Ariana | Blogger | X X

środa, 30 lipca 2014

Versatile Blogger Award

Okaaay, no to jedziemy z tym koksem:

Co należy zrobić będąc nominowanym?

1. Podziękować osobie, która cię nominowała.
No więc, bardzo dziękuję Pati Blue oraz Setsu Asakurze :3 Miło mnie zaskoczyłyście ^^

2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award na swoim blogu.
Ta-daam!




3. Ujawnić siedem faktów o sobie.
  • Po wakacjach rozpoczynam naukę w pierwszej klasie liceum
  • Jestem otaku ~(^w^)~
  • Jeśli chodzi o muzykę, to najwięcej słucham rock'a oraz japońskiej muzyki (openingi i endingi z anime, character songs, Valshe, Nano, Kradness, Reol, Mamoru Miyano itp.)
  • Lubię koty :3
  • Wielbię Mamoru Miyano i Kamiyę Hiroshi (oraz większość postaci, którym udzielają głosów) <3
  • Czytam dużo książek
  • Jestem niską (nawet bardzo) z lekka pokręconą osóbką .-.

4. Nominować siedem lub więcej blogów.
Oj, z tym będzie ciężko. Mogę nominować tylko trzy blogi, które znam i polecam:
http://kyonokoko.blogspot.com/
http://kuroshitsuji-iii-fanfic.blogspot.com/
http://nowa-opowiesc.blogspot.com/

P.S.  6 rozdział Diabolik Lovers pojawi się już niedługo :3

czwartek, 17 lipca 2014

Diabolik Lovers: Rozdział 5

I oto jest: 5 rozdział DL! Jeśli chodzi o nominacje (dziękuję za nie) to zajmę się nimi niedługo. A teraz zapraszam do czytania :3


Załamanie

 Następny dzień był jeszcze gorszy. Stałam się wrakiem człowieka. Pustą skorupą. Własnym cieniem. Cały dzień chodziłam jak we śnie. Nie rejestrowałam, co się do mnie mówiło, często zdarzały mi się chwile, w których po prostu odpływałam i gapiłam się pustym wzrokiem w jakiś punkt. Nie jadłam, miałam jedynie okropne palące pragnienie, którego nie ugaszał żaden napój. Praktycznie nic nie czułam, byłam wyprana z emocji. Nie byłam w stanie na niczym skupić myśli, gdyż w mojej głowie wciąż odzywał się ten nieznośny, irytujący głos. Wiedziałam, że skądś go znam, ale za nic nie potrafiłam skojarzyć skąd.
 W dalszym ciągu unikałam jak tylko mogłam wszystkich braci. Nie wiedziałam czemu, ale gdy tylko na jakiegoś się natykałam, nabierałam nieuzasadnionej ochoty na kłótnię.
 Wieczorem, po powrocie ze szkoły, postanowiłam przygotować sobie herbatę. Miała być to kolejna próba pozbycia się uciążliwego bólu gardła jak i pragnienia. Mechanicznymi ruchami włączyłam czajnik, ustawiłam białą filiżankę na blacie i wrzuciłam do niej jedną z torebek ulubionej herbaty Reijiego. Sięgnęłam po czajnik, pochylając go nad filiżanką. Gdy tylko gorąca woda zaczęła wlewać się do naczynia, po kuchni rozniósł się cudowny aromat.
 W mojej głowie po raz kolejny rozległ się dziwny szum. Wpatrywałam się nieprzytomnie w naczynię, w którym przebrała woda i wyciekała teraz na kuchenny blat, a stamtąd na podłogę.
 Ocknęłam się dopiero, gdy usłyszałam za plecami coś na kształt tłumionego śmiechu. Odstawiłam czajnik i odwróciłam się powoli. Przede mną stał Kanato z uśmieszkiem błąkającym się po jego twarzy.
- Oparzyłaś się? – zapytał, przechylając głowę na bok.
- O czym ty…?
 Zamrugałam kilkakrotnie, po czym spojrzałam na swoje dłonie. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na zaczerwienioną skórę. Ku mojemu zdziwieniu, nie czułam bólu. Tymczasem Kanato chwycił mnie za jedną z dłoni, unosząc ją do swojej twarzy. Przesunął językiem po mojej skórze i mruknął:
- Jesteś taka nieuważna… kiedyś możesz zrobić sobie krzywdę.
 Normalnie w takiej sytuacji wzdrygnęłabym się, wyrwała rękę i rzuciła jakąś błyskotliwą uwagę. Jednak w tamtej chwili po prostu wpatrywałam się w niego, niewzruszona. Co dziwniejsze, zdobyłam się nawet na sarkastyczny uśmieszek.
- Zaśpiewaj, mała ptaszyno – odezwałam się, jednak po raz kolejny miałam wrażenie, że słowa nie należą do mnie; że wypowiada je ktoś  inny. Bo naprawdę, nie wiedziałam, czemu tak powiedziałam.
 Kanato patrzył na mnie z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. W następnej chwili wybuchł charakterystyczną dla niego złością. Jego ręka wystrzeliła niczym wąż rzucający się na ofiarę. Zacisnął kurczowo palce na moim gardle, skutecznie odcinając mi dopływ powietrza. Ten atak podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Otrzeźwiałem, ale było już za późno. Próbując się uwolnić z morderczego uścisku, boleśnie uderzyłam w meble za sobą. Filiżanka przewróciła się, wylewając swoją zawartość, po czym stoczyła się z blatu i rozbiła w drobny mak u moich stóp.
 Poślizgnęłam się i runęłam na mokre kafelki. Kanato nie uwolnił mnie ze swojego uścisku. Kucając nade mną, z palcami wciąż zaciśniętymi na mojej szyi, wolną dłonią odsunął materiał koszulki, którą miałam na sobie i wgryzł się w skórę na moim barku. Czułam łzy, spływające po moich policzkach. Poruszałam bezgłośnie ustami, bezskutecznie walcząc o oddech.
- Co się tu dzieje? – usłyszałam głos Reijiego, dochodzący jakby z oddali. – Kanato, dosyć.
 Niemalże od razu fioletowowłosy się wycofał. Podniósł z podłogi Teddy’ego, uśmiechając się do mnie. Usiadłam gwałtownie, pocierając obolałe gardło i biorąc łapczywe oddechy.
- Ile razy mam mówić, żebyście takie rzeczy robili w swoich pokojach? – Reiji zgromił wzrokiem Kanato, który właśnie mijał go w drzwiach. Następnie odwrócił się w moją stronę. – A ty… przywróć się do porządku.
 Gdy podniosłam się z podłogi, w kuchni już pojawiła się służba wezwana na rozkaz Okularnika. Przyglądałam się przez chwilę jak sprzątaczki uwijały się, zbierając porcelanowe odłamki i wycierając mokre plamy, po czym wyszłam z kuchni. Przeszła mi jakoś ochota na herbatę.

 Chwilę później, gdy wchodziłam po schodach, poczułam jak kręci mi się w głowie. Przytrzymałam się szybko barierki i przełknęłam ślinę walcząc z mdłościami. Ból rozsadzał mi czaszkę, przed oczami widziałam ciemne plamy. Wzięłam kilka głębszych oddechów, a świat przestał wirować. Jednak wtedy zauważyłam szkarłatne ślady na dywanie. Krew wyglądała na świeżą. Niewiele myśląc, ruszyłam w kierunku, który wskazywały rozległe kałuże.
 Na piętrze, czerwonych śladów było jeszcze więcej. Nie tylko na podłodze, ale również na ścianie. Zupełnie jakby ktoś się o nią otarł lub opierał. Bezmyślnie szłam dalej, aż dotarłam do dość osobliwych drzwi. Zwieszały się z nich bowiem liczne, grube łańcuchy pozapinane szczelnie na kłódki. To dotąd prowadziły ślady krwi.
 Wyciągnęłam niepewnie rękę i musnęłam delikatnie palcami jeden z łańcuchów. Wzdłuż mojego ramienia powędrował ból, zupełnie jakby poraził mnie prąd. Cofnęłam się szybko. Chciałam już stamtąd odejść, jednak głos w mojej głowie mi na to nie pozwalał. Nie mogłam ruszyć się z miejsca. W uszach mi szumiało, czułam jakby ktoś wbijał mi rozgrzane do czerwoności szpilki w głowę. W dodatku niespodziewany ból przeszył moją klatkę piersiową. Zatoczyłam się do tyłu, wpadając na ścianę.
- Co ty tu robisz? – odezwał się cichy, jakby znużony głos z drugiego końca korytarza. – Nie powinno cię tu być.
 Spojrzałam nieprzytomnie na blondyna. Wpatrywał się we mnie swymi błękitnymi oczami jakby chciał przewiercić mnie spojrzeniem na wylot. Nie potrafiłam nic odczytać z jego twarzy. Musiałam wyglądać jak idiotka, gapiąc się na niego oparta o ścianę, dysząc i przyciskając dłonie do klatki piersiowej.
- Nie powinno cię tu być – powtórzył.
 W jego głosie wyczułam nutę ponaglenia, chociaż on sam nie ruszył się nawet z miejsca.
 Przełknęłam głośno ślinę i skinęłam głową. Starając nie myśleć się o bólu, tajemniczym pokoju i śladach krwi (które, tak na marginesie, nagle zniknęły) oderwałam się od ściany. Nogi miałam jak z waty, ledwo nimi poruszałam. Shu westchnął cicho, pojawiając się obok mnie.
- Jesteś naprawdę za bardzo kłopotliwa… - mruknął, łapiąc mnie za ramię.
 Byłam pewna, że zaraz mnie ugryzie, jednak okazał nie być się zbytnio zainteresowany moją krwią. Zamiast tego odeskortował mnie aż do korytarza, w którym znajdowały się drzwi do mojego pokoju. Naciskając klamkę wciąż czułam na sobie jego spojrzenie.

 Zamknąwszy się w pokoju, opadłam na pufę, stojącą przed toaletką. Przycisnęłam pięści do oczu.
- Jestem żałosna – mruknęłam do siebie.
Nie jesteś skarbie, to oni są żałośni.
- Och, zamknij się na litość boską – jęknęłam, podnosząc głowę.
 Spojrzałam w lustro, jednak zamiast swojego odbicia, zobaczyłam twarz, którą wolałam raz na zawsze zapomnieć. Zresztą pewnie tak jak większość mieszkańców tej rezydencji.
 Czerwone usta wygięły się w uśmiechu, a jadowicie zielone oczy wpatrywały się prosto w moje. Nie odwróciłam wzroku.
- Czego chcesz? – warknęłam. – Daj mi święty spokój.
Przecież wiesz, że to niemożliwe. Nie możesz istnieć beze mnie, tak samo jak ja nie mogę istnieć bez ciebie. Czy nie lepiej się pogodzić i stworzyć zgodną jedność?
- W życiu. Nie pozwolę byś znowu przejęła kontrolę. Nie pozwolę ci ich skrzywdzić. Nie pozwolę…
 Śmiech przeszył moją głowę. Skrzywiłam się. Chciałam zasłonić uszy, jednak wiedziałam, że to nic nie da.
Nie rozśmieszaj mnie, skarbie. Skrzywdzić  i c h? Lepiej zastanów się kto tu kogo krzywdzi.
- Przestań – syknęłam.
Szóstka sadystyczny braciszków z bożej łaski, Cordelia kontynuowała, nie zwracając uwagi na moje protesty. Wszyscy kierują się tylko ohydnymi prymitywnymi potrzebami.
- Zamknij się – zacisnęłam zęby, pochylając głowę.
Na przykład taki Shu. Nic go nie obchodzi, a już w szczególności to, co się z tobą stanie. Jest zbyt leniwy by cokolwiek zrobić, zbyt egoistyczny,  by przejął go twój los. Jesteś dla niego tylko męczącym kłopotem, którego wolałby się pozbyć.
- Nieprawda, on… nie pozwolił mnie zabić.
Reiji. Jego tym bardziej nie obchodzisz. Cały czas cię krytykuje. Odczuwa co do ciebie jedynie pogardę. Patrzy na ciebie z obrzydzeniem. Jesteś dla niego przykrym obowiązkiem.
- Ale on mnie wyleczył.
Subaru, kontynuowała niezniechęcona. Udaje twojego przyjaciela. Jest fałszywy. Nie udało mu się uratować jego matki, więc próbuje to sobie jakoś zrekompensować. Kiedy już dostatecznie mu zaufasz, wykorzysta cię i zabije.
- To nieprawda! – krzyknęłam, kręcąc głową. Piekące łzy zbierały się pod moimi powiekami.
Kanato to rozpieszczone, przerośnięte dziecko. Typowy nieudacznik. Gdy tylko coś nie pójdzie po jego myśli, wyładowuje się na tobie. Tym właśnie dla niego jesteś -kozłem ofiarnym.
- To twój syn! Jak możesz tak o nim mówić?!
Raito to największy, najohydniejszy zboczeniec. Jego życie kręci się wokół seksu. A ty? Kolejna ofiara do kolekcji. Jedyne na czym mu zależy to odebranie twojego dziewictwa i wychłeptanie twojej krwi do ostatniej kropli.
- Dość!
Ayato. Okropny, złowieszczy śmiech Cordelii ponownie rozbrzmiał w mojej głowie. Ayato, Ayato, mój ukochany syn marnotrawny… Niczego nie potrafi porządnie zrobić. Postrzega cię jako kolejną zabawkę. Nic poza tym. Uprzedmiotawia cię. Gdy mu się znudzisz, porzuci cię jak, no cóż, zepsutą zabawkę. Jednak nie powinnaś liczyć na tak dobre zakończenie. Bardziej prawdopodobne jest, że zabije cię lub zostawi gdzieś ledwo żywą byś skonała w męczarniach, w samotności. N i c  g o  n i e  o b c h o d z i s z.
 Jej słowa wwiercały się w moją czaszkę, zalewając mnie kolejną falą bólu, nie tylko głowy, ale też serca. Zerwałam się z miejsca. Słone łzy spływały po moich policzkach.
- Przestań, przestań, przestań! ZAMKNIJ SIĘ!
 Sięgałam po najbliższe przedmioty, takie jak poduszka, tubka z kremem, pusty kartonik po soku, rzadko używane przybory do makijażu i ciskałam nimi kolejno w lustro. Na gładkiej powierzchni pojawiło się kilka rys, jednak uśmiechnięta twarz wampirzycy nie zniknęła.
 Złapałam się za głowę, stojąc po środku pokoju, gdy Cordelia znów się zaśmiała. Miałam dość. Miałam serdecznie dość jej i tego wszystkiego. Chciałam żeby zniknęła, żeby wszystko wróciło do normalności.
Ah, prawda boli? Jest jednak jeden sposób na przerwanie tego. Na wyzwolenie się, na zemstę, na zakończenie twojego horroru. Wiesz co robić, prawda?
- Wiem co robić – odpowiedziałam jej jak echo, beznamiętnym głosem.

 Wysunęłam jedną z szuflad szafki nocnej i przerzuciłam jej zawartość. Wreszcie natrafiłam na niewielki przedmiot zawinięty w kawałek materiału. Odwinęłam go i ostrożnie przesunęłam palcami po wąskiej rękojeści, szlachetnych kamieniach, a w końcu po chłodnym ostrzu. W połyskującej srebrnej powierzchni widziałam własne odbicie. Zacisnęłam pewnie dłoń na rękojeści sztyletu, który był śmiertelną bronią przeciwko wampirom.
  Nie byłam pewna, czy Subaru wiedział, że sztylet ponownie znalazł się w moim posiadaniu. Uśmiechnęłam się lekko, zawijając z powrotem broń w materiał.
- Przepraszam, Subaru.
 Wsunęłam sztylet za pasek spódnicy, starannie zasłaniając go górną częścią mundurka. Paradowanie z odsłoniętą bronią po całej posiadłości nie było raczej dobrym pomysłem.
 Otworzyłam drzwi i wyjrzałam na korytarz. Pusto. Droga wolna. Wzięłam głęboki oddech żeby uspokoić bijące szaleńczo serce i pomknęłam przed siebie najciszej jak potrafiłam. Musiałam zrobić to jak najszybciej, nie mogłam czekać.
 Wypadłam z domu wprost w chłodną noc. Nie przejmowałam się zimnem. Mijałam liczne krzaki róż, biegnąc wzdłuż linii drzew. Zatrzymałam się dopiero nad jeziorem. Wzięłam głęboki wdech jak przed nurkowaniem. Wypuściłam powoli powietrze przez drżące usta i obejrzałam się za siebie. Nikogo nie było widać. Jednak musiałam się spieszyć. Ruszyłam pomostem.
Czerwona, ogromna tarcza księżyca zawisła dokładnie nad jeziorem. Wiejący wiatr marszczył ciemną taflę. Gdzieś między drzewami ciszę rozdarł przeraźliwy ptasi skrzek.
 Zatrzymałam się na końcu pomostu i spojrzałam w dół. Na pomarszczonej powierzchni moje odbicie przybrało niewyraźny kształt Cordelii. Zdawało się, że wampirzyca wyciągała do mnie rękę.
Dlaczego przyszłaś w to miejsce? Nikogo tu nie ma.
- I o to chodzi.
 Wysunęłam sztylet i rozsupłałam materiał, w który był zawinięty. Zacisnęłam drżące dłonie na chłodnej rękojeści. Sztylet choć lekki ciążył mi w dłoniach, chłód metalu parzył skórę.
 Znów śmiech. Szaleńczy, niebezpieczny, tryumfujący.
Och, skarbie. Myślisz, że mi uciekniesz? Głupia dziewucha.
- Dość szybko zmieniasz zdanie na temat innych.
 Ból ponownie zakłuł mnie w głowę, gdy próbowałam zagłuszyć głos wampirzycy, rozchodzący się po niej, wibrujący w skroniach.
 Skupiłam swoją uwagę na ostrzu. Już raz to zrobiłam. Chociaż mimo wszystko popełnienie samobójstwa nie jest takie łatwe.
 Pomyślałam o rodzeństwie Sakamaki. O Shu i jego zamiłowaniu do muzyki. O Reijim, za którym, no cóż, niezbyt przepadałam. O Kanato i jego nieodłącznym misiu. O Raito i jego zboczonych zapędach. O Subaru, który okazał się nieoczekiwanym przyjacielem. I wreszcie o Ayato, co do którego nie byłam pewna swoich uczuć. Zamykając oczy, przywołałam w pamięci jego obraz. Serce załomotało mi boleśnie w piersi.
 Pomyślałam również o swojej rodzinie, o moim zastępczym ojcu, o biologicznych rodzicach, których nigdy nie poznałam. O przyjaciołach, których musiałam opuścić, kiedy przeprowadziłam się do rezydencji.
 Nie powstrzymywałam już łez, które spływały obficie po mojej twarzy i skapywały na lśniące ostrze.
- Przez ten tydzień wypłakałam się za wszystkie czasy – stwierdziłam drżącym głosem, uśmiechając się przy tym krzywo.
 Zerknęłam na obraz Cordelii na wodzie. Jej twarz na ułamek sekundy wykrzywiła złość, szybko zastąpiona przez uśmiech.
Nie zrobisz tego. Nie odważysz się.
- Przekonamy się?
Uniosłam sztylet, obracając go ostrzem w swoją stronę.
Nie możesz…
- Nie dam ci wygrać.
Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Wiesz o tym.
- Odwal się.
Usłyszałam gdzieś za sobą krzyk, ale było już za późno.
- Przepraszam – uśmiechnęłam się po raz ostatni, po czym pchnęłam sztylet w swoją pierś.


czwartek, 10 lipca 2014

Diabolik Lovers: Rozdział 4

Tak więc, tak jak obiecałam dość szybko przezentuję wam następny rozdział. Mam nadzieję, że z powodu krótkiego czasu w jaki go napisałam, nie jest on gorszy od reszty. Muszę się również przyznać, że pisząc ten rozdział słuchałam w kółko "Scarborough Fair" xD Jeśli ktoś chciałby się wczuć, podaję wam tutaj melodię do tej piosenki, która była użyta jako soundtrack w Diabolik Lovers. I już nie przeciągając, zapraszam do czytania :3
https://www.youtube.com/watch?v=jf_vdwkEw5o

Pamiętnik wampirzycy

 Następne kilka godzin spędziłam w łóżku, wpatrując się tępo w sufit i starając się jakoś opanować, kłębiące się w mojej głowie nieprzyjemne myśli. Bezskutecznie. Powracały wciąż do mnie i to ze zdwojoną siłą niczym piłeczka rzucana o ścianę.
 Na krótko, udało mi się zdrzemnąć. Lecz po tym czułam się tylko jeszcze gorzej. Znów miałam ten sam sen. Biegłam nieznanym, niekończącym się korytarzem, uciekając przed tajemniczym prześladowcą, który na koniec mnie zabijał. Lub przynajmniej próbował. Ten koszmar powracał do mnie ostatnimi czasy każdej nocy. Zawsze, gdy tylko zaczynałam odpływać, przed moimi oczami pojawiał się mroczny korytarz. Za każdym razem sen kończył się w tym samym momencie i za każdym razem budziłam się po nim przerażona i zlana potem. Ten raz nie był wyjątkiem.
 Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na zegar stojący na szafce nocnej. Złote wskazówki ustawiły się na trzynastej siedem. Burczenie w brzuchu przypomniało mi, że od wczorajszej kolacji nie miałam nic w ustach. Przełknęłam ślinę. Obiad dla mnie powinien już być gotowy. Zsunęłam się niechętnie z łóżka. Pocieszała mnie nieco myśl, że jeśli dobrze by poszło, to nie powinnam spotkać na swojej drodze żadnego wampira, gdyż o tej porze przeważnie drzemały w swoich kątach.
 W całym domu panowała niezmącona niczym cisza. W kuchni odetchnęłam z ulgą. Nikt się nie przypałętał. Służby też nigdzie nie było widać, chociaż na kuchennym blacie stała taca z przygotowanym dla mnie posiłkiem. Naprawdę nie rozumiałam tutejszych pracowników. Niby byli, ale tak jakby ich nie było. Posiłki zawsze były przygotowane na czas, dom wysprzątany, ale nigdy nie było kogoś, komu można by było podziękować. Służba pojawiała się dopiero na wezwanie. Chociaż z drugiej strony, może po prostu obawiała się wampirów i wolała im nie podpaść.
 Chwyciłam srebrną tacę i już miałam wyjść z kuchni, gdy przy drzwiach pojawił się Ayato. Zaklęłam w myślach, starając się nie zwracać na niego uwagi i najzwyczajniej go ominąć. Ten jednak najwyraźniej miał gdzieś moje starania.
- Co jest, Naleśniku? – odezwał się, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Unikasz mnie?
Żebyś wiedział. Zostaw mnie, nie jestem w humorze.
Ignorując go ponownie spróbowałam wyjść, ale on złapał mnie za ramię. Wciągnęłam ze świstem powietrze.
- Mówię do ciebie. Nie ignoruj mnie.
- Jestem głodna. Chcę w spokoju zjeść obiad – wysyczałam. – No, chyba, że wolisz żebym umarła z głodu?
Uścisk na moim ramieniu zelżał, ale nie zniknął całkowicie. Szarpnęłam się, uważając żeby nic nie pospadało z tacy.
- Zostaw mnie, proszę – szepnęłam, czując, że zaraz znowu mogę się rozpłakać.
Co za mazgaj ze mnie…
Ayato puścił moją rękę, mrucząc pod nosem coś, co zabrzmiało jak „Jeszcze się policzymy”. Nim jednak zdążył powiedzieć lub zrobić cokolwiek więcej, ruszyłam w kierunku schodów. Starałam się iść szybko, ale trzymać głowę wysoko uniesioną.
Nie uciekam. Wycofuję się z godnością.
 W pokoju ponownie opadłam na łóżko, układając tacę na kolanach. Wpatrywałam się beznamiętnie w przygotowany posiłek – grillowaną rybę, sałatkę ze świeżych warzyw i ryż. Danie wyglądało bardzo apetycznie jak żywcem wyjęte z menu drogiej restauracji, ale moja ochota na jedzenie gdzieś przepadła. Mimo to, sięgnęłam po srebrne sztućce. Mój wzrok padł na nóż. Przez głowę przemknęła mi krótka myśl – sztylet z koszmaru.
 Przełknęłam ciężko ślinę i zmusiłam się do jedzenia. Niemalże nie czułam smaku tego co jem. Równie dobrze mogłabym żuć karton. Sięgnęłam po picie, chcąc pozbyć się suchości w ustach. Ręka mi zadrżała, napój zachlupotał w szklance, którą prawie upuściłam.
Krew. Krew. W szklance jest krew.
Potrząsnęłam szybko głową. To nie była krew tylko sok żurawinowy. Powoli zaczynało mi już od tego wszystkiego odbijać.
 Tacę z resztkami odstawiłam na szafkę nocną i wróciłam do tkwienia w łóżku sam na sam ze swoimi myślami. Ruszyłam się dopiero, gdy trzeba było zbierać się na wieczorne zajęcia. Założyłam mundurek i zeszłam na dół. W limuzynie zajęłam swoje miejsce, a gdy tylko szofer odpalił silnik, odwróciłam się do okna.
 Przez całą drogę do i ze szkoły, jak również na lekcjach i przerwach między nimi nie odezwałam się do nikogo ani jednym słowem. Kiedy tylko się dało, unikałam braci i trzymałam się od nich najdalej jak mogłam. Mimo to cały czas czułam na sobie ich uważne spojrzenia. Obserwowali mnie.

 Po powrocie, pierwszym miejscem, do którego się udałam była biblioteka. Tak, to była prawdziwa, ogromna biblioteka, ale taka przeznaczona jedynie dla mieszkańców rezydencji. Wsunąwszy się do pomieszczenia, zamknęłam cicho drzwi, po czym oparłam się o nie i odetchnęłam głęboko. Po dłuższej chwili oderwałam się od drewna i obeszłam cały pokój wzdłuż i wszerz. Gdy upewniłam się, że nikogo nie ma w pobliżu, odetchnęłam z ulgą.
 Podeszłam do jednego z wielu regałów z książkami i zaczęłam przesuwać wzrokiem po kolorowych grzbietach książek. Musiałam znaleźć coś do czytania. Musiałam się jakoś oderwać od tego wszystkiego. Powoli nie wytrzymywałam już natłoku myśli w mojej głowie.
 Nie mając lepszego pomysłu sięgnęłam po tomik „Romea i Julii” w skórzanej oprawie i ze złotymi literami układającymi się w tytuł. Tak naprawdę nie miałam ochoty tego czytać.
- Lepsze to niż nic… - mruknęłam.
Gdy wysunęłam książkę, coś przykuło moją uwagę. Zza następnej książki, przy samej ściance regału coś wystawało. Przesunęłam gruby tom nie zwracając nawet uwagi na jego tytuł, a wtedy na półkę upadł zeszyt. Wyglądał na nieźle wysłużony. Napisy na okładce wyblakły tak, że nie dało się ich odczytać. Kartki w środku były pożółkłe. Nie zdążyłam go przejrzeć, gdyż drzwi otworzyły się i ktoś wszedł do biblioteki.                                                                                                             Spanikowałam zupełnie jakbym została przyłapana na gorącym uczynku. Nie przemyślawszy tego dobrze, wsunęłam zeszyt wraz z tomem „Romea i Julii” do torby i wyjrzałam ostrożnie zza regału. Osobą, która weszła po mnie do biblioteki okazał się być Shu. Gdy ten tylko odwrócił się do mnie plecami, przemknęłam szybko do wyjścia.

 Z przyspieszonym biciem serca, ułożyłam tajemniczy zeszyt na swoich kolanach. Czułam, że nie powinnam go zabierać, a tym bardziej otwierać i czytać. Mimo to, jakiś wewnętrzny głosik w mojej głowie powtarzał „Otwórz go, otwórz, no dalej! Zrób to!”. Przełknęłam ślinę i otarłam spocone dłonie o materiał mundurku. Zerknęłam na drzwi swojego pokoju, obawiając się, że ktoś mnie przyłapie.
- A zresztą… to tylko głupi zeszyt – wzruszyłam ramionami i otworzyłam go na pierwszej stronie.
Pożółkła kartka podpisana była starannym, ozdobnym pismem. Wytężyłam wzrok, próbując rozszyfrować wyblakłe litery. Kiedy mi się to udało, wstrzymałam oddech i otworzyłam szerzej oczy.
- Cordelia… - wyszeptałam niemal niedosłyszalnie. W tej samej chwili zegar wybił północ.

- Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe…cholera jasna, niemożliwe! – szeptałam, kręcąc się w kółko po pokoju, gdy po domu wciąż roznosiło się bicie zegara.
Możliwe. Dobrze wiesz, że tak. Co w tym takiego niezwykłego?, odezwał się głos w mojej głowie.
- Cholera. Nie, nie, nie. Nie powinnam była ruszać tego przeklętego zeszytu. Trzeba było wziąć tą książkę i po prostu stamtąd wyjść.
Uspokój się, to tylko zeszyt. Nic ci się nie stanie.
- A co jeśli tak? – przygryzłam wargę. – No pięknie, teraz już nawet gadam sama ze sobą.
Zachciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Moje spojrzenie padło na wciąż otwarty zeszyt, porzucony na moim łóżku. Szybkim ruchem zgarnęłam go i wsunęłam z powrotem do swojej torby. Obiecałam sobie, że następnego dnia odniosę go do biblioteki i odłożę na miejsce.
- Nie powinnam była go ruszać… - powtarzałam w kółko, nawet gdy kładłam się już do łóżka.
 Zacisnęłam powieki i spróbowałam zasnąć. Nadaremnie. Nie dany miał mi być sen. Nie pomagało obracanie się, odkrywanie i przykrywanie na zmianę, zmienianie pozycji czy też strony łóżka. Po dwóch godzinach bezskutecznego rzucania się po materacu dałam sobie spokój. Tej nocy Ayato mnie nie odwiedził.
 Siedząc na łóżku i wsłuchując się w ciche tykanie zegara, nabrałam nagłej ochoty na spacer. Stwierdziłam, że może świeże powietrze pomoże mi później zasnąć. Narzuciłam więc bluzę na koszulę nocną i po cichu wymknęłam się do ogrodu. Jak zwykle o tej porze wyglądał tajemniczo, a zarazem pięknie. Liczne krzaki róż kusiły pięknem swych kwiatów oraz słodkim, cudownym zapachem, od którego mogło zakręcić się w głowie. Nocna cisza przerywana była jedynie pluskiem wody w fontannie.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza i ruszyłam wolno przez ogród. Naszła mnie ochota na śpiewanie, więc otworzyłam usta, z których popłynęły słowa ballady:

Jeśli targ w Scarborough odwiedzić chcesz
Pietruszko, szałwio, rozmarynie i tymianku
Temu co tam mieszka, przypomnijcie mnie
Kiedyś miał on moją prawdziwą miłość

Powiedzcie, żeby utkał mi koszulę z lnu
Pietruszko, szałwio, rozmarynie i tymianku
Bez żadnych szwów ani pracy igłą
Wtedy zostanie moją prawdziwą miłością

Powiedzcie mu aby znalazł dla mnie akr lądu
Pietruszko, szałwio, rozmarynie i tymianku
Pomiędzy słoną wodą a morskim pasmem
Wtedy zostanie moją prawdziwą miłością

Powiedzcie mu aby skosił to sierpem ze skóry
Pietruszko, szałwio, rozmarynie i tymianku
I niech to wszystko zbierze w bukiet z wrzosem
Wtedy zostanie moją prawdziwą miłością

Jeśli targ w Scarborough odwiedzić chcesz
Pietruszko, szałwio, rozmarynie i tymianku
Temu co tam mieszka, przypomnijcie mnie
Kiedyś miał on moją prawdziwą miłość*


 Zamrugałam zaskoczona i rozejrzałam się zdziwiona. Nie wiedziałam, kiedy znalazłam się nad jeziorem. Kiedy zamilkłam, zdałam sobie sprawę, że wszystko ucichło. Wokół mnie panowała martwa cisza. Wszystko jakby zastygło w czasie.
Chwila, skąd ja znam tą piosenkę?
Nie pamiętałam bym kiedykolwiek uczyła się jej słów, a mimo to…
Przed oczami pojawił mi się obraz Kanato. Tak, to on to kiedyś śpiewał. Jednakże skąd ja ją znałam?
- Co ty tu robisz o tej porze? – usłyszałam za sobą znajomy głos.
Przymknęłam oczy.
- Czego chcesz? – moje słowa zaskoczyły mnie samą. Wypadły ostrzej niż chciałam.
- Powinnaś być w swoim pokoju.
- Od kiedy masz prawo do rozkazywania mi? – prychnęłam.
- Należysz do nas. Jesteś zdana na naszą łaskę. Twoje życie zależy od…
No właśnie. Znowu to samo. Znowu traktuje cię jak przedmiot. Zawsze tak o tobie myślał. Nie jesteś dla niego niczym więcej jak zwykłą zabawką, odezwał się ten irytujący głos w mojej głowie.
Nie wytrzymałam. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Ayato.
- Jestem zdana na waszą łaskę? Moje życie od was zależy? – tajemnicza wściekłość przejęła nade mną władzę. – Więc równie dobrze mógłbyś mnie zabić, prawda? Więc czemu tego nie zrobisz? No, proszę! Dalej, zrób to! Zabij bezbronną dziewczynę. Nie ma żadnej rodziny, więc co za problem? Nikt się nawet nie zorientuje. Nikomu nie będzie jej brakowało. Proszę bardzo, możesz to zrobić tu i teraz. I będzie po problemie. Bo po co się z nią dłużej męczyć?
 Czułam się jakby mówił to ktoś inny, chociaż to ja poruszałam ustami. Te słowa, te myśli nie należały do mnie.
 Ayato postąpił kilka kroków do przodu, w jego zielonych oczach lśniła złość. Nie cofnęłam się. Myślałam, że coś zrobi. Mógł coś zrobić. Mógł mnie tam zabić i nikt by się nie zorientował. Mógł mnie po prostu popchnąć, spadłabym z pomostu, utopiłabym się. Wiedział, że nie potrafiłam pływać.
 Zamknęłam oczy. Czułam łzy spływające po moich policzkach. Czekałam na cios, który nie nadszedł. Gdy otworzyłam oczy, jego już nie było.
 Coś zakłuło mnie w piersi. Ponownie odwróciłam się w stronę jeziora. Moją uwagę przykuła barwa księżyca, odbijającego się w ciemnej, nieruchomej tafli. Zadrżałam.
Kiedy opuściłam wzrok, znowu stało się to samo. Na moich oczach woda w jeziorze przemieniła się w krew.
 W mojej głowie rozległ się śmiech. Okropny, złowieszczy śmiech, wibrujący i przyprawiający o ból głowy. Z jękiem pomasowałam skronie. Oderwałam wreszcie wzrok od normalnej już wody i wróciłam do domu z bolącą głową oraz sercem.




* Scarborough Fair – tradycyjna angielska ballada. To właśnie ją Kanato jako dziecko śpiewał swojej matce.

wtorek, 8 lipca 2014

Diabolik Lovers: Rozdział 3


Oto i jest! Trzeci rozdział Diabolik Lovers. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Życzę miłej lektury ^^



Krew, pot i łzy

 Subaru zaprowadził mnie do domu i choć z początku protestował, udało mi się go ostatecznie przekonać, że do łazienki naprawdę mogę iść sama. Mimo to i tak stanął pod drzwiami oraz zastrzegł, że gdyby coś się działo, to wejdzie bez ostrzeżenia.
 W łazience stanęłam przed lustrem i z uwagą przyjrzałam się swojemu odbiciu. Byłam bledsza niż zazwyczaj, miałam ciemne kręgi pod oczami i potargane włosy. Zdusiłam w sobie jęknięcie. Koszula nocna z delikatnego, białego materiału, którą miałam na sobie była poplamiona. Musiałam się przebrać, jeśli nie chciałam podpaść reszcie. Zdecydowałam się jednakże najpierw zająć się pokaleczonymi rękami. Zastanawiałam się, jak uda mi się to wszystko ukryć przed chłopakami.
Odkręciłam wodę w umywalce i wsunęłam dłonie pod strumień zimnej wody. Przygryzłam dolną wargę. Skóra szczypała niemiłosiernie. Ułożyłam dłonie w koszyczek, chcąc obmyć również twarz. Jednak gdy spojrzałam na swoje palce, wrzasnęłam i wylałam całą zawartość dłoni, ochlapując nią również podłogę.
Dłonie miałam pokaleczone, to fakt, jednak w umywalce zebrało się tyle krwi jakbym co najmniej odcięła sobie pół ręki. Z przerażeniem patrzyłam jak z kranu skapują kolejne krople czerwonej cieczy.
 Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i w jednej chwili obok mnie znalazł się Subaru.
- Co się stało?
Przełknęłam ciężko ślinę i drżącą ręką wskazałam na umywalkę. Białowłosy zakręcił wodę i spojrzał na mnie pytająco.
- O co chodzi?
- Krew… - wybełkotałam.
- Krew?
Przesunęłam się do przodu i niepewnie zajrzałam do umywalki. Otworzyłam szerzej  oczy ze zdziwienia. Na białej, lśniącej powierzchni nie było ani jednej czerwonej kropli.
- A-ale…
Subaru przyłożył swoją dłoń do mojego czoła, marszcząc przy tym brwi.
- Gorączka wróciła. Może to halucynacje?
Nie miałam siły się z nim spierać. Nie widziałam sensu. Może naprawdę choroba tak źle na mnie wpływała, że dostawałam już halucynacji. Nie mogłam być niczego pewna.
Posłusznie pozwoliłam zaprowadzić się do swojego pokoju i przykryć pościelą.
Gdy uniosłam dłoń by odgarnąć sobie włosy z twarzy, coś dziwnego przykuło moją uwagę. Skóra na dłoni, która jeszcze chwilę temu w wielu miejscach była zadrapana teraz stała się nieskazitelnie gładka. Tak jakbym nigdy się nie zraniła.
- Nie mówmy nic reszcie – szepnęłam jeszcze do Subaru zanim osunęłam się w objęcia Morfeusza.
 Tajemnicza choroba zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Następnego dnia po gorączce nie było śladu, a ja czułam się pełna energii. Trzeba przyznać, że wszystkich tym niezmiernie zaskoczyłam. Reiji, mimo, że po szczegółowym przebadaniu mnie nie znalazł chociażby jednego objawu, czy też śladu po niedawnej chorobie, podniósł moją zwyczajną, dzienną dawkę witamin i wciąż faszerował mnie jakimiś ziołowymi specyfikami.
 Czasami wciąż dostawałam niespodziewanych bólów głowy, a nocami nawiedzały mnie dziwne sny. Wolałam jednak to wszystko przemilczeć.
 Wróciłam na szkolne zajęcia. Udało mi się również wybłagać Subaru, by zaczął wreszcie ćwiczyć ze mną obiecaną mi samoobronę. Tak więc, gdy w czwartek budzik wyrwał mnie ze snu o piątej nad ranem, nie mogłam protestować ani narzekać, chociaż miałam na to wielką ochotę.
 Zaspana zwlokłam się z łóżka, dziękując Bogu, za to, że tym razem Ayato nie postanowił mnie odwiedzić. Oszczędziło mi to przynajmniej niepotrzebnych pytań. Wiedziałam jednak, że prędzej czy później ten dowie się, że wykradam się nad ranem by ćwiczyć z Subaru. Wiedziałam również, że nie będzie z tego bynajmniej zadowolony.
 Starając się nie zasnąć na stojąco, wciągnęłam na siebie białą bokserkę, ciemne leginsy, spięłam włosy w kitkę i wsunęłam trampki na stopy. Piąta rano to zdecydowanie nie była pora dla mnie. Już czułam, że będę musiała odespać te godziny w ciągu dnia.
Muszę się wreszcie przyzwyczaić do nocnego trybu życia, przeszło mi przez myśl, gdy ślimaczym tempem schodziłam po schodach. Senność zniknęła jednakże bardzo szybko, gdy tylko wyszłam na dwór. Chłodny wiatr podziałał na mnie niczym kubeł zimnej wody. Poprawiłem czarną bluzę, wsuwając dłonie do rękawów. Rozejrzałam się wokół.
 Cały ogród spowijała mgła, trzymająca się nisko ziemi. Nie było więc zbytniego problemu z widocznością, ale za to trzeba było uważać, gdzie się stawiało stopy. Cisza tu panująca była tak głęboko, że niemal namacalna. Nieprzyjemne wrażenie potęgowała szarość poranka oraz ciemne chmury zasnuwające niebo.
Sunęłam powoli ścieżką, napawając się tajemniczymi widokami. Objęłam się ramionami. Mało brakowało a zaczęłabym szczękać zębami.
Cholera, przesadzasz, skarciłam się w myślach. Nie zachowuj się jak jakaś rozpieszczona paniusia.
 Właśnie miałam wdać się w konkretną kłótnię sama ze sobą, gdy dojrzałam postać opierającą się o pobliskie drzewo. Subaru obserwował mnie z jedną uniesioną brwią. Oczywiście chłód poranka miał w głębokim poważaniu, mając na sobie postrzępiony, szary podkoszulek i czarne jeansy. Eleganckie buty zastąpił tak jak ja, trampkami. Z tym wyjątkiem, że jego wyglądały na markowe. Od razu wyprostowałam się i odchrząknęłam.
- Dobry – burknęłam w jego stronę.
- Jeśli chcesz się wycofać…
O tak, chcę się wycofać do swojego cieplutkiego łóżeczka, przykryć się cieplutką kołderką i spać tak długo, póki Reiji nie ochrzani mnie za obijanie się.
- Nie – odparłam, unosząc dumnie podbródek i podpierając się pod boki. – No chyba, że ty wymiękasz.

 Szybko pożałowałam, że zabrałam ze sobą bluzę. Już po kilku minutach solidnej rozgrzewki jaką zapewnił mi Subaru czułam pot spływający mi po plecach. Wuefiści mogliby się od niego uczyć. Był naprawdę wymagającym nauczycielem.
W krótkiej przerwie między ćwiczeniami ściągnęłam bluzę i cisnęłam ją pod drzewo, gdzie zniknęła we mgle. Subaru nie patyczkował się ze mną. Wykrzykiwał krótkie polecenia oraz ganił mnie, gdy coś źle robiłam.
- A teraz skłony. Pochyl się bardziej. Bardziej! Nie, jeszcze raz. Dobrze. Wytrzymaj tak jeszcze kilka sekund. Dwadzieścia powtórek.
Pod koniec rozgrzewki miałam już serdecznie dość. No, ale właśnie. To była tylko rozgrzewka. Oddychając ciężko, opadłam na trawę.
- Jesteś sadystą… - jęknęłam, ocierając czoło wierzchem dłoni.
Oczywiście, miałam na myśli ćwiczenia. Tak naprawdę, Subaru miał najmniej sadystyczne skłonności z całej swojej rodziny.
- To ty mnie o to prosiłaś. Mówiłem, że jeśli chcesz się wycofać…
- Nie chcę! – krzyknęłam i zerwałam się szybko na równe rogi. – Obiecałeś nauczyć mnie samoobrony. I nauczysz mnie, chyba, że ty się wycofasz, bo ja nie zamierzam. I wypadałoby chyba wreszcie przejść do jakichś konkretnych ćwiczeń, prawda?
Białowłosy patrzył na mnie przez chwilę w ciszy. Wreszcie kącik jego ust zadrżał, unosząc się nieznacznie.
 Przez następne chyba bite pół godziny, Subaru szczegółowo wyjaśniał, które miejsca  i jak powinnam osłaniać. Każdy opisany przykład później demonstrował. Następnie przeszedł do pokazywania jak w najłatwiejszy sposób wykręcić komuś rękę i jak coś z niej wytrącić.
- Jesteś dziwna – stwierdził w pewnym momencie, gdy bezskutecznie próbowałam złapać go za nadgarstek lub zrobić cokolwiek innego z tego, czego mnie uczył.
Wiem.
- Czemu tak uważasz?
- Dowiedziałaś się, że jesteś adoptowana – słowa wydobywające się z jego ust zabolały jak cios w brzuch, przypominając o niechcianej prawdzie. Uszło ze mnie całe powietrze. Odsłoniłam się. Białowłosy wykorzystał to błyskawicznie łapiąc mnie za rękę i wykręcając mi ją na plecach.
- Zostałaś zmuszona do zamieszkania z szóstką wampirów – kontynuował. – Niejednokrotnie stawałaś się naszą ofiarą, ofiarą ataków moich braci. Niezliczoną ilość razy pito twoją krew. Zmuszano cię do robienia rzeczy, których nie chciałaś robić. Prawie umarłaś.
Mówił cicho, wciąż wykręcając mi rękę. Czułam jego oddech na wilgotnej skórze. Przygryzłam wargę. Ręka mnie bolała, prawie tak jak prawda, którą mi uświadamiał.
- Mimo to, ty się nie poddałaś. Nie załamałaś się. Nie próbujesz uciekać, nie próbowałaś zabić żadnego z nas, chociaż dałem ci broń do tego potrzebną i miałaś ku temu wiele okazji – mówił coraz głośniej. – Zachowujesz się jakby to był twój bezpieczny dom. Traktujesz nas jak… jak swoją rodzinę! Dlaczego?! Jesteś masochistką?
Wreszcie puścił mój nadgarstek, odsunął się. Odetchnęłam z ulgą, opierając dłonie na drżących kolanach. Powoli się wyprostowałam i spojrzałam prosto w krwistoczerwone oczy wampira. Widniało w nich niezrozumienie.
- Nie wiem, może jestem masochistką. Nie wiem, czemu się tak zachowuję. Nie wiem, ale nie widzę sensu w uciekaniu wam. Nie widzę sensu w zabijaniu was. Przecież, gdy przyszło co do czego, to właśnie wy stanęliście w mojej obronie! Jeśli dobrze pamiętam, uratowaliście mnie. Sądzę, że lepiej pogodzić się ze swoim losem. Bo jaki mam wybór? Mam zachowywać się jak pusta blondynka z taniego horroru? Mam piszczeć i błagać was o ocalenie życia? – prychnęłam. – Wybacz, ale nie jestem taka.
 Bo po co bawić się w kotka i myszkę, skoro i tak kot prędzej czy później dopadnie swoją ofiarę? Będzie się nią bawił tak długo aż mu się znudzi albo ją pożre. Nie chciałam być pożarta ani nie chciałam być zabawką. Pragnęłam być zaakceptowana. Tak, właśnie tak. Pragnęłam żeby bracia Sakamaki mnie zaakceptowali i żeby widzieli we mnie kogoś, a nie tylko zabawkę i chodzący bank krwi. Tak naprawdę nie chciałam opuszczać ich domu.
Prawie się zaśmiałam. Może naprawdę jestem masochistką?
 Subaru skinął lekko głową jakby się z czymś zgadzał. Przeczesał dłonią nieskazitelnie białe włosy. Oczywiście on po całym tym treningu wyglądał jak nowonarodzony. W ogóle nie było po nim widać zmęczenia, a na jego ubraniu nie dało się dostrzec ani jednej plamy potu. Westchnęłam cicho. Szczęściarz…
 Ja pewnie wyglądałam okropnie. Kosmyki czarnych włosów przyklejały mi się do twarzy i szyi. Cała byłam spocona i czułam jak nogi dygotają mi ze zmęczenia.
Niebo nad ogrodem pojaśniało, chłodny wiatr poruszył moimi włosami. Dopiero teraz zorientowałam się, że mgła gdzieś przepadła.
- I bardzo dobrze – mruknął Subaru, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Co?
- Tak trzymaj – odparł tylko
„Tak trzymaj”? O co może mu chodzić?
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc.
Wampir jednak najwyraźniej nie miał zamiaru mi podpowiadać. Schylił się, podnosząc z ziemi moją bluzę. Podał mi ją i przechodząc obok mnie rzucił tylko:
- Na dzisiaj koniec – po czym zniknął. Dosłownie.

 Od razu po wejściu do domu skierowałam swe kroki do łazienki. Zrzuciłam z siebie ubrania, zostawiając je na białych kafelkach i weszłam do kabiny prysznicowej. Odkręciłam wodę, pozwalając by strumień chłodnej wody płynął swobodnie po moim ciele. Pochyliłam głowę i przymknęłam powieki.
- Dał mi niezły wycisk – mruknęłam do siebie. – Ale sama tego chciałam.
Otworzyłam oczy i sięgnęłam po buteleczkę z żelem pod prysznic. Zaraz ją jednak upuściłam z cichym piskiem. Z przerażeniem wpatrywałam się w dno kabiny. Zamiast wody zebrała się tam… krew. Uniosłam głowę. Krew wypływała ze słuchawki prysznica.
Wrzasnęłam, szarpiąc się z zasuwanymi drzwiczkami kabiny. Wypadłam z niej, potykając  się o własne nogi. Upadłam na kafelki, trzęsąc się z przerażenia. Drżącą ręką sięgnęłam po ręcznik, który zrzuciłam na podłogę i owinęłam się nim szczelnie. Zebrało mi się na płacz. Dokładnie w tej samej chwili drzwi otworzyły się bez ostrzeżenia.
- Co to za krzyki, moja maleńka?
 Przez kilka sekund wpatrywałam się w Raito stojącego w progu z tym jego uśmieszkiem na ustach. Musiałam żałośnie wyglądać siedząc tak na podłodze, naga, owinięta jedynie ręcznikiem, z załzawionymi oczami.
 Sięgnęłam po najbliższą rzecz, czyli buteleczkę z szamponem i cisnęłam nią w stronę drzwi. Było to komicznie niedorzeczne posunięcie. Butelka upadła jakiś metr dalej i sunąc po podłodze dotarła do nóg Raito.
- Wyjdź stąd! – wrzasnęłam. – Wynoś się!
- Czy to szampon, którego używasz? – zapytał, nie przejmując się moimi wrzaskami. Podniósł buteleczkę, odkręcił ją i powąchał zawartość.
- Cudowny zapach, maleńka – jego głos dobiegał teraz zza moich pleców. Złapał pasmo moich włosów i podniósł do swojej twarzy. – Podnieca mnie.
Poczułam jego palce na skórze pod łopatkami, tuż nad krawędzią ręcznika. Coś we mnie pękło. Zerwałam się na równe nogi.
- Zostaw mnie! – krzyknęłam, czując jak łzy spływają po moich policzkach. – Odwal się. Po prostu się ODWAL!
Zielone oczy wampira rozszerzyły się na chwilę z zaskoczenia. Wykorzystałam moment, zgarnęłam swoje rzeczy z podłogi i niemal na oślep popędziłam do swojego pokoju.

 Ubrałam się mechanicznymi ruchami, po czym rzuciłam się na łóżko. Zwinęłam się w kłębek i przytuliłam się do wielkiej poduchy, pozwalając płynąć łzom. Czułam się okropnie. Żałosna i bezradna.
 Nagle mój umysł wypełnił się samymi najgorszymi myślami, które od długiego czasu od siebie odpychałam. Byłam adoptowana. Żyłam w domu z szóstką krwiożerczych potworów. Znęcano się nade mną. Prawie umarłam. A teraz wszędzie widziałam krew. Moje życie przypominało horror.
Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, nie wiedziałam skąd się to wszystko brało. Czemu tak gwałtownie wybuchłam?
Zacisnęłam powieki, a z mojego gardła wydobył się szloch.