Ariana | Blogger | X X

sobota, 7 sierpnia 2021

Górska pułapka

Był wczesny ranek, gdy otrzymałam wiadomość z pilnym wezwaniem do dyrektora. Zaspana rozejrzałam się po pokoju. Przez zaciągnięte w oknach zasłony wkradały się do środka promienie dopiero co wzeszłego słońca, oświetlając zakopaną w pościeli po drugiej stronie pokoju, smacznie śpiącą Amelię. Zazdroszcząc  jej w duchu, odłożyłam pustą już teraz kartkę na blat stolika nocnego i z niechęcią wygramoliłam się z łóżka. Obmyłam twarz, licząc, że zimna woda mnie rozbudzi (nie rozbudziła), uczesałam włosy i wciągnęłam na siebie mundurek Prefekta. O śniadaniu mogłam na tę chwilę zapomnieć, ponieważ na nic nie miałam już czasu, jeżeli nie chciałam się spóźnić.

Szkolne dziedzińce i korytarze były praktycznie opustoszałe, jako że do rozpoczęcia pierwszych zajęć pozostawały wciąż mniej więcej dwie godziny. Ach, szczęśliwi ci, którzy mogli jeszcze spać.

Na miejsce dotarłam jako ostatnia, kilka sekund za Alfonse’em, którego miałabym jeszcze okazję dogonić, gdyby tylko nie brakowało mi na to sił.

— Spóźniłaś się — rzucił na powitanie Zeus, gdy dołączyłam do niego i reszty chłopaków czekających pod gabinetem dyrektora.

— Nieprawda. I też miło cię widzieć — odburknęłam, jednocześnie podnosząc dłoń w geście przywitania. — Cześć wszystkim.

— Zeus lubi wmawiać wszystkim spóźnienie, kiedy sam od święta zjawi się punktualnie — zauważył Caesar.

— Wcale nie! — odparował Zeus urażonym tonem. Brakowało jeszcze, żeby tupnął nogą dla podkreślenia swoich słów.

— Ojej, Alice, wyglądasz na jeszcze mniej przytomną niż bym się spodziewał — powiedział Alfonse, ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się mojej twarzy. — Dobrze się czujesz?

Doceniałam jego troskę, tym bardziej, że on sam wyglądał niewiele lepiej. Podobnie jak Caesar. Nasi towarzysze z Klasy Nocnej sprawiali za to wrażenie kompletnie rozbudzonych, jakby jeszcze w ogóle nie zdążyli się położyć. Co zapewne nie było dalekie od prawdy.

— Wszystko w porządku. Po prostu trochę się zasiedziałam. — Stłumiłam ziewnięcie. — Najpierw przygotowywałam materiały na następne zajęcia, a potem zebrało nam się z Amelią na pogaduchy i tak wyszło. — Wzruszyłam ramionami. — Dajcie mi jeszcze jakieś pół godziny i się obudzę.

— Lepiej skróć ten czas, bo jak tak dalej pójdzie, to faktycznie się spóźnimy. — Lucious odsunął się od ściany, o którą się opierał i wymownie skinął głową w kierunku drzwi gabinetu.

— Lucious  ma rację — zgodził się Alfonse. — Wszyscy gotowi?

Usłyszawszy zgodny pomruk naszej grupy, zastukał w grube drewno.

Zeus skorzystał z okazji i przysunął się bliżej mnie, nachylił i zapytał ściszonym głosem:

— Przeglądałaś się w lustrze?

— Niezbyt, a co?

— Włosy odstają ci na wszystkie strony.

— Co?! Gdzie?! — wypaliłam w tej samej chwili, w której potężne drzwi z cichym jękiem zawiasów stanęły przed nami otworem. Zaczęłam gorączkowo przygładzać włosy na czubku głowy.

— Na przykład tutaj. — Zeus przesunął palcami po jednym z kosmyków, a potem cmoknął mnie w to samo miejsce. Kiedy się wyprostował, błysnął zębami w uśmiechu. — Oczywiście, że miło cię widzieć.

Na chwilę zastygłam w bezruchu, czując, że moje serce zaczęło szybciej pompować krew. Moja senność nagle gdzieś zniknęła.

Wtem, z wnętrza gabinetu dobiegł zirytowany głos dyrektora Schuylera:

— Alice Hart, Zeusie Brundle, jak długo mam jeszcze na was czekać?!

Zamrugałam gwałtownie, odzyskując rezon. Zdałam sobie sprawę, że nasza dwójka jako jedyna wciąż stała w wejściu, więc złapałam Zeusa za rękaw i, ciągnąc go za sobą, czym prędzej dołączyłam do reszty stojącej w półkolu przed biurkiem dyrektora.

— Przepraszamy bardzo! — powiedziałam w imieniu swoim i mojego chłopaka, skłaniając przy tym lekko głowę. Gdy ją podniosłam, dostrzegłam reakcje chłopaków. Alfonse i Caesar walczyli z wypływającymi na ich twarze uśmiechami, Lucious wzdychał, a Hiro odwracał wzrok, jakby się do nas nie przyznawał.

Dyrektor Schuyler jedynie pokręcił z rezygnacją głową.

— Wiem, że przynajmniej część z was zerwałem z łóżek, ale sprawa jest poważna.

Nasza szóstka wymieniła między sobą zaniepokojone spojrzenia.

— Czy to oznacza, że coś zagraża Akademii albo królestwu? — zapytał Caesar.

— Nie, nie bezpośrednio. Przynajmniej na razie.

— Więc w czym rzecz? — tym razem głos zabrał Zeus.

Dyrektor podniósł się ze swojego fotela i, skrzyżowawszy ramiona, spojrzał w kierunku okien zajmujących prawie całą ścianę za naszymi plecami.

— Podczas wczorajszego patrolu Leslie natknął się na znajdującą się blisko granicy ze Wschodnim Lasem jaskinię, która emanuje potężną magią.

— I zauważył ją dopiero teraz? — Zeus uniósł z powątpiewaniem brwi.

— Zgadza się, Zeusie, bo dopiero teraz się pojawiła.

Zeus prychnął.

— A może po prostu wcześniej ją przeoczył? Nie zdziwiłoby mnie to. W końcu jest z Dziennej.

Ja, Alfonse i Caesar zawołaliśmy zgodnym, oburzonym chórem:

— Hej!

— Kiedy wreszcie znudzi ci się obrażanie Klasy Dziennej?! — Szturchnęłam go w ramię, dając upust swojej złości. — Wcale nie jesteśmy od was gorsi.

Zeus uniósł dłonie w obronnym geście.

— Nie mówiłem o was, okej? Tylko o, no, reszcie Dziennej.

— A ten znowu zaczyna… — mruknął pod nosem Hiro.

— Reszty Dziennej też się to tyczy! — Spiorunowałam swojego chłopaka wzrokiem.

Nawet Alfonse się nachmurzył.

— Czuję się urażony.

— Ja tak samo — dodał Caesar. — Dałbyś już sobie siana z tym wywyższaniem. Zachowujesz się, jakby Klasa Nocna była na zupełnie innym poziomie, podczas gdy udowodniliśmy ci już nie raz, że to nieprawda.

— Wyluzujcie trochę! — zawołał Zeus. Nim skończył wymawiać ostatnią sylabę, Lucious na niego warknął:

— Och, zamknąłbyś się wreszcie!

Nagle w pomieszczeniu rozległ się huk książki uderzającej w blat biurka. Jak na komendę wszyscy zamilkli i spojrzeli na dyrektora, który najpierw odchrząknął, a potem skarcił nas podniesionym głosem:

— Możecie się na chwilę skupić?! Jesteście Prefektami, a nie przekupkami na targu! Swoje spory rozstrzygajcie poza moim gabinetem.

W odpowiedzi wymamrotaliśmy przeprosiny. Dyrektor wzniósł oczy ku górze, jakby kwestionując słuszność uznania właśnie nas za wystarczająco kompetentnych, by reprezentować pozostałych uczniów.

— Wracając do tematu — kontynuował po chwili. — Wezwałem was, abyście zbadali tę jaskinię.

— I jest do tego potrzebna cała nasza szóstka? — spytał Lucious, nie kryjąc zdziwienia.

— Rzeczywiście, w normalnych warunkach do takiego zadania wystarczyłaby maksymalnie dwójka Prefektów. Chociaż, biorąc pod uwagę możliwe rozmiary tej jaskini, odpowiedniejsza byłaby czwórka…

— Więc dwoje z nas ma wolne? — przerwał mu Zeus.

Dyrektor Schuyler zacisnął usta w wąską linię. Chyba powstrzymywał się resztkami silnej woli przed ponownym podniesieniem głosu.

— Nie. Obawiam się, że to miejsce może być naprawdę niebezpieczne i nie wiem, czego można się po nim spodziewać. Dlatego właśnie chcę, żebyście wszyscy się tam udali. Lucious, co prawda, nie jest Prefektem, ale zna się na… podobnych miejscach. — Domyśliłam się, że dyrektorowi musiało chodzić o Labirynt. Zerknęłam kątem oka na Luciousa, żeby zobaczyć jego reakcję, ale ten wbrew pozorom nie wyglądał na urażonego. — Mierzyliście się już wspólnie z gorszymi zagrożeniami, więc ufam, że i tym razem dacie sobie radę.

— Czy pan właśnie docenił naszą legendarną współpracę? — Na ustach Caesara zatańczył uśmiech. Dyrektor jednak zignorował jego pytanie.

— Leslie zaprowadzi was na miejsce. Spotkajcie się z nim za godzinę przy wejściu do lasu. — Powiódł po nas wzrokiem, najwyraźniej upewniając się, czy wszystko do nas dotarło. — Jeśli nie macie żadnych pytań, możecie się rozejść.

 

***

Godzina była wystarczająca ilością czasu, abym do końca oprzytomniała, zjadła śniadanie i przygotowała się do czekającej nas podróży. O umówionej porze wszyscy stawili się w wyznaczonym przez dyrektora miejscu. Leslie już na nas czekał, z łukiem i kołczanem przewieszonymi przez plecy oraz Chicą — jego chowańcem w formie nietoperza o różowym futerku — unoszącą się w powietrzu u jego boku. Nie zwlekając ani chwili, poprowadził nas w głąb lasu. Początkowo szedł wzdłuż wytyczonej ścieżki, ale gdy zaczęliśmy zbliżać się do Wschodniego Lasu zszedł z niej i wkroczył między drzewa. I już w tym miejscu w powietrzu zaszła zmiana. Jak zapach zbyt mocnych perfum unoszących się za przypadkowo mijaną osobą albo jak fala ciepła bijąca od pieca, tak unosił się w nim ślad magii. Leslie podążał za nim niczym drapieżnik, który zwęszył ofiarę. Ani razu nie zboczył z obranego kursu.

— Wysłałem wczoraj Chicę w głąb tej jaskini, żeby sprawdziła, jak daleko sięga, ale nie udało jej się tego ustalić — powiedział, gdy chłopcy zapytali go o szczegóły jego odkrycia.

— To prawda — przytaknęła Chica i zwolniła nieco tempo swojego lotu, by zrównać się z grupą. — Przy wejściu jest dosyć szeroka, ale im głębiej się wędruje, tym bardziej się zwęża. Następnie rozgałęzia się w kilka oddzielnych tuneli.

— Na tym etapie kazałem jej się wycofać, bo nie chciałem niepotrzebnie ryzykować — wyjaśnił Leslie.

— Czy jako nietoperz nie powinna czuć się w takim miejscu jak ryba w wodzie? — zapytał Zeus.

— Wypraszam sobie — fuknęła Chica. — Ja nie jestem zwykłym nietoperzem, a ta jaskinia nie jest zwykłą jaskinią.

W przeciwieństwie do Zeusa, Alfonse skupił się na istotniejszej części wypowiedzi naszego przewodnika. 

— Więc tak właściwie nie mówimy tu o jednej jaskini, lecz o całym kompleksie jaskiń?

Leslie przytaknął. Teren zaczął piąć się w górę, a między drzewami można już było dostrzec ogromną, skalną ścianę. Ślad magii stawał się coraz wyraźniejszy.

— Myślicie, że będziemy musieli się rozdzielić? — wyraziłam na głos swoją obawę.

— Tak pewnie byłoby szybciej — odparł Alfonse, marszcząc brwi. — Ale nie jestem pewien, czy to bezpieczne.

— Nie martw się. — Dłoń Zeusa znalazła się na mojej głowie tak niespodziewanie, że prawie potknęłam się o wystający z ziemi korzeń. Mój chłopak uśmiechnął się i poczochrał mi włosy. — Jeśli do tego dojdzie, to będę z tobą.

Okej. To było trochę pocieszające. 

Po kilku kolejnych minutach Leslie zatrzymał się i odwrócił do nas przodem. 

— Jesteśmy na miejscu.

Przed nami znajdowała się wznosząca się jeszcze wiele metrów ku niebu góra, porośnięta gdzieniegdzie mizernymi roślinami. Nie było potrzeby pytać Lesliego, jak dostać się do jaskini — wejście do niej znajdowało się bowiem tuż przy ziemi. Nie mogło być mowy o pomyłce. Tylko ten otwór — wysoki i szeroki na kilka metrów — emanował wielkimi pokładami magicznej mocy. Przełknęłam nerwowo ślinę. Do tej pory w podobny sposób czułam się jedynie w Królestwie Wróżek, a to podobieństwo niekoniecznie było dobrym znakiem.

Zeus musiał wyczuć mój niepokój, bo popatrzył mi w oczy. Miał zmartwiony wyraz twarzy, gdy zapytał:

— W porządku?

Zmusiłam kąciki swoich ust, by się uniosły. 

— Tak. Tylko to miejsce coś mi przypomina.

— Las wróżek, co? Też mi się z tym skojarzyło.

Jedynie mu przytaknęłam, wcale nie dziwiąc się, że pomyśleliśmy o tym samym. W naszym przypadku było to przecież na porządku dziennym. 

— Wszystko będzie dobrze — zapewnił Zeus. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. — Zobaczysz, raz, dwa załatwimy tę sprawę i będziemy mieć spokój.

Powątpiewałam, co prawda, w to jego „raz, dwa”, ale zachowałam to dla siebie i z wdzięcznością wtuliłam twarz w jego ramię. 

— Przyprowadziłem was na miejsce i powiedziałem wszystko, co sam wiem — podsumował tymczasem Leslie. — Od teraz będziecie zdani na siebie.

Hiro pokiwał głową. Spojrzał najpierw na wejście do jaskini, a potem na Lesliego. 

— Jeśli nie wrócimy do zmierzchu, ściągnij pomoc.

— Jasne. — Leslie poprawił sprzęt przewieszony przez plecy, po czym uniósł dłoń w geście pożegnania i ruszył w stronę, z której przyszliśmy. — Powodzenia!

Chica za to podleciała do mnie, ze współczuciem wypisanym na pyszczku.

— Och, biedactwo. Sama w niebezpiecznej jaskini, zdana wyłącznie na towarzystwo tych pięciu nieokrzesanych prostaków... — Nagle jej mina drastycznie się zmieniła. — Ach! Gdybym utknęła tak w ciemnej jaskini sam nam sam z księciem Sigurdem...

Rozmarzona Chica wykonała w powietrzu serię dziwnych, chaotycznych akrobacji, po czym pognała za swoim mistrzem. Obserwując, jak się oddala, pokręciłam z rozbawieniem głową. 

— No dobra, ekipo — odezwał się Caesar. — Jesteśmy gotowi?

 

***

 

Zgodnie ze słowami Chiki początkowa część jaskini była bardzo przestronna. Moglibyśmy stanąć na jej środku jedno obok drugiego, z rękami rozłożonymi na boki, a i tak osoby znajdujące się na końcach nie dałyby rady dosięgnąć ścian. Przeszliśmy ją wzdłuż i wszerz, zajrzeliśmy chyba do każdej szczeliny i dziury, ale nie znaleźliśmy niczego nadzwyczajnego. Ruszyliśmy więc w jej głąb. W miarę oddalania się od wejścia zapadała wokół nas coraz głębsza ciemność. Wkrótce, gdyby nie małe, podręczne latarnie, które ze sobą zabraliśmy, nie widzielibyśmy nawet siebie nawzajem. Po pewnym czasie dotarliśmy do wspomnianego przez Chicę rozwidlenia. Przed nami znajdowały się wejścia do czterech tuneli, z pozoru niczym nie różniących się od siebie. Żaden z nich nie był jaśniejszy, z żadnego nie dobiegał najcichszy szmer, podmuch powietrza ani nawet zapach. Były to po prostu cztery otwory w skale, szerokie na jakieś trzy metry każdy.

— I co teraz? — mruknął Lucious. — Mam wrażenie, jakbym trafił do kolejnego labiryntu.

Spojrzałam na niego ze współczuciem, ale nim zdążyłam się odezwać, zrobił to Caesar, dłonią wskazując drugi tunel od lewej.

— Czujecie to?

Skupiłam się na wskazanym kierunku, a wtedy zrozumiałam, o co mu chodziło. To właśnie stamtąd biła najwyraźniej magiczna moc.

— A zatem problem z głowy — skwitował Zeus. — Wchodzimy do tego.

 

Nie wiem, jak długo szliśmy, ale tunel zdawał się nie mieć końca, a ja zaczynałam go mieć serdecznie dość. Kołyszące się w rytmie naszych kroków latarenki  rzucały na skały pokraczne cienie. Chłodne ściany z obu stron zdawały się coraz bardziej przybliżać, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że w gęstej ciemności czai się coś więcej niż magia. Naczytałam i nasłuchałam się zdecydowanie zbyt wielu historii o duchach, by zachować w takim miejscu spokój. Zwilżyłam językiem usta. Mój puls przyspieszył. I właśnie w tym momencie poczułam czyjś oddech na karku. Z mojego gardła wyrwał się niekontrolowany wrzask i w panice kurczowo uczepiłam się idącego obok Zeusa. Wszyscy momentalnie się zatrzymali.

— Alice?! — zawołał z niepokojem w głosie Alfonse. — Co się stało?

— J-ja… — zająknęłam się. — Kto-ktoś…

Zeus parsknął śmiechem, chwytając mnie za ramiona.

— Spokojnie, tchórzu, to byłem ja. Chciałem ci tylko coś powiedzieć. Nie wiedziałem, że tak zareagujesz.

Usta mi zadrżały i jednocześnie zalała mnie fala ulgi. Uderzyłam go w szeroką klatkę piersiową.

— Nie strasz mnie tak!

Uspokojeni chłopcy wznowili marsz, lecz Zeus wciąż był rozbawiony.

— Kto by pomyślał, że tak łatwo cię wystraszyć?

Zamiast mnie na to pytanie odpowiedział Lucious.

— Ty. Wszyscy wiedzą, że to nic trudnego, a ty uwielbiasz to wykorzystywać.

— Wcale nie. Zresztą, Alice wie, że to tylko żarty. Prawda?

— Nie igraj z nią — ostrzegł go Hiro.

Lucious prychnął.

— Hiro, dobrze wiesz, że to jak gadanie do ściany. Albo nawet gorzej, bo ściana przynajmniej się na ciebie nie wydrze.

— Racja.

— Nie przesadzajcie — zaoponował Zeus. — Nikomu jeszcze nie zaszkodziło małe… buuu!

Nie byłam przygotowana na to jego „buuu!” i dłonie znienacka zaciskające się na moich barkach. Podskoczyłam jak oparzona, a potem wykrzyczałam:

— Jesteś okropny! Mam cię dość!

Wyrwałam się mu i wcisnęłam między idących przed nami Alfonse’a i Luciousa.

— Mówiłem — mruknął Hiro.

Zeusa zatkało na kilka długich sekund.

— Ale… ale Alice! — wykrztusił w końcu. — Nie mówisz poważnie! Wiem, że nie. To był tylko głupi żart, przepraszam. Alice, przepraszam.

— Hej, Alice — odezwał się Caesar. — Jeśli się boisz, to możesz do mnie dołączyć. Mogę cię nawet potrzymać za rękę, jeśli ci to pomoże.

Nie zdążyłam odpowiedzieć na tę propozycję. W moim imieniu zrobił to bowiem Zeus.

— Łapy precz! Nawet się nie waż, bo przyzwę taką bestię, że na sam jej widok zwiejesz z wrzaskiem!

— Zaborczy jak zwykle — podsumował niewzruszony Caesar.

Skończywszy rzucać groźbami, Zeus ponownie podjął próbę uzyskania mojego przebaczenia.

— Alice, naprawdę przepraszam. Już nie będę, obiecuję. Słyszysz? Przepraszam.

— Wow, jęczący Zeus błagający o przebaczenie… Niezłą rozrywkę nam zapewniasz, Alice — Lucious zachichotał, oglądając się przez ramię na Zeusa. — Czekam aż padnie na kolana.

— Cieszę się, że przynajmniej jedna osoba dobrze się bawi z tego powodu — mruknęłam pod nosem.

— Wiecie co — zagadnął Hiro. — To jest zabawne, ale do pewnego momentu. Ja już nasłuchałem się tyle tego jęczenia w swoim życiu, że mam dość.

Cała grupa, poza Zeusem, zareagowała na to śmiechem.

Po kilku kolejnych krokach zwolniłam, by zrównać się z Zeusem. Tym razem się nie odezwał, najwyraźniej czekając, aż to ja zabiorę głos jako pierwsza. Albo się obraził.

Westchnęłam.

— Nie gniewam się już. I przepraszam za wcześniej, poniosło mnie.

Nawet w słabym świetle trzymanej przeze mnie latarenki odniosłam wrażenie, że Zeus momentalnie się rozpromienił.

Jego ramię oplotło mnie w pasie i przyciągnęło bliżej, a usta wycisnęły na moim czole pocałunek, od którego uszło ze mnie całe napięcie.

— Po prostu nie rób tak w takich miejscach — zastrzegłam.

— Dobrze. To był tylko głupi żart — powtórzył po raz kolejny. — Na mojej warcie żaden prawdziwy duch czy inny stwór nie zbliżyłby się do ciebie na tak małą odległość. A gdyby jakimś cudem mu się to udało, to gorzko by mnie popamiętał. Chronienie cię jest moim zadaniem i nie pozwolę, żeby ktokolwiek ani cokolwiek cię skrzywdziło. Wiesz o tym, prawda?

Skinęłam głowa i wtuliłam się w jego bok, choć nieco utrudniało nam to marsz.

— Jakie to słodkie… — skomentował Alfonse. Bez oświetlania jego twarzy mogłam się założyć, że widniał na niej szeroki uśmiech.

 

Tunel co jakiś czas zwężał się, to znowu rozszerzał, obniżał lub podnosił, to też na zmianę szliśmy gęsiego, parami lub bezładnie stłoczeni, wyprostowani lub schyleni. Jednakże poza wyczuwalną w otaczających nas skałach magią, nie zdawał się on w żaden sposób wyjątkowy. Do czasu.

W pewnym momencie Hiro, idący na przodzie jako osoba z najbardziej wyostrzonymi zmysłami, zatrzymał się i wyciągnął prawe ramię w bok, nakazując nam zrobienie tego samego.

— Coś mi tu nie gra. Caesar, Alfonse, Alice, podejdźcie do mnie i oświetlcie tunel przed nami.

Wykonaliśmy jego polecenie. Celowo tylko połowa z nas niosła latarnie, aby pozostali na wszelki wypadek mieli wolne ręce.

Hiro wciąż trzymał ramię wyciągnięte, więc zatrzymaliśmy się tuż za nim. Ciepłe światło latarni ukazało nam część tunelu, która zdecydowanie nie pasowała do poprzedniej. Bez jakiejkolwiek wcześniejszej zapowiedzi zimna, nierówna skała przechodziła w kostkę, która pokrywała równiutką podłogę i ściany. Był to najzwyklejszy korytarz, jakiego można byłoby się spodziewać w lochach czy innych podziemnych kondygnacjach pierwszego lepszego zamku. Coraz bardziej to wszystko mi się nie podobało.

— Nie podoba mi się to. — W przeciwieństwie do mnie, Zeus wyraził swoje myśli na głos. — Jaka jaskinia, a nie, przepraszam, cały kompleks jaskiń pojawia się tak po prostu w przypadkowej górze, emanuje magią na poziomie odpowiednim do zasilenia małej armii, a w środku ma korytarze jak w normalnym budynku? O co w tym wszystkim chodzi? W co myśmy zostali wpakowani?

— Dobre pytanie — zgodził się Caesar. — Ale po to właśnie nas tu wysłano, nie? Mamy sprawdzić, o co chodzi.

— Idziemy dalej? — ponaglił Lucious. — Raczej nie dowiemy się niczego, stojąc w miejscu.

— Chwila. Nie ruszajcie się — polecił Hiro.

Tak też zrobiliśmy. Nie zadając zbędnych pytań, śledziliśmy jego ruchy, gdy rozglądał się wokół, a potem podniósł z podłoża spory kamień i rzucił go w głąb korytarza. Stuk, stuk. Kamień odbił się kilkakrotnie od wyłożonej kostką podłogi, po czym poturlał się poza zasięg światła naszych latarni. Wpatrując się za nim w ciemność, przestąpiłam nerwowo z nogi na nogę. Nagle na całej długości trasy pokonanej przez ten kawałek skały ze ściany po naszej prawej stronie wystrzeliły strzały, wbijając się głęboko w ścianę po lewej. Najbliższa z nich znalazła się zaledwie kilka centymetrów od twarzy Hiro.

Przełknęłam nerwowo ślinę, a Zeus gwizdnął cicho.

— Nieźle.

— Cóż… — Alfonse bez zwłoki sięgnął wolną ręką do kieszeni płaszcza i wydobył z niej swoją różdżkę. — Zobaczmy, czy reaguje to tylko na ciała stałe. Sagitta Lumen!

Wypowiadając zaklęcie, zamachał w powietrzu różdżką, wskutek czego z jej czubka wystrzeliła strzała utworzona z samego światła. Pomknęła przez korytarz, rozświetlając go przelotnie. Kiedy w końcu zniknęła w ciemnościach daleko przed nami, ze ściany wyleciała kolejna porcja strzał, ale tym razem jedynie z tych miejsc, do których nie doturlał się kamień rzucony przez Hiro.

— No i droga czysta — stwierdził Zeus. Następnie dodał tonem, w którym pobrzmiewało coś podejrzanie przypominającego zawód: — Coś mało mieli tej amunicji.

— Nie chwal dnia przed zachodem, a jaskini przed jej opuszczeniem — ostrzegł go Caesar.

— Czyli plan jest taki, że pędzimy korytarzem, licząc, że nigdzie nie zapodziały się dodatkowe strzały, a w odpowiednim momencie wypuszczamy kolejny pocisk, żeby oczyścić dalszą drogę — podsumował Lucious, wodząc wzrokiem po naszych twarzach. — Cóż, bywało gorzej.

— Bułka z masłem — skomentował Zeus, strzelając kostkami w dłoniach. — Co powiecie na mały wyścig?

Caesar westchnął i przekazał Luciousowi swoją latarnię, aby mieć wolne ręce.

— Na wszelki wypadek przygotuję barierę ochronną.

— Dobry pomysł — powiedziałam, bo naprawdę ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam tego dnia było to, by któreś z nas zostało przebite zagubioną strzałą. — To co, na trzy?

— Raz! — zawołał Zeus, przyjmując pozycję niczym zawodowy biegacz na linii startu.

— Dwa…

— Trzy! — krzyknęliśmy wszyscy zgodnym chórem i popędziliśmy prosto w korytarz najeżony pułapkami.

 

Zdyszani, ale cali i zdrowi dobiegliśmy do ślepego zaułka. Zarys przejścia był widoczny w ścianie, problem polegał jednak na tym, że całkowicie zarosły go grube, twarde pnącza, przez które nie dało się zwyczajnie przedrzeć. Zeus oparł dłonie na udach, łapiąc oddech i gdy już mu się to udało, rzucił z irytacją:

— Czy to jakiś żart?

— Może jednak wybraliśmy złą drogę? — zasugerowałam niepewnie.

— To niemożliwe — zaprotestował Alfonse, wierzchem dłoni ocierając pot z czoła. — Cały czas kierowaliśmy się tam, skąd magia biła najsilniej. Wybranie innej drogi w celu odnalezienia jej źródła nie miałoby sensu.

— Więc musimy przebić się przez te chwasty. Innego wyjścia nie widzę — stwierdził Caesar. — Hiro?

Hiro skinął głową. Jego palce już zaciskały się na rękojeści miecza przypiętego do pasa.

— Cofnijcie się.

Posłusznie spełniliśmy jego polecenie, robiąc mu na tyle miejsca, by mógł swobodnie zamachnąć się bronią. Długie ostrze zamigotało, odbijając światło latarni, kiedy Hiro wykonał nim kilka szybkich, sprawnych ruchów. To wystarczyło, aby zagradzające nam drogę pnącza opadły w kawałkach na ziemię.

— Nie myślałeś przypadkiem o karierze ogrodnika? — zażartował Caesar.

Hiro skrzywił się, jakby już kiedyś usłyszał podobną propozycję.

— Za dużo roboty.

Wyminęłam chłopców i zajrzałam przez nowo utworzone przejście. Ciągnął się za nim kolejny korytarz, równie ciemny i pusty co ten, którym szliśmy do tej pory. No, przynajmniej dopóki z posadzki nie wystrzeliła ściana ognia. Krzyknęłam z zaskoczenia i odskoczyłam w tył, choć na szczęście była ona zbyt daleko, żeby wyrządzić nam krzywdę.

Nasza szóstka przez chwilę w milczeniu mierzyła wzrokiem nową przeszkodę. Płomienie sięgały od podłogi aż po sufit, zajmując całą szerokość tunelu. Oddzielało nas od nich parę ładnych metrów, a mimo to czułam bijący od nich żar.

— Trzeba zgasić to ognisko — odparł Lucious, zaciskając palce na swoim medalionie. — Aqua!

Fala wody przywołana przez Luciousa uderzyła w ścianę ognia. Dwa żywioły starły się ze sobą, a spotkaniu temu towarzyszyły syk i kłęby pary. Lecz wbrew naszym oczekiwaniom to ogień odniósł zwycięstwo, nawet odrobinę nie przygasnąwszy. Miałam za to wrażenie, jakby znalazł się ciut bliżej nas.

Lucious zmarszczył brwi, zbity z tropu.

— Za mało…? — Ponownie złapał za swój medalion, przygotowując się do powtórzenia zaklęcia.

— Czekaj, pomogę ci — zaoferował pospiesznie Alfonse.

— I ja! — zawołałam, wychodząc zza pleców Zeusa, za którymi skryłam się, gdy wystraszyło mnie pojawienie się ognia.

W trójkę raz jeszcze spróbowaliśmy go ugasić, ale nasze wysiłki poszły na marne. W dodatku tym razem płomienie zdecydowanie się do nas przysunęły. Miny nam zrzedły.

Caesar potarł w zamyśleniu podbródek.

— Może powinniśmy zawrócić? Może gdzieś tu jest ukryte przejście? — myślał na głos, odwróciwszy się. Zrobił parę kroków w stronę, z której przyszliśmy i gdyby Hiro nie wykazał się swoim niezwykłym refleksem i nagle nie przewrócił go na ziemię, skończyłby ze strzałą w głowie. — Rany… Dzięki, chłopie.

— Spoko. — Hiro podniósł się, a następnie wyciągnął rękę do Caesara, aby mu pomóc. Obaj wycofali się ku nam. — Wygląda na to, że zdążyli uzupełnić amunicję.

— Nie możesz po prostu wyrzucić tego ognia do innego wymiaru? — zapytał go Zeus.

Hiro położył dłoń na rękojeści miecza, ale niemal natychmiast ją cofnął. Pokręcił głową.

— To byłoby niebezpieczne.

— Och, tak — prychnął Lucious. — Szkoda, że podobnych oporów nie mieliście jakiś czas temu, kiedy pozbywaliście się wszelkich niebezpieczeństw, zsyłając je do Labiryntu.

Alfonse zrobił skruszoną minę.

— To rzeczywiście było nie fair z naszej strony.

— Och, daj spokój — wtrącił Zeus poirytowanym głosem. — Już cię za to przepraszaliśmy.

— Chłopaki! — zawołałam. Doskonale wiedziałam, że sprzeczki Luciousa i Zeusa mogły ciągnąć się w nieskończoność, wolałam więc zainterweniować, zanim zdążyli się rozkręcić. — To nie jest czas na kłótnie.

— Alice ma rację — poparł mnie Caesar. — Utknęliśmy między płonącym korytarzem i strzelającym korytarzem. Ktoś ma pomysł, jak z tego wybrnąć?

— W zasadzie to ja chyba mam… — odezwałam się po chwili ciszy, podczas której wymienialiśmy się nerwowymi spojrzeniami. Teraz spojrzenia pozostałej piątki skupiły się na mnie. — Pamiętacie Eress?

— Twoją wróżkową przyjaciółkę? — upewnił się Zeus. — Tak, ale co ona ma do tego?

— To ma do tego, że jej chłopakiem jest Salamandra. A Salamandry kontrolują ogień, więc może byłby w stanie coś tu poradzić.

Alfonse się rozpromienił.

— Dobry pomysł!

— Ludzie, nie chcę nic mówić, ale ten ogień jest coraz bliżej — powiedział Caesar, z niepokojem obserwujący zbliżające się płomienie. — Musimy się streszczać.

— Dasz radę go przywołać? — zwróciłam się do Zeusa.

Skinął głową.

— Masz coś do pisania?

Pospiesznie zanurzyłam dłoń w swojej torbie. Odkąd zaczęłam chodzić z Zeusem, nauczyłam się zawsze nosić przy sobie czyste kartki i przybory do pisania. Nigdy nie było wiadomo, kiedy mogły okazać się przydatne do zaprojektowania przez Zeusa nowego magicznego kręgu.

Podałam mu kawałek papieru i ołówek.

— Opisz mi dokładnie wszystko, co o nim wiesz.

Spełniłam jego polecenie, a on, wysłuchawszy mnie uważnie, rozsiadł się na podłożu i zaczął szkicować.

Moją skórę pokrywała warstwa potu i zauważyłam, że powietrze nagrzało się już tak bardzo, że trudno było nim oddychać. Uniosłam wzrok, by przekonać się, że od płonącej ściany oddzielały nas ledwie ze trzy metry. Stłoczyliśmy się wszyscy przy Zeusie, a Caesar wzniósł wokół nas barierę ochronną.

— Ruchy, Zeusie! — rzucił ponaglająco. Po jego zarumienionej od gorąca twarzy spływał pot.

— Staram się — odwarknął Zeus przez zaciśnięte zęby. — Mam!

Poderwał się gwałtownie, zgniatając w dłoni kartkę papieru. Odrzucił ją niedbałym ruchem i na chwilę zamknął oczy. Kiedy je otworzył, wycelował dłonią z rozpostartymi palcami w kawałek wolnej przestrzeni  między nami a barierą.

Invocatio! Salamandra!

Na podłożu we wskazanym przez niego miejscu pojawił się magiczny krąg, jarzący się czerwonym blaskiem. W powietrze wzniosły się kłęby dymu, by po chwili się rozwiać i ukazać nam chłopaka Eress, z wyrazem szoku wypisanym na twarzy. Nie dziwiłam mu się. Z doświadczenia doskonale znałam uczucie całkowitej dezorientacji towarzyszące nagłemu, zupełnie niespodziewanemu przyzwaniu przez Zeusa.

— Co się stało? Gdzie ja… — urwał, gdy jego wzrok spoczął na mnie. — Ach, to ty. O co chodzi? Spieszę się na randkę z Eress, więc lepiej się sprężaj. Inaczej znowu się wścieknie.

— Dalej tyle się kłócicie?

— Alice, nie mamy na to czasu! — Caesar zgrzytnął zębami. Bariera skwierczała w zetknięciu z napierającym na nią ogniem. — Zaraz się usmażymy!

— Racja, przepraszam! — Odparłam z zakłopotaniem, po czym zwróciłam się do Salamandry. — Mam do ciebie ogromną prośbę. Jak widzisz znajdujemy się w kiepskiej sytuacji. Mógłbyś, proszę, pozbyć się tego ognia, żebyśmy mogli swobodnie przejść?

Na koniec wypowiedzi musiałam zwilżyć językiem wyschnięte i spękane od żaru usta, gdyż trudno było mi nimi poruszać. Chłopak Eress westchnął.

— Dobra. — Odwrócił się w kierunku płomieni i machnął niedbale ręką, a kiedy to nie zadziałało, zmarszczył brwi. Spróbował ponownie, tym razem unosząc obie dłonie, z wyraźnie większym skupieniem. Ogień zgasł, jakby w ogóle go nie było, pozostawiając po sobie jedynie niemożliwie nagrzane powietrze. Salamandra zrobił zadowoloną minę. — A teraz znikam na moją randkę.

— Pozdrów Eress! — zawołałam nim kłęby dymu, w które się zamienił, całkowicie zniknęły.

W tej samej chwili bariera Caesara opadła, a on sam osunął się na kolana.

— Wszystko w porządku? — zapytałam, przypadłszy do jego boku. — Jesteś ranny? Potrzebujesz pomocy?

— Potrzebuję tylko chwili na złapanie oddechu — odparł i zmusił się do uśmiechu. — Powiedziałbym, że buziak od ciebie byłby wystarczającym lekarstwem, ale…

Przerwał w pół zdania i mrugnął do mnie znacząco. Poczułam, że stojący obok mnie Zeus zesztywniał, ale rozluźnił się, kiedy na niego spojrzałam. Zamiast wszczynać kolejną bezsensowną sprzeczkę, klepnął Caesara w plecy tak mocno, że biedak się zachwiał.

— Dobrze się spisałeś.

Caesar skinął głową i wziął głęboki oddech. Widziałam, że powoli odzyskiwał energię. Z wdzięcznością przyjął podaną mu przez Alfonse’a butelkę wody. Odpowiedział dopiero, kiedy pociągnął z niej spory łyk.

— Jeszcze chwila i nie dałbym rady utrzymać bariery. Ty i Alice też wykonaliście kawał dobrej roboty.

— Zdolność Alice do zaprzyjaźniania się praktycznie ze wszystkimi po raz kolejny okazała się przydatna — zauważył z uśmiechem Alfonse.

Roześmiałam się na te słowa.

— Zróżnicowane znajomości się przydają, prawda?

— I fakt, że umiesz ruszyć głową, też. — Nie zważając na to, że oboje lepiliśmy się od potu, Zeus objął mnie ramieniem, przyciągnął do siebie i przycisnął usta do moich skroni. — Moja dziewczyna.

— Nie przy ludziach… — zaprotestował Hiro z przesadnym niesmakiem na twarzy.

 

***

Chociaż ogień zniknął, podłoga korytarza pozostała nieprzyjemnie rozgrzana. Użyliśmy więc magii — która tym razem o dziwo zadziałała — żeby ją schłodzić. Gdy jej temperatura spadła do takiej, która nie parzyła nas w stopy, ruszyliśmy w dalszą drogę.

Podczas przemierzania kolejnych metrów zachowywaliśmy czujność, szukając ostrożnie pułapek w ścianach, podłodze, a nawet w odległym suficie.

— Jak myślisz, co będzie kolejne? — zwrócił się do mnie Zeus, z uwagą badając ścianę po prawej stronie korytarza. — Wielki, toczący się głaz? Opadający sufit? A może coś lub ktoś nas zaatakuje?

Zadawał te pytania lekkim tonem, zupełnie jakby zastanawiał się, co zostanie nam zaserwowane na obiad, ale wiedziałam, że w rzeczywistości przejmował się całą sytuacją tak jak my wszyscy.

— Wolałabym, żeby nic z tych rzeczy — odparłam szczerze. W duchu marzyłam, żeby ta jaskinia wreszcie się skończyła. Miałam wrażenie jakbyśmy spędzili w niej co najmniej pół dnia, a końca wciąż nie było widać. Jak wiele miejsca może w sobie skrywać jedna góra? — A najlepiej by było, gdyby…

Zamarłam w bezruchu, gdy kostka pod moją stopą zapadła się o kilka centymetrów z cichym „klik”. Wyglądało na to, że to mi przypadło w udziale odnalezienie odpowiedzi na nurtujące Zeusa pytanie. Stojący najbliżej mnie Hiro odwrócił się błyskawicznie w moją stronę z wyciągniętą ręką, ale Zeus zareagował jeszcze szybciej.

— Alice! — krzyknął ostrzegawczo tuż przed tym, jak wpadł na mnie, porywając w ciasny, ochronny uścisk. Z powodu impetu, który temu towarzyszył, oboje wylądowaliśmy na podłożu kawałek dalej. Kiedy ze stęknięciem uniosłam głowę, przekonałam się, że w miejscu, w którym jeszcze chwilę wcześniej stałam, ziała teraz głęboka dziura. Pozostali wpatrywali się w nią bezradnie, najwyraźniej bojąc się ruszyć ze swoich miejsc, żeby nie doprowadzić do zniknięcia następnych płytek.

— Dziękuję… — wykrztusiłam, przenosząc wzrok na znajdującego się nade mną Zeusa.

— O mały włos… — mruknął. Do tej pory opierał się na łokciach po obu stronach mojej głowy, ale teraz spróbował się podnieść. Położył dłonie na posadzce, żeby móc się odepchnąć, a wtedy…

Klik.

Popatrzył mi w oczy.

— Szlag.

Zdążyłam jeszcze tylko zobaczyć zszokowane miny przyjaciół, nim podłoga pod naszą dwójką osunęła się w ciemność, zabierając nas ze sobą.

 

Upadek był dłuższy i mniej bolesny niż się spodziewałam. Kiedy rozchyliłam wreszcie powieki, przez cały ten czas zaciskane ze strachu, otoczyła mnie tak głęboka ciemność, że nie poczułam zbyt wielkiej różnicy. Latarnia wypadła mi w pewnym momencie z ręki i zapewne roztrzaskała się na skale. W związku z tym musiała minąć chwila nim mój wzrok przyzwyczaił się do nowych warunków. A wtedy dostrzegłam twarz Zeusa znajdującą się tuż przed moją. Jego niebieskie oczy błyszczały lekko.

— Wiesz, normalnie nie miałbym nic przeciwko poleżeniu jeszcze trochę w takiej pozycji, ale wbijasz mi kolano w brzuch.

— Przepraszam! — Natychmiast zgramoliłam się z niego, po czym otaksowałam go zaniepokojonym wzrokiem, choć w tych ciemnościach na niewiele się to zdało. — Nic ci nie jest?

Usiadł i odszukał moją dłoń. Zacisnął na niej mocno palce, jakby upewniał się, że nigdzie nie zniknęłam.

— Nie. Zdążyłem rzucić czar lewitacji nim uderzyliśmy w ziemię. To złagodziło upadek. — Przysunął się bliżej i przeniósł dłonie na moją twarz, obejmując ją z obu stron. — Co ważniejsze, ty jesteś cała?

— Dzięki tobie tak.

Odetchnął z ulgą.

— Mam cholernie dość tej pieprzonej jaskini! I czemu tu tak ciemno? Co z latarnią?

— Stłukła się.

— Pięknie. — Wymamrotał pod nosem słowa zaklęcia. Kolczyk zwisający z jego ucha zalśnił delikatnie zielonkawym światłem i po chwili w powietrzu nad jego otwartą dłonią pojawiła się kula światła wielkości piłki do tenisa. — Odszukaj to, co zostało z latarni i spróbuj ją naprawić, a ja się rozejrzę.

Przez chwilę patrzyłam, jak przesuwał się wzdłuż otaczających nas skał, ze skupieniem szukając wyjścia. Potem poszłam w jego ślady i wyczarowałam niewielkie światełko, po czym przystąpiłam do oględzin podłoża. Odnalezienie szczątków latarni nie zajęło mi na szczęście wiele czasu. Jej szklane odłamki lśniły w przywołanym przeze mnie świetle, kiedy z dłońmi ukrytymi w rękawach, aby się nie skaleczyć, ostrożnie zgarniałam je na kupkę. Po ich zebraniu wystarczyło jeszcze tylko jedno machnięcie różdżką oraz wyrecytowanie odpowiedniego zaklęcia i latarenka znowu była w całości. Gdy delikatnie dotknęłam jej obudowy, rozjarzyła się jasnym światłem, rozpraszającym mrok skuteczniej od tego wyczarowanego przeze mnie chwilę wcześniej. Ogromnym plusem latarni tego typu było to, że działały dzięki mocy magicznej ich użytkowników. Dzięki temu nie potrzebowały żadnego innego paliwa i nie wyczerpując się, mogły świecić tak długo, póki czarodzieje trzymali je w rękach.

— Widzę, że przynajmniej tobie się poszczęściło — powiedział Zeus, stając obok mnie. Miał posępną minę.

— Więc zgaduję, że nie masz dobrych wieści — bardziej stwierdziłam niż zapytałam, w reakcji na co skinął głową i skrzyżował muskularne ramiona na klatce piersiowej.

— Nie możemy wrócić górą, bo wygląda na to, że otwór w jakiś sposób się zasklepił. Prowadzi stąd tylko jeden, dosyć wąski tunel, ale nie wiem, jak daleko się ciągnie. Naszą jedyną opcją jest iść naprzód.

— A co z twoją magią przywoływania? Albo teleportacją? — podsunęłam, chociaż z góry przewidywałam, jaka będzie odpowiedź.

— Wiesz, że teleportacja działa na ograniczonym terenie. A tu… — machnął ręką w powietrzu, wskazując na nasze otoczenie. — Nie wiem, co jest za tymi skałami. W obu przypadkach byłoby to zbyt ryzykowne.

— A zatem nie mamy wyboru.

— Na to wychodzi — zgodził się ponuro. — Daj latarnię. Pójdę przodem, a ty trzymaj się blisko mnie.

Nie musiał mi tego tak właściwie mówić. W obecnej sytuacji nie zamierzałam go odstępować nawet na krok.

 

— Przypomina mi to trochę sytuację, kiedy podczas poszukiwań Star Sapphire wpadłam z Caesarem do podziemnego świata — powiedziałam w pewnym momencie naszej wędrówki.

Po tych słowach Zeus zatrzymał się tak niespodziewanie, że prawie wpadłam na jego plecy. Nim jednak zdążyłam zapytać, o co chodzi, wznowił marsz. Poruszał się sztywno, jakby całe jego ciało było spięte. Nie doczekawszy się od niego żadnej odpowiedzi, kontynuowałam ciszej, niż do tej pory:

— …Ale wtedy trafiliśmy do jaskini, w której magia nie działała, więc w sumie było gorzej.

Mój chłopak nadal milczał, a to nie wróżyło niczego dobrego. Myślałam, że z jakiegoś powodu postanowił całkiem mnie zignorować, lecz wtedy odezwał się niezwykle jak na niego cichym głosem:

— Wciąż sobie wyrzucam, że zamiast iść z wami wolałem ścigać Zetta.

— Och… — Tego się nie spodziewałam. Spróbowałam nadać swoim kolejnym słowom możliwie jak najlżejszy ton, aby poprawić atmosferę. — Na szczęście Caesar był ze mną. I Hiro, i Mischa. Razem udało się nam wyjść z tego cało.

Zeus prychnął.

— No raczej. Inaczej rozerwałbym ich na strzępy.

Wiedziałam, że nie mówił do końca na poważnie, ale i tak mi się to nie podobało.

— Zeus…

Znowu się zatrzymał. Tym razem odwrócił się do mnie bokiem, a jego spojrzenie spotkało się przelotnie z moim.

— Po prostu nie mogę znieść myśli, że coś mogło ci się stać, okej? Tym bardziej, że mnie nawet tam nie było.

Słysząc te słowa i widząc jego minę, poczułam, jak w moim gardle niebezpiecznie rozrasta się tajemnicza gula. Sięgnęłam dłonią ku jego ramieniu. Byłam wdzięczna za jego troskę, a jednocześnie chciałam go pocieszyć i zapewnić, że nie ma powodu, by to sobie wyrzucał. Najchętniej padłabym mu w ramiona i została w nich przez długi czas. Ale on nagle poderwał głowę i wyprostował się, spoglądając w mrok przed nami.

— Słyszałaś to?

— Co? — zapytałam, zbita z tropu. Wstyd to przyznać, ale byłam za bardzo skupiona na nim, żeby zarejestrować jakąkolwiek zmianę w naszym otoczeniu. Spróbowałam wytężyć słuch.

— Coś jakby… skrzeczenie?

Zrobił kilka kroków do przodu, wymachując latarnią w próbie wyłonienia z ciemności źródła dźwięku. I rzeczywiście, po chwili również do moich uszu dotarło wspomniane przez Zeusa skrzeczenie, a w świetle rzucanym przez latarnię zamigotało coś złotego.

— Tam! — zawołałam, wskazując kierunek, ale Zeus — też to dostrzegłszy — już unosił w nim rękę.

Wyszliśmy z tunelu i znaleźliśmy się w kolejnej jaskini, o wiele obszerniejszej. Jej skalne ściany ginęły w ciemności. To coś, co wydawało te dziwne dźwięki i błyszczało złotem znajdowało się wysoko nad naszymi głowami. Zeus naciągnął się, unosząc latarnię najwyżej jak tylko był w stanie. A wtedy ciepłe światło padło na ogromne, okryte pierzem kształty około tuzina istot.

— Ptaki? — W głosie Zeusa pobrzmiewało niedowierzanie i wcale mu się nie dziwiłam. — Co te ptaszyska robią w takim miejscu?!

Też mnie to zastanawiało, ale niekoniecznie chciałam poznać odpowiedź. Naprawdę uwielbiałam zwierzęta. Problem polegał jednak na tym, że te stworzenia nie wyglądały zbyt sympatycznie. Były wielkie jak indyki, miały dziwnie jarzące się złotym blaskiem oczy, które teraz gniewnie mrużyły, a ich długie, zakrzywione dzioby i szpony grubości moich palców upiornie połyskiwały. Nie wiedziałam, czy przeszkadzała im nasza obecność, donośny głos Zeusa czy światło rażące ich oczy, lecz kilka z nich nastroszyło pióra, wydając przy tym ze swoich dziobów skrzeczenie głośniejsze niż przedtem. Odniosłam wrażenie, że w tym dźwięku kryło się ostrzeżenie.

— Może lepiej stąd chodźmy? — zasugerowałam, pociągnąwszy Zeusa za rękaw płaszcza. — Nie wyglądają na zadowolone.

— A może do nich zagadasz? Możliwe, że wiedzą, jak się stąd wydostać.

Jego pomysł miał sens, ale mimo to nie chciałam tego robić. Zeus patrzył jednakże na mnie wyczekująco, więc przełknęłam nerwowo ślinę i uniosłam ponownie wzrok ku górze.

— Przepraszam, że wam przeszkadzamy — zaczęłam z uśmiechem. Miałam nadzieję, że mój głos brzmiał tak przyjaźnie jak planowałam. — Ale potrzebujemy pomocy. Wiecie może, jak wyjść na powierzchnię?

Jedyną odpowiedzią, jaką uzyskałam, był wrzask tak przeraźliwy, że aż zabolały mnie uszy.

Zeus spojrzał na mnie z wyrzutem.

— Czy twoje słowa znaczą po ptasiemu coś innego? Obraziłaś je czy co?!

— Nie! Raczej…

Chociaż moja zdolność do porozumiewania się ze zwierzętami prawie nigdy mnie nie zawodziła, to te ptaki miały, jak mi się zdawało, inne zdanie na ten temat. Kolejny ogłuszający skrzek był sygnałem do ataku. Ptaszyska oderwały się od skały i runęły na nas całą chmarą, wyciągając przed siebie lśniące szpony.

Denebrae Scutum! — krzyknął Zeus i natychmiast otoczyła nas zielona bariera. Stworzenia odbiły się od niej nim zdążyły nas dosięgnąć, a to tylko bardziej je rozwścieczyło. Zaczęły zaciekle atakować przeszkodę dziobami i szponami. Ich potężne skrzydła uderzały przy tym mocno w powietrzu, wywołując silne podmuchy. Zeus chwycił mnie za rękę.

— Wiejemy! — oznajmił i puścił się biegiem. Bariera, która pozostała za nami powoli pękała. Nie zapowiadało się na to, żeby miała długo wytrzymać. I wtedy przyszedł mi do głowy pomysł.

No tak! Skoro przebywały w tak głęboko osadzonej jaskini, to spokojnie można było założyć, że nie były przyzwyczajone do światła.

Obejrzałam się przez ramię. Bariera ostatecznie opadła i ptaki rzuciły się za nami w pogoń. W biegu wyciągnęłam swoją różdżkę, wyszarpnęłam rękę z uścisku Zeusa i zatrzymałam się w miejscu. Chłopak wyhamował i obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem.

— Co ty robisz?!

Zamiast mu odpowiedzieć machnęłam różdżką w kierunku pierzastego stada.

Lumen!

Na kilka sekund jasne światło wypełniło całą jaskinię. To wystarczyło, żeby skutecznie  acz tymczasowo oślepić i zdezorientować ptaki, które z wrzaskiem powpadały na siebie nawzajem lub na otaczające je skały.

— Nieźle — skomentował Zeus z nutą aprobaty. — A teraz chodu!

 

Kiedy skrzeczenie wreszcie ucichło i Zeus uznał, że zostawiliśmy naszych prześladowców wystarczająco daleko w tyle, mięśnie nóg odmawiały mi już posłuszeństwa, a płuca paliły, domagając się większej ilości tlenu.

— Mam dość tej cholernej góry i tych jej jaskiń — warknął ze złością Zeus. W przeciwieństwie do mnie nie wyglądał na aż tak zmęczonego, ale za to definitywnie dochodził do skraju cierpliwości. — Najchętniej wysadziłbym to wszystko w powietrze.

— Może… powstrzymaj się… póki stąd nie wyjdziemy — wydyszałam.

Zerknął na mnie i zmarszczył brwi.

— Potrzebujesz przerwy?

Pokręciłam przecząco głową. Nawet jeśli moje ciało drżało ze zmęczenia, to nie chciałam się zatrzymywać. Już i tak zmarnowaliśmy wystarczająco dużo czasu. Nie planowałam spędzić wśród tych skał wieczności.

Lecz nie miałam tu chyba dużo do powiedzenia.

Większość powierzchni kolejnej jaskini, w której się znaleźliśmy, zajmowało jeziorko o wodzie tak ciemnej, że przypominała czarny atrament. Otaczające ją kamienie zdawały się lśnić własnym blaskiem, przez co było tu jaśniej niż w poprzednich miejscach. Panował zaledwie półmrok. Nie potrzebowaliśmy więc nawet latarni, żeby dostrzec, że znaleźliśmy się w ślepym zaułku. Osunęłam się bezradnie na kolana na kamienistym brzegu jeziorka. Zeus natomiast zaklął pod nosem i kopnął przypadkowy kamień, który wpadł do wody z głośnym pluskiem.

— Co za popieprzona jaskinia! — Jego głos poniósł się echem, odbijając się od otaczających nas skał. — Co ten dyrektor w ogóle sobie myślał, kiedy nas tu wysyłał?!

— Przecież wiesz, że niczego nie wiedział o tej jaskini. Dlatego nas tu wysłał — odparłam znużonym głosem.

W odpowiedzi Zeus jedynie burknął coś niewyraźnie pod nosem i kopnął kolejny niewinny kamień.

— Rany, umieram z głodu!

— Tak, ja też — westchnął Zeus. — Jak już w końcu stąd wyjdziemy, to zrobisz… — Urwał, widząc moją minę. — Co się stało?

Z konsternacją wpatrywałam się w przestrzeń. Zdanie „Rany, umieram z głodu!” zostało wypowiedziane moim głosem i zgadzało się z moimi myślami, ale byłam pewna, że nawet nie poruszyłam ustami.

— Z tą popierdzieloną jaskinią zdecydowanie jest coś nie tak.

Gdy tylko rozległ się jego głos, skierowałam na niego uważne spojrzenie i widziałam, że wcale nie otworzył ust. Tym razem to na jego twarzy odmalowała się dezorientacja. Wymieniliśmy zdziwione spojrzenia.

— Myślisz, że to jakiś rodzaj magii, który…

— …sprawia, że nasze myśli słychać na głos? — dokończył za mnie. Wzruszył ramionami. — Nic mnie już w tym miejscu nie zdziwi.

— Poza tym, nie sądzisz, że to właśnie to miejsce może być źródłem tej potężnej magii, którą wyczuwamy?

Zeus zastanowił się chwilę, omiatając wzrokiem nasze otoczenie.

— Możesz mieć rację — zawyrokował w końcu. — Jest tu coś dziwnego.

Jego wypowiedź była mało precyzyjna, ale wiedziałam, o co mu chodziło. Nawet powietrze było tu jakieś inne. Sprawiało, że moje ciało pokryło się gęsią skórką.

Kierowana po części ciekawością, a po części przyciągana tajemniczą siłą wyższą, przysunęłam się bliżej jeziorka i utkwiłam wzrok w jego spokojnej tafli. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jej delikatnie, samymi opuszkami palców. Okazała się przeraźliwie zimna, ale nie było to jedynym powodem, dla którego wstrząsnął mną gwałtowny dreszcz.

Zeus natychmiast znalazł się obok, zacisnął palce na moim nadgarstku i odciągnął go od wody.

— Uważaj! — syknął. Złość na jego twarzy walczyła z troską. — Przecież ta woda może być zaklęta.

— Ja… — Zamrugałam, otrząsając się z chwilowego otumanienia. — To prawda. Przepraszam.

Zamknęłam usta po wypowiedzeniu tych słów, lecz mimo to mój głos ponownie rozległ się wśród skał.

— Cholerny Zeus, mógłby mi wreszcie dać spokój. Mam go serdecznie dość. Ciągle tylko wrzaski, kłótnie, przechwałki… I ta jego zaborczość. Po co ja w ogóle pakowałam się w ten związek? Po co go kontynuuję? Byłoby mi lepiej z kimś mądrzejszym i spokojniejszym niż z tym tępym osiłkiem…

Z niedowierzania opadła mi szczęka. To nie tylko nie były słowa wydobywające się z moich ust. To już nawet nie były moje myśli! A wypowiedziało je moje odbicie widoczne na gładkiej powierzchni wody.

Spojrzałam z przerażeniem na Zeusa. Przecież nie mógł uwierzyć w te brednie. Kochałam go jak nikogo innego i powinien doskonale o tym wiedzieć. Powinien, ale czy wiedział? Widząc jego szeroko otwarte oczy i urażoną minę, nie byłam co do tego przekonana.

— Zeusie, to… — Chciałam go zapewnić o nieprawdziwości tamtych słów, ale zagłuszył mnie jego głos.

— Dlaczego jestem z taką idiotką? My nawet do siebie nie pasujemy, w ogóle nie jest w moim typie. Powinienem był to zakończyć, kiedy dostałem to, czego chciałem. Jak długo mam to jeszcze ciągnąć? Bez sensu.

Tak jak wcześniej w moim przypadku słowa te nie wydobyły się z ust Zeusa, tylko z ust jego odbicia. Mogłam więc przypuszczać, że analogicznie, również nie były odzwierciedleniem myśli mojego chłopaka. A jednak zabolały. I to tak bardzo, jakby dziesiątki igieł wbiły się w moje serce. Zeus ich nie wyśmiał, nie zaprzeczył im, w ogóle się nie odezwał. Czy istniała zatem możliwość, że tkwiło w nich co najmniej ziarno prawdy?

Nie wiedząc, jak się zachować, podniosłam na niego niepewnie wzrok i niemal zachłysnęłam się powietrzem.

Niebieskie oczy Zeusa ciskały gromy, twarz wykrzywiał grymas wściekłości, a zwisający z ucha kolczyk świecił na zielono. Zeus uniósł rękę i z wrzaskiem wycelował w jeziorko. Płonąca zielenią kula wydostała się spomiędzy jego palców i uderzyła w wodę. Za nią pomknęła następna. I kolejna. I jeszcze jedna. Woda wystrzeliła w górę licznymi strumieniami, ochlapując wszystko wokół, łącznie z nami, a ta, która pozostała na miejscu, bulgotała jakby się gotowała. Nagle przypomniały mi się słowa wypowiedziane kiedyś przez BBW — że w Zeusie kryje się tak potężna moc, że gdyby tylko chciał, mógłby roznieść całe to miejsce, całą Akademię, w drobny mak. W tym momencie rzeczywiście wyglądał na zdolnego to uczynić.

— Zeus!

Odwrócił się do mnie, jego rysy złagodniały. Przełknęłam nerwowo ślinę. Nawet jeśli bałam się jego reakcji, musiałam coś powiedzieć.

— Proszę, nie wierz w te słowa. Nie wiem, o co tu chodzi, ale… ale to musi być jakaś sztuczka. Ja… nigdy tak naprawdę w nas nie wątpiłam i…

Urwałam w pół zdania, gdy Zeus gwałtownym ruchem przyciągnął mnie do siebie i zamknął w ciasnym uścisku. Mój policzek zetknął się z nagą skórą jego torsu, odsłoniętą przez rozchełstany płaszcz. Czułam jej ciepło i szalejący pod nią puls. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że cała drżałam. Do oczu napłynęły mi łzy.

— Zeus… — wyszeptałam.

— Wiem — powiedział po prostu, jeszcze mocniej zaciskając wokół mnie ramiona. Tak ciasno, że z trudem łapałam oddech, ale i tak nie chciałam się odsunąć. — Wiem, że tak nie myślisz. Bo ja też tak nie myślę. Słyszysz?

Przytaknęłam. Zeus odsunął się odrobinę, a gdy uniosłam głowę, by spojrzeć na jego twarz, pochylił się, aż nasze czoła zetknęły się ze sobą.

— Na początku może byłbym w stanie uwierzyć, że masz mnie w końcu dość, ale potem usłyszałem to, co wygadywało moje odbicie. — Skrzywił się z obrzydzeniem. — Wtedy zrozumiałem. Rany, nienawidzę, kiedy ktoś bawi się moim umysłem i próbuje mi wmówić, co myślę.

— Racja. To ssie. — Zamknęłam oczy, a Zeus mnie pocałował. Krótko, lekko, tak po prostu. — To musi być jakaś magia, która, tak jak mówiłeś, bawi się naszymi umysłami i sprawia, że początkowo słyszymy coś zgodnego z naszymi myślami, a potem to…

— …czego w głębi się obawiamy — dokończył razem ze mną.

Na moje usta wypłynął lekki uśmiech.

— Chyba nie zmądrzeliśmy za bardzo od początku naszego związku, skoro wciąż mamy takie obawy, co?

— Gdybyśmy nie zmądrzeli — Zeus uszczypnął mnie w policzek, więc spiorunowałam go wzrokiem — to właśnie byśmy się na siebie wydzierali.

— Nie żeby coś, ale my często się na siebie wydzieramy.

Przewrócił oczami.

— Wiesz, o co mi chodzi.

Zaśmiałam się i skinęłam głową.

— Może rzeczywiście trochę zmądrzeliśmy.

— No. — Zeus zrobił zadowoloną minę, która jednakże szybko zniknęła z jego twarzy. — A teraz się stąd wynośmy. Mam dość tego przeklętego miejsca.

— Jakiś pomysł?

— Może po prostu rozwalę ścianę? — Podwinął rękawy, jakby rzeczywiście się do tego przymierzał.

— Lepiej nie. Jestem zbyt młoda, żeby zostać żywcem pogrzebaną pod tonami kamienia.

— A masz lepszy pomysł? — Nie wiedziałam, czy to tylko moja wyobraźnia, czy w jego głosie naprawdę zabrzmiała nuta zawodu.

— Hmm… — W zamyśleniu przygryzając wargę, rozejrzałam się wokół. Moją uwagę przykuła skalna ściana na końcu jaskini. Ruszyłam w jej stronę. — Możliwe, że tak.

— Przecież to ślepy zaułek — zauważył Zeus, ale i tak podążył za mną. — Co zobaczyłaś?

— Przyjrzyj się — poleciłam mu, przesuwając palcami po wilgotnym kamieniu. Natrafiłam nimi na wyżłobienia w kształcie dziwnych, nic mi nie mówiących symboli. Były porozrzucane bez ładu i składu, a kiedy dotknęłam jednego z nich, rozjarzył się purpurowym światłem.

— Co to za symbole?

— Nie mam pojęcia. — Dotknęłam następnego wyżłobienia. — Ale mam wrażenie, że jeśli utworzy się z nich odpowiednią sekwencję, to coś się stanie.

— Coś, czyli co? Otworzy się przejście? I skąd wiesz, jaka powinna być kolejność?

— Mam przeczucie — wyjaśniłam, nie odrywając wzroku od skały. Szukałam następnego znaku, który moja podświadomość uznałaby za prawidłowy. — Tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz użyłam mocy kontrolującej czas. Nigdy wcześniej z niej nie korzystałam, a w jakiś sposób wiedziałam, co robić.

— Oby tym razem to twoje przeczucie też się sprawdziło…

Zerknęłam na niego kątem oka i posłałam mu krzywy uśmiech.

— Nie wierzysz we mnie?

Musnęłam palcami pozostałe symbole, w takiej kolejności, jaką podpowiadał mi cichy, wewnętrzny głosik i odsunęłam się, by podziwiać swoje dzieło. Wszystkie znaki świeciły się tym samym odcieniem purpury. Z każdego z nich wystrzeliła pojedyncza linia tej samej barwy, łącząc je w ten sposób, aż utworzyły kształt przypominający drzewo o rozłożystych gałęziach.

— To faktycznie wygląda jak ten symbol, którego używałaś przy kontroli czasu — stwierdził Zeus.

Przez chwilę nic się nie działo, a potem niespodziewanie ziemia zatrzęsła się tak mocno, że musiałam przytrzymać się Zeusa, żeby nie stracić równowagi. Wzdłuż kształtu drzewa przebiegło pionowe, równe pęknięcie i skała się rozstąpiła. Przez nowy otwór do jaskini wdarło się światło, zbyt jasne dla moich oczu. Dopiero po chwili ich mrużenia i gwałtownego mrugania mój wzrok przyzwyczaił się na tyle, bym mogła dostrzec, że otwarte przeze mnie przejście prowadziło prosto na zewnątrz. Widziałam mnóstwo kamieni, trawę i wysokie drzewa, niebo nabierające pomarańczowego odcienia ze słońcem chylącym się ku zachodowi i kilkuosobową grupę ludzi nieopodal.

Zeus odwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem.

— Udało ci się!

— Udało mi się… — powtórzyłam nieco oszołomiona. — Udało nam się!

W przypływie radości rzuciłam mu się na szyję, a on objął mnie mocno w pasie i wraz ze mną zakręcił się w miejscu. A potem ryknął na całe gardło:

— Wolność!

Nasze krzyki zawróciły uwagę grupki osób, czyli nikogo innego jak naszych przyjaciół, z którymi rozstaliśmy się w tych nieszczęśliwych okolicznościach całe wieki temu. A przynajmniej tak to odczuwałam.

Pierwszy z szoku otrząsnął się Lucious.

— Alice! — wykrzyknął i pędem rzucił się w naszą stronę. — Jesteś cała! — Przeniósł wzrok na Zeusa. — I ty też.

— Co to za spadek entuzjazmu?! — Zeus oplótł ramieniem szyję Luciousa i bezlitośnie potargał jego już i tak zmierzwioną czuprynę.

— Puszczaj mnie natychmiast, ty kupo mięcha!

— Nie, póki nie przyznasz, że cieszysz się na mój widok.

— W twoich snach!

— Chwila, czy ty płakałeś? — Na ustach Zeusa zatańczył złośliwy uśmieszek. — Nasza mała beksa!

Lucious szybko otarł rękawem swetra zaczerwienione oczy.

— Czemu miałbym płakać?! Przynajmniej mieliśmy spokój.

Tymczasem dołączyli do nas Alfonse, Caesar oraz Hiro. Wciąż zaaferowani z powodu niedawnych przeżyć i ponownego spotkania opowiedzieliśmy sobie nawzajem, co nas spotkało od czasu pechowej rozłąki. Okazało się, że chłopcy natknęli się na jeszcze kilka pułapek takich jak ogromna, tocząca się kula, samobieżne mięsożerne rośliny czy ghoule, nim ostatecznie dotarli do tunelu, który wyprowadził ich bezpośrednio na zewnątrz. Kiedy już wszystko zostało opowiedziane, Caesar zadał na głos pytanie, które krążyło po głowie chyba każdego z nas:

— Myślicie, że to była jakaś niewykorzystana pułapka Hugo? Albo pozostałości po Dragonkinach? Bo ten symbol, o którym mówiła Alice i w ogóle cała ta jaskinia z jeziorkiem… — nie kończąc myśli, która i tak była dla nas wszystkich zrozumiała, w zamyśleniu potarł podbródek. — Cóż, jeżeli któraś z grup była bliższa znalezienia źródła tej magii lub nawet je znalazła, to zdecydowanie wasza.

— Nie pozostaje nam nic innego jak po prostu przekazać to wszystko dyrektorowi — podsumował Alfonse. — I może dobrze byłoby zapytać o to Hugo lub Dragonkinów.

— Może w ogóle powinniśmy zacząć zabierać na takie wypady naszych jaszczurzych kumpli — zasugerował Zeus. — Tak wiele spraw jest z nimi powiązanych, że mogliby się na coś przydać.

— W każdym razie, powinniśmy… — zaczął Hiro, ale przerwało mu donośne burczenie dochodzącego z jego brzucha. Jak na zawołanie odezwał się brzuch Zeusa. A potem mój. — …wracać.

Wszyscy wybuchnęliśmy zgodnym śmiechem.

— Zgadzam się — powiedziałam z uśmiechem. Odkąd opuściliśmy jaskinię ponownie zrobiło mi się lekko na duszy. — Pomijając fakt, że wszyscy umieramy z głodu, Leslie zaraz zacznie się martwić.

— Tak długo nie wracaliście, że prawie kazaliśmy mu ściągnąć pomoc — poinformował Lucious. — Jeśli zaraz do niego nie wrócimy, to sam ją ściągnie.

— A wiecie, co ja myślę? — zagadnął Zeus.

— Nie i nie chcemy — zapewnił go Lucious.

— Ale i tak nam powie — dodał uśmiechnięty Alfonse.

Zeus puścił ich komentarze mimo uszu.

— Że po tym wszystkim powinniśmy dostać podwyżkę.

— My nie zarabiamy — przypomniał mu Hiro.

— No właśnie!

Caesar zaśmiał się i powiedział:

— A wiecie co ja myślę? Że zasłużyliśmy na wakacje. Co wy na to, żeby w następny wolny dzień wybrać się na jakąś małą wycieczkę i wspólnie się poobijać i zrelaksować?

— Świetny pomysł! — odparłam, a po mnie rozległy się kolejne głosy poparcia. Wracając na miejsce spotkania z Lesliem — brudni, głodni i zmęczeni — snuliśmy już plany na kolejny wspólny wypad, a ja po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak bardzo kocham moich przyjaciół i mojego chłopaka. Słysząc ich podekscytowane głosy przerzucające się kolejnymi propozycjami i czując ciepło dłoni Zeusa obejmującej moją dłoń, dziękowałam w duchu za to, że ich miałam. Mogliśmy się nie zgadzać, mogliśmy się sprzeczać, ale nikt nie mógł podać w wątpliwość łączących nas nierozerwalnych więzi.


___________________________
Powyższym one shotem znowu pobiłam swój rekord! W Wordzie liczy on sobie aż 26 stron (ponad 8400 znaków), co jak na mnie stanowi naprawdę pokaźną liczbę — mam więc nadzieję, że dla odmiany nie przesadziłam z tą objętością.
Starałam się zachować atmosferę gry i jak najlepiej przedstawić odrobinę skomplikowaną relację pomiędzy Alice i Zeusem. Liczę na to, że mi się to udało oraz że lektura sprawiła Wam przyjemność :D Koniecznie dajcie znać w komentarzach!
W następnej kolejności chciałabym się zabrać albo za zimową część 4 pór roku, albo za one shot z jednej z moich ulubionych serii powieściowych, na który pomysł od jakiegoś czasu krąży mi po głowie (szczegółów na razie nie zdradzę~) — zobaczymy, do pisania czego poczuję większe natchnienie.
Do następnego razu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz