Dość sporo osób było niezadowolonych/zawiedzionych z powodu ostatniego rozdziału... Przykro mi w związku z tym i mam nadzieję, że ten rozdział bardziej przypadnie wam do gustu. A jeśli nie... No cóż, niestety już na to nic nie poradzę.
Jesteśmy coraz bliżej końca tej historii. Myślę, że skończy się ona jeszcze jakoś przed 60 rozdziałem. Mam nadzieję, że wytrzymacie do końca i że mimo wszystko się wam on spodoba. Koniecznie napiszcie w komentarzach swoje opinie.
(I trzymajcie za mnie kciuki, bo w przyszłym tygodniu rozpoczynam studia T^T)
~*~
Jesteśmy coraz bliżej końca tej historii. Myślę, że skończy się ona jeszcze jakoś przed 60 rozdziałem. Mam nadzieję, że wytrzymacie do końca i że mimo wszystko się wam on spodoba. Koniecznie napiszcie w komentarzach swoje opinie.
(I trzymajcie za mnie kciuki, bo w przyszłym tygodniu rozpoczynam studia T^T)
~*~
[Rozdział dedykowany Yagodzie za udział w konkursie ♥]
To piękne kłamstwo
Moje ostatnie kłamstwo
Nawet jeśli to śmiertelnie boli
Ukrywam się
pod maską dla ciebie
Moje ostatnie kłamstwo
Nawet jeśli to śmiertelnie boli
Ukrywam się
pod maską dla ciebie
~VIXX LR - Beautiful Liar
Król
Ze snu
wyrwał mnie dotyk czyjejś dłoni na moim ramieniu. Wyprostowałam się powoli i
uniosłam głowę. Ayato wciąż leżał z zamkniętymi oczami, bez jakiegokolwiek
znaku, który miałby świadczyć o tym, że był przytomny.
- To już drugi dzień. – Usłyszałam nad sobą. – Naprawdę nie ma potrzeby, żebyś cały czas tu siedziała, maleńka.
Podniosłam się ze swojego miejsca i potarłam dłonią obolały kark. Tak się kończyło spanie w dziwnych pozycjach na nie do końca wygodnym krześle. Przeciągnąwszy się, spojrzałam na Laito. Jego rana zdążyła się już zagoić, więc opierał wolną od bandaży rękę na biodrze.
- Ale ja chcę tu być – odpowiedziałam, przesuwając dłonią po twarzy. Ledwie się obudziłam, a głowa już zaczęła mnie boleć. Może następnym razem powinnam znaleźć sobie wygodniejsze miejsce do spania. – Chcę tu być, kiedy wreszcie się obudzi.
Usta wampira zadrgały, układając się w lekki uśmiech.
- To urocze. Gdyby ktoś o mnie tak się troszczył… – westchnął teatralnie, spoglądając w kierunku swojego nieprzytomnego brata. Potem wrócił do mnie wzrokiem i mrugnął. – Wiem, że chciałabyś mu jako pierwsza nakopać do tyłka, gdy już wróci, ale musiałabyś ustawić się w kolejce. Wypadałoby jednak coś zjeść, nie uważasz? Nie chcemy, żebyś również ty wylądowała w łóżku. Samotnie.
Uniosłam pytająco brew, a Laito zachichotał.
- Staram się rozładować atmosferę, okay? – Położył dłoń na moich plecach i pchnął w kierunku drzwi prowadzących na korytarz. - Poza tym, ktoś chce z tobą porozmawiać.
Poddałam się i pozwoliłam mu wyprowadzić się z pokoju. Za drzwiami czekał już na nas Reiji z nachmurzoną miną.
- Mówiłem, że miałaś odpoczywać u siebie – rzucił na przywitanie, mierząc mnie ponurym wzrokiem.
- Wiem, wiem. – Uniosłam dłonie w geście poddania. – Ale nie byłam w stanie tam wysiedzieć, kiedy on tu…
- Nie tłumacz się. Lepiej idź się szybko przebrać i zjeść coś po drodze.
- Po co?
Reiji przewrócił oczami. Chyba wszyscy w ostatnim czasie wystawialiśmy jego nerwy na poważną próbę.
- Jedziemy do szkoły.
- Ale… Co z Ayato?
- Szansa na to, że wróci w pełni do siebie w czasie najbliższych kilku godzin nie jest zbyt duża. Mówiłem, że on potrzebuje teraz jedynie spokoju.
- Kiedy ja byłam chora, jeden z was ze mną został – skontrowałam.
Okularnik pokręcił głową i odwrócił się na pięcie.
- To nie to samo. Ty potrzebowałaś nadzoru. On w tym stanie go nie potrzebuje. Czy ci się to podoba czy nie, twoja obecność tak naprawdę nic nie zmieni. Wróci, kiedy jego ciało będzie na to gotowe. Nie wcześniej. A teraz idź się przygotować. Koniec dyskusji.
Zacisnęłam dłonie w pięści i zwiesiłam głowę. Nie miałam innego wyjścia, jak się zgodzić. Wiedziałam, że moje dalsze protesty zwyczajnie nie miałyby większego sensu.
- Dobrze.
- To już drugi dzień. – Usłyszałam nad sobą. – Naprawdę nie ma potrzeby, żebyś cały czas tu siedziała, maleńka.
Podniosłam się ze swojego miejsca i potarłam dłonią obolały kark. Tak się kończyło spanie w dziwnych pozycjach na nie do końca wygodnym krześle. Przeciągnąwszy się, spojrzałam na Laito. Jego rana zdążyła się już zagoić, więc opierał wolną od bandaży rękę na biodrze.
- Ale ja chcę tu być – odpowiedziałam, przesuwając dłonią po twarzy. Ledwie się obudziłam, a głowa już zaczęła mnie boleć. Może następnym razem powinnam znaleźć sobie wygodniejsze miejsce do spania. – Chcę tu być, kiedy wreszcie się obudzi.
Usta wampira zadrgały, układając się w lekki uśmiech.
- To urocze. Gdyby ktoś o mnie tak się troszczył… – westchnął teatralnie, spoglądając w kierunku swojego nieprzytomnego brata. Potem wrócił do mnie wzrokiem i mrugnął. – Wiem, że chciałabyś mu jako pierwsza nakopać do tyłka, gdy już wróci, ale musiałabyś ustawić się w kolejce. Wypadałoby jednak coś zjeść, nie uważasz? Nie chcemy, żebyś również ty wylądowała w łóżku. Samotnie.
Uniosłam pytająco brew, a Laito zachichotał.
- Staram się rozładować atmosferę, okay? – Położył dłoń na moich plecach i pchnął w kierunku drzwi prowadzących na korytarz. - Poza tym, ktoś chce z tobą porozmawiać.
Poddałam się i pozwoliłam mu wyprowadzić się z pokoju. Za drzwiami czekał już na nas Reiji z nachmurzoną miną.
- Mówiłem, że miałaś odpoczywać u siebie – rzucił na przywitanie, mierząc mnie ponurym wzrokiem.
- Wiem, wiem. – Uniosłam dłonie w geście poddania. – Ale nie byłam w stanie tam wysiedzieć, kiedy on tu…
- Nie tłumacz się. Lepiej idź się szybko przebrać i zjeść coś po drodze.
- Po co?
Reiji przewrócił oczami. Chyba wszyscy w ostatnim czasie wystawialiśmy jego nerwy na poważną próbę.
- Jedziemy do szkoły.
- Ale… Co z Ayato?
- Szansa na to, że wróci w pełni do siebie w czasie najbliższych kilku godzin nie jest zbyt duża. Mówiłem, że on potrzebuje teraz jedynie spokoju.
- Kiedy ja byłam chora, jeden z was ze mną został – skontrowałam.
Okularnik pokręcił głową i odwrócił się na pięcie.
- To nie to samo. Ty potrzebowałaś nadzoru. On w tym stanie go nie potrzebuje. Czy ci się to podoba czy nie, twoja obecność tak naprawdę nic nie zmieni. Wróci, kiedy jego ciało będzie na to gotowe. Nie wcześniej. A teraz idź się przygotować. Koniec dyskusji.
Zacisnęłam dłonie w pięści i zwiesiłam głowę. Nie miałam innego wyjścia, jak się zgodzić. Wiedziałam, że moje dalsze protesty zwyczajnie nie miałyby większego sensu.
- Dobrze.
***
Nie
potrafiłam skupić się na lekcjach. I to nie tylko ze względu na moje myśli z
uporem zbaczające w kierunku Ayato. Moją czaszkę bowiem rozsadzał ból, z powodu
którego miałam złe przeczucia. Kilka razy wydawało mi się, że słyszałam w
głowie głos Cordelii. Co prawda brzmiał tak, jakby tłumił go wyjątkowo gruby
materiał, ale i tak tyle starczyło, aby mnie zaniepokoić. Liczyłam się z tym,
że to mógł nie być upragniony koniec. Bałam się jednak spojrzeć w lustro lub
jakąkolwiek inną powierzchnię, na której ujrzałabym prawdę. Po prostu się
bałam.
Poprzedniego dnia odbyłam z Reijim poważną rozmowę. Wampir był ciekaw najdrobniejszych szczegółów związanych z działaniem antidotum. Oznajmił, że przyglądał się reakcjom mojego organizmu, gdy już straciłam przytomność. Ode mnie natomiast zażądał, abym podzieliła się z nim swoimi wrażeniami. Więc opowiedziałam mu o bólu, jaki czułam, a po chwili wahania, także o moim starciu z Cordelią. Po wysłuchaniu moich rewelacji, Reiji wysnuł całkiem logiczny wniosek – żadnej „walki” nie było. W rzeczywistości, to jedynie mój mózg wykreował taki obraz, aby w symboliczny sposób odzwierciedlić działanie antidotum. Stąd rzekome płomienie spalające Cordelię miały taką samą barwę, jak substancja wstrzyknięta do moich żył. To wszystko było jedynie wytworem mojego umysłu, próbującego sobie ze wszystkim poradzić. Nie było walki. Nie było Cordelii ani Beatrix. W jakiś sposób mnie to uspokajało.
Niestety zgodnie z moimi oczekiwaniami, antidotum nie rozwiązało także pozostałych problemów. Moja pamięć bowiem wciąż przypominała stos wymieszanych ze sobą puzzli, a ja nie wiedziałam, jak powinnam je ułożyć, aby tworzyły spójną i logiczną całość.
Na jednej z przerw opuściłam klasę, aby nieco się przewietrzyć. Miałam nadzieję, że kubek gorącej kawy ze szkolnego automatu chociaż nieco złagodzi drażniące pulsowanie w moich skroniach. Wszechświat, los, Bóg czy kto tam jeszcze miał chyba jednak inne plany. Ledwie wyszłam zza zakrętu korytarza, a już na kogoś wpadłam.
- Uch… - Cofnęłam się, prawie upuszczając torebkę, w której właśnie szukałam pieniędzy. Bez patrzenia na osobę, z którą się zderzyłam, skłoniłam pospiesznie głowę. – Przepraszam. Ja tylko…
- Zaczekaj. – Odezwał się głos tejże osoby, gdy chciałam ją ominąć. Zdziwiona, podniosłam wzrok. Przede mną stał Yuma.
- O co chodzi?
- Nie skontaktowałaś się z Rukim. – Powiedział z wyrzutem. Nie potrafiłam odgadnąć emocji kryjących się w jego oczach. – Czekał na ciebie.
- Racja… Całkiem o tym zapomniałam! Nie wiesz może…
- Jest na dachu – przerwał mi i odwrócił się, aby odejść. – Lepiej się pospiesz.
- Dzięki – wymamrotałam do jego oddalających się pleców.
Wyszło więc na to, że musiałam zrezygnować ze swojej kawy. Z dręczącym mnie poczuciem winy wspięłam się po schodach prowadzących na dach. To prawda, że całkiem zapomniałam o złożonej Rukiemu obietnicy. Miałam dać mu znać, czy antidotum zadziałało, ale przez te wszystkie wydarzenia, wyleciało mi to z głowy. Miałam nadzieję, że się na mnie nie gniewał. Nie potrzebowałam kłótni i kolejnej zepsutej relacji, z mojej winy.
Poprzedniego dnia odbyłam z Reijim poważną rozmowę. Wampir był ciekaw najdrobniejszych szczegółów związanych z działaniem antidotum. Oznajmił, że przyglądał się reakcjom mojego organizmu, gdy już straciłam przytomność. Ode mnie natomiast zażądał, abym podzieliła się z nim swoimi wrażeniami. Więc opowiedziałam mu o bólu, jaki czułam, a po chwili wahania, także o moim starciu z Cordelią. Po wysłuchaniu moich rewelacji, Reiji wysnuł całkiem logiczny wniosek – żadnej „walki” nie było. W rzeczywistości, to jedynie mój mózg wykreował taki obraz, aby w symboliczny sposób odzwierciedlić działanie antidotum. Stąd rzekome płomienie spalające Cordelię miały taką samą barwę, jak substancja wstrzyknięta do moich żył. To wszystko było jedynie wytworem mojego umysłu, próbującego sobie ze wszystkim poradzić. Nie było walki. Nie było Cordelii ani Beatrix. W jakiś sposób mnie to uspokajało.
Niestety zgodnie z moimi oczekiwaniami, antidotum nie rozwiązało także pozostałych problemów. Moja pamięć bowiem wciąż przypominała stos wymieszanych ze sobą puzzli, a ja nie wiedziałam, jak powinnam je ułożyć, aby tworzyły spójną i logiczną całość.
Na jednej z przerw opuściłam klasę, aby nieco się przewietrzyć. Miałam nadzieję, że kubek gorącej kawy ze szkolnego automatu chociaż nieco złagodzi drażniące pulsowanie w moich skroniach. Wszechświat, los, Bóg czy kto tam jeszcze miał chyba jednak inne plany. Ledwie wyszłam zza zakrętu korytarza, a już na kogoś wpadłam.
- Uch… - Cofnęłam się, prawie upuszczając torebkę, w której właśnie szukałam pieniędzy. Bez patrzenia na osobę, z którą się zderzyłam, skłoniłam pospiesznie głowę. – Przepraszam. Ja tylko…
- Zaczekaj. – Odezwał się głos tejże osoby, gdy chciałam ją ominąć. Zdziwiona, podniosłam wzrok. Przede mną stał Yuma.
- O co chodzi?
- Nie skontaktowałaś się z Rukim. – Powiedział z wyrzutem. Nie potrafiłam odgadnąć emocji kryjących się w jego oczach. – Czekał na ciebie.
- Racja… Całkiem o tym zapomniałam! Nie wiesz może…
- Jest na dachu – przerwał mi i odwrócił się, aby odejść. – Lepiej się pospiesz.
- Dzięki – wymamrotałam do jego oddalających się pleców.
Wyszło więc na to, że musiałam zrezygnować ze swojej kawy. Z dręczącym mnie poczuciem winy wspięłam się po schodach prowadzących na dach. To prawda, że całkiem zapomniałam o złożonej Rukiemu obietnicy. Miałam dać mu znać, czy antidotum zadziałało, ale przez te wszystkie wydarzenia, wyleciało mi to z głowy. Miałam nadzieję, że się na mnie nie gniewał. Nie potrzebowałam kłótni i kolejnej zepsutej relacji, z mojej winy.
***
Ruki nie
musiał się nawet odwracać, żeby wiedzieć, że przyszła. Wyczuł jej obecność
jeszcze na chwilę, zanim jej dłoń dotknęła klamki drzwi. Nie poruszył się
jednak, niczym nie zdradzając, że ją usłyszał.
- Yuma powiedział, że… - Usłyszał jej głos parę metrów za swoimi plecami. Uważnie nasłuchiwał jej kroków, oddechu i słów, choć nie odrywał wzroku od rozciągającego się przed nim widoku na miasto. – Przepraszam.
Drgnął na dźwięk tego niespodziewanego słowa. Jego palce zacisnęły się na stalowej barierce, o którą się opierał. Zbliżyła się. Pierwsze kroki stawiała z lekkim wahaniem, lecz po chwili nabrała pewności.
- Naprawdę przepraszam – odezwała się ponownie, stając tuż za jego plecami. Czuł jej wzrok na swojej skórze. – Proszę, zrozum. Tak wiele się wydarzyło, że…
Odwrócił się w jej stronę. Zmierzył ją wzrokiem. Zaskoczona cofnęła się o krok, ale szybko odzyskała rezon.
- Ten cały atak na rezydencję Sakamakich, postrzał…
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- O czym ty mówisz?
Przymknęła na chwilę powieki i odetchnęła, jakby przygotowywała się do czegoś naprawdę trudnego. Kiedy otworzyła na powrót oczy, jej mina wyrażała kompletną powagę i determinację. Głosem wypranym z emocji opowiedziała mu o wydarzeniach z ostatnich dwóch dni. Słuchał jej ze zmarszczonymi brwiami, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.
- I to twój ojciec strzelił? – zapytał, czując narastający w nim gniew. Wzmógł się on jeszcze bardziej, gdy w kobaltowych oczach Natsuki dostrzegł ból.
- Tak – odpowiedziała krótko.
- I nie wiadomo, czy antidotum zadziałało?
Pokręciła przecząco głową, po czym opuściła wzrok.
- Jeszcze raz przepraszam – powiedziała cicho.
Tym razem to on z głupiego przyzwyczajenia zaczerpnął tchu, bo miał wrażenie, że może mu go zabraknąć. Choć z logicznego punktu widzenia, było to niemożliwe.
- Muszę ci coś powiedzieć – oznajmił w końcu.
Długo się na to zbierał, ale wreszcie postanowił zwalczyć własny irracjonalny lęk. Groźba ponownej utraty Ntasuki stała się w ostatnim czasie zbyt realna, a on nie mógł do tego dopuścić.
- Co takiego? – spytała, przykładając dłoń do czoła. Miała zmarszczone brwi i dziwnie nieobecny wzrok.
- Chodzi o to… Dobrze się czujesz?
Skinęła głową i machnęła lekceważąco dłonią.
- Jasne, mów. Słucham… Słucham cię.
Jej słowom zaprzeczyło jednak to, iż w następnej chwili kolana się pod nią ugięły, a jej źrenice uciekły w głąb czaszki. Ruki pochwycił ją w swoje ramiona, zanim zdążyła osunąć się na podłoże. Ze zmartwieniem przyjrzał się jej twarzy i lekko nią potrząsnął.
- Słyszysz mnie?
Nie odpowiedziała, a jej głowa opadła bezwładnie na jego ramię. Wampir zaklął w duchu. Poprawił nieprzytomną dziewczynę w swoich objęciach, po czym błyskawicznie wrócił do szkolnego budynku. Na szczęście na korytarzach nie kręciło się zbyt wielu uczniów, więc bez przeszkód dotarł do gabinetu szkolnej pielęgniarki. Jednak po przekroczeniu progu stanął jak wryty.
- Co ty tu robisz? – zapytał z niedowierzaniem. – To znaczy, co pan…
Zamilkł, całkowicie zdezorientowany. W gabinecie pielęgniarki nie zastał bowiem żadnej pielęgniarki. Zamiast starszej, nieco pulchnej kobiety, jakiej się spodziewał, ujrzał blondwłosego mężczyznę siedzącego za biurkiem. Osobnik ów podniósł na niego wzrok znad rozłożonych przed nim dokumentów i poprawiwszy okulary, błysnął uśmiechem.
- Och, witaj, Ruki – odezwał się, mrużąc z zaciekawieniem oczy na widok nieprzytomnej dziewczyny w ramionach chłopaka. – W czym mogę ci pomóc?
- Ale… - Rukiemu po raz pierwszy od dawna zabrakło słów. – Panie Karl…
- Nie – przerwał mu mężczyzna, unosząc dłoń. – Aktualnie nazywam się Reinhart i jestem szkolnym lekarzem. W czym więc mogę ci pomóc, mój drogi uczniu?
Ruki zacisnął szczęki. Nie był pewien, co robić, ale wiedział, że potrzebował pomocy dla Natsuki. Nie miał pomysłu, gdzie indziej mógłby się w tej chwili udać. Zresztą, pewnie mężczyzna i tak nie pozwoliłby mu się już wycofać.
- Zemdlała – wyjaśnił więc krótko, kładąc Natsuki na kozetce stojącej pod ścianą.
Reinhart zbliżył się i z zainteresowaniem zmierzył czarnowłosą wzrokiem. Następnie z niebezpiecznym uśmiechem rozciągającym jego blade usta, zapytał:
- Więc co takiego zrobili moi synowie?
- Yuma powiedział, że… - Usłyszał jej głos parę metrów za swoimi plecami. Uważnie nasłuchiwał jej kroków, oddechu i słów, choć nie odrywał wzroku od rozciągającego się przed nim widoku na miasto. – Przepraszam.
Drgnął na dźwięk tego niespodziewanego słowa. Jego palce zacisnęły się na stalowej barierce, o którą się opierał. Zbliżyła się. Pierwsze kroki stawiała z lekkim wahaniem, lecz po chwili nabrała pewności.
- Naprawdę przepraszam – odezwała się ponownie, stając tuż za jego plecami. Czuł jej wzrok na swojej skórze. – Proszę, zrozum. Tak wiele się wydarzyło, że…
Odwrócił się w jej stronę. Zmierzył ją wzrokiem. Zaskoczona cofnęła się o krok, ale szybko odzyskała rezon.
- Ten cały atak na rezydencję Sakamakich, postrzał…
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- O czym ty mówisz?
Przymknęła na chwilę powieki i odetchnęła, jakby przygotowywała się do czegoś naprawdę trudnego. Kiedy otworzyła na powrót oczy, jej mina wyrażała kompletną powagę i determinację. Głosem wypranym z emocji opowiedziała mu o wydarzeniach z ostatnich dwóch dni. Słuchał jej ze zmarszczonymi brwiami, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.
- I to twój ojciec strzelił? – zapytał, czując narastający w nim gniew. Wzmógł się on jeszcze bardziej, gdy w kobaltowych oczach Natsuki dostrzegł ból.
- Tak – odpowiedziała krótko.
- I nie wiadomo, czy antidotum zadziałało?
Pokręciła przecząco głową, po czym opuściła wzrok.
- Jeszcze raz przepraszam – powiedziała cicho.
Tym razem to on z głupiego przyzwyczajenia zaczerpnął tchu, bo miał wrażenie, że może mu go zabraknąć. Choć z logicznego punktu widzenia, było to niemożliwe.
- Muszę ci coś powiedzieć – oznajmił w końcu.
Długo się na to zbierał, ale wreszcie postanowił zwalczyć własny irracjonalny lęk. Groźba ponownej utraty Ntasuki stała się w ostatnim czasie zbyt realna, a on nie mógł do tego dopuścić.
- Co takiego? – spytała, przykładając dłoń do czoła. Miała zmarszczone brwi i dziwnie nieobecny wzrok.
- Chodzi o to… Dobrze się czujesz?
Skinęła głową i machnęła lekceważąco dłonią.
- Jasne, mów. Słucham… Słucham cię.
Jej słowom zaprzeczyło jednak to, iż w następnej chwili kolana się pod nią ugięły, a jej źrenice uciekły w głąb czaszki. Ruki pochwycił ją w swoje ramiona, zanim zdążyła osunąć się na podłoże. Ze zmartwieniem przyjrzał się jej twarzy i lekko nią potrząsnął.
- Słyszysz mnie?
Nie odpowiedziała, a jej głowa opadła bezwładnie na jego ramię. Wampir zaklął w duchu. Poprawił nieprzytomną dziewczynę w swoich objęciach, po czym błyskawicznie wrócił do szkolnego budynku. Na szczęście na korytarzach nie kręciło się zbyt wielu uczniów, więc bez przeszkód dotarł do gabinetu szkolnej pielęgniarki. Jednak po przekroczeniu progu stanął jak wryty.
- Co ty tu robisz? – zapytał z niedowierzaniem. – To znaczy, co pan…
Zamilkł, całkowicie zdezorientowany. W gabinecie pielęgniarki nie zastał bowiem żadnej pielęgniarki. Zamiast starszej, nieco pulchnej kobiety, jakiej się spodziewał, ujrzał blondwłosego mężczyznę siedzącego za biurkiem. Osobnik ów podniósł na niego wzrok znad rozłożonych przed nim dokumentów i poprawiwszy okulary, błysnął uśmiechem.
- Och, witaj, Ruki – odezwał się, mrużąc z zaciekawieniem oczy na widok nieprzytomnej dziewczyny w ramionach chłopaka. – W czym mogę ci pomóc?
- Ale… - Rukiemu po raz pierwszy od dawna zabrakło słów. – Panie Karl…
- Nie – przerwał mu mężczyzna, unosząc dłoń. – Aktualnie nazywam się Reinhart i jestem szkolnym lekarzem. W czym więc mogę ci pomóc, mój drogi uczniu?
Ruki zacisnął szczęki. Nie był pewien, co robić, ale wiedział, że potrzebował pomocy dla Natsuki. Nie miał pomysłu, gdzie indziej mógłby się w tej chwili udać. Zresztą, pewnie mężczyzna i tak nie pozwoliłby mu się już wycofać.
- Zemdlała – wyjaśnił więc krótko, kładąc Natsuki na kozetce stojącej pod ścianą.
Reinhart zbliżył się i z zainteresowaniem zmierzył czarnowłosą wzrokiem. Następnie z niebezpiecznym uśmiechem rozciągającym jego blade usta, zapytał:
- Więc co takiego zrobili moi synowie?
Ruki
nie miał wyjścia i z rezygnacją opowiedział o tym, czego sam zdążył się
dowiedzieć, a czujne spojrzenie złotych oczu przez cały ten czas na nim
spoczywało. Wreszcie Król Wampirów westchnął ciężko, krzyżując ramiona na
klatce piersiowej.
-
Więc ktoś zepsuł moją małą niespodziankę.
Ciemnowłosy
chłopak przez chwilę wpatrywał się w niego w osłupieniu.
-
Więc atak, o którym ona mówiła… - Oczy Rukiego otworzyły się szerzej. Błysnęło
w nich nagłe zrozumienie. – To była pańska
sprawka?
-
Częściowo – potwierdził blondyn bez cienia skruchy. Zmarszczył lekko brwi, nim
kontynuował. – Lecz nie planowałem żadnej strzelaniny. To mogło wszystko
zepsuć.
-
A co z nią? – zapytał zniecierpliwiony już Ruki. W jego głowie kłębiły się
pytania i przeróżne myśli, to prawda. Ale ważniejszy był dla niego aktualny
stan Natsuki.
Reinhart
wykonał nieokreślony gest ręką.
-
A co ma być? Jest przemęczona, widać na pierwszy rzut oka. W dodatku ta sprawa
z rzekomym antidotum, które przyrządziliście… - Ruki nie był pewien, czy
spojrzenie, jakim w tej chwili obrzucił go stary wampir było przejawem gniewu
czy uznania. – Dołożyło swoje.
-
To znaczy?
-
Oczywiście, pomysł, na który wpadli moi synowie był całkiem bystry. Jednak nie
rozwiązał wszystkich problemów. – Reinhart potarł w zamyśleniu podbródek. – Jak
wyjaśnić jego działanie w sposób, który zrozumie dzisiejsza młodzież? Dajmy na
to… Głośnik!
-
Głośnik?
-
Tak, głośnik. – Mężczyzna z powagą skinął głową. – Porównajmy Cordelię do
głośnika. Przed podaniem antidotum działała jak głośnik, z którego bez
przeszkód wydostaje się muzyka. Po podaniu antidotum stało się tak, jakby ten
głośnik został czymś przysłonięty. Co się wtedy dzieje?
-
Głos staje się stłumiony? – odparł niepewnie Ruki.
-
Zgadza się! Tak jest i w tym przypadku. Cordelia będzie próbowała usunąć to, co
ją blokuje. Co prawda, jest teraz znacznie osłabiona, ale taki stan nie potrwa
wiecznie. Aby całkowicie się jej pozbyć, umysł dziewczyny musi powrócić do normy.
I ty już chyba wiesz, jak należy tego dokonać. Prawda, Ruki?
Chłopak
milczał przez chwilę, patrząc na Natsuki.
-
Dlaczego mi to wszystko mówisz? – zapytał w końcu.
Usta
Reinharta wygięły się w uśmiechu, który byłby w stanie przyprawić o dreszcze nawet
Rukiego.
-
Dla własnych celów.