Tak więc, tak jak obiecałam dość szybko przezentuję wam następny rozdział. Mam nadzieję, że z powodu krótkiego czasu w jaki go napisałam, nie jest on gorszy od reszty. Muszę się również przyznać, że pisząc ten rozdział słuchałam w kółko "Scarborough Fair" xD Jeśli ktoś chciałby się wczuć, podaję wam tutaj melodię do tej piosenki, która była użyta jako soundtrack w Diabolik Lovers. I już nie przeciągając, zapraszam do czytania :3
https://www.youtube.com/watch?v=jf_vdwkEw5o
Pamiętnik wampirzycy
Następne kilka godzin
spędziłam w łóżku, wpatrując się tępo w sufit i starając się jakoś opanować,
kłębiące się w mojej głowie nieprzyjemne myśli. Bezskutecznie. Powracały wciąż
do mnie i to ze zdwojoną siłą niczym piłeczka rzucana o ścianę.
Na krótko, udało mi się zdrzemnąć. Lecz
po tym czułam się tylko jeszcze gorzej. Znów miałam ten sam sen. Biegłam
nieznanym, niekończącym się korytarzem, uciekając przed tajemniczym
prześladowcą, który na koniec mnie zabijał. Lub przynajmniej próbował. Ten
koszmar powracał do mnie ostatnimi czasy każdej nocy. Zawsze, gdy tylko
zaczynałam odpływać, przed moimi oczami pojawiał się mroczny korytarz. Za
każdym razem sen kończył się w tym samym momencie i za każdym razem budziłam
się po nim przerażona i zlana potem. Ten raz nie był wyjątkiem.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i
spojrzałam na zegar stojący na szafce nocnej. Złote wskazówki ustawiły się na
trzynastej siedem. Burczenie w brzuchu przypomniało mi, że od wczorajszej
kolacji nie miałam nic w ustach. Przełknęłam ślinę. Obiad dla mnie powinien już
być gotowy. Zsunęłam się niechętnie z łóżka. Pocieszała mnie nieco myśl, że
jeśli dobrze by poszło, to nie powinnam spotkać na swojej drodze żadnego
wampira, gdyż o tej porze przeważnie drzemały w swoich kątach.
W całym domu panowała niezmącona niczym
cisza. W kuchni odetchnęłam z ulgą. Nikt się nie przypałętał. Służby też
nigdzie nie było widać, chociaż na kuchennym blacie stała taca z przygotowanym
dla mnie posiłkiem. Naprawdę nie rozumiałam tutejszych pracowników. Niby byli,
ale tak jakby ich nie było. Posiłki zawsze były przygotowane na czas, dom
wysprzątany, ale nigdy nie było kogoś, komu można by było podziękować. Służba
pojawiała się dopiero na wezwanie. Chociaż z drugiej strony, może po prostu
obawiała się wampirów i wolała im nie podpaść.
Chwyciłam srebrną tacę i już miałam
wyjść z kuchni, gdy przy drzwiach pojawił się Ayato. Zaklęłam w myślach,
starając się nie zwracać na niego uwagi i najzwyczajniej go ominąć. Ten jednak
najwyraźniej miał gdzieś moje starania.
- Co jest, Naleśniku? – odezwał się, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. –
Unikasz mnie?
Żebyś wiedział. Zostaw mnie, nie jestem w
humorze.
Ignorując go ponownie spróbowałam wyjść, ale on złapał mnie za ramię.
Wciągnęłam ze świstem powietrze.
- Mówię do ciebie. Nie ignoruj mnie.
- Jestem głodna. Chcę w spokoju zjeść obiad – wysyczałam. – No, chyba, że
wolisz żebym umarła z głodu?
Uścisk na moim ramieniu zelżał, ale nie zniknął całkowicie. Szarpnęłam się,
uważając żeby nic nie pospadało z tacy.
- Zostaw mnie, proszę – szepnęłam, czując, że zaraz znowu mogę się rozpłakać.
Co za mazgaj ze mnie…
Ayato puścił moją rękę, mrucząc pod nosem coś, co zabrzmiało jak „Jeszcze
się policzymy”. Nim jednak zdążył powiedzieć lub zrobić cokolwiek więcej,
ruszyłam w kierunku schodów. Starałam się iść szybko, ale trzymać głowę wysoko
uniesioną.
Nie uciekam. Wycofuję się z godnością.
W pokoju ponownie opadłam na łóżko,
układając tacę na kolanach. Wpatrywałam się beznamiętnie w przygotowany posiłek
– grillowaną rybę, sałatkę ze świeżych warzyw i ryż. Danie wyglądało bardzo
apetycznie jak żywcem wyjęte z menu drogiej restauracji, ale moja ochota na
jedzenie gdzieś przepadła. Mimo to, sięgnęłam po srebrne sztućce. Mój wzrok
padł na nóż. Przez głowę przemknęła mi krótka myśl – sztylet z koszmaru.
Przełknęłam ciężko ślinę i zmusiłam się
do jedzenia. Niemalże nie czułam smaku tego co jem. Równie dobrze mogłabym żuć
karton. Sięgnęłam po picie, chcąc pozbyć się suchości w ustach. Ręka mi
zadrżała, napój zachlupotał w szklance, którą prawie upuściłam.
Krew. Krew. W szklance jest krew.
Potrząsnęłam szybko głową. To nie była krew tylko sok żurawinowy. Powoli
zaczynało mi już od tego wszystkiego odbijać.
Tacę z resztkami odstawiłam na szafkę
nocną i wróciłam do tkwienia w łóżku sam na sam ze swoimi myślami. Ruszyłam się
dopiero, gdy trzeba było zbierać się na wieczorne zajęcia. Założyłam mundurek i
zeszłam na dół. W limuzynie zajęłam swoje miejsce, a gdy tylko szofer odpalił
silnik, odwróciłam się do okna.
Przez całą drogę do i ze szkoły, jak
również na lekcjach i przerwach między nimi nie odezwałam się do nikogo ani
jednym słowem. Kiedy tylko się dało, unikałam braci i trzymałam się od nich
najdalej jak mogłam. Mimo to cały czas czułam na sobie ich uważne spojrzenia.
Obserwowali mnie.
Po powrocie, pierwszym miejscem, do
którego się udałam była biblioteka. Tak, to była prawdziwa, ogromna biblioteka,
ale taka przeznaczona jedynie dla mieszkańców rezydencji. Wsunąwszy się do
pomieszczenia, zamknęłam cicho drzwi, po czym oparłam się o nie i odetchnęłam
głęboko. Po dłuższej chwili oderwałam się od drewna i obeszłam cały pokój
wzdłuż i wszerz. Gdy upewniłam się, że nikogo nie ma w pobliżu, odetchnęłam z
ulgą.
Podeszłam do jednego z wielu regałów z
książkami i zaczęłam przesuwać wzrokiem po kolorowych grzbietach książek.
Musiałam znaleźć coś do czytania. Musiałam się jakoś oderwać od tego
wszystkiego. Powoli nie wytrzymywałam już natłoku myśli w mojej głowie.
Nie mając lepszego pomysłu sięgnęłam po tomik
„Romea i Julii” w skórzanej oprawie i ze złotymi literami układającymi się w
tytuł. Tak naprawdę nie miałam ochoty tego czytać.
- Lepsze to niż nic… - mruknęłam.
Gdy wysunęłam książkę, coś przykuło moją uwagę. Zza następnej książki, przy
samej ściance regału coś wystawało. Przesunęłam gruby tom nie zwracając nawet
uwagi na jego tytuł, a wtedy na półkę upadł zeszyt. Wyglądał na nieźle
wysłużony. Napisy na okładce wyblakły tak, że nie dało się ich odczytać. Kartki
w środku były pożółkłe. Nie zdążyłam go przejrzeć, gdyż drzwi otworzyły się i
ktoś wszedł do biblioteki. Spanikowałam zupełnie jakbym została
przyłapana na gorącym uczynku. Nie przemyślawszy tego dobrze, wsunęłam zeszyt
wraz z tomem „Romea i Julii” do torby i wyjrzałam ostrożnie zza regału. Osobą,
która weszła po mnie do biblioteki okazał się być Shu. Gdy ten tylko odwrócił
się do mnie plecami, przemknęłam szybko do wyjścia.
Z przyspieszonym biciem serca, ułożyłam
tajemniczy zeszyt na swoich kolanach. Czułam, że nie powinnam go zabierać, a
tym bardziej otwierać i czytać. Mimo to, jakiś wewnętrzny głosik w mojej głowie
powtarzał „Otwórz go, otwórz, no dalej!
Zrób to!”. Przełknęłam ślinę i otarłam spocone dłonie o materiał mundurku.
Zerknęłam na drzwi swojego pokoju, obawiając się, że ktoś mnie przyłapie.
- A zresztą… to tylko głupi zeszyt – wzruszyłam ramionami i otworzyłam go na
pierwszej stronie.
Pożółkła kartka podpisana była starannym, ozdobnym pismem. Wytężyłam wzrok,
próbując rozszyfrować wyblakłe litery. Kiedy mi się to udało, wstrzymałam
oddech i otworzyłam szerzej oczy.
- Cordelia… - wyszeptałam niemal niedosłyszalnie. W tej samej chwili zegar
wybił północ.
- Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe…cholera jasna, niemożliwe! – szeptałam,
kręcąc się w kółko po pokoju, gdy po domu wciąż roznosiło się bicie zegara.
Możliwe. Dobrze wiesz, że tak. Co w tym
takiego niezwykłego?, odezwał się głos w mojej głowie.
- Cholera. Nie, nie, nie. Nie powinnam była ruszać tego przeklętego zeszytu.
Trzeba było wziąć tą książkę i po prostu stamtąd wyjść.
Uspokój się, to tylko zeszyt. Nic ci się
nie stanie.
- A co jeśli tak? – przygryzłam wargę. – No pięknie, teraz już nawet gadam
sama ze sobą.
Zachciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Moje spojrzenie padło na wciąż
otwarty zeszyt, porzucony na moim łóżku. Szybkim ruchem zgarnęłam go i wsunęłam
z powrotem do swojej torby. Obiecałam sobie, że następnego dnia odniosę go do
biblioteki i odłożę na miejsce.
- Nie powinnam była go ruszać… - powtarzałam w kółko, nawet gdy kładłam się już
do łóżka.
Zacisnęłam powieki i spróbowałam zasnąć.
Nadaremnie. Nie dany miał mi być sen. Nie pomagało obracanie się, odkrywanie i
przykrywanie na zmianę, zmienianie pozycji czy też strony łóżka. Po dwóch
godzinach bezskutecznego rzucania się po materacu dałam sobie spokój. Tej nocy
Ayato mnie nie odwiedził.
Siedząc na łóżku i wsłuchując się w
ciche tykanie zegara, nabrałam nagłej ochoty na spacer. Stwierdziłam, że może
świeże powietrze pomoże mi później zasnąć. Narzuciłam więc bluzę na koszulę
nocną i po cichu wymknęłam się do ogrodu. Jak zwykle o tej porze wyglądał
tajemniczo, a zarazem pięknie. Liczne krzaki róż kusiły pięknem swych kwiatów
oraz słodkim, cudownym zapachem, od którego mogło zakręcić się w głowie. Nocna
cisza przerywana była jedynie pluskiem wody w fontannie.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza i ruszyłam wolno przez ogród. Naszła mnie ochota
na śpiewanie, więc otworzyłam usta, z których popłynęły słowa ballady:
Jeśli
targ w Scarborough odwiedzić chcesz
Pietruszko, szałwio, rozmarynie i tymianku
Temu co tam mieszka, przypomnijcie mnie
Kiedyś miał on moją prawdziwą miłość
Powiedzcie,
żeby utkał mi koszulę z lnu
Pietruszko, szałwio, rozmarynie i tymianku
Bez żadnych szwów ani pracy igłą
Wtedy zostanie moją prawdziwą miłością
Powiedzcie
mu aby znalazł dla mnie akr lądu
Pietruszko, szałwio, rozmarynie i tymianku
Pomiędzy słoną wodą a morskim pasmem
Wtedy zostanie moją prawdziwą miłością
Powiedzcie
mu aby skosił to sierpem ze skóry
Pietruszko, szałwio, rozmarynie i tymianku
I niech to wszystko zbierze w bukiet z wrzosem
Wtedy zostanie moją prawdziwą miłością
Jeśli
targ w Scarborough odwiedzić chcesz
Pietruszko, szałwio, rozmarynie i tymianku
Temu co tam mieszka, przypomnijcie mnie
Kiedyś miał on moją prawdziwą miłość*
Zamrugałam zaskoczona
i rozejrzałam się zdziwiona. Nie wiedziałam, kiedy znalazłam się nad jeziorem.
Kiedy zamilkłam, zdałam sobie sprawę, że wszystko ucichło. Wokół mnie panowała martwa
cisza. Wszystko jakby zastygło w czasie.
Chwila, skąd ja znam tą piosenkę?
Nie pamiętałam bym kiedykolwiek uczyła się jej słów, a mimo to…
Przed oczami pojawił mi się obraz Kanato. Tak, to on to kiedyś śpiewał.
Jednakże skąd ja ją znałam?
- Co ty tu robisz o tej porze? – usłyszałam za sobą znajomy głos.
Przymknęłam oczy.
- Czego chcesz? – moje słowa zaskoczyły mnie samą. Wypadły ostrzej niż chciałam.
- Powinnaś być w swoim pokoju.
- Od kiedy masz prawo do rozkazywania mi? – prychnęłam.
- Należysz do nas. Jesteś zdana na naszą łaskę. Twoje życie zależy od…
No właśnie. Znowu to samo. Znowu traktuje
cię jak przedmiot. Zawsze tak o tobie
myślał. Nie jesteś dla niego niczym więcej jak zwykłą zabawką, odezwał się ten
irytujący głos w mojej głowie.
Nie wytrzymałam. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Ayato.
- Jestem zdana na waszą łaskę? Moje życie od was zależy? – tajemnicza
wściekłość przejęła nade mną władzę. – Więc równie dobrze mógłbyś mnie zabić,
prawda? Więc czemu tego nie zrobisz? No, proszę! Dalej, zrób to! Zabij bezbronną dziewczynę. Nie ma
żadnej rodziny, więc co za problem? Nikt
się nawet nie zorientuje. Nikomu nie
będzie jej brakowało. Proszę bardzo, możesz to zrobić tu i teraz. I będzie po
problemie. Bo po co się z nią dłużej męczyć?
Czułam się jakby mówił to ktoś inny,
chociaż to ja poruszałam ustami. Te słowa, te myśli nie należały do mnie.
Ayato postąpił kilka kroków do przodu, w
jego zielonych oczach lśniła złość. Nie cofnęłam się. Myślałam, że coś zrobi. Mógł coś zrobić. Mógł mnie tam zabić i
nikt by się nie zorientował. Mógł mnie po prostu popchnąć, spadłabym z pomostu,
utopiłabym się. Wiedział, że nie potrafiłam pływać.
Zamknęłam oczy. Czułam łzy spływające po
moich policzkach. Czekałam na cios, który nie nadszedł. Gdy otworzyłam oczy,
jego już nie było.
Coś zakłuło mnie w piersi. Ponownie
odwróciłam się w stronę jeziora. Moją uwagę przykuła barwa księżyca,
odbijającego się w ciemnej, nieruchomej tafli. Zadrżałam.
Kiedy opuściłam wzrok, znowu stało się to samo. Na moich oczach woda w jeziorze
przemieniła się w krew.
W mojej głowie rozległ się śmiech.
Okropny, złowieszczy śmiech, wibrujący i przyprawiający o ból głowy. Z jękiem
pomasowałam skronie. Oderwałam wreszcie wzrok od normalnej już wody i wróciłam
do domu z bolącą głową oraz sercem.
* Scarborough Fair – tradycyjna angielska
ballada. To właśnie ją Kanato jako dziecko śpiewał swojej matce.