Ariana | Blogger | X X

sobota, 31 grudnia 2016

Podsumowanie roku i plany na 2017

Tradycyjnie, w ostatni dzień roku czas na podsumowanie mojej działalności w jego trakcie. Wiem, że ten rok nie należał do najaktywniejszych... Zdaję sobie z tego sprawę i szczerze, nie czuję się z tym najlepiej. Ale na niektóre sprawy nie można nic poradzić, prawda? Jestem więc wdzięczna tym osobom, które mimo wszystko wciąż zaglądają na tego bloga. Naprawdę. Dziękuję wszystkim - zarówno tym, którzy znają HPP już od dłuższego czasu, tym, którzy dołączyli do grona moich czytelników dopiero niedawno, jak i tym, którzy zaglądają tutaj tylko przelotem. Szczerze dziękuję wam wszystkim. Jesteście wielcy! Nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale nawet tak amatorski pisarz jak ja, nie jest prawdziwym pisarzem, jeśli nie ma czytelników. Szkoda tylko, że nie wszyscy zostawiacie po sobie ślad w komentarzach... Cóż, nie można mieć wszystkiego~. I tak wam dziękuję!
A teraz koniec moich rozmyślań, czas przejść do podsumowania:
  • Blogowy licznik pokazuje już ponad 370 000 wyświetleń (Jest to o prawie 200 000 więcej niż rok temu)
  • Liczba komentarzy wzrosła do 1972 (W zeszłym roku było ich 1170)
  • Łącznie opublikowałam 136 postów (Czyli przybyły 42 posty)
  • Najbardziej lubianą przez was historią wciąż pozostaje DiaLovers i chyba nic w najbliższym czasie tego fanfica nie wygryzie z jego miejsca. I tak, DL jest również najdłuższą powieścią, jaką napisałam - ma 40 zwykłych rozdziałów + prolog + 10 bonusów.
A co do planów na nadchodzący rok... Cóż, chcę w miarę możliwości kontynuować głównie Diabolik Lovers oraz Nastoletni Terror. Do tego zamierzam dalej pisać Interview with BTS na Wattpadzie oraz opowiadania do miesięcznika, z którym podjęłam współpracę. 

Na zakończenie chcę jeszcze raz wszystkim podziękować i życzyć udanego Sylwestra oraz Szczęśliwego Nowego Roku! Mam nadzieję, że w przyszłym roku także będę mogła napisać takiego posta ^^



wtorek, 27 grudnia 2016

One-shot: Pact

Na początek złożę wam, moi czytelnicy, spóźnione życzenia - Wesołych Świąt! Mam nadzieję, że minęły wam spokojnie, miło i tak, jak chcieliście. 
Dzisiaj postanowiłam opublikować na blogu opowiadanie, która napisałam jeszcze w czasie wakacji. Ale tym razem nie jestem jedyną autorką, bowiem jest to opowiadanie współtworzone. Mam nadzieję, że się wam spodoba ;3 
Poza tym, chciałam wam jeszcze przekazać garstkę informacji. Po pierwsze, zaczęłam pisać nowe opowiadanie, które jednak póki co będzie publikowane jedynie na Wattpadzie. Zapraszam do czytania ^^ https://www.wattpad.com/story/94247203-interview-with-bts 
I po drugie, pozwolę się wam pochwalić, iż będę współpracować z pewnym internetowym miesięcznikiem. Mianowicie, będą w nim zamieszczane moje opowiadania. Dam wam znać, gdy wyjdzie pierwszy numer, w którym takie się pojawi :3 
A teraz życzę wszystkim miłej lektury i czekam na wasze opinie ^^



“W dzisiejszych czasach zapłata za grzechy zależy od tego, jaką umowę podpiszesz z diabłem.”
-Kara Vichko


Pact


Kap. Kap. Kap.

Kropla po kropli, bursztynowa ciecz powoli wypełnia szklankę z kostkami lodu spoczywającymi na dnie.

Zamaskowana dziewczyna w milczeniu przygląda się, jak lód stopniowo znika pod powierzchnią whisky. Ostatecznie traci jednak zainteresowanie tym procesem, więc mocniej przechyla butelkę z alkoholem, by go przyspieszyć. Z satysfakcją unosi pełną szklankę, ale jej ręka zastyga w połowie drogi do ust.
- Naprawdę ci się tutaj nie nudzi? - pyta stojący obok niej młody mężczyzna. W drogim garniturze oraz o gładko zaczesanych do tyłu ciemnych włosach wygląda niczym celebryta. Kto by pomyślał, że jest to sam władca piekieł?
 - Jak widać, cholernie mi się tu nudzi, ale w końcu to moja praca. Sam mi ją dałeś - odzywa się dziewczyna, upijając łyk whisky. - Chcesz trochę?

Wyciąga szklankę w kierunku swojego towarzysza, a kiedy nią porusza lód uderza z cichym brzdękiem o szkło. Diabeł kiwa ochoczo głową, więc dziewczyna zręcznie nalewa trunku do drugiej, pustej szklanki. Stawia ją tuż obok siedzącego na biurku Lucyfera, który od razu przejmuje naczynie i wypija sporą część jego zawartości, jakby była to zwykła woda.
 - Od dawna nie przyjęłaś żadnego dobrego zlecenia - skarży się diabeł, mocno gestykulując dłońmi po uprzednim odstawieniu szklanki na blat. 
- Nie moja wina, że nasz ostatni klient postanowił kopnąć w kalendarz w połowie wykonywania roboty. A tak właściwie, to twoja wina - odzywa się wskazując palcem na diabła. - Przez twoje pojawienie się dostał zawału.
 - Moja wina? - pyta z niezwykłą niewinnością. - Przecież to on chciał mnie zobaczyć. Spełniłem tylko jego prośbę.

Dziewczyna jedynie przewraca oczami, ponownie wlewając sobie do ust alkohol. 
- Nie powinieneś być gdzieś indziej? Na przykład… w piekle?
- No wiesz ty co? - oburza się Lucyfer, w dramatycznym geście przykładając sobie dłoń do klatki piersiowej. - Ja tu wspaniałomyślnie przyszedłem umilić ci czas moim niezastąpionym towarzystwem, a ty już wyganiasz mnie do piekła? Aleś ty okropna, Epono. 
- I kto to mówi? Przecież to ty skazujesz ludzi na wieczne potępienie. Możemy się więc kłócić o to, które z nas jest tym okropnym.
- No weź, nie bądź taka - mówi Lucyfer tonem nadąsanego dziecka. Pochyla się w stronę dziewczyny i ujmuje jej podbródek palcami przyozdobionymi pierścieniami. Przez chwilę w całkowitym milczeniu mierzą się wzrokiem, ale diabeł nie dostrzega w oczach dziewczyny tego, co chciałby zobaczyć. Nie dostrzega w nich strachu. Bowiem ku jego rozczarowaniu, ona już dawno wyzbyła się tego uczucia. - Przyszedłem się tu trochę rozerwać. W piekle jest piekielnie nudno ostatnimi czasy. Łapiesz? - Dziewczyna jednak wcale nie wygląda na rozbawioną jego grą słów. - Rzadko pojawia się ktoś warty mojej uwagi, więc inni mogą zająć się tymi mniejszymi grzesznikami. Na przykład Beleth. Ostatnio chłopak jakoś lubi pracować, więc niech się tym zajmie. Po za tym, ma się tu dziś pojawić ktoś ciekawy. Zdaje się, że jest godzien mojego zainteresowania. 
- Serio? - Brwi Epony unoszą się nieznacznie w wyrazie zdziwienia. 
- Ja wiem wszystko. Zapomniałaś? Zresztą, zaraz sama się przekonasz.
- No, mam taką nadzieję. Tymczasem… co powiesz na dolewkę?

*****

Przed wejściem do opuszczonego magazynu na obrzeżach miasta stoi samotny chłopak. Rozgląda się po swoim otoczeniu, a jego niebieskie oczy zdają się wręcz płonąć gniewem oraz determinacją, których przyczyny nie zna nikt poza nim. Ponieważ zobaczył coś, czego żadne dziecko nie powinno było widzieć.

Śmierć najbliższych mu osób wyraźnie odcisnęła swoje piętno, pozostawiając ślady w jego psychice. Zmieniła go bezpowrotnie.

Chłopak po chwili namysłu, czy aby na pewno dobrze robi, wchodzi do magazynu. W pierwszym momencie dziwi się, że budynek jest taki czysty. Nie ma w nim ani jednej potłuczonej butelki po piwie albo wódce. A przecież takie miejsca niemal zawsze są rajem dla miłośników libacji alkoholowych. Na ścianach nie znajdują się żadne graffiti zrobione przez ulicznych artystów. Nic, tylko czysta biała ściana.

Chłopak idzie długim korytarzem, po drodze mijając puste pomieszczenia. W żadnym z nich nie ma nawet grama kurzu, ale też nic nie wskazuje na to, żeby ktokolwiek ich używał.

W otaczającej go martwej ciszy, dźwięk jego kroków niesie się głośnym echem. Takie warunki niejednego przyprawiłyby o ciarki. Mimo to, niebieskooki uparcie kontynuuje swój marsz, uważnie rozglądając się po wnętrzu budynku. Aż wreszcie na końcu korytarza znajduje zamknięte drzwi, do których przytwierdzona jest tabliczka z napisem “proszę pukać”. Chłopak przełyka głośno ślinę i dwukrotnie stuka pięścią w stalową powierzchnię. 
- Proszę - odzywa się damski głos po drugiej stronie.

Otwiera więc delikatnie drzwi i wchodzi do pomieszczenia, w którym zastaje jedynie dziewczynę siedzącą z nogami opartymi o krawędź masywnego biurka.

Dziewczyna w jego oczach wygląda olśniewająco. Jej ciemne długie włosy opadają na twarz ukrytą za białą maską w kształcie lisiego pyska. Maska ta dodaje jej tajemniczości. Jest zagadką dla chłopaka. Zresztą, jak całe to miejsce.

Zamaskowana mierzy przybysza wzrokiem, po czym zerka w bok tam, gdzie stoi widziany tylko przez nią szatan. Ten kiwa potakująco głową, wcale nie kryjąc szerokiego uśmiechu, który zagościł na jego twarzy po przybyciu gościa. 
- Czego chcesz? - pyta dziewczyna, odstawiając szklankę z alkoholem na blat biurka. Chociaż tak naprawdę niepotrzebnie, gdyż w chwili, w której znalazł się przed drzwiami wiedziała już o nim wszystko. O tym, co przeżył i czego pragnął. Znała też prośbę, z którą do niej przyszedł, ale wolała to usłyszeć od niego. 
- Chcę poznać prawdę. Chcę wiedzieć, kto zabił moich rodziców i wiem, że ty możesz udzielić mi odpowiedzi na to pytanie.

Dziewczyna wybucha głośnym śmiechem. 
- No, pewnie, że wiem. Ale na tym świecie nie ma nic za darmo. Co więc dasz mi w zamian? - Dziewczyna od razu przechodzi do konkretów. 
- Pieniądze? - odpowiada pytaniem na pytanie. - Cena nie gra roli. 
- Chcę jego duszy - mruczy Lucyfer do ucha dziewczyny. Ta tylko uśmiecha się. - Zdobądź ją. 
- Dobrze. W takim razie, Lucyfer żąda twojej duszy, a ja twoich pieniędzy.

Na twarzy chłopaka pojawia się przerażona mina, gdy słyszy wzmiankę o swojej duszy, ale stara się to szybko zamaskować. Przez głowę przechodzi mu myśl, czy jego rozmówczyni nie jest przypadkiem szalona. 
- Dobrze. Zgadzam się na to, ale chcę też twojej pomocy przy zabiciu tych morderców. 
- Będzie tak pięknie wyglądał w mojej kolekcji - wtrąca Lucyfer. 
- Zgoda - mówi dziewczyna z lekką niechęcią. - Przynajmniej będzie ciekawie.

Ostatnie zdanie kieruje do władcy piekieł, który właśnie dopił resztę whisky. 
- W takim razie, czas na podpisanie naszej umowy - oznajmia dziewczyna, opuszczając stopy na podłogę. 
- Umowę? - powtarza zaskoczony chłopak. - W jakim sensie? 
- Och, no wiesz. Pakt, kontrakt, cyrograf czy jak tam kto woli.

Dziewczyna wyjmuje z jednej z szuflad biurka zwiniętą niczym pergamin śnieżnobiałą kartkę papieru. Kiedy rozwija ją przed chłopakiem, ten dostrzega na niej swoje dane zapisane czarnym atramentem. Ale skąd ona mogła je znać, skoro nawet się jej nie przedstawił?

Ciemnowłosa stuka paznokciem w puste miejsce u dołu kartki, podsuwając ją chłopakowi. 
- Podpisz tutaj. - Podaje mu ostro zakończone, smoliście czarne pióro. - Swoją krwią. 
- Krwią? 
- No, chyba nie atramentem. - Zirytowana ponownie stuka w papier. - Ruchy. Nie mam całego dnia.

Chłopak z ociąganiem wbija końcówkę pióra w wewnętrzną część lewej dłoni, a kiedy ta zabarwia się jego krwią, składa podpis we wskazanym miejscu. 
- I świetnie - kwituje dziewczyna. Kiedy bierze umowę do ręki ta najzwyczajniej rozpływa się w powietrzu, a zamiast niej pojawia się koperta. - Tu masz nazwiska, które chciałeś.

Chłopak szybkim ruchem próbuje odebrać kopertę dziewczynie, lecz ta jest o wiele szybsza i zabiera mu ją prosto z przed nosa. 
- A teraz czas na zapłatę. Przynajmniej częściową. Pamiętasz o tym? 
- Pamiętam.

Dziewczyna wyciąga z pod biurka laptopa, otwiera go i po wystukaniu czegoś na klawiaturze odwraca go w stronę chłopaka. Młodzieniec szybko przelewa na podane mu konto ogromną sumę pieniędzy, a dziewczyna tylko uśmiecha się z zadowoleniem. 
- Pora na podróż. Czas, start - mówi Epona i nagle znajdują się w zupełnie innym miejscu - w pogrążonej w półmroku klatce schodowej. Sądząc po jej stanie chłopak może stwierdzić, że jest to część dość starego oraz zaniedbanego budynku. 
- Gdzie my jesteśmy? - pyta zdziwiony chłopak, rozglądając się po otoczeniu. 
- Cii… w miejscu zadania, oczywiście - odpowiada dziewczyna i mruga do niego znacząco.

Z torby przewieszonej przez ramię Epona wyciąga czarny pistolet. Ogląda go uważnie w dłoni, a następnie podaje chłopakowi. Ten spogląda na nią zdziwiony, lecz nie zadaje pytań. Przyjmuje broń. Dziewczyna wyciąga kolejny, identyczny pistolet, a w jej drugiej ręce pojawia się miecz. Chłopak unosi brwi. 
- Cicha śmierć - szepcze dziewczyna w ramach wyjaśnienia, a po chwili dodaje nieco głośniej. - Mimo, że to ja zabijam, to pamiętaj, że ich krew tak naprawdę splami twoje ręce. Ruszamy.

Epona objąwszy prowadzenie wspina się po schodach prowadzących na piętro, z którego docierają do nich dźwięki rozmowy. Choć nie widać po niej, aby jakoś szczególnie się starała, to zachowanie ciszy przychodzi dziewczynie zaskakująco łatwo. Kolejne kroki stawia bezszelestnie i z gracją godną kota. Dlatego właśnie tak bardzo irytuje ją chrzęst towarzyszący ciężkim krokom stawianym przez chłopaka na podłożu zasłanym potłuczonym szkłem. Ale jako, że w jej interesie nie leży to, czy zwrócą na siebie uwagę na samym początku, czy też dopiero później, więc posyła mu tylko zirytowane spojrzenie i pokonuje kilka ostatnich stopni. U ich szczytu zastają uchylone drzwi. Epona wzrusza obojętnie ramionami. Bez wahania przekracza próg. Chłopak podąża za nią, z palcami prawej ręki kurczowo zaciśniętymi na rękojeści pistoletu.

To wszystko wydaje mu się takie nierzeczywiste; wciąż nie potrafi uwierzyć, że zaraz stanie twarzą w twarz z mordercami swoich rodziców. Chwila, na którą czekał tak długo teraz wydaje mu się być snem.

Jak zamroczony przechodzi z Eponą przez krótki korytarzyk i oto ich oczom ukazuje się duże, acz zagracone pomieszczenie. Jego centralną część zajmują dwie ustawione naprzeciwko siebie kanapy w kolorze zgniłej zieleni. Inne sprzęty, o niekoniecznie łatwym do określenia przeznaczeniu stoją oparte o ściany bądź leżą bezpośrednio na brudnej podłodze. Na kanapach siedzi czterech mężczyzn będących pod widocznym wpływem alkoholu. Najwyraźniej nie zauważyli oni nawet przybycia nieproszonych gości.


Dopiero po kilku sekundach chłopak dostrzega jeszcze jednego człowieka śpiącego zaledwie kilka kroków od nich. Marszczy brwi, cofając się pospiesznie od kałuży wymiocin znajdującej się tuż obok głowy mężczyzny. 
- Wódka - wyjaśnia dziewczyna. - Nie wiem, jak oni mogą to pić.

Kręci głową i daje chłopakowi znak, aby zaczął strzelać. Natomiast sama podchodzi do mężczyzny pogrążonego w pijackim śnie i jak gdyby była to najbardziej zwyczajna czynność na świecie podrzyna mu gardło. Nie wywołuje to u niej kompletnie żadnej reakcji. Niecierpliwym ruchem jedynie strząsa krew z ostrza, po czym rozgląda się po pomieszczeniu.

Wszystko rozgrywa się tak szybko oraz cicho, że pozostali nawet nie zdają sobie sprawy z marnego końca swojego towarzysza.

Dopiero wtedy, kiedy Epona spogląda na niego wyczekująco chłopak oddaje niezbyt pewny strzał do jednego z nich. W chwili, w której naciska spust mężczyźni jakby nagle odzyskują trzeźwość umysłów i wyciągają broń. Ze strony chłopaka pada jeszcze jeden strzał, ale jest on niecelny. Mężczyźni wykorzystują tę szansę, żeby się odegrać. 
- Skąd, do diabła, wzięli się ci gówniarze?! - wrzeszczy jeden z nich, wycofując się na drugi koniec pomieszczenia. 
- A bo ja wiem?! - odkrzykuje mu inny, przesuwając się w jego stronę. W pośpiechu przewraca stojącą na podłodze pustą butelkę. 
- Zamknijcie mordy, kretyni! - warczy trzeci i strzela kilkakrotnie, raz za razem.

Epona reaguje szybko i nie pozostaje mu dłużna, lecz mimo to jeden pocisk leci w stronę chłopaka, który na jego własne nieszczęście nie daje rady przed nim umknąć. Zaskoczony upuszcza broń, gdy na jego ubraniu rozrasta się ciemna plama. 
- Cholera - klnie głośno dziewczyna. - Kurwa!

Bierze chłopaka pod ramię i nagle pojawiają się w szpitalu. Z twarzy Epony znika gdzieś maska, która chroniła ją do tej pory przed rozpoznaniem. W ten sposób traci wszystko, co dawało jej swobodę działania. Jeśli więc jakimś cudem ktoś powiąże ich ze strzelaniną w domu należącym do gangu, to skończy się to dla niej źle i w tym wypadku będzie musiała zawierać kolejną umowę z Lucyferem. Na samą myśl o tym po plecach dziewczyny przebiegają dreszcze. Odsuwa jednak od siebie rozważania na ten temat i podchodzi do rejestracji, gdzie tłumaczy pielęgniarce, że jej przyjaciel został postrzelony. Zostają wezwani lekarze i wszystko dzieje się błyskawicznie. Wkrótce chłopak trafia na stół operacyjny.

U boku wciąż tkwiącej w tym samym miejscu Epony pojawia się Lucyfer, który wcześniej obserwował wszystko z boku. 
- No to się wkopałaś - mówi, poklepując dziewczynę po plecach. - Trzeba było pozwolić mu umrzeć. 
- Zamknij się - cedzi ta przez zaciśnięte zęby i odpycha rękę szatana. 
- To tylko zabawa. Ty poderżnij mu gardło, a ja pozbędę się wszystkich obciążających cię dowodów. Chłopaczek zgodnie z planem będzie mój. Plus, dodajmy do tego jakieś pięć lat dodatkowej służby - proponuje diabeł i uśmiecha się. - Deal? 
- Deal - odpowiada niezbyt przekonana dziewczyna. Obiecała już mu tyle lat, że to pięć nie robi dla niej zbyt wielkiej różnicy. Jeszcze kilka umów i będzie zmuszona służyć mu do końca świata.

Lucyfer podaje jej nóż, który znikąd znalazł się w jego dłoni. 
- Gdy tylko przetniesz jego gardło, to dla ciebie się wykrwawi. Dla reszty po prostu umrze. Powiedzmy... w wyniku rany postrzałowej. 
- Dobrze. - W takim razie, do zobaczenia później. Baw się dobrze.

Epona posłusznie kieruje się do sali, w której leży chłopak. Zauważa, że przy wejściu kręci się kilku policjantów, więc zakłada maskę, dzięki której staje się niewidzialna. Zręcznie omija stróży prawa i otwiera drzwi do pomieszczenia, w którym leży chłopak. Podchodzi do jego ciała podpiętego do rozmaitych rurek utrzymujących go przy życiu.

Gdy przykłada nóż do jego skóry niespodziewanie chłopak unosi powieki i przeszywa dziewczynę zadziwiająco przytomnym wzrokiem. W jego oczach czai się strach. 
- Taka była umowa - szepcze mu do ucha Epona, a potem szybkim ruchem podcina mu gardło. Krew tryska, plamiąc jej dłonie, a pojedyncza kropla niczym szkarłatna łza ląduje na jej masce.

Niebieskie oczy chłopaka gasną. Serce wypompowuje ostatnie litry krwi. Słychać już tylko dźwięki szpitalnej aparatury alarmujące lekarzy, że coś się dzieje. Ale nawet, gdy przystępują do reanimacji jest już za późno. Ich oczy nie są w stanie dostrzec śmiertelnej rany zadanej przez pomocnicę diabła. Kontrakt się dopełnił.

*****

- Przy chłopaku znajdowała się koperta z nazwiskami osób oraz miejscem, w którym przebywały ofiary - relacjonuje reporterka. - Czterech mężczyzn zostało postrzelonych. Natomiast jednego prawdopodobnie ugodzono nożem. Aktualnie poszukujemy dziewczyny, która pomagała chłopakowi przy dokonaniu zbrodni.

Epona głośno przełyka ślinę. Mimo, że umowa powinna rozwiązać tą sprawę, zna Lucyfera wystarczająco długo, by wiedzieć, iż ten uwielbia stroić sobie żarty. Z związku z tym ogarnia ją dobrze znany lęk związany ze współpracą z szatanem. Na jej szczęście na ekranie pojawia się zupełnie niepodobna do niej dziewczyna. 
- Jeśli ktokolwiek zna lub wie gdzie aktualnie przebywa dziewczyna ze zdjęcia, powinien jak najszybciej skontaktować się z policją.

Epona przełącza program, a jej matka piorunuje ją wzrokiem. - Daj spokój, Epona. Mogłyśmy obejrzeć to do końca. 
- To nic, co powinno nas interesować - tłumaczy na swoją obronę. - To się działo trzysta kilometrów stąd.

Matka odbiera jej pilota, ale dziennikarka mówi już zupełnie o czymś innym. Natomiast Epona walczy ze swoimi wewnętrznymi rozterkami. Może jednak nie powinna była zabijać chłopaka - taka myśl przechodzi jej przez głowę, gdy kieruje się do swojego pokoju. Rozpuszcza swoje ciemne włosy i rzuca się na łóżko. Niespodziewanie obok niej pojawia się szatan z uśmiechem na twarzy. 
- Naprawdę dobra robota. Tego się po tobie spodziewałem. A teraz już czas byś na zawsze służyła przy mym boku. Czas wrócić do swojej pracy, Epono, przewodniczko dusz. Pora opuścić świat żywych i zabrać się za prawdziwą pracę. 
- Powiedziałeś, że mam jeszcze sporo czasu - protestuje przerażona dziewczyna. 
- Cóż - zaczyna diabeł - może troszeczkę kłamałem. Myślałem, że potrwa to trochę dłużej, ale twoje serce jest już czarne, a to znak, że pora abyś do mnie dołączyła. A więc ruszajmy do piekła.

*****

Gdy otwieram oczy widzę pustkę. Ciemność. Do moich nozdrzy dociera zapach strachu, krwi i moczu. Nie mam pojęcia, co tu robię. Im dłużej przebywam w tym miejscu tym więcej dostrzegam. Nie wiem, ile czasu minęło odkąd się tu pojawiłem.

Na początku myślałem, że już nic nie czuję. A może po prostu przyzwyczaiłem się do niekończącego się bólu ogarniającego całe moje ciało.

Chwilami mam wrażenie, jakbym dryfował, a potem moje zmysły ponownie zostają zaatakowane przez liczne bodźce. Czuję, jakby coś szarpało wszystkie moje zakończenia nerwowe i próbowało mnie rozedrzeć na kawałki.

Wreszcie przypominam sobie, co zrobiłem i dlaczego resztę życia... Chociaż… Nie, tak nie można tego ująć. W takim razie, resztę nieżycia spędzę w wielkiej pustce, w której na zawsze będę samotny. Ale sam się na to zgodziłem, więc nie mogę nikogo za to winić. Chciałem zemsty i dokonałem jej. Teraz jedynie płacę cenę, jakiej ode mnie zażądano. W końcu umowa, to umowa. Ale pomyśleć, że w pierwszej chwili potraktowałem słowa tamtej dziewczyny jak żart. Nie powinienem być zdziwiony. Przecież od początku byłem gotów wykorzystać każdy możliwy sposób na osiągnięcie mojego celu.

Do moich uszu dociera przeciągły dźwięk, który w pierwszej chwili biorę za wycie wiatru. Ale szybko przekonuję się, że to błędne stwierdzenie i dochodzę do wniosku, że wolałbym, aby był to wiatr. W rzeczywistości są to ludzkie jęki. Rozlegają się co raz głośniej i głośniej. I zdecydowanie bliżej mnie. Chciałbym uciec, ale nie mogę. W otaczającej mnie ciemności i tak nie potrafiłbym obrać odpowiedniego, bezpiecznego kierunku.

Zawodzenie staje się jeszcze głośniejsze. Brzmi wręcz zwierzęco. W desperackim odruchu zatykam uszy, żeby choć trochę się od niego odciąć. Nadaremnie. Głosy wdzierają się bezpośrednio do mojego umysłu i odbijają echem pod czaszką. Mam wrażenie, że zaraz od nich oszaleję i sam także zacznę wyć.

Nagle z ciemności tuż przede mną wyłania się przerażająca twarz. Nie jestem w stanie określić, czy należy ona do kobiety, czy mężczyzny. Widzę tylko zapadnięte policzki i wyblakłe oczy, które wpatrują się we mnie pustym wzrokiem. Blade usta nagle otwierają się w rozpaczliwym krzyku, a palce przypominające szpony próbują mnie dosięgnąć. Cofam się pospiesznie o kilka kroków i wtedy dostrzegam kolejne twarze. Wszystkie wyglądają tak samo. I wszyscy ci… ludzie, o ile w ogóle nimi są, po raz kolejny, zgodnym chórem wydają z siebie jęk. Nie wiem, po jak długim czasie, ale wreszcie milkną, po czym znikają. Jeden po drugim. Zupełnie jakby przed czymś uciekali.

Nie muszę długo czekać, aby dowiedzieć się przed czym. Słyszę kroki zmierzające powoli w moją stronę. Nie poruszam się. Tkwię wciąż w tym samym miejscu, zdolny jedynie wpatrywać się w mrok. Stopniowo z dwóch stron zbliżają się do mnie cztery krwistoczerwone punkciki, w których wkrótce rozpoznaję dwie pary oczu. Pod jedną z nich ukazuje się szeroki, zadziwiająco biały uśmiech i chwilę później donośnie rozbrzmiewa męski głos. 
- Jestem Lucyfer. Witaj w moich skromnych progach, chłopcze.

piątek, 16 grudnia 2016

Diabolik Lovers: Rozdział 40

Niespodzianka! Myślałam, że ten rozdział zdążę napisać dopiero podczas przerwy świątecznej, ale tak się jakoś złożyło, że mam teraz wreszcie więcej czasu. Jakie są tego rezultaty sami widzicie. ^^ Cóż, mam jedynie nadzieję, że nie wyszłam za bardzo z wprawy i ten tak długo wyczekiwany rozdział spodoba się wam. Po przeczytaniu nie zapomnijcie podzielić się ze mną waszymi opiniami. Wiem, że dużo osób uważa, że "nie potrafi pisać komentarzy", ale to nic nie szkodzi. Napiszcie po prostu, co się wam spodobało lub co nie przypadło wam do gustu. Bądźcie szczerzy! Nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale takie dłuższe komentarze naprawdę sprawiają mi radość i są również jakąś zachętą do dalszego pisania.
No dobrze, już nie przedłużając, życzę wszystkim miłego czytania.

Rozdział dedykuję wszystkim wytrwałym czytelnikom, którzy wciąż zaglądają na tego bloga ;3


"Chcę oddychać, nienawidzę tej nocy.
Chcę się obudzić, nienawidzę tego snu.
Jestem uwięziona wewnątrz samej siebie, jestem martwa."
[BTS - "Save ME"]


Czas

Znowu zewsząd otaczała mnie biel. Obróciłam się wokół własnej osi, ale w efekcie ogarnęła mnie jedynie jeszcze większa dezorientacja. W żaden sposób nie dało się w tym dziwnym miejscu określić kierunków, a gdzie bym nie patrzyła, wszystko wyglądało tak samo.
- Jest tu kto? – zapytałam, nie mając lepszego pomysłu, co począć. Odpowiedziała mi cisza. – No cóż… W takim razie, postoję sobie tutaj i poczekam, aż się obudzę. Okay?
Cisza.
- To okay. – Uniosłam ramiona i zakręciłam się w miejscu. Wokół moich kostek zawirował mlecznobiały dym. A może mgła? Nie miałam pojęcia, co to mogło być. – Trochę tu nudno.
Nie, żeby jakoś szczególnie mi to przeszkadzało. Lepszy był taki spokojny, nudny sen, niż koszmary, których miałam już serdecznie dosyć. Oczywiście, jak na złość, w chwili, w której doszłam do takiego stwierdzenia, coś musiało zacząć się dziać.
- Ewo.
            To jedno, krótkie słowo rozbrzmiało w dotychczas panującej ciszy niespodziewanie głośno. Było niczym krzyk wwiercający się w moje uszy. Skrzywiłam się, w myślach karcąc się za przysłowiowe pochwalenie dnia przed zachodem słońca.
- Uważaj.
Uniosłam w zdziwieniu brwi.
- Na co? – Przestąpiłam niecierpliwie z nogi na nogę, nie doczekawszy się odpowiedzi ani nawet nie widząc źródła tego męskiego głosu. Postanowiłam powtórzyć swoje pytanie. – Na co?! Hej, tajemniczy głosie! Przed czym mnie ostrzegasz?
- Uważaj, Ewo.
- Jesteś bardzo konkretny! – rzuciłam zirytowana w odpowiedzi.
            Mgła, dym czy cokolwiek to było, poruszyło się nagle, po czym rozstąpiło się, tworząc przede mną coś na kształt tunelu. Na jego końcu czekała na mnie postać, na której widok zapragnęłam czym prędzej uciec. Ale czy świat snów lubił spełniać moje pragnienia? Nie, wręcz przeciwnie. Tak więc, byłam skazana na tkwienie nieruchomo w miejscu i czekanie na to, co nieuniknione.
            Cordelia ruszyła w moją stronę pełnym gracji krokiem. Jej długa, ciemnofioletowa suknia falowała delikatnie z każdym jej zgrabnym ruchem, a włosy i makijaż miała w nienagannym stanie. Chcąc, nie chcąc, musiałam przyznać, że wampirzyca wyglądała majestatycznie. Można by powiedzieć, że śmierć jej służyła, ale to chyba nie zabrzmiałoby dobrze.
- Znowu się spotykamy – odezwała się, gdy zatrzymała się w odległości zaledwie kilku kroków ode mnie. Głosik w mojej głowie wrzeszczał „uciekaj!” ile sił w płucach i naprawdę z chęcią posłuchałabym go, gdybym tylko mogła.
- Nie będę kłamać, że zdążyłam się stęsknić przez te kilka dni spokoju – odparłam, splatając ramiona na klatce piersiowej.
            Cordelia pokręciła głową z dezaprobatą, wprawiając tym samym kilka fioletowych pasm włosów w ruch.
- Niczego się nie nauczyłaś, co? Twój sposób odzywania się do osób, którym należy się szacunek jest doprawdy okropny.
Okropną to ja miałam ochotę przewrócić oczami. Szacunek? Cordelia i szacunek? Te słowa wzajemnie sobie przeczyły.
- Czego chcesz?
- Zobaczyć, jak się miewasz.
- Och, no błagam – prychnęłam. – Uważaj, bo jeszcze uwierzę, że się o mnie martwisz.
- Ależ mówię prawdę. – Gdybym w ogóle jej nie znała, pomyślałabym może, że moje słowa ją uraziły. – Chciałam tylko sprawdzić, ile czasu jeszcze ci pozostało i jak sobie z tym radzisz.
- Ile czasu mi pozostało? – powtórzyłam bezmyślnie.
- Zgadza się.
            Uśmiech, który pojawił się na jej ustach przyprawił mnie o dreszcze. Cordelia uniosła bladą dłoń i pstryknęła smukłymi palcami. Znikąd pojawiły się przy nas dwa purpurowe fotele, a ja nie z własnej woli opadłam na jeden z nich.
Dlaczego ona może kontrolować mój sen, a ja nie?!
- Nawet nie próbuj mi wmówić, że tego nie zauważyłaś – kontynuowała wampirzyca, usiadłszy w drugim fotelu. – Stopniowo tracisz samą siebie. Wszystko idzie zgodnie z planem i już niedługo nie będziesz w stanie ze mną walczyć. A co tu dopiero mówić o wygranej.
            Przełknęłam nerwowo ślinę, starając się opanować ogarniającą mnie panikę. Zacisnęłam dłonie na rzeźbionych podłokietnikach i odwzajemniłam spojrzenie kobiety.
- O czym ty gadasz? Jaki plan? – Umilkłam na chwilę, bo coś zaświtało mi w głowie. Skrzywiłam się. – No, jasne. Richter, tak? To przez to, co mi wtedy zrobił. To co mi wstrzyknął… Ta trucizna…
- Miała zwiększyć moje szanse na przejęcie kontroli nad twoim ciałem – dokończyła z zadowolonym uśmiechem kobieta. – Więc nawet jesteś trochę bystra. I jak się z tym czujesz? Wiedząc, że jesteś na przegranej pozycji? Czy teraz wreszcie rozumiesz, że twój opór jest zupełnie bezsensowny?
            Milczałam, opuściwszy wzrok na własne kolana. Co mogłam powiedzieć? Byłam przerażona, bo wiedziałam, że przynajmniej w części Cordelia ma rację. Skoro nawet Reiji nie był w stanie nic zrobić… Znajdowałam się w beznadziejnej sytuacji.
- Twoje ciało może nie jest idealne – ciągnęła wampirzyca, niezrażona brakiem odpowiedzi z mojej strony – ale mogę cię zapewnić, że zostanie dobrze wykorzystane. Z moją mocą może nawet będę w stanie coś udoskonalić. Och, a wiesz, co będzie najzabawniejsze?
Podniosłam na nią puste spojrzenie, co najwyraźniej potraktowała jako zachętę do kontynuowania.
- Nigdy wcześniej nie wpadłabym na to, ale najwyraźniej dzięki tobie będę miała okazję się zemścić. Moi synowie zasługują na karę po tym wszystkim, co zrobili, nie sądzisz? Szczególnie jeden z nich. – Zmrużyła lekko swoje jadowicie zielone oczy, tak bardzo podobne do tych jej syna. – Wprost nie mogę się już tego doczekać! A teraz… No cóż, ciesz się czasem, który ci został!

            Wciągnęłam ze świstem powietrze i zamrugałam gwałtownie, czując jak ktoś potrząsa mnie za ramiona. Kiedy już w pełni się ocknęłam, zauważyłam przed sobą zaniepokojoną minę Subaru.
- Co… się stało? – spytałam zdezorientowana. Z tego, co zdążyłam zauważyć kątem oka, znajdowałam się w salonie, chociaż w ogóle nie przypominałam sobie tego, jak się tam znalazłam.
- Mamrotałaś coś przez sen – wyjaśnił białowłosy, odsunąwszy się ode mnie. – Lunatykowałaś?
Przetarłam oczy wierzchem dłoni, a gdy ją opuściłam, strąciłam leżącą na moich kolanach książkę. Zmarszczyłam brwi.
Zasnęłam przy czytaniu?
- Tak właściwie, to nie wiem – odpowiedziałam, podnosząc książkę. Odłożyłam ją na stolik i przeniosłam wzrok na wciąż uważnie obserwującego mnie wampira.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
Nie.
- Tak – skłamałam i przywołałam na twarz najbardziej radosny uśmiech, na jaki było mnie stać. – Po prostu jestem już zmęczona tą całą nauką. Chciałabym, żeby już było po egzaminach i…
- Jesteś pewna?
- Że co?
- Czy jesteś pewna, że wszystko w porządku?
- Ach, jasne – zaśmiałam się, machając lekceważąco ręką. – Ale chyba przydałby mi się spacer, żeby trochę przewietrzyć umysł. Masz może ochotę mi potowarzyszyć?
            Subaru wahał się przez chwilę, ale ostatecznie skinął głową, więc wyszliśmy razem do ogrodu. Choć zbliżała się już wiosna, rośliny wciąż przykryte były gdzieniegdzie białym puchem, a temperatura powietrza zdecydowanie nie należała do przyjemnych.
- Od razu czuję się orzeźwiona – powiedziałam, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki. – Przynajmniej ma ta pogoda jakiś plus.
Białowłosy zerknął na mnie przelotnie i skinął głową, ale nic nie powiedział. Szturchnęłam go więc w ramię.
- Co jest?
- Naprawdę masz zamiar to w sobie dusić? – burknął.
Westchnęłam. Jak widać, moje starania, aby nie dać po sobie niczego poznać spełzły na niczym. Czy naprawdę byłam aż tak kiepską aktorką?
- A czy wy zwierzacie mi się ze wszystkich waszych problemów? – odparłam pytaniem na pytanie. – I tak wiecie o mnie więcej, niż ja o was. Czy to nie jest już dostatecznie nie fair?
W odpowiedzi zacisnął jedynie usta w cienką linię.
- No właśnie. Nie ma więc potrzeby, żebym ja mówiła wam o wszystkim.
            Kopnęłam grudkę śniegu, patrząc jak rozbryzguje się na wszystkie strony. Miałam nadzieję, że wytrzymam do nadejścia wiosny i tego momentu, w którym ta biała breja wreszcie na dobre się roztopi. Śnieg był w porządku, ale do czasu. Jak to mawiają – co za dużo, to niezdrowo. Chociaż lubiłam zimę, to i tak zdecydowanie wolałam od niej cieplejsze pory roku.
- Więc nadal jesteś zła?
            Zatrzymałam się gwałtownie i odwróciłam przodem do chłopaka.
- Nie, skąd  - odpowiedziałam spokojnie. – Po prostu jedyni ludzie, którzy znają odpowiedzi na sporą część moich pytań, postanowili uparcie milczeć, a z moim ojcem, jedynym członkiem jedynej rodziny jaką kiedykolwiek miałam, nie mogę się skontaktować! Ależ oczywiście, że nie jestem zła. Przecież nie mam ku temu najmniejszych powodów.
- Natsuki…
- Co? – warknęłam, zirytowana.  Czy moje zachowanie było naprawdę takie dziwne? Czy to, że chciałam dowiedzieć się czegoś o samej sobie było aż tak nienormalne?
- Ja… - zaczął Subaru, po czym urwał, najwyraźniej ważąc słowa, które chciał wypowiedzieć.
- Co? – powtórzyłam, by go ponaglić. – No, wyduś to z sie…
            Tym razem to ja nie dokończyłam swojej wypowiedzi, gdyż poczułam dziwne mrowienie na karku. Zupełnie jakbym była obserwowana. Odwróciłam się i przeczesałam wzrokiem linię drzew ciągnącą się wokół ogrodu. Zdawało mi się, że jakaś sylwetka przemknęła między roślinami. Odruchowo cofnęłam się o krok. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale ogarnęły mnie złe przeczucia. Wcale nie pomagał mi fakt, że ciągle czułam wbijające się we mnie spojrzenia. Zaczęłam nerwowo rozglądać się na boki, by dostrzec winowajców, ale niczego nie widząc, tylko bardziej panikowałam. Mój przyspieszony oddech unosił się w wieczornym powietrzu w postaci białych obłoczków.
            Ktoś chwycił mnie za ramiona, a ja z trudem zdusiłam  w sobie chęć krzyknięcia. Potrzebowałam chwili, by zorientować się, że był to tylko Subaru.
- Co się stało?
- Ja… Wróćmy już lepiej do środka – zaproponowałam, wciąż czując swój własny przyspieszony puls.
- Ale o co chodzi? – nie dawał za wygraną. Po jego minie widziałam, że nie rozumiał mojego zachowania sprzed chwili. Spojrzałam w jego szkarłatne tęczówki. Postanowiłam zaryzykować.
- Powiedz, czy widziałeś lub wyczułeś tutaj przed chwilą czyjąś obecność?
Na jego twarzy odmalowało się zdziwienie.
- Nie. Czemu pytasz? Widziałaś kogoś?
Pokręciłam przecząco głową.
- Nieważne. Wejdźmy już do środka.
- Natsuki…
- Proszę! – mój głos załamał się na tym jednym słowie. Ku mojej rozpaczy, uświadomiłam sobie, iż Subaru nie był jedynym, który już mnie nie rozumiał.

***

            Ayato siedział na wąskim murku otaczającym balkon na drugim piętrze posiadłości, z jedną nogą swobodnie opuszczoną za jego krawędź. Dla zwykłego człowieka taka pozycja byłaby co najmniej niebezpieczna, ale on nie był człowiekiem. Mógłby  spaść z tej wysokości i nic by mu się nie stało. Ba, mógłby nawet spaść z samego dachu. Ale nie żeby miał to w planach. To raczej jeden z jego braci miał ciągoty do straszenia ludzi poprzez rzucanie się z różnych wysokości. Co w tym takiego zabawnego? Tego Ayato nie wiedział. On wolał sobie po prostu posiedzieć w takim miejscu po to, by w spokoju pomyśleć. Tak, posiadając tak liczne rodzeństwo obdarzone  na domiar złego nadnaturalnymi zdolnościami, trzeba było czasami posuwać się do dość radykalnych kroków, jeśli chciało się od niego odpocząć. A tego dnia Ayato właśnie pragnął chwili spokoju od całej reszty.
            Nie miał pojęcia, ile mogło minąć czasu, odkąd wyszedł na balkon, ale szczerze powiedziawszy mało go to obchodziło. Zimno mu nie doskwierało, zapadający zmrok nie był dla niego problemem i przynajmniej nikt go nie niepokoił swoją obecnością. Nie spodziewał się jednak zobaczyć Natsuki. Myślał, że zaszyła się na resztę dnia w jednym z pokoi, żeby się uczyć. Gdy tylko jej sylwetka pojawiła się w jego polu widzenia, podświadomie zaczął śledzić ją wzrokiem. Choć nie chciał tego przed samym sobą przyznać, nie spodobało mu się to, że nie była ona sama. Ze zmrużonymi oczami przesuwał spojrzenie z Natsuki na Subaru i z powrotem, jednocześnie wytężając słuch, by wiedzieć, o czym rozmawiają. Zawsze w razie czego, mógłby zainterweniować.
Wzdrygnął się.
W razie czego? Ale co by się miało stać? I niby dlaczego on miałby jakoś reagować? Prychnął cicho i opuścił obie nogi za krawędź murku.
            Ayato poczuł dziwny ucisk w klatce piersiowej, widząc jak Natsuki zaczęła się dziwnie zachowywać i rozglądać z paniką po swoim otoczeniu. Bezradnie zacisnął dłoń na materiale swojej koszuli. Z jednej strony chciał wrócić już do swojego pokoju, ale z drugiej nie potrafił oderwać wzroku od dwóch postaci w ogrodzie. Tocząc z samym sobą wewnętrzną walkę przyglądał się, jak Subaru wciąż trzymając dłonie na ramionach dziewczyny zabiera ł ją z powrotem do domu. Gdy już oboje zniknęli z jego pola widzenia, zielonooki odetchnął cicho i przymknął powieki.

            Po ponownym otworzeniu oczu, Ayato zdał sobie sprawę, że zapadł już całkowity mrok. Przeciągnął się z westchnięciem. Wszystko wszystkim, ale spędzenie zbyt długiego czasu w tej samej pozycji nawet dla niego nie było szczytem wygód. Zwlókł się więc wreszcie z murku i wrócił do pokoju. Ledwie zdążył zamknąć za sobą drzwi balkonowe, kiedy rozległo się pukanie. Zdziwiło go to, ponieważ zazwyczaj w tym domu nikt nie pukał przed wejściem do czyjegoś pokoju. Cóż, cenienie cudzej prywatności nie było mocną stroną braci Sakamaki. Dlatego też chłopak niemal od razu domyślił się, kto może stać po drugiej stronie drzwi. I bynajmniej się nie mylił.
- Już się stęskniłaś? – rzucił na przywitanie, opierając się o framugę.
- Oczywiście. Nie wiesz, że już nie mogę bez ciebie żyć? – odparła Natsuki z ironicznym uśmiechem. Najwyraźniej zdążyła się otrząsnąć i wrócić do swojego normalnego zachowania. Ayato nachylił się w jej stronę.
- Ja to wiem od dawna. Dobrze, że ty też wreszcie sobie to uświadomiłaś.
- A wiesz, co jeszcze sobie uświadomiłam? – Czarnowłosa przechyliła głowę, sprawiając tym samym, że grzywka przysłoniła jej oczy, a wampira aż zaświerzbiły palce, żeby ją odgarnąć. Musiał skarcić się w myślach, aby przypadkiem rzeczywiście tego nie zrobić. Tymczasem dziewczyna dźgnęła go palcem wskazującym w klatkę piersiową. – Że czasami mam wielką ochotę  cię kopnąć. Masz teraz czas?
- Szybko zmieniasz temat – stwierdził wampir, prostując się. – To zależy.
- Czyli masz – skwitowała Natsuki, po czym pomachała mu przed nosem podręcznikiem do matematyki. – Czas na naukę!
Twarz Ayato wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia.
- Sama się poucz – mruknął, nagle pozbawiony humoru.
- Już to zrobiłam. Teraz kolej na ciebie.
- A jeśli odmówię?
Przewróciła oczami i zdzieliła go podręcznikiem w ramię.
- To cię zmuszę.
- O, jestem bardzo ciekawy, jak chcesz to zrobić. – Uśmiechnął się prowokująco.
- Ayato! – fuknęła na niego Natsuki. – Daj spokój z żartami. Nie mam zamiaru oberwać, jeśli nie zdasz tego chrzanionego egzaminu, więc z łaski swojej rusz swój szanowny tyłek i miejmy to z głowy.
Wampir wzruszył ramionami, dając za wygraną.
- Jak chcesz. Ale… chcesz uczyć się tam? – to mówiąc wskazał kciukiem wnętrze swojego pokoju.
Natsuki zamrugała kilkakrotnie.
- A to jakiś problem…?
Na jej twarzy wraz ze zrozumieniem pojawiło się zmieszanie.
- Och – wymamrotała. – Zawsze możemy iść do salonu albo do mojego po… - przerwała, widząc przebiegły uśmieszek wpełzający na jego usta. – Albo nie. Jednak salon. Tak, salon będzie najlepszy. A więc chodźmy do sal…
            Wampir nie był w stanie powstrzymać chichotu, gdy dziewczyna zaczęła się plątać i przejmować z powodu czegoś tak błahego. Nawet nie podejrzewał, że może w ten sposób zareagować na jego żart. Cofnął się kawałek i wykonał w jej stronę zapraszający gest. Natsuki spiorunowała go wzrokiem, co w jego mniemaniu uroczo kontrastowało z lekkim rumieńcem na jej policzkach.
- Idiota – stwierdziła cicho, mijając go przy przekraczaniu progu.
            Ayato z uśmiechem zamknął za nią drzwi. Ta część jego osoby, która pragnęła samotności, nagle gdzieś przepadła. Albo inaczej. Teraz chciał spędzić czas sam z tą naburmuszoną dziewczyną, której intensywnie niebieskie oczy ciskały w niego gromy, a drobne usta układały się w niezbyt przyjemne epitety określające jego osobę. Tak, takie towarzystwo ani trochę mu nie przeszkadzało.