Jak wiele nieprzewidzianych sytuacji,
mających miejsce w krótkim odstępie czasu, można uznać za zwykły zbieg
okoliczności? Ten dzień, pierwszy dzień wiosny, był powodem, dla którego
zaczęłam się nad tym zastanawiać.
Zaczął się niepozornie. Z samego rana, gdy
słońce dopiero próbowało przebić się przez szare chmury zakrywające horyzont,
wsiadłam do pociągu kursującego pomiędzy stolicą, w której aktualnie
mieszkałam, a moim rodzinnym miastem. Droga była długa i czas wlókł się
niemiłosiernie. Jedynie twarze wokół mnie zmieniały się jak w kalejdoskopie — w
zajmowanym przeze mnie przedziale odbywał się niemal nieustanny ruch, co chwilę
ktoś do niego wsiadał i z niego wysiadał, czasami przejeżdżając zaledwie jedną
stację. Nie było co się dziwić, pociąg na tej trasie zatrzymywał się w co
najmniej kilku ważnych miastach, więc zawsze panował w nim ruch. Na przestrzeni
kilku ostatnich lat zdążyłam do tego przywyknąć. Jednakże na kilka stacji przed
celem mojej podróży zostałam w przedziale sama, co było widocznym znakiem tego,
że zbliżaliśmy się do mniej interesującej i uczęszczanej części kraju. W żadnym
razie mi to nie przeszkadzało, przynajmniej miałam więcej przestrzeni i mogłam
zająć się w spokoju czymś przyjemnym dla zabicia czasu. Na niewielką półeczkę
pod oknem odstawiłam papierowy kubek z niedopitą kawą, a za to z torby stojącej
na podłodze wyjęłam szkicownik i niewielki piórniczek z ołówkami. Stopy w
grubych skarpetach oparłam na brzegu siedzenia, a szkicownik — na zgiętych w
kolanach nogach. Wsunęłam do uszu słuchawki, włączyłam playlistę z ulubionymi
kawałkami i zaczęłam rysować. Nie robiłam tego wcześniej, gdy w przedziale byli
inni ludzie, bo zawsze znalazł się ktoś, kto zapytał: „Pokażesz, co rysujesz?”
albo po prostu zaglądał mi przez ramię, a tego nie lubiłam. Zwyczajnie nie
lubiłam pokazywać prac, które nie były skończone. Takie moje małe dziwactwo.
Nie zdążyłam długo nacieszyć się spokojem,
gdyż nagle szarpnęło mną do przodu i nie spadłam z siedzenia jedynie dzięki temu,
że w ostatniej chwili uczepiłam się kurczowo podłokietnika. Nie uratowało to
jednak ani mojego rysunku — długa, ciemna krecha przebiegała teraz przez kartkę
zupełnie jakbym uchwyciła moment uderzenia pioruna w naszkicowane drzewa — ani
resztek kawy, które wypływały z przewróconego kubka wprost na podłogę
przedziału. Zaklęłam pod nosem i rzuciłam się, by posprzątać narobiony przez
siebie bałagan, lecz zastygłam w bezruchu, gdy, spojrzawszy przez okno, zdałam
sobie sprawę, że pociąg w tak gwałtowny sposób nie zatrzymał się wcale na
żadnej stacji, jak to mu się czasem zdarzało. Zdezorientowana i zaciekawiona
przyczyną postoju postanowiłam — jak wielu innych pasażerów w tej samej chwili
— zignorować umieszczony przy oknie zakaz wychylania się na zewnątrz.
Przekonałam się wtedy, że nigdzie w zasięgu wzroku nie było też widać żadnego
semafora ani żadnej innej możliwej przyczyny niespodziewanego postoju. Znajdowaliśmy
się praktycznie pośrodku niczego — wokół było widać jedynie drzewa i łąki,
wciąż przysypane śniegiem.
Usłyszałam za to głosy rozlegające się z
różnych stron pociągu, świadczące o tym, że pozostali pasażerowie także
zastanawiali się, co się stało. Otworzyłam więc drzwi na korytarz w nadziei, że
czegoś się dowiem, a zamiast tego natychmiast natknęłam się na spojrzenie
wielkich czekoladowych oczu mężczyzny wystawiającego głowę z sąsiedniego przedziału.
W pierwszej chwili nie zwróciłam na niego większej uwagi, z powrotem
koncentrując się na rozglądaniu się wokół, ale po kilku sekundach w moim umyśle
coś zaskoczyło i szybko wróciłam do niego wzrokiem. Znałam te czekoladowe oczy. W dzieciństwie zawsze kojarzyły mi
się z oczami labradora mojej ciotki.
— Rui? — zapytałam jedynie z nutą
niepewności w głosie.
Spojrzenie mężczyzny prześlizgnęło się po
mnie w taki sam sposób, jak moje chwilę wcześniej prześlizgnęło się po nim —
tak jakby mnie nie widział — a potem wróciło i te wielkie oczy stały się
jeszcze większe, o ile w ogóle było to możliwe.
— Nessa?
Jak na zawołanie wyszczerzyliśmy do siebie
zęby w uśmiechu.
— Kopę lat, co? — zagadnęłam i już miałam
zapytać go, czy wie, czemu pociąg tak gwałtownie się zatrzymał, gdy nad naszymi
głowami rozległo się ciche trzeszczenie głośnika.
— Drodzy pasażerowie — rozległ się z niego
męski głos. — Z przyczyn technicznych jesteśmy zmuszeni do postoju. Przewidywany
czas postoju: jedna godzina. Przepraszamy za utrudnienia.
Komunikat został powtórzony i tym razem niemal
całkowicie zagłuszony przez oburzone głosy pasażerów.
— Szyny zamarzły, czy co? — mruknął Rui. —
Ej, ile ludzi jest w twoim przedziale?
— Jestem sama.
— Super! Mogę się do ciebie dosiąść?
Pogadalibyśmy trochę w międzyczasie.
Ponownie się uśmiechnęłam i skinęłam głową.
Możliwość spędzenia czasu z Ruim — nawet w takich warunkach — była dla mnie jak
nieoczekiwany, ale bardzo miły prezent.
Rui pospiesznie przeniósł swój bagaż do
mojego przedziału — jakby chciał jak najszybciej do mnie dołączyć albo jak
najszybciej oddalić się od swoich towarzyszy podróży — i opadł na siedzenie
obok mnie.
— No dobra, to opowiadaj, jak tam życie —
rzucił, obracając się do mnie przodem i skupiając na mnie całą swoją uwagę.
To było dziwne. Znaliśmy się od dziecka,
niegdyś spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, zarówno w szkole, jak i po niej, w
weekendy, wakacje i ferie. Ale ostatni raz widzieliśmy się całe lata temu.
Ostatnim obrazem Ruiego jaki zachował się w mojej pamięci była podobizna
dorastającego chłopca, z trądzikiem na twarzy, grzywką równo przyciętą tuż nad
oczami i nieśmiałymi zaczątkami zarostu. Teraz z kolei siedział przede mną
dorosły mężczyzna o wyraźnie zarysowanej, gładko ogolonej szczęce, zaczesanych do
tyłu włosach i okularach w cienkich oprawkach. Jedynie jego oczy pozostały
takie same — duże, czekoladowe, roześmiane.
Kiedyś wiedzieliśmy o sobie wszystko — łącznie
z tym, gdzie byliśmy na wycieczce z rodzicami, jaki film obejrzeliśmy dzień
wcześniej, co jedliśmy na drugie śniadanie. Teraz musieliśmy opowiadać sobie o
podstawach naszego aktualnego życia, na przykład o tym, gdzie pracowaliśmy.
Zupełnie jakbyśmy poznawali się na nowo.
To było naprawdę dziwne uczucie.
Byliśmy tak pogrążeni w wymienianiu się
najważniejszymi faktami z ostatnich lat, że nawet nie zauważyliśmy, że ktoś
zamierza wejść do przedziału, dopóki przesuwane drzwi nie huknęły w ramę.
Oboje drgnęliśmy i w kompletnym zdumieniu spojrzeliśmy na stojącą w wejściu
kobietę. W purpurowej sukni i narzuconym na nią beżowym płaszczu obszytym
futrem wydawała się zupełnie nie na miejscu — bardziej pasowała do sali
bankietowej niż niezbyt wyszukanych wagonów drugiej klasy.
— Rui! Szukam cię po całym pociągu! Gdzieś
ty… — urwała w pół zdania. Jej wzrok przesunął się na mnie. — Vanessa?
— Lilian? — odparłam równie zaskoczona, co
ona.
— No to mamy całą paczkę w komplecie —
zaśmiał się Rui. — Czemu mnie szukałaś?
— Skąd… — Kuzynka Ruiego, zgodnie ze
słowami mężczyzny należąca do naszej dawnej paczki przyjaciół, ponownie urwała,
by następnie machnąć niecierpliwie ręką. — Nieważne. Pociąg jest ewakuowany. Mogę
załatwić, żebyście szybciej wysiedli.
— Jak to ewakuowany?! — prawie krzyknęłam,
podrywając się ze swojego miejsca. — O czym ty mówisz?
— Ciszej! — syknęła z niezadowoleniem i
rozejrzała się po korytarzu, jakby obawiała się, że ktoś może nas usłyszeć. — Dobrze,
może źle to ujęłam, ale chciałam się streszczać. Powiem więc tak: pociąg jest
systematycznie przeszukiwany. Sprawdzają dokumenty i bagaż każdego pasażera, a
potem wypraszają ich na zewnątrz, żeby sprawdzić wnętrze pociągu. Zaczęli od klasy
biznes, więc przyszłam wyciągnąć ze sobą Ruiego, ale ty, Vanesso, też możesz
się zabrać.
— Czekaj. — Rui uniósł dłoń. — Sugerujesz,
że mamy skorzystać ze znajomości z VIP-em, którym jesteś i wysiąść wcześniej?
Tylko po co? Jak grzecznie poczekamy na swoją kolej, to przynajmniej dłużej
posiedzimy w cieple zamiast marznąć na zewnątrz.
— Dlaczego w ogóle sprawdzają pasażerów? —
dodałam, nadal nie bardzo rozumiejąc sytuację. — Stało się coś?
— Nie wiem — odparła po prostu Lilian.
— Lili, gdyby działo się coś złego i od
tego zależałoby nasze bezpieczeństwo, to powiedziałabyś wprost, prawda?
Lilian zacisnęła usta w cienką linię.
— Nie mogę wam powiedzieć, co się dzieje.
— Czyli już nie „nie wiem”, ale „nie mogę”. — Zresztą, dlaczego wy zawsze
musicie być przeciwko mnie? Nigdy nie mogliście bez marudzenia robić tego, co
wam mówiłam. To róbcie, co chcecie. Wasza sprawa.
Po tych słowach odeszła, wyraźnie
wzburzona. Tymczasem ja i Rui wymieniliśmy zdziwione spojrzenia.
— Swoją drogą, skoro wiedziała, że też
jedziesz tym pociągiem, to nie próbowała cię wciągnąć ze sobą do strefy dla
VIP-ów? — zainteresowałam się.
Rodzice Lili i Ruiego byli ze sobą tak
blisko i tak często spędzali wspólnie czas, że ta dwójka w dzieciństwie sprawiała
wrażenie raczej rodzeństwa niż kuzynostwa. Skoro wtedy Lilian znajdowała
sposoby, żeby wkręcać Ruiego w niemal wszystkie swoje sprawy, to dlaczego nie
miałoby tak być i teraz?
Rui wzruszył obojętnie ramionami.
— Raczej to ja nie chciałem dać się
wciągnąć. Nie zrozum mnie źle, Lili jest super, to nadal moja ulubiona kuzynka
i cieszę się z sukcesów, które odnosi. Serio, życzę jej jak najlepiej i w
ogóle, ale… Jej świat nie jest moim światem. Próbowała mi nawet znaleźć po
znajomości jakąś fajną fuchę, żebym mógł lepiej zarabiać i zabierać się z nią
na te różne pokazy czy inne imprezy. Tyle że to nie moja bajka. Nie chcę
korzystać z przywilejów tylko dzięki temu, że moja kuzynka jest sławna i
bogata.
— Rozumiem — przytaknęłam. Szczerze
mówiąc, taka postawa pasowała mi do Ruiego. Zawsze należał do grona ludzi,
którzy nie wychylają się przed szereg, unikają niepotrzebnych starć i ogólnie
starają się nie utrudniać innym życia. Wolał samodzielnie ciężko pracować niż
osiadać na laurach i zbierać pochwały za cudzą pracę — czy chodziło o zadanie
domowe, projekt grupowy czy cokolwiek innego. Podziwiałam go za to. Nie każdy
na jego miejscu przepuściłby taką okazję, jaką dawało mu pokrewieństwo z
Lilian. — Spodziewałeś się kiedykolwiek, że zajdzie tak daleko?
Pokręcił przecząco głową.
— A co tak właściwie stało się z waszą
przyjaźnią? Kiedyś byłyście nierozłączne.
Teraz to ja wzruszyłam ramionami.
— Cała nasza trójka taka była, nie? —
Uśmiechnęłam się krzywo, on zrobił to samo. — A potem każde z nas poszło swoją
drogą i kontakt stopniowo się urwał.
— Czasami życie dziwnie się układa — Rui
powiedział na głos to, o czym ja sama myślałam, odkąd zobaczyłam go w
przedziale obok. — Trzymasz się z kimś przez większość życia, robicie wszystko
razem, a potem puf. Dziwicie się na swój widok w pociągu do rodzinnej
miejscowości. Nieźle to pokręcone.
Przytaknęłam mu w milczeniu. Co więcej
mogłam dodać?
W końcu konduktor w towarzystwie
przedstawiciela ochrony kolei dotarł do naszego przedziału. Mężczyźni
sprawdzili nasze dowody i bilety, potem dokładnie przetrząsnęli wszystkie torby,
a na koniec kazali nam je zabrać i wysiąść z pociągu, słowem nie wyjaśniając, o
co chodzi.
Lilian już na nas czekała, przestępując z
nogi na nogę — nie wiedziałam, czy robiła tak z zimna, czy z nerwów.
— Powiesz nam wreszcie, co jest grane? —
zapytałam wprost. — Bo widać, że coś wiesz.
Lili skrzywiła wargi i rozejrzała się
wokół.
— Chodźmy trochę bardziej na bok. Matt,
popilnuj naszych bagaży — zwróciła się do jednego z dwóch napakowanych mężczyzn
w garniturach stojących tuż obok. Domyśliłam się, że byli to jej ochroniarze.
— Panno Lilian, nie sądzę, żeby był to
dobry pomysł — zaprotestował mężczyzna zwany Mattem.
— Spokojnie. — Lili zbyła go machnięciem
ręki, ruszając już w wybranym kierunku. — Peter z nami pójdzie.
Tym razem to drugi z mężczyzn otworzył
usta, aby zaprotestować, jednak zrezygnował z tego, ostatecznie jedynie wzdychając.
Najwyraźniej był już przyzwyczajony do pomysłów Lilian i jej nieznoszącego
sprzeciwu tonu, którym je obwieszczała.
Oboje z Ruim pozostawiliśmy więc nasze
rzeczy pod opieką skwaszonego Matta i podążyliśmy śladem Lili.
— Do łazienki też za tobą chodzą? —
zapytałam pół żartem, pół serio.
Była przyjaciółka nie zaszczyciła mnie
spojrzeniem, mówiąc za to:
— Peterem się nie przejmujcie. Będzie
szedł za nami w takiej odległości, żeby dać nam choć pozory prywatności. —
Przeszła jeszcze parę kroków, a potem, najwyraźniej zadowolona odległością,
która dzieliła nas teraz od pozostałych pasażerów, oczekujących możliwości
powrotu do ciepłego wnętrza pociągu, zatrzymała się przodem do nas. — Udało mi
się dowiedzieć tyle, że podejrzewają, że pociągiem jedzie jakiś oszust. Podobno
dosyć gruba ryba, policja szuka go już od dłuższego czasu. Dlatego wszystkich i
wszystko sprawdzają, ale nie mówią o tym głośno, bo po pierwsze, nie chcą siać
paniki, a po drugie, nie chcą jego samego sprowokować do zrobienia czegoś
głupiego.
— To tylko podejrzenia? — upewnił się Rui.
— To po co chciałaś nas wcześniej wyciągać i bawiłaś się w tę całą
tajemniczość?
Lilian gwałtownie rozłożyła do tej pory
splecione na piersi ramiona.
— A jak to jakiś psychopata? — podniosła
głos, co trochę kłóciło się z jej chęcią utrzymania pozorów prywatności. —
Skoro szuka go policja, to nie wiadomo, co może mu strzelić do łba.
— Cały ten cyrk już i tak go pewnie
zaalarmował — zauważył Rui. — Jakoś kiepsko się do tego zabrali.
— Bardzo przepraszam, że się o was
troszczę! — warknęła Lili.
— Chyba jednak nie aż tak bardzo, skoro
nie przekonywałaś nas dalej do opuszczenia pociągu — wtrąciłam się, nie mogąc
sobie darować tej drobnej złośliwości, o którą sprzeczne, ale typowe dla niej
zachowania Lili aż się prosiły.
— Bo jesteście tak samo uparci jak zawsze!
— Zauważyłyście, gdzie jesteśmy? — zapytał
Rui, nagłą zmianą tematu dezorientując nas obie.
Powiodłam wzrokiem po naszym otoczeniu. Tory,
kępki zarośli, trochę śniegu, drzewa i widoczne za nimi zabudowania, na które
nie zwróciłam wcześniej uwagi. Nic wielkiego.
Lilian szybciej ode mnie skojarzyła fakty.
— To tutaj był ten opuszczony plac zabaw?
Rui uśmiechnął się i praktycznie
potruchtał w kierunku drzew.
Popatrzyłam pytająco na Lili.
— Powinniśmy się tak oddalać?
— Bez nas nie ruszą.
— Raczej bez ciebie.
— Na jedno wychodzi.
Zaraz za drzewami znajdował się budynek
starej i opuszczonej bądź przynajmniej okropnie zaniedbanej kamienicy, a za
nią, otoczony pogiętą, zardzewiałą siatką drucianą, plac zabaw. Odwiedzaliśmy
to miejsce lata temu, podczas dłuższych wypadów za miasto, i już wtedy
sprawiało wrażenie porzuconego na pastwę losu, jako że okolica ta dosyć
wcześnie się wyludniła. Nie było to może najbezpieczniejsze miejsce zabaw, ale
przecież właśnie takie często pociągały dzieci. Tym bardziej, że do tego
konkretnego placu zabaw dorobiono historyjkę o nawiedzających ją duchach, które
w nocy wydobywały ze znajdujących się na nim sprzętów przerażające zgrzyty i
jęki. Oczywiście, były to tylko głupie historyjki wymyślone przez inne dzieci,
by nadać wyjątkowości spędzanemu tu czasowi.
Rui kucnął przy niewielkiej karuzeli i w
skupieniu przeciągał dłonią po jej odartej z farby podstawie.
— Myślisz, że nasz napis tak długo się
zachował? — zapytałam, zaglądając mu przez ramię. Lili nachyliła się z jego drugiej
strony.
— Zaraz się przekonamy… — Rui przesunął
się odrobinę w bok i z zadowoleniem klepnął w metal. — Aha! Masz swoją
odpowiedź.
Pochyliłyśmy się z Lili jeszcze bardziej,
by dojrzeć wyryte w metalu inicjały, które jakimś cudem przetrwały próbę czasu.
„L + R + V”. Jedynie następująca po nich data uległa zatarciu.
Kto by pomyślał, że zwykły napis, będący
śladem naszej dawnej przyjaźni, przetrwa dłużej niż sama przyjaźń?
Karuzela okazała się w rzeczywistości o
wiele mniejsza niż ją zapamiętałam. Byliśmy ściśnięci bardziej niż pozwalały na
to granice komfortu — nasze ramiona i nogi tak mocno do siebie przywierały, że
czuliśmy nawzajem każdy nasz najmniejszy ruch — a do tego niskie oparcie
wbijało nam się nieprzyjemnie w dolne części pleców. Żadne z nas nie zaryzykowało
podjęcia próby wykorzystania karuzeli do tego, do czego została zaprojektowana,
tym bardziej, że jakoś tak dziwnie opadła w dół, gdy tylko poczuła nasz ciężar.
Na początku siedzieliśmy w niezręcznym
milczeniu, zapewne stanowiąc niezwykle zabawny widok dla kogoś z zewnątrz,
czyli na przykład dla Petera stojącego w bezruchu kawałek za ogrodzeniem placu
zabaw.
Potem Rui typowym „A pamiętacie jak…”
rozpoczął dyskusję nad starymi, dobrymi czasami. Niektóre zdarzenia
pamiętaliśmy lepiej, inne gorzej, niektórych co najmniej jedno z nas pamiętać
nie chciało — te ostatnie zazwyczaj dotyczyły wybitych zębów, krwawiących
kończyn, guzów na głowie albo zawartości piaskownicy znajdującej się w
miejscach, do których nigdy nie powinna była dotrzeć.
Mijały minuty. Peter coraz niecierpliwiej
zerkał w stronę, z której przyszliśmy, a zimno metalowego siedziska coraz
dokuczliwiej przesączało się przez ubrania, lecz dyskusja nad przeszłością
trwała nadal, co jakiś czas przerywana śmiechem i kuksańcami, które wprawiały
całą karuzelę w niebezpieczne bujanie.
Nie wiedziałam, czy oszust, o którym
mówiła Lilian został złapany pod naszą nieobecność, czy też jednak nigdy go w
tym pociągu nie było. W każdym razie, kiedy wróciliśmy pod tory, inni
pasażerowie na powrót zajmowali już swoje miejsca. Ochroniarz Matt odetchnął na
nasz widok z ulgą.
Nim odeszła do swojego wagonu, Lilian odezwała
się do nas z dziwną jak na nią nieśmiałością:
— Dzisiaj wieczorem jestem umówiona na
ważną kolację, ale jutro mam dzień wolny — przerwała, odetchnęła, popatrzyła
niepewnie na mnie, potem na Ruiego i znowu na mnie. — Chcielibyście może się
spotkać? Porobić coś we trójkę, jak za dawnych czasów?
— Oczywiście, kuzyneczko — odparł od razu
Rui, uśmiechając się szeroko.
Lilian zwróciła na mnie wyczekujące
spojrzenie.
— Jasne, czemu nie — powiedziałam, a potem
dodałam całkiem szczerze: — Bardzo chętnie.
— No to jesteśmy umówieni — skwitowała
Lilian i oddaliła się, nie mówiąc już nic więcej.
To był naprawdę
dziwny dzień, jak żaden inny obfitujący w niespodziewane wydarzenia. Bo jak
mogłam przewidzieć, że podczas podróży do rodzinnego domu — jednej z wielu na
przestrzeni ostatnich lat — spotkam dwójkę dawnych przyjaciół, będących teraz
dla mnie jak obcy ludzie? Wiosna oznacza powrót do życia. Czy zatem tegoroczna
wiosna, która właśnie tego dnia się rozpoczynała, miała oznaczać odrodzenie tej
dawnej przyjaźni? Tego miałam się wkrótce dowiedzieć.
____________________________________________
Wszystko kiedyś dobiega końca — dziś przyszła pora na zbiór opowiadań 4 pory roku. Projekt ten rozjechał mi się w czasie bardziej niż przewidywałam (pierwszą część opublikowałam 22 września 2020 roku, a tę — ostatnią — publikuję właśnie 28 października 2022 roku), ale w tej chwili cieszy mnie fakt, że mimo wszystko doprowadziłam go do końca. 4 piosenki, 4 pory roku, 4 opowiadania. Starałam się, aby każda piosenka i każde opowiadanie były na swój sposób inne. Wam — jak zwykle — pozostawiam ocenę wykonania. Możecie mi również dać znać, która część najbardziej Wam się spodobała : D
Jaką piosenkę dobiorę do wiosny wiedziałam od samego początku, gdy byłam jeszcze na etapie planowania tego zbioru — musiała nią być Spring Day mojego ulubionego zespołu, czyli BTS. Mam nadzieję, że swoim opowiadaniem uczyniłam jej zadość.
Gratuluję przede wszystkim ukończenia projektu, mimo wielu przeciwnościom losu!
OdpowiedzUsuńCóż jako czytelnik oceniam "Spring day" na dobry, jak również przyjemny one shot. Może wydawać się, że moja ocena jest lekko surowa, ale jednak czuję niedosyt. Nie będę ukrywać zabrakło mi jednak domknięcia "tego" wątku (nie chcę nic spoilerować w komentarzu). Zaznaczyć muszę jednak, że tematyka, którą poruszyłaś jest jak najbardziej ważna i mam nadzieję, że skłonni także innych czytelników do tego, aby odnowili swoje kontakty z dawnymi znajomymi. U mnie z tym bywa różnie - raz jest to miłe spotkanie, zaś z innej strony niekoniecznie.
Moim skromny zdaniem "perełką" wśród wszystkich "4 pór roku" jest bez wątpienia - Empty gold.
Na koniec pozostało mi tylko życzyć ci mnóstwa weny oraz zdrówka!
* przepraszam za błąd z mojej strony, ale miałam na myśli "Winter sleep", jeśli chodzi o moją najbardziej ulubioną część z "4 pór roku"
UsuńDziękuję za komentarz, gratulacje i życzenia :D
UsuńMam pewne podejrzenia, o który wątek może Ci chodzić, ale żeby, idąc za Twoim przykładem, nie spoilerować w komentarzu, nie będę go szczegółowo omawiać, a zamiast tego wspomnę jedynie, że w sumie w całym tym zbiorku opowiadań celowo nie dopowiedziałam wielu rzeczy i wiele pytań pozostawiłam bez odpowiedzi. Oczywiście, rozumiem, że nie każdemu takie rozwiązanie może się spodobać, dlatego nie mam Ci tego, co napisałaś, za złe, nie martw się o to. Cieszę się za to, że zwróciłaś uwagę na poruszony przeze mnie temat i że uznałaś go za ważny.
Pozdrawiam cieplutko i również życzę zdrowia!