Na jedną kartę
— Wszystko w porządku,
panie Dazai? — zapytał ów dziwny ciężar wciąż przygniatający mnie do ziemi. Nie
pozwalał mi się podnieść ani nawet zaczerpnąć głębszego oddechu, Mimo to przymknęłam
spokojnie oczy, postanawiając skupić się na czymś zupełnie innym.
— Tak, dobrze się
spisałeś.
— Ale pan krwawi!
Świetnie, rozmawiajcie
sobie, przemknęło mi przez myśl. A ja tu tymczasem zajmę się własnymi sprawami.
Wnętrze magazynu, w
którym znaleźliśmy się podczas wcześniejszej walki, wypełnione było cieniami. Dzięki
swojej zdolności czułam je wszystkie, jakby stanowiły część mnie. Oddzieloną od
ciała, ale wciąż posłuszną mej woli. Nawet z zamkniętymi oczami wiedziałam, ile
ich było, gdzie dokładnie się znajdowały czy jakie rozmiary osiągały. I
ponownie zamierzałam je wykorzystać.
— To nic takiego. Teraz…
Atsushi, uważaj!
Osamu Dazai zdecydowanie
był spostrzegawczy, ale tym razem zareagował za późno. Moja ręka szybko niczym
atakujący wąż wystrzeliła w kierunku najbliższej plamy ciemności. Wszystkie
cienie w pomieszczeniu drgnęły na mój niewypowiedziany rozkaz, oderwały się od
przedmiotów, do których pierwotnie należały i ruszyły do szalonego tańca. Nieustannie
przemieszczając się, wirując i przybierając najrozmaitsze kształty, utworzyły
ciasny krąg. W jego środku zamknięta została istota zwana Atsushim, którą zaatakowały
jednocześnie ze wszystkich stron.
— Co do…? — rozległ się
jej zdziwiony okrzyk. — Co się dzieje?
Zgodnie z moimi
oczekiwaniami poczułam, jak ciężar znika gwałtownie z moich pleców. Pozostawało
mi już tylko sięgnąć po sztylet i…
Silne palce zacisnęły się
na moim ramieniu, gdy tylko poderwałam się na nogi. W jednej chwili wszystkie
cienie ustąpiły i wróciły na swoje miejsca. Nie miałam pojęcia, kiedy
mężczyźnie udało się znaleźć za moimi plecami, ale musiałam przyznać, że mnie
zaskoczył. Szarpnęłam się gwałtownie, lecz wtedy dłonie Atsushiego, chłopaka uwolnionego
od bezcielesnych tancerzy, zacisnęły się wokół moich nadgarstków niczym
kajdanki. Zostałam unieruchomiona.
Mój mózg działał na
zwiększonych obrotach, próbując znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.
Oryginalny plan nie zakładał interwencji osób trzecich. Myślałam, że dałabym
radę uwinąć się ze wszystkim zanim ktoś by się zjawił. Zdrowy rozsądek
podpowiadał mi, że to koniec, ale nie chciałam w to wierzyć. Nie mogłam. Gorączkowo
szukałam jakiegoś pomysłu. Byłam jedna, a oni dwaj. Mimo to, mogłabym mieć
szansę w walce. Gdyby tylko nie fakt, że moje ręce były skrępowane, broń
porzucona gdzieś na podłożu, a zdolność zablokowana przez Osamu Dazaia. Jak
mogłam dać się tak załatwić?
— Aleś ty waleczna — sapnął
mężczyzna. — Myślałem, że łatwiej nam pójdzie.
Uniosłam głowę i spojrzałam
na niego z wściekłością. A żeby sczezł w piekle.
— Gdyby wzrok mógł
zabijać leżałbyś już martwy — dobiegł nas głos niespiesznie zbliżającego się ku
nam Ranpo Edogawy. Detektyw wyglądał na co najmniej znudzonego. — Co wam zajęło
tyle czasu? Gdybym tylko wiedział jak, już dawno wróciłbym do agencji zamiast
czekać na was i umierać z nudów. Moglibyście więcej o mnie myśleć.
— Wybacz, Ranpo — Osamu
Dazai wcale nie wydawał się skruszony. Nie spodziewałam się po nim niczego
innego. — Napotkaliśmy pewne nieprzewidziane trudności.
— I chyba jeszcze nie ze
wszystkimi sobie poradziliście — zauważył spokojnie detektyw, kucając przed
porzuconym na ziemi przedmiotem. Przed moją torebką, konkretniej mówiąc.
Zaklęłam w myślach. — Nie chcę nic mówić, ale tu jest bomba, która wybuchnie za
dziewięć, osiem…
Atsushi błyskawicznie
puścił moje ręce, dopadł do torebki i jednym ruchem wyrzucił ją razem z całą
zawartością na zewnątrz. Mogłam spróbować wykorzystać powstałe zamieszanie, ale
przestałam widzieć w tym sens. W chwili, w której nad wodą portu doszło do
eksplozji, nogi się pode mną ugięły. Poległam. Zmarnowałam swoją szansę na
pomszczenie brata.
Przepraszam, Shin.
— Komuś tutaj naprawdę
zależało na twojej śmierci — skomentował beznamiętnie Edogawa.
— Nic nowego — odparł
równie niewzruszony Osamu Dazai, wciąż trzymając dłoń na moim ramieniu.
Spuściłam głowę i
zacisnęłam dłonie w pięści, gdy trójka mężczyzn naradzała się, co powinni ze
mną zrobić. Nie potrafiłam zrozumieć, co poszło nie tak, w którym miejscu popełniłam
błąd.
— Przekażemy ją w ręce
policji?
— Mam lepszy pomysł.
Drgnęłam, zdawszy sobie
sprawę, że wszystkie spojrzenia skupiały się na mnie.
— Zechcesz z nami
współpracować? — zapytał mój niedoszły cel, a ja spojrzałam na niego jak na
najprawdziwszego idiotę. Potem parsknęłam i uśmiechnęłam się z pobłażaniem.
— Prędzej piekło
zamarznie.
Detektyw westchnął
ciężko.
— Tak też myślałem. Atsushi,
pomóż mi ją związać.
We dwójkę podprowadzili
mnie do metalowego słupa podpierającego dach budynku. Nie opierałam się,
chociaż miałam ochotę pluć, gryźć i drapać. Och, jakże marzyło mi się wyprucie
flaków Osamu Dazaiowi… A jednak pozwoliłam, by moje ręce zostały skrzyżowane
tuż za słupem i ciasno związane w nadgarstkach.
— Bandaż? Naprawdę? —
usłyszałam za sobą przepełniony sceptycyzmem głos chłopaka.
— Wyobraź sobie, że
akurat dzisiaj nie wziąłem ze sobą kajdanek — odburknął detektyw. — Poza tym,
bandaż też sprawdza się w takich sytuacjach, o ile się wie, jak należy go
używać.
— Czy możemy już stąd iść?
— zajęczał tymczasem Edogawa, który rozsiadł się wygodnie na jednej z licznych
drewnianych skrzyń.
— Jeszcze chwila. — Osamu
Dazai stanął przede mną z zadowolonym uśmiechem na ustach. Był tak blisko, że z
trudem zdusiłam w sobie pokusę kopnięcia go prosto w krocze. Niestety, w mojej
obecnej sytuacji mogłoby się to nie najlepiej skończyć. — Myślę, że teraz
możemy spokojnie porozmawiać.
Wbiłam w niego
przepełnione nienawiścią spojrzenie. Nie łudziłam się, że zrobi to na nim
jakiekolwiek wrażenie. I oczywiście, nie pomyliłam się. Mężczyzna skrzyżował
ramiona na klatce piersiowej i zaczął mówić, jakby nigdy nic.
— Niezależnie od tego,
jak na to spojrzymy, oryginalnie powierzyłaś naszej agencji zadanie polegające
na rozwiązaniu sprawy śmierci twojego brata. W związku ze zdarzeniami, które
miały przed chwilą miejsce, nie zostało ono wypełnione. Dlatego moja propozycja
brzmi następująco: zgodnie z pierwotnym założeniem, w imieniu Zbrojnej Agencji
Detektywistycznej, podejmuję się go ponownie. Dowiem się, kto stoi za śmiercią
twojego brata.
Głosy dwóch towarzyszy
detektywa zlały się w jeden, zgodny okrzyk niedowierzania.
— Czekaj, czekaj, czekaj.
— Edogawa zamachał dłońmi w powietrzu, po czym zwrócił się do niego w taki
sposób, jakby przemawiał do co najmniej niespełna rozumu dziecka. — Czy ty
rozumiesz, że ona chciała, lub też raczej chce,
cię zabić, bo myśli, że to ty jesteś winny?
— Owszem — przytaknął,
wzruszając przy tym ramionami. — Ale jak już mówiłem, to nie byłem ja. Nie,
żeby jakoś szczególnie zależało mi na oczyszczeniu swojego imienia… Ale
zadanie, to zadanie, prawda? Nie widzę sensu, żeby wycofywać się z niego z
powodu takiej małej pomyłki.
— Jesteś idiotą —
skwitował Edogawa. — Innego rozwiązania nie widzę.
— Jest pan pewien? —
zapytał z kolei Atsushi.
Mężczyzna odwrócił się do
niego z lekkim uśmiechem na ustach.
— A co ty byś zrobił,
Atsushi?
Chłopak przez chwilę
patrzył na niego w zupełnej ciszy, by w końcu po prostu skinąć głową. Wtedy
wyraźnie zadowolony Osamu Dazai ponownie skupił swoją uwagę na mnie.
— Więc jaka jest twoja
odpowiedź?
Uśmiechnęłam się, słysząc
to pytanie. Jednocześnie pochyliłam się do przodu tak mocno, aż moje związane
nadgarstki uderzyły w metalowy słup.
— Skurwiel — wysyczałam
przez zaciśnięte ze złości zęby. Nie pojmowałam tego, jakim sposobem zdobywał
się na taką bezczelność. Ale czego ja się po nim spodziewałam? Morderca
pozostawał mordercą, choć nie rozumiałam, po co dalej ciągnął te gierki. Przecież
w obecnej sytuacji mógł je już sobie darować. Czy był aż tak znudzony? Chyba
że… Im dłużej o tym myślałam, tym
wygodniej niechciane wątpliwości rozgaszczały się w moim umyśle. Przygryzłam
dolną wargę. Jeżeli istniał choć cień szansy, że się myliłam i miałam okazję do
poznania prawdy, to chyba byłabym głupia, gdybym z niej nie skorzystała.
Wypuściłam powoli powietrze
przez lekko rozchylone usta, aby się uspokoić. Następnie z determinacją
spojrzałam wprost w parę brązowych, bacznie obserwujących mnie oczu. Miałam
nadzieję, że moja decyzja nie okaże się błędem. Ale na czym mi zależało?
— Niech ci będzie.
Przyjmuję twoją propozycję, ale lepiej się do tego przyłóż. Żądam jasnych
dowodów.
— Jak już wcześniej
wspominałem, zrobię wszystko, co w mojej mocy — zapewnił detektyw, a ja
ponownie zapragnęłam rzucić się mu do gardła. Lepiej dla niego, żeby dotrzymał
słowa. — Najpierw jednak muszę dowiedzieć się tyle, ile się da, o śmierci
twojego brata. Opowiedz nam wszystko ze szczegółami. Bo jak już doskonale
wiemy, historyjka, którą opowiedziałaś nam w knajpie, nie była prawdziwa.
Zesztywniałam. Tak, to
było logiczne. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że musiałam o tym
opowiedzieć. Rzecz w tym, że nie chciałam. Nie chciałam nawet pamiętać o przebiegu
tamtego dnia. Innego wyjścia jednakże nie było.
Uniosłam więc wzrok ku
wysokiemu sufitowi, by nie musieć patrzeć na żadnego z mężczyzn i pozwoliłam,
by zalały mnie wspomnienia. Sceny spychane w zakamarki pamięci wypłynęły na
powierzchnię tak żywe, jakby od teraźniejszości dzielił je zaledwie jeden
dzień, a nie sześć lat.
_________________________Wszystkim, którzy to czytają, chciałabym życzyć spokojnych, Wesołych Świąt! Mam nadzieję, że dobrze spędzicie ten czas ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz