Ariana | Blogger | X X

środa, 7 maja 2014

Diabolik Lovers: Rozdział 1


      Zwyczajny dzień w rezydencji wampirów



 W jadalni zajęłam swoje stałe miejsce – obok Ayato, a naprzeciwko Shu. Przez pewien czas jedliśmy w zupełnym milczeniu. Wodziłam wzrokiem po braciach Sakamaki, zastanawiając się, jak zacząć temat, który dręczył mnie już od jakiegoś czasu. Każdy z wampirów zdawał się być jednak w pełni skupiony na zawartości swojego talerza. Spuściłam więc niechętnie głowę, dłubiąc srebrnym widelcem w smażonych warzywach. Zmusiłam się do przełknięcia jednego kęsa i odsunęłam od siebie talerz.
- Hmm… mam… mam do was pewną prośbę… propozycję. – przerwałam wreszcie ciszę. Zerknęłam w stronę Reiji’ego, który obserwował mnie krytycznym wzrokiem. Postanowiłam nie zwracać na niego uwagi i po prostu kontynuować swoją wypowiedź. – Jak wiecie, jestem chrześcijanką. Tak, wiem, że was to nie obchodzi. W każdym razie, jak zapewne się domyślacie, co roku obchodzę Święta Bożego Narodzenia. Tyle, że tym razem nie mogę spędzić ich z rodziną, więc pomyślałam sobie, że może… może chcielibyście świętować Boże Narodzenie ze mną? Co wy na to?
Powiodłam wzrokiem po chłopakach, mając cichą nadzieję, że się zgodzą. Pierwszy odezwał się Ayato.
- A po co mamy to świętować? Mnie te święta nie obchodzą.
- Hej, to nie jest taki zły pomysł! Nasza maleńka mogłaby robić za Śnieżynkę. Najlepiej taką w skąpym stroju. Albo za roznegliżowanego elfa. – wypalił Raito. Zboczeniec jeden…
- Myślałam raczej o bardziej tradycyjnych świętach. – odchyliłam się do tyłu i za plecami Ayato, zgromiłam jego brata spojrzeniem. – Wiecie, z choinką, ozdobami, prezentami, świątecznymi daniami i całym tym świątecznym nastrojem.
- Zgoda. – odparł Reiji, czym całkowicie mnie zaskoczył. – Ty sama zajmiesz się przygotowaniami. – dodał, odkładając swoje sztućce.
Wredny drań. Musiał gdzieś wepchnąć haczyk.
- C-co? Sama? Nie dam rady! Jest was szóstka, a ja jedna. Wykażcie się rzesz, choć odrobiną zrozumienia i dobrego wychowania!
Powiodłam wzrokiem po twarzach braci. Reiji wpatrywał się we mnie z tą swoją obojętną miną, lekko unosząc jedną brew, zupełnie jakby rzucał mi wyzwanie. Subaru spokojnie kończył jeść posiłek, nawet nie patrząc w moją stronę. Shu natomiast patrzył na mnie tymi swoimi błękitnymi oczami, o dziwo otwartymi szerzej niż zazwyczaj. Wydawało mi się, że dostrzegałam w nich odrobinę zaciekawienia.
Obróciłam się na krześle w stronę trojaczków, siedzących po mojej lewej stronie. Ayato patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, Raito uśmiechał się głupkowato, a Kanato… Kanato był zbyt pochłonięty miażdżeniem ciasteczek na swoim talerzu żeby zwracać na mnie uwagę.
Wyprostowałam się.
- To jak? – zapytałam z nadzieją.
- Zobaczymy. – odrzekł Reiji.
Dalsza część posiłku minęła znowu w milczeniu. Wreszcie Reiji oznajmił, że możemy się już rozejść. Wszyscy, więc zaczęli podnosić się ze swoich miejsc. Już miałam wyjść z jadalni, gdy coś mi się przypomniało.
- Subaru. – zawołałam białowłosego. – Możemy porozmawiać?
Ayato rzucił mi podejrzliwe spojrzenie, spod zmrużonych powiek, jednak zignorowałam go. Subaru natomiast przechodząc obok mnie, wymówił tylko jedno słowo:
- Ogród. – po czym wyszedł.
Czym prędzej uczyniłam to samo, aby uniknąć przesłuchiwania przez Ayato, chociaż dobrze wiedziałam, że gdyby chciał, to prędzej czy później dogoniłby mnie. Czasami wciąż miewałam takie bezsensowne odruchy, pomimo tego, że mieszkałam w tym domu już kilka miesięcy.
Gdy tylko przekroczyłam próg rezydencji przeszył mnie lodowaty powiew wiatru. Zatrzęsłam się i objęłam ramionami, żałując, że nawet nie zarzuciłam swetra, wychodząc z domu. „Cóż, teraz sobie po prostu trochę pomarznę w tej swojej sukieneczce na ramiączkach.”, pomyślałam.
Rozejrzałam się po ogrodzie. Burza ustąpiła już jakiś czas temu. Księżyc wychylił się zza chmur, wiatr uspokoił, a deszcz przestał lać. Gdzieniegdzie walały się teraz gałęzie, a ścieżki tu i ówdzie poznaczone były kałużami.
Ruszyłam żwirową alejką, po obu stronach, której rosły krzaki róż. Pantofelki na moich stopach zdążyły już przemoknąć, sprawiając, że było mi jeszcze bardziej zimno. Westchnęłam tylko i przystanęłam. Znalazłam się już, bowiem w miejscu, gdzie dotychczasowa czerwień róż przechodziła w biel. Zadarłam głowę do góry, przyglądając się księżycowi, a nagły powiew wiatru poruszył moimi włosami, skutecznie odgarniając mi je z twarzy. Uśmiechnęłam się do siebie, przymykając oczy.
- Dziękuję, że przyszedłeś. – powiedziałam po prostu, a gdy otworzyłam oczy on rzeczywiście tam stał, na alejce, naprzeciwko mnie. Stał tam, chociaż nie dało się wcześniej słyszeć jego kroków na żwirze. Ktoś inny mógłby się przestraszyć, ale ja byłam już do tego przyzwyczajona. Uśmiechnęłam się, więc po prostu do białowłosego wampira.
- O czym chciałaś porozmawiać? – zapytał, obserwując mnie swoimi krwistoczerwonymi oczami. Rękawy jego czarnej kurtki były podwinięte. Oczywiście wieczorny chłód nie robił na nim najmniejszego wrażenia.
- Widzisz… wiem, że już dużo mi pomagałeś... dałeś mi nawet swój sztylet…
- Przejdź do rzeczy.
- No, więc… - potarłam dłońmi o siebie, aby je trochę rozgrzać. – Czy istnieje może szansa, że nauczyłbyś mnie samoobrony?
- Czyżbyś wreszcie zaczęła się nas bać? – Subaru skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Czy gdybym zaczęła się was bać, to zwróciłabym się do jednego z was o pomoc?
- Patrząc na to, że ten jeden z nas już ci kiedyś pomógł…
- Dobra, mniejsza o to… nie, nie boję się was. A więc? Nauczysz mnie? – zapytałam z nadzieją. W sumie mogłam z tą prośbą zwrócić się również do Ayato, ale… Ayato odpadał. Czemu? Właściwie sama nie wiem, czemu. W „akcji” widziałam tylko jego i Subaru, ale wolałam w tej sprawie zwrócić się właśnie do Subaru.
Wyżej wymieniony natomiast w tej chwili wpatrywał się we mnie tak jakby chciał przewiercić mnie wzrokiem na wylot. W końcu skinął lekko głową.
- Zgoda.
- Dzięki. – powiedziałam, po czym podeszłam do chłopaka i przytuliłam go. – Dziękuję ci.
Wampir nie protestował. Poklepał mnie niezdarnie po plecach i mruknął niewyraźnie coś w stylu „nie ma za co”.

                                                                          ***

 Przez całą drogę powrotną z ogrodu do mojego pokoju marudziłam, że na pewno będę chora. Niestety od dziecka miałam słabą odporność i dość często chorowałam.
Kiedy byłam już wykąpana, przebrana w pidżamę i ogólnie gotowa do snu, było już nieźle po północy. Całe szczęście następnego dnia było wolne, więc mogłam spokojnie sobie pospać. Zgasiłam światło i wykończona padłam na łóżko. Zakopałam się w pościeli, zamykając oczy. Jednak, kiedy już przysypiałam, poczułam, że materac za moimi plecami ugina się pod ciężarem drugiego ciała. Już miałam się odezwać, ale przeszkodził mi w tym mój „gość”.
- Nic nie mów. – tuż przy moim uchu rozległ się znajomy głos, gdy jego ramiona oplatały mnie i przyciągały do siebie.
Potulnie skinęłam głową, zamknęłam oczy i zasnęłam.
                      
                                                                             ***

 Następnego dnia obudziły mnie promienie słoneczne, które bezczelnie świeciły mi wprost na powieki. Jęknęłam. No tak, zapomniałam wczoraj zaciągnąć zasłony. Przeciągnęłam się leniwie, a dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak. Otworzyłam oczy. Moja głowa nie spoczywała na poduszce, lecz na… torsie Ayato. Po chwili zastanowienie przypomniałam sobie, że ten przecież odwiedził mnie w nocy. Uśmiechnęłam się, podnosząc głowę. Na jego twarzy malował się błogi spokój. Czerwonawe kosmyki włosów, będące w wiecznym nieładzie opadały mu teraz na czoło, zamknięte powieki, a co dłuższe nawet na policzki. Z lekko rozchylonych ust nie dobywał się żaden dźwięk, a jak zwykle blada skóra wyglądała wręcz na wykonaną z porcelany.
Przekonana, że wampir śpi w najlepsze, starałam się jak najciszej zsunąć z łóżka. Jednak albo ja jestem tak niezdarna, albo Ayato tylko udawał, że śpi. Bowiem w chwili, kiedy już miałam stawiać stopę na miękkim dywanie, chłopak złapał mnie za nadgarstek.
- Gdzie idziesz? Połóż się. – rozległ się jego głos, a gdy podniosłam głowę ujrzałam dwoje jadowicie zielonych oczu, obserwujących mnie uważnie.
- Ale… - nie zdążyłam dokończyć, gdyż pociągnął mnie z powrotem na moje miejsce. Uśmiechnęłam się mimowolnie. On w tym czasie obrócił się do mnie przodem i bez słowa nachylił nad moją szyją.
- Od samego rana? Serio? – jęknęłam.
- Nie marudź.
Ale w tym momencie mój brzuch postanowił mnie wesprzeć i zaburczał głośno. Chłopak zazgrzytał zębami, wciąż nade mną nachylony.
- Zawsze coś musi przeszkodzić. Zawsze. – mamrotał niezadowolony, na co ja zareagowałam śmiechem.
Ayato spojrzał mi w oczy, po czym niechętnie odsunął się ode mnie i usiadł na skraju łóżka. Postanowiłam wykorzystać okazję, a nie czekać aż zmieni zdanie i stwierdzi, że to jednak on pierwszy się posili. Zeskoczyłam z łóżka, a gdy grzebałam w szafie, Ayato wciąż siedział w tym samym miejscu.
- Co robiłaś wczoraj z Subaru? – zapytał nagle.
- Rozmawialiśmy. – odpowiedziałam krótko.
- O czym?
- Niczym specjalnym… - dla podkreślenia swoich słów machnęłam lekceważąco ręką.
- Przytuliłaś się do niego. – powiedział niemalże z wyrzutem. Kładł nacisk na każdy wyraz, a jego ton był wręcz oskarżycielski.
- No i co w tym takiego? – kiedy zamknęłam szafę i odwróciłam się z ubraniami w rękach, ten stał już przede mną.
- Należysz do mnie. Tylko i wyłącznie do mnie. – oznajmił, a raczej przypomniał to w taki sposób, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
- Czyżby ktoś tu był zazdrosny? – uniosłam pytająco jedną brew
Ayato prychnął w odpowiedzi, unosząc podbródek. Przypominał mi kota z urażoną dumą.
- Stajesz się za bardzo zarozumiała, Naleśniku.
- A ty za bardzo zaborczy. – odcięłam się.
Chłopak zmrużył oczy, więc żeby nieco go rozchmurzyć, kiedy go mijałam, stanęłam na palcach i cmoknęłam go w policzek.
- Nie gniewaj się. – rzuciłam jeszcze, wychodząc z pokoju.
W łazience nalałam gorącej wody do wanny, zrzuciłam ubrania i stanęłam przed ogromnym lustrem w złotej ramie. Obejrzałam uważnie swoją skórę. Była gładka, bez żadnych ran, blizn, czy świeżych śladów po kłach. Zadowolona, wsunęłam się do wanny, by już w spokoju móc cieszyć się chwilą prywatności i spokoju.
Niestety owej prywatności, jak i spokoju nie można w tym domu doświadczyć nawet w łazience. Gdy byłam już, na szczęście, wykąpana, ubrana i zajmowałam się czesaniem włosów, usłyszałam pluśnięcie dobiegające z wanny.
Odwróciłam się ze szczotką trzymaną oburącz, w gotowości niczym broń. Moim oczom ukazał się… blondwłosy wampir, leżący w wannie, w ubraniach i oczywiście ze słuchawkami w uszach.
- Shu! – odłożyłam szczotkę. – Czy naprawdę nie mógłbyś zaczekać aż skończę?
- A jeszcze nie skończyłaś? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- No… w sumie… ehh, ale mógłbyś poczekać aż wyjdę z łazienki.
Chłopak tylko wzruszył ramionami. Zrezygnowana wyszłam z pomieszczenia i skierowałam swe kroki do kuchni. Właśnie zastanawiałam się co zjeść, kiedy zdałam sobie sprawę, że ktoś za mną stoi. Odwróciłam się błyskawicznie, z nożem w ręce.
- Ej, naleśniku, spokojnie.
- Czy wy zawsze musicie się skradać? – westchnęłam, opierając się o lodówkę.
- Nie skradamy się, to ty jesteś przewrażliwiona.
Przewróciłam oczami i odwróciłam się, przeglądając zawartość lodówki. Ayato natomiast usadowił się na krześle i bujał na nim, podczas gdy ja krzątałam się po kuchni. Wampir cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku, gdy przygotowywałam ciasto na naleśniki.
- Wiesz… - zaczął konspiracyjnym szeptem.  – Ja też mam ochotę na pewnego Naleśnika.
- Zboczony wampir… - mruknęłam odstawiając pustą misę na kuchenny blat.
Nim zorientowałam się, co się dzieje, zostałam przyparta do ściany. Jadowicie zielone oczy połyskiwały, a blade wargi rozciągały się w drapieżnym uśmiechu.
- Nie myl mnie z moim bratem, Naleśniku. – usłyszałam jeszcze zanim ostre kły wbiły się w moją szyję. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Nie było sensu protestować. Mieszkając tyle czasu pod jednym dachem z wampirami nauczyłam się, że wyrywanie się nie ma sensu. Wywołuje to tylko więcej bólu.
 Po krótkiej chwili Ayato odsunął się, ale zamiast zadowolenia na jego twarzy gościło zdziwienie. W zamyśleniu starł z ust resztkę mojej krwi.
- Co jest? Czyżby przestała ci smakować? – rzuciłam sarkastycznie, przyciskając dłoń do szyi.
- Inaczej smakuje… – wampir opuścił rękę, mrużąc brwi.
- Jeśli oznacza to, że przestaniecie żłopać ją hektolitrami, to nie mam nic przeciwko.
Na szczęście chłopak postanowił wspaniałomyślnie pozwolić mi w spokoju dokończyć smażenie naleśników, więc po kolejnych kilkunastu minutach byłam w pełni gotowa na kolejne mini-zawody w rzutkach organizowane praktycznie co tydzień. Stały się one już ich… a może raczej naszą  tradycją.
 
W pogrążonym w półmroku salonie zebrała się już cała rodzina w komplecie. Pospiesznie zajęłam więc miejsce na kanapie, stawiając talerz ze stosem naleśników na stoliku.
- Częstujcie się. – swoje słowa skierowałam głównie do siedzącego obok mnie Kanato. Specjalnie ze względu na niego, nie żałowałam śmietany, sosu czekoladowego, kolorowej posypki i truskawek.
- Hej, Teddy, patrz co mamy… - chłopak uśmiechnął się do swego misia, więc zadowolona wzięłam jednego naleśnika i usiadłam po turecku. Niemal natychmiast zostałam spiorunowana spojrzeniem przez Okularnika. Zwalczyłam ogromną chęć, pokazania mu w dziecinnym geście języka. Ignorując go, przeniosłam wzrok na Shu i Ayato, którzy już ustawili się w pewnej odległości przed tarczą.
- Okay! – Raito klasnął w dłonie. – Ostatnim razem wygrał Shu, więc dziś zaczyna Ayato. Stawka jest taka sama jak zwykle.  – tu spojrzał na mnie znacząco. W odpowiedzi prychnęłam jedynie, unosząc ponownie do ust słodki przysmak.
 Chłopcy rozpoczęli grę, Raito  stanął za mną, Kanato pochłonięty był… no cóż, pochłanianiem swojej porcji, Subaru spokojnie opierał się o regał z książkami, a Reiji zwyczajowo obserwował nas znudzonym wzrokiem, jednocześnie wertując jakąś pokaźnych rozmiarów księgę.
 Odchrząknęłam, marszcząc brwi. Każdy kolejny kęs bowiem co raz gorzej przechodził mi przez bolące gardło. Przełknąwszy z trudem ostatni kawałek, odchyliłam się na oparcie, pocierając ramiona. Nagle zrobiło mi się jakoś zimno.
- Co jest maleńka, rozgrzać cię? – wymruczał Raito, pochylając się nad kanapą i obejmując mnie od tyłu. Potrząsnęłam szybko głową, przykładając dłoń do ust, po czym zaniosłam się głośnym kaszlem. Wszystkie  głowy jak na komendę odwróciły się w moją stronę. Nawet Reiji uniósł wzrok znad swojej lektury, zapewne po to by skrytykować mnie za niewłaściwą pozycję podczas kaszlenia.
Za moimi plecami usłyszałam natomiast głuchy trzask, a ręce Raito nagle zniknęły.
- Co jej zrobiłeś?! – warknięcie to na pewno należało do białowłosego wampira.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza i ponownie potrząsnęłam głową.
- Nic… nic mi nie zrobił. – wycharczałam. – To tylko kaszel. Źle się czuję, pójdę się położyć.
Nie czekając na reakcję któregoś z braci opuściłam pomieszczenie.