Tak, wiem... wyrabianie się z pisaniem w czasie nie należy do moich mocnych stron... Dopiero dzisiaj udało skończyć mi się ten rozdział, czyli odpowiedź na umieszczoną wcześniej przeze mnie "zagadkę". Jest to rozdział bonusowy - nie ma większego wpływu na aktualną akcję opowiadania. Możliwe, że w przyszłości będzie pojawiało się więcej takich bonusów. Ale do rzeczy. Spóźnionego, wesołego Halloween!
Bonus I: Halloween
Krew albo psikus?
Halloween, godzina 20:13
Yuri pociągnęła swojego młodszego braciszka za
rękę. Chłopak opierał się, przyciskając do siebie papierową torbę.
- Chodźże wreszcie – warknęła zniecierpliwiona dziewczyna. – Sam chciałeś iść
zbierać te głupie cukierki.
- Ale nie do tego domu – siedmiolatek cofnął się, próbując
wyrwać się siostrze. – Czy oni w ogóle obchodzą Halloween?
- Na pewno. Są tacy mroczni, no i te plotki… muszą obchodzić Halloween, to coś
w ich stylu.
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale”. Wchodzimy tam, ty dostaniesz te swoje głupie cukierki,
a ja pogadam sobie z chłopakami.
Blondynka uśmiechnęła się do swoich
myśli. Tak naprawdę nie obchodziło jej te całe Halloween, a chęć jej brata do
zbierania cukierków wykorzystała tylko po to, by mogła spotkać się z braćmi
Sakamaki. Była bardzo ciekawa jak ci bogaci i nieziemsko przystojni chłopcy
żyją, i jak wygląda ich dom. No i… jakim cudem zadają się z kimś takim jak
Natsuki Komori. Wzdrygnęła się na samą myśl o niej. Nie lubiła jej od samego
początku. Ten jej sposób bycia, ta zuchwałość, okropny styl… Wszystko to
wzbudzało w Yuri odrazę. Nie rozumiała, co może łączyć taką osobę z rodziną
Sakamaki.
Blondynka pokręciła głową odpędzając od
siebie niechciane myśli. Była przekonana, że dziś uda jej się zbliżyć do
któregoś z braci. Sama była obrzydliwie bogata, ładna i wiedziała, że nie jeden
chłopak ze szkoły zrobiłby wszystko żeby z nią być. Była więc pewna, że to
starczy, by zauroczyć nawet synów Tougo Sakamaki.
Pogrążona w myślach, nie zauważyła, że
jej brat wycofuje się cichaczem w stronę, z której przyszli. Dostrzegła to
dopiero po chwili i czym prędzej złapała chłopaka za pelerynę jego stroju
wampira.
- Nigdzie nie uciekasz – skarciła go, po czym pchnęła wysoką, metalową furtkę.
Ciągnąc brata za sobą, ruszyła przez dziedziniec posiadłości, rozglądając się
wokół z zaciekawieniem.
- Naprawdę nie rozumiem, po co tak bardzo chciałaś tu przyjść, ponuro tu –
mruknął chłopczyk.
- Nie marudź.
Przebrnąwszy wreszcie przez długi
dziedziniec, stanęli przed głównym wejściem do budynku. Gdy tylko zbliżyli się
do drzwi, z pochodni umieszczonych po obu ich stronach buchnął fioletowy ogień.
Chłopak pisnął, chowając się za swoją siostrą.
- Wow, ciekawe czy to prawdziwe… - odezwała się Yuri, unosząc dłoń by zastukać
do drzwi. Ledwie dotknęła drewna, a drzwi otworzyły się same, ze skrzypnięciem
niczym w jakimś horrorze. Blondynka wzruszyła ramionami i przekroczyła próg
posiadłości, kurczowo zaciskając palce na ramieniu brata, aby się jej nie
wyrwał. W tej samej chwili drzwi zatrzasnęły się, więżąc rodzeństwo w półmroku
korytarza.
- Może jednak zawrócimy? – szepnął chłopiec, czepiając się siostry jak małe
zwierzątko.
- Nie – odpowiedziała krótko.
Ruszyli więc korytarzem, zagłębiając się
we wnętrze domu.
- Czy nie ma tu gdzieś jakiegoś włącznika światła? – mruknęła Yuri,
przeczesując wzrokiem ściany. Nagle spostrzegła zwisającą z sufitu ogromną
pajęczynę i z trudem powstrzymała pisk.
- Czy ktoś tu w ogóle mieszka? – odezwał się cicho jej brat.
- Oczywiście, że tak. To na pewno tylko atrapa…
W tej chwili, gdzieś z głębi domu
dobiegły ich piski, krzyki i śmiech.
- O, widzisz. Może urządzili imprezę? – blondynka uśmiechnęła się z ulgą.
Uśmiech ten jednak szybko znikł z jej twarzy, kiedy coś futrzastego otarło się
o jej ramię.
- Co to było? – niemal krzyknęła, zatrzymując się w kręgu światła rzucanym
przez ogromny żyrandol w kolejnym pomieszczeniu. Uniosła głowę, obrzucając
wzrokiem tyle pomieszczenia ile tylko wyłaniało się ze światła. I wtedy, przy
wielkich schodach dostrzegła… nietoperza. Tak, żywego nietoperza. Zwieszał się
on z balustrady i łypał na nią groźnie swoimi małymi, paciorkowatymi oczkami.
- O mój Boże…
- To ty chciałaś tu przyjść…
- Cicho. Idziemy.
Yuri miała niejaki problem utrzymać
brata, kiedy mijali suto zastawione słodkościami stoły ustawione wzdłuż
następnego korytarza. Cóż, musiała przyznać, że jej samej na ich widok ciekła
ślinka.
Na szczęście, już za następnym zakrętem dostrzegła prostokąt światła padający
na posadzkę korytarza, któremu towarzyszyły podniesione głosy i śmiech. Yuri
zmarszczyła brwi, usłyszawszy wśród nich ten znienawidzony, dziewczęcy głos. Zatrzymała
się jednak dopiero przy progu. Widok, który zobaczyła, całkowicie ją zaskoczył.
W salonie, oświetlona przez światło
wielu świec znajdowała się piątka braci Sakamaki i jedna dziewczyna… Natsuki
Komori. Ale to co się tam działo, przeszło wyobrażenia Yuri.
Ayato Sakamaki z kocimi uszami
wystającymi spośród czerwonawych włosów podpierał lewą ręką plecy Natsuki,
przechylonej pod dziwnym kątem. W prawej trzymał natomiast lśniący, srebrny
sztylet. Uśmiech na twarzy chłopaka nie spodobał się Yuri.
Natsuki trzymała w opuszczonej dłoni złoty, wysadzany kamieniami puchar, a na
posadzce wokół niej połyskiwała w świetle świec czerwona ciecz.
Rozparty na jednej z sof Shuu natomiast,
z typowym dla niego znudzeniem wymalowanym na twarzy podrzucał w dłoni sporych
rozmiarów nóż. Kiedy przechylił głowę, Yuri dostrzegła czarną opaskę
zasłaniającą jego prawe oko.
Kanato siedzący nieopodal na fotelu, z czarnym
kapeluszem z gwiazdkami na głowie i swoim misiem na kolanach w najlepsze
pałaszował… gałki oczne.
Laito, w pelerynie z czarnymi
nietoperzymi skrzydłami i rogami w tym samym kolorze zanosił się głośnym
śmiechem, bawiąc się pustym pucharem.
Nieco dalej, rzucając wściekłe
spojrzenia najstarszemu z trojaczków, Subaru skrupulatnie poprawiał bandaże
pokrywające całe jego ciało.
Nagle Shuu zaprzestał podrzucania noża i
nie odwracając nawet głowy oznajmił:
- Mamy towarzystwo.
Jak na komendę wszystkie spojrzenia
powędrowały w stronę Yuri i jej braciszka.
- Cukierek albo psikus? – pisnął chłopiec, wychylając się zza ramienia swojej
siostry, zanim ta zdążyła go powstrzymać.
Halloween, godzina 4:17
Reiji podniósł wzrok znad swojej książki i spiorunował mnie
wzrokiem. Nerwowym gestem poprawił okulary, prawie wciskając je sobie w twarz.
- Nie.
- Ale Reeeiji – jęknęłam. – Proooszę!
- Dołączam się – oznajmił Laito. – Proszę~.
- Nie.
- Halloween jest zabawne~.
- No właśnie, co ci szkodzi? – zapytałam, kładąc dłonie na jego biurku.
Reiji zatrzasnął z hukiem książkę,
odkładając ją na blat.
- Powiedziałem już: nie.
- Czemu?
- Bo nie.
- „Bo nie” to nie odpowiedź – skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Nie będziemy obchodzić głupich zwyczajów śmiertelników.
- Ale… - zaprotestowałam jednocześnie z Laito.
- Nie. Koniec rozmowy.
- No weź, Reeeiji…
Wampir uniósł jedną brew i wykonał dłonią gest jakby opędzał się od natrętnego
owada.
- Sio.
- Sztywniak – mruknęłam, kiedy zamknęły się za mną drzwi gabinetu.
- Głowa do góry, Maleńka – odezwał się Laito. – Coś wymyślimy.
- Wątpię. Z tym upartym… - odetchnęłam, powstrzymując się przed użyciem
jakiegoś obraźliwego słowa. – Ech, nieważne. Idę spać.
Jak powiedziałam – tak zrobiłam.
Zrzędząc non-stop na sztywniactwo Okularnika wykąpałam się i powlokłam do
łóżka. Tak, zepsuł mi humor. Miałam wielką nadzieję, że jednak uda mi się
zabawić z braćmi Sakamaki w Halloween. Nigdy jakoś wcześniej nie miałam okazji
do obchodzenia tego dnia. Cóż, bycie chrześcijanką, wychowywaną przez kapłana
miało w tym jakiś udział…
Obudziwszy się rano… to jest popołudniu…
(godziny czternastej chyba nie można zaliczyć już do rana, co?) ubrałam się,
zjadłam śniadanie… i stwierdziłam, że w domu panuje nadzwyczajna cisza. Dobrze
wiedziałam, że jest dopiero środek dnia, ale i tak… nawet jak na rodzinę Sakamaki
taka dojmująca cisza była aż dziwna. Tym bardziej, że nikt nie dobijał się do
mojego pokoju, co było kolejnym zaskoczeniem.
Gdy nieco później wróciłam do sypialni z
biblioteki, zauważyłam na łóżku czarne pudło, przewiązane czerwoną wstążką. Na
pudełku leżała biała, złożona na pół kartka. Podniosłam ją, zdziwiona i
rozłożyłam papier, na którym widniała następująca informacja: „Załóż to i zejdź
do salonu o 17.” Uniosłam brwi, rozpoznając pismo Ayato.
Odłożyłam kartkę i otworzyłam pudło.
Moim oczom ukazała się sukienka. Wyjęłam ją ostrożnie i przyjrzałam się jej
uważnie. Nie miała ramiączek, z przodu sięgała nieco powyżej kolan, z tyłu – za
kolana. Uszyta ze szkarłatnego materiału, z czarnymi rękawami, rozpoczynającymi
się na wysokości dekoltu. Rękawy te, dekolt i dół były artystycznie podarte, a
materiał na piersiach ozdobiono delikatnymi, złotymi łańcuszkami.
Myślałam, że ta sukienka nie będzie na mnie
pasować, albo będę w niej źle wyglądała, ale… myliłam się. Zdziwiłam się,
okręcając się przed lustrem. Była dość obcisła w górnej części, ale dało się
oddychać, więc było dobrze. W sumie… czułam się dziwnie, jedynie w związku z
brakiem ramiączek. Rozpuściłam więc włosy, aby dodać sobie trochę pewności
siebie.
Nim się spostrzegłam, ścienny zegar w pokoju
wybił godzinę siedemnastą. Ciekawa, co jest grane, zeszłam do salonu. Po drodze
zauważyłam, że zmienił się nieco wystrój domu. Ściany pokrywały teraz wielkie
pajęczyny, jakby nie sprzątano tu od dawna, postaci na obrazach przypominały
zjawy, gdzieniegdzie z żyrandoli, mebli i balustrad zwieszały się żywe (o
zgrozo!) nietoperze. Normalne światła pogaszono i teraz jedyne światło dawały
groteskowe dynie i czaszki (miałam nadzieję, że sztuczne…) ze świecami
płonącymi ogniem o różnych kolorach – zwykłym pomarańczowym, krwistoczerwonym,
zielonym, fioletowym, niebieskim.
W salonie czekała na mnie niespodzianka
– cały pokój przystrojono jeszcze bardziej niż resztę domu. Roiło się w nim od
kolorowych świec, meble wymieniono na takie w kolorze szkarłatu i czerni, a
stół zastawiono… misami z gałkami ocznymi, półmiskami z palcami i talerzem z
naturalnej wielkości ludzką czaszką.
- Nie są prawdziwe – odezwał się za moimi plecami Kanato. – To słodycze.
Odwróciłam się i ujrzałam, iż chłopak miał na sobie strój… czarownika. Czarny
kapelusz ze złotymi gwiazdami, taka sama peleryna… nawet Teddy miał na swojej
pluszowej głowie miniaturowy kapelusik.
Kanato uśmiechnął się i usiadł na jednym z foteli, sięgając po miskę z gałkami
ocznymi.
- Hej, nie mówcie, że zaczynacie bez nas~.
Laito i Ayato weszli do salonu w tej
samej chwili. Starszy z nich przebrał się za demona – na głowie zamiast swego
ukochanego kapelusza miał parę czarnych rogów, a na plecach dopięte do czarnej
peleryny miniaturowe nietoperzowe skrzydła. Uśmiechnął się szeroko, mierząc
mnie wzrokiem od stóp po głowę.
- No, no. Ślicznie wyglądasz, Maleńka. Mógłbym cię schrupać – mrugnął do mnie,
ale ja już przeniosłam wzrok na jego brata. Niemal wybuchłam śmiechem. Ayato
nie przejmował się zbytnio przebieraniem. Z jego włosów wystawały bowiem tylko
kocie uszy, a ze spodni długi ogon. Zawsze przypominał mi kota, ale w tej
chwili wyglądał po prostu… uroczo.
- Co jest, Naleśniku? – zapytał, gdy gapiłam się na niego z głupkowatym wyrazem
twarzy. Kąciki jego ust uniosły się jednak w uśmiechu, kiedy przesunął po mnie
powoli wzrokiem.
- Nic – mruknęłam. – Niezły kostium.
- Ty też wyglądasz nieźle.
Zamrugałam. Czy on mnie właśnie
skomplementował?
- D-dzięki.
- No i gdzie reszta? – westchnął Laito. – Spóźnia-
- Przymknij się – dobiegł nas głos Subaru, chociaż jego samego nie było widać.
- Nie cierpię, kiedy tak robisz… Skoro tu jesteś, to się pokaż – zażądał Ayato.
Subaru prychnął w odpowiedzi, ale i tak
zszedł ze schodów. Jak się okazało, przebrał się za mumię. Większość ciała miał
szczelnie zakrytą bandażami, jednak gdzieniegdzie na jego ramionach i plecach
prześwitywała naga skóra.
Laito zaklaskał w dłonie.
- A więc brakuje nam jeszcze…
- Jestem.
Trudno w to było uwierzyć, ale Shuu,
który właśnie zjawił się w pokoju, również był przebrany. Prawe oko miał
zasłonięte czarną opaską, na głowę wsunął również czarny piracki kapelusz, na
ramiona zarzucił niedbale pelerynę, a do spodni przytroczył… nóż? Sztylet?
Miniaturowy miecz? Nie wiedziałam jak określić broń blondyna.
- Coś nie tak? – posłał mi pytające spojrzenie.
- N-nie, nie, skądże.
Opadłam na wolne miejsce obok Ayato na
kanapie. Przesunęłam wzrokiem po wampirach, komicznie wyglądających w ich
przebraniach.
- Okay, to teraz mi powiedzcie: jak udało wam się to zorganizować? Przecież
Reiji nie chciał się zgodzić…
- To nie było takie trudne, Maleńka. Mówiłem, że coś wymyślimy.
- Mój brat nie jest taki twardy na jakiego wygląda – oznajmił Shuu, wzruszając
ramionami.
- Aha… a gdzie jest teraz? – zapytałam, przekonana, że nawet jeśli zgodził się na
obchodzenie Halloween, to i tak nie będzie miał zamiaru w tym uczestniczyć.
- Zaraz powinien przyjść – stwierdził Laito, sięgając po misę z cukierkami.
- Jest dzisiaj odpowiedzialny za napoje – powiedział Kanato.
- Czyli będzie spędzał Halloween z nami?
- Niestety. Będę – odezwał się głos za moimi plecami.
Odwróciłam się szybko i niemal spadłam z
kanapy. Za mną stał Reiji w białym kitlu poplamionym czerwoną farbą.
Przynajmniej miałam nadzieję, że była to farba… W każdym razie… przez twarz
wampira przebiegała paskudna blizna, jego włosy były w nieładzie, a jedno oko
było niemalże całkowicie białe. W dłoniach trzymał srebrną tacę zastawioną
pucharami z dziwną, dymiąca substancją.
- Emm… mam nadzieję, że to nie jest zatrute?
- Przekonasz się jak skosztujesz.
Pocieszające.
- No dobra, wszyscy są, więc zaczynajmy zabawę! – Laito wyszczerzył kły w
uśmiechu, sięgając po swój puchar. Pozostali poszli za jego przykładem. Ku
mojemu zdziwieniu nawet ja dostałam własne naczynie. Uniosłam je więc i
zawołałam:
- Wesołego Halloween!
Szóstka wampirów spojrzała po sobie, po
czym wszyscy, grupowo stuknęliśmy swoimi kielichami.
Halloween, godzina 20:21
Kiedy wypiliśmy już
po dwie kolejki napoju sporządzonego przez Reiji’ego (a trzeba przyznać, że się
postarał, bo napój był przepyszny), atmosfera się rozluźniła i chłopcy
przytargali do salonu tarczę do rzutek. Tylko, że tarcza była w kształcie
ludzkiej czaszki, a rzutki zastąpili najróżniejszymi nożami i sztyletami.
- Trzydzieści dziewięć do trzydziestu ośmiu dla Shuu – oznajmił Laito, bawiąc
się pustym kieliszkiem. Chwilę wcześniej Reiji wyszedł po kolejną dolewkę, a
Kapelusznikowi już widać było tęskno do picia.
- Niech cię! – warknął Ayato, sięgając po kolejny sztylet.
- Czyżbyś wyszedł z wprawy? – zapytał Shuu, podrzucając w jednej dłoni spory
nóż.
- Chciałbyś! Naleśniku, podaj mój kielich.
- A „proszę” to już dla ciebie za wiele?
Ayato rzucił mi nieprzyjemne spojrzenie. Przegrana nie wprawiała go bynajmniej
w dobry nastrój.
- Już idę, idę.
Z westchnięciem podniosłam się ze
swojego miejsca, chwyciłam kielich Ayato i ruszyłam w jego stronę. Nie zauważyłam
jednak, że jeden z bandaży Subaru rozwiązał się i leżał teraz rozciągnięty na
dywanie. Pech chciał, że zaplątałam się w materiał i byłabym wyrżnęła o posadzkę,
gdyby nie Ayato. Wampir wykazał się swoim nadzwyczajnym refleksem i zdążył
złapać mnie jedną ręką zanim upadłam. Niestety, cała zawartość kielicha, który
trzymałam w ręce znalazła się na podłodze. Przez chwilę z zaskoczeniem
wpatrywaliśmy się sobie nawzajem w oczy.
- Przepraszam… - mruknął Subaru gdzieś za nami.
- Nie wierzę! Przepraszający Subaru? – Laito parsknął głośnym śmiechem.
- Zamknij się!
- Mamy towarzystwo – odezwał się nagle Shuu.
Wszyscy, pomijając blondyna z jednakowym
zdumieniem spojrzeliśmy w stronę wejścia do salonu. W progu stała… Yuri z
jakimś małym chłopcem. Otworzyłam szerzej oczy. Co ONA tu robi?
Blondynka miała na sobie jasną
suknię i makijaż upodabniający jej twarz do zjawy. Chłopiec natomiast, który
wyglądał zza jej pleców ubrany był w lekko kiczowaty kostium Draculi.
- Cukierek albo psikus? – pisnął.
Ayato puścił mnie, upewniając się, że odzyskałam
równowagę, po czym spojrzał porozumiewawczo na swoich braci.
- Co tu się dzieje? – zapytał tymczasem Reiji, wyłaniając się z korytarza z
kolejną porcją napojów.
- Intruz – odezwał się Shuu, ciskając nożem w tarczę. Ostrze wbiło się wprost w
jeden z oczodołów czaszki. Jak na komendę bracia podnieśli się ze swoich
miejsc.
- „Cukierek albo psikus”? – powtórzył Ayato, uśmiechając się nieprzyjemnie. – A
może raczej „Krew albo psikus”?
Mina zrzedła Yuri natychmiastowo.
Dziewczyna pociągnęła chłopca za ramię, wycofując się w korytarz, którym musiała tu przyjść. Wyminąwszy Reiji’ego
puściła się biegiem.
***
Yuri biegła ile sił w
nogach, ciągnąc swego brata za sobą. Ozdoby, które wcześniej wydawały jej się
ciekawym pomysłem na urządzenie domu na halloweenową imprezę, teraz napawały ją
przerażeniem.
- Przecież to ty chciałaś tu przyjść! – Wysapał jej brat.
- Myliłam się. To dom wariatów!
Przebiegając obok tak zachwycających ją
wcześniej stołów ze słodyczami prawie dostała zawału. Między stolikami stał
bowiem Kanato z przerażającym uśmiechem na ustach i… gałką oczną nabitą na
palec wskazujący. Jak gdyby nigdy nic, pomachał jej radośnie.
Ta jeszcze bardziej przyspieszyła, ale nie pobiegła za daleko. W pewnej chwili
po prostu zaplątała się w wielką pajęczynę, a następnie potknęła o coś (wolała
nie wiedzieć co) zalegającego podłogę. Kiedy podnosiła się z pomocą swego
braciszka dostrzegła opartego o ścianę, uśmiechniętego Laito.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie uciekniesz?
Blondynka poderwała się błyskawicznie i
kuśtykając w swoich szpilkach ponownie rzuciła się w stronę drzwi, od których
dzieliło ją już tylko kilka metrów. To jednak wystarczyło by zdążyła natknąć
się jeszcze na Ayato. Usta chłopaka rozciągnęły się w szyderczym uśmieszku.
- Już nas opuszczasz?
Nieco dalej, tuż przy drzwiach, czekała
już na nią Natsuki. Czarnowłosa otworzyła przed nią drzwi, uśmiechając się
kpiąco.
- I jak się podobało?
Ale blondynka nie odpowiedziała jej.
Pognała ze swym bratem prosto przez dziedziniec, wyklinając po drodze na
rodzinę Sakamaki i znienawidzoną koleżankę. Kiedy tylko zniknęła z terenu
posiadłości, w środku rozległy się śmiechy, a siódemka nastolatków wróciła do
przerwanego świętowania.