Ariana | Blogger | X X

czwartek, 17 lipca 2014

Diabolik Lovers: Rozdział 5

I oto jest: 5 rozdział DL! Jeśli chodzi o nominacje (dziękuję za nie) to zajmę się nimi niedługo. A teraz zapraszam do czytania :3


Załamanie

 Następny dzień był jeszcze gorszy. Stałam się wrakiem człowieka. Pustą skorupą. Własnym cieniem. Cały dzień chodziłam jak we śnie. Nie rejestrowałam, co się do mnie mówiło, często zdarzały mi się chwile, w których po prostu odpływałam i gapiłam się pustym wzrokiem w jakiś punkt. Nie jadłam, miałam jedynie okropne palące pragnienie, którego nie ugaszał żaden napój. Praktycznie nic nie czułam, byłam wyprana z emocji. Nie byłam w stanie na niczym skupić myśli, gdyż w mojej głowie wciąż odzywał się ten nieznośny, irytujący głos. Wiedziałam, że skądś go znam, ale za nic nie potrafiłam skojarzyć skąd.
 W dalszym ciągu unikałam jak tylko mogłam wszystkich braci. Nie wiedziałam czemu, ale gdy tylko na jakiegoś się natykałam, nabierałam nieuzasadnionej ochoty na kłótnię.
 Wieczorem, po powrocie ze szkoły, postanowiłam przygotować sobie herbatę. Miała być to kolejna próba pozbycia się uciążliwego bólu gardła jak i pragnienia. Mechanicznymi ruchami włączyłam czajnik, ustawiłam białą filiżankę na blacie i wrzuciłam do niej jedną z torebek ulubionej herbaty Reijiego. Sięgnęłam po czajnik, pochylając go nad filiżanką. Gdy tylko gorąca woda zaczęła wlewać się do naczynia, po kuchni rozniósł się cudowny aromat.
 W mojej głowie po raz kolejny rozległ się dziwny szum. Wpatrywałam się nieprzytomnie w naczynię, w którym przebrała woda i wyciekała teraz na kuchenny blat, a stamtąd na podłogę.
 Ocknęłam się dopiero, gdy usłyszałam za plecami coś na kształt tłumionego śmiechu. Odstawiłam czajnik i odwróciłam się powoli. Przede mną stał Kanato z uśmieszkiem błąkającym się po jego twarzy.
- Oparzyłaś się? – zapytał, przechylając głowę na bok.
- O czym ty…?
 Zamrugałam kilkakrotnie, po czym spojrzałam na swoje dłonie. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na zaczerwienioną skórę. Ku mojemu zdziwieniu, nie czułam bólu. Tymczasem Kanato chwycił mnie za jedną z dłoni, unosząc ją do swojej twarzy. Przesunął językiem po mojej skórze i mruknął:
- Jesteś taka nieuważna… kiedyś możesz zrobić sobie krzywdę.
 Normalnie w takiej sytuacji wzdrygnęłabym się, wyrwała rękę i rzuciła jakąś błyskotliwą uwagę. Jednak w tamtej chwili po prostu wpatrywałam się w niego, niewzruszona. Co dziwniejsze, zdobyłam się nawet na sarkastyczny uśmieszek.
- Zaśpiewaj, mała ptaszyno – odezwałam się, jednak po raz kolejny miałam wrażenie, że słowa nie należą do mnie; że wypowiada je ktoś  inny. Bo naprawdę, nie wiedziałam, czemu tak powiedziałam.
 Kanato patrzył na mnie z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. W następnej chwili wybuchł charakterystyczną dla niego złością. Jego ręka wystrzeliła niczym wąż rzucający się na ofiarę. Zacisnął kurczowo palce na moim gardle, skutecznie odcinając mi dopływ powietrza. Ten atak podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Otrzeźwiałem, ale było już za późno. Próbując się uwolnić z morderczego uścisku, boleśnie uderzyłam w meble za sobą. Filiżanka przewróciła się, wylewając swoją zawartość, po czym stoczyła się z blatu i rozbiła w drobny mak u moich stóp.
 Poślizgnęłam się i runęłam na mokre kafelki. Kanato nie uwolnił mnie ze swojego uścisku. Kucając nade mną, z palcami wciąż zaciśniętymi na mojej szyi, wolną dłonią odsunął materiał koszulki, którą miałam na sobie i wgryzł się w skórę na moim barku. Czułam łzy, spływające po moich policzkach. Poruszałam bezgłośnie ustami, bezskutecznie walcząc o oddech.
- Co się tu dzieje? – usłyszałam głos Reijiego, dochodzący jakby z oddali. – Kanato, dosyć.
 Niemalże od razu fioletowowłosy się wycofał. Podniósł z podłogi Teddy’ego, uśmiechając się do mnie. Usiadłam gwałtownie, pocierając obolałe gardło i biorąc łapczywe oddechy.
- Ile razy mam mówić, żebyście takie rzeczy robili w swoich pokojach? – Reiji zgromił wzrokiem Kanato, który właśnie mijał go w drzwiach. Następnie odwrócił się w moją stronę. – A ty… przywróć się do porządku.
 Gdy podniosłam się z podłogi, w kuchni już pojawiła się służba wezwana na rozkaz Okularnika. Przyglądałam się przez chwilę jak sprzątaczki uwijały się, zbierając porcelanowe odłamki i wycierając mokre plamy, po czym wyszłam z kuchni. Przeszła mi jakoś ochota na herbatę.

 Chwilę później, gdy wchodziłam po schodach, poczułam jak kręci mi się w głowie. Przytrzymałam się szybko barierki i przełknęłam ślinę walcząc z mdłościami. Ból rozsadzał mi czaszkę, przed oczami widziałam ciemne plamy. Wzięłam kilka głębszych oddechów, a świat przestał wirować. Jednak wtedy zauważyłam szkarłatne ślady na dywanie. Krew wyglądała na świeżą. Niewiele myśląc, ruszyłam w kierunku, który wskazywały rozległe kałuże.
 Na piętrze, czerwonych śladów było jeszcze więcej. Nie tylko na podłodze, ale również na ścianie. Zupełnie jakby ktoś się o nią otarł lub opierał. Bezmyślnie szłam dalej, aż dotarłam do dość osobliwych drzwi. Zwieszały się z nich bowiem liczne, grube łańcuchy pozapinane szczelnie na kłódki. To dotąd prowadziły ślady krwi.
 Wyciągnęłam niepewnie rękę i musnęłam delikatnie palcami jeden z łańcuchów. Wzdłuż mojego ramienia powędrował ból, zupełnie jakby poraził mnie prąd. Cofnęłam się szybko. Chciałam już stamtąd odejść, jednak głos w mojej głowie mi na to nie pozwalał. Nie mogłam ruszyć się z miejsca. W uszach mi szumiało, czułam jakby ktoś wbijał mi rozgrzane do czerwoności szpilki w głowę. W dodatku niespodziewany ból przeszył moją klatkę piersiową. Zatoczyłam się do tyłu, wpadając na ścianę.
- Co ty tu robisz? – odezwał się cichy, jakby znużony głos z drugiego końca korytarza. – Nie powinno cię tu być.
 Spojrzałam nieprzytomnie na blondyna. Wpatrywał się we mnie swymi błękitnymi oczami jakby chciał przewiercić mnie spojrzeniem na wylot. Nie potrafiłam nic odczytać z jego twarzy. Musiałam wyglądać jak idiotka, gapiąc się na niego oparta o ścianę, dysząc i przyciskając dłonie do klatki piersiowej.
- Nie powinno cię tu być – powtórzył.
 W jego głosie wyczułam nutę ponaglenia, chociaż on sam nie ruszył się nawet z miejsca.
 Przełknęłam głośno ślinę i skinęłam głową. Starając nie myśleć się o bólu, tajemniczym pokoju i śladach krwi (które, tak na marginesie, nagle zniknęły) oderwałam się od ściany. Nogi miałam jak z waty, ledwo nimi poruszałam. Shu westchnął cicho, pojawiając się obok mnie.
- Jesteś naprawdę za bardzo kłopotliwa… - mruknął, łapiąc mnie za ramię.
 Byłam pewna, że zaraz mnie ugryzie, jednak okazał nie być się zbytnio zainteresowany moją krwią. Zamiast tego odeskortował mnie aż do korytarza, w którym znajdowały się drzwi do mojego pokoju. Naciskając klamkę wciąż czułam na sobie jego spojrzenie.

 Zamknąwszy się w pokoju, opadłam na pufę, stojącą przed toaletką. Przycisnęłam pięści do oczu.
- Jestem żałosna – mruknęłam do siebie.
Nie jesteś skarbie, to oni są żałośni.
- Och, zamknij się na litość boską – jęknęłam, podnosząc głowę.
 Spojrzałam w lustro, jednak zamiast swojego odbicia, zobaczyłam twarz, którą wolałam raz na zawsze zapomnieć. Zresztą pewnie tak jak większość mieszkańców tej rezydencji.
 Czerwone usta wygięły się w uśmiechu, a jadowicie zielone oczy wpatrywały się prosto w moje. Nie odwróciłam wzroku.
- Czego chcesz? – warknęłam. – Daj mi święty spokój.
Przecież wiesz, że to niemożliwe. Nie możesz istnieć beze mnie, tak samo jak ja nie mogę istnieć bez ciebie. Czy nie lepiej się pogodzić i stworzyć zgodną jedność?
- W życiu. Nie pozwolę byś znowu przejęła kontrolę. Nie pozwolę ci ich skrzywdzić. Nie pozwolę…
 Śmiech przeszył moją głowę. Skrzywiłam się. Chciałam zasłonić uszy, jednak wiedziałam, że to nic nie da.
Nie rozśmieszaj mnie, skarbie. Skrzywdzić  i c h? Lepiej zastanów się kto tu kogo krzywdzi.
- Przestań – syknęłam.
Szóstka sadystyczny braciszków z bożej łaski, Cordelia kontynuowała, nie zwracając uwagi na moje protesty. Wszyscy kierują się tylko ohydnymi prymitywnymi potrzebami.
- Zamknij się – zacisnęłam zęby, pochylając głowę.
Na przykład taki Shu. Nic go nie obchodzi, a już w szczególności to, co się z tobą stanie. Jest zbyt leniwy by cokolwiek zrobić, zbyt egoistyczny,  by przejął go twój los. Jesteś dla niego tylko męczącym kłopotem, którego wolałby się pozbyć.
- Nieprawda, on… nie pozwolił mnie zabić.
Reiji. Jego tym bardziej nie obchodzisz. Cały czas cię krytykuje. Odczuwa co do ciebie jedynie pogardę. Patrzy na ciebie z obrzydzeniem. Jesteś dla niego przykrym obowiązkiem.
- Ale on mnie wyleczył.
Subaru, kontynuowała niezniechęcona. Udaje twojego przyjaciela. Jest fałszywy. Nie udało mu się uratować jego matki, więc próbuje to sobie jakoś zrekompensować. Kiedy już dostatecznie mu zaufasz, wykorzysta cię i zabije.
- To nieprawda! – krzyknęłam, kręcąc głową. Piekące łzy zbierały się pod moimi powiekami.
Kanato to rozpieszczone, przerośnięte dziecko. Typowy nieudacznik. Gdy tylko coś nie pójdzie po jego myśli, wyładowuje się na tobie. Tym właśnie dla niego jesteś -kozłem ofiarnym.
- To twój syn! Jak możesz tak o nim mówić?!
Raito to największy, najohydniejszy zboczeniec. Jego życie kręci się wokół seksu. A ty? Kolejna ofiara do kolekcji. Jedyne na czym mu zależy to odebranie twojego dziewictwa i wychłeptanie twojej krwi do ostatniej kropli.
- Dość!
Ayato. Okropny, złowieszczy śmiech Cordelii ponownie rozbrzmiał w mojej głowie. Ayato, Ayato, mój ukochany syn marnotrawny… Niczego nie potrafi porządnie zrobić. Postrzega cię jako kolejną zabawkę. Nic poza tym. Uprzedmiotawia cię. Gdy mu się znudzisz, porzuci cię jak, no cóż, zepsutą zabawkę. Jednak nie powinnaś liczyć na tak dobre zakończenie. Bardziej prawdopodobne jest, że zabije cię lub zostawi gdzieś ledwo żywą byś skonała w męczarniach, w samotności. N i c  g o  n i e  o b c h o d z i s z.
 Jej słowa wwiercały się w moją czaszkę, zalewając mnie kolejną falą bólu, nie tylko głowy, ale też serca. Zerwałam się z miejsca. Słone łzy spływały po moich policzkach.
- Przestań, przestań, przestań! ZAMKNIJ SIĘ!
 Sięgałam po najbliższe przedmioty, takie jak poduszka, tubka z kremem, pusty kartonik po soku, rzadko używane przybory do makijażu i ciskałam nimi kolejno w lustro. Na gładkiej powierzchni pojawiło się kilka rys, jednak uśmiechnięta twarz wampirzycy nie zniknęła.
 Złapałam się za głowę, stojąc po środku pokoju, gdy Cordelia znów się zaśmiała. Miałam dość. Miałam serdecznie dość jej i tego wszystkiego. Chciałam żeby zniknęła, żeby wszystko wróciło do normalności.
Ah, prawda boli? Jest jednak jeden sposób na przerwanie tego. Na wyzwolenie się, na zemstę, na zakończenie twojego horroru. Wiesz co robić, prawda?
- Wiem co robić – odpowiedziałam jej jak echo, beznamiętnym głosem.

 Wysunęłam jedną z szuflad szafki nocnej i przerzuciłam jej zawartość. Wreszcie natrafiłam na niewielki przedmiot zawinięty w kawałek materiału. Odwinęłam go i ostrożnie przesunęłam palcami po wąskiej rękojeści, szlachetnych kamieniach, a w końcu po chłodnym ostrzu. W połyskującej srebrnej powierzchni widziałam własne odbicie. Zacisnęłam pewnie dłoń na rękojeści sztyletu, który był śmiertelną bronią przeciwko wampirom.
  Nie byłam pewna, czy Subaru wiedział, że sztylet ponownie znalazł się w moim posiadaniu. Uśmiechnęłam się lekko, zawijając z powrotem broń w materiał.
- Przepraszam, Subaru.
 Wsunęłam sztylet za pasek spódnicy, starannie zasłaniając go górną częścią mundurka. Paradowanie z odsłoniętą bronią po całej posiadłości nie było raczej dobrym pomysłem.
 Otworzyłam drzwi i wyjrzałam na korytarz. Pusto. Droga wolna. Wzięłam głęboki oddech żeby uspokoić bijące szaleńczo serce i pomknęłam przed siebie najciszej jak potrafiłam. Musiałam zrobić to jak najszybciej, nie mogłam czekać.
 Wypadłam z domu wprost w chłodną noc. Nie przejmowałam się zimnem. Mijałam liczne krzaki róż, biegnąc wzdłuż linii drzew. Zatrzymałam się dopiero nad jeziorem. Wzięłam głęboki wdech jak przed nurkowaniem. Wypuściłam powoli powietrze przez drżące usta i obejrzałam się za siebie. Nikogo nie było widać. Jednak musiałam się spieszyć. Ruszyłam pomostem.
Czerwona, ogromna tarcza księżyca zawisła dokładnie nad jeziorem. Wiejący wiatr marszczył ciemną taflę. Gdzieś między drzewami ciszę rozdarł przeraźliwy ptasi skrzek.
 Zatrzymałam się na końcu pomostu i spojrzałam w dół. Na pomarszczonej powierzchni moje odbicie przybrało niewyraźny kształt Cordelii. Zdawało się, że wampirzyca wyciągała do mnie rękę.
Dlaczego przyszłaś w to miejsce? Nikogo tu nie ma.
- I o to chodzi.
 Wysunęłam sztylet i rozsupłałam materiał, w który był zawinięty. Zacisnęłam drżące dłonie na chłodnej rękojeści. Sztylet choć lekki ciążył mi w dłoniach, chłód metalu parzył skórę.
 Znów śmiech. Szaleńczy, niebezpieczny, tryumfujący.
Och, skarbie. Myślisz, że mi uciekniesz? Głupia dziewucha.
- Dość szybko zmieniasz zdanie na temat innych.
 Ból ponownie zakłuł mnie w głowę, gdy próbowałam zagłuszyć głos wampirzycy, rozchodzący się po niej, wibrujący w skroniach.
 Skupiłam swoją uwagę na ostrzu. Już raz to zrobiłam. Chociaż mimo wszystko popełnienie samobójstwa nie jest takie łatwe.
 Pomyślałam o rodzeństwie Sakamaki. O Shu i jego zamiłowaniu do muzyki. O Reijim, za którym, no cóż, niezbyt przepadałam. O Kanato i jego nieodłącznym misiu. O Raito i jego zboczonych zapędach. O Subaru, który okazał się nieoczekiwanym przyjacielem. I wreszcie o Ayato, co do którego nie byłam pewna swoich uczuć. Zamykając oczy, przywołałam w pamięci jego obraz. Serce załomotało mi boleśnie w piersi.
 Pomyślałam również o swojej rodzinie, o moim zastępczym ojcu, o biologicznych rodzicach, których nigdy nie poznałam. O przyjaciołach, których musiałam opuścić, kiedy przeprowadziłam się do rezydencji.
 Nie powstrzymywałam już łez, które spływały obficie po mojej twarzy i skapywały na lśniące ostrze.
- Przez ten tydzień wypłakałam się za wszystkie czasy – stwierdziłam drżącym głosem, uśmiechając się przy tym krzywo.
 Zerknęłam na obraz Cordelii na wodzie. Jej twarz na ułamek sekundy wykrzywiła złość, szybko zastąpiona przez uśmiech.
Nie zrobisz tego. Nie odważysz się.
- Przekonamy się?
Uniosłam sztylet, obracając go ostrzem w swoją stronę.
Nie możesz…
- Nie dam ci wygrać.
Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Wiesz o tym.
- Odwal się.
Usłyszałam gdzieś za sobą krzyk, ale było już za późno.
- Przepraszam – uśmiechnęłam się po raz ostatni, po czym pchnęłam sztylet w swoją pierś.


10 komentarzy:

  1. Błagam cię, tylko nie mów, że to ostatni :c
    Łzy zebrały się w moich oczach, ale mam nadzieję, że niedługo się przekonam, czy to już koniec. Oby nie :c

    Ściskam mocno ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie! Dlaczego konczysz w takim momencie? I nie mow mi tylko ze nastepny rozdzial bedzie ostatnim, pisz szybko nowy rozdzial bo juz musze przeczytac XD Zawsze czekam i jak widze nowy rozdzial do odrazu zabieram sie do czytania. Duzooo weny!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fascynujące, bardzo zagadkowe.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo zagadkowe i fascynujące. Ciekawi mnie co dalej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo zagadkowe i fascynujące. Ciekawi mnie co dalej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bosh...ale sie boje jestem ciekawa kyo za nia krzyknąl ide czytac dalej :*

    OdpowiedzUsuń
  7. *to nie chamska reklama* http://wampirzepowiesci.blogspot.com/2015/11/diabolik-lovers-rozdzia-4nie-jestem.html

    Hehe... widzę, że naprawdę masz wiernych fanów - dokładniej mówiąc, naśladowców. Sama się czasami inspiruję Twoją twórczością, ale bez przesady... jeśli chciałabym wykorzystać jakiś Twój pomysł i zamieścić go w sieci, albo spytałabym się o zgodę, albo dała adnotację skąd dana rzecz pochodzi - czytaj, link do bloga.
    Ogólnie, czytając to miałam déjà vu; flashback Twojego opowiadania.

    No... widzę, że w takim razie nie tylko mnie się blog podoba - weny życzę i ponownie pozdrawiam~! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, później nawet Richter wraca, w rozdziale "Tortury" - mówi Ci to coś? ;-;

      Usuń
    2. Uch, rzeczywiście masz rację... Ale nawet jeśli wkleiłabym na blogu informacje "wszystkie prawa zastrzeżone" czy coś w tym stylu, to nie jestem w stanie zabronić im takich rzeczy. Zawsze ktoś się może wykręcić, że to np. zwykły przypadek... Nie wiem czy mam się cieszyć, że mój blog jest tak lubiany czy zacząć się bać ;-;

      Usuń
  8. Hejeczka,
    bardzo zagadkowo i tak tajemniczo ale raczej chyba przezyje prawa?
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń