Dowód
Ocknąwszy się z
głębokiego zamyślenia, zdałam sobie sprawę, że od mojej rozmowy z Atsushim
musiało minąć już kilka ładnych godzin. Słońce chyliło się ku zachodowi,
barwiąc wnętrze magazynu odcieniem płomieni. Przez cały ten czas żadne z nas nie
wymówiło ani jednego słowa. Chłopak w dodatku chyba ani na moment nie ruszył
się ze swojego miejsca. Ten całkowity bezruch i cisza zaczynały mi już
brzydnąć. Nie wspominając już nawet o moich zesztywniałych od siedzenia w
niewygodnej pozycji kończynach, po których co chwilę przebiegały dreszcze oraz
o nieprzyjemnym ssaniu w żołądku.
Wtem mój towarzysz
poderwał gwałtownie głowę, spinając się jak kot szykujący się do ataku. Czujne
spojrzenie jego dwukolorowych oczu skupiało się na wejściu do budynku.
Założyłabym się, że gdyby posiadał ogon, to właśnie poruszałby nim nerwowo w tę
i z powrotem. Jednak zaledwie po krótkiej chwili nasłuchiwania chłopak wyraźnie
się rozluźnił, a w krótce potem ja również byłam w stanie usłyszeć zbliżające
się do nas kroki.
Osamu Dazai wkroczył
samotnie do magazynu, niosąc pod pachą zwykłą teczkę na dokumenty. Na widok
naszej dwójki zamachał nią beztrosko w powietrzu jakby witał się ze starymi
kumplami, a nie ze swoim podopiecznym i pilnowaną przez niego niedoszłą
zabójczynią.
— Wybaczcie mi tę zwłokę,
ale musiałem trochę się naczekać na te dokumenty — rzucił w ramach przywitania,
robiąc przy tym istnie cierpiętniczą minę. — Ach, ta biurokracja.
Zatrzymał się mniej
więcej w równej odległości ode mnie i od Atsushiego, spoglądając to na mnie, to
na niego.
— Chyba dobrze
przewidziałem brak problemów, prawda?
Atsushi skinął głową.
— Wszystko w porządku.
— Miałeś zdobyć dowody —
wtrąciłam się, porządnie zniecierpliwiona. — Gdzie one są?
— Tutaj — odparł
swobodnie Osamu Dazai, zbliżywszy się do mnie ze swoją teczką. Otworzył ją i
wyciągnął ze środka plik dokumentów, które następnie podetknął mi pod twarz. —
Oficjalne dokumenty pochodzące wprost z archiwum Portowej Mafii potwierdzają,
że tak jak mówiłaś, twój brat zginął siedemdziesiątego drugiego dnia Sporu
Smoczej Głowy. Przyczyną śmierci był poważny uraz czaszki powstały zapewne
wskutek uderzenia jednym z odłamków, kiedy runęła siedziba mafii. — Palcem
wskazał konkretne miejsce na trzymanej kartce. — Oszacowany czas zgonu przeczy
możliwości jakobym to ja miał go zabić. Nie było już mnie bowiem w tym miejscu.
W milczeniu wpatrywałam
się w dokument zadrukowany rzędami znaków, liter i cyfr jednoznacznie
potwierdzających dopiero co wypowiedziane przez detektywa słowa.
— To… — Odetchnęłam
powoli, po czym spojrzałam w jego twarz. — To tylko słowa. Mam ci uwierzyć na
podstawie kawałka papieru, który równie dobrze mogłeś podrobić?
Do przodu wystąpił
Atsushi. Spojrzał na dokumenty, a potem na mnie i zmarszczył brwi.
— Myślę, że po tak długim
czasie znalezienie innych dowodów może być niemożliwe. Poza tym, nie sądzę, by
pan Dazai…
— Nie obchodzi mnie to!
Jeśli mam uwierzyć, że Shin zginął w inny sposób niż do tej pory myślałam, to
chcę przekonujących dowodów.
Osamu Dazai westchnął
ciężko, chowając plik kartek z powrotem do teczki. Przez chwilę zdawał się nad
czymś zastanawiać, aż w końcu spojrzał na mnie z wyrazem twarzy, którego nie
potrafiłam odczytać.
— A co gdyby moje słowa
potwierdziła osoba, która o wszystkim wie, a w dodatku znała twojego brata i
nie ma najmniejszego powodu, by dawać mi alibi?
Zmrużyłam podejrzliwie
oczy.
— To już zależy od tej
osoby.
Detektyw skrzywił się i
westchnął po raz kolejny. Wyraźnie niezadowolony ruszył w kierunku wyjścia.
— A zatem przepraszam
jeszcze na moment. Idę wykonać bardzo upierdliwy telefon.
Gdy oderwałam już wzrok
od pleców oddalającego się mężczyzny, zdałam sobie sprawę, że sama również
byłam obserwowana.
— Nie chcę być
nieuprzejmy, ale naprawdę uważam, że powinna pani trochę się otworzyć. Po tylu
latach nie możemy wiele pani zaoferować.
— A jak ty byś się czuł,
dzieciaku, gdyby człowiek, którego przez lata uważałeś za mordercę twojej
rodziny powiedział ci, że jest niewinny? Uwierzyłbyś mu na słowo? Zaufałbyś
kawałkowi papieru? Otworzyłbyś się, tak jak mi doradzasz?
Atsushi spuścił wzrok i
do powrotu swojego towarzysza więcej się nie odezwał. Nie wiedziałam, czy było
to spowodowane tym, że wreszcie zrozumiał, że nie uda mu się zmienić mojego
zdania czy też czymś zgoła innym. Nie żeby jakoś szczególnie mnie to
interesowało.
— Załatwione — oznajmił
Osamu Dazai, po raz kolejny tego dnia przekraczając próg magazynu. Przez krótką
chwilę zastanowiło mnie to, czy te magazyny rzeczywiście nie były w ogóle
strzeżone i czy nikomu nie przeszkadzało, że przypadkowi ludzie ciągle do nich
wchodzą. Nie wspominając już nawet o odbywających się wewnątrz walkach i
więzieniu ludzi. — Atsushi, jesteś wolny. A ciebie, moja droga, zaraz uwolnię.
Tylko bez numerów, proszę. Wolałbym uniknąć powtórki z rozrywki.
— Obejdzie się —
odparłam, kiedy mężczyzna podszedł, by rozwiązać moje nadgarstki. Podniosłam
się i opuściłam ręce wzdłuż tułowia, a przecięty bandaż opadł swobodnie na
podłoże. Jeśli myśleli, że skonfiskowane sztylety były jedyną bronią, jaką posiadałam,
to byli w błędzie. Dzięki mojej zdolności w każdej chwili mogłam wytworzyć nowe
ostrze. Potrzebowałam do tego jedynie niewielkiego cienia.
Atsushi otworzył szeroko
oczy.
— Kiedy pani…
A kąciki ust Osamu Dazaia
uniosły się ku górze w uśmiechu, który sprawił, że uderzyła we mnie kolejna
fala irytacji.
— Ciekawe — skomentował
mój wyczyn, by następnie wskazać mi ruchem dłoni kierunek. — A teraz zapraszam
na zewnątrz.
— Panie Dazai, czy na
pewno…
— Tak, Atsushi, wracaj do
domu i najedz się. Najlepiej na koszt Kunikidy.
Chociaż idący za mną
mężczyzna na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie miał przy sobie broni,
czułam się tak, jakby trzymał mnie na muszce karabinu. Zdrowy rozsądek
podpowiadał mi, że powinnam mieć się na baczności, ale jakiś cichy głosik
zachęcał mnie do odwrócenia się i ponownego zaatakowania mężczyzny.
Postanowiłam go jednak zignorować. Gdybym bowiem uległa swoim zachciankom,
mogłabym stracić okazję do przekonania się, co tym razem przygotował dla mnie
detektyw, a także — kim jest osoba, o której wspominał. Jeżeli gra toczyła się
o informacje w sprawie Shina, to wolałam nie ryzykować.
— Co teraz? — zapytałam,
kiedy mężczyzna powiedział, żebym się zatrzymała. Dotarliśmy już niemal na sam
koniec portu. Wszystkie magazyny zostawiliśmy za sobą.
— Teraz będziemy mieć
nadzieję, że jednak nas nie wykiwa i dotrzyma słowa.
Przez kilka długich minut
staliśmy więc w co najmniej niezręcznej ciszy, oddaleni od siebie o kilka
kroków. Wolałam mieć pole do manewru w razie czego. Nie mając nic lepszego do
roboty, obserwowałam ptaki przelatujące nad powierzchnią portowej wody,
korzystające z ostatnich promieni słonecznych. Byłam ciekawa, czy po zniknięciu
mi z oczu udadzą się do swojego gniazda i czy zostaną w nim przywitane przez
inne ptaki. Jeśli tak, to im zazdrościłam. Też chciałabym mieć swoje gniazdo.
W tym momencie do moich
uszu dotarł wysoki, charakterystyczny dźwięk pędzącego motocyklu.
— A więc jednak —
powiedział Osamu Dazai na chwilę przed tym, jak lśniący czerwienią pojazd
zatoczył przed nami efektowny łuk, by w końcu się zatrzymać. Motocyklista,
którego głowy nie chronił żaden kask, zsunął się z gracją na ziemię.
— Mówiłeś, że to ważne —
rzucił na przywitanie, nie przejmując się uprzejmościami. — Lepiej więc dla
ciebie, żeby to była prawda.
Wpatrywałam się w
przybyłego mężczyznę w kompletnym oszołomieniu. A to dlatego, że go znałam. Choć
jego sylwetka i rysy twarzy stały się dojrzalsze, choć jego włosy, którym zachodzące
słońce nadało barwę ognia, zdecydowanie urosły, a noszone przez niego ubrania
różniły się stylem, to pamiętałam go. Przede mną stał dorosły mężczyzna, ale ja
widziałam szesnastoletniego chłopca. Chłopca, który przyjaźnił się z moim
bratem.
Mężczyzna musiał poczuć
na sobie moje spojrzenie, bo odwrócił się w moją stronę, jakby dopiero teraz
zdając sobie sprawę z mojej obecności. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie,
a ręka oparta do tej pory o biodro opadła luźno wzdłuż tułowia.
— Ty… Nie mów, że wreszcie
znalazłeś kobietę, która chce się z tobą zabić?
Osamu Dazai westchnął —
wydawać by się mogło — z zawodem.
— Chciałbym, uwierz. Ale
niestety nie o to chodzi. — Spojrzał na mnie w znaczący sposób i skinął głową w
kierunku swojego rozmówcy. — Będziesz tak łaskawa i wyjaśnisz obecnemu tutaj
Chuuyi, z jakiego powodu go niepokoimy?
Chuuya. Przede mną stał
Chuuya Nakahara. Jeden z pięciu kierowników Portowej Mafii. Były partner Osamu
Dazaia, ale też przyjaciel mojego brata. Przygryzłam nerwowo dolną wargę. Moje
zaufanie wobec niego mogło opierać się jedynie na wierze w to, że rzeczywiście
był taki, jak przedstawiał go Shin.
Spojrzenie niebieskich
oczu ponownie skupiło się na mnie. Mężczyzna uniósł pytająco brwi, czekając aż
się odezwę.
Odetchnęłam głęboko,
przyciskając dłonie do ud, żeby zapanować nad ich drżeniem. W myślach skarciłam
się za dopuszczenie nerwów do głosu. Z jakiegoś powodu w tej chwili odczuwałam
większy stres niż wtedy, gdy przykładałam sztylet do gardła Osamu Dazaia.
— Shinichi Yazawa —
wykrztusiłam w końcu. — Czy to nazwisko coś ci mówi?
Mężczyzna drgnął
nieznacznie. Nabrał czujności.
— Owszem. Co w związku z
tym?
Odruchowo sięgnęłam do
naszyjnika ukrytego pod materiałem sukienki, szukając w nim otuchy i przypływu
odwagi.
— Nazywam się Ai Yazawa i
jestem jego siostrą. Chcę się dowiedzieć, jak naprawdę zginął.
Niebieskie oczy otworzyły
się szerzej, gdy mężczyzna przyjrzał mi się na nowo, uważniej.
— Siostra Shina, huh? —
mruknął cicho, niemal niedosłyszalnie. A głośniej dodał — Myślałem, że wiesz,
jak do tego doszło.
— Ja też tak myślałam —
odparłam ponuro. — Ale podobno przez te wszystkie lata żyłam w błędzie. A ty
podobno znasz prawdę. Więc odpowiedz mi na moje pytanie. Czy mojego brata zabił
Osamu Dazai?
— Dazai? — Głos Chuuyi
zabrzmiał tak, jakby jego właściciela autentycznie zdziwiło to pytanie. — Nie.
Temu idiocie można zarzucić naprawdę wiele, ale akurat tego nie.
Naprawdę nie takie słowa
pragnęłam usłyszeć. Nie potrafiłam w nie uwierzyć. Nie chciałam w nie uwierzyć.
— Więc kto? Jeśli nie on,
to kto to zrobił?
— Nikt. Nie został
zamordowany. Przynajmniej nie bezpośrednio. Przyczyną zgonu był…
— A skąd rany
postrzałowe? — przerwałam mu, chwytając się kurczowo własnych, tak niechcianych
wspomnień. — Widziałam je na własne oczy.
Mężczyzna patrzył na mnie
z godnym podziwu opanowaniem. Gdy ponownie się odezwał, mówił stanowczo,
fachowo, ale jednocześnie niemal łagodnie.
— Też je widziałem. Byłem
tam. Nie, gdy to się stało, to prawda. I naprawdę tego żałuję. — Na chwilę
krótką jak mgnienie jego oblicze się zachmurzyło. — Nie udało się ustalić, kto
do niego strzelił, ale z pewnością nie to było przyczyną śmierci. Potwierdziła
to sekcja.
Nie. To nie może być prawda.
Mój umysł nie chciał
przyswoić tych informacji, chociaż potwierdzały to, co wcześniej usłyszałam od
swojej niedoszłej ofiary. Czy to możliwe, że Chuuya krył swojego byłego
partnera? Chociaż mój wzrok spoczywał na szarym betonie pomiędzy czubkami butów
przed oczami miałam tak naprawdę obraz ciała mojego brata. Doskonale pamiętałam
rany, jakie wtedy odniósł. Z logicznego punktu widzenia to, co mówiła ta dwójka
jak najbardziej miało sens. Wyników sekcji nigdy nie poznałam, bo razem z matką
opuściłam Jokohamę dzień po śmierci Shina. Nie czekałyśmy nawet na pogrzeb.
Przez cały ten czas moim jedynym dowodem przeciwko Osamu Dazaiowi były
wyłącznie jej słowa. Czy w takim razie mnie okłamała? Ale jeśli tak, dlaczego
to zrobiła?
— Jeśli to wszystko, to
będę się już zbierał.
Głos Chuuyi przywrócił
mnie do rzeczywistości. Podniosłam na niego wzrok, nagle nie wiedząc, jak
powinnam się zachować. Zacisnęłam usta w wąską linię, szukając odpowiednich
słów, którymi mogłabym wyrazić… No właśnie, co? Wdzięczność?
Widziałam jednak, że
mężczyzna sam najwyraźniej wahał się, czy cos powiedzieć. Czekałam więc.
— Gdybyś… — zaczął w
końcu cicho, nie patrząc na mnie. — Gdybyś kiedyś czegoś potrzebowała, znajdź
mnie.
Jego propozycja zbiła
mnie z tropu.
— Dlaczego? — zapytałam,
szczerze zdziwiona.
Poważne, błękitne oczy
spojrzały na mnie po raz ostatni.
— Bo wiszę to Shinowi.
Z tymi słowami wsiadł na
swój motocykl i obudziwszy go do życia, odjechał. Zostałam sama. A przynajmniej
tak myślałam dopóki nie przypomniałam sobie o tym, kto zaaranżował całe
spotkanie. Tylko jak miałam z nim teraz stanąć twarzą w twarz? Z człowiekiem,
któremu chciałam odebrać życie za coś, czego — o ile dowody były prawdziwe —
nie zrobił? Przeklinając w myślach, odwróciłam się w jego stronę tylko po to, by
przekonać się, że… zniknął. Rozejrzałam się, skołowana, ale po szemranym
detektywie nie było śladu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz