[160930, Jimin]
Piętnaście minut przed siedemnastą Jimin przekroczył próg pustego dormu.
Dziesięć minut przed siedemnastą zdążył już rozsiąść się przy biurku z kubkiem gorącej herbaty.
Siedem minut przed siedemnastą sprawdzał pocztę elektroniczną.
Dwie minuty po siedemnastej wylogował się z pobieżnie przejrzanego Twittera.
Dziewiętnaście minut po siedemnastej odłożył telefon na blat biurka po odbyciu krótkiej rozmowy na czacie z grupą najbliższych przyjaciół.
O siedemnastej czterdzieści dziewięć przeniósł się na łóżko z książką w ręku.
O osiemnastej dwadzieścia jeden w pokoju panowała już kompletna ciemność. Blask z ulicznej latarni wlewał się do pomieszczenia przez szczelinę w zaciągniętych zasłonach i przez chwilę Jimin wpatrywał się w plamę pomarańczu, jaką tworzył pośrodku pokoju.
A dorm nadal był pusty.
O ile nieobecność piątki członków zespołu można było uzasadnić pracą i obowiązkami, o tyle szósty powinien był wrócić godzinę i dwadzieścia jeden (wróć, już dwadzieścia trzy) minuty temu.
Jimin w zamyśleniu przesuwał kciukiem po stronach książki spoczywającej na jego klatce piersiowej. To nie tak, że jakoś szczególnie się martwił. Przecież Jungkook był już niemal pełnoletni i z pewnością wystarczająco odpowiedzialny. Ale mimo tego przekonania, Jimin nie potrafił pozbyć się dziwnego uczucia, jakie narastało w nim z każdą chwilą. Miał złe przeczucia.
Albo po prostu samotność i nuda dawały mu się we znaki. Zaczął żałować, że nie został dłużej w wytwórni. Z pewnością znalazłoby się tam dla niego jakieś zajęcie. Mógłby poćwiczyć choreografię, partię w nowej piosence lub pomóc czy też chociaż potowarzyszyć komuś z pozostałych. Niepotrzebnie zgodził się wrócić wcześniej, kiedy menedżer i Namjoon zaproponowali mu, żeby skorzystał z okazji i odpoczął.
Jimin westchnął i spojrzał na wyświetlacz swojej komórki. Osiemnasta dwadzieścia siedem. Nadal pusto.
Minutę później do jego uszu dobiegło stuknięcie oraz następujące po nim ciche przekleństwo, które z pewnością zasłużyłoby na dezaprobatę Jina.
Jimin uchylił drzwi, by wyjrzeć na korytarz akurat w chwili, w której winowajca właśnie próbował zniknąć w swoim pokoju.
– Jungkook-ah? – Zachichotał. – Nawet się nie przywitasz?
Maknae stał do niego plecami, a kaptur zbyt dużej bluzy skutecznie zasłaniał mu widok na jego profil.
– Cześć, hyung – wymamrotał Jungkook, nawet się do niego nie odwracając. – Tak lepiej?
– Jakbyś jeszcze popatrzył w moją stronę, kiedy do mnie mówisz, to byłoby już całkiem dobrze.
– Przepraszam, m a m o.
– Przepraszasz? – Jimin zaśmiał się, wpatrując się w plecy przyjaciela. Postanowił zignorować przytyk zawarty w jego wypowiedzi. – Za co?
– Nieważne.
Jungkook pomachał mu grzbietem dłoni i wykonał krok do przodu. Jimin jednak nie miał zamiaru pozwolić mu tak po prostu odejść i po raz kolejny zaszyć się w pokoju. Nim zdążył to przemyśleć, jego dłoń już zaciskała się na rękawie młodszego.
– Nie chcesz może czegoś zjeść albo…
– Nie – odparł krótko Jungkook, po czym szarpnął się, próbując oswobodzić rękę.
– Jungkook – zaprotestował znów Jimin, nie dając za wygraną. – Chociaż na mnie popatrz, kiedy rozmawiamy!
Jungkook opuścił ramiona, jakby uszło z niego całe powietrze. A potem spełnił prośbę swego przyjaciela. Gdy to zrobił, Jimin nie był w stanie uwierzyć własnym oczom. Widząc otarcia i zadrapania pokrywające niemal całą twarz Jungkooka, poczuł się tak, jakby to jemu został wymierzony cios. Jego wzrok prześlizgiwał się od rozciętej wargi, przez poobcierane policzki, po spore zadrapanie przecinające czoło chłopaka. Poruszył ustami, lecz nie potrafił wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
~*~
– Nie wierzę, że wdałeś się w bójkę – oznajmił Jimin parę minut później, nasączając bawełniany wacik wodą utlenioną. – Mam się martwić, pogratulować ci czy co?
Jungkook, siedzący przed nim na blacie stołu, wzruszył ramionami. Nie odezwał się ani słowem, odkąd Jimin zaciągnął go do kuchni i kazał siedzieć nieruchomo. Przez cały ten czas wbijał wzrok we własne dłonie splecione ciasno na udach.
– Powiedz chociaż, czy ten drugi wygląda gorzej.
– To nie jest ważne, hyung – mruknął cicho Jungkook i skrzywił się, kiedy Jimin przytknął wacik do jednej z ran na jego twarzy.
– Nie wierć się – skarcił go Jimin. – Wiesz, że pozostali będą się martwić?
Wiesz, że ja się martwię? – dodał w myślach.
– Wiem. Dlatego musisz mnie kryć.
Jimin opuścił rękę z wacikiem, a jego brwi w wyrazie zdziwienia zniknęły za przydługą grzywką.
– Muszę co? Czy ty jesteś poważny? Wszyscy się o ciebie zamartwiają, a ty dalej zamierzasz zachowywać się jakby nigdy nic? Zacznij może trochę myśleć o innych!
Jungkook podniósł głowę. Jego oczy zdawały się nienaturalnie wręcz błyszczeć.
– Robię to cały czas.
Jimin zacisnął szczęki. Wpatrywał się w ciemne oczy przyjaciela, starając się wyczytać z nich prawdę.
– Jakoś nie widać – powiedział w końcu. – Zachowujesz się raczej jakbyś miał nas wszystkich gdzieś.
Pożałował swoich słów, gdy zobaczył grymas bólu na twarzy przyjaciela, nie wywołany bynajmniej wodą utlenioną.
– Jungkookie, słuchaj…
Młodszy nie miał jednak najwyraźniej zamiaru spełnić jego prośby. Zeskoczył z blatu, potrącając przy tym wypełnioną wodą utlenioną, szklaną miseczkę stojącą obok. Naczynie przesunęło się ku krawędzi stołu, by następnie rozbić się u stóp Jimina.
– Jasne. Ty przecież wiesz najlepiej, o czym myślę.
– To nie tak, poczekaj chwilę! – Jimin wyciągnął do niego rękę, jakby próbował uspokoić wystraszone zwierzątko. Jungkook cofnął się jedynie, jakby chciał się znaleźć jak najdalej od niego. – Porozmawiaj ze mną.
– Nie mamy o czym. – Jungkook obrócił się na pięcie i ruszył ku wyjściu. – Zostaw mnie w spokoju.
– Jungkook!
Jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał, było trzaśnięcie drzwi prowadzących na zewnątrz. Nie poszedł za nim. Zamiast tego tkwił jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że nie tylko szklana miseczka rozbiła się tego dnia na milion kawałeczków.
[160930, Jungkook]
Jungkook nie myślał o tym, gdzie szedł. Po prostu parł naprzód, nie przejmując się tym, dokąd poniosą go nogi. W swej głowie raz za razem słyszał słowa wypowiedziane chwilę wcześniej przez Jimina, słowa Sugi z tamtej felernej próby, słowa choreografa i reszty. Wszystkie te wyrzuty, wszystkie słowa troski rozbrzmiewały wciąż na nowo i na nowo jak irytująca melodia, której za nic nie można wyrzucić z umysłu. Oczami wyobraźni widział zmartwione miny swoich bliskich, a cichy, lecz okrutny w swej bezpośredniości głos dochodził w jego wnętrzu do jednego wniosku:
Zawiodłeś.
Junkook otrząsnął się ze swych myśli dopiero, kiedy poczuł w ustach metaliczny posmak krwi wypływającej z przygryzionego w nerwach języka. Chłopak zwolnił nieco kroku i rozejrzał się po okolicy, dopiero uświadamiając sobie, dokąd zaszedł.
Przed sobą miał most. Długi i oświetlony latarniami ustawionymi po obu jego stronach. Pod nim szemrała cicho spokojna rzeka. Jakimś sposobem nie docierał tu miejski hałas, który mógłby ją zagłuszyć. I dobrze, Jungkook właśnie tego potrzebował – chwili ciszy i spokoju.
Podszedł do barierki ciągnącej się wzdłuż mostu i zacisnął palce na chłodnym metalu. Następnie pochylił się do przodu, wpatrując się w migoczącą w świetle latarń rzekę. Domyślał się, że woda musiała być lodowata.
Pochylił się mocniej do przodu, aż poczuł metalową rurkę wbijającą się w jego brzuch. Zaczął się zastanawiać, czy przeżyłby szok termiczny, gdyby do niej wpadł i jak bardzo by przy tym cierpiał. Samo znalezienie się w śmiercionośnych objęciach rzeki nie byłoby trudne. Wystarczyłoby jedynie mocniej się przechylić albo zeskoczyć. Wokół nie było żywej duszy, więc nikt nie mógłby go powstrzymać, a ewentualna pomoc przybyłaby za późno. Pytanie tylko, co byłoby silniejsze – podświadome pragnienie przeżycia czy chęć skończenia ze wszystkimi swoimi problemami za jednym razem. Jungkook nie był pewny, który z tych czynników wygrałby ostateczne starcie.
Ostrożnie postawił prawą stopę na ozdobnym zawijasie znajdującym się u dołu barierki, parę centymetrów nad jej podstawą. Kiedy upewnił się, że może stabilnie na nim ustać, to samo zrobił z drugą stopą. Następnie puścił trzymaną do tej pory poziomą rurkę i rozłożył ramiona.
Zimny wiatr chłostał go po twarzy i zrzuciwszy mu kaptur z głowy, tarmosił jego włosy oraz ubranie. Zupełnie, jakby starał się odciągnąć Jungkooka od krawędzi mostu i szumiącej za nią rzeki. Tak, jakby mówił „nie rób tego”.
W końcu Jungkook dał za wygraną. Opuścił ramiona, po czym osunął się wzdłuż metalowych prętów na twarde, betonowe podłoże. Wzniósł oczy ku ciemnemu, zachmurzonemu niebu i poważnie rozważał swoje opcje.
Ostatnio przysparzał wszystkim tyle problemów, że przynajmniej przez chwilę odebranie sobie życia wydawało mu się całkiem niezłym pomysłem. A potem cichy głosik w jego głowie zapytał:
Ale czy właśnie w ten sposób nie zranisz najbardziej tych, których tak bardzo chciałeś chronić? Czy to nie w ten sposób przysporzysz im największego z dotychczasowych problemów?
Z odmętów własnych myśli wyrwał go odgłos zbliżających się kroków. Jungkook podniósł się ze swojego miejsca, by udać się w drogę powrotną. Wciąż nie wiedział, co powinien zrobić, w jaki sposób rozwiązać swoje problemy. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że jego ucieczka również mogła się negatywnie odbić na jego przyjaciołach. Gdyby ktoś z wytwórni dowiedział się, że zniknął z dormu i to o tej porze…
Przyspieszył, jednocześnie wyjmując telefon z kieszeni bluzy. Odblokował go, a wtedy na ekran spadła duża kropla wody. Jungkook starł ją nerwowym ruchem kciuka, którym następnie otworzył aplikację książki telefonicznej i po chwili wahania wybrał odpowiedni numer z niezbyt długiej listy. Po przyłożeniu komórki do ucha poczuł kolejne krople spadające na jego włosy, odkrytą skórę dłoni i ubranie. Do prawego ucha docierało mu tymczasem miarowe buczenie kolejnych sygnałów. Nim dotarł do najbliższego przejścia dla pieszych usłyszał już cztery sygnały, a coraz liczniejsze krople deszczu wsiąkały w jego dżinsy, pozostawiając po sobie ciemne plamy.
Piąty sygnał. Deszcz wzmógł się na sile.
Jungkook przystanął przy krawężniku, wolną dłonią mocniej naciągając kaptur bluzy na głowę. Zaczynał żałować, że wypadłszy z dormu nie zabrał ze sobą chociażby kurtki. Ale kto myślał o takich rzeczach, kiedy napędzała go złość, skutecznie zaćmiewając zdrowy rozsądek?
Głos automatycznej sekretarki. Deszcz lunął ze zdwojoną siłą, a światło przy przejściu zmieniło kolor. Jungkook z rezygnacją wsunął telefon do kieszeni ruszył na drugą stronę ulicy. Wtem rozległ się ostrzegawczy krzyk.
Jungkook poderwał gwałtownie głowę. W strugach lejącego się z nieba deszczu zobaczył pędzący w jego stronę pojazd, nad którym kierowca najwyraźniej całkowicie stracił kontrolę. Każdy członek jego ciała krzyczał, że powinien stamtąd uciec, lecz mimo to nie potrafił ruszyć się chociażby o krok. Wpatrując się w zbliżające się i oślepiające go światła reflektorów miał wrażenie, że rzeczywistość rozciągała się w nieskończoność. Zawsze myślał, że niemoc w takich sytuacjach ogarnia tylko bohaterów filmów i książek, których autorzy postanowili nadać scenie dodatkowego dramatyzmu. A potem nadeszło uderzenie.
Od tego momentu czas przyspieszył i wszystko potoczyło się błyskawicznie. Jungkook nie wiedział nawet, kiedy ani w jaki sposób znalazł się na mokrym asfalcie ze wzrokiem skierowanym ku niebu. Deszcz ani na moment nie przestawał padać. Chłodne krople lały mu się do oczu i rozchylonych ust, spływały po twarzy niczym łzy, przemaczały jego ubranie. Jungkook poruszył wargami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Chciał zaczerpnąć powietrza, ale nie był w stanie. Jego ciało drżało, przeszywane bólem tak okropnym, że nie potrafił nawet myśleć o niczym innym. Wzrok zaczął mu się zamazywać, wzmagając w nim uczucie przerażenia. Nagle deszcz ustał, choć Jungkook nie poczuł żadnej różnicy. Już prawie nic nie czuł. Ostatkiem sił spróbował skupić na czymś wzrok, by nie stracić całkiem przytomności. Spojrzał więc na księżyc, który ukazał mu się nagle w całej swej okazałości, wynurzając się zza chmur. Jungkook wpatrywał się w niego tak długo, aż nie był już w stanie opierać się ciemności oblepiającej mackami jego umysł.
____________________________
Następna aktualizacja: 190217
Następna aktualizacja: 190217
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz