Ariana | Blogger | X X

sobota, 28 stycznia 2017

Diabolik Lovers: Rozdział 41

I już jest! Świeżutki, 41 rozdział DiaLovers! Mam nadzieję, że się wam spodoba. Oczywiście, czekam na wasze opinie na jego temat :3
Chciałabym was także zachęcić do mojego innego ff pt. Interview with BTS
Jeśli zdecydujecie się dać mu szansę, to zostawcie po sobie jakiś ślad. Będzie mi miło ^^
Miłego czytania~!

Obiad


            Po wejściu do pokoju Ayato, zdałam sobie sprawę, że wcześniej jeszcze nigdy tam nie byłam. Rozejrzałam się z zaciekawieniem i zamarłam, gdy na dywanie, między dwoma kanapami dostrzegłam żelazną dziewicę. Przełknęłam z trudem ślinę, wpatrując się w to narzędzie tortur. W sumie, sama nie rozumiałam, czemu tak mną to wstrząsnęło. Wiedziałam przecież, że bracia Sakamaki byli wampirami. Do tego dość sadystycznymi.
- Co jest? Boisz się?
            Drgnęłam i odwróciłam się, by spojrzeć na stojącego za mną Ayato. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, który niekoniecznie mógłby zostać uznany za przyjazny. Potrząsnęłam głową.
- Nie. Skądże.
- Czyżby? – postąpił krok w moją stronę, a ja odruchowo się cofnęłam.
- Oczywiście – potwierdziłam, starając się wyglądać na jak najbardziej opanowaną. – Niby czego miałabym się bać?
- Cóż… - On zrobił kolejny krok do przodu, ja do tyłu. – Jesteś zamknięta ze mną w moim pokoju. Tutaj nikt by mi nie przeszkodził, niezależnie od tego, co bym robił.
- Nie wystraszysz mnie.
            Po jeszcze jednym kroku uderzyłam nogami w metalową powierzchnię żelaznej dziewicy. Po moich plecach przeszedł dreszcz. Ayato natomiast niespiesznie podszedł jeszcze bliżej, aż czubki naszych butów zetknęły się ze sobą. Podniosłam wzrok na twarz wampira wyglądającego jak drapieżnik, który właśnie zapędził swoją ofiarę w kozi róg.
- Mam tego użyć, żebyś przekonała się, że jednak masz czego się obawiać? – zapytał cicho.
- Nie zrobiłbyś tego – odparłam, spoglądając mu prosto w oczy.
Parsknął i odwzajemnił moje spojrzenie, unosząc jedną brew.
- Skąd ta pewność?
            Tak naprawdę, nie byłam tego pewna. Po prostu miałam nadzieję, że to coś, co między nami zaistniało nie pozwoli mu posunąć się do tego, czym mi groził. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc jedynie w dalszym ciągu wpatrywałam się w jego oczy.
- No właśnie, nie masz jej, prawda? – zauważył, najwyraźniej przejrzawszy mnie na wylot. Wyciągnął w moją stronę rękę, ale trzepnęłam ją trzymanym podręcznikiem. Ayato zamrugał, zdziwiony. – Wiesz, że igrasz z ogniem?
- Och, dajże mi spokój! – podniosłam głos, splatając ramiona. – To, że przyszłam, żeby pomóc ci z nauką nie oznacza, że musisz mi od razu dokuczać!
- A więc ci dokuczam? – powtórzył, pochylając się w moją stronę. Chciałam się od niego odsunąć, ale zapomniałam o żelaznej dziewicy. Straciłam równowagę i klapnęłam tyłkiem na jej pokrywę. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, zerwałam się z niej czym prędzej z okrzykiem zaskoczenia tak, jakby Ayato rzeczywiście miał mnie w niej zamknąć. Widząc moją reakcję, wampir wybuchnął śmiechem.
- Wcale się nie boisz, co?
- To nie jest śmieszne! – krzyknęłam na niego. – Urgh! Jesteś niemożliwy! Lepiej siadaj na tyłku i przygotuj się do nauki!
- Czy ty nie pozwalasz sobie na zbyt wiele, naleśniku? Naprawdę mam cię tam zamknąć?
- Przestań mi grozić! Przed matematyką nie uciekniesz.

Ostatecznie Ayato poddał się i wspólnie przystąpiliśmy do rozwiązywania zadań. Na początku wampir trzymał się całkiem dzielnie, jednak kiedy zaczęłam na głos odczytywać polecenie do kilkunastego zadania z rzędu, gwałtownie wyrwał mi podręcznik z rąk.
- Co ty wyprawiasz? – zapytałam, zaskoczona.
- Czas na przerwę.
- Ayato…
- Tak, naleśniku?
- Oddawaj to!
            Spróbowałam odebrać mu książkę, ale szybko podniósł rękę, w której ją trzymał, nad głowę.
- Hej! – zaprotestowałam. – Przestań się wygłupiać. Im więcej zrobimy, tym lepiej.
- Chcę przerwę.
- Zachowujesz się jak dziecko – oznajmiłam i ponownie sięgnęłam po podręcznik.         Ayato znowu umieścił go poza moim zasięgiem, więc zirytowana poderwałam się w jego stronę. Tyle, że oczywiście coś musiało pójść nie po mojej myśli. Niespodziewający się mojego „ataku” wampir chciał się cofnąć, lecz kanapa, na której siedzieliśmy nie była przystosowana do takich wyczynów. W skutek tego zderzyłam się z ramieniem Ayato i oboje zsunęliśmy się na podłogę. Tak się złożyło, że jakimś magicznym sposobem wylądowałam na chłopaku, unikając zderzenia z twardym podłożem.
- Wygodnie? – zapytał z podręcznikiem wciąż tkwiącym w jego dłoni.
- Brzmisz jakby to była moja wina – burknęłam, mrużąc oczy.
- A nie jest tak?
- Nie. To twoja wina. Trzeba było oddać mi książkę po dobroci.
            Wampir wzniósł oczy ku sufitowi i podał mi przedmiot winny całemu zamieszaniu. Chwyciłam go czym prędzej.
- No, dzięki.
            Zadowolona spróbowałam się z niego podnieść. Przeszkodziły mi w tym silne dłonie, które złapały mnie za biodra, unieruchamiając w miejscu.
- Co? – posłałam Ayato pytające spojrzenie. – Och, no dobra. Przepraszam za zrzucenie cię z kanapy.
- Po prostu się nie ruszaj – odparł.
- Hę? Nie chcę nic mówić, ale wiesz… Dla kogoś z zewnątrz pozycja, w której właśnie się znajdujemy może wyglądać… trochę dziwnie.
            A w jakiej pozycji się znajdowaliśmy? Otóż Ayato leżał na plecach, a ja siedziałam mniej więcej na wysokości jego bioder. Troszkę niezręcznie, prawda?
- Jakbyś nie zauważyła, to nikogo poza nami tutaj nie ma.
- No tak, ale… - urwałam, gdy wampir dźwignął się do pozycji siedzącej, wciąż przytrzymując mnie w miejscu.
- Ale co? – mruknął.
            Odwróciłam wzrok, błądząc nim po pomieszczeniu. Zaczynałam czuć się naprawdę niezręcznie. Zrobiło mi się dziwnie gorąco i bałam się, że chłopak mógł bez problemu usłyszeć przyspieszone bicie mojego serca.
- Cóż… Ja…
            Nie dokończyłam. Nie pozwalały mi na to usta przyciśnięte do moich. Otworzyłam szeroko oczy, a po chwili zamknęłam je, poddając się Ayato. Szumiało mi w głowie, gdy nasze wargi ocierały się powoli o siebie. Drżące palce wczepiłam w koszulę wampira. Jedna z jego dłoni zawędrowała tymczasem na mój kark, przyciągając mnie jeszcze bliżej. Druga natomiast wsunęła się pod koszulkę, którą miałam na sobie i przesuwała się powoli po mojej nagiej skórze.
            W końcu musiałam zaczerpnąć powietrza, więc odsunęłam głowę i oparłam ją na ramieniu Ayato. Jego usta przeniosły się w tym momencie na moją szyję, później kark i bark. Drżałam pod jego dotykiem.
- Hej, Ayato…
- Mhm? – wymamrotał, nie odrywając ust od mojej skóry.
- Zrobiłeś to tylko po to, żeby wymigać się od dalszych zadań?
Znieruchomiał, by po chwili spojrzeć na mnie jak na idiotkę.
- No co? – zapytałam obronnym tonem. – Tak to trochę wyglądało.
- Ty…
- Ja? – skorzystałam z okazji i szybko się podniosłam, odsuwając na bezpieczny dystans. – Chciałeś przerwę, miałeś przerwę. Wracamy do nauki.

            Opuściłam pokój Ayato jakąś godzinę później. Udało mi się go w tym czasie przekonać, nie bez przeszkód, do dalszej nauki. Kiedy znalazłam się na korytarzu, miałam mieszane uczucia. Z jednej strony sytuacje takie jak ta, która miała miejsce po naszym upadku z kanapy sprawiały mi pewną przyjemność i radość. Z drugiej natomiast… Czułam smutek i obawy związane z tym, że nie wiedziałam, co tak naprawdę nas łączy. Zdawałam sobie jedynie sprawę z tego, że ja byłam w nim zakochana. Ale co on czuł do mnie? A raczej, czy w ogóle coś czuł? Jeśli tak, to czy mogło to mieć związek z Cordelią i tym, że byłam Ewą? Miałam wrażenie, że to, co robiliśmy, było w jakiś sposób niewłaściwe. Między innymi dlatego, że przecież nie byliśmy nawet w żadnym związku. Ta cała niepewność dręczyła mnie i nie dawała mi spokoju.
            Westchnęłam ciężko, po czym udałam się do swojego pokoju. Ledwie zdążyłam przekroczyć jego próg, gdy rozległ się dzwonek mojego telefonu. Wyjąwszy go z kieszeni, ujrzałam na wyświetlaczu imię Rukiego. Zastanawiając się, o co może chodzić, uniosłam komórkę do ucha.
- Tak?
- Jutro – rzucił krótko, bez przywitania.
- Co „jutro”?
- Przyjdziesz do nas na obiecany obiad – oznajmił i kontynuował, nie dając mi czasu na odpowiedź. – Po swojej ostatniej lekcji zaczekaj przy głównym wejściu.
- Ale…
            Nie przejął się tym, że chciałam coś powiedzieć i najzwyczajniej się rozłączył.
- Ach, ta kultura – mruknęłam do siebie. – Czy żaden wampir nie może być normalny?

***


            Po ostatniej lekcji następnego dnia czym prędzej wymknęłam się z sali, uważając, by nigdzie nie natknąć się na któregoś z braci Sakamaki. Wcześniej wysłałam Ayato krótką wiadomość, w której poinformowałam go, żeby na mnie nie czekali, bo mam coś do załatwienia. Przeczuwałam, że później mi się za to oberwie, ale nie miałam lepszego pomysłu, jak to rozegrać.
            Dotarłszy do głównego wejścia do szkolnego budynku, przyczaiłam się przy jednym z filarów i modliłam się w duchu, żeby żaden z Sakamakich nie postanowił akurat tędy przejść.
- Witaj, kociaku – przywitał się Kou, podchodząc do mnie z Yumą. – Gotowa?
            Gdy skinęłam głową, poprowadzili mnie na parking, w kierunku zaparkowanego tam luksusowego samochodu. Widząc go, zaczęłam się zastanawiać, czy wszystkie wampiry są takie bogate.
- A gdzie reszta? – zapytałam, zająwszy już miejsce wewnątrz pojazdu.
- Azusa i Ruki skończyli zajęcia wcześniej – wyjaśnił Yuma. – Już na nas czekają.
- Och, okay.
            Spróbowałam się zrelaksować i zaczęłam prowadzić z Kou luźną rozmowę. Cały czas jednak czułam na sobie uważny wzrok jego brata. Wydawało mi się, że nie był on szczególnie zadowolony z mojej obecności. Słowem jednak już się do mnie nie odezwał.
            Po kilku minutach samochód zatrzymał się przed posiadłością rodziny Mukami. Wreszcie mogłam się jej przyjrzeć, a na ten widok znowu naszła mnie myśl dotycząca bogactwa wampirów. Może ten budynek nie był aż tak okazały jak dom Sakamakich, ale i tak robił spore wrażenie.
- Daj znać, kiedy już się napatrzysz i będziesz gotowa wejść do środka, kotku – odezwał się Kou, uśmiechając się do mnie. Yuma natomiast wyglądał na zniecierpliwionego.
- Wybaczcie – uśmiechnęłam się przepraszająco. – Jestem gotowa.
            Yuma od razu ruszył przodem. Kou wykonał w moją stronę zachęcający gest ręką i zaczekał aż się z nim zrównam. Następnie razem dogoniliśmy brązowowłosego, który zdążył już otworzyć drzwi wejściowe i właśnie nas ponaglał, przytrzymując je otwarte.
            Tak, jak się domyślałam, wnętrze domu Mukamich było urządzone luksusowo i w podobnym stylu do posiadłości braci Sakamaki.
Nie no, naprawdę. Skąd te nastoletnie wampiry biorą na to wszystko pieniądze? I czy wszystkie mają podobny styl?
            Chłopcy zaprowadzili mnie do jasno oświetlonej jadalni połączonej z kuchnią. Przy nakrytym stole siedział Azusa. Ruki natomiast krzątał się w kuchni, kończąc przygotowywać posiłek, co odrobinę mnie zdziwiło.
- Więc… jestem – oznajmiłam, choć było to przecież oczywiste. Byłam trochę zestresowana. Nie wiedziałam bowiem, jak powinnam się zachowywać ani czego mogę się spodziewać.
- Więc usiądź – odpowiedział mi Ruki, nie odrywając się od wykonywanej czynności.
- Nie potrzebujesz pomocy?
            Na chwilę przeniósł na mnie wzrok, ale nie potrafiłam nic wyczytać z wyrazu jego twarzy.
- Poradzę sobie.
            Skinęłam więc jedynie głową i usiadłam przy stole. Zajmujący miejsce naprzeciwko mnie Azusa przywitał się ze mną z lekkim uśmiechem na ustach. Odwzajemniłam mu się tym samym.
            Chwilę później zabraliśmy się za jedzenie przyniesione do stołu przez Rukiego. Musiałam przyznać, że było naprawdę dobre.
- Sam to wszystko przygotowałeś? – spytałam zaciekawiona.
 Spojrzenie czarnowłosego zatrzymało się na mnie jedynie na ułamek sekundy.
- Tak.
- Ruki jest naprawdę dobrym kucharzem – oświadczył cicho Azusa.
- Zgadza się. Nawet bardzo dobrym – przytaknął mu ochoczo Kou, sięgając po kawałek mięsa, na który miał ochotę również Yuma.
- Ej! – Brązowowłosy spiorunował go wzrokiem. – Ile ty możesz tego zeżreć?
- Sporo – odparł blondyn z pełnymi ustami. – Praca wzmaga we mnie apetyt.
- Nie byłeś dzisiaj w pracy, tylko w szkole.
 Kou wzruszył ramionami.
- Na jedno wychodzi.
- Co nie znaczy, że musisz sam wyżerać cały…
- Dajcie spokój – skarcił ich Ruki, wskazując na inny talerz. – Jeśli chcesz, to jest tego więcej, Yuma. Nie musicie się kłócić.
- Dobra – mruknął ten w odpowiedzi i wrócił do jedzenia.
            Nie licząc tej małej sprzeczki, atmosfera przy stole była dość przyjemna. Bracia Mukami rozmawiali ze sobą na różne tematy, co jakiś czas wciągając do rozmowy także mnie. Byli do siebie jakoś tak… przyjaźniej nastawieni niż rodzina Sakamaki. Mimo to, cały czas na coś czekałam. Nie wiedziałam, na co konkretnie, ale myślałam, że skoro Ruki zażądał wręcz mojej obecności, to będą czegoś ode mnie chcieli. Ku mojemu zdziwieniu, nie wykazywali takich intencji. Kiedy skończyliśmy jeść, Ruki powiedział mi, że szofer odwiezie mnie do domu.
- I to tyle? – spytałam z wahaniem.
- A co? Chcesz zostać dłużej?
- Nie. To znaczy… Miło spędza mi się z wami czas – poprawiłam się – ale im później wrócę do domu, tym większe mogę mieć problemy.
Kou spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
- Czy ty na pewno dobrze się czujesz w ich domu?
Spięłam się.
- Zdaje się, że już rozmawialiśmy na ten temat.
- Tak, ale…
- Szofer czeka – przerwał mu Ruki.
Podniosłam się z miejsca i zgarnęłam swoje rzeczy.
- Dziękuję. Naprawdę było miło. – Uśmiechnęłam się, patrząc na każdego z braci po kolei. – Do zobaczenia.

            Chwilę po tym, jak samochód z Natsuki wyjechał na ulicę, wszystkie spojrzenia w jadalni Mukamich skupiły się na Rukim.
- Kiedy zamierzasz jej w końcu powiedzieć? – zapytał Yuma ze zmartwionym wyrazem twarzy.
            Czarnowłosy pokręcił powoli głową, wciąż wpatrując się w drzwi, przez które chwilę wcześniej wyszła dziewczyna.
- Myślałem, że zrobisz to dzisiaj – dodał Kou. – Że właśnie dlatego ją zaprosiłeś.
- Nie. Nie wiem – w głosie Rukiego jego przyszywani bracia wyczuli ból. – To chyba jeszcze nie jest odpowiednia pora.
- A kiedy będzie? – Yuma zmarszczył brwi. – Ile jeszcze zamierzasz czekać?
- Mówiłeś, że jesteś pewny, że to ona – wtrącił Azusa.
- Bo jestem – Ruki westchnął i odwrócił się do swoich braci.
- Więc czemu? – drążył Kou.
            Ruki w milczeniu spuścił wzrok na podłogę, a jego bracia wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia.
- Chyba się nie boisz? – głos Yumy był przepełniony niedowierzaniem.
            Czarnowłosy poderwał gwałtownie głowę i zmierzył go wzrokiem. Yuma już miał przeprosić, ale Ruki jedynie pokręcił głową. Zamknął oczy, wzdychając.
- Może i masz rację – powiedział zadziwiająco spokojnym, lekkim głosem. – Może się boję. 

sobota, 28 stycznia 2017

Omedetou, Kou~

Tym razem udało mi się pamiętać o urodzinach postaci. Yay, brawa dla mnie! Tak jak głosi tytuł posta, 28 stycznia przypadają urodziny wampirzego idola. Zatem, wszystkiego najlepszego, Kou Mukami!
Jak już wspominałam, ja lubię tę postać. Ale co wy o niej myślicie? I czy wolicie oryginał, czy też wersję z mojego fanfiction? Ciekawi mnie to, więc podzielcie się swoimi opiniami i przemyśleniami na temat Kou w komentarzach ;3


I jeszcze jedno. Dzisiaj pojawi się kolejny rozdział Diabolik Lovers. Muszę tylko dopisać do niego jeden fragment, poprawić go i już będę mogła wstawiać, więc poczekajcie jeszcze chwilę ^^

czwartek, 19 stycznia 2017

Diabolik Lovers: Bonus VI

I oto wreszcie, z kilkumiesięcznym opóźnieniem, przedstawiam wam szósty, rocznicowy bonus. Tak jak wybraliście w ankiecie (jeśli ktoś ją jeszcze w ogóle pamięta) jego tematem stała się gra w butelkę. Mam nadzieję, że podoba wam się moja realizacja tego pomysłu. Koniecznie dajcie mi znać, co sądzicie o tym rozdziale! ^^
P.S. Ukazał się numer miesięcznika, o którym wam już wcześniej wspominałam, z moim opowiadaniem :3 Jeśli jesteście zainteresowani, oto linki:
http://wobec.eu/
http://wobec.eu/2017/opowiadanie-przez-wiekszosc-swojego-nastoletniego-zycia-alicja-nie-miala-powodow-do-narzekania-na-swoj-los-miala-kochajaca-rodzine-chlopaka-dobre-stopnie-w-szkole-karoliny-bluszcz/ (ten przeniesie was bezpośrednio do mojego opowiadania)


Wampirza gra w butelkę


Był burzowy dzień. Wszystko zaczęło się od niewinnej mżawki w piątkowy wieczór, a skończyło na tym, że zła pogoda utrzymywała się przez cały weekend, w niedzielę osiągając prawdziwe apogeum. Postanowiłam przeczekać je w swoim pokoju. Tak więc oto półleżałam na łóżku, z paczką ciastek pod ręką i kotem Shu zwiniętym w kłębek przy moich stopach. Wcześniej szczelnie zaciągnęłam zasłony w oknach i zapaliłam światło, aby odgrodzić się od rozbłysków rozświetlających co chwilę niebo. Próbowałam zignorować także świst wiatru i odgłosy grzmotów, a zamiast tego skupić się na lekturze trzymanej na kolanach książki. 
            Gdy byłam małym dzieckiem, często podczas burzy chowałam się w pościeli albo szukałam pomocy u swego adopcyjnego ojca. Nie wiedziałam, skąd brał się u mnie ten lęk, ale pozostał ze mną aż do tej pory. Za każdym razem, gdy tylko pojawiały się pierwsze oznaki burzy, zaczynałam odczuwać niepokój i nie potrafiłam nic na to poradzić. 
            Właśnie obracałam stronę w książce, gdy rozległ się kolejny grzmot. Był tak głośny, że musiał uderzyć gdzieś w pobliżu. A co gorsza… Po nim w moim pokoju zapadła ciemność. Kot zerwał się gwałtownie ze swojego miejsca i zamiauczał, przestraszony. Sięgnęłam po omacku w jego stronę i pogładziłam jego miękką sierść, aby dodać mu trochę otuchy.
- Spokojnie, Ao – mruknęłam, zamykając książkę. – Nie tylko ty się wystraszyłeś… Ale to nic takiego.
            Wziąwszy go na ręce, zsunęłam się z łóżka i podeszłam do włącznika światła. Nacisnęłam go kilka razy, ale bez rezultatu. W pokoju wciąż panował mrok. Uchyliłam drzwi, by wyjrzeć na korytarz i przekonałam się, że jest tam równie ciemno. Westchnęłam, drapiąc kota za uchem.
- I jak myślisz, co powinnam zrobić? – zwróciłam się do niego. – Zostać w pokoju i modlić się, że prąd zaraz wróci czy iść sprawdzić, czy gdzieś indziej nie pali się światło? Albo po prostu kogoś poszukać?
            Kot miauknął i zaczął wiercić się w moich ramionach, więc delikatnie postawiłam go na podłodze. Wygiął ogon w charakterystyczny znak zapytania, po czym ruszył korytarzem przed siebie.
- Czy to ma znaczyć, że mam jednak ruszyć się z pokoju?
            Jak można się domyślić, zwierzak mi nie odpowiedział. Zniknął tylko za zakrętem, ocierając się po drodze o ścianę. 
- Jak to dobrze być kotem… - mruknęłam, wpatrując się nieufnie w ciemny korytarz.
            Dom Sakamakich nawet za dnia, pełen światła wyglądał, owszem, pięknie, ale również dość tajemniczo i mrocznie. Ciemność tylko dodawała mu jeszcze więcej tego specyficznego uroku nawiedzonego domu. 
            Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam powoli w ślad za kotem. Na wszelki wypadek cały czas trzymałam jedną dłoń na ścianie, ponieważ mój wzrok nie przyzwyczaił się jeszcze do mroku. Zaczęłam ostrożnie schodzić po schodach, licząc na to, że uda mi się kogoś spotkać na parterze, na przykład w salonie. Jakimś cudem nie potknęłam się po drodze i w jednym kawałku dotarłam na sam dół. Ledwie jednak zeszłam z ostatniego stopnia, gdy nagle z czymś się zderzyłam. Mimowolnie wydałam z siebie cichy pisk, lecz szybko się opanowałam i stanęłam w pozycji obronnej.
- Mogę wiedzieć, co ty wyprawiasz? – rozległ się znajomy głos.
            Podniosłam głowę, przesuwając powoli wzrok w górę, aż natknęłam się nim na parę jadowicie zielonych tęczówek lśniących w mroku niczym dwie lampki.
- O, hej, Ayato.
Uśmiechnęłam się z ulgą, opuszczając ramiona i prostując plecy.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Po prostu mnie wystraszyłeś. Mógłbyś się tak nie skradać – wytknęłam mu. – Szczególnie, gdy jest tak ciemno.
- Nie skradałem się. Zawsze ci to powtarzam. To po prostu ty jesteś strachliwa.
- No przepraszam bardzo, że nie mam tak wyczulonych zmysłów jak ty. – Dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową. – Ale mniejsza o to. Nie wiesz, czy działa gdzieś prąd, czy wywaliło go w całym domu? I czemu, tak właściwie, jest tu tak cholernie ciemno?
- Chyba w całym i… nie wiem. Nie moja wina, że twój ludzki wzrok jest taki słaby.
- Mógłbyś łaskawie przestać mnie obrażać? Zamiast tego chodź ze mną do salonu.
- Po co?
- Chcę sprawdzić, czy na kogoś się natkniemy – wyjaśniłam. – A jeśli nie, to poszukamy innych.
Wampir pochylił się nade mną, a ja poczułam na policzku jego oddech, kiedy się odezwał.
- Ja ci już nie wystarczam, naleśniku?
            W sumie, to w tej chwili nawet się cieszyłam, że było tak ciemno. W następnej sekundzie uświadomiłam sobie jednak, że wzrok Ayato nie ulega pogorszeniu w takich warunkach i przeklęłam go za to w myślach.
- Hmm… - udałam, że na poważnie zastanawiam się nad jego pytaniem. – Nie. Nie słyszałeś, że im więcej osób, tym weselej?
- Co za bzdura – prychnął, odsuwając się ode mnie. – Ale znając cię, nie dasz mi spokoju, póki tam z tobą nie pójdę, prawda?
- Faktycznie dobrze mnie znasz – z aprobatą poklepałam go po ramieniu. – Chodźmy.
            Wampir westchnął, jakby miał wykonać najcięższą czynność w swoim życiu. Albo najbardziej uciążliwą. Odwrócił się i ruszył w kierunku salonu, a ja dreptałam za nim, uczepiwszy się jego rękawa.
- Czego chcesz od mojej bluzy?
- Wsparcia? Nie chcę się zabić po drodze.
- Niemożliwa – mruknął. – Puść.
- Naprawdę ci to przeszkadza? – zapytałam, zdziwiona. Nie myślałam, że zaledwie w jeden dzień mógł się zrobić tak nietykalski.
- Po prostu puść.
- No dobra… - bąknęłam, zawiedziona i zabrałam palce z materiału. Kiedy chciałam całkowicie cofnąć dłoń, poczułam, jak zaciska się na niej inna, większa i chłodniejsza. – Ayato?
- Jak już musisz się czegoś trzymać, to lepiej mnie, a nie moich ubrań.
            Uśmiechnęłam się szeroko i z zadowoleniem splotłam nasze palce. Ayato nic nie powiedział, ale też nie puścił mojej dłoni. Traktując to jako przyzwolenie, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- Ach, jakież to urocze – usłyszałam rozbawiony głos gdzieś nad naszymi głowami. – Macie zamiar skorzystać ze sprzyjającej dzięki braku prądu atmosfery?
- Ni…
- Nic ci do tego – przerwał mi Ayato.
- Jak to nic? – obruszył się jego brat. – Chyba mam prawo wiedzieć, czy zostanę wuj…
- Laito! – syknęłam. 
Odpowiedział mi chichot.
- Jak ja uwielbiam się z tobą drażnić, maleńka.
- Co za…
- Chciałaś kogoś znaleźć, nie? – szepnął do mnie Ayato. – Znalazłaś, więc nie marudź.
- Tak, tak. Hej, Laito, gdziekolwiek jesteś. Może stamtąd zleziesz i dołączysz do nas w salonie?
- Proponujesz mi trójkąt? Nie podejrzewałem cię o takie upodobania, maleńka.
            Miałam wielką ochotę, aby uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Przy tym wampirze naprawdę trzeba było uważać, co się mówi. Chociaż nawet wtedy, kiedy starałam się jak najostrożniej dobierać słowa, on i tak potrafił znaleźć do nich jakieś zboczone nawiązanie. Jego umysł musiał być strasznym miejscem.
- Nie. Wpadłam tylko na genialny pomysł, że moglibyśmy wszyscy razem spędzić trochę czasu.
- Natsuki po prostu boi się ciemności i nie chce być sama.
Drgnęłam na dźwięk kolejnego głosu. 
- No dzięki, Kanato – skrzywiłam się. Nie musiałeś tak otwarcie i na głos mi tego wytykać, dodałam już w myślach.
- Przecież to prawda. Mam rację, Teddy?
- Dobra! Nieważne z jakiego powodu chciałam was zebrać. Nie macie ochoty spędzić trochę czasu w rodzinnym gronie?
- W rodzinnym gronie? – odezwał się Subaru, tak jak jego przyrodni bracia pojawiając się znikąd i o mały włos nie przyprawiając mnie o zawał. – Chyba pomyliłaś domy.
- Też tak często myślę… - wymamrotałam do samej siebie. – Idziecie czy nie?
- W sumie, to chyba nie mam nic lepszego roboty – stwierdził Laito.
- Może być ciekawie – dodał Kanato.
- Ech, niech wam będzie – zgodził się z ociąganiem najmłodszy.
            Całą piątką udaliśmy się więc do salonu. Tam natknęliśmy się na drzemiącego na kanapie Shu. Przy okazji dowiedziałam się, dokąd udał się Ao, zwinięty w kłębek na klatce piersiowej swego pana. Zorientowałam się, że tam leżał, kiedy zdecydowałam się obudzić Shu. Początkowo, tuż po przebudzeniu wampir nie chciał się zgodzić na „spędzanie czasu w rodzinnym gronie” i kazał nam zostawić go w spokoju.
- Proooszę – starałam się brzmieć jak najbardziej przekonująco. – Nie bądź taki, Shu. 
- No dalej, zgódź się – poparł mnie Laito. – Zrób to dla naszej maleńkiej.
- Jesteście męczący – odrzekł jedynie blondyn. Mimo wszystko, nie opuścił pokoju.
- To znaczy, że z nami zostajesz? – zapytałam z nadzieją.
- To znaczy, że nie ruszam się z tej kanapy.
- Ha, sukces! A więc brakuje nam już tylko…
- Czy wyjaśni mi ktoś, co się tutaj dzieje?
- Reiji! – zawołałam triumfalnie. – Jak dobrze cię… słyszeć. Chcemy pospędzać trochę czasu wszyscy razem. Co ty na to?
- Spasuję.
- Chyba sobie żartujesz. Wszyscy inni się zgodzili!
- A ja nie.
- Reiji…
            Wspólnymi siłami, przy pomocy marudzenia oraz kilku gróźb, udało się nam przekonać Reijiego, aby również do nas dołączył. 
- To… co tak właściwie mamy robić? – przerwał chwilową ciszę Subaru.
- Na dobry początek może trochę tu rozświetlimy? – zaproponowałam. – Jestem pewna, że macie gdzieś jakieś świece czy coś.
- Kanato, czyń honory – zwrócił się Laito do swego brata.
- Czy ja ci wyglądam na żywą zapalniczkę? – zaprotestował tamten.
- Nie bądź taki~. Tobie to pójdzie najszybciej, więc czemu z tego nie skorzystać?
            Kanato wydał z siebie coś, co podejrzanie przypominało warknięcie, lecz już po krótkiej chwili mrok panujący w pomieszczeniu został rozproszony przez blask licznych świec. Szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałam, że jakieś już wcześniej były tam poustawiane.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się z ulgą, kiedy wreszcie mogłam normalnie widzieć swoje otoczenie. – Od razu lepiej!
            Jako, że Shu zajmował jedną z kanap, nasza szóstka rozsiadła się na pozostałych wolnych miejscach. Ayato zajął fotel, po czym przywołał mnie do siebie i posadził na swoich kolanach. Nie protestowałam.
- To co teraz? – odezwał się, gdy już wszyscy się rozlokowali.
- Teraz… Cóż, możemy na przykład w coś zagrać, skoro tyle nas jest.
- Niby w co? – zapytał Shu, głaszcząc swojego kota.
- Nie wiem, może… - Zastanawiałam się chwilę. – W butelkę?
Laito klasnął w dłonie z nagłym ożywieniem.
- W jaką wersję? Tą z całowaniem czy z rozbieraniem?
- Ani w jedną, ani w drugą! – zaoponowałam. – Czy tobie naprawdę tylko jedno w głowie? Poza tym, do takiej wersji potrzeba w miarę parzystej liczby przedstawicieli obu płci. Ja nie mam zamiaru się ze wszystkimi całować. – Poczułam, jak ramiona Ayato oplotły mnie ciasno w pasie. Coś czułam, że taka gra z jego powodu nie miałaby nawet szans przejść. I dobrze. – A wy chyba na tyle się nie kochacie, żeby okazywać tak sobie wzajemnie miłość.
Bracia Sakamaki skrzywili się z obrzydzeniem na samą sugestię.
- No właśnie. Tak więc, zagramy w zwykłe „prawda czy wyzwanie”. Ma ktoś pod ręką jakąś butelkę?

            Niedługo później siedzieliśmy już całą siódemką w kółku na dywanie. Pomachałam w powietrzu pustą butelką, którą mieliśmy grać.
- To kto zaczyna?
Laito podniósł rękę.
- Zgłaszam się na ochotnika. 
            Podałam mu więc butelkę. Przyglądałam się, jak obracała się wprawiona w ruch. W końcu zatrzymała się, z szyjką skierowaną w… moją stronę. Rudowłosy wampir uśmiechnął się promiennie.
- Prawda czy wyzwanie?
- Prawda.
- Ależ maleńka… - Wyglądał na zawiedzionego. – Prawda jest taka… dla frajerów.
- Prawda jest bezpieczna – odpowiedziałam, niezrażona.
- No dobrze – westchnął. Zastanawiał się przez chwilę, po czym ponownie uśmiechnął. – W takim razie powiedz, czy gdybym wam nie przeszkodził, rzeczywiście skorzystalibyście z tej atmosfery?
- Nie. Od początku chciałam was poszukać.
- Jaka szkoda… - mruknął, popychając butelkę w moją stronę. Posyłając mu mordercze spojrzenie, zakręciłam przedmiotem. Wskazał na siedzącego z zamkniętymi oczami najstarszego z braci.
- Prawda czy wyzwanie, Shu?
- Prawda – odparł, nawet na mnie nie patrząc.
- Więc może… Twoje ulubione danie? – palnęłam, czym zasłużyłam sobie wreszcie na dziwne spojrzenie blondyna.
- Stek. Krwisty.
            Gdy butelka przestała wirować, okazało się, że tym razem kolej padła na Laito. Shu uniósł jedynie pytająco brew.
- Wyzwanie.
Blondyn westchnął. 
- Przywołaj jakiegoś chowańca.
- Tylko tyle? – Laito splótł palce ze sobą i strzelił nimi demonstracyjnie. Następnie wyciągnął przed siebie prawą rękę i zagwizdał. Czekałam z zaciekawieniem na to, co się stanie. W mojej obecności jeszcze nigdy nie były wzywane żadne chowańce, więc bardzo mnie to interesowało. 
            Kiedy tak zastanawiałam się, co takiego przywoła Laito, do salonu wleciał ciemny kształt. Przemknął za moimi plecami, aż poczułam delikatny powiew i zgasił przy okazji jedną ze świec. Zatoczył kółko nad naszymi głowami, aby ostatecznie zawisnąć głową w dół na wyciągniętym ramieniu wampira. Na zakończenie, nietoperz wydał z siebie cichy pisk.
- Wow – powiedziałam, zafascynowana. – Nieźle.
            Laito posłał mi zadowolony uśmiech. Natomiast siedzący obok mnie Ayato prychnął, w ogóle nie poruszony.
- Nie ma czym się zachwycać. To było banalne. I przewidywalne. 
- Czyżby? – Jego brat po raz kolejny wprawił butelkę w ruch, a ta w dziwnym zbiegu okoliczności wskazała wprost na Ayato. – Co teraz powiesz, braciszku?
            Ayato pochylił się do przodu, patrząc na niego wyzywająco. Napięcie, jakie nagle pojawiło się w powietrzu, było wręcz namacalne. Wszyscy z zainteresowaniem obserwowali tę dwójkę.
- Wyzwanie.
- Tak myślałem. Wypuszczę mojego chowańca – oznajmił Laito, wskazując na zwierzątko uczepione rękawa jego koszuli. – A ty będziesz musiał go złapać.
Ayato zaśmiał się lekceważąco.
- Dajesz.
            Laito machnął ręką, co spowodowało, że nietoperz z piskiem poderwał się w powietrze. Gdy chłopak gwizdnął, stworzenie błyskawicznie opuściło pokój.
- Ruszaj, braciszku. 
            Nie musiał tego dwa razy powtarzać. Gdy Ayato zniknął, jego brat przeniósł wzrok na zegar wiszący na ścianie.
- Ciekawe, ile mu to zajmie~.

            Okazało się, że wystarczyło mu kilka minut. Przemoczony do suchej nitki, z nietoperzem trzepoczącym się w jego dłoniach, zajął swoje poprzednie miejsce. Laito zaklaskał.
- Brawo, braciszku. Ale trwało to chyba trochę długo, prawda?
- Zamknij się. Moja kolej.
            Od tego momentu rozpętała się zaciekła rywalizacja. Nawet Shu i Reiji, którzy wcześniej najbardziej się opierali zaczęli traktować to na poważnie. Już nikt poza mną nie wybierał prawdy, a kolejne wyzwania robiły się coraz bardziej wymyślne oraz trudne. Jakiś czas później, większość z braci miała przemoczone lub podniszczone ubrania, a po podłodze salonu walały się przeróżne przedmioty, poczynając od naczyń, na broni kończąc. Gra całkowicie wszystkich pochłonęła. 
- I sto – oznajmił Subaru, zrzucając z siebie Kanato pełniącego rolę obciążenia, z którym musiał wykonać sto pompek. Fioletowooki usiadł, posyłając mu oburzone spojrzenie i przyciskając do siebie Teddy’ego, którego futerko z brązowego stało się po ostatnim wyzwaniu różnokolorowe.
            W czasie, kiedy akurat rozmawiałam z Shu przywracającym do życia swój rozłożony na części odtwarzacz muzyki, Reiji zdążył wykonać zadanie powierzone mu przez Subaru i zakręcić butelką. Wskazała na mnie. Już miałam dokonać takiego samego wyboru, jak za każdym poprzednim razem, gdy chłopcy mi przerwali.
- Jako jedyna nie wzięłaś jeszcze wyzwania – wytknął mi Laito. – Zdecyduj się na nie chociaż raz.
            Bracia zadziwiająco zgodnie go poparli, a ja bezradnie przenosiłam wzrok z butelki na nich i z powrotem. W końcu poddałam się z ciężkim westchnięciem.
- W porządku. Niech będzie wyzwanie.
            Usta Reijiego ułożyły się w przebiegły uśmiech. Wstał i przyniósł mi stojącą wcześniej na stoliku filiżankę. Znajdował się w niej dziwnie pachnący, ciemny płyn.
- Wypij to.
- A co to tak właściwie jest? – zapytałam nieufnie.
- Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą. Pij.
- Ale nie zaszkodzi mi to?
- To się okaże.
            Spiorunowałam go wzrokiem. Stwierdziwszy, że nie mam innego wyjścia, uniosłam naczynie do ust i ostrożnie upiłam kilka łyków.
- Obrzydlistwo! – zawołałam, odstawiając filiżankę na podłogę. Zakaszlałam. Dziwna substancja paliła mnie w gardło i miała okropny smak. Co gorsza, miała też dziwne skutki. Obraz przed moimi oczami rozmazał się, potem wyostrzył gwałtownie. Następnie oślepiła mnie dziwna biel, a po niej nastąpił wybuch niezliczonych kolorów. Zamrugałam, oszołomiona. 
- To było… dziwne – wydukałam w końcu. 
- Nic ci nie jest? – spytał Ayato, marszcząc brwi.
- Nie – pokręciłam głową. – Chyba.
            Gra ruszyła dalej, a ja nagle zdałam sobie z czegoś sprawę. Podeszłam do okna i odsunęłam odrobinę ciężką zasłonę, aby wyjrzeć na zewnątrz.
- Burza się skończyła! – przekazałam reszcie. W tej samej chwili zaświecił się ogromny żyrandol zwisający z sufitu. Uśmiechnęłam się, zadowolona. – To co, koniec imprezki, nie?
Bracia Sakamaki obdarzyli mnie zaskoczonymi spojrzeniami.
- Chyba żartujesz! – zaprotestował Laito. – Gra dopiero zaczęła się rozkręcać!
- No właśnie, muszę się jeszcze zemścić – mruknął Kanato, wskazując na kolorowego misia. 
            Do nich dołączyły kolejne głosy. Wynikało z tego, że wszyscy zgodnie chcieli kontynuować zabawę, do której wcześniej mieli tak sceptyczne podejście.
- Więc nagle zmieniliście zdanie, co do spędzania wspólnie czasu? – zaśmiałam się, szczerze rozbawiona ich zachowaniem. – Dobra, w takim razie idę po coś do picia i jedzenia. Poczekajcie na mnie!
Kto by pomyślał, że zwykła gra w butelkę może tak wciągnąć szóstkę wampirów.