Czy ktoś zamawiał 51 rozdział DL? Tak? To w takim razie, proszę odebrać swoje zamówienie!
Koniecznie dajcie mi znać, jak wam się podoba i co o nim sądzicie. Pamiętajcie - komentarze bardzo motywują i sprawiają radość ^^
Jak zwykle zapraszam was na mojego Twittera - Lady Kanra i/lub ARMY.PL oraz na Wattpada, gdzie pojawił się nowy rozdział Interview with BTS. Jeśli chcecie, nie bójcie się do mnie pisać ;3
Koniecznie dajcie mi znać, jak wam się podoba i co o nim sądzicie. Pamiętajcie - komentarze bardzo motywują i sprawiają radość ^^
Jak zwykle zapraszam was na mojego Twittera - Lady Kanra i/lub ARMY.PL oraz na Wattpada, gdzie pojawił się nowy rozdział Interview with BTS. Jeśli chcecie, nie bójcie się do mnie pisać ;3
Przepraszam, że nie zawróciłam
Przepraszam, że jestem tak samolubna
Przepraszam, nawet jeśli jest już za późno
Tej nocy
Nocy bez twarzy
Moje myśli się rozmazują
Czemu wszystko znowu staje się trudniejsze?
~The Rose - Sorry
Przepraszam, że jestem tak samolubna
Przepraszam, nawet jeśli jest już za późno
Tej nocy
Nocy bez twarzy
Moje myśli się rozmazują
Czemu wszystko znowu staje się trudniejsze?
~The Rose - Sorry
Rana
Huk
towarzyszący wystrzałowi wciąż rozbrzmiewał echem w mojej głowie. Nie czułam
jednak bólu. To nie miało sensu, bo wyraźnie słyszałam odgłos ciała upadającego
na żwirową ścieżkę. A może to już? Może już było po wszystkim, a moje ciało w
ostatnich chwilach świadomości przestało rejestrować ból? Albo moja dusza
zdążyła już oddzielić się od cielesnej powłoki? Bałam się otworzyć oczy, ale
musiałam się przekonać. Musiałam poznać odpowiedzi na pytania krążące po mojej
głowie. Uniosłam powieki. I zaraz tego pożałowałam.
Mój ojciec nie spudłował.
Naprawdę do mnie strzelił.
Lecz ja wciąż żyłam.
Ponieważ to nie moje ciało upadło, przyjąwszy na siebie pocisk.
Moje oczy rozszerzyły się z przerażenia, głos uwiązł gdzieś w gardle, a usta poruszyły się bezgłośnie. Nawet nie spojrzałam na ojca, choć wciąż trzymał w dłoni broń. W tamtej chwili liczył się dla mnie jedynie drżący Ayato, który klęczał na żwirze tuż przede mną. Jedną dłoń przyciskał do swego boku, a drugą położył płasko na drobnych kamieniach, by nie runąć na twarz.
Otrząsnęłam się z letargu i opadłam na kolana obok niego, trzęsącymi się palcami dotykając jego ramienia. W głowie kłębiło mi się tak wiele pytań
- Jak… Dlaczego?
Poczułam napływające mi do oczu łzy, gdy tylko ujrzałam czerwień plamiącą jego ubranie, przesączającą się przez zaciśnięte palce.
- Dlaczego to zrobiłeś?! – wrzasnęłam, podrywając głowę, by spojrzeć na swojego ojca.
Mężczyzna wciąż stał w tym samym miejscu z wyrazem szoku odmalowanym na twarzy. Przeniósł wzrok na trzymaną broń, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Patrząc na niego, czułam jedynie rosnące obrzydzenie.
Ręka Ayato ugięła się tymczasem pod jego ciężarem, ale zdążyłam przytrzymać go, zanim całkiem upadł.
- Ayato… - gardło ścisnęło mi się tak samo jak serce, gdy wypowiadałam jego imię.
Zielone oczy spojrzały na mnie, a na bladych ustach wykwitł krzywy półuśmiech.
- Nie przejmuj się, naleśniku – odezwał się zadziwiająco opanowanym i mocnym głosem. – To tylko draśnięcie. Ważniejsze jest… - Wsunął dłoń do kieszeni swojej bluzy i nagle uśmieszek zniknął z jego twarzy. Jego kocie źrenice rozszerzyły się. – Antidotum. Miałem je w bluzie. Musi gdzieś tu być.
- Antidotum? – Powtórzyłam. – Teraz się tym przejmujesz?
- Mówię ci, że to tylko głupie draśnięcie! – Skrzywił się i mocniej przycisnął dłoń do ciała. – Nic mi nie będzie. Po prostu pospiesz się i znajdź to cholerstwo!
Spiorunowałam go wzrokiem, ale w końcu oderwałam od niego wzrok. Nie musiałam długo szukać – na czarnym pudełku właśnie zaciskały się palce mojego byłego opiekuna. Ayato szarpnął się w moich ramionach.
- Oddawaj to! – warknął, obnażając swoje śnieżnobiałe kły.
Mężczyzna zastygł w bezruchu. Przenosił wzrok z pudełka na nas i z powrotem, jakby nie mógł się zdecydować, co zrobić. Jego ręka znalazła się niebezpiecznie blisko wody, przy której stał. Nie odrywałam od niego wzroku, jednocześnie zaciskając mocniej ramiona wokół Ayato, by chociaż spróbować powstrzymać go od poderwania się z miejsca. Przygryzłam dolną wargę.
- Oddaj to, proszę – powiedziałam.
Lecz moje słowa, jakby do niego w ogóle nie docierały. Jego dłoń zawisła tuż przy krawędzi oczka wodnego. W tej samej chwili Ayato syknął i zacisnął powieki, następnie osuwając się bezwładnie w moich ramionach.
- Ayato! – zawołałam rozpaczliwie, ale wampir nie otworzył oczu. Skrzywił się jedynie w odpowiedzi. Przeniosłam wzrok na swojego byłego opiekuna, bezradna. Nie wiedziałam, co robić. Zostawić Ayato i próbować odzyskać antidotum? Czy próbować pomóc Ayato i prawdopodobnie stracić antidotum? Przygryzłam dolną wargę, ponownie patrząc na rosnącą plamę na ubraniu chłopaka. Jego dłoń zsunęła się na bok, odsłaniając ją w całej okazałości, przycisnęłam więc do niej własne palce, choć nie wiedziałam, czy robiłam właściwie. Jakoś wszelkie informacje dotyczące pierwszej pomocy nagle wyparowały z mojej pamięci.
Ułożyłam ostrożnie Ayato na ziemi, po czym rzuciłam szybkie spojrzenie w kierunku mojego ojca. On też na mnie popatrzył, oczami wypełnionymi bezbrzeżnym smutkiem. Najwyraźniej podjął jakąś decyzję, ponieważ uniósł pudełko z antidotum i… Wylądował na ziemi, powalony przez rozpędzonego Subaru. Z moich ust wydobył się zduszony okrzyk. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam.
- Natsuki!
Odwróciłam głowę w stronę, z której nadbiegł Subaru i zobaczyłam pozostałych braci Sakamaki zbliżających się w naszą stronę. Na ich widok zalała mnie fala ulgi tak silna, jak chyba jeszcze nigdy. Pomachałam w ich stronę i zawołałam:
- Pospieszcie się! Potrzebuję waszej pomocy!
Pierwszy dotarli Reiji i Laito. Za nimi Kanato, a na końcu Shu.
- Co tu się sta… - zaczął Laito, ale urwał widząc swojego nieprzytomnego brata. – Ayato?
Niecierpliwym gestem Reiji odsunął mnie na bok, po czym podwinął ubranie Ayato, by przyjrzeć się ranie. Potem zerknął na porzuconą na żwirze broń i zaklął. W innej sytuacji zaskoczyłoby mnie to, ponieważ był jedną z niewielu osób, jakie znałam, które raczej nie używały wulgarnych słów.
- To srebrna kula – oznajmił, jakby to wszystko wyjaśniało. I najwyraźniej wyjaśniało – wszystkim poza mną, sądząc po reakcjach pozostałych.
- Dasz radę się tym zająć? – zapytał Laito, wolną dłonią trzymając się za zranioną rękę.
- Tak, potrzebuję tylko…
Nie słyszałam jego dalszych słów. Wpatrywałam się jedynie w otępieniu w lepką krew Ayato na moich palcach i mamrotałam do siebie.
- To moja wina. To wszystko moja wina… To przeze mnie, on…
- Maleńka… - zaczął miękko Laito, lecz to Kanato kucnął naprzeciwko mnie, mierząc mnie ponurym spojrzeniem.
- Opanuj się! – rzucił rozkazująco. – Przestań się mazać, bo to nikomu nie pomaga, a jest irytujące!
Jego słowa podziałały na mnie tak, jakby wymierzył mi policzek. Zamrugałam i skinęłam. Miał rację. Nie mogłam się zachowywać, jakbym to ja była największą ofiarą tych wydarzeń. Zacisnęłam wciąż pokryte krwią dłonie w pięści i podniosłam się ze żwiru. Odsuwając swoje myśli od braci Sakamaki debatujących nad nieprzytomnym Ayato, zaczęłam szukać antidotum. Jak się okazało leżało na brzegu oczka wodnego. Jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu nie wpadło do wody. Podniósłszy pudełko, przycisnęłam je do piersi i spojrzałam w kierunku mego ojca, wciąż przygwożdżonego do ziemi przez Subaru. Ku mojemu lekkiemu zdziwieniu, dołączył do niego Shu.
- Co ty odjebałeś?! – wrzasnął Subaru, unosząc jedną z dłoni zaciśniętych w pięść. Przymierzał się do zadania ciosu.
- Miałeś jej pomóc, a nie ją zabijać – dodał Shu, rozgniewanym tonem. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej złości odmalowanej na jego twarzy. – Podobno to twoja córka.
Mężczyzna nie odpowiedział. Nawet się nie poruszył. Subaru wydał z siebie warknięcie, a jego dłoń zaczęła opadać.
- Subaru! – zawołałam. Pięść wampira gwałtownie się zatrzymała. – Nie warto. Zostaw go.
Białowłosy rzucił jeszcze jakieś przekleństwo, po czym uwolnił mężczyznę i odwrócił się w moją stronę, przy okazji wkopując porzucony pistolet do oczka wodnego. Obaj z Shu wpatrywali się we mnie z nieodgadnionymi minami. Kątem oka widziałam, że reszta braci zniknęła, zabierając ze sobą Ayato.
- Co tu się właściwie stało? – zapytał blondyn.
Odetchnęłam głęboko, zanim odpowiedziałam, ponieważ czułam się, jakby przez ostatnie kilka minut moim płucom brakowało powietrza.
- Czekałam na Ayato, kiedy nagle pojawił się on… - Wskazałam ruchem głowy mojego ojca, którego… już nie było. Wampiry wyczuły zmianę w moim głosie i błyskawicznie się odwróciły. Subaru zaklął po raz kolejny. Shu zmarszczył brwi.
- Uciekł! – Syknął młodszy, nerwowo mierzwiąc sobie włosy. – Nie wierzę, co za…
Z jego ust posypały się kolejne przekleństwa, a ja jedynie pokręciłam głową. Obraz ojca, jaki jeszcze niedawno miałam przed oczami pokrył się rysami w momencie, gdy porzucił mnie na pastwę Sakamakich, zrywając ze mną wszelki kontakt. Po tych wydarzeniach rozpadł się zupełnie. Czułam się zraniona zarówno jego słowami, jak i czynami. Bolało mnie to, że ktoś niegdyś tak mi bliski, ktoś kto przejął nade mną opiekę, gdy jeszcze byłam dzieckiem, mógł się ode mnie odwrócić i zrobić coś takiego. Nie wiedziałam, co nim kierowało, ale w tamtym momencie nie byłam w stanie wykrzesać z siebie ani odrobiny zrozumienia.
- Sprowadziliśmy go, by ci pomógł – powiedział Shu, przenosząc na mnie spojrzenie swoich niebieskich oczu tak podobnych do tych Beatrix. – Nikt nie spodziewał się, że zrobi coś takiego.
Skinęłam głową, mocniej przyciskając do siebie czarne pudełeczko. Cóż więcej mogłam rzec? Oni się tego nie spodziewali. Ja tym bardziej.
Mój ojciec nie spudłował.
Naprawdę do mnie strzelił.
Lecz ja wciąż żyłam.
Ponieważ to nie moje ciało upadło, przyjąwszy na siebie pocisk.
Moje oczy rozszerzyły się z przerażenia, głos uwiązł gdzieś w gardle, a usta poruszyły się bezgłośnie. Nawet nie spojrzałam na ojca, choć wciąż trzymał w dłoni broń. W tamtej chwili liczył się dla mnie jedynie drżący Ayato, który klęczał na żwirze tuż przede mną. Jedną dłoń przyciskał do swego boku, a drugą położył płasko na drobnych kamieniach, by nie runąć na twarz.
Otrząsnęłam się z letargu i opadłam na kolana obok niego, trzęsącymi się palcami dotykając jego ramienia. W głowie kłębiło mi się tak wiele pytań
- Jak… Dlaczego?
Poczułam napływające mi do oczu łzy, gdy tylko ujrzałam czerwień plamiącą jego ubranie, przesączającą się przez zaciśnięte palce.
- Dlaczego to zrobiłeś?! – wrzasnęłam, podrywając głowę, by spojrzeć na swojego ojca.
Mężczyzna wciąż stał w tym samym miejscu z wyrazem szoku odmalowanym na twarzy. Przeniósł wzrok na trzymaną broń, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Patrząc na niego, czułam jedynie rosnące obrzydzenie.
Ręka Ayato ugięła się tymczasem pod jego ciężarem, ale zdążyłam przytrzymać go, zanim całkiem upadł.
- Ayato… - gardło ścisnęło mi się tak samo jak serce, gdy wypowiadałam jego imię.
Zielone oczy spojrzały na mnie, a na bladych ustach wykwitł krzywy półuśmiech.
- Nie przejmuj się, naleśniku – odezwał się zadziwiająco opanowanym i mocnym głosem. – To tylko draśnięcie. Ważniejsze jest… - Wsunął dłoń do kieszeni swojej bluzy i nagle uśmieszek zniknął z jego twarzy. Jego kocie źrenice rozszerzyły się. – Antidotum. Miałem je w bluzie. Musi gdzieś tu być.
- Antidotum? – Powtórzyłam. – Teraz się tym przejmujesz?
- Mówię ci, że to tylko głupie draśnięcie! – Skrzywił się i mocniej przycisnął dłoń do ciała. – Nic mi nie będzie. Po prostu pospiesz się i znajdź to cholerstwo!
Spiorunowałam go wzrokiem, ale w końcu oderwałam od niego wzrok. Nie musiałam długo szukać – na czarnym pudełku właśnie zaciskały się palce mojego byłego opiekuna. Ayato szarpnął się w moich ramionach.
- Oddawaj to! – warknął, obnażając swoje śnieżnobiałe kły.
Mężczyzna zastygł w bezruchu. Przenosił wzrok z pudełka na nas i z powrotem, jakby nie mógł się zdecydować, co zrobić. Jego ręka znalazła się niebezpiecznie blisko wody, przy której stał. Nie odrywałam od niego wzroku, jednocześnie zaciskając mocniej ramiona wokół Ayato, by chociaż spróbować powstrzymać go od poderwania się z miejsca. Przygryzłam dolną wargę.
- Oddaj to, proszę – powiedziałam.
Lecz moje słowa, jakby do niego w ogóle nie docierały. Jego dłoń zawisła tuż przy krawędzi oczka wodnego. W tej samej chwili Ayato syknął i zacisnął powieki, następnie osuwając się bezwładnie w moich ramionach.
- Ayato! – zawołałam rozpaczliwie, ale wampir nie otworzył oczu. Skrzywił się jedynie w odpowiedzi. Przeniosłam wzrok na swojego byłego opiekuna, bezradna. Nie wiedziałam, co robić. Zostawić Ayato i próbować odzyskać antidotum? Czy próbować pomóc Ayato i prawdopodobnie stracić antidotum? Przygryzłam dolną wargę, ponownie patrząc na rosnącą plamę na ubraniu chłopaka. Jego dłoń zsunęła się na bok, odsłaniając ją w całej okazałości, przycisnęłam więc do niej własne palce, choć nie wiedziałam, czy robiłam właściwie. Jakoś wszelkie informacje dotyczące pierwszej pomocy nagle wyparowały z mojej pamięci.
Ułożyłam ostrożnie Ayato na ziemi, po czym rzuciłam szybkie spojrzenie w kierunku mojego ojca. On też na mnie popatrzył, oczami wypełnionymi bezbrzeżnym smutkiem. Najwyraźniej podjął jakąś decyzję, ponieważ uniósł pudełko z antidotum i… Wylądował na ziemi, powalony przez rozpędzonego Subaru. Z moich ust wydobył się zduszony okrzyk. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam.
- Natsuki!
Odwróciłam głowę w stronę, z której nadbiegł Subaru i zobaczyłam pozostałych braci Sakamaki zbliżających się w naszą stronę. Na ich widok zalała mnie fala ulgi tak silna, jak chyba jeszcze nigdy. Pomachałam w ich stronę i zawołałam:
- Pospieszcie się! Potrzebuję waszej pomocy!
Pierwszy dotarli Reiji i Laito. Za nimi Kanato, a na końcu Shu.
- Co tu się sta… - zaczął Laito, ale urwał widząc swojego nieprzytomnego brata. – Ayato?
Niecierpliwym gestem Reiji odsunął mnie na bok, po czym podwinął ubranie Ayato, by przyjrzeć się ranie. Potem zerknął na porzuconą na żwirze broń i zaklął. W innej sytuacji zaskoczyłoby mnie to, ponieważ był jedną z niewielu osób, jakie znałam, które raczej nie używały wulgarnych słów.
- To srebrna kula – oznajmił, jakby to wszystko wyjaśniało. I najwyraźniej wyjaśniało – wszystkim poza mną, sądząc po reakcjach pozostałych.
- Dasz radę się tym zająć? – zapytał Laito, wolną dłonią trzymając się za zranioną rękę.
- Tak, potrzebuję tylko…
Nie słyszałam jego dalszych słów. Wpatrywałam się jedynie w otępieniu w lepką krew Ayato na moich palcach i mamrotałam do siebie.
- To moja wina. To wszystko moja wina… To przeze mnie, on…
- Maleńka… - zaczął miękko Laito, lecz to Kanato kucnął naprzeciwko mnie, mierząc mnie ponurym spojrzeniem.
- Opanuj się! – rzucił rozkazująco. – Przestań się mazać, bo to nikomu nie pomaga, a jest irytujące!
Jego słowa podziałały na mnie tak, jakby wymierzył mi policzek. Zamrugałam i skinęłam. Miał rację. Nie mogłam się zachowywać, jakbym to ja była największą ofiarą tych wydarzeń. Zacisnęłam wciąż pokryte krwią dłonie w pięści i podniosłam się ze żwiru. Odsuwając swoje myśli od braci Sakamaki debatujących nad nieprzytomnym Ayato, zaczęłam szukać antidotum. Jak się okazało leżało na brzegu oczka wodnego. Jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu nie wpadło do wody. Podniósłszy pudełko, przycisnęłam je do piersi i spojrzałam w kierunku mego ojca, wciąż przygwożdżonego do ziemi przez Subaru. Ku mojemu lekkiemu zdziwieniu, dołączył do niego Shu.
- Co ty odjebałeś?! – wrzasnął Subaru, unosząc jedną z dłoni zaciśniętych w pięść. Przymierzał się do zadania ciosu.
- Miałeś jej pomóc, a nie ją zabijać – dodał Shu, rozgniewanym tonem. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej złości odmalowanej na jego twarzy. – Podobno to twoja córka.
Mężczyzna nie odpowiedział. Nawet się nie poruszył. Subaru wydał z siebie warknięcie, a jego dłoń zaczęła opadać.
- Subaru! – zawołałam. Pięść wampira gwałtownie się zatrzymała. – Nie warto. Zostaw go.
Białowłosy rzucił jeszcze jakieś przekleństwo, po czym uwolnił mężczyznę i odwrócił się w moją stronę, przy okazji wkopując porzucony pistolet do oczka wodnego. Obaj z Shu wpatrywali się we mnie z nieodgadnionymi minami. Kątem oka widziałam, że reszta braci zniknęła, zabierając ze sobą Ayato.
- Co tu się właściwie stało? – zapytał blondyn.
Odetchnęłam głęboko, zanim odpowiedziałam, ponieważ czułam się, jakby przez ostatnie kilka minut moim płucom brakowało powietrza.
- Czekałam na Ayato, kiedy nagle pojawił się on… - Wskazałam ruchem głowy mojego ojca, którego… już nie było. Wampiry wyczuły zmianę w moim głosie i błyskawicznie się odwróciły. Subaru zaklął po raz kolejny. Shu zmarszczył brwi.
- Uciekł! – Syknął młodszy, nerwowo mierzwiąc sobie włosy. – Nie wierzę, co za…
Z jego ust posypały się kolejne przekleństwa, a ja jedynie pokręciłam głową. Obraz ojca, jaki jeszcze niedawno miałam przed oczami pokrył się rysami w momencie, gdy porzucił mnie na pastwę Sakamakich, zrywając ze mną wszelki kontakt. Po tych wydarzeniach rozpadł się zupełnie. Czułam się zraniona zarówno jego słowami, jak i czynami. Bolało mnie to, że ktoś niegdyś tak mi bliski, ktoś kto przejął nade mną opiekę, gdy jeszcze byłam dzieckiem, mógł się ode mnie odwrócić i zrobić coś takiego. Nie wiedziałam, co nim kierowało, ale w tamtym momencie nie byłam w stanie wykrzesać z siebie ani odrobiny zrozumienia.
- Sprowadziliśmy go, by ci pomógł – powiedział Shu, przenosząc na mnie spojrzenie swoich niebieskich oczu tak podobnych do tych Beatrix. – Nikt nie spodziewał się, że zrobi coś takiego.
Skinęłam głową, mocniej przyciskając do siebie czarne pudełeczko. Cóż więcej mogłam rzec? Oni się tego nie spodziewali. Ja tym bardziej.
W
rezydencji moim oczom ukazało się istne pobojowisko (w sumie, czego
oczekiwałam?). Podłogę pokrywały szklane odłamki, przewrócone, częściowo
połamane meble, potłuczone ozdoby i porozrzucane książki. Nie wspominając o
ciałach martwych wilków, które, jak później zauważyłam, rozpływały się w
powietrzu, pozostawiając po sobie kupki czegoś, co przypominało popiół.
Gdzieniegdzie widniały plamy krwi, ślady po pazurach czy kłach. Szczerze
współczułam służbie, która bez słowa uwijała się, starając się przywrócić
pomieszczenie do ładu. Z drugiej strony, byłam ciekawa, czy był to najgorszy
bałagan, jaki mieli w swoim życiu do posprzątania czy też zdarzały się im
gorsze przypadki. Ciężko było stwierdzić, ponieważ ich twarze, jak zwykle, były
beznamiętnymi maskami, z których nie można było niczego wyczytać.
Laito i Kanato czekali na nas w jednym z pokojów na pierwszym piętrze rezydencji.
- Reiji nikogo nie wpuszcza – powiedział Laito, widząc moje pytające spojrzenie. – Zamknął się z nim u siebie i wywalił wszystkich, poza służącymi, które wziął sobie do pomocy.
Zwiesiłam głowę, spuszczając wzrok na własne stopy. Tkwiące we mnie poczucie winy nie chciało dać się zagłuszyć.
- Ale… Co z nim? Wiecie coś? – zapytałam, nie unosząc wzroku.
- Ciężko stwierdzić.
Przełknęłam ślinę i wbiłam paznokcie w brzeg kanapy, na której przycupnęłam.
- To co się tam stało? – To pytanie zadał Kanato.
Przymknęłam powieki, pozwalając, by moja pamięć klatka po klatce odtworzyła ostatnie wydarzenia.
- Czekałam na Ayato, który wrócił po antidotum. Wtedy nagle pojawił się… mój ojciec. – Określenie to, chociaż wcześniej używałam go tak wiele razy, teraz pozostawiło gorycz w moich ustach. – Mówił, że to wy go sprowadziliście, że mi pomoże. Po czym wyjął broń i wymierzył ją we mnie… - Zawiesiłam głos, kuląc się. – Resztę już znacie.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Miałam ochotę zwinąć się w kłębek. Albo zacząć wrzeszczeć. Albo zwymiotować. Nie potrafiłam się zdecydować.
- A co stało się zanim nas znaleźliście?
Opowiedzieli mi więc, jak wilki niespodziewanie zaczęły się wycofywać i uciekać tą samą drogą, którą przybyły. Jak czekali na nasz powrót. Jak w końcu usłyszeli wystrzał z broni i postanowili nas odszukać.
- I o co chodziło z tą „srebrną kulą”? – dociekałam.
Bracia powiedli po sobie wzajemnie wzrokiem, jakby zastanawiali się, który z nich powinien mi odpowiedzieć. Wreszcie to Shu westchnął i zaczął tłumaczyć cichym, spokojnym głosem, nawet na mnie nie patrząc.
- To specjalne naboje, jakich używają łowcy wampirów. Są jednymi z niewielu rzeczy, które mogą nam poważniej zaszkodzić. Osłabiają nas, odbierają zdolność szybkiej regeneracji… Tak, jakby wysysały z nas całą energię i moc. W najgorszym wypadku mogą doprowadzić do śmierci.
Śmierci.
To słowo uderzyło we mnie niczym taran. Wiedziałam, że coś było nie w porządku – stan Ayato po tym, gdy został postrzelony ewidentnie o tym świadczył. Nie sądziłam jednak, że było to aż tak poważne. Jakaś pojedyncza, głupia i nawet nie przeznaczona dla niego kula miałaby go pokonać? Ayato, ten Ayato, samozwańczy pan i władca, potężny, zadufany w sobie wampir, arogancki dupek, w którym wbrew własnej woli się zakochałam miałby tak po prostu… umrzeć?
Dlaczego ten idiota to zrobił?
- Ale… Reiji mu pomoże, prawda? – wyszeptałam, głosem pełnym nadziei oraz błagania. – On z tego wyjdzie, tak? On musi… Musi…
Głos mi się załamał. Zamrugałam gwałtownie, by przegonić słoną mgłę przysłaniającą mi widok.
Przecież to nie mogło się tak skończyć. Miałam mu jeszcze tak wiele rzeczy do powiedzenia, tak wiele rzeczy, za które musiałam go ochrzanić. Tak wiele rzeczy…
- Zrobiłem wszystko, co byłem w stanie zrobić – dobiegł nas głos od strony drzwi. Stał w nich Reiji, wyglądający na naprawdę wykończonego. – Jego organizm powinien sobie z resztą sam poradzić.
Poderwałam się prędko ze swojego miejsca, ale Reiji jedynie uniósł dłoń, by mnie powstrzymać.
- Nie odzyskał przytomności. Potrzebuje teraz przez jakiś czas spokoju. Póki co lepiej, żeby nikt się koło niego nie kręcił.
- Och…
Opadłam na swoje miejsce i objęłam się ramionami. Czułam się, jakby ktoś wrzucił mnie na karuzelę, która nie chciała się zatrzymać. Tego wszystkiego było po prostu zbyt dużo. Oparłam czoło na podciągniętych kolanach i wbiłam paznokcie we własne ramiona, by powstrzymać płacz. Gdybym pozwoliła łzom płynąć, zapewne miałabym problem z uspokojeniem się. A nikomu nie było to teraz potrzebne. Przygryzłam dolną wargę tak mocno, że po chwili poczułam w ustach smak krwi.
- Przepraszam – powiedziałam cicho. Jedynie tyle byłam w stanie w tej chwili zrobić. Było to niewiele, naprawdę niewiele, ale musiałam to powiedzieć. Miałam taką potrzebę, czułam powinność, by to zrobić. Doszłam do wniosku, że przynajmniej tyle byłam im winna. – Wszystkich. Za wszystko. Po prostu… przepraszam.
Laito i Kanato czekali na nas w jednym z pokojów na pierwszym piętrze rezydencji.
- Reiji nikogo nie wpuszcza – powiedział Laito, widząc moje pytające spojrzenie. – Zamknął się z nim u siebie i wywalił wszystkich, poza służącymi, które wziął sobie do pomocy.
Zwiesiłam głowę, spuszczając wzrok na własne stopy. Tkwiące we mnie poczucie winy nie chciało dać się zagłuszyć.
- Ale… Co z nim? Wiecie coś? – zapytałam, nie unosząc wzroku.
- Ciężko stwierdzić.
Przełknęłam ślinę i wbiłam paznokcie w brzeg kanapy, na której przycupnęłam.
- To co się tam stało? – To pytanie zadał Kanato.
Przymknęłam powieki, pozwalając, by moja pamięć klatka po klatce odtworzyła ostatnie wydarzenia.
- Czekałam na Ayato, który wrócił po antidotum. Wtedy nagle pojawił się… mój ojciec. – Określenie to, chociaż wcześniej używałam go tak wiele razy, teraz pozostawiło gorycz w moich ustach. – Mówił, że to wy go sprowadziliście, że mi pomoże. Po czym wyjął broń i wymierzył ją we mnie… - Zawiesiłam głos, kuląc się. – Resztę już znacie.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Miałam ochotę zwinąć się w kłębek. Albo zacząć wrzeszczeć. Albo zwymiotować. Nie potrafiłam się zdecydować.
- A co stało się zanim nas znaleźliście?
Opowiedzieli mi więc, jak wilki niespodziewanie zaczęły się wycofywać i uciekać tą samą drogą, którą przybyły. Jak czekali na nasz powrót. Jak w końcu usłyszeli wystrzał z broni i postanowili nas odszukać.
- I o co chodziło z tą „srebrną kulą”? – dociekałam.
Bracia powiedli po sobie wzajemnie wzrokiem, jakby zastanawiali się, który z nich powinien mi odpowiedzieć. Wreszcie to Shu westchnął i zaczął tłumaczyć cichym, spokojnym głosem, nawet na mnie nie patrząc.
- To specjalne naboje, jakich używają łowcy wampirów. Są jednymi z niewielu rzeczy, które mogą nam poważniej zaszkodzić. Osłabiają nas, odbierają zdolność szybkiej regeneracji… Tak, jakby wysysały z nas całą energię i moc. W najgorszym wypadku mogą doprowadzić do śmierci.
Śmierci.
To słowo uderzyło we mnie niczym taran. Wiedziałam, że coś było nie w porządku – stan Ayato po tym, gdy został postrzelony ewidentnie o tym świadczył. Nie sądziłam jednak, że było to aż tak poważne. Jakaś pojedyncza, głupia i nawet nie przeznaczona dla niego kula miałaby go pokonać? Ayato, ten Ayato, samozwańczy pan i władca, potężny, zadufany w sobie wampir, arogancki dupek, w którym wbrew własnej woli się zakochałam miałby tak po prostu… umrzeć?
Dlaczego ten idiota to zrobił?
- Ale… Reiji mu pomoże, prawda? – wyszeptałam, głosem pełnym nadziei oraz błagania. – On z tego wyjdzie, tak? On musi… Musi…
Głos mi się załamał. Zamrugałam gwałtownie, by przegonić słoną mgłę przysłaniającą mi widok.
Przecież to nie mogło się tak skończyć. Miałam mu jeszcze tak wiele rzeczy do powiedzenia, tak wiele rzeczy, za które musiałam go ochrzanić. Tak wiele rzeczy…
- Zrobiłem wszystko, co byłem w stanie zrobić – dobiegł nas głos od strony drzwi. Stał w nich Reiji, wyglądający na naprawdę wykończonego. – Jego organizm powinien sobie z resztą sam poradzić.
Poderwałam się prędko ze swojego miejsca, ale Reiji jedynie uniósł dłoń, by mnie powstrzymać.
- Nie odzyskał przytomności. Potrzebuje teraz przez jakiś czas spokoju. Póki co lepiej, żeby nikt się koło niego nie kręcił.
- Och…
Opadłam na swoje miejsce i objęłam się ramionami. Czułam się, jakby ktoś wrzucił mnie na karuzelę, która nie chciała się zatrzymać. Tego wszystkiego było po prostu zbyt dużo. Oparłam czoło na podciągniętych kolanach i wbiłam paznokcie we własne ramiona, by powstrzymać płacz. Gdybym pozwoliła łzom płynąć, zapewne miałabym problem z uspokojeniem się. A nikomu nie było to teraz potrzebne. Przygryzłam dolną wargę tak mocno, że po chwili poczułam w ustach smak krwi.
- Przepraszam – powiedziałam cicho. Jedynie tyle byłam w stanie w tej chwili zrobić. Było to niewiele, naprawdę niewiele, ale musiałam to powiedzieć. Miałam taką potrzebę, czułam powinność, by to zrobić. Doszłam do wniosku, że przynajmniej tyle byłam im winna. – Wszystkich. Za wszystko. Po prostu… przepraszam.