Uparta
vs Nieustępliwy
Apartament okazał się całkiem przestronny i
naprawdę przyzwoicie urządzony, a rozmiarami dorównywał przeciętnemu
mieszkaniu. Miał jasne ściany, połyskującą, drewnianą podłogę oraz całkowicie
przeszkloną ścianę równoległą do drzwi. Większość pomieszczenia zajmowało coś w
stylu salonu. Z lewej strony znajdował się aneks kuchenny oddzielony od reszty
długim blatem z dostawionymi do niego barowymi stołkami. Dalej była
mini-sypialnia, składająca się głównie z dużego, dwuosobowego łóżka.
Natomiast po prawej stronie pokoju znajdowało się przejście do łazienki oraz garderoba. Wszystko było dobrze utrzymane i lśniło czystością. Najbardziej wybredna osoba nie miałaby tu chyba na co narzekać.
Gdy tylko skończyłam się rozglądać, zabrałam się za rozpakowywanie, a później za przestawienie wszystkiego według własnego widzimisię. Wszystko dla zabicia czasu. Kiedy wreszcie byłam zadowolona z efektu, na zewnątrz już zmierzchało.
Jako, że w mojej lodówce wciąż jeszcze ziało pustkami, postanowiłam zejść na kolację do restauracji znajdującej się na parterze. W końcu podczas posiłku nie musiałabym z nikim rozmawiać, a przy zamawianiu posiłku wystarczy zwyczajna uprzejmość.
Podjąwszy tą decyzję otworzyłam drzwi na korytarz i… zamarłam w chwilowym bezruchu z ręką wciąż zaciśniętą na klamce. Przede mną, z promiennym uśmiechem na ustach stał ten sam białowłosy mężczyzna.
- Emm… ch-chciałeś czegoś ode mnie? – Zapytałam, jąkając się ze zdziwienia, jakie u mnie wywołał.
- Czekałem na ciebie, panienko Ayano – odpowiedział spokojnie, skłaniając przy tym głowę.
- P-po… - odchrząknęłam – Po co? Przecież powiedziałam, że możesz sobie iść.
- Stwierdziłem, że na pewno będzie panienka potrzebowała kogoś, kto oprowadzi ją po kompleksie.
Westchnęłam. Jeśli tylko o to mu chodziło, to w porządku. I tak miałam zamiar sama się później rozejrzeć.
- Tak, przyda mi się małe oprowadzenie, więc pozwolę ci chociaż tyle zrobić.
- Dziękuję. W takim razie, proszę za mną.
Natomiast po prawej stronie pokoju znajdowało się przejście do łazienki oraz garderoba. Wszystko było dobrze utrzymane i lśniło czystością. Najbardziej wybredna osoba nie miałaby tu chyba na co narzekać.
Gdy tylko skończyłam się rozglądać, zabrałam się za rozpakowywanie, a później za przestawienie wszystkiego według własnego widzimisię. Wszystko dla zabicia czasu. Kiedy wreszcie byłam zadowolona z efektu, na zewnątrz już zmierzchało.
Jako, że w mojej lodówce wciąż jeszcze ziało pustkami, postanowiłam zejść na kolację do restauracji znajdującej się na parterze. W końcu podczas posiłku nie musiałabym z nikim rozmawiać, a przy zamawianiu posiłku wystarczy zwyczajna uprzejmość.
Podjąwszy tą decyzję otworzyłam drzwi na korytarz i… zamarłam w chwilowym bezruchu z ręką wciąż zaciśniętą na klamce. Przede mną, z promiennym uśmiechem na ustach stał ten sam białowłosy mężczyzna.
- Emm… ch-chciałeś czegoś ode mnie? – Zapytałam, jąkając się ze zdziwienia, jakie u mnie wywołał.
- Czekałem na ciebie, panienko Ayano – odpowiedział spokojnie, skłaniając przy tym głowę.
- P-po… - odchrząknęłam – Po co? Przecież powiedziałam, że możesz sobie iść.
- Stwierdziłem, że na pewno będzie panienka potrzebowała kogoś, kto oprowadzi ją po kompleksie.
Westchnęłam. Jeśli tylko o to mu chodziło, to w porządku. I tak miałam zamiar sama się później rozejrzeć.
- Tak, przyda mi się małe oprowadzenie, więc pozwolę ci chociaż tyle zrobić.
- Dziękuję. W takim razie, proszę za mną.
Podczas naszej
krótkiej wycieczki krajoznawczej, Miketsukami pokazał mi, gdzie znajduje się
siłownia, wspólne łaźnie dla wszystkich mieszkańców, bar, pokoje dla służby,
ogród, a w końcu restauracja, jadalnia, czy też jak kto woli. Opowiedział mi
również krótko o innych mieszkańcach zajmujących poszczególne piętra. W końcu
podziękowałam mu i po raz kolejny tego dnia odesłałam. Jednak, gdy odbierałam z
kuchni swoje zamówienie, on wciąż niewzruszenie stał obok mnie, z tym samym
promiennym uśmiechem.
- Posłuchaj, Miketsu- zaczęłam, ale mężczyzna przerwał mi w pół słowa.
- Czy mógłbym ci towarzyszyć podczas posiłku, panienko Ayano?
- No… dobrze… - westchnęłam, zrezygnowana i opadłam na krzesło przy najbliższym stoliku. Miketsukami jednak nie usiadł, tylko stanął obok mojego krzesła. Przegryzłam kilka kęsów kanapki, upiłam trochę herbaty, a ten wciąż stał i obserwował mnie swoimi dwukolorowymi oczami. W końcu nie wytrzymałam.
- Dlaczego nie usiądziesz?
- Nie ma takiej potrzeby, panienko Ayano. Mogę postać.
- Ale… ach, rób co chcesz!
- Posłuchaj, Miketsu- zaczęłam, ale mężczyzna przerwał mi w pół słowa.
- Czy mógłbym ci towarzyszyć podczas posiłku, panienko Ayano?
- No… dobrze… - westchnęłam, zrezygnowana i opadłam na krzesło przy najbliższym stoliku. Miketsukami jednak nie usiadł, tylko stanął obok mojego krzesła. Przegryzłam kilka kęsów kanapki, upiłam trochę herbaty, a ten wciąż stał i obserwował mnie swoimi dwukolorowymi oczami. W końcu nie wytrzymałam.
- Dlaczego nie usiądziesz?
- Nie ma takiej potrzeby, panienko Ayano. Mogę postać.
- Ale… ach, rób co chcesz!
Drugi dzień wcale nie
był lepszy. Miketsukami czekał już na mnie, gdy wstałam, towarzyszył mi podczas
śniadania oraz obiadu, a gdy tylko znikał mi z oczu i tak czułam, że czai się
gdzieś w pobliżu. Był jak rzep, który uczepił się psiego ogona. I za nic nie
dało się go wyplątać z sierści.
Najbardziej nie rozumiałam tego, dlaczego on nie chce zostawić mnie w spokoju. Przecież cały czas powtarzałam mu, że nie potrzebuję ani nie chcę żadnego ochroniarza. Normalny człowiek już dawno dałby sobie spokój. Nie wiedziałam, czy chciał się przypodobać mojej rodzinie, czy tylko koniecznie chciał mieć coś do roboty, a może po prostu jeszcze nikt mu nie odmówił. No bo, powiedzmy sobie szczerze, jaka dziewczyna nie chciałaby mieć za prywatnego ochroniarza młodego, wysokiego, dżentelmeńskiego a przede wszystkim okropnie przystojnego mężczyzny? Dobrze… jaka normalna dziewczyna by takiego nie chciała. Bo ja do takowych raczej się nie zaliczam.
Westchnęłam, wkładając do uszu słuchawki. Postanowiłam skorzystać z tego, że w Ayakashi Kan była siłownia i trochę sobie poćwiczyć. Od dziecka lubiłam biegać. To zawsze poprawiało mi humor i pozwalało poczuć się chociaż przez chwilę tak cudownie wolną. Niestety, mieszkając w rezydencji rodziców rzadko miałam okazję, by pobiegać. Dlatego czasami uciekałam.
Włączyłam bieżnię, a zaraz potem muzykę w telefonie. Wskoczyłam na bieżnię, podkręciłam tempo o kilka poziomów i zaczęłam biec.
Spokojna muzyka płynąca ze słuchawek, stopy rytmicznie uderzające w bieżnię. Chwila zapomnienia. Coś, co szczerze uwielbiałam. No i w takich chwilach nie musiałam się niczym ani nikim przejmować.
Kiedy skończyłam swój trening, byłam rozgrzana i mokra od potu, ale za to szczęśliwa. Wyszłam z siłowni na nieco drżących nogach, nie mogąc pozbyć się głupkowatego uśmieszku z ust.
Kupiłam sobie butelkę zimnej, niegazowanej wody z automatu i usiadłam na ławeczce w korytarzu. Wypiłam łapczywie kilka łyków, po czym oparłam głowę o chłodną ścianę i przymknęłam oczy.
Przez tą krótką chwilę dekoncentracji, nie zwróciłam uwagi na dźwięk zbliżających się kroków, póki te nie zatrzymały się tuż przede mną. Gwałtownie zerwałam się z miejsca, stając twarzą w twarz z mężczyzną w kominiarce. Złodziej?
- Hej, laleczko – odezwał się zachrypniętym głosem, przyszpilając mnie do ściany – może się zabawimy?
- Och, jasne – odparłam spokojnie, patrząc wyzywająco w ciemne oczy mężczyzny – ale na moich warunkach.
Pozwoliłam, by moje ciało przybrało wygląd mojej drugiej formy. Pozwoliłam, by demon drzemiący w mojej skórze się przebudził. Wyraźnie zdezorientowany, mój „napastnik” zaczął się cofać.
- C-co jest grane?
- Coś nie tak? – Zapytałam z pobrzmiewającą w mym głosie nutą fałszywej troski. – Nie chcesz już się bawić?
Odepchnęłam się od ściany, ruszając wolnym krokiem w stronę prawdopodobnego złodziejaszka. Uśmiechnęłam się, widząc strach w jego oczach.
- O-odejdź, potworze!
- Potworze? – Prychnęłam, podchodząc jeszcze bliżej. – Tak, jestem potworem. A czego się spodziewałeś, przychodząc tutaj?
- Powiedziałem: odejdź! – Wrzasnął mężczyzna, wyciągając pistolet.
- Och, no naprawdę. Daj sobie spokój – mruknęłam, wytrącając mu broń z dłoni. Następnie wzięłam krótki zamach i mężczyzna wylądował pod ścianą.
Odwróciłam się i podeszłam do okna, by przyjrzeć się swojemu odbiciu. Choć i tak doskonale wiedziałam, co zobaczę.
Szare oczy z pionowymi źrenicami. Włosy mieniące się kolorami niczym pióra szpaka. I skrzydła. Wielkie, czarne skrzydła wyrastające z moich pleców. Dotknęłam delikatnie szyby palcami o długich, czarnych pazurach.
Wpatrując się we własne odbicie zbyt późno zorientowałam się, że coś jest nie tak. Zbyt późno zorientowałam się, że mężczyzna wcale nie stracił przytomności, tak jak początkowo myślałam. Zbyt późno zorientowałam się, że celuje teraz do mnie z pistoletu.
Odwróciłam się, ale on już nacisnął spust, a pocisk niczym na zwolnionym filmie mknął w moją stronę. W głowie szybko obliczałam swoje szanse. Uniosłam dłoń, gotowa do obrony, ale… nagle w polu mojego widzenia znalazły się czyjeś plecy.
- Co jest…
Całkowicie zaskoczona podniosłam wzrok napotykając spojrzenie dwukolorowych oczu.
- Miketsukami?!
- Nic ci nie jest, panienko Ayano?
- Nie, ale…
- Cieszę się – i znów ten uśmiech – Przepraszam, że tak późno.
Otworzyłam usta, by powiedzieć mu, że przecież w ogóle nie musiał przychodzić, ale ten już odszedł, by rozprawić się z mężczyzną w kominiarce.
Najbardziej nie rozumiałam tego, dlaczego on nie chce zostawić mnie w spokoju. Przecież cały czas powtarzałam mu, że nie potrzebuję ani nie chcę żadnego ochroniarza. Normalny człowiek już dawno dałby sobie spokój. Nie wiedziałam, czy chciał się przypodobać mojej rodzinie, czy tylko koniecznie chciał mieć coś do roboty, a może po prostu jeszcze nikt mu nie odmówił. No bo, powiedzmy sobie szczerze, jaka dziewczyna nie chciałaby mieć za prywatnego ochroniarza młodego, wysokiego, dżentelmeńskiego a przede wszystkim okropnie przystojnego mężczyzny? Dobrze… jaka normalna dziewczyna by takiego nie chciała. Bo ja do takowych raczej się nie zaliczam.
Westchnęłam, wkładając do uszu słuchawki. Postanowiłam skorzystać z tego, że w Ayakashi Kan była siłownia i trochę sobie poćwiczyć. Od dziecka lubiłam biegać. To zawsze poprawiało mi humor i pozwalało poczuć się chociaż przez chwilę tak cudownie wolną. Niestety, mieszkając w rezydencji rodziców rzadko miałam okazję, by pobiegać. Dlatego czasami uciekałam.
Włączyłam bieżnię, a zaraz potem muzykę w telefonie. Wskoczyłam na bieżnię, podkręciłam tempo o kilka poziomów i zaczęłam biec.
Spokojna muzyka płynąca ze słuchawek, stopy rytmicznie uderzające w bieżnię. Chwila zapomnienia. Coś, co szczerze uwielbiałam. No i w takich chwilach nie musiałam się niczym ani nikim przejmować.
Kiedy skończyłam swój trening, byłam rozgrzana i mokra od potu, ale za to szczęśliwa. Wyszłam z siłowni na nieco drżących nogach, nie mogąc pozbyć się głupkowatego uśmieszku z ust.
Kupiłam sobie butelkę zimnej, niegazowanej wody z automatu i usiadłam na ławeczce w korytarzu. Wypiłam łapczywie kilka łyków, po czym oparłam głowę o chłodną ścianę i przymknęłam oczy.
Przez tą krótką chwilę dekoncentracji, nie zwróciłam uwagi na dźwięk zbliżających się kroków, póki te nie zatrzymały się tuż przede mną. Gwałtownie zerwałam się z miejsca, stając twarzą w twarz z mężczyzną w kominiarce. Złodziej?
- Hej, laleczko – odezwał się zachrypniętym głosem, przyszpilając mnie do ściany – może się zabawimy?
- Och, jasne – odparłam spokojnie, patrząc wyzywająco w ciemne oczy mężczyzny – ale na moich warunkach.
Pozwoliłam, by moje ciało przybrało wygląd mojej drugiej formy. Pozwoliłam, by demon drzemiący w mojej skórze się przebudził. Wyraźnie zdezorientowany, mój „napastnik” zaczął się cofać.
- C-co jest grane?
- Coś nie tak? – Zapytałam z pobrzmiewającą w mym głosie nutą fałszywej troski. – Nie chcesz już się bawić?
Odepchnęłam się od ściany, ruszając wolnym krokiem w stronę prawdopodobnego złodziejaszka. Uśmiechnęłam się, widząc strach w jego oczach.
- O-odejdź, potworze!
- Potworze? – Prychnęłam, podchodząc jeszcze bliżej. – Tak, jestem potworem. A czego się spodziewałeś, przychodząc tutaj?
- Powiedziałem: odejdź! – Wrzasnął mężczyzna, wyciągając pistolet.
- Och, no naprawdę. Daj sobie spokój – mruknęłam, wytrącając mu broń z dłoni. Następnie wzięłam krótki zamach i mężczyzna wylądował pod ścianą.
Odwróciłam się i podeszłam do okna, by przyjrzeć się swojemu odbiciu. Choć i tak doskonale wiedziałam, co zobaczę.
Szare oczy z pionowymi źrenicami. Włosy mieniące się kolorami niczym pióra szpaka. I skrzydła. Wielkie, czarne skrzydła wyrastające z moich pleców. Dotknęłam delikatnie szyby palcami o długich, czarnych pazurach.
Wpatrując się we własne odbicie zbyt późno zorientowałam się, że coś jest nie tak. Zbyt późno zorientowałam się, że mężczyzna wcale nie stracił przytomności, tak jak początkowo myślałam. Zbyt późno zorientowałam się, że celuje teraz do mnie z pistoletu.
Odwróciłam się, ale on już nacisnął spust, a pocisk niczym na zwolnionym filmie mknął w moją stronę. W głowie szybko obliczałam swoje szanse. Uniosłam dłoń, gotowa do obrony, ale… nagle w polu mojego widzenia znalazły się czyjeś plecy.
- Co jest…
Całkowicie zaskoczona podniosłam wzrok napotykając spojrzenie dwukolorowych oczu.
- Miketsukami?!
- Nic ci nie jest, panienko Ayano?
- Nie, ale…
- Cieszę się – i znów ten uśmiech – Przepraszam, że tak późno.
Otworzyłam usta, by powiedzieć mu, że przecież w ogóle nie musiał przychodzić, ale ten już odszedł, by rozprawić się z mężczyzną w kominiarce.
Miketsukami wrócił po
kilku minutach, gdy siedziałam na ławce na powrót w swojej ludzkiej formie.
Uklęknął przede mną ze zmartwionym wyrazem twarzy. Było to tylko na pokaz, czy
może naprawdę się o mnie martwił? Nie, nie, oczywiście, że nie. Dlaczego miałby
się o mnie martwić, skoro prawie w ogóle mnie nie znał?
- Na pewno nic ci nie jest, panienko Ayano? Nic ci nie zrobił? Naprawdę przepraszam, że tak późno się zjawiłem.
- Nie musisz przepraszać – potrząsnęłam głową. – Nic mi nie jest. W ogóle nie musiałeś przychodzić.
- Oczywiście, że musiałem.
- Nie… chwila, ty krwawisz! – Krzyknęłam, dopiero teraz zauważając, że z jego dłoni sączyła się krew.
Białowłosy podążył za moich wzrokiem i uśmiechnął się lekko.
- To nic. Cieszę się, że mogłem panienkę ochronić. W końcu to moje zadanie.
- Nie. To nie jest twoje zadanie! – Wrzasnęłam, podrywając się z ławki. – Tyle razy już ci mówiłam, że nie potrzebuję żadnej ochrony! Nie potrzebuję i nie chcę! Doskonale poradzę sobie sama!
- Panienko Aya-
- Posłuchaj mnie uważnie, Miketsukami! – Kontynuowałam, patrząc na niego z góry. Nie wytrzymałabym dłużej. Musiałam wszystko z siebie wyrzucić i dać mu to jasno do zrozumienia. – Wprowadziłam się tu tylko dlatego, że chciałam uciec. Chciałam spokoju i samotności! Nigdy nie chciałam żadnego ochroniarza. Wiesz dlaczego? Bo unikam wszelkich relacji międzyludzkich! Cały czas próbuję ci to dać do zrozumienia! Jakiekolwiek relacje ze mną przynoszą tylko obustronne problemy, cierpienie, smutek albo inne negatywne uczucia i emocje. Nie ufam ludziom, a oni mi. I niech tak pozostanie. Nie chcę więcej cierpieć. Nie chcę żeby nikt inny przeze mnie cierpiał. Więc proszę cię, odpuść sobie! Nie chcesz mieć ze mną żadnego związku. A ja nie chcę ochroniarza… Już przeze mnie jesteś ranny, a dopiero co się tu wprowadziłam… Nie zasługuję na to!
Po wykrzyczeniu tego wszystkiego musiałam złapać oddech. Poczułam pieczenie pod powiekami, jakbym w każdej chwili miała się rozpłakać. Miketsukami tymczasem wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami.
- Panienko Ayano…
- Wiesz już teraz, dlaczego nie chcę, żebyś dla mnie pracował. Możesz iść do swoich szefów i wyjaśnić im całą sytuację. Powiedz prawdę, że to ja cię odesłałam. Jeśli będziesz miał z tego powodu jakieś problemy, to mi powiedz. Sama to wtedy załatwię.
Odwróciłam wzrok i chciałam odejść, ale Miketsukami złapał mnie za nadgarstek zdrową ręką, wciąż klęcząc na podłodze.
- Zaczekaj, panienko Ayano.
- O co chodzi? Przecież już ci wszystko powiedziałam…
- Daj mi szansę.
- Słucham? – Zapytałam z niedowierzaniem.
- Daj mi szansę, proszę, panienko.
- A-ale… ja właśnie…
Dwukolorowe oczy wpatrywały się we mnie z zupełną powagą.
- Proszę, pozwól mi, a także sobie, spróbować. Jeśli będziesz niezadowolona z mojej pracy i rozkażesz mi odejść – odejdę. Ale najpierw spróbujmy, dobrze?
- Ja… ja… - jąkałam się, szukając odpowiednich słów. Właśnie powiedziałam mu wszystko, wyjaśniłam, czym to grozi, a on wciąż nalegał, był nieustępliwy. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim zachowaniem.
Przygryzając dolną wargę spojrzałam na jego krwawiącą rękę. No właśnie. Przecież stanął w mojej obronie, narażając samego siebie. Przeze mnie był ranny. I miałabym go teraz odtrącić? Mimo wszystko byłam mu coś winna. Wzięłam głęboki oddech.
- Dobrze – wyszeptałam.
Twarz Miketsukamiego momentalnie się rozpromieniła. Jego oczy zalśniły.
- Dziękuję, panienko Ayano. Nie będziesz tego żałować.
Po czym pochylił się i ucałował wierzch mojej dłoni, po raz kolejny tego dnia wprawiając mnie w osłupienie.
Jeśli miał dla mnie pracować, to chyba będę musiała przygotować się na mnóstwo podobnych zaskoczeń.
- Na pewno nic ci nie jest, panienko Ayano? Nic ci nie zrobił? Naprawdę przepraszam, że tak późno się zjawiłem.
- Nie musisz przepraszać – potrząsnęłam głową. – Nic mi nie jest. W ogóle nie musiałeś przychodzić.
- Oczywiście, że musiałem.
- Nie… chwila, ty krwawisz! – Krzyknęłam, dopiero teraz zauważając, że z jego dłoni sączyła się krew.
Białowłosy podążył za moich wzrokiem i uśmiechnął się lekko.
- To nic. Cieszę się, że mogłem panienkę ochronić. W końcu to moje zadanie.
- Nie. To nie jest twoje zadanie! – Wrzasnęłam, podrywając się z ławki. – Tyle razy już ci mówiłam, że nie potrzebuję żadnej ochrony! Nie potrzebuję i nie chcę! Doskonale poradzę sobie sama!
- Panienko Aya-
- Posłuchaj mnie uważnie, Miketsukami! – Kontynuowałam, patrząc na niego z góry. Nie wytrzymałabym dłużej. Musiałam wszystko z siebie wyrzucić i dać mu to jasno do zrozumienia. – Wprowadziłam się tu tylko dlatego, że chciałam uciec. Chciałam spokoju i samotności! Nigdy nie chciałam żadnego ochroniarza. Wiesz dlaczego? Bo unikam wszelkich relacji międzyludzkich! Cały czas próbuję ci to dać do zrozumienia! Jakiekolwiek relacje ze mną przynoszą tylko obustronne problemy, cierpienie, smutek albo inne negatywne uczucia i emocje. Nie ufam ludziom, a oni mi. I niech tak pozostanie. Nie chcę więcej cierpieć. Nie chcę żeby nikt inny przeze mnie cierpiał. Więc proszę cię, odpuść sobie! Nie chcesz mieć ze mną żadnego związku. A ja nie chcę ochroniarza… Już przeze mnie jesteś ranny, a dopiero co się tu wprowadziłam… Nie zasługuję na to!
Po wykrzyczeniu tego wszystkiego musiałam złapać oddech. Poczułam pieczenie pod powiekami, jakbym w każdej chwili miała się rozpłakać. Miketsukami tymczasem wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami.
- Panienko Ayano…
- Wiesz już teraz, dlaczego nie chcę, żebyś dla mnie pracował. Możesz iść do swoich szefów i wyjaśnić im całą sytuację. Powiedz prawdę, że to ja cię odesłałam. Jeśli będziesz miał z tego powodu jakieś problemy, to mi powiedz. Sama to wtedy załatwię.
Odwróciłam wzrok i chciałam odejść, ale Miketsukami złapał mnie za nadgarstek zdrową ręką, wciąż klęcząc na podłodze.
- Zaczekaj, panienko Ayano.
- O co chodzi? Przecież już ci wszystko powiedziałam…
- Daj mi szansę.
- Słucham? – Zapytałam z niedowierzaniem.
- Daj mi szansę, proszę, panienko.
- A-ale… ja właśnie…
Dwukolorowe oczy wpatrywały się we mnie z zupełną powagą.
- Proszę, pozwól mi, a także sobie, spróbować. Jeśli będziesz niezadowolona z mojej pracy i rozkażesz mi odejść – odejdę. Ale najpierw spróbujmy, dobrze?
- Ja… ja… - jąkałam się, szukając odpowiednich słów. Właśnie powiedziałam mu wszystko, wyjaśniłam, czym to grozi, a on wciąż nalegał, był nieustępliwy. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim zachowaniem.
Przygryzając dolną wargę spojrzałam na jego krwawiącą rękę. No właśnie. Przecież stanął w mojej obronie, narażając samego siebie. Przeze mnie był ranny. I miałabym go teraz odtrącić? Mimo wszystko byłam mu coś winna. Wzięłam głęboki oddech.
- Dobrze – wyszeptałam.
Twarz Miketsukamiego momentalnie się rozpromieniła. Jego oczy zalśniły.
- Dziękuję, panienko Ayano. Nie będziesz tego żałować.
Po czym pochylił się i ucałował wierzch mojej dłoni, po raz kolejny tego dnia wprawiając mnie w osłupienie.
Jeśli miał dla mnie pracować, to chyba będę musiała przygotować się na mnóstwo podobnych zaskoczeń.