„Miał
nadzieję, że gdyby sam oszalał, oszalał tak bardzo, że samą swoją obecnością
zatruwałby powietrze dookoła i ranił wszystkich, którzy się do niego zbliżyli,
że wówczas znalazłby się ktoś, kto kochałby go dość, by go powstrzymać. A nawet
go zabił, gdyby do tego doszło”.
(C.
Clare, S. Rees Brennan, Ocalić Raphaela Santiago, przeł. A. Studniarek, w:
C. Clare, S. Rees Brennan, Maureen Johnson, Kroniki Bane’a, Warszawa
2015, s. 261).
Magnus Bane się poświęcił. Wiedział, że jedynym sposobem na ocalenie osób, na których mu zależało, a wraz z nimi całego ludzkiego świata było zamknięcie szczeliny utworzonej między nim i światem demonów. Wiedział, że mógł to uczynić tylko po znalezieniu się w tym drugim. Dlatego poświęcił własne szczęście i skazał się na wieczną samotność, której zawsze tak bardzo się obawiał. Resztę swojego nieśmiertelnego życia miał spędzić na piekielnym tronie, patrząc na wymarły, karykaturalny krajobraz i słuchając jazgotu demonów, nieustannie sączących jad do jego uszu. Bo z Edomu się nie wracało, o czym także doskonale wiedział w momencie, w którym zdecydował się do niego wkroczyć. Ale dla tych, których pozostawił po drugiej stronie szczeliny, było warto. Nawet jeżeli nigdy więcej nie miał ich ujrzeć.
Magnusowi się udało. Gdy szczelina
zniknęła, większość Nocnych Łowców oraz zaangażowanych w sprawę Podziemnych
uznała, że największy problem został zażegnany. Bez przejścia, przez które przedostawały
się nieskończone hordy demonów, Nefilim pod wodzą Clave byli w stanie poradzić
sobie w bitwie, której losy początkowo zdawały się przesądzone. Co prawda, ich
świat utracił jednego z najzdolniejszych czarowników, ale czym było jedno życie
w porównaniu z miliardami? Magnus wspaniałomyślnie został uznany za bohatera,
lecz Clave nie zamierzało przykładać ręki do prób jego uwolnienia, gdyż
najważniejsze dla niego było zapobiegnięcie ponownemu otwarciu się
jakiejkolwiek szczeliny.
Alec Lightwood jednak nie zamierzał dać za
wygraną. Nie wierzył w to, że z piekła nie można wrócić, nie chciał w to
wierzyć i był gotów zrobić wszystko, aby znaleźć sposób na wyciągnięcie
Magnusa. Albo pozostanie tam z nim — to już miało drugorzędne znaczenie. Najbardziej
liczyło się dotarcie do niego i upewnienie się, że nic mu nie jest, gdyż nikt
nie zasługiwał nawet na krótki, samotny pobyt w krainie demonów, a już zwłaszcza
nie Magnus.
Sprawa skomplikowała się, nim plan
ocalenia Bane’a został dopracowany. Izzy, uzbrojona w niebiański ogień, sama
wyruszyła do Edomu, co oznaczało, że Alec musiał już z niego wydostać nie
jedną, ale dwie ukochane osoby. A do tego zadbać o bezpieczeństwo całej grupy
przyjaciół, która razem z nim miała brać udział w misji ratunkowej.
Przygotowania do jej rozpoczęcia właśnie
dobiegały końca — Clary wyrysowała wszystkim odpowiednie runy, a Lorenzo
tworzył przejście do Edomu — gdy zaczął się wypełniać czarny scenariusz Clave.
Porażająco jasne światło zalało salę na
ułamek sekundy. Kiedy zniknęło, nawet przez barwne, witrażowe okna było widać olbrzymie,
szkaradne pęknięcie na niebie, zupełnie jakby brudne pazury rozorały błękitny
jedwab. Minął kolejny ułamek sekundy i wszystkim wokół wstrząsnął potężny
grzmot, a zaraz po nim rozległ się, na razie odległy, nieludzki skowyt. Stało
się to, czego wszyscy się obawiali.
— Szczelina — mruknął Jace w tej samej
chwili, w której jego parabatai powiedział:
— Magnus. — Na jego twarzy odmalowało się
przerażenie, co nie było częstym widokiem. — Coś musiało się stać.
— Ile jeszcze? — Clary zwróciła się do
czarownika. — Teraz tym bardziej musimy się spieszyć.
— Właśnie skończyłem — odparł Lorenzo,
podnosząc się z posadzki. Z nieskrywanym zadowoleniem przyjrzał się swojemu
dziełu, wystarczająco dużemu, by pomieścić całą ich szóstkę. — I muszę
przyznać, że wyszło mi to znakomicie.
— Nie chcę nikogo poganiać, ale tam na
zewnątrz zaczyna się niezła jatka — odezwał się Simon, który swoim wyostrzonym
słuchem musiał wyławiać więcej dźwięków niż pozostali.
Jak na zawołanie w samym Instytucie zawył
alarm i rozbłysły ostrzegawcze, czerwone światła.
Alec potoczył szybko spojrzeniem po
wszystkich zebranych.
— Gotowi? — upewnił się, a kiedy otrzymał
potwierdzenie, spojrzał z determinacją na czarownika. — Zróbmy to.
— Uprzedzam, że to może trochę parzyć —
powiedział Lorenzo, po czym wykonał energiczny gest obiema rękami. Utworzony
przez niego na podłodze pentagram w odpowiedzi zapłonął żywym ogniem. Przejście
do piekła zostało otwarte.
Magnus wpatrywał się w piekielne zgliszcza
otaczające jego nową siedzibę, podświadomie bawiąc się obrączką na serdecznym
palcu lewej dłoni. Słyszał niepokojące szepty, słyszał przeraźliwe wycie i syczenie.
Słyszał…
— Magnus!
Drgnął, zaskoczony. Nie, akurat tego
jednego głosu nie mógł słyszeć w tym miejscu. W ogóle do niego nie pasował. Był
zbyt łagodny, ludzki i… znajomy. Nie, powtórzył sobie w duchu, to nie było
możliwe.
A jednak.
— Magnus!
Odwrócił się powoli, bardzo powoli jakby
bał się, że gdy stanie twarzą do kierunku, z którego dobiegał głos, zobaczy tam
jedynie pustkę albo gorzej — szkaradną paszczę demona.
Ale nie.
Wciąż nie dowierzał własnym zmysłom, podczas
gdy jego ciało zareagowało instynktownie, ruszając na spotkanie mężczyźnie,
którego nie powinno tam być.
Odnalezienie Magnusa w Edomie nie było
łatwym zadaniem. Gdy jednak już zostało wykonane i emocje nieco opadły,
przyszedł czas na pytania.
— Gdy szczelina na nowo się otworzyła,
myślałem, że… — Alec nie dokończył. Nawet teraz, mając przed sobą Magnusa
całego i zdrowego, nie chciał wypowiadać swoich obaw na głos. Z pomocą
przyszedł mu Jace, odnosząc się do pierwszej części jego wypowiedzi:
— Dlaczego w ogóle się otworzyła?
— Czy Lilith to uczyniła? — zapytał
Meliorn ze wzrokiem wzniesionym ku niebu zasnutemu grubymi kłębami czarnego
dymu w miejscu chmur.
— A może jednak wcale nie jesteś taki
potężny i zwyczajnie straciłeś nad nią panowanie? — wtrącił nieco złośliwie
Lorenzo.
— Lilith? Straciłem kontrolę? — powtórzył
Magnus. Jego spojrzenie nagle wydało się Alecowi dziwnie puste. — Zrobiłem to
specjalnie.
Alec zmarszczył brwi. Pozostali zrobili
kompletnie zdumione miny.
— Jak to, specjalnie? — zapytała Clary.
— Ja… — teraz to Magnus urwał, by następnie,
zupełnie niespodziewanie, osunąć się bez przytomności na podłoże jak kukiełka,
której ktoś nagle przeciął podtrzymujące ją do tej pory sznurki.
Magnus obudził się w swoim łóżku, w swoim
mieszkaniu. Przez chwilę leżał nieruchomo, wpatrując się w ginący w
ciemnościach sufit i próbując sobie przypomnieć, co się tak właściwie stało. Czuł
się podejrzanie obolały i słaby, co ostatnimi czasy zdarzało się zdecydowanie
zbyt często jak na jego gust. Przypominało mu to trochę stan potężnego kaca,
ale przysiągłby, że od pewnej pamiętnej nocy trzymał się z daleka od wszelkiego
alkoholu.
Spojrzał w bok, ale materac po drugiej
stronie łóżka okazał się pusty. Igiełka strachu zakłuła go w serce. Uniósł się
na łokciach i w panice przeczesał wzrokiem ciemny pokój, by ostatecznie
odetchnąć z ulgą tak wielką, że ponownie opadł na poduszki.
Alec spał w fotelu przysuniętym do łóżka w
pozycji, która zdecydowanie nie mogła być wygodna. Głowę miał odchyloną na samą
krawędź oparcia tak, że prawie się z niego zsuwała, a z ręki, bezwładnie
zwieszającej się z podłokietnika, stopniowo wysuwał się plik dokumentów, nad
których lekturą musiał usnąć. Magnus zauważyłby go od razu, gdyby tylko
najpierw spojrzał w tę stronę zamiast panikować. Uznał, że przyda mu się kolejna
solidna dawka snu, żeby oprzytomnieć. Albo wręcz przeciwnie, może potrzebował kofeiny,
najlepiej paru litrów.
Magnus obrócił się na bok i oparł głowę na
dłoni, by przez chwilę po prostu sycić się widokiem śpiącego Aleca. Myślał, że
nigdy więcej go nie zobaczy, a po wszystkim, co ich łączyło, po snutych przez
nich planach pozostanie mu jedynie obrączka, rodowy pierścień Lightwoodów,
który o mały włos nigdy nie trafiłby na jego palec. Teraz miał Aleca znowu
przed sobą, dosłownie na wyciągnięcie ręki.
I istotnie, Magnus wyciągnął rękę. Chciał
tylko delikatnie go dotknąć, by przekonać się, że sam nie śni, że nie ma
złudzeń, lecz Alec, jak na wojownika przystało, natychmiast otworzył oczy.
Zamrugał raz i drugi, przyzwyczajając wzrok do mroku wypełniającego sypialnię.
— Wybacz — szepnął Bane, cofając dłoń. —
Nie chciałem cię budzić.
— Magnus? — odezwał się odrobinę
nieprzytomnie Alec.
A potem zerwał się ze swojego miejsca i Magnus
aż stęknął, gdy para silnych ramion zacisnęła się wokół niego.
— Ja również niezmiernie się cieszę, że
cię widzę, Alexandrze — powiedział szczerze i z ulgą, a zarazem nadając swojemu
głosowi rozbawiony ton. Możliwe, że robił to po to, żeby po raz kolejny nie
wzruszyć się do łez. Ostatnio wszyscy mieli zdecydowanie zbyt wiele okazji do
płaczu, a przecież ich ponowne spotkanie nie powinno być jedną z nich. — Ale
obawiam się, że możesz mi zaraz odciąć dopływ powietrza.
— Przepraszam — bąknął Alec i odsunął się
szybko, jednocześnie zapalając lampkę stojącą na szafce nocnej. W jej świetle
ponownie pochylił się ku Magnusowi i tym razem ujął jego twarz w dłonie. — Jak
się czujesz?
Bane uśmiechnął się do niego ciepło.
Przyłożył swoje dłonie do jego.
— Teraz wręcz znakomicie.
Alec jednak miał poważną minę.
— Pytam serio — oznajmił cichym, niskim
głosem, patrząc mu przy tym prosto w oczy.
Magnus westchnął, dał za wygraną.
— Pęka mi głowa i jestem zmęczony —
przyznał.
Powoli opuścił dłonie Aleca, nadal
jednakże przytrzymując je w swoich. Na lewej z satysfakcją dostrzegł srebrną
obrączkę, którą sam niedawno na nią wsunął. Musnął ją opuszkami palców. Nigdy
nie przypuszczał, że jakaś biżuteria może napawać go tak wielką, a zarazem nie
do końca zrozumiałą dla niego, fascynacją, radością i dumą.
Alec podążył za jego spojrzeniem i sam się
uśmiechnął.
— No tak, powinieneś jeszcze się przespać.
Jest środek nocy.
— A co z Jonathanem, Lilith i atakiem
demonów? Co ze szczeliną? Odnaleźliście Isabelle? — Magnus zadał zaledwie część
z tych pytań, które pojawiły się w jego głowie, gdy tylko zaczął przypominać
sobie, co się działo, nim stracił przytomność.
— Porozmawiamy o tym, gdy się wyśpisz. Na
razie nie masz czym się przejmować. Wszystko jest pod kontrolą, a Izzy jest już
bezpieczna, tak jak i ty.
Magnus po raz kolejny poczuł ulgę. Dobrze
było słyszeć takie wiadomości.
Alec tymczasem przypomniał sobie o
porzuconych niedbale na podłodze dokumentach, więc kucnął, żeby je pozbierać. Czarownik
przyglądał mu się przez chwilę, po czym przeciągnął się z jękiem.
— Nie mam nic przeciwko kilku, a może
kilkunastu kolejnym godzinom snu. Tyle że to łóżko jest jakieś takie dziwnie
puste i zimne — stwierdził, klepiąc znacząco dłonią w materac. — A ty kiedy
zamierzasz iść spać?
Alec odłożył dokumenty i w przelocie
dotknął jego policzka.
— Wezmę tylko szybki prysznic.
Magnus skinął głową, zadowolony z odpowiedzi,
by następnie opaść na poduszki. O tak, brakowało mu tego.
Było południe, gdy Magnus wreszcie się
obudził i postanowił wypełznąć spod pościeli ogrzewanej promieniami słońca
wpadającymi przez duże okna. Wiedziony zapachem świeżo parzonej kawy pośpieszył
radośnie do kuchni, po drodze narzucając na siebie jedwabny szlafrok w kolorze
śliwki, przyozdobiony wzorem w złote kwiaty. Na miejscu czekały już na niego dwa
dzbanki — jeden z kawą, drugi z sokiem — misa pełna owoców, talerz z całym
stosem naleśników oraz Alec, właśnie rozstawiający to wszystko na stole. Gdy
Nocny Łowca go zauważył, od razu podszedł do niego i pocałował na powitanie.
— Dobrze spałeś?
— Wyśmienicie — mruknął zadowolony Magnus.
Miał wrażenie, że z piekła przeniósł się od razu do raju. Do pełni szczęścia
brakowało mu jedynie długiej, gorącej i aromatycznej kąpieli, by pozbyć się
smrodu siarki, dymu i rozkładu, który — jak mu się zdawało — wciąż oblepiał go
grubą warstwą. Oczywiście nie miałby nic przeciwko temu, gdyby w kąpieli tej
towarzyszył mu pewien Nefilim. Bane opadł na krzesło i zawiesił na Alecu wciąż
rozmarzone spojrzenie. — To naprawdę dobry początek dnia.
— Jest południe — zauważył rozbawiony Alec,
unosząc jedną brew.
— Racja. Co nie zmienia faktu, że dla mnie
jest to początek dnia. — Magnus sięgnął po winogrona leżące w misie, ale
zastygł w pół gestu, myślami wracając do kwestii ważniejszych i pilniejszych,
rozgrywających się poza rajską atmosferą jego loftu. — Właśnie. Nie powinieneś
być teraz gdzieś indziej? W Instytucie, na przykład? Albo na polu bitwy,
gdziekolwiek się teraz znajduje? Na pewno możemy sobie pozwolić na leniwe
śniadanie?
Alec odchylił się na oparcie swojego
krzesła, obracając w palcach widelec. Wyglądał na spokojnego, więc Magnus nieco
się rozluźnił.
— Sytuacja jest aktualnie na tyle
spokojna, że mogłem wziąć sobie trochę wolnego, by zająć się swoim narzeczonym
— położył nacisk na to ostatnie słowo, co Magnusowi sprawiło nadspodziewanie
wiele przyjemności — który dopiero co wrócił z Edomu po tym, jak uratował
świat.
— Skoro tak. Mógłbyś wtajemniczyć mnie we
wszystko, co się działo? Muszę przyznać, że niewiele pamiętam od momentu
wkroczenia do piekła.
Alec przytaknął i rozpoczął opowieść na
temat wszystkich istotnych zdarzeń, które miały miejsce, odkąd w Idrisie
stracił Magnusa z oczu. Przez cały czas trwania swojej wypowiedzi rozkrawał
naleśnik na swoim talerzu na coraz to mniejsze kawałeczki i Magnus zdał sobie
sprawę, że jego spokój był tylko pozorny. Nocny Łowca bawił się sztućcami, bo
musiał zająć czymś ręce, co oznaczało, że jednak coś go trapiło i
prawdopodobnie nie mówił mu wszystkiego.
— Muszę cię o coś zapytać — wyznał Alec po
zakończeniu swojej relacji. Dał wreszcie spokój biednemu naleśnikowi i podniósł
wzrok na Magnusa.
— A zatem pytaj.
— Wtedy w Edomie, kiedy zapytaliśmy,
dlaczego szczelina na nowo się otworzyła… — Przez chwilę wyraźnie się wahał,
najwyraźniej nie wiedząc, jak dobrać następne słowa. — Odpowiedziałeś, że
zrobiłeś to celowo. Co miałeś na myśli?
— Tak powiedziałem? — Magnus był
autentycznie zdziwiony. Nie pamiętał niczego takiego, zresztą, nie pamiętał większości
swojego pobytu w Edomie. Jego wspomnienia z tego okresu zdawały się spowite gęstą
mgłą, przez którą za nic nie potrafił się przedrzeć. I to właśnie powiedział
Alecowi. — Nie przypominam sobie. Pewnie zapach siarki mi zaszkodził i dlatego
wygadywałem głupoty.
Nie dodał, że te problemy z pamięcią
przyprawiały go o niepokój. Czy to możliwe, że naprawdę sam celowo otworzył
szczelinę? Na Boga, po co miałby to robić? Przecież udał się do Edomu właśnie
po to, żeby przejście pomiędzy światami pozostało zamknięte.
Magnus mógł się nacieszyć dobrym samopoczuciem
zaledwie przez kilka godzin, nim powrócił ból głowy. Nie przyznał się jednak do
niego przed Alekiem, gdyż nie chciał psuć nastroju, skoro mieli okazję, by we
względnym spokoju nacieszyć się swoim towarzystwem. Późnym wieczorem Alec
został pilnie wezwany do Instytutu, więc Magnus sam położył się do łóżka z
nadzieją, że sen uśmierzy ból. Mylił się. Po długim czasie spędzonym na przewracaniu
się w pościeli dał za wygraną, odrzucił nerwowym ruchem kołdrę i usiadł na
materacu, masując palcami skronie. Ból był naprawdę dokuczliwy i uporczywy, na
zmianę uniemożliwiał mu zaśnięcie i przyprawiał o koszmary w tych krótkich
momentach, w których udało mu się odpłynąć. Czarownik miał wrażenie, że wciąż
słyszy głosy demonów z Edomu, choć przecież znajdował się od nich z daleka. A
jednak nadal zdawały się szeptać mu do uszu obietnice przeplatane groźbami,
jednocześnie go kusząc i torturując.
Alec nie spodziewał się zastać Magnusa na
nogach, gdy o świcie wrócił do jego mieszkania. Tym bardziej nie spodziewał się
zastać go całkowicie ubranego, umalowanego i zawzięcie ugniatającego coś w
moździerzu.
— Dzień dobry? — odezwał się niepewnie Nocny
Łowca, zatrzymując się w wejściu do pracowni. — Tak szybko wróciłeś do
przyjmowania zleceń?
— W tym przypadku sam jestem sobie
zleceniodawcą. — Magnus przerwał na chwilę znęcanie się nad zawartością
moździerza, żeby przyjrzeć się jej krytycznie. Obserwując jego ruchy, Alec
doszedł do wniosku, że cokolwiek to było, musiało Bane’owi nieźle podpaść. —
Potrzebuję czegoś na ból głowy. To pewnie rodzaj popiekielnego jet lagu.
— Boli cię głowa? Może wezwijmy Catarinę?
— Nie ma takiej potrzeby. Może i nie
jestem uzdrowicielem jak Catarina, ale potrafię poradzić sobie z tak
podstawowymi rzeczami jak preparaty przeciwbólowe.
— Wiem — zapewnił go Alec, który
niejednokrotnie widział Magnusa zajmującego się różnego rodzaju ranami i
dolegliwościami osób z jego otoczenia. Ponadto, także i jemu samemu czarownik
co najmniej kilka razy pomógł wrócić do zdrowia. Co nie zmieniało faktu, że
Alec zwyczajnie się martwił. — Ale pomyślałem, że może lepiej byłoby…
Magnus posłał mu uspokajający uśmiech.
— Nic mi nie jest. Naprawdę. — Przesypał
sproszkowaną już zawartość moździerza do niewielkiego dzbanka, a potem dodał do
niej jeszcze kilka innych składników z pojemniczków ustawionych na blacie i za
pomocą pstryknięcia palcami sprawił, że całość zalała gorąca woda. W powietrzu
niemal natychmiast rozszedł się intensywny zapach ziół. — Wypiję to i będę jak
nowonarodzony.
Wyglądał na pewnego siebie, więc Alec,
pomimo swoich wątpliwości, postanowił mu zaufać.
Niestety, obawy Aleca okazały się słuszne.
Magnus wcale nie poczuł się lepiej, chociaż jego własne wytwory nigdy wcześniej
go nie zawiodły. W ciągu dnia starał się nie dawać po sobie znać, że cokolwiek
mu dolega — na przestrzeni stuleci nabrał doświadczenia w udawaniu. Przy Alecu
było to trudniejsze, tym bardziej że z jednej strony nie chciał go oszukiwać, a
z drugiej — martwić. Wciąż istniały bowiem ważniejsze problemy niż to, że
Magnus trochę źle się czuł.
Tymczasem w nocy doszło do gwałtownego
pogorszenia jego stanu.
Aleca obudziło miotanie się Magnusa po
łóżku. Czarownik miał mocno zaciśnięte powieki i mamrotał przez sen słowa w
języku, którego Alec nie rozumiał.
— Hej. — Zaniepokojony Nocny Łowca położył
dłoń na ramieniu Bane’a, a wtedy przekonał się, że jego skóra była rozpalona i
wilgotna od potu. — Magnus!
Powieki czarownika uniosły się, ukazując
lśniące w ciemności kocie oczy. Magnus szarpnął się, odtrącając rękę Aleca, a
ten za późno dostrzegł niebieskie iskry przeskakujące między jego palcami. Odruchowo
rzucił się w tył, zeskakując na podłogę, lecz i tak poczuł piekący ból prawego
przedramienia w miejscu, w którym liznęły je płomienie Magnusa. Syknął i
sięgnął drugą ręką po stelę leżącą na szafce nocnej, podczas gdy Magnus, jak
się zdawało, odzyskał przytomność. Patrzył teraz na Aleca szeroko otwartymi,
ludzkimi już, oczami.
— Alexander? — W jego głosie wyraźnie
pobrzmiewała nuta zdziwienia. — Co się stało?
Alec schował szybko oparzoną rękę za
plecami, a zdrową przysunął stelę do znaku iratze wyrysowanego na lewym
boku. Nim jednak zdążył go aktywować, jego dłoń została w magiczny sposób
unieruchomiona.
— Co ja zrobiłem? — zapytał oszołomiony
Magnus. Pstryknął palcami, by zapalić wszystkie światła w pomieszczeniu, a
następnie podszedł do Aleca i przyjrzał się ranie, którą mu zadał. Otworzył
usta, ale po krótkiej chwili zamknął je, niczego nie mówiąc. Wokół jego palców
pojawiła się błękitna poświata, tym razem łagodna i kojąca, która sprawiła, że
skóra Aleca natychmiast się wygładziła i wróciła do naturalnej barwy. Nie
pozostał na niej nawet najmniejszy ślad po oparzeniu.
— To nic takiego — zapewnił go Alec. Poczuł,
że Magnus zwalnia niewidzialny uścisk na jego przegubie, więc odłożył stelę i
wyciągnął obie ręce w jego kierunku. Czarownik jednak cofnął się, kręcąc
przecząco głową. Nocny Łowca widział w jego postawie i mimice chęć ucieczki,
więc odczuwane przez niego zmartwienie jeszcze się pogłębiło. — Co się dzieje?
Miałeś koszmar? Źle się czujesz?
— Źle się czuję? — powtórzył Magnus, robiąc
kolejny krok w tył. Mówił kpiącym tonem, choć jego twarz wyrażała przerażenie.
— Ja tracę zmysły!
— O czym ty mówisz?
— Zraniłem cię, Alexandrze! — Magnus
uniósł dłonie i przyjrzał im się, krzywiąc się z obrzydzenia, a potem wrócił
zrozpaczonym spojrzeniem do Aleca. — Skrzywdziłem cię. Zaatakowałem.
— To naprawdę nic takiego — powiedział
Alec łagodnie, podchodząc do niego powolnym krokiem.
Tym razem Magnus się nie cofnął.
— Spokojnie. Wiem, że tego nie chciałeś.
Wiele ostatnio przeszedłeś, więc nic dziwnego, że stres w końcu się na tobie
odbił. Nic się nie stało.
Magnus opadł bezsilnie na brzeg łóżka.
Ukrył twarz w dłoniach.
— Stało się! Zraniłem cię. Co by było,
gdybym posunął się dalej?
Alec kucnął przed nim i położył dłonie na
jego kolanach.
— Ale się nie posunąłeś. Nie zrobiłbyś
tego. Wszystko w porządku.
— Wcale nie — syknął Magnus z irytacją.
Popatrzył Alecowi w oczy. — Nie rozumiesz. Ja naprawdę tracę zmysły. Od pobytu
w Edomie ciągle słyszę głosy demonów. Powtarzają mi, gdzie moje miejsce. Chcą
mnie tam z powrotem ściągnąć i zatrzymać. Zawsze chciały. — Przerwał na chwilę,
odetchnął głęboko. — Na ból głowy nic nie pomaga, żadne środki, które znam. Nie
pamiętam tego, co działo się w Edomie, a teraz jeszcze to… Nie poznałem cię,
Alexandrze. Zwyczajnie cię nie poznałem i myślałem, że jesteś jednym z nich.
Tak bardzo cię przepraszam.
— Nie masz za co, naprawdę. — Alec mówił
szczerze. Bardziej przejmował się tym, że z Magnusem działo się coś złego i że jego
ukochany cierpiał, niż tym, że on sam został przez niego zaatakowany. Przecież
znał Magnusa i doskonale wiedział, że w normalnych okolicznościach nie zrobiłby
on niczego, co mogłoby go zranić, zarówno pod względem fizycznym, jak i
psychicznym. Alec dotknął jego policzka, przesunął delikatnie kciukiem pod okiem.
Uśmiechnął się lekko, by dodać mu otuchy, mimo że sam znów odczuwał z jego
powodu strach. Strach o niego. — Pomożemy ci.
Magnus skinął ponuro głową.
— Czas wezwać Catarinę. — Sięgnął po
komórkę, ale zanim wybrał numer przyjaciółki, powziął jeszcze jedną decyzję. —
Musisz mi coś obiecać.
— Co tylko zechcesz — odparł Alec bez
zastanowienia.
— Jeśli to się powtórzy, jeśli zaatakuję
ciebie albo kogokolwiek innego i będziesz wiedział, że nie można mi pomóc…
zabij mnie.
Alec zamarł. Miał wrażenie, że jego serce
przeobraziło się w bryłę lodu i runęło w przepaść, by po długim, chaotycznym
locie roztrzaskać się na milion kawałeczków.
— Co? — wydusił w końcu. — Co ty wygadujesz?
Magnus podszedł do okna i zawiesił wzrok
gdzieś w przestrzeni za nim, na widoku na nocny Brooklyn
— Widziałem już szalonych czarowników i
innych Podziemnych. Widziałem do czego byli zdolni i przypuszczam do czego
zdolny byłbym ja z mocą, którą mam. Czasem tak bywa. Długie, bardzo długie
życie, podczas którego wiele się traci i wiele się cierpi, do tego poczucie
braku przynależności, samotność, na którą jesteśmy skazani… To wszystko potrafi
namieszać w głowie. A ja nie chcę skończyć tak jak oni. Nie chcę być powodem
cierpienia innych. Nie chcę stać się tym, za którego niektórzy już i tak mnie
uważają. Skoro nie pamiętam tego, co działo się w Edomie, a ciebie zraniłem, to
równie dobrze rzeczywiście mogłem wtedy utworzyć szczelinę. A skoro już raz to
zrobiłem, to kto wie, czy tego nie powtórzę? Może zrobię nawet coś gorszego.
Wolę samemu zginąć niż nieść śmierć innym. — Magnus zerknął przez ramię w
stronę Aleca. Zarówno twarz, jak i głos Bane’a były niezwykle spokojne,
zważywszy na wygłoszoną właśnie przemowę. Zupełnie jakby już dawno pogodził się
ze swoim losem. — Dlatego proszę, Alexandrze. Jeżeli nie będzie innego wyjścia,
zabij mnie. Wolałbym zginąć z twojej ręki niż czyjejkolwiek innej.
Alec dłuższą chwilę wpatrywał się w
Magnusa nieruchomym wzrokiem, niczego nie mówiąc. To były najstraszniejsze, najbardziej
bolesne słowa, jakie kiedykolwiek od niego usłyszał. Myślał, że najgorsze miał
już za sobą, a tymczasem okazywało się, że jego szczęście i cały jego świat po
raz kolejny były zagrożone.
Szybkim krokiem pokonał dzielącą go od
Magnusa odległość i objął go, zamykając w szczelnym uścisku. Jednym ramieniem
otoczył jego talię, drugie ramię ułożył na wysokości łopatek, dłonią delikatnie
przyciągając jego głowę do swojego barku, by oparł ją tam, jak robił to
wielokrotnie.
Mocno
przycisnął do siebie Magnusa, tak mocno, jakby samym dotykiem mógł powstrzymać go
przed upadkiem — dosłownym i metaforycznym.
— Nie zabiję cię. Nikt tego nie zrobi —
powiedział cicho, z ustami tuż przy jego skroni. — Bo nie będzie takiej
potrzeby. Wyciągnęliśmy cię z Edomu, wyciągniemy cię i z tego. Catarina na
pewno coś wymyśli, a jeśli nie ona, to Cisi Bracia. Ktoś na pewno znajdzie
rozwiązanie. Obiecuję. — Czuł, że Magnus drży lekko w jego ramionach. Jemu
samemu oddech uwiązł w gardle. Gdy wznowił swoją wypowiedź, głos mu się łamał.
— Powiedziałem ci przecież, że cię nie stracę. Nie mogę. I nigdy więcej cię nie
zostawię, nieważne, co by się działo. Znajdziemy rozwiązanie, słyszysz? Musimy.
I stali tak długi czas, ciasno objęci.
Obaj zgrywający silnych, obaj przekonani o swoich racjach, obaj skrajnie przerażeni
i tak bliscy rozsypania się w proch.
Niedługo potem Magnus leżał w szpitalnym
łóżku, podpięty do aparatury, za pomocą której Catarina badała jego stan. Aleca
bolał ten widok, bo przypominał mu o niedawnych wydarzeniach, o tym, jak
siedział przy tym samym łóżku, trzymając nieprzytomnego Magnusa za rękę i
błagając Anioła, Boga, kogokolwiek, kto chciał go wysłuchać, aby Magnus przeżył.
Nie spodziewał się, że historia tak szybko postanowi się powtórzyć.
Stojąca obok niego czarownica wpatrywała
się w skupieniu w ekran wyświetlający informacje na temat pracy mózgu Magnusa. Była
świetną uzdrowicielką, ponieważ potrafiła doskonale łączyć wiedzę medyczną ze
swoimi magicznymi zdolnościami, a do tego miała setki lat doświadczenia. Już
raz pomogła Magnusowi, więc Alec miał ogromną nadzieję, że i tym razem jej się
uda.
— Nie rozumiem — mruknęła Catarina po
przeciągającym się w nieskończoność milczeniu. Zmarszczyła brwi i przygryzła
dolną wargę. Stuknęła palcami w ekran, w skutek czego zmienił się rodzaj
wyświetlanych na nim danych. — Naprawdę nie rozumiem. To mnie przerasta.
Alec przełknął nerwowo ślinę.
— Jak to?
— Wiesz dobrze, jak wygląda zainfekowanie organizmu
demonicznym jadem. — To nie było pytanie, lecz stwierdzenie. Kontakt z jadem
demonów był dla Nocnych Łowców codziennością. — Obawiam się, że w przypadku
Magnusa podobnemu zainfekowaniu uległ jego umysł.
— To znaczy, że został opętany?
Catarina potrząsnęła głową. Cały czas
mówiła przyciszonym głosem, pomimo że od Magnusa oddzielała ich przeszklona
ściana.
— To nie tak, że jakiś konkretny demon
wniknął w jego ciało i nim steruje. Znajdowalibyśmy się wtedy w o wiele
prostszej sytuacji. Stan Magnusa przypomina bardziej… chorobę,
najprawdopodobniej wywołaną długotrwałym kontaktem ze światem demonów. Każdy z
nas, czarowników, ma w sobie krew demonów, a ich świat jest przez niektórych
uznawany za naszą ojczyznę. Zdarzają się nawet szaleńcy, którzy wyrażają
pragnienie przeniesienia się do niego, bo uważają, że tam będzie nam lepiej.
Rzecz w tym, że chyba żaden z tych nielicznych śmiałków nigdy nie powrócił. Brakuje
nam więc badań, materiałów, które mogłyby przedstawić wpływ tamtejszych warunków
na nasze, częściowo ludzkie przecież, organizmy. Uważam jednak, że można
założyć istnienie takiego wpływu, najprawdopodobniej negatywnego.
— Każdy z Podziemnych ma w sobie
demoniczną krew, a jednak żaden z tych, którzy brali udział w akcji ratunkowej,
nie przejawia żadnych niepokojących objawów.
— To prawda, ale musimy wziąć pod uwagę
kilka czynników. Po pierwsze, czas, który Magnus tam spędził był o wiele
dłuższy. Po drugie, nie był to jego pierwszy kontakt z tym miejscem. Po
trzecie, jego stan psychiczny nie był najlepszy. Kiedy wkroczył do Edomu,
myślał, że rezygnuje ze wszystkiego, w tym z ciebie. — Catarina zerknęła na niego
kątem oka. — Nie będę teraz rozwodziła się nad łączącymi was uczuciami, bo nie
czas i miejsce na to. W każdym razie, sam chyba doskonale wiesz, jak wiele
znaczysz dla Magnusa. Przez te wszystkie lata naszej przyjaźni poznałam go na
tyle dobrze, żeby wiedzieć, że kiedy znalazł się w piekle, musiał być naprawdę
zrozpaczony. A to z kolei musiało uczynić go podatnym na różne… sugestie czy
wpływy. W końcu po czwarte, nie zdziwiłabym się, gdyby Asmodeusz, mimo wszystko,
znowu próbował namieszać.
— Przecież Magnus wypędził Asmodeusza.
— Pamiętaj, że Asmodeusz jest najpotężniejszym
Księciem Piekła. Choć nie powinien móc wrócić, nie można całkowicie odrzucić
takiej ewentualności. Nawet jeśli nie działa bezpośrednio, macki jego władzy i
wpływów sięgają daleko. A on zawsze chciał przeciągnąć Magnusa na swoją stronę,
zawsze pragnął mieć go pod kontrolą.
Alec zacisnął dłonie w pięści tak mocno,
że nabrzmiały żyły na jego rękach.
— Mówiąc w skrócie… Nie wiesz, jak mu
pomóc, tak?
Catarina spuściła wzrok.
— Przykro mi. Zrobię, co tylko będę mogła.
Przygotuję preparaty, które powinny pomóc mu w zapanowaniu nad emocjami i magią.
Zasięgnę informacji, gdzie tylko będzie się dało, wykorzystam wszystkie swoje
znajomości, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie. A do tego czasu… pozostaje nam
mieć nadzieję i wspierać go. Dbaj o niego.
— Oczywiście — odpowiedział cicho, przez
zaciśnięte zęby, chociaż miał ochotę zedrzeć sobie głos krzykiem wściekłości i
bezradności. Miał ochotę dopaść Asmodeusza i rozerwać go na strzępy gołymi
rękami. Miał ochotę spopielić piekło, gdyby tylko było to możliwe.
W poszukiwanie informacji mogących pomóc
Magnusowi zaangażowali się wszyscy, którym na nim zależało. Przedstawiciele
Nocnych Łowców, czarowników, faerie, wampirów i wilkołaków przeszukiwali
dostępne im źródła i wykorzystywali swoje kontakty. Magnus przez większość
swojego życia ofiarowywał pomoc innym, ale sam o nią nie prosił, dlatego
znalazło się wiele istot, które chciały mu się odwdzięczyć w tej trudnej
sytuacji.
Z samym Magnusem tymczasem było coraz
gorzej. Niekoniecznie pod względem fizycznym — specyfiki sporządzone przez
Catarinę rzeczywiście działały, łagodząc ból głowy i utrzymując go w ryzach,
dzięki czemu czarownikowi łatwiej się funkcjonowało — ale psychicznym.
Przerażało go to, co działo się z jego umysłem. Myślał, że już dawno pogodził
się z wizją szaleństwa, że był na nie przygotowany, a jedynym zmartwieniem pozostawało
znalezienie kogoś, kto kochałby go wystarczająco, by w odpowiednim momencie go
powstrzymać. Był pewien, że tego kogoś znalazł. Problem polegał jednak na tym,
że Magnus zaczął obawiać się własnego końca.
Jeszcze do niedawna wierzył, że był
nieustraszony, że nie istniało nic, czego by się bał, bo nie istniało nic, co
mógłby naprawdę stracić. Na przestrzeni wieków obserwował zmiany zachodzące w swoim
życiu i na świecie, kochał i był kochany, porzucał i był porzucany, odczuwał
szczęście i cierpienie, ale zawsze, niezależnie od sytuacji, parł do przodu. Wszystko
wokół niego było tak bardzo ulotne, dlatego on sam starał się nie zatrzymywać,
nie rozwodzić zbyt długo nad jedną chwilą czy jednym uczuciem, ciągle być w
ruchu i jedynie podziwiać migoczące drobiny czasu przeciekające mu przez palce,
nie próbować zachować ich dla siebie. Czerpać z życia pełnymi garściami, ale
nie przywiązywać się do jego darów.
Aż do teraz. Wszystko się zmieniło, kiedy w
jego życiu zjawił się Alec Lightwood, a wraz z nim, na doczepkę niczym
nieproszeni goście, wprosiła się grupka jego przyjaciół, wywracając je do góry
nogami. Magnus niespodziewanie dla samego siebie wpadł w sidła uczuć tak
silnych, jak nigdy wcześniej. Wystarczająco silnych, by zmienić jego światopogląd
i sprawić, że po raz pierwszy naprawdę chciał nie tylko zatrzymać się w
miejscu, ale wręcz zaprzeć z całych sił, by nic nie ruszyło go do przodu.
Wreszcie zyskał prawdziwe szczęście.
Wreszcie zyskał coś do stracenia.
Wreszcie zyskał powód, by się bać i nie
chcieć odejść.
Clary pierwszy raz czuła się autentycznie
zdenerwowana, stojąc przed drzwiami mieszkania Magnusa. Bywała tu wielokrotnie,
z różnych powodów i w różnych nastrojach, ale po raz pierwszy przyczyną jej
niepokoju był sam gospodarz. Do tej pory to on był tym, który ten niepokój
rozwiewał przez podzielenie się wiedzą, użyczenie magicznych talentów albo
przez zwykłą rozmowę. Nagle zdała sobie sprawę, jak głupie było żywione przez
nią przekonanie, że tak będzie już zawsze. Nie wynikało to bynajmniej z jej
samolubności, ale z tego, jak silny Magnus się wydawał — podczas gdy ona była
gotowa, by okazać mu wsparcie, on do tej pory za często jej na to nie pozwalał.
Miała jednak też żal do samej siebie — gdyby nie zajmowała jej tak bardzo
sprawa z Jonathanem, mogłaby więcej czasu spędzać z bliskimi i po prostu być
dla nich, tak jak oni zawsze byli dla niej. Obawiała się, że w niektórych
przypadkach mogła już uznać ten niezwykle cenny czas za zmarnowany.
Odetchnąwszy głęboko, nacisnęła klamkę.
Drzwi, jak wiele razy wcześniej, okazały się otwarte. Z wnętrza loftu dobiegała
spokojna muzyka, w której Clary, podążając za nią, rozpoznała utwór What a
Wonderful World*. Magnusa zastała siedzącego w fotelu przy oknie, ze
szklanką w dłoni. Czarownik w zamyśleniu kołysał zawartością naczynia, ale nie
wyglądało na to, by w ogóle ją pił.
— Magnus? — odezwała się, stając obok
fotela.
Bane zamrugał i odwrócił głowę w jej
stronę.
— Och, herbatniczku, jak miło cię widzieć.
— Uśmiechnął się w tak swobodny i ciepły sposób, że przez krótką chwilę myślała,
że martwiła się na wyrost, bo z Magnusem wcale nie było tak źle, jak wszyscy
sądzili. — Siadaj.
Czarownik machnął ręką w powietrzu, w
efekcie czego tuż obok jego fotela pojawił się drugi, identyczny. Clary
posłusznie przycupnęła na jego skraju.
— Czemu zawdzięczam tę wizytę? Przyszłaś
może ukrócić moje cierpienia?
Czar prysł. Clary potrzebowała chwili, by
zrozumieć sens jego słów.
— Słucham?
Magnus westchnął dramatycznie, przenosząc
wzrok na bursztynowy płyn w swojej szklance.
— Czyli jednak nie? Szkoda. — Nagle jego
uśmiech zbladł, a głos nabrał powagi. — Obawiam się, że już nie można mi pomóc.
A przynajmniej nie, zanim dojdzie do czegoś złego, a tego wolałbym uniknąć. —
Zamilkł na chwilę. Przesunął opuszką palca po brzegu trzymanego naczynia. —
Poprosiłem Aleca, żeby to zrobił, bo wydawało mi się, że on jeden kocha mnie
wystarczająco mocno.
— Alec kocha cię wystarczająco mocno, by
twoja śmierć była dla niego najgorszym koszmarem — skontrowała natychmiast. Słowa
„wystarczająco mocno” oraz „najgorszym koszmarem” wypowiedziała z naciskiem.
Była przekonana o ich słuszności, ponieważ uczucia Aleca były dla niej
oczywiste, po części dlatego, że sama przeszła przez podobną sytuację i
potrafiła postawić się na jego miejscu. Wiedziała, że Alec kocha Magnusa równie
mocno, co ona Jace’a. Wiedziała również, jak to jest stracić ukochaną osobę,
jak to jest bać się o jej życie.
Magnus pochylił głowę i zgarbił ramiona.
— Kiedyś myślałem, że to będzie prostsze.
Clary poczuła, że coś ściska ją za serce.
Magnus nagle wydał jej się o wiele starszy, choć dobrze wiedziała, że proces
starzenia w jego przypadku stanął w miejscu kilka wieków temu. Coś jednak w
jego postawie, głosie i wzroku sprawiło, że wyglądał tak, jakby wszystkie te
lata nagle zwaliły się na niego z siłą i gwałtownością lawiny. Clary,
nieprzyzwyczajona do oglądania go w takim stanie, przełknęła z trudem ślinę, a
następnie ścisnęła jego rękę.
— Magnusie, nie możesz się poddawać. Nie
rób tego sobie, Alecowi ani nam. Wciąż jest nadzieja.
— Na co, Clary? — Czarownik podniósł na
nią wzrok pełen bólu. — Na co? Doceniam starania wszystkich, ale gdyby
rozwiązanie mojego problemu istniało, już byśmy je znali. Przejrzeliśmy
wszystkie najważniejsze księgi, wszystkie dokumenty, które mogłyby zawierać
informacje na ten temat. I nic.
— Może właśnie dlatego, że to wyjątkowa
sytuacja, nie znajdziesz na jej temat nic w tych najważniejszych pozycjach.
Trzeba szukać głębiej. Dokonywaliśmy już przecież rzeczy uznawanych za
niemożliwe.
Magnus odstawił swoją szklankę na stojący
obok stolik i ujął jej dłoń w swoją, delikatnie ściskając jej palce. Uśmiechnął
się, ale był to chyba najsmutniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała w jego
wykonaniu.
— Naprawdę doceniam twój entuzjazm i oddałbym
wszystko, żebyś miała rację, ale raczej jest już dla mnie za późno. Pragnę
teraz jedynie tego, żebym nie zdążył nikogo skrzywdzić.
Clary potrząsnęła głową, nadal nie chcąc
zgodzić się z jego słowami. Piekące łzy napłynęły jej do oczu. Odetchnęła, żeby
spróbować zapanować nad emocjami, a potem odezwała się cicho, starając się z
całych sił, by głos jej nie zadrżał:
— Przepraszam.
— Za co? — Magnus popatrzył na nią
zdziwiony.
— Gdyby nie ja… Gdybym zrobiła coś
inaczej, więcej, to Jonathan nie otworzyłby szczeliny, a ty nie musiałbyś… —
urwała. Poczucie winy zacisnęło się wokół jej gardła niczym wyjątkowo ciasna i
chropawa pętla.
— Och, Clary. — Magnus odgarnął jej pasmo
rudych włosów za ucho i uśmiechnął się raz jeszcze, zdecydowanie cieplej. — Nigdy,
nawet przez moment nie winiłem cię za to, co się stało. Nie jesteś swoim
bratem, nie odpowiadasz za jego czyny. Nikt nie mógł przewidzieć, jak potoczą
się wydarzenia, więc nie obwiniaj się za coś, na co nie miałaś wpływu.
Clary zacisnęła zęby. Znowu to robił —
pocieszał ją, choć to przecież ona przyszła pocieszać jego.
— Tak czy siak, znajdziemy sposób na
rozwiązanie twojego problemu — zapewniła go z uporem. — Obiecuję ci to. A ty,
proszę, zastosuj własną radę również wobec samego siebie.
— Co masz na myśli?
Popatrzyła mu prosto w oczy, z nadzieją,
że w ten sposób wzmocni wydźwięk słów, które zamierzała wypowiedzieć i przekona
go, co do ich prawdziwości.
— Nie jesteś swoim ojcem, nie jesteś
demonem i nikogo nie skrzywdzisz. Nie możesz pozwolić, by piekło cię
pochłonęło.
W drzwiach wejściowych Clary natknęła się
na Aleca. W pierwszej chwili jedynie wymienili się spojrzeniami, lecz już w
następnej Clary zrobiła krok do przodu i objęła mocno przyjaciela, a ten bez
słowa odwzajemnił jej uścisk.
— Znajdziemy sposób — powiedziała po raz
kolejny w ciągu zaledwie kilku minut. — Musimy.
Alec zgodził się z nią ledwo słyszalnie, w
duchu modląc się, by potrafiła nadawać moc sprawczą swoim słowom w ten sam
sposób, w który ożywiała swoje rysunki.
To nie tak, że Magnus się poddał. Wbrew
swoim słowom nie potrafił pogodzić się z wizją własnego końca, więc robił, co
mógł, by zapobiec jej ziszczeniu — w dużej mierze na własną rękę, by nie dawać
swoim bliskim złudnej nadziei. Lepiej było przygotować ich na najgorsze, nawet
jeżeli sam nie potrafił tego zrobić.
Magnus toczył więc nieustanną walkę, mimo
że z zewnątrz sprawiał wrażenie już dawno przegranego. Największy problem
polegał jednak na tym, że wypełniający go lęk przed utratą życia, które kochał
i osób, które kochał jeszcze bardziej działał na jego niekorzyść w większym
stopniu niż on sam mógłby przypuszczać. Dzień po dniu, cząsteczka po cząsteczce
Magnusa pożerała od środka niewidzialna bestia, której nikt pokonać nie był w
stanie.
— Na pewno chcesz iść na to spotkanie?
Jeśli nie czujesz się na siłach albo po prostu nie masz ochoty, to mogę im
powiedzieć, że… — Alec przerwał swoją wypowiedź, gdy idący obok niego Magnus nagle
zatrzymał się i posłał mu znaczące spojrzenie spod uniesionych brwi. — Co?
— Alexandrze. — Magnus położył dłoń na
jego barku. Rozbawienie uniosło kąciki jego ust. — Doceniam twoją troskę, ale
zadajesz to pytanie po raz piąty w ciągu trzydziestu minut. Pozwól więc, że ja
po raz piąty powtórzę, że owszem, czuję się wystarczająco znośnie, aby uciąć
sobie, jakże miłą zapewne, pogawędkę z wysłannikami Clave. Poza tym — drugą
ręką zatoczył w powietrzu łuk, wskazując otaczające ich mury Instytutu
Nowojorskiego — i tak jesteśmy już na miejscu, więc chodźmy i miejmy to
wreszcie z głowy.
Alec westchnął w duchu, ale bez żadnego
więcej komentarza ruszył za Magnusem, który podążał już na miejsce spotkania.
Gdyby jego głowy nie wypełniały zmartwienia, spodobałoby mu się to, z jaką
pewnością siebie i swobodą Magnus przemierzał korytarze Instytutu, nie
zwracając uwagi na mijanych po drodze Nocnych Łowców. Ci z kolei albo również
nie zwracali na niego uwagi, przyzwyczajeni już do jego obecności, albo
spoglądali na niego z uznaniem, zapewne myśląc o jego bohaterskim poświęceniu. Alecowi
właśnie na tym od dawna zależało — żeby Magnus mógł przebywać w Instytucie, nie
spotykając się w nim z niechęcią czy pogardą, żeby mógł czuć się w nim jak u
siebie.
Teraz jednak myśli Aleca krążyły wokół
czekającego ich spotkania z reprezentacją Clave, która przybyła, by odbyć
rozmowę ze wszystkimi członkami wyprawy do Edomu. Od początku był temu spotkaniu
przeciwny i przekładał je, ile mógł, za główny argument podając fakt, że Magnus
potrzebował chwili wytchnienia po tym, co przeżył, by ich ocalić. Po paru
dniach Clave straciło cierpliwość. Alec liczył więc chociaż, że rozmowy
poprowadzi Jia Penhallow albo jej córka Aline, w przypadku których mógł liczyć
na więcej rozsądku i wyrozumiałości niż u niektórych innych wysoko postawionych
Nefilim. Niestety, obie kobiety zajęte były próbami przywrócenia Alicante do
porządku po ostatnim ataku demonów, co oznaczało, że Clave będzie
reprezentowane przez mniej znacznych i mniej mu znajomych Nocnych Łowców. A to
nie wróżyło przebiegowi rozmów zbyt dobrze.
W korytarzu, przed salą, w której miało
odbyć się spotkanie, czekali już wszyscy pozostali członkowie wyprawy.
— Jest i nasza gwiazda! — zawołał Lorenzo
na widok Magnusa. — Muszę przyznać, że trochę mnie zawiodłeś, Bane. Liczyłem na
to, że wyprawisz przyjęcie na cześć swoich wybawców.
Magnusowi nawet nie drgnęła powieka.
— Niestety będziesz musiał na nie jeszcze
trochę poczekać. Okazuje się bowiem, że potrzeba zdecydowanie więcej czasu na
wywietrzenie odoru siarki, niż sądziłem — odparł spokojnie, poprawiając przy
tym mankiety swojej marynarki. — Potem musiałem zrobić sobie małe spa. Tobie
też to piekielne powietrze tak bardzo wysuszyło skórę?
— Czarownicy. Próżni jak zwykle —
skomentował Meliorn, nim Lorenzo zdążył się odezwać. — Zawsze troszczą się
jedynie o swój wygląd i uciechy.
— I kto to mówi… — mruknął Simon. — Ktoś w
ogóle wie, po co to zebranie?
— Clave chce wiedzieć, jak doszło do
ponownego otwarcia szczeliny — odpowiedziała Isabelle, a Alecowi nie umknęło
smutne, ukradkowe spojrzenie, którym obrzuciła Magnusa.
W tej chwili drzwi, w pobliżu których
stali, otworzyły się i na korytarz wyszło dwóch Nocnych Łowców. Jeden z nich w
zasadzie był jeszcze dorastającym chłopcem, drugi z kolei mógłby być jego
ojcem. Alec był niemal pewny, że widział starszego z nich w przelocie podczas
jednego z pobytów w Idrisie, ale nie potrafił dopasować jego twarzy do
konkretnego imienia czy nazwiska.
Wbrew pozorom, to młodszy z mężczyzn
odezwał się jako pierwszy.
— Czarownik Magnus Bane — powiedział,
zerkając na trzymany w dłoniach dokument.
Magnus podszedł do drzwi, a Alec postąpił
zaraz za nim. Młody Nocny Łowca zamachał jednak kartką w proteście.
— Tylko czarownik.
Alec zmierzył go spojrzeniem, nie dbając o
to, czy ukaże tym swoją irytację.
— Niby dlaczego? Podobno Clave chce
rozmawiać z nami wszystkimi.
— To prawda — odparł starszy Nefilim. —
Ale będziecie wywoływani pojedynczo. Takie rozkazy.
Alec spiął się na te słowa. Coraz mniej mu
się to wszystko podobało.
— Jestem głową Instytutu. Mam prawo…
Magnus przerwał mu, unosząc dłoń.
— Wszystko w porządku. — Uśmiechnął się
pokrzepiająco. — Skoro takie mają wymagania, to nie widzę sensu, by się kłócić.
— Jesteś pewny? — zapytał Alec. Zachowanie
nieznanych Nocnych Łowców sprawiało, że miał złe przeczucia.
— Miejmy to już z głowy — odparł Magnus, klepiąc
go delikatnie w tors.
Alec nagle zapragnął złapać go za dłoń i
nie pozwolić mu wejść do pomieszczenia, lecz w tej chwili młody wysłannik Clave
postanowił się wmieszać.
— Ruchy. Nie mamy całego dnia — warknął. W
jego oczach czaiła się pogarda, zaskakująca dla tak młodego wieku. — Już i tak
zmarnowaliście wystarczająco dużo naszego czasu.
— Może trochę szacunku? — odparowała
wyraźnie wzburzona Isabelle, ale odpowiedziało jej jedynie trzaśnięcie
zamykających się za Magnusem i Nocnym Łowcą drzwi.
— Co za tupet! — wykrzyknęła milcząca do
tej pory Clary, nie zwracając uwagi na starszego z przybyszów, który został na
korytarzu. — Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do arogancji niektórych Nocnych
Łowców.
— Nefilim są zaskoczeni zachowaniem swoich
pobratymców, chociaż nie uległo ono żadnej zmianie na przestrzeni wieków —
zauważył Meliorn, wykrzywiając usta w kpiącym uśmieszku. — Przezabawne.
— Weź ty se idź pomedytuj czy coś —
odparował Jace.
Przez kilka sekund on i Meliorn toczyli
zażartą bitwę na spojrzenia, a tymczasem Simon postanowił na głos podzielić się swoim podenerwowaniem:
— Nie spodziewałem się, co prawda, że ci z
Clave powitają Magnusa i nas z otwartymi ramionami, ale mimo wszystko
oczekiwałem trochę sympatyczniejszego spotkania. To byłaby jakaś obraza dla ich
przodków, gdybyśmy wszyscy usiedli przy wspólnym stole i porozmawiali na luzie,
przy herbatce? Czy to naprawdę takie nie do pomyślenia? Bo całe to spotkanie
zaczyna coraz bardziej przypominać przesłuchanie w wykonaniu tajnej policji.
Może tam w środku jeszcze przywiążą nas do krzesła i zaświecą lampą w oczy, co?
— Simon! — syknęła ostrzegawczo Isabelle.
Chłopak nagle się zreflektował i skruszony
spojrzał na Aleca.
— Przepraszam, ze stresu gadam głupoty.
Nie miałem na myśli, że, no wiesz…
Alec pokręcił tylko głową na znak, że nie
przejmuje się jego słowami. Zdążył się już bowiem przyzwyczaić do dziwnej,
często niekontrolowanej paplaniny, która wydobywała się z ust wampira. Chociaż
musiał przyznać, że sam również miał obawy co do sposobu, w jaki mogą zostać
potraktowani, a w szczególności — w jaki sposób może zostać potraktowany
Magnus.
Rozmowa reprezentantów Idrisu z Magnusem
ciągnęła się w nieskończoność i z każdą chwilą niepokój Aleca się wzmagał.
Czemu trwało to tak długo? O co go tyle wypytywali? Do czego zmierzali?
— Alec!
Głos Jace’a wyrwał go z zamyślenia. Odwrócił
głowę w kierunku swojego parabatai i zdał sobie sprawę, że ten patrzył
na niego z uniesionymi brwiami.
— Co?
— Zaraz wydepczesz Wielki Kanion w tej
podłodze.
Alec zatrzymał się w pół kroku.
— Przepraszam. Po prostu…
Jego wypowiedź zagłuszył potężny huk,
który wstrząsnął całym budynkiem i zaledwie ułamek sekundy później jedna ze
ścian runęła.
Alec podniósł się z podłogi, nieco
oszołomiony. Cały pokryty był pyłem, we włosach miał drobinki gruzu, w uszach
mu dzwoniło, ale były to szkody zadziwiająco niewielkie, zważywszy na fakt, że znajdował
się pośród istnego rumowiska. Rozejrzał się szybko — z jego lewej strony
Isabelle, Simon i Meliorn gramolili się na nogi, pomagając sobie nawzajem; z
prawej natomiast Jace pomagał podnieść się Clary, a tuż za nimi Lorenzo stał z
uniesionymi rękami, otoczonymi żółtą poświatą. Alec domyślił się więc, że
czarownik zdążył roztoczyć wokół nich wszystkich zaklęcie ochronne.
Z kolei przed Alekiem kucał starszy Nocny
Łowca, który jeszcze parę sekund wcześniej pilnował nieistniejących już drzwi. Mężczyzna
wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w coś po drugiej stronie zawalonej
ściany, więc Alec podążył za jego spojrzeniem, a wtedy serce mu zamarło.
Magnus klęczał pośród gruzowiska, otoczony
błękitnymi płomieniami. Głowę trzymał pochyloną, palce obu dłoni przyciskał do
skroni. Naprzeciwko niego stała grupa Nocnych Łowców… z wymierzoną w niego
bronią.
Alec rzucił się w jego stronę, potykając
się na szczątkach mebli i ścian, gdy nagle wyrósł przed nim ten sam arogancki
młody Nefilim, który zabrał Magnusa na spotkanie. Z rany na głowie ciekła mu
krew, błędne spojrzenie utkwił w Alecu.
— Co się stało?! — krzyknął Alec,
chwytając go za ramiona, ponieważ tamten miał wyraźny problem z utrzymaniem się
na nogach.
— Zaatakował nas! — odkrzyknął chłopak,
wykrzywiając twarz w grymasie wściekłości. — Oszalał! To wasza wina!
Alec potrząsnął głową, po części po to, by
pozbyć się dzwonienia w uszach, a po części dlatego, że otrzymana odpowiedź
była pozbawiona sensu. Wyminął więc chłopaka, by jak najszybciej dostać się do
Magnusa. Gdy jednak zbliżył się wystarczająco, przekonał się, że płomienie
utworzyły wokół niego barierę nie do przejścia.
— Magnus! — zawołał, zatrzymując się
bezradnie tuż przed nimi.
— Nie zbliżaj się do niego, Lightwood! —
ostrzegła go Nocna Łowczyni w średnim wieku. W jednej dłoni trzymała miecz,
drugą dłoń przyciskała do krwawiącego boku. — Ten Podziemny nas zaatakował.
— On was czy wy jego? — ponury głos Jace’a
dobiegał zza pleców Aleca.
Alec odwrócił się, lecz w pierwszej chwili
nie zrozumiał, na co patrzył jego parabatai. Wyglądało to jak osmalone ogniem
szczątki jakiegoś mebla. A potem odezwał się Simon:
— To krzesło, którego Aldertree użył do
torturowania Raphaela!
Alec zacisnął szczęki.
— Torturowaliście go? — zapytał o wiele
spokojniej niż powinna mu na to pozwolić czerwona mgła wściekłości zasnuwająca
jego wzrok.
— Zaatakował nas! — powtórzył jak mantrę
jeden z Nocnych Łowców. — My tylko chcieliśmy uzyskać od niego odpowiedzi.
Dla przyjaciół Aleca te dwa zdania były niczym
sygnał. Cała szóstka bez słowa ustawiła się między Magnusem a reprezentantami
Clave. Jace, Isabelle, Clary i Meliorn dobyli broni, Lorenzo uniósł ręce, nawet
Simon obnażył kły. Przybysze z Idrisu wyglądali na wstrząśniętych.
— Podnosicie ręce na Clave? — zapytała z
niedowierzaniem kobieta, która kazała Alecowi nie zbliżać się do Magnusa. Drugą
część swojej wypowiedzi skierowała do Jace’a, Isabelle i Clary: — Stajecie
przeciwko swoim współbraciom z powodu niepoczytalnego Podziemnego?
— To wy pierwsi podnieśliście ręce na
Magnusa, łamiąc tym samym Przymierze! — skontrowała Isabelle.
Alec ponownie skupił się na swoim
narzeczonym, który wciąż tkwił w tym samym miejscu, w tej samej pozycji.
— Magnus!
Bane poderwał głowę. Kocie oczy pełne były
przerażenia. Pobladłe wargi ułożyły się w imię Aleca.
— Wszystko będzie w porządku — zapewnił go
Nocny Łowca. — Zaraz cię stąd zabiorę.
Magnus lekko, niemal niedostrzegalnie, pokręcił
głową.
— Zrób to, Alexandrze — przemówił
ochrypłym głosem.
Alec wiedział, że czarownik miał na myśli
zupełnie coś innego. Coś, czego on za nic nie potrafiłby zrobić.
— Nie — powiedział więc. — Jedyne, co
zamierzam zrobić, to zabrać cię do domu.
Magnus zamknął oczy. Na jego ustach
pojawił się smutny uśmiech, jedynie po to, by niemal od razu przekształcić się
w grymas bólu. Czarownik zgiął się w pół jakby to na niego zawaliła się ściana,
przygniatając go swym ciężarem do podłogi. Z jego ust wyrwał się krzyk, tak
bardzo obciążony bólem, że Aleca przeszedł dreszcz. Błękitne płomienie z sykiem
strzeliły w górę, a potężna fala magicznej mocy przetoczyła się po
pomieszczeniu, ścinając wszystkich z nóg.
Alec poderwał się na nogi akurat w
momencie, w którym jeden z Nocnych Łowców przybyłych z Idrisu nakładał strzałę
na cięciwę łuku. Lightwood zadziałał błyskawicznie — nim tamten był gotowy do
strzału, on już celował do niego z własnego łuku.
— Odłóż broń!
Nocny Łowca spojrzał na niego kątem oka,
najwyraźniej oceniając swoje szanse. W podjęciu właściwej decyzji pomogła mu
Isabelle, pojawiając się nagle z jego drugiej strony, z biczem w uniesionej
ręce.
— Słyszałeś, co powiedział? — zapytała.
Jej broń, na całej swojej długości, iskrzyła się ostrzegawczo. — Czy uszy cię
zawodzą?
Nieznajomy Nefilim niechętnie opuścił
swoją broń, więc Alec natychmiast wrócił spojrzeniem do Magnusa i przekonał
się, że ten podniósł się z podłogi. Miał teraz zupełnie spokojny wyraz twarzy.
Pochwycił wzrok Aleca i nim ktokolwiek zdążył zareagować, wykonał szybki gest w
jego kierunku.
Strzała wbiła się prosto w pierś
czarownika.
Clary zaczerpnęła głęboko tchu. Upadając
pod wpływem magii Magnusa uderzyła w podłogę tak mocno, że bolały ją żebra.
Zapomniała o tym jednak całkowicie, gdy przed oczami ujrzała złote linie Znaku.
Iskierka nadziei tląca się w jej sercu przemieniła się w żywy, niezwykle jasny
i ciepły płomień. Miała ochotę krzyknąć z radości. Oto Anioł wysłuchał jej
próśb i zesłał jej wizję runy, która miała rozwiązać problem Magnusa, a tym
samym pomóc w wypełnieniu złożonej mu przez nią obietnicy.
Zerwała się z miejsca i pomknęła w stronę
przyjaciela, nim wizja zdążyła zblednąć. W biegu wypuściła z dłoni broń, zamiast
niej wyciągając z kieszeni spodni stelę.
Wtedy zobaczyła, że Magnus osuwa się
bezwładnie na posadzkę.
Nie miała czasu zastanawiać się nad tym,
co to oznaczało. Opadła na kolana obok Aleca, który jako pierwszy dopadł do
Bane’a. Spiesząc się, jak tylko mogła, zaczęła kreślić w powietrzu boleśnie
skomplikowany wzór. Linia za linią, zawijas za zawijasem… Aż usłyszała jęk bólu
Aleca.
Jej ręka zawisła nieruchomo w powietrzu, a
niemal gotowy Znak rozprysł się na jej oczach na milion złotych drobinek, gdyż
nie miał już dłużej prawa zadziałać.
To nie przybysz z Idrisu oddał ten strzał.
Nie był to też Alec, choć strzała pochodziła z jego kołczanu i zaledwie ułamek
sekundy wcześniej miał ją w palcach.
Alec z niedowierzaniem wpatrywał się w
niebieskie ogniki tańczące jeszcze przez chwilę na pustym łuku, a potem
odrzucił go z obrzydzeniem jakby parzył go w ręce. Był w szoku, ale nie mógł
sobie pozwolić na tkwienie w miejscu i rozważanie tego, co właśnie się
wydarzyło.
Błyskawicznie pokonał dzielącą go od
Magnusa odległość; zdążył akurat na czas, by złapać go, nim uderzył w posadzkę.
Strzała, jego strzała tkwiła głęboko
w ciele, pomiędzy żebrami czarownika.
— Coś ty zrobił? — wydusił z siebie Alec.
Drżącymi palcami spróbował powstrzymać krwawienie, a potem oprzytomniał i
krzyknął, ile sił w płucach: — Medyk! Niech ktoś wezwie uzdrowiciela!
Magnus tymczasem uśmiechnął się spokojnie
i wyciągnął dłoń ku jego twarzy. Rozchylił usta, nie bacząc na fakt, że jego
klatka piersiowa unosiła się z coraz większym trudem.
— Nie — zaprotestował Alec. Jemu też
brakowało tchu, chociaż to przecież nie on był śmiertelnie ranny. Chwycił dłoń
Magnusa i splótł swoje palce z jego palcami. — Nic nie mów. Wszystko będzie
dobrze. — Rozejrzał się z rozpaczą po swoim otoczeniu. — Gdzie ten medyk?!
— Alexander — wykrztusił mimo wszystko
Magnus. Jego głos był ledwie słyszalny. — Aku… cinta… kamu**,
Alexander…
— Ja też cię kocham, Magnusie —
odpowiedział odruchowo Alec. Głos załamał mu się na tych słowach, jak nigdy
dotąd. Łzy, nad którymi nie potrafił dłużej zapanować, spłynęły po jego
policzkach. — Kocham cię, więc błagam, nie zostawiaj mnie. Nie odchodź. Nie
mogę cię stracić. Nie znowu, słyszysz?
Lecz Magnus już nie słyszał.
Do Aleca za to docierały rozmaite dźwięki
— alarm wyjący gdzieś w głębi budynku, brzęk upadającej na posadzkę broni, czyjeś
pospieszne kroki, czyjś szloch i tłumiony krzyk. Tak wiele dźwięków, ale pośród
nich zabrakło dwóch najważniejszych — głosu i oddechu Magnusa.
Ponieważ Magnus Bane, największa miłość
jego życia, mężczyzna, z którym pragnął spędzić swoją przyszłość, zmarł w jego
ramionach.
Magnus Bane poświęcił się, ponieważ przerażała
go wizja zranienia niewinnych istot.
Magnus Bane zadał więc jeden, ostateczny
cios. Sobie i swoim najbliższym.
Magnus Bane umarł.
_________________________________
*Istnieje co najmniej kilka
wersji utworu What A Wonderful World, ale pisząc tę scenę, myślałam o tej wersji,
która została wykorzystana w serialu (choć w zupełnie innych okolicznościach) —
w wykonaniu Joshuy Radina. Oto ona:
**Aku cinta kamu po indonezyjsku
znaczy „kocham cię”.
Mała ciekawostka: pomysł na to opowiadanie
wpadł mi do głowy, gdy w Kronikach Bane'a przeczytałam
fragment zacytowany przeze mnie na początku tego wpisu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz