Ariana | Blogger | X X

niedziela, 30 sierpnia 2020

Stray Souls: Rozdział 7

 Droga do odkupienia


Już dawno zapadła noc, gdy przekroczyłam bramę cmentarza. Częściowo wyłaniający się zza chmur księżyc sprawiał, że wszędzie wokół kładły się pokraczne cienie, które zdawały się ożywać w mojej obecności. Były one moimi jedynymi towarzyszami w tym miejscu przepełnionym śmiercią. Tylko ja i one pomiędzy rzędami niemal identycznych kamiennych płyt. Odszukanie tej z nazwiskiem mojej rodziny nie zajęło mi wiele czasu. Drogę do niej potrafiłabym znaleźć nawet z zamkniętymi oczami.


Przesunęłam wzrokiem po znakach wyrytych w szarym marmurze, a wtedy coś ostatecznie we mnie pękło. Nogi ugięły się pode mną i osunęłam się na kolana, nie zważając na żwir wbijający się boleśnie w nagą skórę. Poczułam się jak marionetka, której lalkarz przeciął podtrzymujące ją sznurki.

Płakałam w dzień śmierci brata, a potem w dzień śmierci matki. Od tamtego czasu nie pozwoliłam sobie na uronienie ani jednej łzy. Nawet podczas pogrzebu matki, który był czystą formalnością dopełnioną między mną i kapłanem.

Teraz jednak moje usta zadrżały, pozwalając wydostać się przez nie nieartykułowanemu dźwiękowi, a po moich policzkach spłynęły pierwsze ciepłe krople, których nie potrafiłam dłużej wstrzymywać. Oparłszy się o kamienną płytę, rozszlochałam się na dobre.

Płakałam z powodu bliskich, których straciłam, z powodu swojej bezsensownej zemsty, której i tak nie dałam rady dokonać. Płakałam z powodu swojej słabości, bezsilności i głupoty. Bo byłam głupia, byłam tak bardzo głupia.

Płakałam z powodu swojej przeszłości i utraconego czasu oraz szczęścia. Płakałam również z powodu przyszłości, tak bardzo mnie przerażającej. Przez ostatnie lata żyłam z myślą tylko o zemście. Nie zastanawiałam się, co potem. Brałam pod uwagę fakt, że mogę zginąć lub zostać aresztowana, ale z pewnością nie to, że w ogóle mogłabym mieć jakąś przyszłość. Nie miałam więc najmniejszego pojęcia, co powinnam zrobić.

Byłam taka głupia.

Shin, mamo, tak bardzo mi was brakuje.


 🌒🌒🌒


W świetle poranka musiałam wyglądać jak chodzące nieszczęście. Brudna i postrzępiona sukienka, włosy w nieładzie, oczy zaczerwienione i zapuchnięte od płaczu. Prezentowałam się okropnie i tak też się czułam. Ale wyjątkowo miałam to gdzieś. Zmierzałam bowiem na swoją egzekucję.

Odnalezienie tego budynku nie było niczym trudnym. Przecież od jakiegoś już czasu znajdował się na liście miejsc interesujących mnie najbardziej. Wypłakawszy się przez noc, na miejsce dotarłam wypełniona obojętnością czy też może raczej wyprana z jakichkolwiek emocji. Nie miałam już siły, by dalej rozpaczać lub się gniewać. Chciałam po prostu mieć to już za sobą.

Zawahałam się na moment dopiero przed drzwiami z plakietką, na której widniał napis „Zbrojna Agencja Detektywistyczna”. Zacisnęłam jednak zęby i z determinacją nacisnęłam klamkę. Osoby znajdujące się wewnątrz nie od razu zdały sobie sprawę z mojej obecności. Musiało minąć kilka długich jak wieczność sekund, by szmer rozmów i stukanie w klawiaturę na dobre ustały. Kobieta siedząca przy biurku znajdującym się najbliżej drzwi podniosła się pospiesznie.

— W czym mogę po… Och — wymknęło się jej, gdy uważniej mi się przyjrzała.

— Chcę rozmawiać z waszym szefem — oznajmiłam, bezwiednie muskając koniuszkami palców uda tam, gdzie pod materiałem sukienki znajdowały się puste pochwy na ostrza.

— Była pani umówiona?

Poczułam lekką irytację, więc zamiast patrzeć na moją rozmówczynię powiodłam wzrokiem po pomieszczeniu. Wśród grupy nieinteresujących mnie pracowników dostrzegłam swoje niedoszłe ofiary. Wygadanego detektywa, chłopca o białych włosach, a także Osamu Dazaia obserwującego mnie spokojnie z drugiego końca pokoju.

— Ty — zwróciłam się do nastolatka, Atsushiego, jeśli mnie pamięć nie myliła. Gdy mnie rozpoznał, jego dziwne, dwukolorowe oczy otworzyły się szerzej. — Zaprowadź mnie do waszego szefa.

— Ja… — Chłopak wyglądał na zakłopotanego. Miałam ochotę przewrócić oczami. — Nie wiem, czy to taki dobry pomysł.

— Nie każ mi się powtarzać — ostrzegłam. Naprawdę nie chciało mi się z nim kłócić. — Zrób to albo…

— Albo co? — przerwał mi spokojny, głęboki głos.

Należał do wysokiego mężczyzny w tradycyjnej yukacie, który musiał wejść do pomieszczenia przez jedne z bocznych drzwi.

— Prezes…! — zawołała z zaskoczeniem moja była rozmówczyni.

Uniosłam brwi i pod czujnymi spojrzeniami zebranych podeszłam kilka kroków bliżej do mężczyzny.

— A więc to pan jest tu szefem? — upewniłam się.

— Zgadza się. Co w związku z tym?

Przez chwilę bez słowa odwzajemniałam jego poważne spojrzenie. A potem zgięłam się w głębokim, sztywnym ukłonie.

— Chciałam najszczerzej przeprosić za narażenie zdrowia i życia pańskich pracowników. Jestem gotowa na poniesienie kary za swoje czyny.

— Zatem to ty jesteś odpowiedzialna za wczorajsze zamieszanie?

— Tak. To ja chciałam ich zabić — przyznałam szczerze. Do moich uszu dotarło parę zaskoczonych szeptów. — I żeby było jasne, nie przepraszam za to, że próbowałam popełnić morderstwo. Próbowałabym zabić każdego, kogo uznałabym za winnego. Przepraszam za to, że się pomyliłam.

— Podnieś głowę — polecił mężczyzna. Posłuchałam. Jego twarz pozostawała niezmiernie surowa. — Przychodzisz tutaj, zapewne doskonale wiedząc, że mamy pełne prawo oddać cię w ręce policji?

— Tak. I tak jak mówiłam, jestem gotowa przyjąć jakąkolwiek karę, jaka zostanie mi wymierzona.

— Jakąkolwiek?

Skinęłam głową.

— Więc pracuj dla nas.

Zamrugałam. Czy ja się właśnie przesłyszałam?

— Co?

— Naraziłaś moich pracowników na niebezpieczeństwo, ale w Agencji wierzymy w drugą szansę. I z tego, co słyszałem, tobie również się ona należy. Chcę jednak, żebyś to udowodniła pracą dla nas.

Zatkało mnie. Najzwyczajniej w świecie mnie zatkało.

— Przecież… to jakieś szaleństwo! — wykrzyknęłam, ruchem ręki wskazując Osamu Dazaia. — Próbowałam poderżnąć mu gardło, a potem wysadzić wszystkich w powietrze! A pan chce mnie zatrudnić? Jestem niedoszłą morderczynią!

— „Niedoszłą” jest tutaj słowem kluczowym.

— Ale…

— Powiedziałaś, że jesteś gotowa przyjąć każdą karę. Zmieniłaś zdanie?

Chociaż się starałam, naprawdę nie potrafiłam pojąć tego, co właśnie się działo. Wydawało się to tak surrealistyczne, jakby było snem. Z tym, że wyraźnie czułam paznokcie wbijające się w skórę moich ud.

— Nie.

— Jaka jest zatem twoja odpowiedź?

Patrząc wprost w stalowe oczy prezesa Zbrojnej Agencji Detektywistycznej byłam już pewna jednej jedynej rzeczy. Ci ludzie nie byli normalni.

— Przyjmuję pańską ofertę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz