikt jej nie
pilnuje. Kiedy już przez nią wyjdziesz, pozbądź się bransolety i biegnij. Nie
oglądaj się za siebie. Nie zatrzymuj się. Nie daj się zobaczyć ani złapać. Skręć
w prawo i biegnij tak długo, aż ujrzysz stary dom wokół którego rosną same sosny.
Na pewno go nie przegapisz. – Przerwała swoją wypowiedź, wyjęła z kieszeni
żakietu prostokątny kartonik i wsunęła go do wewnętrznej kieszeni plecaka. –
Jeśli pokażesz to mieszkającym tam ludziom, pomogą ci. Rozumiesz wszystko?
Natsume miał mętlik w głowie, ale
kiwnął nią na znak zgody.
Kobieta uśmiechnęła się krzywo.
– To szaleństwo – stwierdziła,
pomagając mu założyć plecak. Chłopiec skrzywił się, kiedy materiał przywarł do
jego pleców. – Tak wiele wymagam od dziecka… – Potrząsnęła głową. – W plecaku
masz też prowiant i parę przydatnych rzeczy, gdyby coś poszło nie tak.
– Czemu pani to robi? – zapytał
Natsume naprawdę tego nie rozumiejąc. Dziwiło go jej zachowanie. Skoro
pracowała dla Rhei, to dlaczego miałaby pomóc mu się z niego wydostać?
Kobieta westchnęła.
– Po prostu doszłam do wniosku, że
oddaliliśmy się od naszego pierwotnego celu i pewne sprawy zaszły za daleko.
Wstała. Jej palce zawisły nad
klawiaturą czytnika.
– Zrób coś dla mnie, Numerze
Dziewięć. Przeżyj to i nie daj się złapać. A teraz się przygotuj i na mój
sygnał biegnij.
Natsume złapał za paski plecaka i
niepewnie przytaknął. Stanął twarzą do masywnych drzwi. Kobieta sprawnie
wystukała hasło. Drzwi rozsunęły się z cichym piskiem. Natsume zaczerpnął
powietrza niczym nurek przygotowujący się do skoku na głęboką wodę.
– Teraz!
Natsume rzucił się w noc. Ignorując
ból, pędził najszybciej, jak tylko potrafił. Oddychał ciężko, a serce tłukło
głośno w jego piersi. Miał wrażenie, że stawiane przez niego kroki były
przeraźliwie głośne. Wzrok skupiał tyko na ledwie widocznej, malującej się
kilkadziesiąt metrów przed nim bramie. Nie oglądał się za siebie. Nie
zatrzymywał, choć jego stopy ślizgały się na mokrej trawie. Wiatr targał jego
włosami. Lodowaty deszcz chłostał go po twarzy. Plecak przy każdym kroku obijał
się boleśnie o poranione plecy. Brama była coraz bliżej. Natsume zacisnął zęby,
stłumił krzyk rodzący się głęboko w jego wnętrzu i biegł.
Biegł.
Biegł.
Biegł…
[6
lat później]
Ekran laptopa rzucał bladą poświatę
na twarz nastoletniego chłopaka siedzącego przy biurku. Jego brązowe oczy
wodziły wzrokiem po tekście wyświetlanego artykułu aż znieruchomiały,
znalazłszy to, czego szukały. Ze zdjęcia dołączonego do artykułu uśmiechał się
drapieżnie mężczyzna w średnim wieku. Ciemne, siwiejące na skroniach włosy miał
gładko zaczesane, a oczy skryte za okularami w cienkich oprawkach. Przez twarz
chłopaka przemknął blady uśmiech, który nie dosięgnął jego oczu.
– Zemsta najlepiej smakuje na zimno,
prawda doktorku? – mruknął do zdjęcia, podświadomie wbijając paznokcie we
wnętrza dłoni. – Już niedługo…
– Natsume?
Słysząc swoje imię, chłopak odwrócił
głowę. W drzwiach, z biodrem opartym o framugę, stał jego przyjaciel. Miał
zmarszczone brwi i minę, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, jakich
słów użyć. Zawahawszy się, zapytał w końcu:
– Idziemy?
Natsume podniósł się ze swojego
miejsca i za pasek czarnych dżinsów wsunął pistolet, leżący do tej pory
niewinnie tuż obok komputera. Uśmiechnął się do przyjaciela, który rozluźnił
się i odpowiedział mu tym samym. Natsume po raz ostatni zerknął na zdjęcie
doktora Nakamury wyświetlające się na ekranie wciąż włączonego laptopa, po czym
odwrócił się do niego plecami.
– Już niedługo – powtórzył szeptem,
a potem zamknął drzwi.
___________________________
Wspominałam już o tym na wattpadzie, ale się powtórzę - to opowiadanie jest dla mnie dosyć ważne, ponieważ to pierwsza poważniejsza praca, jaką zdecydowałam się opublikować po kilkumiesięcznej przerwie. W związku z tym, mam szczerą nadzieję, że chociaż trochę wam się spodobała.
Pozwolę sobie tutaj wyjaśnić parę symboli, które wplotłam w tekst:
cyfra 9 - według niektórych źródeł wiąże się ona z cierpieniem, według innych symbolizuje m.in. prawdę, męskość, doskonałość, a także reprezentuje koniec i początek, ideę rodzenia się na nowo, przeobrażenia i rozwoju oraz śmierci, końca cyklu
cyfra 4 - w Japonii uznaje się ją za liczbę pechową, ponieważ jest związana ze śmiercią
liczba 11 - symbol przekroczenia prawa/dozwolonych granic, buntu, nieudanego przedsięwzięcia, zmiany, rozwoju, walk wewnętrznych, błędu, grzechu
Rhea - inaczej Reja lub Rea, w mitologii greckiej - tytanida macierzyństwa, opiekunka dzieci, żona Kronosa oraz matka Zeusa, Hadesa, Posejdona, Demeter, Hery i Hestii
sosna - drzewo uznawane za święte i czczone m.in. w Japonii, symbol odwagi, męstwa i długiego życia; z kolei drzewa iglaste w ogóle symbolizują nadzieję, zwycięstwo życia nad śmiercią, odrodzenie i nieśmiertelność
To tyle! Będę ogromnie wdzięczna, jeśli podzielicie się ze mną wrażeniami dotyczącymi Numeru 9~.
Trzymajcie się ciepło i do następnego razu! ♥
[Link do wersji na wattpadzie: https://www.wattpad.com/story/156316255-numer-9]
Witam,
OdpowiedzUsuńkochana ja tak informacyjnie, jestem i będę, niestety ostatnio tyle się wydarzyło w moim życiu, że po prostu przestałam czytać blogi... ale powolutku powracam ;]
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Rozumiem, nie przejmuj się. Czytaj wtedy, kiedy masz na to czas i chęci ^^
UsuńPozdrawiam~!