Ariana | Blogger | X X

sobota, 14 lutego 2015

Diabolik Lovers: Rozdział 16

 Nigdy bym nie pomyślała, że napisanie jednego rozdziału podczas wolnego, może mi zająć tyle czasu .__. Na pewno też szybciej bym go dokończyła i wstawiła, gdyby nie to, że laptop mi zastrajkował. Na szczęście wszystko już działa i rozdzialik jest gotowy. Możecie go potraktować jako rozdział walentynkowy. A jeśli nie, lub chcecie osobny rozdział poświęcony Walentynkom, to dajcie znać w komentarzach ^^.
 Mam też dla was jeszcze jedną informację. Nie wiem, czy już wiecie, czy nie, ale... anime Diabolik Lovers doczeka się drugiego sezonu! Jedyne co mnie niepokoi to fakt, że w spisie postaci w nim występujących brakuje Subaru T^T. Miejmy nadzieję, że białowłosy tsundere jednak pojawi się w 2 sezonie. 




Pokaz sztucznych ogni

 Tańczyłam z Kou jeszcze przez kilka minut. Blondyn nie powrócił już do tematu rodziny Sakamaki, a zamiast tego żartował i opowiadał najróżniejsze zwariowane historie, jakie tylko przyszły mu do głowy.
 Wreszcie, kiedy orkiestra po raz kolejny przygotowała się do zmiany granego utworu,  Kou puścił mnie i odszedł do swoich braci.
 Zostawszy sama, szybko wycofałam się z parkietu. Cały czas czułam na sobie niezliczoną ilość spojrzeń i nie było to bynajmniej przyjemne. Rozejrzałam się za jakimś kołem ratunkowym, czyli którymkolwiek z braci Sakamaki. I wreszcie szczęście się do mnie uśmiechnęło, gdyż przy wejściu do „altanki” dostrzegłam Laito. Niemal podbiegłam do zdziwionego moim widokiem wampira.
- Laito! Nigdy tak nie ucieszyłam się na twój widok! – Oznajmiłam radośnie, by po chwili złapać go za rozpięty kołnierz jego białek koszuli. – Ty rudowłosa mendo, jak Boga kocham, kiedyś cię wykastruję. Jakim prawem zostawiliście mnie samą?!
- Czyżbyś za nami tęskniła, Maleńka? Wiesz, że gdy się tak złościsz, to jesteś bardzo pociągająca?
- Mówię serio, ty idioto! – Zawołałam oburzona, uderzając go w klatkę piersiową. – Czemu zostawiliście mnie samą?
- No już, nie dąsaj się –wampir objął mnie w talii i przyciągnął bliżej siebie. – Na początku myśleliśmy, że Ayato się tobą zajmie, ale cóż… W każdym razie, zdecydowaliśmy, że ten z nas, który szybciej załatwi swoje sprawy po prostu po ciebie wróci. Wypadło na mnie, ale nie było cię już przy fontannie.
- Taa… zostałam „porwana” przez pewnego idola…
- Hę?
- Kou Mukami. Poprosił mnie do tańca.
- Mukami tutaj są?
- Tak. O, tam – wskazałam drugi koniec pomieszczenia.
- Rzeczywiście…
- Coś nie tak?
- Skądże, Maleńka. To co, może na pojednanie czegoś się napijemy?
- Nie przekupisz mnie…
- Wiem, wiem, skarbie – Laito zachichotał, po czym… potargał mnie po głowie.
- Hej! – Pisnęłam, odruchowo przygładzając włosy.
 Wampir posłał mi szeroki uśmiech, objął ręką moje ramiona i poprowadził ze sobą przez salę. Po drodze zawołał jednego z kelnerów – chłopaka wyglądającego na naszego rówieśnika, w szarych spodniach, kamizelce, dopasowanym krawacie i czarnych, błyszczących butach. Miał ciemnobrązowe włosy zaczesane na bok i lśniące, bursztynowe oczy. Uśmiechnął się do nas grzecznie, gdy Laito wziął z jego tacy dwa kieliszki. Następnie skłonił się z gracją i odmaszerował w kierunku kolejnej grupki gości. Zadziwiające było to, że naczynia na tacy ani razu nie zadrżały.
 Laito podał mi jeden z kieliszków ze złotawym, musującym płynem. Kiedy spojrzałam na niego podejrzliwie, zrobił urażoną minę.
- Nie jestem Reijim, Maleńka. Nie dosypuję żadnych podejrzanych rzeczy do napojów.
- No nie wiem. Mogę mieć pewność, że nie wrzuciłeś tu jakiejś pigułki gwałtu?
- Ranisz mnie. Kiedy miałbym to zrobić?
- A bo ja wiem? Wasze wampirze sztuczki potrafią być zadziwiające. Co to tak właściwie jest?
- Zwykły szampan – odpowiedział, przykładając wolną dłoń do klatki piersiowej. – Pozwalam ci dźgnąć mnie sztyletem Subaru, jeśli kłamię.
- Kusząca propozycja – uśmiechnęłam się do wampira, unosząc kieliszek do ust.   Okazało się, że Laito nie kłamał (nie żebym go o to naprawdę podejrzewała) i złoty płyn okazał się być szampanem. I to naprawdę dobrym szampanem.
 Kiedy już prawie całkowicie opróżniliśmy nasze kieliszki, dołączył do nas Kanato. W rękach trzymał on dużą papierową torbę.
- Wiesz, gdzie podział się Ayato? – Zagadnęłam go po chwili.
- Nie wiem – odpowiedział krótko, rozwiewając iskierkę nadziei tlącą się gdzieś we mnie. Zrezygnowana, westchnęłam cicho, bawiąc się pustym kieliszkiem.
- Czyżbyś liczyła na jakieś randez vous, Maleńka? – Zapytał rozbawiony Laito.
- Ha-ha. Przymknij się, proszę.
- O czym mówicie? – Odezwał się głos za naszymi plecami. Obróciłam się błyskawicznie, stając twarzą w twarz z tym, na którego tak czekałam.
- Ayato!
 Wampir posłał mi jeden ze swoich charakterystycznych uśmieszków.
- Tęskniłaś?
- Chciałbyś – prychnęłam, aby ukryć przypływ radości wywołany jego widokiem. – Gdzieś ty się podziewał?
- Musiałem coś załatwić.
 I nagle cała radość uleciała ze mnie, niczym powietrze z przekłutego balonu. Ukrywał coś? Co było takie ważne? Co takiego „załatwiał”?
- Skoro tak mówisz… - mruknęłam, oddając pusty kieliszek przechodzącemu obok kelnerowi. Odwróciłam się z powrotem do pozostałej dwójki. Laito uśmiechał się do mnie znacząco, a Kanato spoglądał to na mnie, to na Ayato. Przewróciłam oczami.
- To na czym to skończyliśmy?
- Na tym, że liczyłaś na randkę? – Podsunął Laito.
- Wcześniej – warknęłam, krzyżując ramiona.
- Na tym, że rozpaczałaś z powodu nieobecności Ayato? – Zasugerował Kanato.
 Posłałam obu mordercze spojrzenia i już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć im coś ciętego, gdy niespodziewanie Ayato złapał mnie za rękę.
- Chodź ze mną.
- Co? Hej, jeszcze z nimi nie skończyłam! – Protestowałam, gdy ciągnął mnie w stronę wyjścia.
- To skończysz później – uciął krótko Ayato.
 Po tym, nie odzywał się już do mnie, prowadząc mnie wąskimi uliczkami miasteczka. Nawet ani razu na mnie nie spojrzał. W przeciwieństwie do mijających nas innych wampirów. Nie podobało mi się to. Zatrzymałam się gwałtownie, a Ayato czując opór z mojej strony, ponownie pociągnął mnie za rękę.
- No chodź – odezwał się. W jego głosie dało się wyczuć nutę poirytowania.
- Dlaczego traktujesz mnie jak jakiś przedmiot?
- Co?
- Dlaczego traktujesz mnie jak bagaż? – Zapytałam, wbijając wzrok w brukowaną drogę pod moimi stopami. – Zachowujesz się jakbym była właśnie takim bagażem albo przenośną zabawką. Najpierw zabierasz mnie w jakieś miejsce i znikasz sobie, zostawiając mnie samą. Potem znowu się pojawiasz i ciągniesz mnie gdzie indziej. Jeśli moje towarzystwo ci przeszkadza, po prostu mnie zostaw. Jeśli masz coś do załatwienia, proszę bardzo, idź to załatw. Nie będę ci przeszkadzać.
 Skończywszy mówić, spróbowałam wyrwać rękę z jego uścisku, ale Ayato tylko go wzmocnił.
- Głupia – mruknął, uderzając mnie lekko wolną dłonią w głowę. Właściwie, to przypominało to bardziej klepnięcie.
 Zaskoczona podniosłam na niego wzrok i znowu moim oczom ukazał się ten sam uśmieszek. Chociaż może teraz był trochę łagodniejszy…
- Już wszystko załatwione. Brakuje tylko ciebie, Naleśniku.
- Słucham?
- Musiałem sprawdzić kilka miejsc. Teraz mogę cię tam zabrać.
- Słucham? – Powtórzyłam, nie wiedząc, czy dobrze zrozumiałam.
- Słyszałaś! Nie każ mi tego powtarzać.
 Ayato odwrócił wzrok, a jego dłoń zsunęła się z mojego nadgarstka ujmując mnie normalnie za dłoń.
Mi się już miesza w głowie, czy Ayato właśnie wygląda na zawstydzonego?
- To co, idziesz wreszcie? – Mruknął, wciąż na mnie nie patrząc. Jednak teraz już mi to tak nie przeszkadzało.
- Idę, idę! – Oznajmiłam wesoło, ściskając jego dłoń.
 Ayato zabrał mnie do jednej z licznych knajpek i odebrał złożone tam wcześniej zamówienie. Dwie porcje jakiego dania? Oczywiście, że takoyaki.
 Usiedliśmy na jednej z ławek ustawionych wzdłuż uliczki, z talerzami na naszych kolanach. W tej części miasteczka nie było wielu osób, więc mogliśmy zjeść w spokoju, nie przejmując się przechadzającymi obok wampirami.
- Smacz-ne-go! – Zawołałam, przeciągając sylaby w charakterystyczny sposób.
 Ayato skinął głową i ochoczo zabrał się za swoją porcję. Dosłownie pochłaniał kolejne kulki. Kiedy ja dopiero zabierałam się za drugą, on już prawie, że skończył.
 Zabawne było obserwowanie tego aroganckiego, buntowniczego wampira, zajadającego z radością swoje ulubione danie. W tej chwili wyglądał na młodszego, bardziej niewinnego, zwykłego nastolatka.
 Zielonooki nagle przeniósł na mnie wzrok i odezwał się z pełnymi ustami:
- Nie jesz tego? Jeśli tak, to możesz mi to dać. Z chęcią zjem.
- Nie ma mowy, żarłoku! Zamierzam sama wszystko zjeść.
 Parsknęłam śmiechem, widząc wyraz jego twarzy. W kąciku jego ust znajdowały się pozostałości po sosie z takoyaki.
- Ubrudziłeś się – powiedziałam, tłumiąc w sobie następny atak śmiechu.
- Hmm? Gdzie?
- Tutaj, czekaj…
 Uniosłam rękę i starłam palcami sos z jego twarzy. Wampir zamrugał zaskoczony, po czym złapał mnie za dłoń i zlizał substancję z opuszków moich palców. Mogłam niemal wyczuć, jak w tym momencie moje serce wykonało gwałtowne salto. Ayato na tym nie poprzestał. Przeniósł się jedynie z ustami nieco wyżej, podwijając stopniowo moje rękawy. Wreszcie wampir zatopił kły w mojej ręce. Czując ból, wciągnęłam gwałtownie powietrze i przygryzłam dolną wargę. Jednak ból ten nie był tak straszny, czy też nie przeszkadzał mi tak bardzo, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Naprawdę się do tego wszystkiego przyzwyczajałam.
 Ayato oderwał wargi od mojej skóry i oblizał się, zadowolony. Zawstydzona szybko odwróciłam się, opuściłam rękaw i wróciłam do jedzenia swojej porcji.
- Jeśli się nie pospieszysz, to zjem również twoje takoyaki – ostrzegł Ayato, wskazując z uśmiechem na mój talerz.
- Chciałbyś, kolego. Chciałbyś.
 Wreszcie dokończyłam swoją porcję, co według Ayato „trwało wieczność” i kiedy tylko pozbyliśmy się pustych talerzy, zielonooki oznajmił, że pora na „dalszą drogę”.
Ku mojemu zdziwieniu, Ayato zaprowadził mnie do zamku. Teraz jeszcze w miarę pustego, z krzątającymi się jedynie pracownikami, pospiesznie niosącymi tace z jedzeniem i napojami, krzesła, świece oraz instrumenty.
- Czemu już tu przyszliśmy? – Zapytałam. – Jeszcze nie było nawet pokazu sztucznych ogni.
- Wiem – odparł krótko. – Po prostu chodź.
 Wspięliśmy się po krętych schodach wyżej o jakieś dwa piętra. Zamek był naprawdę ładnie urządzony, jednak nie zachwycałam się nim tak bardzo, gdyż rezydencja Sakamakich była niemalże na takim samym poziomie. Dziwne, ale byłam już przyzwyczajona do takich miejsc.
 Schody doprowadziły nas do niewielkiego korytarza utrzymanego w barwach purpury i złota. Na jego końcu znajdowały się pojedyncze drzwi. Ayato podszedł do nich i bez wahania położył dłoń na rzeźbionej klamce.
- Zaczekaj!
- O co chodzi? – Odwrócił się w moją stronę, marszcząc brwi.
- Emm… jesteś pewny, że możemy tak po prostu tu sobie wejść?
Wampir prychnął i pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Czasami naprawdę za dużo myślisz…
- Hej! Co to miało znaczyć?
- Nie przejmuj się tak wszystkim. Skoro cię tutaj przyprowadziłem, to znaczy, że możemy tutaj przebywać. Zresztą, nie wiem, czemu niby nie moglibyśmy…
 Pchnął drzwi i naszym oczom ukazało się spore pomieszczenie utrzymane w tych samych barwach, co korytarz. Niemal całą powierzchnię ścian przysłaniały regały zastawione książkami, a centralną część pokoju zajmowały niewielki stolik oraz ustawione wokół niego kanapy i fotele.
- Co to za miejsce? Oprócz tego, że wygląda jak biblioteka…
- To akurat nie jest ważne.
 Nawet nie rozejrzawszy się po pokoju, Ayato zamknął za nami drzwi i ruszył w kierunku olbrzymich okien. Od razu podreptałam za nim, ciekawa, o co może mu chodzić.
 Zerknąwszy na mnie przelotnie, otworzył szklane drzwi, prowadzące na duży balkon. Tak, rozmiarami przypominał mały pokój. Otaczała go rzeźbiona, marmurowa barierka i roztaczał się z niego widok na całe miasteczko. To naprawdę było coś niesamowitego.
- Wow… - westchnęłam z zachwytu, podchodząc do barierki i rozglądając się.
- Zadowolona?
 Przeniosłam wzrok na stojącego obok mnie Ayato. Uśmiechał się, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Potaknęłam z zapałem ruchem głowy.
- Bardzo. Skąd wziąłeś taki pomysł?
- Czy to ważne? – Wampir odwrócił wzrok.
Zaśmiałam się, spoglądając na nocne niebo. Ile jeszcze swoich stron pokaże mi Ayato?
-
Chyba zaraz powinni zacząć strzelać, prawda?
 Nie dane mi było usłyszeć odpowiedzi. Ayato bowiem nagle przyciągnął mnie do siebie. Zaskoczona oparłam dłonie na jego klatce piersiowej.
- Ayato? O co-
 Chłopak przerwał mi, nakrywając moje usta swoimi. Musiałam przyznać, że był to skuteczny sposób na uciszenie mnie.
- Nie dość, że za dużo myślisz, to jeszcze za dużo gadasz – oddech Ayato łaskotał moją skórę.
- Hmph – zdążyłam mruknąć, za nim nasze wargi ponownie się złączyły. Odruchowo zamknęłam oczy, czując ramiona oplatające się wokół moich pleców oraz talii. W tej samej chwili rozległ się charakterystyczny dla fajerwerków odgłos.
 Oderwaliśmy się na chwilę od siebie, by spojrzeć na rozbłyskujące najróżniejszymi kolorami niebo. Organizatorzy Vandead Carnival się nie powstrzymywali. Sztuczne ognie były wspaniałe.
- Piękne… - mruknęłam, przysunęłam się jeszcze bliżej wampira, skracając maksymalnie dzielącą nas odległość. Mogłoby się to wydawać dziwne, prawda?
 Ayato uśmiechnął. Jednak nie był to jego typowy, arogancki uśmieszek. Nie mogłam oderwać oczu od jego przystojnej twarzy i cudownych, jadowiciezielonych oczu. Nie musiałam długo czekać, na to, czego oczekiwałam. Ayato uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym po raz kolejny mnie pocałował, na tle rozświetlonego sztucznymi ogniami nieba.
 Miałam nadzieję, że to co nas łączy, okażę się czymś prawdziwym i trwałym. Chciałam by takie chwile się nie kończyły, bym mogła trwać u boku Ayato w nieskończoność. Czułam, że moje uczucie do niego, z każdym dniem staje się wciąż silniejsze. Modliłam się, by działało to w dwie strony.

środa, 4 lutego 2015

Diabolik Lovers: Rozdział 15

 I voilà! Oto nadchodzi 15 rozdział historii o naszych wampirkach i pewnej dziewczynie. Wiem, że wstawiam go z opóźnieniem, ale miałam ostatnio pewne problemy ze skupieniem się na pisaniu. Ale! Wreszcie mam ferie, więc i czas jest :3 Jak zwykle, dziękuję za wszystkie komentarze - te zachęcające do pisania, jak i te przypominające o upływającym, obiecanym terminie.
 Tak jak wcześnej była mowa, wydarzenia z tego rozdziału rozgrywają się podczas Vandead Carnival. Niestety nie miałam okazji zagrać w ową grę, więc jest to moja własna wersja wydarzeń. Pojawiają się nowe postacie, a wraz z nimi nowe pytania. Jak nasza Natsuki poradzi sobie na imprezie dla samych wampirów? Przekonajcie się, czytając ten rozdział ^^





Karnawał w świecie nieśmiertelnych

 Po raz ostatni przejrzałam się w lustrze zawieszonym na jednej ze ścian w moim pokoju. Jako, że nie miałam najmniejszego zamiaru ułatwiać tym wszystkim krwiopijcom dostępu do substancji płynącej w moich żyłach, wybrałam ubrania, które zakrywały jak najwięcej ciała. Byłam więc ubrana w szary sweterek, jasnoniebieskie rurki  i czarne botki.  Do tego zostawiłam rozpuszczone włosy i delikatnie podkreśliłam oczy czarną linią.
- Gotowa? – zapytał zniecierpliwiony Ayato.
- Już, już – mruknęłam.
 Pospiesznie zgarnęłam do ręki czarną skórzaną kurtkę i odwróciłam się w stronę wampira. On nie przejmował się wymyślnymi strojami, założył na siebie swoje zwyczajne sportowe buty, ciemne spodnie, purpurową bluzę i czarną kurtkę.
 Stłumiłam w sobie chęć westchnięcia. Ayato nawet w tak zwyczajnych ciuchach wyglądał niesamowicie przystojnie. Czasami zastanawiałam się, ile dziewczyn może się w nim potajemnie podkochiwać.  Chociaż, tak właściwie, to żadnemu z braci Sakamaki niczego nie brakowało i pewnie każdy z nich miał swój wianuszek fanek.
 Pokręciłam głową, czując narastające we mnie dziwne uczucie. Razem z Ayato dołączyliśmy do reszty znajdującej się w holu.
- Nareszcie – westchnął Reiji. – Czy wy zawsze musicie wszystko tak długo robić, kiedy jesteście razem?
 Na tą uwagę, moje policzki momentalnie się zaróżowiły.
- Nie przesadzaj – prychnęłam, odwracając wzrok.
- No właśnie – odezwał się Laito. – Daj im się na…
- Ani słowa! – Przerwałam mu w pół zdania, woląc nie wiedzieć, co chciał powiedzieć. Wampir oczywiście zareagował śmiechem.
- Spokojnie, Maleńka. Wiesz, że twoja mina wszystko zdradza?
- Ty…
- Czy możemy już iść? – Zapytał ze zrezygnowaniem najstarszy z braci. – Naprawdę wolałbym robić coś innego, niż tam iść, więc miejmy to już za sobą.
- A ja chcę już kupić swoje słodycze – poparł go Kanato.
- Po prostu chodźmy… - mruknął Subaru.
- O, właśnie. A jak się tam dostaniemy? – Zapytałam, zaciekawiona. Czy limuzyną dałoby się dojechać do innego świata?
- W bardzo prosty sposób - odparł Ayato. – Daj rękę.
- Huh?
 Spojrzałam zaskoczona na wampira, jednak posłusznie wyciągnęłam rękę w jego stronę. W chwili, gdy tylko jego palce oplotły się wokół mojej dłoni, sceneria się zmieniła. Tak. Tak po prostu. W jednej chwili stałam w holu w rezydencji Sakamaki, a w drugiej na chodniku, w świetle rzucanym przez uliczne latarnie. Nie było żadnego wciągania przez czarną dziurę, żadnych obłoczków, dymu ani spadania z wielkich wysokości. Przypominało to raczej zmianę tła za pomocą green screen’u.
- Gdzie jesteśmy? - Rozejrzałam się zaciekawiona. Staliśmy przy zwykłej drodze, z dwóch stron otoczonej drzewami. Wzdłuż niej ciągnęły się staromodne latarnie, a wokół panowała przerażająca cisza. Z pewnością nie chciałabym wylądować w takim miejscu całkiem sama.
- Jak to gdzie? Witaj w świecie demonów, Naleśniku.
- Hej, nie zostawajcie w tyle! – Doszło nas wołanie Laito.
 Ayato wydał z siebie niezadowolone westchnięcie, po czym zacisnął mocniej palce wokół mojego nadgarstka i pociągnął mnie za sobą.
 Weszliśmy w boczną, wyłożoną żwirem dróżkę. Prowadziła pomiędzy drzewami do widocznej już grupy budynków, nad którymi górował zamek z licznymi, wysokimi wieżami.
 Po krótkim czasie, spędzonym na marszu i luźnych rozmowach, stanęliśmy przed potężną, metalową bramą. Na wiszącej nad nią tabliczce widniał napis: „Vandead Carnival”.
 Przy bramie stał młody mężczyzna w garniturze i ciemnych, zaczesanych do tyłu włosach. Skrupulatnie sprawdzał coś w pliku dokumentów, które trzymał w rękach.
- Wasze zaproszenia – mruknął, nawet na nas nie spoglądając.
 Reiji odchrząknął, podtykając mężczyźnie pod nos śnieżnobiałą kopertę. Ten wreszcie podniósł swój znudzony wzrok znad kartek. W chwili, gdy dostrzegł kopertę, jego oczy otworzyły się szerzej. Szybko powiódł wzrokiem po naszej grupce, po czym wyprostował się jak struna. Obserwując jego reakcję, już myślałam, że zaraz nam zasalutuje.
- Ah, panowie Sakamaki! Proszę o wybaczenie – skłonił się nisko, by zaraz ponownie się wyprostować i otworzyć przed nami bramę. – Zapraszam i życzę miłej zabawy.
 Gdy byliśmy już dostatecznie daleko od faceta w garniturze i miałam jako taką pewność, że nas nie usłyszy, zerknęłam zaciekawiona na braci.
- Jesteście tutaj aż tak szanowani?
- W końcu nasz staruszek jest nie tylko słynnym politykiem w ludzkim świecie – odparł Shuu.
- Ale również aktualnym Królem Wampirów – dopowiedział Reiji.
- Więc można powiedzieć, że pochodzicie z królewskiej rodziny – podsumowałam. – No nieźle…
- Czy teraz widzisz nas w lepszym świetle, Maleńka?
- Och, jaaasne – prychnęłam, przewracając oczami. – Od teraz będę się wam nawet kłaniać.
- Hmm… to nie jest taki zły pomysł – na twarzy Laito zagościł szeroki uśmiech. – Mogłabyś też…
- Zamknij się – warknął Subaru.
- Ooo, czyżby znowu włączyła ci się opcja psa obronnego?
- Uspokójcie się obaj – rzucił Reiji, posyłając kłócącym się braciom groźne spojrzenie. – Albo poniesiecie konsekwencje swojego zachowania.
Kanato zachichotał, poprawiając kamizelkę na pluszowym ciałku Teddy’ego.
- Ktoś będzie miał kłopoty…
 Westchnęłam i zerknęłam kątem oka na Ayato. Wydawał się jakiś nieobecny. Wciąż rozglądał się wokół, jakby czegoś szukał.
- Hej, wszystko w po… - nie dane mi było jednak skończyć. Wampir nagle po prostu zniknął.
- Nienawidzę tych waszych sztuczek…
- Hej, hej, co to za smutna mina, Maleńka?
 Laito znalazł się tuż obok mnie i jakby nigdy nic, objął mnie ramieniem. Posłałam mu spojrzenie spode łba.
- Jesteśmy na karnawale, trzeba się bawić!
- Zostaw ją w spokoju – polecił Subaru, zerkając ostrzegawczo na Kapelusznika.
- Obaj. Dajcie sobie spokój – mruknął Shuu.
 Laito westchnął ciężko i niechętnie odsunął się ode mnie.
- Zero zabawy z wami.
 W międzyczasie dotarliśmy na niewielki placyk z fontanną pośrodku. Całe to miejsce otoczone było krzakami kwitnących pomimo późnej pory kwiatów, a oświetlenie stanowiło tu kilka staromodnych latarni. Zresztą, innych chyba tutaj nie mieli.
 Po lewej stronie placyku znajdowało się kilka przenośnych budek z jedzeniem, a po prawej – coś w stylu ogromnej altanki z parkietem, podestem dla orkiestry i dachem podpartym na zdobionych kolumnach. Od placyku odchodziło również kilka innych, bocznych alejek prowadzących do dalszych atrakcji.
Reiji przystanął przy fontannie i spojrzał na swój zegarek.
- Dochodzi dwudziesta pierwsza godzina, czyli zaraz nastąpi oficjalny początek Vandead Carnival. O dwudziestej czwartej odbędzie się pokaz sztucznych ogni, a zaraz po nim rozpocznie się bal na zamku. Spotykamy się tutaj, w tym samym miejscu przed wschodem słońca. Kogo nie będzie na czas, wraca do domu sam. Jasne?
 Gdy tylko usłyszał potakujące pomruki, zniknął. Rozejrzałam się szybko, ale wszyscy pozostali poszli w jego ślady.
- No jasne, zostawcie jedyną ludzką dziewczynę na pastwę losu w świecie demonów. Czemu nie? Nie krępujcie się!
 Westchnęłam ciężko i opadłam na najbliższą ławkę. Podparłam łokcie na kolanach, wbijając wzrok w szumiącą fontannę. Nie widziałam wielu lu… wampirów odkąd tu przyszliśmy i zastanawiałam się, czy powinnam się z tego cieszyć, czy raczej zamartwiać.
- I co ja mam sama robić w świecie demonów? – Zapytałam samą siebie. W końcu nie było tam nikogo poza mną. – Nie znam tego miejsca, a wszystkich gdzieś wywiało… Idioci.
 Nagle przypomniałam sobie, że od faceta przy wejściu zwinęłam ulotkę z mapką i planem imprezy. Wyciągnęłam ją i rozprostowałam na kolanach. Moim oczom ukazała się niewielka ilustracja.
- Mazeross Main Street, Mazeross Dark Street, Saint nore Park, Castle… - odczytałam kolejno nazwy poszczególnych lokacji. – Gdzie ja mogę być… chyba gdzieś w okolicy Głównej albo Parku… Argh! Mało pomocna ta mapa.
 Przejrzałam jeszcze z pewnym sceptycyzmem plan Karnawału i ponownie wsunęłam kartkę do kieszeni kurtki. Odchyliłam się na oparciu ławki, spoglądając na rozgwieżdżone, nocne niebo.
- Superplan  na najbliższe kilka godzin: siedzieć w tym samym miejscu na ławce i czekać aż któryś z braciszków łaskawie się zjawi. Chociaż w sumie mogłabym jeszcze skoczyć do tej budki po jakieś jedzenie…
 Moje fascynujące rozmyślania przerwał mi odgłos kroków i jakiś znajomy głos. Odwróciłam się w stronę jego źródła i… znieruchomiałam.
 Jasne, blond włosy ułożone w charakterystyczny sposób, różowa bluza, masa bransoletek, specyficzna aura idola… Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Kou. Kou Mukami pojawił się na karnawale dla wampirów w towarzystwie trzech innych chłopaków. Najwyższy z nich miał jasne, brązowe włosy spięte w kucyk. Najniższy ubrany był w za duży, rozciągnięty sweter, a każda odkryta część jego ciała pokryta była bandażami i plastrami. Ci dwaj nie przykuli zbytnio mojej uwagi. Jednak ostatni z nich, wysoki, ciemnowłosy chłopak już z daleka wywołał u mnie niepokojące uczucie.
 Kou odwrócił się od swoich braci i wtedy jego wzrok padł prosto na mnie. Doskonale widziałam, jak na chwilę go zatkało. Szybko jednak przywdział na twarz typowy dla niego uśmiech i machając na swoich braci, podszedł do ławki na której siedziałam.
- Hej, Kotku, co ty tutaj robisz? – Zapytał blondyn głosem wręcz ociekającym radością.
 Przełknęłam nerwowo ślinę, po czym podniosłam się powoli z ławki. Na stojąco mogłam mieć chociaż jakieś minimalne szanse na ucieczkę w razie czego, prawda? Gaz pieprzowy, gaz pieprzowy… dlaczego nie wzięłam ze sobą gazu pieprzowego?! Albo może lepiej czosnkowego…
- Cześć, Kou – zmusiłam się do uśmiechu. – Mogłabym zapytać cię o to samo.
Idol parsknął śmiechem, jakby był to najlepszy żart jaki usłyszał w przeciągu ostatnich kilku godzin.
- Chyba nie miałaś jeszcze okazji poznać moich braci, prawda? Tak więc, przedstawiam ci Azusę, Rukiego i Yumę – to mówiąc wskazywał kolejno na chłopaka w bandażach, czarnowłosego i giganta w kucyku.  – Chłopaki, poznajcie Natsuki Komori, dziewczynę o głosie anioła – to mówiąc mrugnął do mnie.
- Taa, hej, miło mi was poznać – odezwałam się zdecydowanie ciszej niż zazwyczaj. Pod uważnymi spojrzeniami pozostałej trójki czułam się jak sarna otoczona przez wilki. Pod wpływem impulsu, zerknęłam na czarnowłosego. W tej samej chwili tego pożałowałam.
 Gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, poczułam dreszcz przebiegający mi po plecach. Jego szare oczy wpatrywały się we mnie z taką intensywnością, jakby mógł przejrzeć mnie na wylot. Serce załomotało mi w piersi i to wcale nie w taki sposób jak przy Ayato. W tym przypadku był to raczej przejaw strachu. Miałam przerażające wrażenie, że skądś znam tego chłopaka. I to lepiej niż mogłoby się wydawać. Nagle, na jego twarzy pojawił się pewny siebie, onieśmielający uśmieszek.
- Mam nadzieję, że ta znajomość okaże się dostatecznie ciekawa – oznajmił spokojnie. W odpowiedzi skinęłam tylko głową. Nie rozumiałam swojego irracjonalnego strachu akurat przed nim. Przecież nie pamiętałam bym kiedykolwiek wcześniej go spotkała (no chyba, że gdzieś w szkole) ani by cokolwiek mi zrobił.
- Zapoznaliście się już? Tak? To świetnie. Natsuki, jesteś tu sama? – Kou jak zwykle zadziwiał mnie swoim megapozytywnym nastawieniem. Łatwo można się domyślić, skąd te całe rzesze jego fanek.
- Ech, na to wychodzi – odpowiedziałam wzruszając ramionami.
Przeklęci Sakamaki, jak ja ich dorwę…
- To może w takim razie zabawisz się z nami?
- Z… wami?
- Tak. Chodź!
 I nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, blondwłosy idol zaciągnął mnie do „altanki”. Nawet nie zauważyłam, kiedy pojawili się tam inni goście i orkiestra, która teraz wygrywała spokojną, wolną melodię.
 Kou odwrócił się do mnie przodem, ze swoim zniewalającym uśmiechem na ustach.
- Zatańczysz ze mną, Kotku?
- Zatańczyć? No nie wiem… Nie mam odpowiedniego stroju ani…
- Och, nie daj się prosić!
 Chłopak pociągnął mnie w swoją stroją stronę, sprawiając tym samym, że o mały włos zderzyłabym się z jego klatką piersiową. Nie słuchając moich protestów, oplótł jedną rękę wokół mojej talii, a drugą chwycił moją wolną dłoń.
- No już, rozluźnij się, Kotku. Przecież nic ci nie zrobię.
- Mhm…
 Odetchnęłam głęboko, uspokajając się. Przecież to tylko Kou. Lubiłam go i nie spodziewałabym się, że miałby mi coś zrobić.
- Gotowa? – Zapytał z uśmiechem.
- Gotowa – odparłam, odwzajemniając jego uśmiech.
- W takim razie, pozwól, że poprowadzę – oznajmił, po czym powiódł mnie ostrożnie po parkiecie.
 Po chwili krążenia po „altanie”, kołysania się w rytm muzyki i wykonywania niezliczonej ilości idealnych obrotów, mogłam stwierdzić, że Kou był naprawdę zadziwiająco dobrym tancerzem. Rozluźniłam się już całkowicie i zaczęłam cieszyć się tańcem. Ręka Kou na mojej talii przestała mi już przeszkadzać, chociaż nie mogłam wyzbyć się uczucia, że wolałabym tak tańczyć z Ayato.
 W pewnej chwili Kou przyciągnął mnie bliżej do siebie i nachylił się do mojego ucha.
- Więc, co ludzka dziewczyna robi na Vandead Carnival, Kotku?
- Czyli jesteś jednym z nich…
- Zgadza się.
 Jego oczy jeszcze przed chwilą takie radosne, stały się teraz śmiertelnie poważne.
- Co tu robisz? – Ponowił pytanie, zakręcając mną w szalonym piruecie.
- Zostałam zaproszona – odparłam zgodnie z prawdą.
- To dziwne. Jeszcze nigdy nie zaproszono tu na żadną imprezę żadnego człowieka. No chyba, że wiesz… w formie dania.
 Wlepiłam przerażony wzrok w jego kryształowoniebieskie tęczówki.
- Żart!
- Nieśmieszny! – Oznajmiłam, specjalnie nadeptując mu obcasem botka na stopę.
- Sorki, sorki! Nie gniewaj się, Kotku. Ale powiedz… przyszłaś tu z braćmi Sakamaki, prawda?
 Skinęłam głową, ponownie dając mu się prowadzić w tańcu. Muzyka nieco się zmieniła i nasze kroki przyspieszyły.
- Co cię z nimi łączy?
- Nic specjalnego – mruknęłam wymijająco. – Skąd ta ciekawość?
- Znikąd. Tak jakoś, często cię z nimi widuję.
 Przez chwilę wydawało mi się, że jego prawe oko przybrało z lekka czerwony odcień. Szybko jednak odrzuciłam tę myśl od siebie, zrzucając winę na grę światła.
- Ach, właśnie! Przypomniało mi się – Kou zmienił temat. – A propos tej twojej prośby… Spotkamy się w któryś dzień i omówimy szczegóły, co ty na to?
- Brzmi okay.
- To świetnie – Kou ponownie rozpromienił się w szerokim uśmiechu, prowadząc mnie przez parkiet w coraz szybszym tempie, zręcznie wymijając inne pary.
Boże, proszę, pozwól mi tylko przeżyć tę noc w jednym kawałku.