Był wczesny ranek, gdy otrzymałam
wiadomość z pilnym wezwaniem do dyrektora. Zaspana rozejrzałam się po pokoju.
Przez zaciągnięte w oknach zasłony wkradały się do środka promienie dopiero co
wzeszłego słońca, oświetlając zakopaną w pościeli po drugiej stronie pokoju,
smacznie śpiącą Amelię. Zazdroszcząc jej
w duchu, odłożyłam pustą już teraz kartkę na blat stolika nocnego i z niechęcią
wygramoliłam się z łóżka. Obmyłam twarz, licząc, że zimna woda mnie rozbudzi
(nie rozbudziła), uczesałam włosy i wciągnęłam na siebie mundurek Prefekta. O
śniadaniu mogłam na tę chwilę zapomnieć, ponieważ na nic nie miałam już czasu,
jeżeli nie chciałam się spóźnić.
Szkolne dziedzińce i korytarze były
praktycznie opustoszałe, jako że do rozpoczęcia pierwszych zajęć pozostawały
wciąż mniej więcej dwie godziny. Ach, szczęśliwi ci, którzy mogli jeszcze spać.
Na miejsce dotarłam jako ostatnia, kilka
sekund za Alfonse’em, którego miałabym jeszcze okazję dogonić, gdyby tylko nie
brakowało mi na to sił.
— Spóźniłaś się — rzucił na powitanie
Zeus, gdy dołączyłam do niego i reszty chłopaków czekających pod gabinetem
dyrektora.
— Nieprawda. I też miło cię widzieć —
odburknęłam, jednocześnie podnosząc dłoń w geście przywitania. — Cześć
wszystkim.
— Zeus lubi wmawiać wszystkim spóźnienie,
kiedy sam od święta zjawi się punktualnie — zauważył Caesar.
— Wcale nie! — odparował Zeus urażonym
tonem. Brakowało jeszcze, żeby tupnął nogą dla podkreślenia swoich słów.
— Ojej, Alice, wyglądasz na jeszcze mniej
przytomną niż bym się spodziewał — powiedział Alfonse, ze zmarszczonymi brwiami
przyglądając się mojej twarzy. — Dobrze się czujesz?
Doceniałam jego troskę, tym bardziej, że
on sam wyglądał niewiele lepiej. Podobnie jak Caesar. Nasi towarzysze z Klasy
Nocnej sprawiali za to wrażenie kompletnie rozbudzonych, jakby jeszcze w ogóle
nie zdążyli się położyć. Co zapewne nie było dalekie od prawdy.
— Wszystko w porządku. Po prostu trochę
się zasiedziałam. — Stłumiłam ziewnięcie. — Najpierw przygotowywałam materiały
na następne zajęcia, a potem zebrało nam się z Amelią na pogaduchy i tak
wyszło. — Wzruszyłam ramionami. — Dajcie mi jeszcze jakieś pół godziny i się
obudzę.
— Lepiej skróć ten czas, bo jak tak dalej
pójdzie, to faktycznie się spóźnimy. — Lucious odsunął się od ściany, o którą
się opierał i wymownie skinął głową w kierunku drzwi gabinetu.
— Lucious
ma rację — zgodził się Alfonse. — Wszyscy gotowi?
Usłyszawszy zgodny pomruk naszej grupy,
zastukał w grube drewno.
Zeus skorzystał z okazji i przysunął się
bliżej mnie, nachylił i zapytał ściszonym głosem:
— Przeglądałaś się w lustrze?
— Niezbyt, a co?
— Włosy odstają ci na wszystkie strony.
— Co?! Gdzie?! — wypaliłam w tej samej
chwili, w której potężne drzwi z cichym jękiem zawiasów stanęły przed nami
otworem. Zaczęłam gorączkowo przygładzać włosy na czubku głowy.
— Na przykład tutaj. — Zeus przesunął
palcami po jednym z kosmyków, a potem cmoknął mnie w to samo miejsce. Kiedy się
wyprostował, błysnął zębami w uśmiechu. — Oczywiście, że miło cię widzieć.
Na chwilę zastygłam w bezruchu, czując, że
moje serce zaczęło szybciej pompować krew. Moja senność nagle gdzieś zniknęła.
Wtem, z wnętrza gabinetu dobiegł
zirytowany głos dyrektora Schuylera:
— Alice Hart, Zeusie Brundle, jak długo
mam jeszcze na was czekać?!
Zamrugałam gwałtownie, odzyskując rezon.
Zdałam sobie sprawę, że nasza dwójka jako jedyna wciąż stała w wejściu, więc złapałam
Zeusa za rękaw i, ciągnąc go za sobą, czym prędzej dołączyłam do reszty stojącej
w półkolu przed biurkiem dyrektora.
— Przepraszamy bardzo! — powiedziałam w
imieniu swoim i mojego chłopaka, skłaniając przy tym lekko głowę. Gdy ją
podniosłam, dostrzegłam reakcje chłopaków. Alfonse i Caesar walczyli z
wypływającymi na ich twarze uśmiechami, Lucious wzdychał, a Hiro odwracał
wzrok, jakby się do nas nie przyznawał.
Dyrektor Schuyler jedynie pokręcił z
rezygnacją głową.
— Wiem, że przynajmniej część z was
zerwałem z łóżek, ale sprawa jest poważna.
Nasza szóstka wymieniła między sobą
zaniepokojone spojrzenia.
— Czy to oznacza, że coś zagraża Akademii
albo królestwu? — zapytał Caesar.
— Nie, nie bezpośrednio. Przynajmniej na
razie.
— Więc w czym rzecz? — tym razem głos
zabrał Zeus.
Dyrektor podniósł się ze swojego fotela i,
skrzyżowawszy ramiona, spojrzał w kierunku okien zajmujących prawie całą ścianę
za naszymi plecami.
— Podczas wczorajszego patrolu Leslie
natknął się na znajdującą się blisko granicy ze Wschodnim Lasem jaskinię, która
emanuje potężną magią.
— I zauważył ją dopiero teraz? — Zeus
uniósł z powątpiewaniem brwi.
— Zgadza się, Zeusie, bo dopiero teraz się
pojawiła.
Zeus prychnął.
— A może po prostu wcześniej ją przeoczył?
Nie zdziwiłoby mnie to. W końcu jest z Dziennej.
Ja, Alfonse i Caesar zawołaliśmy zgodnym,
oburzonym chórem:
— Hej!
— Kiedy wreszcie znudzi ci się obrażanie
Klasy Dziennej?! — Szturchnęłam go w ramię, dając upust swojej złości. — Wcale
nie jesteśmy od was gorsi.
Zeus uniósł dłonie w obronnym geście.
— Nie mówiłem o was, okej? Tylko o, no,
reszcie Dziennej.
— A ten znowu zaczyna… — mruknął pod nosem
Hiro.
— Reszty Dziennej też się to tyczy! —
Spiorunowałam swojego chłopaka wzrokiem.
Nawet Alfonse się nachmurzył.
— Czuję się urażony.
— Ja tak samo — dodał Caesar. — Dałbyś już
sobie siana z tym wywyższaniem. Zachowujesz się, jakby Klasa Nocna była na
zupełnie innym poziomie, podczas gdy udowodniliśmy ci już nie raz, że to
nieprawda.
— Wyluzujcie trochę! — zawołał Zeus. Nim
skończył wymawiać ostatnią sylabę, Lucious na niego warknął:
— Och, zamknąłbyś się wreszcie!
Nagle w pomieszczeniu rozległ się huk
książki uderzającej w blat biurka. Jak na komendę wszyscy zamilkli i spojrzeli
na dyrektora, który najpierw odchrząknął, a potem skarcił nas podniesionym
głosem:
— Możecie się na chwilę skupić?! Jesteście
Prefektami, a nie przekupkami na targu! Swoje spory rozstrzygajcie poza moim
gabinetem.
W odpowiedzi wymamrotaliśmy przeprosiny.
Dyrektor wzniósł oczy ku górze, jakby kwestionując słuszność uznania właśnie
nas za wystarczająco kompetentnych, by reprezentować pozostałych uczniów.
— Wracając do tematu — kontynuował po
chwili. — Wezwałem was, abyście zbadali tę jaskinię.
— I jest do tego potrzebna cała nasza szóstka?
— spytał Lucious, nie kryjąc zdziwienia.
— Rzeczywiście, w normalnych warunkach do
takiego zadania wystarczyłaby maksymalnie dwójka Prefektów. Chociaż, biorąc pod
uwagę możliwe rozmiary tej jaskini, odpowiedniejsza byłaby czwórka…
— Więc dwoje z nas ma wolne? — przerwał mu
Zeus.
Dyrektor Schuyler zacisnął usta w wąską
linię. Chyba powstrzymywał się resztkami silnej woli przed ponownym
podniesieniem głosu.
— Nie. Obawiam się, że to miejsce może być
naprawdę niebezpieczne i nie wiem, czego można się po nim spodziewać. Dlatego
właśnie chcę, żebyście wszyscy się tam udali. Lucious, co prawda, nie jest
Prefektem, ale zna się na… podobnych miejscach. — Domyśliłam się, że
dyrektorowi musiało chodzić o Labirynt. Zerknęłam kątem oka na Luciousa, żeby
zobaczyć jego reakcję, ale ten wbrew pozorom nie wyglądał na urażonego. — Mierzyliście
się już wspólnie z gorszymi zagrożeniami, więc ufam, że i tym razem dacie sobie
radę.
