Leżała na brzuchu, z brodą opartą na
zgiętej w łokciu ręce. Rude włosy, jeszcze niedawno misternie upięte, opadały
teraz w nieładzie na jej nagie plecy. Biała, skołtuniona pościel wiła się
między jej kończynami niczym ogromny wąż, ledwie okrywając jej ciało, pokryte
gęsią skórką wywołaną muśnięciami nocnego powietrza wpadającego przez otwarte
okno. Spojrzenie jej zielonych, nakrapianych złotem oczu śledziło ruchy
papierosowego dymu tańczącego w świetle księżyca. Jeszcze parę godzin wcześniej
to ona znajdowała się na jego miejscu, poruszając się w takt muzyki, którą
słyszała tylko ona. I on.
Popiół z czubka papierosa żarzącego się
między jej palcami osypał się na podłogę, ale nie przywiązała do tego większej
wagi, wygaszając po prostu jego resztę w popielniczce stojącej na stoliku
nocnym. Usiadła i obróciła się do niego twarzą, otulając się kołdrą, bardziej z
powodu chłodu niż wstydu. Przecież dopiero co chłonął wzrokiem każdy skrawek
jej ciała. I na tym nie poprzestał.
Teraz siedział na skraju łóżka, wciągając
przez głowę koszulę. Zdążył już założyć spodnie, a jego wciąż bose stopy
opierały się na ciemnych panelach, tuż obok butów ustawionych równo, jeden przy
drugim. W przeciwieństwie do nich jej własne szpilki leżały porzucone przy
drzwiach, tam gdzie skopała je z nóg zaraz po przekroczeniu progu.
W milczeniu obserwowała jego spokojne,
niespieszne, acz zdecydowane ruchy. Nie po raz pierwszy zwróciła uwagę na fakt,
że jego jasne włosy w świetle księżyca wydawały się srebrne. W rzeczywistości bliżej
im było do złota. Uwielbiała przeczesywać je palcami, bawić się nimi i gładzić
je, kiedy leżał z głową na jej kolanach. Zamykał wtedy oczy i uśmiechał się
leniwie, z zadowoleniem, jak kot.
Musiał wyczuć jej spojrzenie, bo odwrócił
ku niej głowę i uniósł jeden kącik ust w doskonale znanym jej krzywym uśmiechu.
Pochylił się i przycisnął wargi do jej warg. Nie był to już jeden z tych
gorących, wygłodniałych pocałunków, które zapamiętała jej skóra. Sprawił za to,
że oczy ją zapiekły od napływających do nich łez. Opuściła powieki, a gdy
ponownie je uniosła, on już się odsuwał i sięgał po buty. Leżący obok
popielniczki telefon zawibrował nagląco, a wtedy wiedziała, że dalsze zwlekanie
nie miało sensu. Ich czas nieubłaganie dobiegał końca.
Odrzuciła więc kołdrę i, nie kłopocząc się
szukaniem bielizny, założyła czerwoną sukienkę, wiszącą do tej pory smętnie na
oparciu krzesła. Kiedy była gotowa, on ujął jej dłoń i poprowadził ją za sobą
na zewnątrz.
Noc była chłodna i mglista, choć jeszcze
kilka dni temu panowały upały. Nagły spadek temperatury był niemal szokujący
dla jej przyzwyczajonego do ciepła ciała. Miała ochotę potrzeć ramiona, by się
rozgrzać, ale nie zamierzała puszczać jego ręki wcześniej niż było to konieczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz