Z dziećmi Apollina był jeden problem. Były
głośne, pewne siebie, uparte i niezwykle pogodne. Okay, to trochę więcej niż jeden problem, ale w każdym razie w taki
właśnie sposób postrzegał je Nico. A przynajmniej jedno z nich — Willa
Solace’a.
Nico naprawdę nie rozumiał, dlaczego ten irytujący, niczym niezrażony heros postanowił uczepić się akurat niego. To nie tak, że Nico jakoś specjalnie starał się, żeby zniechęcić do siebie innych — zwykle wystarczało samo jego pochodzenie, by dobrowolnie trzymali się na dystans. Z jednej strony, gdzieś w głębi serca sprawiało mu to ból, ale z drugiej przynajmniej miał dzięki temu spokój. Tak to sobie tłumaczył. Dlatego nie pojmował fenomenu w postaci Willa, który wracał do niego niczym ciągle uśmiechnięty bumerang, to dopytując go o stan jego zdrowia, upewniając się, że nie używa „mrocznych mocy”, to znowu zapraszając do dołączenia do swojej drużyny w czasie różnego rodzaju gier. I nigdy, ale to nigdy nie uciekał wzrokiem, kiedy Nico posyłał mu swoje firmowe spojrzenie pod tytułem „jam jest syn Hadesa, zważaj na swe czyny i słowa”.