— Czy pan właśnie docenił naszą legendarną
współpracę? — Na ustach Caesara zatańczył uśmiech. Dyrektor jednak zignorował
jego pytanie.
— Leslie zaprowadzi was na miejsce. Spotkajcie
się z nim za godzinę przy wejściu do lasu. — Powiódł po nas wzrokiem,
najwyraźniej upewniając się, czy wszystko do nas dotarło. — Jeśli nie macie
żadnych pytań, możecie się rozejść.
***
Godzina była wystarczająca ilością czasu,
abym do końca oprzytomniała, zjadła śniadanie i przygotowała się do czekającej
nas podróży. O umówionej porze wszyscy stawili się w wyznaczonym przez
dyrektora miejscu. Leslie już na nas czekał, z łukiem i kołczanem
przewieszonymi przez plecy oraz Chicą — jego chowańcem w formie nietoperza o
różowym futerku — unoszącą się w powietrzu u jego boku. Nie zwlekając ani
chwili, poprowadził nas w głąb lasu. Początkowo szedł wzdłuż wytyczonej
ścieżki, ale gdy zaczęliśmy zbliżać się do Wschodniego Lasu zszedł z niej i
wkroczył między drzewa. I już w tym miejscu w powietrzu zaszła zmiana. Jak
zapach zbyt mocnych perfum unoszących się za przypadkowo mijaną osobą albo jak
fala ciepła bijąca od pieca, tak unosił się w nim ślad magii. Leslie podążał za
nim niczym drapieżnik, który zwęszył ofiarę. Ani razu nie zboczył z obranego
kursu.
— Wysłałem wczoraj Chicę w głąb tej
jaskini, żeby sprawdziła, jak daleko sięga, ale nie udało jej się tego ustalić
— powiedział, gdy chłopcy zapytali go o szczegóły jego odkrycia.
— To prawda — przytaknęła Chica i zwolniła
nieco tempo swojego lotu, by zrównać się z grupą. — Przy wejściu jest dosyć
szeroka, ale im głębiej się wędruje, tym bardziej się zwęża. Następnie
rozgałęzia się w kilka oddzielnych tuneli.
— Na tym etapie kazałem jej się wycofać,
bo nie chciałem niepotrzebnie ryzykować — wyjaśnił Leslie.
— Czy jako nietoperz nie powinna czuć się
w takim miejscu jak ryba w wodzie? — zapytał Zeus.
— Wypraszam sobie — fuknęła Chica. — Ja
nie jestem zwykłym nietoperzem, a ta jaskinia nie jest zwykłą jaskinią.
W przeciwieństwie do Zeusa, Alfonse skupił
się na istotniejszej części wypowiedzi naszego przewodnika.
— Więc tak właściwie nie mówimy tu o
jednej jaskini, lecz o całym kompleksie jaskiń?
Leslie przytaknął. Teren zaczął piąć się w
górę, a między drzewami można już było dostrzec ogromną, skalną ścianę. Ślad
magii stawał się coraz wyraźniejszy.
— Myślicie, że będziemy musieli się
rozdzielić? — wyraziłam na głos swoją obawę.
— Tak pewnie byłoby szybciej — odparł
Alfonse, marszcząc brwi. — Ale nie jestem pewien, czy to bezpieczne.
— Nie martw się. — Dłoń Zeusa znalazła się
na mojej głowie tak niespodziewanie, że prawie potknęłam się o wystający z
ziemi korzeń. Mój chłopak uśmiechnął się i poczochrał mi włosy. — Jeśli do tego
dojdzie, to będę z tobą.
Okej. To było trochę pocieszające.
Po kilku kolejnych minutach Leslie
zatrzymał się i odwrócił do nas przodem.
— Jesteśmy na miejscu.
Przed nami znajdowała się wznosząca się
jeszcze wiele metrów ku niebu góra, porośnięta gdzieniegdzie mizernymi
roślinami. Nie było potrzeby pytać Lesliego, jak dostać się do jaskini —
wejście do niej znajdowało się bowiem tuż przy ziemi. Nie mogło być mowy o
pomyłce. Tylko ten otwór — wysoki i szeroki na kilka metrów — emanował wielkimi
pokładami magicznej mocy. Przełknęłam nerwowo ślinę. Do tej pory w podobny
sposób czułam się jedynie w Królestwie Wróżek, a to podobieństwo niekoniecznie
było dobrym znakiem.
Zeus musiał wyczuć mój niepokój, bo
popatrzył mi w oczy. Miał zmartwiony wyraz twarzy, gdy zapytał:
— W porządku?
Zmusiłam kąciki swoich ust, by się
uniosły.
— Tak. Tylko to miejsce coś mi przypomina.
— Las wróżek, co? Też mi się z tym
skojarzyło.
Jedynie mu przytaknęłam, wcale nie dziwiąc
się, że pomyśleliśmy o tym samym. W naszym przypadku było to przecież na
porządku dziennym.
— Wszystko będzie dobrze — zapewnił Zeus.
Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. — Zobaczysz, raz, dwa załatwimy
tę sprawę i będziemy mieć spokój.
Powątpiewałam, co prawda, w to jego „raz,
dwa”, ale zachowałam to dla siebie i z wdzięcznością wtuliłam twarz w jego
ramię.
— Przyprowadziłem was na miejsce i
powiedziałem wszystko, co sam wiem — podsumował tymczasem Leslie. — Od teraz
będziecie zdani na siebie.
Hiro pokiwał głową. Spojrzał najpierw na
wejście do jaskini, a potem na Lesliego.
— Jeśli nie wrócimy do zmierzchu, ściągnij
pomoc.
— Jasne. — Leslie poprawił sprzęt
przewieszony przez plecy, po czym uniósł dłoń w geście pożegnania i ruszył w
stronę, z której przyszliśmy. — Powodzenia!
Chica za to podleciała do mnie, ze
współczuciem wypisanym na pyszczku.
— Och, biedactwo. Sama w niebezpiecznej
jaskini, zdana wyłącznie na towarzystwo tych pięciu nieokrzesanych prostaków...
— Nagle jej mina drastycznie się zmieniła. — Ach! Gdybym utknęła tak w ciemnej
jaskini sam nam sam z księciem Sigurdem...
Rozmarzona Chica wykonała w powietrzu
serię dziwnych, chaotycznych akrobacji, po czym pognała za swoim mistrzem.
Obserwując, jak się oddala, pokręciłam z rozbawieniem głową.
— No dobra, ekipo — odezwał się Caesar. —
Jesteśmy gotowi?
***
Zgodnie ze słowami Chiki początkowa część
jaskini była bardzo przestronna. Moglibyśmy stanąć na jej środku jedno obok
drugiego, z rękami rozłożonymi na boki, a i tak osoby znajdujące się na końcach
nie dałyby rady dosięgnąć ścian. Przeszliśmy ją wzdłuż i wszerz, zajrzeliśmy
chyba do każdej szczeliny i dziury, ale nie znaleźliśmy niczego nadzwyczajnego.
Ruszyliśmy więc w jej głąb. W miarę oddalania się od wejścia zapadała wokół nas
coraz głębsza ciemność. Wkrótce, gdyby nie małe, podręczne latarnie, które ze
sobą zabraliśmy, nie widzielibyśmy nawet siebie nawzajem. Po pewnym czasie dotarliśmy
do wspomnianego przez Chicę rozwidlenia. Przed nami znajdowały się wejścia do
czterech tuneli, z pozoru niczym nie różniących się od siebie. Żaden z nich nie
był jaśniejszy, z żadnego nie dobiegał najcichszy szmer, podmuch powietrza ani
nawet zapach. Były to po prostu cztery otwory w skale, szerokie na jakieś trzy
metry każdy.
— I co teraz? — mruknął Lucious. — Mam
wrażenie, jakbym trafił do kolejnego labiryntu.
Spojrzałam na niego ze współczuciem, ale
nim zdążyłam się odezwać, zrobił to Caesar, dłonią wskazując drugi tunel od
lewej.
— Czujecie to?
Skupiłam się na wskazanym kierunku, a
wtedy zrozumiałam, o co mu chodziło. To właśnie stamtąd biła najwyraźniej
magiczna moc.
— A zatem problem z głowy — skwitował
Zeus. — Wchodzimy do tego.
Nie wiem, jak długo szliśmy, ale tunel
zdawał się nie mieć końca, a ja zaczynałam go mieć serdecznie dość. Kołyszące
się w rytmie naszych kroków latarenki
rzucały na skały pokraczne cienie. Chłodne ściany z obu stron zdawały
się coraz bardziej przybliżać, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że w gęstej
ciemności czai się coś więcej niż magia. Naczytałam i nasłuchałam się
zdecydowanie zbyt wielu historii o duchach, by zachować w takim miejscu spokój.
Zwilżyłam językiem usta. Mój puls przyspieszył. I właśnie w tym momencie
poczułam czyjś oddech na karku. Z mojego gardła wyrwał się niekontrolowany
wrzask i w panice kurczowo uczepiłam się idącego obok Zeusa. Wszyscy
momentalnie się zatrzymali.
— Alice?! — zawołał z niepokojem w głosie
Alfonse. — Co się stało?
— J-ja… — zająknęłam się. — Kto-ktoś…
Zeus parsknął śmiechem, chwytając mnie za
ramiona.
— Spokojnie, tchórzu, to byłem ja.
Chciałem ci tylko coś powiedzieć. Nie wiedziałem, że tak zareagujesz.
Usta mi zadrżały i jednocześnie zalała
mnie fala ulgi. Uderzyłam go w szeroką klatkę piersiową.
— Nie strasz mnie tak!
Uspokojeni chłopcy wznowili marsz, lecz
Zeus wciąż był rozbawiony.
— Kto by pomyślał, że tak łatwo cię
wystraszyć?
Zamiast mnie na to pytanie odpowiedział
Lucious.
— Ty. Wszyscy wiedzą, że to nic trudnego,
a ty uwielbiasz to wykorzystywać.
— Wcale nie. Zresztą, Alice wie, że to
tylko żarty. Prawda?
— Nie igraj z nią — ostrzegł go Hiro.
Lucious prychnął.
— Hiro, dobrze wiesz, że to jak gadanie do
ściany. Albo nawet gorzej, bo ściana przynajmniej się na ciebie nie wydrze.
— Racja.
— Nie przesadzajcie — zaoponował Zeus. —
Nikomu jeszcze nie zaszkodziło małe… buuu!
Nie byłam przygotowana na to jego „buuu!”
i dłonie znienacka zaciskające się na moich barkach. Podskoczyłam jak oparzona,
a potem wykrzyczałam:
— Jesteś okropny! Mam cię dość!
Wyrwałam się mu i wcisnęłam między idących
przed nami Alfonse’a i Luciousa.
— Mówiłem — mruknął Hiro.
Zeusa zatkało na kilka długich sekund.
— Ale… ale Alice! — wykrztusił w końcu. —
Nie mówisz poważnie! Wiem, że nie. To był tylko głupi żart, przepraszam. Alice,
przepraszam.
— Hej, Alice — odezwał się Caesar. — Jeśli
się boisz, to możesz do mnie dołączyć. Mogę cię nawet potrzymać za rękę, jeśli
ci to pomoże.
Nie zdążyłam odpowiedzieć na tę
propozycję. W moim imieniu zrobił to bowiem Zeus.
— Łapy precz! Nawet się nie waż, bo
przyzwę taką bestię, że na sam jej widok zwiejesz z wrzaskiem!
— Zaborczy jak zwykle — podsumował
niewzruszony Caesar.
Skończywszy rzucać groźbami, Zeus ponownie
podjął próbę uzyskania mojego przebaczenia.
— Alice, naprawdę przepraszam. Już nie
będę, obiecuję. Słyszysz? Przepraszam.
— Wow, jęczący Zeus błagający o
przebaczenie… Niezłą rozrywkę nam zapewniasz, Alice — Lucious zachichotał,
oglądając się przez ramię na Zeusa. — Czekam aż padnie na kolana.
— Cieszę się, że przynajmniej jedna osoba
dobrze się bawi z tego powodu — mruknęłam pod nosem.
— Wiecie co — zagadnął Hiro. — To jest
zabawne, ale do pewnego momentu. Ja już nasłuchałem się tyle tego jęczenia w
swoim życiu, że mam dość.
Cała grupa, poza Zeusem, zareagowała na to
śmiechem.
Po kilku kolejnych krokach zwolniłam, by
zrównać się z Zeusem. Tym razem się nie odezwał, najwyraźniej czekając, aż to
ja zabiorę głos jako pierwsza. Albo się obraził.
Westchnęłam.
— Nie gniewam się już. I przepraszam za
wcześniej, poniosło mnie.
Nawet w słabym świetle trzymanej przeze
mnie latarenki odniosłam wrażenie, że Zeus momentalnie się rozpromienił.
Jego ramię oplotło mnie w pasie i
przyciągnęło bliżej, a usta wycisnęły na moim czole pocałunek, od którego uszło
ze mnie całe napięcie.
— Po prostu nie rób tak w takich miejscach
— zastrzegłam.
— Dobrze. To był tylko głupi żart — powtórzył
po raz kolejny. — Na mojej warcie żaden prawdziwy duch czy inny stwór nie
zbliżyłby się do ciebie na tak małą odległość. A gdyby jakimś cudem mu się to
udało, to gorzko by mnie popamiętał. Chronienie cię jest moim zadaniem i nie
pozwolę, żeby ktokolwiek ani cokolwiek cię skrzywdziło. Wiesz o tym, prawda?
Skinęłam głowa i wtuliłam się w jego bok,
choć nieco utrudniało nam to marsz.
— Jakie to słodkie… — skomentował Alfonse.
Bez oświetlania jego twarzy mogłam się założyć, że widniał na niej szeroki
uśmiech.
Tunel co jakiś czas zwężał się, to znowu
rozszerzał, obniżał lub podnosił, to też na zmianę szliśmy gęsiego, parami lub
bezładnie stłoczeni, wyprostowani lub schyleni. Jednakże poza wyczuwalną w
otaczających nas skałach magią, nie zdawał się on w żaden sposób wyjątkowy. Do
czasu.
W pewnym momencie Hiro, idący na przodzie
jako osoba z najbardziej wyostrzonymi zmysłami, zatrzymał się i wyciągnął prawe
ramię w bok, nakazując nam zrobienie tego samego.
— Coś mi tu nie gra. Caesar, Alfonse,
Alice, podejdźcie do mnie i oświetlcie tunel przed nami.
Wykonaliśmy jego polecenie. Celowo tylko
połowa z nas niosła latarnie, aby pozostali na wszelki wypadek mieli wolne
ręce.
Hiro wciąż trzymał ramię wyciągnięte, więc
zatrzymaliśmy się tuż za nim. Ciepłe światło latarni ukazało nam część tunelu,
która zdecydowanie nie pasowała do poprzedniej. Bez jakiejkolwiek wcześniejszej
zapowiedzi zimna, nierówna skała przechodziła w kostkę, która pokrywała równiutką
podłogę i ściany. Był to najzwyklejszy korytarz, jakiego można byłoby się
spodziewać w lochach czy innych podziemnych kondygnacjach pierwszego lepszego
zamku. Coraz bardziej to wszystko mi się nie podobało.
— Nie podoba mi się to. — W
przeciwieństwie do mnie, Zeus wyraził swoje myśli na głos. — Jaka jaskinia, a
nie, przepraszam, cały kompleks jaskiń pojawia się tak po prostu w przypadkowej
górze, emanuje magią na poziomie odpowiednim do zasilenia małej armii, a w
środku ma korytarze jak w normalnym budynku? O co w tym wszystkim chodzi? W co
myśmy zostali wpakowani?
— Dobre pytanie — zgodził się Caesar. — Ale
po to właśnie nas tu wysłano, nie? Mamy sprawdzić, o co chodzi.
— Idziemy dalej? — ponaglił Lucious. —
Raczej nie dowiemy się niczego, stojąc w miejscu.
— Chwila. Nie ruszajcie się — polecił
Hiro.
Tak też zrobiliśmy. Nie zadając zbędnych
pytań, śledziliśmy jego ruchy, gdy rozglądał się wokół, a potem podniósł z
podłoża spory kamień i rzucił go w głąb korytarza. Stuk, stuk. Kamień odbił się
kilkakrotnie od wyłożonej kostką podłogi, po czym poturlał się poza zasięg
światła naszych latarni. Wpatrując się za nim w ciemność, przestąpiłam nerwowo
z nogi na nogę. Nagle na całej długości trasy pokonanej przez ten kawałek skały
ze ściany po naszej prawej stronie wystrzeliły strzały, wbijając się głęboko w
ścianę po lewej. Najbliższa z nich znalazła się zaledwie kilka centymetrów od
twarzy Hiro.
Przełknęłam nerwowo ślinę, a Zeus gwizdnął
cicho.
— Nieźle.
— Cóż… — Alfonse bez zwłoki sięgnął wolną
ręką do kieszeni płaszcza i wydobył z niej swoją różdżkę. — Zobaczmy, czy
reaguje to tylko na ciała stałe. Sagitta Lumen!
Wypowiadając zaklęcie, zamachał w
powietrzu różdżką, wskutek czego z jej czubka wystrzeliła strzała utworzona z
samego światła. Pomknęła przez korytarz, rozświetlając go przelotnie. Kiedy w
końcu zniknęła w ciemnościach daleko przed nami, ze ściany wyleciała kolejna
porcja strzał, ale tym razem jedynie z tych miejsc, do których nie doturlał się
kamień rzucony przez Hiro.
— No i droga czysta — stwierdził Zeus.
Następnie dodał tonem, w którym pobrzmiewało coś podejrzanie przypominającego
zawód: — Coś mało mieli tej amunicji.
— Nie chwal dnia przed zachodem, a jaskini
przed jej opuszczeniem — ostrzegł go Caesar.
— Czyli plan jest taki, że pędzimy
korytarzem, licząc, że nigdzie nie zapodziały się dodatkowe strzały, a w
odpowiednim momencie wypuszczamy kolejny pocisk, żeby oczyścić dalszą drogę —
podsumował Lucious, wodząc wzrokiem po naszych twarzach. — Cóż, bywało gorzej.
— Bułka z masłem — skomentował Zeus,
strzelając kostkami w dłoniach. — Co powiecie na mały wyścig?
Caesar westchnął i przekazał Luciousowi
swoją latarnię, aby mieć wolne ręce.
— Na wszelki wypadek przygotuję barierę
ochronną.
— Dobry pomysł — powiedziałam, bo naprawdę
ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam tego dnia było to, by któreś z nas zostało
przebite zagubioną strzałą. — To co, na trzy?
— Raz! — zawołał Zeus, przyjmując pozycję
niczym zawodowy biegacz na linii startu.
— Dwa…
— Trzy! — krzyknęliśmy wszyscy zgodnym
chórem i popędziliśmy prosto w korytarz najeżony pułapkami.
Zdyszani, ale cali i zdrowi dobiegliśmy do
ślepego zaułka. Zarys przejścia był widoczny w ścianie, problem polegał jednak
na tym, że całkowicie zarosły go grube, twarde pnącza, przez które nie dało się
zwyczajnie przedrzeć. Zeus oparł dłonie na udach, łapiąc oddech i gdy już mu
się to udało, rzucił z irytacją:
— Czy to jakiś żart?
— Może jednak wybraliśmy złą drogę? —
zasugerowałam niepewnie.
— To niemożliwe — zaprotestował Alfonse, wierzchem
dłoni ocierając pot z czoła. — Cały czas kierowaliśmy się tam, skąd magia biła
najsilniej. Wybranie innej drogi w celu odnalezienia jej źródła nie miałoby sensu.
— Więc musimy przebić się przez te chwasty.
Innego wyjścia nie widzę — stwierdził Caesar. — Hiro?
Hiro skinął głową. Jego palce już
zaciskały się na rękojeści miecza przypiętego do pasa.
— Cofnijcie się.
Posłusznie spełniliśmy jego polecenie,
robiąc mu na tyle miejsca, by mógł swobodnie zamachnąć się bronią. Długie
ostrze zamigotało, odbijając światło latarni, kiedy Hiro wykonał nim kilka
szybkich, sprawnych ruchów. To wystarczyło, aby zagradzające nam drogę pnącza
opadły w kawałkach na ziemię.
— Nie myślałeś przypadkiem o karierze
ogrodnika? — zażartował Caesar.
Hiro skrzywił się, jakby już kiedyś
usłyszał podobną propozycję.
— Za dużo roboty.
Wyminęłam chłopców i zajrzałam przez nowo
utworzone przejście. Ciągnął się za nim kolejny korytarz, równie ciemny i pusty
co ten, którym szliśmy do tej pory. No, przynajmniej dopóki z posadzki nie
wystrzeliła ściana ognia. Krzyknęłam z zaskoczenia i odskoczyłam w tył, choć na
szczęście była ona zbyt daleko, żeby wyrządzić nam krzywdę.
Nasza szóstka przez chwilę w milczeniu
mierzyła wzrokiem nową przeszkodę. Płomienie sięgały od podłogi aż po sufit,
zajmując całą szerokość tunelu. Oddzielało nas od nich parę ładnych metrów, a
mimo to czułam bijący od nich żar.
— Trzeba zgasić to ognisko — odparł
Lucious, zaciskając palce na swoim medalionie. — Aqua!
Fala wody przywołana przez Luciousa
uderzyła w ścianę ognia. Dwa żywioły starły się ze sobą, a spotkaniu temu
towarzyszyły syk i kłęby pary. Lecz wbrew naszym oczekiwaniom to ogień odniósł
zwycięstwo, nawet odrobinę nie przygasnąwszy. Miałam za to wrażenie, jakby
znalazł się ciut bliżej nas.
Lucious zmarszczył brwi, zbity z tropu.
— Za mało…? — Ponownie złapał za swój
medalion, przygotowując się do powtórzenia zaklęcia.
— Czekaj, pomogę ci — zaoferował
pospiesznie Alfonse.
— I ja! — zawołałam, wychodząc zza pleców
Zeusa, za którymi skryłam się, gdy wystraszyło mnie pojawienie się ognia.
W trójkę raz jeszcze spróbowaliśmy go ugasić,
ale nasze wysiłki poszły na marne. W dodatku tym razem płomienie zdecydowanie
się do nas przysunęły. Miny nam zrzedły.
Caesar potarł w zamyśleniu podbródek.
— Może powinniśmy zawrócić? Może gdzieś tu
jest ukryte przejście? — myślał na głos, odwróciwszy się. Zrobił parę kroków w
stronę, z której przyszliśmy i gdyby Hiro nie wykazał się swoim niezwykłym
refleksem i nagle nie przewrócił go na ziemię, skończyłby ze strzałą w głowie.
— Rany… Dzięki, chłopie.
— Spoko. — Hiro podniósł się, a następnie
wyciągnął rękę do Caesara, aby mu pomóc. Obaj wycofali się ku nam. — Wygląda na
to, że zdążyli uzupełnić amunicję.
— Nie możesz po prostu wyrzucić tego ognia
do innego wymiaru? — zapytał go Zeus.
Hiro położył dłoń na rękojeści miecza, ale
niemal natychmiast ją cofnął. Pokręcił głową.
— To byłoby niebezpieczne.
— Och, tak — prychnął Lucious. — Szkoda,
że podobnych oporów nie mieliście jakiś czas temu, kiedy pozbywaliście się
wszelkich niebezpieczeństw, zsyłając je do Labiryntu.
Alfonse zrobił skruszoną minę.
— To rzeczywiście było nie fair z naszej
strony.
— Och, daj spokój — wtrącił Zeus
poirytowanym głosem. — Już cię za to przepraszaliśmy.
— Chłopaki! — zawołałam. Doskonale
wiedziałam, że sprzeczki Luciousa i Zeusa mogły ciągnąć się w nieskończoność,
wolałam więc zainterweniować, zanim zdążyli się rozkręcić. — To nie jest czas
na kłótnie.
— Alice ma rację — poparł mnie Caesar. —
Utknęliśmy między płonącym korytarzem i strzelającym korytarzem. Ktoś ma
pomysł, jak z tego wybrnąć?
— W zasadzie to ja chyba mam… — odezwałam
się po chwili ciszy, podczas której wymienialiśmy się nerwowymi spojrzeniami.
Teraz spojrzenia pozostałej piątki skupiły się na mnie. — Pamiętacie Eress?
— Twoją wróżkową przyjaciółkę? — upewnił
się Zeus. — Tak, ale co ona ma do tego?
— To ma do tego, że jej chłopakiem jest
Salamandra. A Salamandry kontrolują ogień, więc może byłby w stanie coś tu
poradzić.
Alfonse się rozpromienił.
— Dobry pomysł!
— Ludzie, nie chcę nic mówić, ale ten
ogień jest coraz bliżej — powiedział Caesar, z niepokojem obserwujący zbliżające
się płomienie. — Musimy się streszczać.
— Dasz radę go przywołać? — zwróciłam się
do Zeusa.
Skinął głową.
— Masz coś do pisania?
Pospiesznie zanurzyłam dłoń w swojej
torbie. Odkąd zaczęłam chodzić z Zeusem, nauczyłam się zawsze nosić przy sobie
czyste kartki i przybory do pisania. Nigdy nie było wiadomo, kiedy mogły okazać
się przydatne do zaprojektowania przez Zeusa nowego magicznego kręgu.
Podałam mu kawałek papieru i ołówek.
— Opisz mi dokładnie wszystko, co o nim
wiesz.
Spełniłam jego polecenie, a on,
wysłuchawszy mnie uważnie, rozsiadł się na podłożu i zaczął szkicować.
Moją skórę pokrywała warstwa potu i
zauważyłam, że powietrze nagrzało się już tak bardzo, że trudno było nim
oddychać. Uniosłam wzrok, by przekonać się, że od płonącej ściany oddzielały
nas ledwie ze trzy metry. Stłoczyliśmy się wszyscy przy Zeusie, a Caesar
wzniósł wokół nas barierę ochronną.
— Ruchy, Zeusie! — rzucił ponaglająco. Po
jego zarumienionej od gorąca twarzy spływał pot.
— Staram się — odwarknął Zeus przez
zaciśnięte zęby. — Mam!
Poderwał się gwałtownie, zgniatając w
dłoni kartkę papieru. Odrzucił ją niedbałym ruchem i na chwilę zamknął oczy.
Kiedy je otworzył, wycelował dłonią z rozpostartymi palcami w kawałek wolnej
przestrzeni między nami a barierą.
— Invocatio! Salamandra!
Na podłożu we wskazanym przez niego
miejscu pojawił się magiczny krąg, jarzący się czerwonym blaskiem. W powietrze
wzniosły się kłęby dymu, by po chwili się rozwiać i ukazać nam chłopaka Eress,
z wyrazem szoku wypisanym na twarzy. Nie dziwiłam mu się. Z doświadczenia
doskonale znałam uczucie całkowitej dezorientacji towarzyszące nagłemu,
zupełnie niespodziewanemu przyzwaniu przez Zeusa.
— Co się stało? Gdzie ja… — urwał, gdy
jego wzrok spoczął na mnie. — Ach, to ty. O co chodzi? Spieszę się na randkę z
Eress, więc lepiej się sprężaj. Inaczej znowu się wścieknie.
— Dalej tyle się kłócicie?
— Alice, nie mamy na to czasu! — Caesar
zgrzytnął zębami. Bariera skwierczała w zetknięciu z napierającym na nią ogniem.
— Zaraz się usmażymy!
— Racja, przepraszam! — Odparłam z
zakłopotaniem, po czym zwróciłam się do Salamandry. — Mam do ciebie ogromną
prośbę. Jak widzisz znajdujemy się w kiepskiej sytuacji. Mógłbyś, proszę, pozbyć
się tego ognia, żebyśmy mogli swobodnie przejść?
Na koniec wypowiedzi musiałam zwilżyć
językiem wyschnięte i spękane od żaru usta, gdyż trudno było mi nimi poruszać.
Chłopak Eress westchnął.
— Dobra. — Odwrócił się w kierunku
płomieni i machnął niedbale ręką, a kiedy to nie zadziałało, zmarszczył brwi. Spróbował
ponownie, tym razem unosząc obie dłonie, z wyraźnie większym skupieniem. Ogień
zgasł, jakby w ogóle go nie było, pozostawiając po sobie jedynie niemożliwie
nagrzane powietrze. Salamandra zrobił zadowoloną minę. — A teraz znikam na moją
randkę.
— Pozdrów Eress! — zawołałam nim kłęby
dymu, w które się zamienił, całkowicie zniknęły.
W tej samej chwili bariera Caesara opadła,
a on sam osunął się na kolana.
— Wszystko w porządku? — zapytałam,
przypadłszy do jego boku. — Jesteś ranny? Potrzebujesz pomocy?
— Potrzebuję tylko chwili na złapanie
oddechu — odparł i zmusił się do uśmiechu. — Powiedziałbym, że buziak od ciebie
byłby wystarczającym lekarstwem, ale…
Przerwał w pół zdania i mrugnął do mnie
znacząco. Poczułam, że stojący obok mnie Zeus zesztywniał, ale rozluźnił się,
kiedy na niego spojrzałam. Zamiast wszczynać kolejną bezsensowną sprzeczkę,
klepnął Caesara w plecy tak mocno, że biedak się zachwiał.
— Dobrze się spisałeś.
Caesar skinął głową i wziął głęboki
oddech. Widziałam, że powoli odzyskiwał energię. Z wdzięcznością przyjął podaną
mu przez Alfonse’a butelkę wody. Odpowiedział dopiero, kiedy pociągnął z niej
spory łyk.
— Jeszcze chwila i nie dałbym rady utrzymać
bariery. Ty i Alice też wykonaliście kawał dobrej roboty.
— Zdolność Alice do zaprzyjaźniania się
praktycznie ze wszystkimi po raz kolejny okazała się przydatna — zauważył z
uśmiechem Alfonse.
Roześmiałam się na te słowa.
— Zróżnicowane znajomości się przydają,
prawda?
— I fakt, że umiesz ruszyć głową, też. —
Nie zważając na to, że oboje lepiliśmy się od potu, Zeus objął mnie ramieniem,
przyciągnął do siebie i przycisnął usta do moich skroni. — Moja dziewczyna.
— Nie przy ludziach… — zaprotestował Hiro
z przesadnym niesmakiem na twarzy.
***
Chociaż ogień zniknął, podłoga korytarza
pozostała nieprzyjemnie rozgrzana. Użyliśmy więc magii — która tym razem o
dziwo zadziałała — żeby ją schłodzić. Gdy jej temperatura spadła do takiej,
która nie parzyła nas w stopy, ruszyliśmy w dalszą drogę.
Podczas przemierzania kolejnych metrów
zachowywaliśmy czujność, szukając ostrożnie pułapek w ścianach, podłodze, a
nawet w odległym suficie.
— Jak myślisz, co będzie kolejne? — zwrócił
się do mnie Zeus, z uwagą badając ścianę po prawej stronie korytarza. — Wielki,
toczący się głaz? Opadający sufit? A może coś lub ktoś nas zaatakuje?
Zadawał te pytania lekkim tonem, zupełnie
jakby zastanawiał się, co zostanie nam zaserwowane na obiad, ale wiedziałam, że
w rzeczywistości przejmował się całą sytuacją tak jak my wszyscy.
— Wolałabym, żeby nic z tych rzeczy —
odparłam szczerze. W duchu marzyłam, żeby ta jaskinia wreszcie się skończyła.
Miałam wrażenie jakbyśmy spędzili w niej co najmniej pół dnia, a końca wciąż
nie było widać. Jak wiele miejsca może w sobie skrywać jedna góra? — A
najlepiej by było, gdyby…
Zamarłam w bezruchu, gdy kostka pod moją
stopą zapadła się o kilka centymetrów z cichym „klik”. Wyglądało na to, że to
mi przypadło w udziale odnalezienie odpowiedzi na nurtujące Zeusa pytanie. Stojący
najbliżej mnie Hiro odwrócił się błyskawicznie w moją stronę z wyciągniętą
ręką, ale Zeus zareagował jeszcze szybciej.
— Alice! — krzyknął ostrzegawczo tuż przed
tym, jak wpadł na mnie, porywając w ciasny, ochronny uścisk. Z powodu impetu,
który temu towarzyszył, oboje wylądowaliśmy na podłożu kawałek dalej. Kiedy ze
stęknięciem uniosłam głowę, przekonałam się, że w miejscu, w którym jeszcze
chwilę wcześniej stałam, ziała teraz głęboka dziura. Pozostali wpatrywali się w
nią bezradnie, najwyraźniej bojąc się ruszyć ze swoich miejsc, żeby nie
doprowadzić do zniknięcia następnych płytek.
— Dziękuję… — wykrztusiłam, przenosząc
wzrok na znajdującego się nade mną Zeusa.
— O mały włos… — mruknął. Do tej pory
opierał się na łokciach po obu stronach mojej głowy, ale teraz spróbował się
podnieść. Położył dłonie na posadzce, żeby móc się odepchnąć, a wtedy…
Klik.
Popatrzył mi w oczy.
— Szlag.
Zdążyłam jeszcze tylko zobaczyć zszokowane
miny przyjaciół, nim podłoga pod naszą dwójką osunęła się w ciemność,
zabierając nas ze sobą.
Upadek był dłuższy i mniej bolesny niż się
spodziewałam. Kiedy rozchyliłam wreszcie powieki, przez cały ten czas zaciskane
ze strachu, otoczyła mnie tak głęboka ciemność, że nie poczułam zbyt wielkiej
różnicy. Latarnia wypadła mi w pewnym momencie z ręki i zapewne roztrzaskała
się na skale. W związku z tym musiała minąć chwila nim mój wzrok przyzwyczaił
się do nowych warunków. A wtedy dostrzegłam twarz Zeusa znajdującą się tuż
przed moją. Jego niebieskie oczy błyszczały lekko.
— Wiesz, normalnie nie miałbym nic
przeciwko poleżeniu jeszcze trochę w takiej pozycji, ale wbijasz mi kolano w
brzuch.
— Przepraszam! — Natychmiast zgramoliłam
się z niego, po czym otaksowałam go zaniepokojonym wzrokiem, choć w tych
ciemnościach na niewiele się to zdało. — Nic ci nie jest?
Usiadł i odszukał moją dłoń. Zacisnął na
niej mocno palce, jakby upewniał się, że nigdzie nie zniknęłam.
— Nie. Zdążyłem rzucić czar lewitacji nim
uderzyliśmy w ziemię. To złagodziło upadek. — Przysunął się bliżej i przeniósł
dłonie na moją twarz, obejmując ją z obu stron. — Co ważniejsze, ty jesteś
cała?
— Dzięki tobie tak.
Odetchnął z ulgą.
— Mam cholernie dość tej pieprzonej
jaskini! I czemu tu tak ciemno? Co z latarnią?
— Stłukła się.
— Pięknie. — Wymamrotał pod nosem słowa
zaklęcia. Kolczyk zwisający z jego ucha zalśnił delikatnie zielonkawym światłem
i po chwili w powietrzu nad jego otwartą dłonią pojawiła się kula światła
wielkości piłki do tenisa. — Odszukaj to, co zostało z latarni i spróbuj ją
naprawić, a ja się rozejrzę.
Przez chwilę patrzyłam, jak przesuwał się
wzdłuż otaczających nas skał, ze skupieniem szukając wyjścia. Potem poszłam w
jego ślady i wyczarowałam niewielkie światełko, po czym przystąpiłam do
oględzin podłoża. Odnalezienie szczątków latarni nie zajęło mi na szczęście
wiele czasu. Jej szklane odłamki lśniły w przywołanym przeze mnie świetle,
kiedy z dłońmi ukrytymi w rękawach, aby się nie skaleczyć, ostrożnie zgarniałam
je na kupkę. Po ich zebraniu wystarczyło jeszcze tylko jedno machnięcie różdżką
oraz wyrecytowanie odpowiedniego zaklęcia i latarenka znowu była w całości. Gdy
delikatnie dotknęłam jej obudowy, rozjarzyła się jasnym światłem,
rozpraszającym mrok skuteczniej od tego wyczarowanego przeze mnie chwilę
wcześniej. Ogromnym plusem latarni tego typu było to, że działały dzięki mocy
magicznej ich użytkowników. Dzięki temu nie potrzebowały żadnego innego paliwa
i nie wyczerpując się, mogły świecić tak długo, póki czarodzieje trzymali je w
rękach.
— Widzę, że przynajmniej tobie się
poszczęściło — powiedział Zeus, stając obok mnie. Miał posępną minę.
— Więc zgaduję, że nie masz dobrych wieści
— bardziej stwierdziłam niż zapytałam, w reakcji na co skinął głową i
skrzyżował muskularne ramiona na klatce piersiowej.
— Nie możemy wrócić górą, bo wygląda na
to, że otwór w jakiś sposób się zasklepił. Prowadzi stąd tylko jeden, dosyć
wąski tunel, ale nie wiem, jak daleko się ciągnie. Naszą jedyną opcją jest iść
naprzód.
— A co z twoją magią przywoływania? Albo
teleportacją? — podsunęłam, chociaż z góry przewidywałam, jaka będzie
odpowiedź.
— Wiesz, że teleportacja działa na ograniczonym
terenie. A tu… — machnął ręką w powietrzu, wskazując na nasze otoczenie. — Nie
wiem, co jest za tymi skałami. W obu przypadkach byłoby to zbyt ryzykowne.
— A zatem nie mamy wyboru.
— Na to wychodzi — zgodził się ponuro. —
Daj latarnię. Pójdę przodem, a ty trzymaj się blisko mnie.
Nie musiał mi tego tak właściwie mówić. W
obecnej sytuacji nie zamierzałam go odstępować nawet na krok.
— Przypomina mi to trochę sytuację, kiedy
podczas poszukiwań Star Sapphire wpadłam z Caesarem do podziemnego świata —
powiedziałam w pewnym momencie naszej wędrówki.
Po tych słowach Zeus zatrzymał się tak
niespodziewanie, że prawie wpadłam na jego plecy. Nim jednak zdążyłam zapytać,
o co chodzi, wznowił marsz. Poruszał się sztywno, jakby całe jego ciało było
spięte. Nie doczekawszy się od niego żadnej odpowiedzi, kontynuowałam ciszej,
niż do tej pory:
— …Ale wtedy trafiliśmy do jaskini, w
której magia nie działała, więc w sumie było gorzej.
Mój chłopak nadal milczał, a to nie
wróżyło niczego dobrego. Myślałam, że z jakiegoś powodu postanowił całkiem mnie
zignorować, lecz wtedy odezwał się niezwykle jak na niego cichym głosem:
— Wciąż sobie wyrzucam, że zamiast iść z
wami wolałem ścigać Zetta.
— Och… — Tego się nie spodziewałam. Spróbowałam
nadać swoim kolejnym słowom możliwie jak najlżejszy ton, aby poprawić
atmosferę. — Na szczęście Caesar był ze mną. I Hiro, i Mischa. Razem udało się
nam wyjść z tego cało.
Zeus prychnął.
— No raczej. Inaczej rozerwałbym ich na
strzępy.
Wiedziałam, że nie mówił do końca na
poważnie, ale i tak mi się to nie podobało.
— Zeus…
Znowu się zatrzymał. Tym razem odwrócił
się do mnie bokiem, a jego spojrzenie spotkało się przelotnie z moim.
— Po prostu nie mogę znieść myśli, że coś
mogło ci się stać, okej? Tym bardziej, że mnie nawet tam nie było.
Słysząc te słowa i widząc jego minę,
poczułam, jak w moim gardle niebezpiecznie rozrasta się tajemnicza gula. Sięgnęłam
dłonią ku jego ramieniu. Byłam wdzięczna za jego troskę, a jednocześnie
chciałam go pocieszyć i zapewnić, że nie ma powodu, by to sobie wyrzucał. Najchętniej
padłabym mu w ramiona i została w nich przez długi czas. Ale on nagle poderwał
głowę i wyprostował się, spoglądając w mrok przed nami.
— Słyszałaś to?
— Co? — zapytałam, zbita z tropu. Wstyd to
przyznać, ale byłam za bardzo skupiona na nim, żeby zarejestrować jakąkolwiek
zmianę w naszym otoczeniu. Spróbowałam wytężyć słuch.
— Coś jakby… skrzeczenie?
Zrobił kilka kroków do przodu, wymachując
latarnią w próbie wyłonienia z ciemności źródła dźwięku. I rzeczywiście, po
chwili również do moich uszu dotarło wspomniane przez Zeusa skrzeczenie, a w
świetle rzucanym przez latarnię zamigotało coś złotego.
— Tam! — zawołałam, wskazując kierunek,
ale Zeus — też to dostrzegłszy — już unosił w nim rękę.
Wyszliśmy z tunelu i znaleźliśmy się w
kolejnej jaskini, o wiele obszerniejszej. Jej skalne ściany ginęły w ciemności.
To coś, co wydawało te dziwne dźwięki i błyszczało złotem znajdowało się wysoko
nad naszymi głowami. Zeus naciągnął się, unosząc latarnię najwyżej jak tylko
był w stanie. A wtedy ciepłe światło padło na ogromne, okryte pierzem kształty
około tuzina istot.
— Ptaki? — W głosie Zeusa pobrzmiewało
niedowierzanie i wcale mu się nie dziwiłam. — Co te ptaszyska robią w takim
miejscu?!
Też mnie to zastanawiało, ale
niekoniecznie chciałam poznać odpowiedź. Naprawdę uwielbiałam zwierzęta.
Problem polegał jednak na tym, że te stworzenia nie wyglądały zbyt sympatycznie.
Były wielkie jak indyki, miały dziwnie jarzące się złotym blaskiem oczy, które
teraz gniewnie mrużyły, a ich długie, zakrzywione dzioby i szpony grubości
moich palców upiornie połyskiwały. Nie wiedziałam, czy przeszkadzała im nasza
obecność, donośny głos Zeusa czy światło rażące ich oczy, lecz kilka z nich
nastroszyło pióra, wydając przy tym ze swoich dziobów skrzeczenie głośniejsze
niż przedtem. Odniosłam wrażenie, że w tym dźwięku kryło się ostrzeżenie.
— Może lepiej stąd chodźmy? — zasugerowałam,
pociągnąwszy Zeusa za rękaw płaszcza. — Nie wyglądają na zadowolone.
— A może do nich zagadasz? Możliwe, że
wiedzą, jak się stąd wydostać.
Jego pomysł miał sens, ale mimo to nie
chciałam tego robić. Zeus patrzył jednakże na mnie wyczekująco, więc przełknęłam
nerwowo ślinę i uniosłam ponownie wzrok ku górze.
— Przepraszam, że wam przeszkadzamy —
zaczęłam z uśmiechem. Miałam nadzieję, że mój głos brzmiał tak przyjaźnie jak
planowałam. — Ale potrzebujemy pomocy. Wiecie może, jak wyjść na powierzchnię?
Jedyną odpowiedzią, jaką uzyskałam, był
wrzask tak przeraźliwy, że aż zabolały mnie uszy.
Zeus spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Czy twoje słowa znaczą po ptasiemu coś
innego? Obraziłaś je czy co?!
— Nie! Raczej…
Chociaż moja zdolność do porozumiewania
się ze zwierzętami prawie nigdy mnie nie zawodziła, to te ptaki miały, jak mi
się zdawało, inne zdanie na ten temat. Kolejny ogłuszający skrzek był sygnałem
do ataku. Ptaszyska oderwały się od skały i runęły na nas całą chmarą,
wyciągając przed siebie lśniące szpony.
— Denebrae Scutum! — krzyknął Zeus
i natychmiast otoczyła nas zielona bariera. Stworzenia odbiły się od niej nim
zdążyły nas dosięgnąć, a to tylko bardziej je rozwścieczyło. Zaczęły zaciekle
atakować przeszkodę dziobami i szponami. Ich potężne skrzydła uderzały przy tym
mocno w powietrzu, wywołując silne podmuchy. Zeus chwycił mnie za rękę.
— Wiejemy! — oznajmił i puścił się
biegiem. Bariera, która pozostała za nami powoli pękała. Nie zapowiadało się na
to, żeby miała długo wytrzymać. I wtedy przyszedł mi do głowy pomysł.
No tak! Skoro przebywały w tak głęboko
osadzonej jaskini, to spokojnie można było założyć, że nie były przyzwyczajone
do światła.
Obejrzałam się przez ramię. Bariera
ostatecznie opadła i ptaki rzuciły się za nami w pogoń. W biegu wyciągnęłam
swoją różdżkę, wyszarpnęłam rękę z uścisku Zeusa i zatrzymałam się w miejscu.
Chłopak wyhamował i obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem.
— Co ty robisz?!
Zamiast mu odpowiedzieć machnęłam różdżką
w kierunku pierzastego stada.
— Lumen!
Na kilka sekund jasne światło wypełniło
całą jaskinię. To wystarczyło, żeby skutecznie
acz tymczasowo oślepić i zdezorientować ptaki, które z wrzaskiem
powpadały na siebie nawzajem lub na otaczające je skały.
— Nieźle — skomentował Zeus z nutą
aprobaty. — A teraz chodu!
Kiedy skrzeczenie wreszcie ucichło i Zeus
uznał, że zostawiliśmy naszych prześladowców wystarczająco daleko w tyle,
mięśnie nóg odmawiały mi już posłuszeństwa, a płuca paliły, domagając się
większej ilości tlenu.
— Mam dość tej cholernej góry i tych jej
jaskiń — warknął ze złością Zeus. W przeciwieństwie do mnie nie wyglądał na aż
tak zmęczonego, ale za to definitywnie dochodził do skraju cierpliwości. —
Najchętniej wysadziłbym to wszystko w powietrze.
— Może… powstrzymaj się… póki stąd nie
wyjdziemy — wydyszałam.
Zerknął na mnie i zmarszczył brwi.
— Potrzebujesz przerwy?
Pokręciłam przecząco głową. Nawet jeśli
moje ciało drżało ze zmęczenia, to nie chciałam się zatrzymywać. Już i tak
zmarnowaliśmy wystarczająco dużo czasu. Nie planowałam spędzić wśród tych skał
wieczności.
Lecz nie miałam tu chyba dużo do
powiedzenia.
Większość powierzchni kolejnej jaskini, w
której się znaleźliśmy, zajmowało jeziorko o wodzie tak ciemnej, że
przypominała czarny atrament. Otaczające ją kamienie zdawały się lśnić własnym
blaskiem, przez co było tu jaśniej niż w poprzednich miejscach. Panował zaledwie
półmrok. Nie potrzebowaliśmy więc nawet latarni, żeby dostrzec, że znaleźliśmy
się w ślepym zaułku. Osunęłam się bezradnie na kolana na kamienistym brzegu
jeziorka. Zeus natomiast zaklął pod nosem i kopnął przypadkowy kamień, który
wpadł do wody z głośnym pluskiem.
— Co za popieprzona jaskinia! — Jego głos poniósł
się echem, odbijając się od otaczających nas skał. — Co ten dyrektor w ogóle
sobie myślał, kiedy nas tu wysyłał?!
— Przecież wiesz, że niczego nie wiedział
o tej jaskini. Dlatego nas tu wysłał — odparłam znużonym głosem.
W odpowiedzi Zeus jedynie burknął coś
niewyraźnie pod nosem i kopnął kolejny niewinny kamień.
— Rany, umieram z głodu!
— Tak, ja też — westchnął Zeus. — Jak już
w końcu stąd wyjdziemy, to zrobisz… — Urwał, widząc moją minę. — Co się stało?
Z konsternacją wpatrywałam się w przestrzeń.
Zdanie „Rany, umieram z głodu!” zostało wypowiedziane moim głosem i zgadzało
się z moimi myślami, ale byłam pewna, że nawet nie poruszyłam ustami.
— Z tą popierdzieloną jaskinią
zdecydowanie jest coś nie tak.
Gdy tylko rozległ się jego głos, skierowałam
na niego uważne spojrzenie i widziałam, że wcale nie otworzył ust. Tym razem to
na jego twarzy odmalowała się dezorientacja. Wymieniliśmy zdziwione spojrzenia.
— Myślisz, że to jakiś rodzaj magii, który…
— …sprawia, że nasze myśli słychać na głos?
— dokończył za mnie. Wzruszył ramionami. — Nic mnie już w tym miejscu nie
zdziwi.
— Poza tym, nie sądzisz, że to właśnie to
miejsce może być źródłem tej potężnej magii, którą wyczuwamy?
Zeus zastanowił się chwilę, omiatając
wzrokiem nasze otoczenie.
— Możesz mieć rację — zawyrokował w końcu.
— Jest tu coś dziwnego.
Jego wypowiedź była mało precyzyjna, ale
wiedziałam, o co mu chodziło. Nawet powietrze było tu jakieś inne. Sprawiało,
że moje ciało pokryło się gęsią skórką.
Kierowana po części ciekawością, a po
części przyciągana tajemniczą siłą wyższą, przysunęłam się bliżej jeziorka i
utkwiłam wzrok w jego spokojnej tafli. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jej
delikatnie, samymi opuszkami palców. Okazała się przeraźliwie zimna, ale nie
było to jedynym powodem, dla którego wstrząsnął mną gwałtowny dreszcz.
Zeus natychmiast znalazł się obok,
zacisnął palce na moim nadgarstku i odciągnął go od wody.
— Uważaj! — syknął. Złość na jego twarzy
walczyła z troską. — Przecież ta woda może być zaklęta.
— Ja… — Zamrugałam, otrząsając się z
chwilowego otumanienia. — To prawda. Przepraszam.
Zamknęłam usta po wypowiedzeniu tych słów,
lecz mimo to mój głos ponownie rozległ się wśród skał.
— Cholerny Zeus, mógłby mi wreszcie dać
spokój. Mam go serdecznie dość. Ciągle tylko wrzaski, kłótnie, przechwałki… I
ta jego zaborczość. Po co ja w ogóle pakowałam się w ten związek? Po co go
kontynuuję? Byłoby mi lepiej z kimś mądrzejszym i spokojniejszym niż z tym
tępym osiłkiem…
Z niedowierzania opadła mi szczęka. To nie
tylko nie były słowa wydobywające się z moich ust. To już nawet nie były moje
myśli! A wypowiedziało je moje odbicie widoczne na gładkiej powierzchni wody.
Spojrzałam z przerażeniem na Zeusa.
Przecież nie mógł uwierzyć w te brednie. Kochałam go jak nikogo innego i
powinien doskonale o tym wiedzieć. Powinien, ale czy wiedział? Widząc jego
szeroko otwarte oczy i urażoną minę, nie byłam co do tego przekonana.
— Zeusie, to… — Chciałam go zapewnić o
nieprawdziwości tamtych słów, ale zagłuszył mnie jego głos.
— Dlaczego jestem z taką idiotką? My nawet
do siebie nie pasujemy, w ogóle nie jest w moim typie. Powinienem był to zakończyć,
kiedy dostałem to, czego chciałem. Jak długo mam to jeszcze ciągnąć? Bez sensu.
Tak jak wcześniej w moim przypadku słowa
te nie wydobyły się z ust Zeusa, tylko z ust jego odbicia. Mogłam więc
przypuszczać, że analogicznie, również nie były odzwierciedleniem myśli mojego
chłopaka. A jednak zabolały. I to tak bardzo, jakby dziesiątki igieł wbiły się
w moje serce. Zeus ich nie wyśmiał, nie zaprzeczył im, w ogóle się nie odezwał.
Czy istniała zatem możliwość, że tkwiło w nich co najmniej ziarno prawdy?
Nie wiedząc, jak się zachować, podniosłam
na niego niepewnie wzrok i niemal zachłysnęłam się powietrzem.
Niebieskie oczy Zeusa ciskały gromy, twarz
wykrzywiał grymas wściekłości, a zwisający z ucha kolczyk świecił na zielono.
Zeus uniósł rękę i z wrzaskiem wycelował w jeziorko. Płonąca zielenią kula wydostała
się spomiędzy jego palców i uderzyła w wodę. Za nią pomknęła następna. I
kolejna. I jeszcze jedna. Woda wystrzeliła w górę licznymi strumieniami,
ochlapując wszystko wokół, łącznie z nami, a ta, która pozostała na miejscu,
bulgotała jakby się gotowała. Nagle przypomniały mi się słowa wypowiedziane
kiedyś przez BBW — że w Zeusie kryje się tak potężna moc, że gdyby tylko chciał,
mógłby roznieść całe to miejsce, całą Akademię, w drobny mak. W tym momencie
rzeczywiście wyglądał na zdolnego to uczynić.
— Zeus!
Odwrócił się do mnie, jego rysy
złagodniały. Przełknęłam nerwowo ślinę. Nawet jeśli bałam się jego reakcji,
musiałam coś powiedzieć.
— Proszę, nie wierz w te słowa. Nie wiem,
o co tu chodzi, ale… ale to musi być jakaś sztuczka. Ja… nigdy tak naprawdę w
nas nie wątpiłam i…
Urwałam w pół zdania, gdy Zeus gwałtownym
ruchem przyciągnął mnie do siebie i zamknął w ciasnym uścisku. Mój policzek
zetknął się z nagą skórą jego torsu, odsłoniętą przez rozchełstany płaszcz.
Czułam jej ciepło i szalejący pod nią puls. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę,
że cała drżałam. Do oczu napłynęły mi łzy.
— Zeus… — wyszeptałam.
— Wiem — powiedział po prostu, jeszcze
mocniej zaciskając wokół mnie ramiona. Tak ciasno, że z trudem łapałam oddech,
ale i tak nie chciałam się odsunąć. — Wiem, że tak nie myślisz. Bo ja też tak
nie myślę. Słyszysz?
Przytaknęłam. Zeus odsunął się odrobinę, a
gdy uniosłam głowę, by spojrzeć na jego twarz, pochylił się, aż nasze czoła
zetknęły się ze sobą.
— Na początku może byłbym w stanie
uwierzyć, że masz mnie w końcu dość, ale potem usłyszałem to, co wygadywało
moje odbicie. — Skrzywił się z obrzydzeniem. — Wtedy zrozumiałem. Rany,
nienawidzę, kiedy ktoś bawi się moim umysłem i próbuje mi wmówić, co myślę.
— Racja. To ssie. — Zamknęłam oczy, a Zeus
mnie pocałował. Krótko, lekko, tak po prostu. — To musi być jakaś magia, która,
tak jak mówiłeś, bawi się naszymi umysłami i sprawia, że początkowo słyszymy
coś zgodnego z naszymi myślami, a potem to…
— …czego w głębi się obawiamy — dokończył
razem ze mną.
Na moje usta wypłynął lekki uśmiech.
— Chyba nie zmądrzeliśmy za bardzo od
początku naszego związku, skoro wciąż mamy takie obawy, co?
— Gdybyśmy nie zmądrzeli — Zeus uszczypnął
mnie w policzek, więc spiorunowałam go wzrokiem — to właśnie byśmy się na
siebie wydzierali.
— Nie żeby coś, ale my często się na siebie
wydzieramy.
Przewrócił oczami.
— Wiesz, o co mi chodzi.
Zaśmiałam się i skinęłam głową.
— Może rzeczywiście trochę zmądrzeliśmy.
— No. — Zeus zrobił zadowoloną minę, która
jednakże szybko zniknęła z jego twarzy. — A teraz się stąd wynośmy. Mam dość tego
przeklętego miejsca.
— Jakiś pomysł?
— Może po prostu rozwalę ścianę? —
Podwinął rękawy, jakby rzeczywiście się do tego przymierzał.
— Lepiej nie. Jestem zbyt młoda, żeby
zostać żywcem pogrzebaną pod tonami kamienia.
— A masz lepszy pomysł? — Nie wiedziałam,
czy to tylko moja wyobraźnia, czy w jego głosie naprawdę zabrzmiała nuta
zawodu.
— Hmm… — W zamyśleniu przygryzając wargę,
rozejrzałam się wokół. Moją uwagę przykuła skalna ściana na końcu jaskini.
Ruszyłam w jej stronę. — Możliwe, że tak.
— Przecież to ślepy zaułek — zauważył
Zeus, ale i tak podążył za mną. — Co zobaczyłaś?
— Przyjrzyj się — poleciłam mu,
przesuwając palcami po wilgotnym kamieniu. Natrafiłam nimi na wyżłobienia w
kształcie dziwnych, nic mi nie mówiących symboli. Były porozrzucane bez ładu i
składu, a kiedy dotknęłam jednego z nich, rozjarzył się purpurowym światłem.
— Co to za symbole?
— Nie mam pojęcia. — Dotknęłam następnego wyżłobienia.
— Ale mam wrażenie, że jeśli utworzy się z nich odpowiednią sekwencję, to coś
się stanie.
— Coś, czyli co? Otworzy się przejście? I
skąd wiesz, jaka powinna być kolejność?
— Mam przeczucie — wyjaśniłam, nie
odrywając wzroku od skały. Szukałam następnego znaku, który moja podświadomość
uznałaby za prawidłowy. — Tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz użyłam mocy
kontrolującej czas. Nigdy wcześniej z niej nie korzystałam, a w jakiś sposób
wiedziałam, co robić.
— Oby tym razem to twoje przeczucie też
się sprawdziło…
Zerknęłam na niego kątem oka i posłałam mu
krzywy uśmiech.
— Nie wierzysz we mnie?
Musnęłam palcami pozostałe symbole, w
takiej kolejności, jaką podpowiadał mi cichy, wewnętrzny głosik i odsunęłam
się, by podziwiać swoje dzieło. Wszystkie znaki świeciły się tym samym
odcieniem purpury. Z każdego z nich wystrzeliła pojedyncza linia tej samej
barwy, łącząc je w ten sposób, aż utworzyły kształt przypominający drzewo o
rozłożystych gałęziach.
— To faktycznie wygląda jak ten symbol,
którego używałaś przy kontroli czasu — stwierdził Zeus.
Przez chwilę nic się nie działo, a potem
niespodziewanie ziemia zatrzęsła się tak mocno, że musiałam przytrzymać się
Zeusa, żeby nie stracić równowagi. Wzdłuż kształtu drzewa przebiegło pionowe,
równe pęknięcie i skała się rozstąpiła. Przez nowy otwór do jaskini wdarło się
światło, zbyt jasne dla moich oczu. Dopiero po chwili ich mrużenia i
gwałtownego mrugania mój wzrok przyzwyczaił się na tyle, bym mogła dostrzec, że
otwarte przeze mnie przejście prowadziło prosto na zewnątrz. Widziałam mnóstwo
kamieni, trawę i wysokie drzewa, niebo nabierające pomarańczowego odcienia ze
słońcem chylącym się ku zachodowi i kilkuosobową grupę ludzi nieopodal.
Zeus odwrócił się do mnie z szerokim
uśmiechem.
— Udało ci się!
— Udało mi się… — powtórzyłam nieco
oszołomiona. — Udało nam się!
W przypływie radości rzuciłam mu się na
szyję, a on objął mnie mocno w pasie i wraz ze mną zakręcił się w miejscu. A
potem ryknął na całe gardło:
— Wolność!
Nasze krzyki zawróciły uwagę grupki osób,
czyli nikogo innego jak naszych przyjaciół, z którymi rozstaliśmy się w tych
nieszczęśliwych okolicznościach całe wieki temu. A przynajmniej tak to
odczuwałam.
Pierwszy z szoku otrząsnął się Lucious.
— Alice! — wykrzyknął i pędem rzucił się w
naszą stronę. — Jesteś cała! — Przeniósł wzrok na Zeusa. — I ty też.
— Co to za spadek entuzjazmu?! — Zeus
oplótł ramieniem szyję Luciousa i bezlitośnie potargał jego już i tak
zmierzwioną czuprynę.
— Puszczaj mnie natychmiast, ty kupo
mięcha!
— Nie, póki nie przyznasz, że cieszysz się
na mój widok.
— W twoich snach!
— Chwila, czy ty płakałeś? — Na ustach Zeusa
zatańczył złośliwy uśmieszek. — Nasza mała beksa!
Lucious szybko otarł rękawem swetra
zaczerwienione oczy.
— Czemu miałbym płakać?! Przynajmniej
mieliśmy spokój.
Tymczasem dołączyli do nas Alfonse, Caesar
oraz Hiro. Wciąż zaaferowani z powodu niedawnych przeżyć i ponownego spotkania
opowiedzieliśmy sobie nawzajem, co nas spotkało od czasu pechowej rozłąki.
Okazało się, że chłopcy natknęli się na jeszcze kilka pułapek takich jak
ogromna, tocząca się kula, samobieżne mięsożerne rośliny czy ghoule, nim
ostatecznie dotarli do tunelu, który wyprowadził ich bezpośrednio na zewnątrz.
Kiedy już wszystko zostało opowiedziane, Caesar zadał na głos pytanie, które
krążyło po głowie chyba każdego z nas:
— Myślicie, że to była jakaś
niewykorzystana pułapka Hugo? Albo pozostałości po Dragonkinach? Bo ten
symbol, o którym mówiła Alice i w ogóle cała ta jaskinia z jeziorkiem… — nie
kończąc myśli, która i tak była dla nas wszystkich zrozumiała, w zamyśleniu
potarł podbródek. — Cóż, jeżeli któraś z grup była bliższa znalezienia źródła
tej magii lub nawet je znalazła, to zdecydowanie wasza.
— Nie pozostaje nam nic innego jak po
prostu przekazać to wszystko dyrektorowi — podsumował Alfonse. — I może dobrze
byłoby zapytać o to Hugo lub Dragonkinów.
— Może w ogóle powinniśmy zacząć zabierać
na takie wypady naszych jaszczurzych kumpli — zasugerował Zeus. — Tak wiele
spraw jest z nimi powiązanych, że mogliby się na coś przydać.
— W każdym razie, powinniśmy… — zaczął
Hiro, ale przerwało mu donośne burczenie dochodzącego z jego brzucha. Jak na
zawołanie odezwał się brzuch Zeusa. A potem mój. — …wracać.
Wszyscy wybuchnęliśmy zgodnym śmiechem.
— Zgadzam się — powiedziałam z uśmiechem.
Odkąd opuściliśmy jaskinię ponownie zrobiło mi się lekko na duszy. — Pomijając
fakt, że wszyscy umieramy z głodu, Leslie zaraz zacznie się martwić.
— Tak długo nie wracaliście, że prawie
kazaliśmy mu ściągnąć pomoc — poinformował Lucious. — Jeśli zaraz do niego nie
wrócimy, to sam ją ściągnie.
— A wiecie, co ja myślę? — zagadnął Zeus.
— Nie i nie chcemy — zapewnił go Lucious.
— Ale i tak nam powie — dodał uśmiechnięty
Alfonse.
Zeus puścił ich komentarze mimo uszu.
— Że po tym wszystkim powinniśmy dostać
podwyżkę.
— My nie zarabiamy — przypomniał mu Hiro.
— No właśnie!
Caesar zaśmiał się i powiedział:
— A wiecie co ja myślę? Że zasłużyliśmy na wakacje. Co wy na to, żeby w
następny wolny dzień wybrać się na jakąś małą wycieczkę i wspólnie się poobijać
i zrelaksować?
— Świetny pomysł! — odparłam, a po mnie rozległy się kolejne głosy poparcia. Wracając na miejsce spotkania z Lesliem — brudni, głodni i zmęczeni — snuliśmy już plany na kolejny wspólny wypad, a ja po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak bardzo kocham moich przyjaciół i mojego chłopaka. Słysząc ich podekscytowane głosy przerzucające się kolejnymi propozycjami i czując ciepło dłoni Zeusa obejmującej moją dłoń, dziękowałam w duchu za to, że ich miałam. Mogliśmy się nie zgadzać, mogliśmy się sprzeczać, ale nikt nie mógł podać w wątpliwość łączących nas nierozerwalnych więzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz