Ariana | Blogger | X X

sobota, 15 kwietnia 2017

Diabolik Lovers: Rozdział 42

Witam wszystkich tych, którzy wytrwale wciąż tu zaglądają! Przychodzę do was z nowym rozdziałem DL – takim małym prezentem z okazji świąt. Mam nadzieję, że się wam spodoba ^^ Przy okazji życzę wam spokojnych, wesołych świąt, jeśli je obchodzicie :3. Zapraszam też do czytania mojego Interview with BTS (https://www.wattpad.com/story/94247203-interview-with-bts). Każda odsłona, gwiazdka i komentarz są dla mnie bardzo ważne, więc jeśli tam wpadniecie, to zostawcie po sobie jakiś ślad. Pamiętajcie, aby tutaj także zostawiać komentarze, ponieważ bardzo zależy mi na waszych opiniach.
Chciałam was również poinformować, że jakoś do połowy maja będę raczej nieaktywna (jeśli wpadnę na bloga, to jedynie z jakąś informacją, a nie żadnym rozdziałem) ze względu na matury. Kiedy już wszystko zdam, to do was wrócę, więc poczekajcie na mnie cierpliwie. Z góry dziękuję i życzę wam miłego czytania!
 ^^

"Obudź mnie, muszę odnaleźć siebie
Muszę przekroczyć własne granice, nie mogę tak po prostu się zatrzymać
Obudź mnie"
~ B.A.P - Wake Me Up
[tłumaczenie pochodzi ze strony tekstowo.pl]

Pytania o przeszłość


                - Ruki! Ru-ki! Ruki!
            Ruki westchnął cicho, zamykając właśnie czytaną książkę. Odłożył ją na bok i spojrzał na osóbkę, która tak usilnie starała się zwrócić na siebie jego uwagę. Była to kilkuletnia, czarnowłosa dziewczynka o dużych, kobaltowych oczach, wpatrujących się teraz w niego intensywnie. Chłopiec uśmiechnął się do niej lekko.
            - O co chodzi?
            - Kou i Yuma znowu mi dokuczają! – oznajmiła dziewczynka i wydęła dolną wargę.
            - Co… Ty mała…! – krzyknął Yuma, posyłając jej mordercze spojrzenie.
            - Nie słuchaj jej, Ruki! – zawtórował mu Kou. – My tylko się bawiliśmy, a ona…
            - Dokuczaliście mi! – przerwała czarnowłosa, chowając się za plecami Rukiego i wczepiając drobne paluszki w materiał jego koszuli.
            - Wcale nie! – wrzasnęła jednocześnie dwójka chłopców.
            - Prawda, Azusa? – Yuma zwrócił się do ciemnowłosego siedzącego spokojnie w kącie. – Powiedz mu.
            Lecz Azusa wzruszył jedynie ramionami.
            Ruki ponownie westchnął, przymykając na chwilę powieki. Dzieciaki tymczasem coraz bardziej się nakręcały, kłócąc się ze sobą i wzajemnie się przekrzykując.
            - Przestańcie krzyczeć.
            Nawet nie podniósł głosu. Nie musiał. Samo to, że się odezwał sprawiło, że cała trójka umilkła i skupiła na nim swoje spojrzenia. Niebieskooka skorzystała z okazji i za jego plecami pokazała Yumie i Kou język.
            - O co poszło? – zapytał Ruki, starając się zachować opanowanie. Ktoś w ich paczce musiał być w końcu rozsądny. Los chciał, że padło akurat na niego.
            - My jej wcale nie… - zaczął Kou, ale Ruki uciszył go jednym spojrzeniem i przeniósł wzrok na dziewczynkę. Ta usiadła obok niego, spokojnie wygładzając materiał podniszczonej sukienki.
            - Przegrałam w ich głupią grę – oznajmiła z powagą.
            - Widzisz?! – zawołał Yuma, podrywając się ze swojego miejsca. – Poszło tylko o to, że przegrała.
            Czarnowłosa skinęła głową.
            - Tak było.
            - Więc wcale ci nie dokuczali? – upewnił się Ruki. Gdy zaprzeczyła, zmierzwił jej włosy. - Wiesz, że nieładnie tak kłamać?
            Dziewczynka skrzywiła się, poprawiając swoje zwijające się na końcach kosmyki.
            - Wiem… - burknęła. – Ale to nie było fajne.
            - Kłamstwa też nie są fajne, więc ich unikaj. Okay?
            Skinęła głową, a on uśmiechnął się i tym razem z czułością pogładził ją po głowie.
            - No jasne! – oburzył się Yuma, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – Gdyby to któryś z nas coś takiego wywinął, to zaraz byś na niego nakrzyczał i pewnie jakoś ukarał.
            - Bo to jest nasza księżniczka – stwierdził z uśmiechem Kou, z którego złość już dawno zdążyła wyparować. Wspomniana „księżniczka” wyszczerzyła do niego w uśmiechu niekompletny zestaw ząbków, po czym rzuciła poduszką w naburmuszonego Yumę.
            - Ty…
            - Nie gniewaj się!
            - Jak cię dorwę…
            Nim zdążył dokończyć, kolejna poduszka poszybowała w powietrze, by następnie uderzyć w Azusę. Oszołomiony chłopiec spojrzał na pozostałych.
            - O-o co chodzi?
            - Nie siedź tak i chodź tu do nas! – zaśmiała się czarnowłosa, chwytając już kolejną poduszkę. – Wojna na poduszki!
            Na to hasło wszyscy zerwali się ze swoich miejsc, czym prędzej uzbrajając się w najbliżej leżące poduszki. Z pełnymi dziecięcej radości okrzykami rzucili się na siebie nawzajem, chwilowo zapominając o swojej ciężkiej, jak na takie małe dzieci sytuacji.

            Po skończonej zabawie dzieci bardzo szybko spoważniały. Usiadły razem w kręgu na podłodze pomieszczenia, w którym były zmuszone przebywać. Po niedawnej beztroskiej atmosferze wręcz nie było śladu. Czwórka z nich wpatrywała się z wyczekiwaniem w Rukiego.
            - Więc… co robimy? – zapytał Kou, przerywając pełną napięcia ciszę.
            Ruki zaczerpnął powietrza, zaciskając dłonie w pięści.
            - Uciekamy. To oczywiste.
            - Kiedy? Jak? – dopytywał Yuma.
            - Opracowuję plan. Potrzebuję jeszcze trochę czasu.
            - Myślicie, że to na pewno dobry pomysł? – zapytał cicho Azusa, przyciągając kolana do klatki piersiowej i obejmując je ramionami.
            Ruki otworzył usta, lecz to obruszony Yuma zabrał głos.
            - Oczywiście, że tak. Chyba nie chcesz tu zostać?
            Azusa skulił się jeszcze bardziej, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem.
            - Nie bój się! – dziewczynka położyła dłoń na jego ramieniu i posłała mu promienny uśmiech. – Wszystko będzie dobrze.
            - No, Azusa powinieneś się wstydzić – zachichotał Kou. – Dziewczyna musi cię pocieszać.
            - Jesteś zazdrosny? – czarnowłosa nachyliła się w jego stronę i dźgnęła go palcem między żebra. – Też chcesz być pocieszony?
            - Nie, ja tego nie potrzebuję – odparł, wypinając dumnie pierś. – Jestem już dużym chłopcem.
            Yuma parsknął, a dziewczynka ukryła usta za dłonią, by stłumić swój śmiech.
            - Hej! O co wam chodzi?! – Kou zmierzył ich gniewnym spojrzeniem swoich jasnych oczu, nadymając przy tym policzki.
            - W każdym razie… - zaczął Ruki, gdy reszta już się uspokoiła. Jednakże w tej samej chwili drzwi do pomieszczenia otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich kobieta z surowym wyrazem twarzy. Dzieci odruchowo przysunęły się bliżej siebie, niepewne tego, czego mogą się spodziewać.
            Kobieta zmierzyła je wzrokiem pełnym niechęci i pogardy. Jej ręka wystrzeliła gwałtownie do przodu, a palec zakrzywiony niczym szpon wycelował w czarnowłosą dziewczynkę.
            - Ty – przemówiła chłodno kobieta. – Chodź tu.
            Dziewczynka potrząsnęła rozpaczliwie głową, przysuwając się jeszcze bliżej Rukiego. Bała się.
            Nowoprzybyła zmrużyła gniewnie oczy.
            - Kiedy mówię „chodź tu”, to masz do mnie przyjść – syknęła, zerkając za siebie. – Bierz tę gówniarę.
            Do pokoju wmaszerował mężczyzna w ciemnym płaszczu i kapturze naciągniętym na głowę. Kiedy się zbliżył, chłopcy spróbowali go zatrzymać. Na nic jednak zdały się ich próby. Rozpędził ich niczym natrętne owady, a następnie zacisnął pale na ramieniu przerażonej dziewczynki i brutalnie zaczął ciągnąć ją za sobą.
            - Puszczaj ją! – wrzasnął Yuma, podnosząc się z podłogi. Pozostali chłopcy zawtórowali mu, lecz człowiek w ogóle się nimi nie przejmował.
            Czarnowłosa szarpała się i krzyczała, próbując się uwolnić. Gdy mężczyzna zaciągnął ją już do wyjścia, po raz ostatni wykręciła się mu i wyciągnęła rękę w kierunku Rukiego.
            - Ruki! – zaszlochała. Jej kobaltowe oczy pełne były łez. Chłopiec spróbował ruszyć w jej stronę, ale przeszkodził mu w tym kolejny mężczyzna, który wpadł nagle do pomieszczenia. Ruki upadł na kamienną posadzkę, a czarnowłosa zdążyła zniknąć już na korytarzu, skąd wciąż dochodziły jej przeraźliwe krzyki i płacz.
            Chłopiec, któremu drugi mężczyzna wciąż zagradzał drogę, klęczał bezradnie na podłodze, wpatrując się jedynie szeroko otwartymi oczami w drzwi, za którymi zniknęła dziewczynka.
            - Nie… - wykrztusił z siebie. – Nie! Natsuki, nie!

***

            - Ruki?
            Chłopak drgnął, wyrwany z zamyślenia. Odwrócił się od ogromnego okna, przy którym stał i zerknął w kierunku drzwi. Stojący w progu Yuma uniósł pytająco brwi.
            - Jesteś gotowy? – zapytał, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. – Samochód czeka.
            Ciemnowłosy zamrugał, by pozbyć się sprzed oczu resztek obrazów nawiedzającej go znów przeszłości, a następnie skinął głową. Sięgnął po swoją szkolną torbę i ruszył w kierunku brata.
            - Oczywiście. Możemy iść.
            Yuma złapał go za ramię i starał się spojrzeć mu w oczy, choć ten uparcie unikał jego wzroku.
            - Wszystko w porządku?
            - W najlepszym – odparł Ruki, nie okazując żadnych emocji. – Lepiej już chodźmy, bo jeszcze się spóźnimy.
            Yuma opuścił rękę i pozwolił pójść bratu pierwszemu.
            - Jasne – mruknął, wbijając wzrok w jego plecy. – I tak nic byś nie powiedział.

***

            Zrzuciłam swoją torbę na blat szkolnej ławki i obrzuciłam Ayato uważnym spojrzeniem.
            - I wszystko potem jeszcze raz powtórzyłeś tak, jak ci mówiłam? – upewniłam się, siadając na swoim miejscu.
            Wampir wywrócił oczami, zajmując zwyczajowo ławkę za mną.
            - Który już raz mnie o to pytasz? – mruknął, kładąc głowę na skrzyżowanych na blacie ramionach. – Przejmujesz się tym wszystkim, jakby nie wiadomo co od tego zależało.
            - Zależy od tego twoja ocena – zauważyłam, wyciągnąwszy z torby piórnik z przyborami.
            - No właśnie. Moja. Nie powinnaś martwić się o swoją?
            - U mnie bardziej jest pewne, że zdam – wytknęłam mu. – Jeśli ty nie zdasz tego egzaminu, to oboje będziemy mieli przerąbane. Reiji mnie chyba udusi…
            - Aż tak brakuje ci wiary we mnie? – Uniósł pytająco jedną brew. – Tyle ze mną nad tym siedziałaś i zrobiliśmy tyle zadań, że aż rzygać się chciało.
            - No właśnie. Więc lepiej tego nie zmarnuj i błagam, zdaj to.
            - A co z tego będę miał?
            Miałam wielką ochotę trzepnąć go w łeb. Niestety, nauczyciel wszedł już do klasy i zaczął przygotowywać dla nas arkusze egzaminacyjne.
            - Pozytywną ocenę, zdany przedmiot, satysfakcję, moją wdzięczność? – wyliczyłam, odwracając się przodem do tablicy.  – I święty spokój od Reijiego.
            - Hmm… A w jakiej formie będzie ta wdzięczność?
            Poczułam jego oddech na szyi i zdałam sobie sprawę, że pochylał się nad ławką w moją stronę. Spięłam się, ale nie dałam się sprowokować.
            - To już zależy od twojego wyniku – odparłam jak najspokojniej.
            - Brzmi interesująco.
            Mogłam się założyć, że na jego twarzy pojawił się ten charakterystyczny uśmieszek. Odetchnęłam, żeby o tym nie myśleć i skupiłam się na arkuszu, który właśnie przede mną wylądował.

            Przeciągnęłam się, unosząc złączone dłonie nad głowę i stękając przy tym cicho.
            - Mózg mnie boli – oznajmiłam, odwracając się w stronę Ayato. Bądź co bądź, ale tyle matematycznych zadań, to jednak dość spory wysiłek. – A tobie jak poszło?
            - To się okaże – odparł z kompletną obojętnością.
            - W ogóle się tym nie przejmujesz, co?
            - Nie widzę sensu.
            Westchnęłam, zrezygnowana. Fatalny przypadek.
            - A ja za to mam teraz ochotę na coś słodkiego – stwierdziłam z rozmarzeniem. – Jakiś dobry deser, lody, ciasto albo coś w tym stylu. Ten egzamin pobudził mój apetyt.
            Ayato przez chwilę wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał. W końcu popatrzył na mnie i wskazał głową kierunek.
            - Więc chodźmy.
            - Mówisz serio? – zapytałam, zaskoczona. Sama wizja pójścia gdzieś zamiast natychmiastowego powrotu do rezydencji wydawała mi się kusząca. A co dopiero wizja pójścia gdzieś z Ayato.
            Chłopak skinął głową.


            Noc była chłodna, lecz przynajmniej niebo pięknie skrzyło się od gwiazd niczym od drobnych kryształów. Szliśmy w milczeniu obok siebie, kierując się do pobliskiej kawiarni. Patrząc na rozgwieżdżone niebo, przypomniałam sobie niedawne słowa Cordelii. Wiedziałam, że istniała szansa, iż skłamała tylko po to, aby wytrącić mnie z równowagi. Jednak myśl o tym, że mój czas może być już policzony, wciąż mnie dręczyła. I przerażała. Tak bardzo się bałam… Nie skończyłam nawet osiemnastu lat i chciałam w swoim życiu jeszcze tyle zrobić. A wciąż nawet nie znałam prawdy o samej sobie. To wszystko mnie po prostu dobijało.
            Westchnęłam, a mój oddech zamienił się w nocnym powietrzu w biały obłoczek.
            - Co? – zapytał Ayato, przerywając ciszę.
            - Powiedz… - zaczęłam ostrożnie i zerknęłam na niego kątem oka. – Wciąż nie chcesz mi nic wyjawić?
            Spojrzenie zielonych oczu zawisło na mnie na kilka chwil, by następnie przenieść się gdzieś w przestrzeń.
            - Czemu ciągle o to pytasz?
            - Bo wciąż żaden z was mi nie odpowiedział…
            - Ale po co ci to w ogóle potrzebne?
            - Bo nic o sobie nie wiem! – wybuchnęłam, wyrzucając ręce w powietrze. – A wiesz co jest jeszcze lepsze? Że tracę pamięć o tym, co akurat wiedziałam. Niedługo nie będę pamiętała, co stało się miesiąc albo może nawet tydzień temu. Może nawet zapomnę, jak brzmi moje własne imię! Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale to nie jest ani trochę przyjemne!
            Wampir otworzył szerzej oczy. Jego smukłe palce oplotły nagle mój nadgarstek, siłą zmuszając mnie do zatrzymania się na środku chodnika.
            - Co ty właśnie powiedziałaś?
            - To co słyszałeś.
            Spróbowałam się mu wyszarpnąć, ale on jedynie mocniej zacisnął swoją dłoń. Skrzywiłam się.
            - Wyjaśnij mi to – zażądał ostro, a ja aż się nastroszyłam.
            - Po co? Ty nie odpowiadasz na moje pytania, dlaczego więc ja mam odpowiedzieć na twoje?
            Jego oczy jarzyły się niebezpiecznym blaskiem, gdy wodził wzrokiem po mojej twarzy, jakby to tam mógł znaleźć rozwiązanie. Odwróciłam wzrok, a wtedy on wypowiedział niespodziewane przeze mnie słowo.
            - Dobra.
            - Co?
            Westchnął, jakbym go irytowała. Zresztą, pewnie tak było. Ze wzajemnością. Czemu on miałby mieć ze mną łatwiej niż ja z nim i jego braćmi?
            - Powiem ci.
            Moje serce zabiło szybciej pod wpływem tkwiącej w nim iskierki nadziei, którą podsyciły słowa chłopaka.
            - Tak… Ale nie tutaj.
            - Dobrze, więc…
            - Natsuki? – usłyszałam za swoimi plecami nieznajomy głos. – Natsuki Komori? Upadła Anielica?
            Odwróciłam się zdezorientowana. Przede mną stała grupka nastolatków – trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. Wszyscy byli na oko w moim wieku lub trochę młodsi. I patrzyli na mnie… dziwnie. Wyglądali na uradowanych moim widokiem, chociaż nie potrafiłam sobie przypomnieć, czy znałam kogokolwiek z nich.
            - Natsuki Komori to ja – odparłam niepewnie. – O co chodzi?
            - Widzisz! – zawołała triumfalnie jedna z dziewczyn. Miała rude włosy ścięte na boba i niemal wszystkie części ubioru w kolorze pudrowego różu. – Mówiłam, że to ona!
            - Okay, okay, miałaś rację – zaśmiał się ten sam brązowowłosy chłopak, który mnie zawołał. Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem. – Przepraszamy za to, ale jesteśmy twoimi fanami. Szkoda, że Upadłe Anioły musiały zawiesić swoją działalność… Ale nigdy nie spodziewałbym się, że spotkam cię w tym mieście! Powiedz, zamierzacie jeszcze powrócić?
            Wpatrywałam się w niego w osłupieniu. Nie miałam zielonego pojęcia o czym on mówił. Z każdym kolejnym słowem czułam się tylko bardziej skołowana. Fani? Upadłe Anioły? Zawieszona działalność?
            - Ja…
            - Och! – pisnęła nagle dziewczyna w różu. Patrzyła na Ayato, jakby dopiero teraz go zauważyła. – Czy w czymś wam przeszkodziliśmy?
            Podążyłam za jej wzrokiem, by dostrzec dłoń Ayato wciąż trzymającą moją. Skorzystałam więc z jego nieuwagi i szybko uwolniłam się z jego uścisku.
            - Nie, nie, skądże…
            Inna dziewczyna z ich paczki, wysoka szatynka, szturchnęła swoich towarzyszy i skłoniła się przepraszająco.
            - Jeszcze raz przepraszamy za najście – zwróciła się do mnie. – Naprawdę dobrze było cię spotkać, ale musimy już iść.
            - Już? – jęknęła ta z bobem. – Ale…
            - Idziemy!
            Cała grupa skłoniła się na pożegnanie, życzyła mi powodzenia, po czym odmaszerowała, rozmawiając ze sobą z podekscytowaniem.
            A ja wciąż stałam skołowana w tym samym miejscu, nie rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło.