Druga szansa
Od rozpoczęcia mojej kary minęło kilka dni
wypełnionych kolejnymi zadaniami, które musiałam wykonywać dla Agencji. Moje
działania wciąż były nadzorowane przez jej pracowników, choć nie wszystkie z
nich pasowały do pracy informatora, momentami miałam wręcz wrażenie, że pełnię
raczej rolę ich dziewczyny na posyłki. Mimo że od początku spodziewałam się
czegoś właśnie w tym stylu, to i tak niemiłosiernie mnie to irytowało.
Najważniejszy był jednak fakt, że przez wszystkie te dni udawało mi się unikać
Osamu Dazaia, na którego nie chciałam natknąć się z dwóch powodów. Po pierwsze,
nie wiedziałam, jak stawić mu czoła po tym wszystkim, co się wydarzyło. Po
drugie, tak czy siak nie chciałam mieć z nim nic wspólnego; nasłuchałam się na
jego temat wystarczająco dużo, by woleć trzymać się od niego z daleka. I jak na
razie wychodziło mi to zadziwiająco łatwo, na co, oczywiście, nie miałam
zamiaru narzekać.
Tego wieczoru, po skończeniu najnowszego
zadania — polegającego na grzebaniu w Internecie w poszukiwaniu wskazanych
informacji — wybrałam się na przedmieścia, a konkretnie na jeden z niewielkich mostów
znajdujących się w tamtym rejonie. Pierwszy raz zawędrowałam na niego jakoś
niedługo po powrocie do Jokohamy i gdy odkryłam, że był mało uczęszczany,
szybko stał się jednym z moich ulubionych miejsc. Mogłam tu do woli oddawać się
swoim rozmyślaniom i nikt mi w tym nie przeszkadzał.
Po dotarciu na miejsce zatrzymałam się
mniej więcej w połowie mostu i usiadłam na jego skraju, przerzucając nogi
między metalowymi prętami barierki. Moje stopy zawisły nad rzeką płynącą kilka
metrów niżej, przyozdobioną złotawymi refleksami rzucanymi przez zachodzące
słońce. Zapatrzyłam się na nie i pozwoliłam swoim myślom biec, lecz już w
następnej chwili tego pożałowałam, bo nagle znowu poczułam się przytłoczona jak
podczas tamtej nocy, którą przepłakałam przy rodzinnym grobie.
Przez swoje lekkomyślne zachowanie znalazłam
się w kiepskiej sytuacji. Nie miałam żadnego planu na przyszłość. Nie poszłam
na studia, bo po ukończeniu liceum od razu szukałam pracy i próbowałam przejąć
na siebie większość obowiązków domowych, żeby zająć czymś myśli i odciążyć matkę,
która po ucieczce z Jokohamy podupadła na zdrowiu. Bez odpowiedniego
wykształcenia oraz koneksji nie miałam zbyt wielu możliwości, jednak pieniądze,
które zarobiłam, w połączeniu z wieloletnimi oszczędnościami matki — a mafia
płaciła jej całkiem nieźle — utworzyły zgrabną sumkę zapewniającą mi co
najmniej kilka lat życia bez finansowych zmartwień. Problem polegał na tym, że
nie sądziłam, że dożyję czasu, kiedy te zmartwienia w końcu mnie dopadną.
Dlatego przestałam pracować nim jeszcze wróciłam do tego przeklętego miasta i,
co gorsza, pozwalałam sobie na nawet całkiem chwilowe zachcianki. Pieniądze,
które mi zostały — jeśli dobrze bym nimi gospodarowała — powinny starczyć na
jeszcze kilka tygodni. A potem? Teoretycznie mogłabym zwrócić się po pomoc do
Agencji, tak jak to sugerował jej prezes, ale po pierwsze, nie wiedziałam, jak
długo ma potrwać moja „kara”, po drugie, nie zamierzałam o nic ich prosić i po
trzecie, nie chciałam zadawać się z nimi dłużej niż było to konieczne. Myślami wróciłam
do opcji, którą na przestrzeni lat rozważałam niezliczoną ilość razy — opcji
dołączenia do Mafii Portowej. Tylko czy w ten sposób nie zaprzepaściłabym odwiecznych
starań mojej rodziny, żeby trzymać mnie od
niej z daleka? A poza tym, czy nie czekałaby na mnie zemsta za ucieczkę
mojej matki? Pomyślałam o Nakaharze, którego jedno słowo wystarczyłoby, abym
boleśnie pożałowała decyzji o powrocie. Może powinnam dać za wygraną i tym
razem na dobre opuścić to miasto. Uciec od wypełniających je wspomnień i
zagrożeń, by po raz kolejny rozpocząć
życie na nowo w zupełnie innym miejscu. Na cokolwiek bym się nie zdecydowała,
jedna kwestia pozostawała bez szans na zmianę. Mama i Shin odeszli, a ja
zostałam sama i musiałam żyć z tym faktem przez resztę swoich dni.
A może… Może była jeszcze jedna opcja.
Taka, która pozwoliłaby mi uwolnić się od całego tego cierpienia, bólu i
wszystkich problemów. Istniała nawet szansa, że gdybym miała szczęście, to
mogłabym ponownie złączyć się z najbliższymi.
Zacisnęłam palce na prętach barierki. Szumiąca
w dole rzeka zagłuszała wszelkie inne dźwięki, łącznie z głosem mojego
rozsądku.
W tej chwili wydawało się to kuszącym
rozwiązaniem. Tak byłoby dla mnie lepiej, łatwiej. Musiałabym jedynie zebrać
się na odwagę. Przecież chwilowy ból nie mógł być gorszy od tego, który czekał
mnie w nadchodzących latach, który miał ciągnąć się aż do końca mojego życia.
Podniosłam się na drżących nogach, nie
odrywając wzroku od lśniącej powierzchni wody.
— Nie radziłbym tego robić — męski głos
brutalnie przedarł się do mojego umysłu.
Odwróciłam głowę tak
szybko, że mięśnie mojej szyi zaprotestowały i chociaż przed oczami tańczyły mi
kolorowe plamy od długotrwałego wpatrywania się w światło odbijające się od
wody, to nie było możliwości, żebym nie poznała mężczyzny opierającego się o
barierkę kawałek dalej. W jednej chwili zalała mnie mieszanina uczuć i emocji.
Z jednej strony byłam zmieszana, bo wciąż nie wiedziałam, jak się przy nim
zachować. Z drugiej wściekła, że akurat on musiał zjawić się w tym miejscu i
skazić je swoją obecnością. Ze wstydem musiałam przyznać przed samą sobą, że
gdzieś tam między tym wszystkim pojawiła się również odrobina ulgi, wynikająca
z faktu, że przerwał tok moich myśli.
— Po co się wtrącasz? — rzuciłam
opryskliwie, bo grzecznościowa forma nie chciała przejść mi przez gardło. — Jako
samobójczy maniak powinieneś chyba rozumieć akurat to ludzkie pragnienie i nie
prawić mi morałów.
— To prawda — zgodził się Osamu Dazai. —
Ale wiem z doświadczenia, że to akurat bardzo nieprzyjemny sposób — wypowiedziawszy
te słowa, skrzywił się, jakby o czymś sobie przypomniał. — Poza tym, ostatnim
razem przeszkodziła mi w tym pewna sierota ze zdolnością do przemiany w
tygrysa, co zaowocowało całą serią bardziej lub mniej ciekawych zdarzeń.
Prychnęłam i odwróciłam się do niego
plecami, gotowa, by odejść. Most stracił dla mnie swój urok, skoro on się na
nim znajdował.
— Wątpię, żeby kolejna sierota z
nadnaturalnymi zdolnościami tylko czekała, żeby ruszyć mi z pomocą, gdybym
próbowała się zabić. — Rzuciłam mu przez ramię wyzywające spojrzenie. — Chyba,
że to ty byś mnie uratował, by zrobić mi na złość.
— Jakżebym śmiał — odparł śmiertelnie
poważnie, przykładając dłoń do klatki piersiowej. — Mam za to dla ciebie o
wiele lepszą propozycję.
Zmrużyłam oczy.
— Co ty niby możesz mi zaproponować?
— Pomoc w osiągnięciu celu. W o wiele
prostszy i mniej bolesny sposób.
Wahałam się przez moment, a potem powoli
odwróciłam w jego stronę.
— Mów.
Nie chciał mówić, póki nie zgodziłam się
za nim iść. Gdyby jeszcze kilka tygodni
— albo nawet dni — wcześniej ktoś mi powiedział, że miałabym z własnej
woli iść gdzieś z Osamu Dazaiem w celu innym niż zakończenie jego żywota, to
zaśmiałabym się tej osobie prosto w twarz. Teraz jednak, co prawda czujna i
pełna nieufności, podążałam kilka kroków za nim.
— Jakiś czas temu moim marzeniem i celem
stało się nie samo samobójstwo, lecz samobójstwo podwójne, popełnione razem z
kobietą. Oczywiście wolałbym, aby ta konkretna niewiasta była bardziej urokliwa
i okazywała mi pewne względy, ale trzeba korzystać z tego, co się ma, prawda?
Urokliwie to ja cię zaraz dźgnę nożem,
pomyślałam.
Irytował mnie nie tylko samym sobą, ale też
sposobem, w jaki wypowiadał te słowa. A robił to przesadnie dramatycznym,
sztucznym tonem, żywo przy tym gestykulując, niczym kiepski aktor w teatrze.
Cierpła mi od tego skóra.
— Przez lata wypróbowałem tak wiele
różnych sposobów, a każdy z nich okazał się nieprzyjemny, bolesny i zwyczajnie
nieskuteczny.
— Skoro tak bardzo
pragniesz śmierci, to dlaczego po prostu nie pozwoliłeś mi się zabić?
Odwrócił lekko głowę i zerknął na mnie
kątem oka.
— Bo wtedy musiałabyś żyć z faktem, że
zabiłaś niewłaściwą osobę i prawdopodobnie nie poznałabyś prawdy o śmierci
swojego brata — jego głos zabrzmiał nieco poważniej.
— Więc zrobiłeś to z dobroci serca? —
prychnęłam kpiąco. — Poświęciłeś się dla mnie?
— Taka praca.
— Może wreszcie łaskawie przejdziesz do
konkretów? — zapytałam, chcąc ponownie przekierować rozmowę na właściwe — a
przynajmniej najbardziej interesujące mnie w tej chwili — tory.
— Najpierw wejdźmy do środka — odparł,
zmierzając w kierunku schodów prowadzących do zwyczajnego budynku mieszkalnego.
Nie miałam innego wyboru jak pójść za nim. Zaprowadził mnie do niewielkiego,
skromnego mieszkania, jakich w całej Japonii wiele. Mógł w nim mieszkać
praktycznie każdy — był pozbawiony ozdób i charakterystycznych rzeczy
osobistych, po których można byłoby zidentyfikować tożsamość lokatora. Uderzyło
mnie to, że moje mieszkanie wyglądało niemal identycznie. Głównie dlatego, że nie
traktowałam go jak swojego domu, jak miejsca, do którego wracałabym z
utęsknieniem i w którym czułabym się „u siebie”. Była to tylko przestrzeń
służąca mi do odpoczynku i spożywania posiłków do czasu osiągnięcia mojego celu.
Celu, który stał się już nieaktualny.
— Rozgość się — odezwał się gospodarz, a
przynajmniej przypuszczałam, że to właśnie do niego należało mieszkanie, wskazując
mi miejsce przy stoliku w głównym pomieszczeniu.
Odruchowo zdjęłam buty i od razu
wyrzuciłam sobie, że przecież w obecnej sytuacji i akurat wobec tego mężczyzny
nie musiałam zachowywać się w najmniejszym stopniu uprzejmie ani zgodnie z
zasadami. Krytykując samą siebie w myślach, zajęłam miejsce przy stoliku, po
czym wbiłam pełen wyczekiwania wzrok w Osamu Dazaia. Ten tymczasem, zdjąwszy
uprzednio płaszcz, podszedł do aneksu kuchennego i zaczął szperać w szafkach.
— Nie przyszłam tu na kawę —
zaprotestowałam, widząc, że wyciągnął dwie szklanki.
— Spokojnie, to będzie coś mocniejszego —
odparł, wciąż stojąc do mnie plecami.
— Ale…
— Cierpliwości.
Zacisnęłam ze złości zęby, bo już się
nauczyłam, że wdawanie się z nim w dyskusje nie miało sensu. Zawsze mogłam też
po prostu wstać i wyjść, więc z niejakim trudem stłumiłam swoją buntowniczą
naturę i czekałam.
Po kilku długich minutach wypełnionych
jego wesołym nuceniem — które sprawiało, że poważnie rozważałam opuszczenie
tego mieszkania — podszedł do stolika i postawił na nim dwie szklanki mętnej
wody. Uniosłam pytająco brwi.
— Co to ma być?
— Mieszanka leków nasennych i
przeciwlękowych. Podobno zabójcza — oświadczył z tak swobodnym uśmiechem jakby
prezentował mi danie dnia. — To zdecydowanie prostszy sposób niż utopienie się
w lodowatej wodzie.
Pozostawiłam jego wypowiedź bez komentarza,
zamiast tego skupiając swoją uwagę na stojącej przede mną szklance, świdrując
ją przez dłuższą chwilę wzrokiem. Jej zawartość nie tylko podejrzanie
wyglądała, ale — jak się przekonałam — niewiele lepiej pachniała.
Osamu Dazai usiadł w niedbałej pozycji
naprzeciwko mnie.
— Jesteś pewna, że właśnie tego chcesz?
Odpowiedziałam natychmiast, zanim
wątpliwości i strach zdążyły dojść do głosu.
— Tak. Myślę, że… — Ugryzłam się w język.
Przecież nie było potrzeby, żebym tłumaczyła mu się ze swoich przemyśleń. Ważne
było tylko to, że ja uważałam to za dobre rozwiązanie. — Oczywiście, że jestem.
Wyobraź sobie, że wtedy na moście nie planowałam tylko sobie popływać.
Drugi raz już niestety nie zdążyłam ugryźć
się w język i palnęłam bez zastanowienia:
— A ty?
Spojrzał na mnie trochę nieobecnym
wzrokiem i, nie przestając się uśmiechać, zamieszał zawartość swojej szklanki.
— Niczego bardziej nie pragnę.
Na usta cisnęło mi się stwierdzenie, że w
takim razie jakoś marnie jak do tej pory starał się to pragnienie spełnić, ale
zachowałam je dla siebie. Ponownie wbiłam wzrok w stojące przede mną naczynie,
lecz przed oczami ujrzałam blat z leżącymi na nim pustymi opakowaniami po
tabletkach, krótkim liścikiem skreślonym drżącą ręką i szklanką niedopitego
alkoholu. Ujrzałam kilka tabletek rozsypanych po podłodze, tuż pod moimi
stopami, i nieprzytomną matkę w łóżku. Ujrzałam siebie, mechanicznie
wystukującą na klawiaturze telefonu numer ratunkowy, choć na mojej twarzy
malował się wyraz najprawdziwszego szoku.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza i
zacisnęłam palce na przezroczystym szkle. Jeśli miałam to zrobić, to teraz, jak
najszybciej, nim zdążyłabym się rozmyślić. Uniosłam szklankę drżącą ręką i
przytknęłam ją do ust, a potem zacisnęłam mocno powieki i pozwoliłam, by płyn
spłynął mi do gardła. Smakował okropnie. Zaledwie po kilku łykach wywołał u
mnie odruch wymiotny, lecz zwalczyłam go i z determinacją wypiłam resztę. Cały
czas czułam na sobie spojrzenie Osamu Dazaia, ale nie zwracałam na nie uwagi.
Nie otwierając oczu, odchyliłam się do tyłu, by oprzeć się plecami o ścianę.
Moje serce i myśli szalały. Czy ja naprawdę właśnie podjęłam próbę samobójczą?
Czy naprawdę miałam zaraz umrzeć? Strach zaczął krążyć w moich żyłach, więc starałam
się nad nim zapanować poprzez przywoływanie obrazów matki i Shina, których
miałam nadzieję wkrótce ponownie ujrzeć — jeżeli rzeczywiście istniało coś po
śmierci.
Przez długi czas nic się nie działo. Aż nagle poczułam zimno i mdłości. Moja głowa stała się dziwnie ciężka, a oddychanie zaczęło być nadzwyczaj trudne. Ogarnęła mnie panika. Chciałam cofnąć czas albo rzucić się ku Osamu Dazaiowi i błagać go o pomoc, bo wbrew mojej woli odezwała się we mnie chęć przeżycia. Moje ciało buntowało się, nie chcąc pogodzić się z nadchodzącym zgonem. Umysł rozpaczliwie krzyczał w kółko „nie, nie, nie!”. Zacisnęłam dłonie w pięści, by mimo wszystko się nie ruszyć. Nawet nie wiedziałam, kiedy z moich oczu popłynęły łzy, tak bardzo się bałam. Kontynuowałam walkę z samą sobą, z własnym ciałem i myślami, póki ostatecznie nie straciłam przytomności.
Pobudka nie należała do najprzyjemniejszych
w moim życiu. Nie dość, że głowę rozsadzał mi ból, w ustach czułam okropny
posmak, a ciało dygotało pomimo okrywającego je koca, to jeszcze byłam tak
zdezorientowana, że nie wiedziałam, gdzie się znajdowałam ani co się stało.
Leżałam na plecach i tępym wzrokiem wpatrywałam się w sufit — obcy sufit — próbując
przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Niestety obrazy przepływające przez mój
umysł były na tyle mętne, że nie potrafiłam wiele z nich wywnioskować. Zrodziło
się we mnie podejrzenie, że cierpiałam na przepotężnego kaca. Tyle że coś mi tu
nie pasowało…
Sfrustrowana, zdecydowałam się podnieść do
pozycji siedzącej i to był błąd. Świat przed moimi oczami rozmył się i
zakołysał niebezpiecznie. Musiałam oprzeć się dłońmi o podłogę, by nie osunąć
się na nią bezwładnie.
— Witam z powrotem! — rozległ się wesoły
głos, który przyprawił mnie o jeszcze silniejszy ból głowy. Był to głos,
którego nie spodziewałam się ani tym bardziej nie pragnęłam usłyszeć. — Jak się
spało?
Osamu Dazai leżał po drugiej stronie
pomieszczenia na rozłożonym futonie i przyglądał mi się znad otwartej książki.
Jak zwykle do twarzy miał przyklejony uśmiech. No tak, znajdowałam się w jego
mieszkaniu, do którego przyszłam z nim dobrowolnie w pewnym konkretnym celu.
Wspomnienia wreszcie wskoczyły na odpowiednie miejsca niczym elementy
układanki.
Przyszłam tu z nim, żeby odebrać sobie
życie. Ale skoro właśnie odzyskałam przytomność, to musiało to znaczyć, że…
— Nie zadziałało? — zapytałam ochrypłym
głosem.
— Och, myślę, że zadziałało tak, jak
powinno.
Zamrugałam raz, drugi, trzeci,
przetwarzając jego słowa. Obraz przestał się kołysać, zniekształcone kontury
uległy wyostrzeniu. Przełknęłam nerwowo ślinę o smaku żółci.
— To dlaczego wciąż żyję? Mówiłeś, że ta
mieszanka jest śmiertelna.
— Mieszanka tak, ale nie w takiej dawce.
Po tej powinno cię co najwyżej trochę struć.
W niedowierzaniu otworzyłam szeroko oczy.
Poczułam się tak, jakby wylał na mnie kubeł zimnej wody. Pomimo zawrotów głowy
w jednej chwili zerwałam się z miejsca i niezdarnie rzuciłam w jego stronę, po
drodze przewracając rozdzielający nas stolik. Chwyciłam go za kołnierz koszuli.
— Oszukałeś mnie!
Na moją wściekłość odpowiedział spokojem.
— Ośmielę się nie zgodzić. Powiedziałem,
że jest to prostszy sposób, to prawda. Powiedziałem, że mieszanka podobno jest
zabójcza i to również jest prawdą. Słowem nie wspomniałem, że taka dawka cię
zabije ani że pomogę ci popełnić samobójstwo.
— Powiedziałeś, że pomożesz mi osiągnąć mój
cel — wywarczałam przez zaciśnięte zęby. Miałam ochotę bardzo mocno nim
potrząsnąć, ale brakowało mi na to siły.
— Zrobiłem to. Tylko, że sama jeszcze
sobie tego nie uświadomiłaś lub nie chcesz się do tego przyznać.
Mocniej zacisnęłam palce na materiale jego
koszuli. Ciemnobrązowe oczy miał poważne. Zbyt poważne, by pasowały do lekkiego
tonu jego głosu i uśmiechu, który jeszcze niedawno wyginał jego usta.
— O czym ty mówisz?
— Pomogłem ci udowodnić, że wcale nie
chcesz umierać. Widziałem twoje reakcje, a sama wiesz najlepiej, co działo się
w twoim umyśle, kiedy sądziłaś, że umierasz. Dałem ci drugą szansę.
Puściłam go i cofnęłam się, jakby mnie
parzył.
— Co ty możesz wiedzieć?
— Zastanów się — kontynuował, niezrażony.
— Czy tego chciałaby twoja rodzina? Czego ty sama tak naprawdę chcesz? Zastanów
się, a zrozumiesz. I nie zmarnuj szansy, którą dostałaś najpierw od bliskich, a
potem od Agencji.
— Jak śmiesz mnie pouczać, podczas gdy sam
niby tak bardzo pragniesz śmierci, a jednak kurczowo trzymasz się życia?!
Nie dałam mu czasu na odpowiedź. Założyłam
buty i na chwiejnych nogach podeszłam do wyjścia.
— Nie radziłbym…
Dalszą część jego wypowiedzi zagłuszył
trzask zamykających się za mną drzwi.
Drogę do swojego mieszkania pamiętałam jak
przez mgłę; za cud uznałabym fakt, że trafiłam do niego w jednym kawałku, a moje
nogi były na tyle łaskawe, że współpracy odmówiły ostatecznie dopiero po
przekroczeniu progu. Opadłam na podłogę tam, gdzie stałam, gdy tylko usłyszałam
charakterystyczne kliknięcie zablokowanego zamka. Miałam wrażenie, że w każdej
chwili mogłam stracić przytomność, ale teraz, kiedy znajdowałam się już sama, w
bezpiecznym miejscu, było mi to obojętne.
Oparłam głowę o drzwi i przyciągnęłam
kolana do klatki piersiowej. W moim umyśle wciąż kołatały się słowa Osamu
Dazaia, chociaż przekorna część mojej natury pragnęła zaprzeczać ich sensowi.
Druga szansa, huh?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz